19 sierpnia 2008

19. Accio razy tysiąc


Nieużywana klasa o tej porze miała swój specyficzny, mroczny klimat. Żółte światło pojedynczych małych lampek słabo rozpraszało ciemność, tak, że nauczycielska katedra i meble pod ścianami stanowiły niewyraźne tło podobne do malowanej tapety w teatrze. Deszcz przestał bębnić o szyby, wiatr zamilkł, a piętra opustoszały i cisza, jaka tu panowała, budziła w żołądku to uczucie grozy i podniecenia, jakie czuło się po wieczornym seansie horroru w mugolskim kinie. Podłoga sama skrzypi, choć po korytarzu nikt nie chodzi, drgające płomienie świec przeglądają się w szklanych drzwiczkach regałów, powietrze pachnie kurzem i starym pergaminem, a troje uczniów wymyka się na nielegalne spotkanie po godzinie policyjnej. Tak rozpoczyna się dziewięćdziesiąt procent kryminałów, jakie czytałam. 

Harry już tam na nas czekał i nie wyglądał na zaskoczonego moją obecnością. Chyba nie przyszedł na kolację, bo Hermiona podała mu zawiniątko z prowiantem, który wykradła z Wielkiej Sali. Chłopak bez słowa odrzucił różdżkę i zabrał się za jedzenie. 

— I jak? — zagadnęła, a on wzruszył ramionami. 

— Słabo — odpowiedział z ustami pełnymi pieczonego kurczaka. 

Automatycznie powędrowałam wzrokiem do jedynej rzeczy niepasującej do wnętrza klasy — kolorowe poduszki leżały w nieładzie na podłodze dokładnie po drugiej stronie pomieszczenia, wyraźnie nietknięte przez zaklęcie przywołujące. Wzięłam jedną z nich i podłożyłam sobie pod tyłek, siadając wygodnie ze skrzyżowanymi nogami. 

— Jak to się stało, że widziałeś smoka? — spytałam, obserwując, jak wcinał nieco przywiędnięte frytki. Jak na kogoś, kto za niecałą dobę miał stanąć twarzą w twarz z olbrzymim gadem, miał imponujący apetyt. 

— Hagrid mi pokazał. A jak wracałem, wpadłem na Karkarowa, więc teraz już wszyscy wiedzą. 

— Nawet Cedrik Diggory? 

— Tak, on też. Powiedziałem mu. 

Starałam się nie zrobić miny, ale chyba mi nie wyszło, bo spostrzegłam, jak uniósł brwi. Tym razem to ja wzruszyłam ramionami. Zapomniałam, że znalazłam się w klasie z dwójką Gryfonów. 

— Myślisz, że gdyby role się odwróciły, to też by ci powiedział? — zapytałam z powątpiewaniem. 

Przez chwilę bezwiednie bawił się przypaloną frytką, lustrując moją twarz. Widziałam, jak skakał wzrokiem od jednego oka do drugiego, jakby próbował z nich coś wyczytać. Cholera. On naprawdę wyglądał na młodszego, niż był w rzeczywistości. Może i nie dbałam o Harry’ego tak, jak dbałabym o Victora albo Sapphire, ale doznałam małego wstrząsu na myśl, że jutro naprawdę przyjdzie mu zmierzyć się ze smokiem. Prawdziwym, ogromnym, ziejącym ogniem smokiem. 

— Nie wiem i w sumie nieważne. Jest sprawiedliwie — odrzekł po chwili. — Teraz wszyscy zaczynamy z tego samego poziomu. 

Tak, zdecydowanie zostałam zamknięta z Gryfonami, w tym z jednym nadgorliwym. 

— A Karkarow? Nie widział cię? 

— Nie, miałem pelerynę-niewidkę. A… — Zauważyłam, jak wymienił spojrzenia z kręcącą się za moimi plecami Hermioną, po czym dodał z pewnym wahaniem: — A potem spotkałem się z Syriuszem. W kominku w naszej wieży. Chyba chciał sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku i… i ostrzec przed Karkarowem. 

