Nieużywana klasa o tej porze miała swój specyficzny,
mroczny klimat. Żółte światło pojedynczych małych lampek słabo rozpraszało
ciemność, tak, że nauczycielska katedra i meble pod ścianami stanowiły
niewyraźne tło podobne do malowanej tapety w teatrze. Deszcz przestał bębnić o
szyby, wiatr zamilkł, a piętra opustoszały i cisza, jaka tu panowała, budziła w
żołądku to uczucie grozy i podniecenia, jakie czuło się po wieczornym seansie
horroru w mugolskim kinie. Podłoga sama skrzypi, choć po korytarzu nikt nie chodzi,
drgające płomienie świec przeglądają się w szklanych drzwiczkach regałów,
powietrze pachnie kurzem i starym pergaminem, a troje uczniów wymyka się na
nielegalne spotkanie po godzinie policyjnej. Tak rozpoczyna się
dziewięćdziesiąt procent kryminałów, jakie czytałam.
Harry już tam na nas czekał i nie wyglądał na
zaskoczonego moją obecnością. Chyba nie przyszedł na kolację, bo Hermiona
podała mu zawiniątko z prowiantem, który wykradła z Wielkiej Sali. Chłopak bez
słowa odrzucił różdżkę i zabrał się za jedzenie.
— I jak? — zagadnęła, a on wzruszył
ramionami.
— Słabo — odpowiedział z ustami pełnymi
pieczonego kurczaka.
Automatycznie powędrowałam wzrokiem do jedynej rzeczy
niepasującej do wnętrza klasy — kolorowe poduszki leżały w nieładzie
na podłodze dokładnie po drugiej stronie pomieszczenia, wyraźnie nietknięte
przez zaklęcie przywołujące. Wzięłam jedną z nich i podłożyłam sobie pod tyłek,
siadając wygodnie ze skrzyżowanymi nogami.
— Jak to się stało, że widziałeś smoka? — spytałam,
obserwując, jak wcinał nieco przywiędnięte frytki. Jak na kogoś, kto za niecałą
dobę miał stanąć twarzą w twarz z olbrzymim gadem, miał imponujący
apetyt.
— Hagrid mi pokazał. A jak wracałem, wpadłem na
Karkarowa, więc teraz już wszyscy wiedzą.
— Nawet Cedrik Diggory?
— Tak, on też. Powiedziałem mu.
Starałam się nie zrobić miny, ale chyba mi nie wyszło, bo
spostrzegłam, jak uniósł brwi. Tym razem to ja wzruszyłam ramionami.
Zapomniałam, że znalazłam się w klasie z dwójką Gryfonów.
— Myślisz, że gdyby role się odwróciły, to też by ci
powiedział? — zapytałam z powątpiewaniem.
Przez chwilę bezwiednie bawił się przypaloną frytką,
lustrując moją twarz. Widziałam, jak skakał wzrokiem od jednego oka do
drugiego, jakby próbował z nich coś wyczytać. Cholera. On naprawdę wyglądał na
młodszego, niż był w rzeczywistości. Może i nie dbałam o Harry’ego tak, jak
dbałabym o Victora albo Sapphire, ale doznałam małego wstrząsu na myśl, że
jutro naprawdę przyjdzie mu zmierzyć się ze smokiem. Prawdziwym, ogromnym,
ziejącym ogniem smokiem.
— Nie wiem i w sumie nieważne. Jest sprawiedliwie — odrzekł
po chwili. — Teraz wszyscy zaczynamy z tego samego poziomu.
Tak, zdecydowanie zostałam zamknięta z Gryfonami, w tym z
jednym nadgorliwym.
— A Karkarow? Nie widział cię?
— Nie, miałem pelerynę-niewidkę. A… — Zauważyłam,
jak wymienił spojrzenia z kręcącą się za moimi plecami Hermioną, po czym dodał
z pewnym wahaniem: — A potem spotkałem się z Syriuszem. W kominku w
naszej wieży. Chyba chciał sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku i… i
ostrzec przed Karkarowem.
— Przed Karkarowem? — zdziwiłam się.
— Powiedział, że Karkarow był śmierciożercą — tu
zniżył głos, jakby spodziewał się, że pod drzwiami ktoś podsłuchuje. — Moody
go złapał i umieścił w Azkabanie, ale Karkarow dogadał się z ministerstwem i w
zamian za wydanie innych został wypuszczony. Jak widać, świetnie sobie po tym
poradził, skoro został dyrektorem w swoim kraju. Podobno ktoś napadł Moody’ego
na noc przed tym, jak pojawił się w Hogwarcie, potem ja w Turnieju
Trójmagicznym… Syriusz uważa, że Karkarow mógł maczać w tym palce.
Poczułam się tak, jakby Harry wymierzył mi policzek za
pomocą tych słów. Przez chwilę bezmyślnie obracałam poduszkę w dłoniach,
wpatrując się niewidzącym wzrokiem w jakieś nieokreślone wzorki przy falbance,
a serce zaczynało bić coraz mocniej i szybciej. Nakręcało się własnym rytmem i
napędzało myśli — Karkarow śmierciożercą. Karkarow wydał innych
śmierciożerców. Być może…
Być może wydał też Rosierów.
Ta wizja zwaliła mi na głowę lawinę informacji i
spekulacji, które zaczęły obijać się o wnętrze czaszki, zderzać ze sobą i
mieszać, tak, że nie potrafiłam już rozróżnić, co było faktem, a co zasłyszaną
plotką. Wyglądało na to, że swoją nienawiść skierowałam na niewłaściwego
człowieka.
Ciekawe, czy Barty wiedział…
— Oui, c’est une pensée… rzeczywiście
Karkarow mógłby to zrobić — mruknęłam przeciągle bardziej do siebie
niż do niego. Wciąż nie potrafiłam oderwać wzroku od haftu. Byłam jak w
transie, wyrwana ze swojego ciała, lewitując gdzieś ponad głową, jak zwykle w
postaci zawieszonych w powietrzu oczu. — Wkręcić cię tam i patrzeć,
jak pali cię smok albo… albo coś…
— No właśnie, te smoki — wtrąciła nagle
Hermiona i ocknęłam się na dźwięk skrzypiącej pod jej butami podłogi. Jakby
ktoś bez ostrzeżenia wsadził mi głowę do wiadra z lodowatą wodą. — Wymyśliliśmy…
a właściwie wymyślił to Moody, że Harry mógłby przelecieć obok smoka na miotle.
Oczywiście jedynym przedmiotem, jaki uczestnik może mieć przy sobie podczas
pierwszego zadania, jest różdżka, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby za jej
pomocą przywołać sobie to, czego potrzebuje. Znasz jakąś technikę, żeby szybko się
tego nauczyć? Chyba nigdy nie potrzebowałaś więcej niż jednej lekcji, żeby
opanować jakieś zaklęcie.
Parsknęłam pod nosem — przed oczami przeleciały
mi wszystkie próby Imperiusa i stan, jakim się to dla mnie kończyło.
— Nie, przy niektórych potrzebowałam więcej — odpowiedziałam
z roztargnieniem. — Chyba nie mam jakiejś konkretnej techniki. Po
prostu bardzo chcę, żeby mi się udało. I wiem, że się uda, bo prawie zawsze się
udaje, to działa… hmm, jak kula śnieżna, tu comprends? Nie chodzi o to,
żebyś przepalił sobie zwoje skupianiem się na siłę, po najpierw musisz poczuć,
że chcesz. Bardzo chcesz poczuć, jak moc z ciebie wypływa, co dzieje się z
twoim ciałem, spróbować jakoś… złączyć się z nią, bo to jest część ciebie. Nie tworzysz
tego zaklęcia z niczego, tylko… zmieniasz formę magii. Uczysz się… wyciągać ją
z siebie. Nie wiem, jak ci to inaczej wytłumaczyć…
Spodziewałam się, że zrobi minę jak Victor za każdym
razem, kiedy próbowałam nauczyć go jakiegoś zaklęcia, ale tylko zarechotał
nerwowo.
— Tak, zdecydowanie czuję, że chciałbym nie zostać
pożarty przez smoka — rzucił skrępowany i po chwili w tym samym
momencie wybuchnęliśmy śmiechem, a Hermiona skrzywiła się tak, jakby rozbolał
ją ząb.
— Myślałam, że masz jakąś specjalną technikę — mruknęła
i od razu poznałam, że mi nie uwierzyła.
Jakbym trzymała w rękawie dodatkowego asa, którym nie
chciałam się podzielić. Trochę ugodzona tym niewypowiedzianym oskarżeniem
wyprostowałam rękę i wypatrzyłam leżącą najdalej poduszkę, która po chwili
podskoczyła i przyfrunęła do mnie jak przyciągnięta niewidzialnym magnesem.
Hermiona wydęła lekko usta, a Harry — jak każdy, kiedy robiłam to publicznie
bez różdżki — wytrzeszczył oczy.
— Na moje oko to trochę jak mieszanka dziecięcej
magii bezróżdżkowej z różdżkową kontrolą — powiedziała, a ja drugi
raz wzruszyłam ramionami.
— Skoro tak mówisz… pewnie ma też jakąś swoją wielce
fachową nazwę — odparła, nie szczędząc ironii. Właśnie wtedy czułam
się najbardziej zakłopotana — gdy komuś zbierało się na analizowanie.
Odrzuciłam poduszkę dokładnie na sam szczyt stosu i zwróciłam się do Harry’ego: — Spróbuj,
vas-y.
Wyglądał na spiętego, mając przed sobą tę marną
dwuosobową widownię, a żaden przedmiot (nawet spacerujący po podłodze pająk)
nie przesunął się w jego stronę nawet o centymetr. Za drugim i trzecim razem
było lepiej, ale zamiast poduszki do lotu podrywało się któreś z krzeseł i z
hukiem spadało na ziemię mniej więcej w połowie drogi, szarpało się jak
stworzenia, na które próbowałam rzucić Imperiusa. Na zmianę z Hermioną
zagrzewałyśmy go do walki i chwaliłyśmy, kiedy zaklęcie przyciągnęło przedmiot
o centymetr czy dwa dalej, lecz obie — choć na siebie nie
patrzyłyśmy — wiedziałyśmy, że zapowiadała się bardzo długa noc.
Byłam pewna, że to kwestia zmęczenia, ale nie było po nim
widać, że się denerwował. Za to ja czułam w żołądku coraz mocniejszy skurcz,
obserwując, jak zmagał się z jebanymi poduszkami, które sunęły rwanie w
powietrzu, to spadały na podłogę w najmniej oczekiwanych momentach, to lądowały
mu w rękach, jak gdyby już urodził się z magnesem w tyłku. Pierdolona
loteria.
A Barty okazał się być albo niepoprawnym optymistą, albo
nie spodziewał się, że można radzić sobie z magią aż tak kiepsko.
Znając Croucha, raczej wykluczałam to pierwsze.
— Po prostu się skup — powtarzała
Hermiona.
Może mi się wydawało, ale chyba usłyszałam w jej głosie
małą panikę.
— A co według ciebie staram się robić? — żachnął
się. — Wyobraź sobie, że trudno jest się skupić, kiedy w głowie cały
czas siedzi ci smok.
— Fakt, zostaje mało miejsca na inne myśli. Smoki
mają chyba z piętnaście metrów, co? — mruknęłam, ziewając. — Może
wyobraź sobie takiego smoka… albo sklątkę Hagrida, człowiek od razu nabiera
chęci do ucieczki.
Czoło Hermiony natychmiast przecięły trzy poziome
zmarszczki, ale była chyba zbyt zmęczona, żeby się kłócić, w każdym razie
jedyne, co zrobiła, to westchnęła ostentacyjnie i wróciła, żeby pozbierać
wszystkie przedmioty z powrotem na jedną kupkę.
— Problem w tym — odparł Harry — że
ja mam koło tego smoka przelecieć, a nie przed nim uciekać.