— Przed Karkarowem? — zdziwiłam się. 

— Powiedział, że Karkarow był śmierciożercą — tu zniżył głos, jakby spodziewał się, że pod drzwiami ktoś podsłuchuje. — Moody go złapał i umieścił w Azkabanie, ale Karkarow dogadał się z ministerstwem i w zamian za wydanie innych został wypuszczony. Jak widać, świetnie sobie po tym poradził, skoro został dyrektorem w swoim kraju. Podobno ktoś napadł Moody’ego na noc przed tym, jak pojawił się w Hogwarcie, potem ja w Turnieju Trójmagicznym… Syriusz uważa, że Karkarow mógł maczać w tym palce. 

Poczułam się tak, jakby Harry wymierzył mi policzek za pomocą tych słów. Przez chwilę bezmyślnie obracałam poduszkę w dłoniach, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w jakieś nieokreślone wzorki przy falbance, a serce zaczynało bić coraz mocniej i szybciej. Nakręcało się własnym rytmem i napędzało myśli — Karkarow śmierciożercą. Karkarow wydał innych śmierciożerców. Być może… 

Być może wydał też Rosierów. 

Ta wizja zwaliła mi na głowę lawinę informacji i spekulacji, które zaczęły obijać się o wnętrze czaszki, zderzać ze sobą i mieszać, tak, że nie potrafiłam już rozróżnić, co było faktem, a co zasłyszaną plotką. Wyglądało na to, że swoją nienawiść skierowałam na niewłaściwego człowieka. 

Ciekawe, czy Barty wiedział… 

— Oui, c’est une pensée… rzeczywiście Karkarow mógłby to zrobić — mruknęłam przeciągle bardziej do siebie niż do niego. Wciąż nie potrafiłam oderwać wzroku od haftu. Byłam jak w transie, wyrwana ze swojego ciała, lewitując gdzieś ponad głową, jak zwykle w postaci zawieszonych w powietrzu oczu. — Wkręcić cię tam i patrzeć, jak pali cię smok albo… albo coś… 

— No właśnie, te smoki — wtrąciła nagle Hermiona i ocknęłam się na dźwięk skrzypiącej pod jej butami podłogi. Jakby ktoś bez ostrzeżenia wsadził mi głowę do wiadra z lodowatą wodą. — Wymyśliliśmy… a właściwie wymyślił to Moody, że Harry mógłby przelecieć obok smoka na miotle. Oczywiście jedynym przedmiotem, jaki uczestnik może mieć przy sobie podczas pierwszego zadania, jest różdżka, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby za jej pomocą przywołać sobie to, czego potrzebuje. Znasz jakąś technikę, żeby szybko się tego nauczyć? Chyba nigdy nie potrzebowałaś więcej niż jednej lekcji, żeby opanować jakieś zaklęcie. 

Parsknęłam pod nosem — przed oczami przeleciały mi wszystkie próby Imperiusa i stan, jakim się to dla mnie kończyło. 

— Nie, przy niektórych potrzebowałam więcej — odpowiedziałam z roztargnieniem. — Chyba nie mam jakiejś konkretnej techniki. Po prostu bardzo chcę, żeby mi się udało. I wiem, że się uda, bo prawie zawsze się udaje, to działa… hmm, jak kula śnieżna, tu comprends? Nie chodzi o to, żebyś przepalił sobie zwoje skupianiem się na siłę, po najpierw musisz poczuć, że chcesz. Bardzo chcesz poczuć, jak moc z ciebie wypływa, co dzieje się z twoim ciałem, spróbować jakoś… złączyć się z nią, bo to jest część ciebie. Nie tworzysz tego zaklęcia z niczego, tylko… zmieniasz formę magii. Uczysz się… wyciągać ją z siebie. Nie wiem, jak ci to inaczej wytłumaczyć… 

Spodziewałam się, że zrobi minę jak Victor za każdym razem, kiedy próbowałam nauczyć go jakiegoś zaklęcia, ale tylko zarechotał nerwowo. 