— Zawsze to jakaś motywacja. Próbuj dalej, a jak
chcesz, możemy poćwiczyć jeszcze jutro przed zadaniem. Bardzo chętnie zerwę się
z transmutacji.
Udałam, że nie zauważyłam ostentacyjnego spojrzenia
Gryfonki.
— Nie będzie trzeba. Opanujemy to do rana, jestem
pewna. Harry już prawie ogarnia, o co w tym chodzi — odpowiedziała w
ten swój irytujący, przemądrzały sposób, prostując się z ramionami pełnymi
poduszek.
Bien sûr, byle tylko nie przywołał
sobie jutro peleryny Snape’a zamiast Błyskawicy.
Po jakiejś godzinie czy dwóch okazało się, że moja
obecność tam nie była ani trochę bardziej pomocna niż obecność Hermiony, ale
zostałam do samego końca, dopóki nie przegonił nas Irytek, prezentując
Harry’emu doskonałe umiejętności przywoływania krzeseł. Użył ich później do
ciskania nimi po całej klasie, najwyraźniej uznawszy, że Potter zamierzał się z
nim pojedynkować.
Wypadliśmy na korytarz, nie dbając o hałas, jaki
robiliśmy — Irytek doskonale to zagłuszał, czyniąc spustoszenie w
opuszczonej klasie, choć nikogo w niej już nie było. Ruszyliśmy powoli w
kierunku głównych schodów, każde wpatrzone we własne stopy. Atmosfera
potajemnego spotkania prysła jak bańka mydlana i jedyne, co pozostało, to
senność i potworne wyczerpanie. Nie było śladu nawet po groźbie szlabanu u
Filcha. Podejrzewałam, że nawet gdyby woźny przyłapał nas teraz poza
dormitorium, moglibyśmy się spokojnie ukryć pod peleryną ćwiczeń przed
jutrzejszym zadaniem.
— Chyba czuję niedosyt — mruknął
Harry.
Sinawe podkówki i czerwone, przekrwione białka mocno
kontrastowały z mleczną bielą jego twarzy, na głowie panował chaos od
nieustannego czochrania i mierzwienia włosów, choć nie był ani w połowie tak potargany
jak Hermiona. Jej fryzura przypominała teraz stare gniazdo i chyba nawet
utkwiło tam jakieś pióro, które przywoływaliśmy.
— Poćwiczymy jeszcze trochę w pokoju wspólnym — uspokoiła
go szeptem. — Ale myślę, że lepiej ci zrobi, jak się porządnie
wyśpisz. Idzie ci bardzo dobrze, prawda?
Poczułam się wywołana do tablicy — mniej
pytaniem, a bardziej świdrującym spojrzeniem, więc bez zastanowienia
przytaknęłam.
— Taak, dasz sobie radę. Teraz, jak już się tego
nauczyłeś, będziesz wiedział, jak to zrobić. Pamiętaj, że w razie czego, gdybyś
chciał jeszcze poćwiczyć, jutro mogę zerwać się z transmuta…
Urwałam i syknęłam lekko z bólu, kiedy łokieć Hermiony
niedelikatnie zatrzymał się na moich żebrach.
— W każdym razie to nie egzamin — rzuciłam,
obmacując sobie bok.
— Tak, tylko walka o życie — odparł
Harry.
— Nie wiem, co gorsze — dodałam
ironicznie.
Spostrzegłam, jak kąciki ust Gryfona zadrgały, ale z
rozsądkiem zachował powagę — w końcu miał spędzić jeszcze jakiś czas
sam na sam z Granger, która po północy i prawie czterech godzinach moich
zaczepek rozsiewała wokół siebie aurę rozwścieczonej osy. To był znak, że
należało się jak najszybciej zmyć.
Pożegnaliśmy się na rozwidleniu schodów — Gryfoni
udali się korytarzem w kierunku wieży, a ja zeszłam piętro niżej, bynajmniej
nie prosto do dormitorium Ślizgonów. Znużenie rozproszyło nieco mocniejsze
bicie serca, kiedy zastukałam w drzwi gabinetu i z zagryzioną dolną wargą
nasłuchiwałam znajomego odgłosu postukiwania.
Zawiasy zaskrzypiały cichutko, a w ciemnej szparze tuż
przy futrynie spostrzegłam podkrążone, zaspane czarne oko Moody’ego. Resztki
spożytej dawno kolacji przewróciły mi się w żołądku na ten widok.
Odwiedzałam już Croucha po ciemku, ale nigdy tak późno. I
zawsze widziałam go w dziennym stroju, toteż przeżyłam mały szok, kiedy wpuścił
mnie do środka, ubrany w długą, szarą koszulę nocną i powycierany szlafrok w
szkocką kratę.
Szalonooki Moody w piżamie, w środku nocy prowadzący
uczennicę do prawie zupełnie ciemnej sypialni — dopiero TO wywoływało
ciarki grozy. I nawet świadomość, że to potworzaste cielsko kryło w sobie kogoś
zupełnie innego, niewiele pomagała. W milczącym oczekiwaniu obserwowałam, jak
zapalał świece na gzymsie kominka i przy łóżku, lecz mroczna grota nie nabrała
dzięki temu ani odrobiny przytulności. Nie miałam pojęcia, czy to kwestia tych
wszystkich potłuczonych sprzętów w pokoju obok, czy samego Moody’ego, ale miało
się wrażenie, jakby właśnie wkroczyło się do pracowni Frankensteina.
— Naprawdę wstajesz w nocy, żeby pić eliksir — odezwałam
się, gdy już usiadł.
I z jakiegoś powodu właśnie to jako pierwsze przyszło mi
na myśl.
— Zgadza się. Sophie, jest wpół do pierwszej.
Doceniłam, że przynajmniej starał się ukryć
rozdrażnienie. Przysiadłam na podłokietniku fotela, ignorując, że Barty wciąż
stał, opierając się plecami o ścianę tuż obok wygaszonego kominka. Delikatna
poświata trzech słabych płomyczków na wysokim kandelabrze okalała połówkę jego
twarzy — tę z magicznym okiem — czyniąc ją jeszcze
dziwniejszą i bardziej zniekształconą. Naprawdę przerażającą.
— Dopiero skończyliśmy ćwiczyć — wyjaśniłam
i choć wcale nie miałam takiego zamiaru, wypowiedziałam to bardzo cicho, jakby
w obawie, że to koszmarne, maskowate oblicze miało zaraz karykaturalnie ożyć,
odkleić się od głowy Moody’ego i skoczyć w moją stronę jak straszak w horrorze. — Ćwiczyliśmy
we trójkę. Potter, ja i Hermiona Granger. Na początku szło mu tragicznie, ale
myślę, że to dowiezie. W każdym razie na tyle, żeby przywołać sobie jutro
Błyskawicę. To ty wpadłeś na pomysł z miotłą, tak?
Nie odpowiedział od razu. Przetarł czoło i oczy ręką, by
odgonić ostatki znużenia, przysiadł na brzegu krzesła i przypatrywał mi się
przez chwilę z ukosa, jakby to jego magiczne oko przenikało nie tylko przez
ściany i meble, ale miało moc spoglądania prosto w ludzką duszę. Było to
spojrzenie bardzo podobne do spojrzenia Dumbledore’a, ale zupełnie pozbawione
entuzjazmu. Przeszywające i ostre — po stokroć bardziej nieprzyjemne
od tego, którym na co dzień lustrował nas Snape.
— Tak. W przypadku Pottera nauka skomplikowanych
zaklęć ofensywnych czy zaklęć umysłu, które sprawiają trudność większości
dorosłym czarodziejom, nie miałaby najmniejszego sensu. I chyba się nie
pomyliłem.
Potrząsnęłam głową. Teraz nie byłam już pewna, czy to, co
sprawiało, że na plecach cierpła mi skóra, miało jakiekolwiek powiązanie z
upiorną aparycją Moody’ego.
— A ty? — dodał, wychyliwszy się nieco do
przodu. Szara grzywa zsunęła mu się po ramionach, a świece oświetlające ją od
tyłu stworzyły coś na kształt aureoli. O ironio. — Jak ty się z tym
czujesz, skoro wiesz, do czego to zmierza?
Zaskoczył mnie tym pytaniem — jak gdyby wpół do
pierwszej w nocy na niecałą dobę przed pierwszym zadaniem było najbardziej
odpowiednią porą na tę rozmowę. Opuściłam ręce na kolana i przez długą, bardzo
długą chwilę zaciskałam i otwierałam dłonie tak, aż w ich wnętrzu zrobiły się
półokrągłe ślady po paznokciach. Wpatrywałam się w te czerwone zagłębienia
ledwo widoczne w słabym świetle pojedynczych świec. Wpatrywałam się i
próbowałam ułożyć w słowa to, co bezkształtnie kłębiło się w sercu. Żadnej
logiki. Nic poza samym odczuwaniem i złamanym sercem — tylko temu
dawałam się prowadzić. Ale czy dało się to wytłumaczyć w sposób, który pojąłby
skrajnie analityczny umysł Croucha? By przestał patrzyć na mnie jak na
coś, czego należało się obawiać?
— Wolałabym, żeby nikt nigdy nie musiał umierać — powiedziałam
w końcu spokojnie do swoich rąk. — Ale to niemożliwe. Moody zabił
Evana, uwięził moją ciotkę, najsłodszą, najbardziej kochaną czarownicę, jaką
znam, a o której nie wiem, czy żyje, czy nie… więc to naturalne, że chciałabym
się na nim zemścić. Ale Moody jest człowiekiem Dumbledore’a. Harry też. To nas
dzieli. Do tego Czarny Pan zabił rodziców Harry’ego, więc on też pragnie
zemsty. To jest naturalny układ, który powstał, zanim ja i Harry mogliśmy
zdecydować, czy w ogóle chcemy w tym uczestniczyć. Jedyne, co teraz możemy
wybrać, to stronę, ale wydarzenia i krew niejako… same to narzuciły. Harry chce
pomścić rodziców, ja Evana. Czarny Pan jest moją rodziną, obiecał, że pomoże mi
odnaleźć Armanda. Sprawa jest jasna i nie dlatego, że tak trzeba, bo ktoś tak
powiedział. Jest jasna, bo oboje tak czujemy i żadne z nas nie przekona
drugiego.
Podniosłam wzrok, spodziewając się ujrzeć prześmiewczy
błysk w jego zdrowym oku, ale Barty wpatrywał się we mnie z najwyższą powagą, bez
cienia ironii w głębokich bruzdach. Chyba go to gryzło. I to od dłuższego
czasu, bo po chwili twarz eks-aurora rozluźniło coś na kształt ulgi. Wargi
drgnęły mu lekko, ale nie dałam mu nic dopowiedzieć. Teraz ja chciałam swojej
odpowiedzi.
— Wiedziałeś, że Karkarow jest śmierciożercą?
Energia w pokoju momentalnie się zmieniła. Już nie
przesłuchiwał, a był przesłuchiwany i zdecydowanie miał coś na sumieniu. Na
widok speszenia tak niepasującego do twarzy Szalonookiego poczułam w żołądku
nieprzyjemne ssanie.
— Oczywiście. W końcu trzymam tu Moody’ego — rzekł
po dłuższej chwili. — Musiałem poznać każdy szczegół jego
przeszłości.
Na początku chciałam zasypać go gradem pytań, już nawet
otwierałam usta, ale coś w gardle mnie zablokowało. Strach jeszcze większy niż
ten przed upiornym obliczem byłego aurora w ciemnym kącie sypialni — obawa
przed tym, jaką formę miałaby przybrać prawda. Czyj obraz miałaby
zmienić?
Zorientowałam się, że znów zaciskałam i prostowałam
palce. Półksiężyce wewnątrz dłoni zaczynały piec.
— Dowiedziałam się, że wydał wielu śmierciożerców,
żeby wyjść na wolność. To prawda?
Evana. Czy mógł wydać Evana Rosiera — właśnie
o to chciałam zapytać, ale nie potrafiłam przepchnąć tego przez gardło.