— Tak, zdecydowanie czuję, że chciałbym nie zostać pożarty przez smoka — rzucił skrępowany i po chwili w tym samym momencie wybuchnęliśmy śmiechem, a Hermiona skrzywiła się tak, jakby rozbolał ją ząb. 

— Myślałam, że masz jakąś specjalną technikę — mruknęła i od razu poznałam, że mi nie uwierzyła. 

Jakbym trzymała w rękawie dodatkowego asa, którym nie chciałam się podzielić. Trochę ugodzona tym niewypowiedzianym oskarżeniem wyprostowałam rękę i wypatrzyłam leżącą najdalej poduszkę, która po chwili podskoczyła i przyfrunęła do mnie jak przyciągnięta niewidzialnym magnesem. Hermiona wydęła lekko usta, a Harry — jak każdy, kiedy robiłam to publicznie bez różdżki — wytrzeszczył oczy.

— Na moje oko to trochę jak mieszanka dziecięcej magii bezróżdżkowej z różdżkową kontrolą — powiedziała, a ja drugi raz wzruszyłam ramionami. 

— Skoro tak mówisz… pewnie ma też jakąś swoją wielce fachową nazwę — odparła, nie szczędząc ironii. Właśnie wtedy czułam się najbardziej zakłopotana — gdy komuś zbierało się na analizowanie. Odrzuciłam poduszkę dokładnie na sam szczyt stosu i zwróciłam się do Harry’ego: — Spróbuj, vas-y

Wyglądał na spiętego, mając przed sobą tę marną dwuosobową widownię, a żaden przedmiot (nawet spacerujący po podłodze pająk) nie przesunął się w jego stronę nawet o centymetr. Za drugim i trzecim razem było lepiej, ale zamiast poduszki do lotu podrywało się któreś z krzeseł i z hukiem spadało na ziemię mniej więcej w połowie drogi, szarpało się jak stworzenia, na które próbowałam rzucić Imperiusa. Na zmianę z Hermioną zagrzewałyśmy go do walki i chwaliłyśmy, kiedy zaklęcie przyciągnęło przedmiot o centymetr czy dwa dalej, lecz obie — choć na siebie nie patrzyłyśmy — wiedziałyśmy, że zapowiadała się bardzo długa noc.  

Byłam pewna, że to kwestia zmęczenia, ale nie było po nim widać, że się denerwował. Za to ja czułam w żołądku coraz mocniejszy skurcz, obserwując, jak zmagał się z jebanymi poduszkami, które sunęły rwanie w powietrzu, to spadały na podłogę w najmniej oczekiwanych momentach, to lądowały mu w rękach, jak gdyby już urodził się z magnesem w tyłku. Pierdolona loteria. 

A Barty okazał się być albo niepoprawnym optymistą, albo nie spodziewał się, że można radzić sobie z magią aż tak kiepsko. 

Znając Croucha, raczej wykluczałam to pierwsze. 

— Po prostu się skup — powtarzała Hermiona. 

Może mi się wydawało, ale chyba usłyszałam w jej głosie małą panikę. 

— A co według ciebie staram się robić?  — żachnął się. — Wyobraź sobie, że trudno jest się skupić, kiedy w głowie cały czas siedzi ci smok. 

— Fakt, zostaje mało miejsca na inne myśli. Smoki mają chyba z piętnaście metrów, co? — mruknęłam, ziewając. — Może wyobraź sobie takiego smoka… albo sklątkę Hagrida, człowiek od razu nabiera chęci do ucieczki. 

Czoło Hermiony natychmiast przecięły trzy poziome zmarszczki, ale była chyba zbyt zmęczona, żeby się kłócić, w każdym razie jedyne, co zrobiła, to westchnęła ostentacyjnie i wróciła, żeby pozbierać wszystkie przedmioty z powrotem na jedną kupkę. 