— Tak, Karkarow poszedł na współpracę z
ministerstwem — wyjaśnił po chwili. — Mój ojciec prowadził
wszystkie jego przesłuchania, podczas których wymienił wiele nazwisk, wiele
okazało się bezużytecznych, ponieważ ci śmierciożercy albo już nie żyli, albo
aurorzy złapali ich krótko po Karkarowie, lecz nie można mu tego odebrać:
przyczynił się do złapania kilku wiernych popleczników Czarnego Pana.
— A czy…?
Urwałam, ale już wiedziałam, że i on już wiedział.
— Nie — odparł łagodnie. — Rosier
zginął, zanim Karkarow go wydał, ale tak, na przesłuchaniu padło również jego
nazwisko.
Poczułam się tak, jakbym przez chwilę była balonem i ktoś
właśnie wypuścił z niego całe powietrze. Czyli znów powrót do punktu wyjścia.
Mogłam wciąż swobodnie nienawidzić Moody’ego za śmierć Evana, tylko dlaczego,
do cholery, mimo wcześniejszego strachu czułam się rozczarowana? Jedna
nieprzyjemna myśl dźgnęła mnie w tył głowy: a co, jeśli Rosiera nikt nigdy nie
zdradził? Może zwyczajnie wpadł — przez nieuwagę albo dlatego, że po
prostu tak czasami się dzieje i nie ma w tym niczyjej winy.
Tylko jak pogodzić się z faktem, że na idealnym obrazie
ukochanej osoby pojawia się rysa? Czy to w ogóle możliwe, skoro jedyne, co
mogłam robić, by zachować go w sercu, to wciąż go romantyzować?
Podniosłam głowę i zobaczyłam, że Crouch wciąż na mnie
patrzył. Uśmiechnęłam się skrępowana, jakbym dała się przyłapać na czymś
zawstydzającym.
— Chyba już pójdę — bąknęłam pod nosem,
unikając jego wzroku. Wiedziałam, że nie miał dostępu do moich myśli, ale
wystarczyły mu oczy. — Już prawie pierwsza, nie chcę wpaść na Filcha
na dzień przed turniejem. Livia by mnie zabiła, gdybym nie przyszła… od wakacji
jest na mnie cięta. Miała jakiegoś chłopaka w Beauxbatons, z którym pisała,
miała się z nim spotkać na wyjeździe, ale przez problemy, jakich narobiłam
rodzicom, nie było nas stać na wakacje, tak więc… no. Nic z tego nie
wyszło. No to… cześć.
— Sophie… — Zatrzymałam
się gwałtownie. — Nie musisz się w to angażować.
— Wiem. Ale chcę.
Nie miałam pojęcia, po co mu to wszystko mówiłam. Może
liczyłam, że kiedy dostanie jakieś wytłumaczenie, przestanie patrzeć na mnie w
ten sposób, ale nie przestał. Czułam na sobie ten zatroskany wzrok jeszcze
długo po tym, jak zamknęłam za sobą drzwi — jakbym zniknęła z radaru
jego magicznego oka dopiero dwa piętra niżej w okolicy dormitorium.
Chyba pierwszy raz zgodziłam się z Hermioną. Takie oczy
powinny być zabronione. A już na pewno sposób, w jaki patrzyły.
*
Sen — jeżeli nadchodził — zwykle
resetował moje samopoczucie. Jak nowy rozdział w książce. Pamiętałam, co działo
się wcześniej, ale poranek przynosił świeży start, opróżniał worek ze starych
emocji i robił miejsce na nowe. Tym razem też tak się stało. To, co związane z
Evanem i Karkarowem, odarte z atmosfery grozy, po przebudzeniu wydało mi się
trochę bardziej zwyczajne, jak gdybym żyła z tą wiedzą od lat, a napięcie,
jakie opanowało zamek, wyparło na moment wszystko, co ważne. Podczas śniadania
czułam się tak, jakbym to ja miała za moment stanąć twarzą w twarz ze smokiem i
przypuszczałam, że ja jedyna doświadczałam czegoś podobnego.
Atmosfera była tak gęsta, że powietrze dało się kroić
nożem na każdym korytarzu, w każdej klasie, kantorku i ostatniej kabinie
toalety, lecz poza nerwowym oczekiwaniem podobnym do tego w dniu przybyciu
delegacji wyczułam coś jeszcze.
Strach. Nie tylko wśród uczestników i ich kolegów, ale i między
nauczycielami. Żując bez entuzjazmu kęs suchej kanapki z serem, wpatrywałam się
w profesorskie podium i obstawiałam, który z nich już wiedział, a na kogo
czekała niespodzianka. Snape i McGonagall od dawna zdawali sobie sprawę ze
smoków, Hagrid też, skoro to on pokazał je Harry’emu. Możliwe, że Flitwick, w
końcu był dość blisko Dumbledore’a… a Sprout? Ciężko powiedzieć. Jako opiekunka
Cedrika Diggory’ego również powinna zostać uświadomiona, ale czy nasz
świętojebliwy dyrektor zaryzykowałby, wiedząc, że mogłaby zdradzić cel
pierwszego zadania swojemu uczniowi? I czy uśmiechałaby się tak swobodnie,
gawędząc z Hooch, zdając sobie sprawę z tego, co czekało jej Puchona za kilka
godzin?
A może żaden z nauczycieli —wykluczając Moody’ego — nie
wiedział, na czym miało polegać pierwsze zadanie? W końcu tylko madame Maxime
zdradzała objawy nienaturalnego napięcia. Jej cera — podobnie śniada
jak u Kruma — zrobiła się niezdrowo ziemista i wilgotna, uszminkowane
usta bez przerwy się zaciskały, sprawiając wrażenie, jakby jedna z warg
zupełnie wyparowała. Nie udało mi się wypatrzeć ani Fleur, ani Cedrika, ani
Harry’ego, ale po siedzącym nieopodal Malfoya Wiktorze Krumie też dało się
dostrzec jakieś emocje, choć nie powalały wyrazistością. Wydawać by się mogło,
że cały stres skumulował się w jednej głębokiej, pionowej zmarszczce między
krzaczastymi brwiami, upodabniając je jeszcze mocniej do dwóch czarnych,
włochatych gąsienic. I okazało się, że naprawdę mógł być jeszcze mniej rozmowny
niż zwykle.