— Problem w tym — odparł Harry — że ja mam koło tego smoka przelecieć, a nie przed nim uciekać. 

— Zawsze to jakaś motywacja. Próbuj dalej, a jak chcesz, możemy poćwiczyć jeszcze jutro przed zadaniem. Bardzo chętnie zerwę się z transmutacji. 

Udałam, że nie zauważyłam ostentacyjnego spojrzenia Gryfonki. 

— Nie będzie trzeba. Opanujemy to do rana, jestem pewna. Harry już prawie ogarnia, o co w tym chodzi — odpowiedziała w ten swój irytujący, przemądrzały sposób, prostując się z ramionami pełnymi poduszek. 

Bien sûr, byle tylko nie przywołał sobie jutro peleryny Snape’a zamiast Błyskawicy. 

Po jakiejś godzinie czy dwóch okazało się, że moja obecność tam nie była ani trochę bardziej pomocna niż obecność Hermiony, ale zostałam do samego końca, dopóki nie przegonił nas Irytek, prezentując Harry’emu doskonałe umiejętności przywoływania krzeseł. Użył ich później do ciskania nimi po całej klasie, najwyraźniej uznawszy, że Potter zamierzał się z nim pojedynkować. 

Wypadliśmy na korytarz, nie dbając o hałas, jaki robiliśmy — Irytek doskonale to zagłuszał, czyniąc spustoszenie w opuszczonej klasie, choć nikogo w niej już nie było. Ruszyliśmy powoli w kierunku głównych schodów, każde wpatrzone we własne stopy. Atmosfera potajemnego spotkania prysła jak bańka mydlana i jedyne, co pozostało, to senność i potworne wyczerpanie. Nie było śladu nawet po groźbie szlabanu u Filcha. Podejrzewałam, że nawet gdyby woźny przyłapał nas teraz poza dormitorium, moglibyśmy się spokojnie ukryć pod peleryną ćwiczeń przed jutrzejszym zadaniem. 

— Chyba czuję niedosyt — mruknął Harry. 

Sinawe podkówki i czerwone, przekrwione białka mocno kontrastowały z mleczną bielą jego twarzy, na głowie panował chaos od nieustannego czochrania i mierzwienia włosów, choć nie był ani w połowie tak potargany jak Hermiona. Jej fryzura przypominała teraz stare gniazdo i chyba nawet utkwiło tam jakieś pióro, które przywoływaliśmy. 

— Poćwiczymy jeszcze trochę w pokoju wspólnym — uspokoiła go szeptem. — Ale myślę, że lepiej ci zrobi, jak się porządnie wyśpisz. Idzie ci bardzo dobrze, prawda? 

Poczułam się wywołana do tablicy — mniej pytaniem, a bardziej świdrującym spojrzeniem, więc bez zastanowienia przytaknęłam. 

— Taak, dasz sobie radę. Teraz, jak już się tego nauczyłeś, będziesz wiedział, jak to zrobić. Pamiętaj, że w razie czego, gdybyś chciał jeszcze poćwiczyć, jutro mogę zerwać się z transmuta… 

Urwałam i syknęłam lekko z bólu, kiedy łokieć Hermiony niedelikatnie zatrzymał się na moich żebrach. 

— W każdym razie to nie egzamin — rzuciłam, obmacując sobie bok. 

— Tak, tylko walka o życie — odparł Harry. 

— Nie wiem, co gorsze — dodałam ironicznie. 

Spostrzegłam, jak kąciki ust Gryfona zadrgały, ale z rozsądkiem zachował powagę — w końcu miał spędzić jeszcze jakiś czas sam na sam z Granger, która po północy i prawie czterech godzinach moich zaczepek rozsiewała wokół siebie aurę rozwścieczonej osy. To był znak, że należało się jak najszybciej zmyć. 

Pożegnaliśmy się na rozwidleniu schodów — Gryfoni udali się korytarzem w kierunku wieży, a ja zeszłam piętro niżej, bynajmniej nie prosto do dormitorium Ślizgonów. Znużenie rozproszyło nieco mocniejsze bicie serca, kiedy zastukałam w drzwi gabinetu i z zagryzioną dolną wargą nasłuchiwałam znajomego odgłosu postukiwania. 

Zawiasy zaskrzypiały cichutko, a w ciemnej szparze tuż przy futrynie spostrzegłam podkrążone, zaspane czarne oko Moody’ego. Resztki spożytej dawno kolacji przewróciły mi się w żołądku na ten widok. 

Odwiedzałam już Croucha po ciemku, ale nigdy tak późno. I zawsze widziałam go w dziennym stroju, toteż przeżyłam mały szok, kiedy wpuścił mnie do środka, ubrany w długą, szarą koszulę nocną i powycierany szlafrok w szkocką kratę. 

Szalonooki Moody w piżamie, w środku nocy prowadzący uczennicę do prawie zupełnie ciemnej sypialni — dopiero TO wywoływało ciarki grozy. I nawet świadomość, że to potworzaste cielsko kryło w sobie kogoś zupełnie innego, niewiele pomagała. W milczącym oczekiwaniu obserwowałam, jak zapalał świece na gzymsie kominka i przy łóżku, lecz mroczna grota nie nabrała dzięki temu ani odrobiny przytulności. Nie miałam pojęcia, czy to kwestia tych wszystkich potłuczonych sprzętów w pokoju obok, czy samego Moody’ego, ale miało się wrażenie, jakby właśnie wkroczyło się do pracowni Frankensteina. 

— Naprawdę wstajesz w nocy, żeby pić eliksir — odezwałam się, gdy już usiadł. 

I z jakiegoś powodu właśnie to jako pierwsze przyszło mi na myśl. 

— Zgadza się. Sophie, jest wpół do pierwszej. 

Doceniłam, że przynajmniej starał się ukryć rozdrażnienie. Przysiadłam na podłokietniku fotela, ignorując, że Barty wciąż stał, opierając się plecami o ścianę tuż obok wygaszonego kominka. Delikatna poświata trzech słabych płomyczków na wysokim kandelabrze okalała połówkę jego twarzy — tę z magicznym okiem — czyniąc ją jeszcze dziwniejszą i bardziej zniekształconą. Naprawdę przerażającą. 

— Dopiero skończyliśmy ćwiczyć — wyjaśniłam i choć wcale nie miałam takiego zamiaru, wypowiedziałam to bardzo cicho, jakby w obawie, że to koszmarne, maskowate oblicze miało zaraz karykaturalnie ożyć, odkleić się od głowy Moody’ego i skoczyć w moją stronę jak straszak w horrorze. — Ćwiczyliśmy we trójkę. Potter, ja i Hermiona Granger. Na początku szło mu tragicznie, ale myślę, że to dowiezie. W każdym razie na tyle, żeby przywołać sobie jutro Błyskawicę. To ty wpadłeś na pomysł z miotłą, tak? 

Nie odpowiedział od razu. Przetarł czoło i oczy ręką, by odgonić ostatki znużenia, przysiadł na brzegu krzesła i przypatrywał mi się przez chwilę z ukosa, jakby to jego magiczne oko przenikało nie tylko przez ściany i meble, ale miało moc spoglądania prosto w ludzką duszę. Było to spojrzenie bardzo podobne do spojrzenia Dumbledore’a, ale zupełnie pozbawione entuzjazmu. Przeszywające i ostre — po stokroć bardziej nieprzyjemne od tego, którym na co dzień lustrował nas Snape. 

— Tak. W przypadku Pottera nauka skomplikowanych zaklęć ofensywnych czy zaklęć umysłu, które sprawiają trudność większości dorosłym czarodziejom, nie miałaby najmniejszego sensu. I chyba się nie pomyliłem. 

Potrząsnęłam głową. Teraz nie byłam już pewna, czy to, co sprawiało, że na plecach cierpła mi skóra, miało jakiekolwiek powiązanie z upiorną aparycją Moody’ego. 