Tego dnia jeszcze bardziej niż zwykle doceniłam swoje
poniedziałkowe okienko. Podczas gdy reszta klasy męczyła się najpierw na
wróżbiarstwie, a później na błoniach z przeklętymi sklątkami Hagrida, ja razem
z Victorem, Deanem i Seamusem ukryliśmy się w jednej z pustych klas na trzecim
piętrze i spędziliśmy calusieńkie paskudne, chłodne popołudnie w równie zimnym,
wilgotnym i górzystym Kaedwen. Po długim pobycie w więzieniu trwającym całe
wakacje moja krasnoludka Dhalda Grogal, elfi łucznik Victora — Vixerin
Owynyyl oraz przestępca o bardzo groźnym nazwisku „Talun Groźny”, którym grał
Dean, przez ostatnie dwie godziny wcielali w życie kurewsko skomplikowany plan
ucieczki. Seamus siedzący u szczytu prostokątnego stołu niewiele się udzielał.
Obserwował z politowaniem pechowe rzuty Thomasa i reagował na bieżąco na nasze
rozpaczliwe próby ratowania sytuacji. Nie łudziłam się, że testy na skrytość
wszystkim się powiodą (zawsze przynajmniej jeden gracz go oblewał, tak został
skonstruowany wszechświat i już), ale nie spodziewałam się, że aż tak. Victor
jako jedyny — mając naturalnie największą szansę na prześlizgnięcie
się nad głowami śpiących strażników — wyrzucił jedynkę i malowniczo
spierdolił się z krokwi prosto pod nogi trzech uzbrojonych wartowników.
— Hmm, okej, w takim razie Vixerin próbuje się
skradać, stąpa na palcach, uważając, żeby nie zahaczyć swoją perfekcyjnie
ułożoną fryzurą o sufit, ale jest tak skupiony na tym, żeby nie zebrać włosami
tej całej pajęczyny, że nie dostrzega, że belka od pewnego miejsca jest
wilgotna i omszała. A wy, Dhalda i Talun, widzicie to jak w zwolnionym tempie.
Traci równowagę, jeszcze przez chwilę w ciszy macha rękami, próbuje się czegoś
łapać, ale nic z tego. Przechyla się i znika wam z oczu, a sekundę później
słyszycie trzask łamanych i przewracanych mebli. Nie dało rady tego nie
usłyszeć — opowiedział Seamus i pochylił się nad rozrysowaną ręcznie
mapką więzienia, nad którą pracował na poprzedniej transmutacji. — Huk
poniósł się echem po całej sali i dalej po reszcie korytarzy, nie macie pojęcia
jak daleko, ale z całą pewnością nie uszło to uwadze strażników. Ghost, rzucaj
na zwinność, zobaczymy, czy uda ci się uniknąć urazu. Dla ciebie to jest test
przeciętny.
Vipi rzucił kością, szybko podliczył punkty na karcie i odpowiedział
z determinacją:
— Osiemnaście.
— Dobrze, zatem udało ci się w powietrzu wygiąć w
taki sposób, że wylądowałeś idealnie na głowie jednego ze strażników, co
zamortyzowało upadek.
— Czyli spierdoliłem się, ale z gracją — dodał,
starając się wyglądać na wyluzowanego, ale panika błysnęła w jego oczach. Nasz
misterny plan, który konstruowaliśmy przez pierwszą godzinę tej sesji, właśnie
mogliśmy wyrzucić do kosza. Poza tym żadne z nas nie miało broni.
— Spierdoliłeś się, ale z gracją — potwierdził
Seamus, po czym rzucił coś za ekranem i z nieprzeniknionym wyrazem twarzy
spojrzał na mnie i Deana. — A wasza dwójka co robi? Słyszycie
jęczenie Vixerina i dwa męskie głosy: „Co jest, kurwa? Spadający elf?”, „Greg,
wszystko gra? Zaraz… to ten z ostatniej celi! Łapać go!”.
Wymieniliśmy z Thomasem długie spojrzenia, po czym
zerknęłam w tabelkę ze swoim przetrzebionym ekwipunkiem. Wszystkie zebrane
przez zeszły rok przedmioty nadal znajdowały się w depozycie aresztu, do
którego właśnie zmierzaliśmy. Poza metalowymi obręczami na łańcuchu, z których
wyswobodził nas Talun Groźny, nie miałam zupełnie nic.
— Mogę użyć tych kajdanek jako broni? Nie wiem,
jako… kastetów albo kiścieni? — zapytałam. — Albo chociaż
zeskoczyć i spróbować typka poddusić?
Cała nasza trójka obserwowała w napięciu, jak Finnigan
kartkował podręcznik, a brwi marszczyły mu się coraz mocniej i mocniej, podniecenie
rosło i rosło, nawet Dean przestał podgryzać kociołkowe pieguski, aż… przytaknął.
— Okej, ale będziesz miała plus dwa trudności do
trafienia.
— Dobra, to zamierzam skoczyć na strażników, ale
tak, żeby nie spaść na Vixerina. I zanim skoczę, przygotowuję sobie łańcuch,
chciałabym od razu uderzyć pierwszego lepszego, który się nawinie.
— A ty, Talun?
— Ja… hmm… — Gryfon wychylił się do
przodu, żeby przeanalizować coś na mapie. — Skorzystam z zamieszania
i pobiegnę do końca tej krokwi, a później chciałbym ześlizgnąć się na dół, o
tam, zaraz przy drzwiach, żeby zajść tych dwóch strażników od tyłu. I też użyję
kajdanek, żeby przywalić mu od tyłu w głowę. Będę atakował bójką, dostanę jakiś
bonus do trafienia albo do obrażeń?
Seamus uśmiechnął się tajemniczo znad ekranu.