— A ty? — dodał, wychyliwszy się nieco do przodu. Szara grzywa zsunęła mu się po ramionach, a świece oświetlające ją od tyłu stworzyły coś na kształt aureoli. O ironio. — Jak ty się z tym czujesz, skoro wiesz, do czego to zmierza? 

Zaskoczył mnie tym pytaniem — jak gdyby wpół do pierwszej w nocy na niecałą dobę przed pierwszym zadaniem było najbardziej odpowiednią porą na tę rozmowę. Opuściłam ręce na kolana i przez długą, bardzo długą chwilę zaciskałam i otwierałam dłonie tak, aż w ich wnętrzu zrobiły się półokrągłe ślady po paznokciach. Wpatrywałam się w te czerwone zagłębienia ledwo widoczne w słabym świetle pojedynczych świec. Wpatrywałam się i próbowałam ułożyć w słowa to, co bezkształtnie kłębiło się w sercu. Żadnej logiki. Nic poza samym odczuwaniem i złamanym sercem — tylko temu dawałam się prowadzić. Ale czy dało się to wytłumaczyć w sposób, który pojąłby skrajnie analityczny umysł Croucha? By przestał patrzyć na mnie jak na coś, czego należało się obawiać?

— Wolałabym, żeby nikt nigdy nie musiał umierać — powiedziałam w końcu spokojnie do swoich rąk. — Ale to niemożliwe. Moody zabił Evana, uwięził moją ciotkę, najsłodszą, najbardziej kochaną czarownicę, jaką znam, a o której nie wiem, czy żyje, czy nie… więc to naturalne, że chciałabym się na nim zemścić. Ale Moody jest człowiekiem Dumbledore’a. Harry też. To nas dzieli. Do tego Czarny Pan zabił rodziców Harry’ego, więc on też pragnie zemsty. To jest naturalny układ, który powstał, zanim ja i Harry mogliśmy zdecydować, czy w ogóle chcemy w tym uczestniczyć. Jedyne, co teraz możemy wybrać, to stronę, ale wydarzenia i krew niejako… same to narzuciły. Harry chce pomścić rodziców, ja Evana. Czarny Pan jest moją rodziną, obiecał, że pomoże mi odnaleźć Armanda. Sprawa jest jasna i nie dlatego, że tak trzeba, bo ktoś tak powiedział. Jest jasna, bo oboje tak czujemy i żadne z nas nie przekona drugiego.

Podniosłam wzrok, spodziewając się ujrzeć prześmiewczy błysk w jego zdrowym oku, ale Barty wpatrywał się we mnie z najwyższą powagą, bez cienia ironii w głębokich bruzdach. Chyba go to gryzło. I to od dłuższego czasu, bo po chwili twarz eks-aurora rozluźniło coś na kształt ulgi. Wargi drgnęły mu lekko, ale nie dałam mu nic dopowiedzieć. Teraz ja chciałam swojej odpowiedzi. 

— Wiedziałeś, że Karkarow jest śmierciożercą?

Energia w pokoju momentalnie się zmieniła. Już nie przesłuchiwał, a był przesłuchiwany i zdecydowanie miał coś na sumieniu. Na widok speszenia tak niepasującego do twarzy Szalonookiego poczułam w żołądku nieprzyjemne ssanie. 

— Oczywiście. W końcu trzymam tu Moody’ego — rzekł po dłuższej chwili. — Musiałem poznać każdy szczegół jego przeszłości. 

Na początku chciałam zasypać go gradem pytań, już nawet otwierałam usta, ale coś w gardle mnie zablokowało. Strach jeszcze większy niż ten przed upiornym obliczem byłego aurora w ciemnym kącie sypialni — obawa przed tym, jaką formę miałaby przybrać prawda. Czyj obraz miałaby zmienić? 

Zorientowałam się, że znów zaciskałam i prostowałam palce. Półksiężyce wewnątrz dłoni zaczynały piec. 