— Zobaczymy, czy nie dostaniesz minusów, jeśli cię
usłyszą — rzekł. — Ty, Ghost, dopiero się podnosisz, w tym
samym czasie jeden ze strażników, ten, na którego spadłeś, zaczyna się
gramolić, a pozostali dwaj już wyciągają broń. Dobra, Sophie, a ty jak to
robisz?
Przejęłam od Thomasa mapę i szybko przesunęłam swój
żeton, tak, jakby naprawdę liczyła się każda sekunda.
— Ile tu jest metrów? Powinnam jakoś celować, żeby
bezpiecznie wylądować?
— Tu będzie jakieś siedem metrów. A ile masz reakcji
i zwinności?
— Osiem i sześć.
— Okej, jeżeli celujesz, na którego strażnika chcesz
wskoczyć, to będzie wymagający test, czyli przynajmniej osiemnaście. Masz
jakieś bonusy?
— Nie. — Rzuciłam dziesiątką. Serce mi
zamarło — siedem. Uśmiechnęłam się szeroko do własnej karty i
raz jeszcze podliczyłam punkty. — Udało się. Vipi, ty jesteś tutaj,
tak? A to jest ten, który wyciąga miecz? To spróbuję skoczyć tak, żeby
wylądować mu na barkach, żeby brodą zasłonić mu oczy, a później pociągnąć go do
tyłu, żeby się przewrócił. Potem zamachnę się tym łańcuchem tak, żeby dostał
kajdankami w ryj.
— To będzie bardzo trudne, ale dobra. A ty, Dean,
skradasz się po belce. Nie musisz rzucać, w tym chaosie, jaki zapanował na
dole, bez problemu przemykasz się do ściany i skaczesz w dół. Lądując, widzisz,
jak strażnik powalony przez Victora zaczyna podnosić się z ziemi, Vixerin też
zaczyna wstawać i w tym samym momencie zauważasz, jak Dhalda spada na bombę
prosto na strażnika, który w tym momencie dobył broni. Miałaś dwadzieścia jeden,
tak? Okej, w takim razie udaje ci się wylądować na nim tak, żeby broda opadła
mu na twarz, ale — znów rzucił kością — usłyszał cię z góry
i udało mu się zachować równowagę. I teraz wszyscy poza Deanem — inicjatywa.
Napięcie, które rosło z każdą chwilą od momentu pechowego
wyniku Vipiego, eksplodowało w momencie huku otwieranych drzwi. Seamus
podskoczył, wylewając sobie na kolana całą gazowaną zawartość swojej puszki,
Victor zamarł, a ja i Thomas jak na komendę zgarnęliśmy ze stołu swoje karty.
Kilka kostek potoczyło się po podłodze.
Dopiero w momencie, gdy zarejestrowałam, że w progu stał
Ron, a nie żaden nauczyciel, dotarło do mnie, że przecież miałam okienko.
Odłożyłam kartę na blat i z wciąż galopującym w gardle sercem zanurkowałam pod
stół, żeby pozbierać kości.
— Stary, co tak wpadasz — usłyszałam nad
głową pełen wyrzutów głos Deana. — Myślałem, że to McGonagall nas
szuka.
— Luz, to tylko obiad. — Drzwi za Ronem
zamknęły się, a jego nogi powędrowały w naszym kierunku. — A, to tu
byliście, jak was nie było na lekcjach? Jakie to porąbane, że idziecie na
wagary tylko po to, żeby sobie pouzupełniać tabelki.
Wynurzyłam się spod stołu i wrzuciłam wszystkie kości z
powrotem do woreczka.
— Excusez-moi, ja wyjątkowo jestem tu
legalnie. To oni są na wagarach.
Weasley uniósł z zażenowaniem brwi. Podszedł bliżej i
nachylił się nad mapami i kartami z taką miną, z jaką Snape zwykle zaglądał do
kociołka Neville’a.
— Tym bardziej. Że też chce się wam tak marnować
czas…
— I kto to mówi — szachowy fanatyk — odgryzł
mu się Victor. — Na samo wspomnienie chce mi się spać… O,
widzisz, jak ziewam?
— Dobra, to tu na dzisiaj skończymy — przerwał
mu Seamus, bo Ron już zaczął się krzywić. — Wpiszcie sobie po sześć
punktów i następnym razem zaczniemy sobie od inicjatywy.
Bez gadania i rutynowych negocjacji, czując na sobie
prześmiewcze spojrzenia Gryfona, zanotowaliśmy szybko zdobyte doświadczenie i
raz-dwa sprzątnęliśmy ze stołu wszystkie pomoce i resztki słodyczy. Schodząc
głównymi schodami do holu, a potem do Wielkiej Sali, poczułam, że wcale nie
byłam głodna. Objedzone ciasteczkami, myślami nadal tkwiłam w więzieniu w Kaedwen
i zastanawiałam się, czy podczas kolejnej sesji będę pamiętać to, w jaki sposób
planowałam rozprawić się ze strażnikiem. Musiałam to sobie zanotować.
Tymczasem chłopaki już żyli pierwszym zadaniem.
— Rano widziałem przez okno taki wielki, zielony
namiot i trybuny ustawione dookoła czegoś… jakby areny? — powiedział
Dean. — Może będą się ze sobą pojedynkować? Albo z kimś? Jak
myślicie, któremuś z zawodników udało się coś dowiedzieć?
— Krumowi na bank — wtrącił Finnigan. — Karkarow
wygląda na takiego, co zrobiłby wszystko, żeby jego uczeń wygrał.
— I Maxime — dodał Vipi. — Tak
po prawdzie to tylko Dumbledore jak zwykle będzie podchodził do zasad „na serio”.
Karkarow i Maxime zrobią wszystko, żeby utrzeć mu nosa.
— A jak Harry? Trzyma się jakoś? — zapytał
Thomas.
Ron, który do tej pory milczał w tym temacie, tylko
wzruszył ramionami i wcisnął ręce głębiej do kieszeni. Za każdym razem, kiedy
na tapecie pojawiał się Harry Potter, Weasley robił się drażliwy i wydawało
się, że ta sytuacja nigdy nie ulegnie zmianie. Ja również nic nie powiedziałam,
wydęłam tylko usta i przyśpieszyłam kroku, kiedy na horyzoncie pojawiły się
drzwi do Wielkiej Sali. Cieszyłam się, że przynajmniej obiad mogłam zjeść wolna
od jego wiercenia się i prychania, choć czułam, że zbyt częsta obecność Rona w
naszym gronie — zwłaszcza podczas sesji RPG i na boisku — robiła
się męcząca nie tylko dla mnie.
~*~
Lecę
z tymi poprawkami jak szalona. I mam dwa wnioski — w zestawieniu do
molochów z DLR idzie mi satysfakcjonująco szybko, ale jestem jednak trochę
zawiedziona, bo miałam wrażenie, że jednak idzie zbyt wolno (jak na moje
oczekiwania). Zobaczę. Skończę jeszcze rozdział 20 i może na początek NaNoWriMo
zrobię sobie podmiankę i wrócę na jeden rozdział do DLR. Takie skakanie między
dwoma opowiadaniami dobrze mi robi, więc może i tym razem trochę się poprawi.
~mroczna
OdpowiedzUsuń19 sierpnia 2008 o 17:45
Ave.Opowiadanie mi sie podoba ;p Masz talent do pisania. Bardzo fajnie się czyta, pomimo, iż nie lubię Harrego Pottera. Pomysłowy tytuł bloga.Ty również masz niezłą grafikę.Pozdrawiam
20 sierpnia 2008 o 10:03
UsuńDziękuję xD Mam nadzieję, że polubisz Pottera xD
~Gwiazdeczka **romans-hogwart-moja-wizja.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuń19 sierpnia 2008 o 19:20
Witaj!Cieszę się,że u mnie zawitałaś,oczywiście naturalne jest,że będę informować o newsach!:DD Słuchaj:))Jestem pierwszy raz,dlatego nie potrafię Ci wyrazić opini a niechcę pisać bez uprzedniego przeczytania,na pewno znajdę czas i przeczytam całe Twoje opowiadanie!!!Przeczytałam urywek,i już zaczęło mi się podobać,z resztą piszesz w mojej tematyce.cóż się więc dziwić:DD Jak tylko dojdę,do końca z czytaniem zaraz wygłoszę swoją konkretną opinię!Uwielbiam czytać takie opowiadania a Hogwart po prostu kocham,więc musem jest,że przeczytam i Twój „twór”,póki co dodaje Cię do linków,mam nadzieję,że nie masz nic przeciwko,jak gdyby jednak coś,pisz śmiało u mnie!Pozdrawiam Cię cieplutko!
20 sierpnia 2008 o 10:04
UsuńSpoko ja Cię już do linków dodam xD
~Cam.
OdpowiedzUsuń19 sierpnia 2008 o 19:26
Super notka! Może się pogodzi z Draco? xD Chodź tak szybko na to nie liczę. Brak mi pomysłów na komentarz ^^ Pozdrawiam cameron-riddle
20 sierpnia 2008 o 10:05
UsuńJa najczęściej nie mam pomysłów na komcie xD ale jakoś same się znajdują xD najlepsze na to są spam xDD
~dream - toxic
OdpowiedzUsuń19 sierpnia 2008 o 19:44
nie wyglada inaczej jak dla mnie super notka czekam na wiecej
20 sierpnia 2008 o 10:06
UsuńDobrze xD a kiedy u Ciebie news ? xD
~m
OdpowiedzUsuń20 sierpnia 2008 o 08:12
Nowy rozdział na http://www.cameron-riddle.blog.onet.pl :) Serdecznie zapraszam do skomentowania i przeczytania.
20 sierpnia 2008 o 10:06
UsuńNo, nareszcie xD
~Brooke Davis
OdpowiedzUsuń20 sierpnia 2008 o 09:20
Super notka;] Czekam na następną:):) Mam nadzieję, że pomiędzy Pierwszym zadaniem wpleciesz trochę scen Sophia-Malfoy:] http://www.one-tree-hill.blog.onet.pl
20 sierpnia 2008 o 10:07
UsuńNom, po Pierwszym Zadaniu będzie Mafloya całkiem sporo u mnie xD
~Brooke Davis
OdpowiedzUsuń20 sierpnia 2008 o 09:20
Super notka;] Czekam na następną:):) Mam nadzieję, że pomiędzy Pierwszym zadaniem wpleciesz trochę scen Sophia-Malfoy:] http://www.one-tree-hill.blog.onet.pl
20 sierpnia 2008 o 10:07
UsuńxD
~Nadia
OdpowiedzUsuń20 sierpnia 2008 o 15:43
Kolejny ciekawy rozdział. Już nie mogę się doczekać pierwszego zadania. Sophie musi dobrze Harry’ego wyćwiczyć, żeby wygrał.Notka wygląda normalnie, przynajmniej u mnie.P.S. Ja też lubię dwulicowe postacie. xD Dlatego tak mi się Twój blog podoba.
21 sierpnia 2008 o 10:50
UsuńJestem zaszczycona xD
~lidzia0408
OdpowiedzUsuń22 sierpnia 2008 o 11:38
ha mi tez sie noteczka podoba i stwierdzam ze Frozen na prawde ma talencik:) he super opowiadanko buśśśki;**
8 września 2008 o 17:58
UsuńTo twierdzenie, co w tytule? Jakbym miała taką ilość uczuć, jak ona, też bym się pytała xD
~lidzia0408
OdpowiedzUsuń22 sierpnia 2008 o 11:39
ha mi tez sie noteczka podoba i stwierdzam ze Frozen na prawde ma talencik:) he super opowiadanko buśśśki;**
8 września 2008 o 17:58
Usuńdziękuję xD
Brillen
OdpowiedzUsuń7 września 2008 o 19:38
Robi się gorącą między Draco a Sophie:P jestem strasznie ciekawa czy będą z tego ‚dzieci’ xD o LOL xDlg-potter.xx.pl
8 września 2008 o 17:58
UsuńA w jakim sensie ? xDD