— Dowiedziałam się, że wydał wielu śmierciożerców, żeby wyjść na wolność. To prawda? 

Evana. Czy mógł wydać Evana Rosiera — właśnie o to chciałam zapytać, ale nie potrafiłam przepchnąć tego przez gardło. 

— Tak, Karkarow poszedł na współpracę z ministerstwem — wyjaśnił po chwili. — Mój ojciec prowadził wszystkie jego przesłuchania, podczas których wymienił wiele nazwisk, wiele okazało się bezużytecznych, ponieważ ci śmierciożercy albo już nie żyli, albo aurorzy złapali ich krótko po Karkarowie, lecz nie można mu tego odebrać: przyczynił się do złapania kilku wiernych popleczników Czarnego Pana. 

— A czy…? 

Urwałam, ale już wiedziałam, że i on już wiedział. 

— Nie — odparł łagodnie. — Rosier zginął, zanim Karkarow go wydał, ale tak, na przesłuchaniu padło również jego nazwisko. 

Poczułam się tak, jakbym przez chwilę była balonem i ktoś właśnie wypuścił z niego całe powietrze. Czyli znów powrót do punktu wyjścia. Mogłam wciąż swobodnie nienawidzić Moody’ego za śmierć Evana, tylko dlaczego, do cholery, mimo wcześniejszego strachu czułam się rozczarowana? Jedna nieprzyjemna myśl dźgnęła mnie w tył głowy: a co, jeśli Rosiera nikt nigdy nie zdradził? Może zwyczajnie wpadł — przez nieuwagę albo dlatego, że po prostu tak czasami się dzieje i nie ma w tym niczyjej winy. 

Tylko jak pogodzić się z faktem, że na idealnym obrazie ukochanej osoby pojawia się rysa? Czy to w ogóle możliwe, skoro jedyne, co mogłam robić, by zachować go w sercu, to wciąż go romantyzować? 

Podniosłam głowę i zobaczyłam, że Crouch wciąż na mnie patrzył. Uśmiechnęłam się skrępowana, jakbym dała się przyłapać na czymś zawstydzającym. 

— Chyba już pójdę — bąknęłam pod nosem, unikając jego wzroku. Wiedziałam, że nie miał dostępu do moich myśli, ale wystarczyły mu oczy. — Już prawie pierwsza, nie chcę wpaść na Filcha na dzień przed turniejem. Livia by mnie zabiła, gdybym nie przyszła… od wakacji jest na mnie cięta. Miała jakiegoś chłopaka w Beauxbatons, z którym pisała, miała się z nim spotkać na wyjeździe, ale przez problemy, jakich narobiłam rodzicom, nie było nas stać na wakacje, tak więc… no. Nic z tego nie wyszło. No to… cześć.

         — Sophie… — Zatrzymałam się gwałtownie. — Nie musisz się w to angażować.

         — Wiem. Ale chcę.

Nie miałam pojęcia, po co mu to wszystko mówiłam. Może liczyłam, że kiedy dostanie jakieś wytłumaczenie, przestanie patrzeć na mnie w ten sposób, ale nie przestał. Czułam na sobie ten zatroskany wzrok jeszcze długo po tym, jak zamknęłam za sobą drzwi — jakbym zniknęła z radaru jego magicznego oka dopiero dwa piętra niżej w okolicy dormitorium. 

Chyba pierwszy raz zgodziłam się z Hermioną. Takie oczy powinny być zabronione. A już na pewno sposób, w jaki patrzyły. 

 

*

 

Sen — jeżeli nadchodził — zwykle resetował moje samopoczucie. Jak nowy rozdział w książce. Pamiętałam, co działo się wcześniej, ale poranek przynosił świeży start, opróżniał worek ze starych emocji i robił miejsce na nowe. Tym razem też tak się stało. To, co związane z Evanem i Karkarowem, odarte z atmosfery grozy, po przebudzeniu wydało mi się trochę bardziej zwyczajne, jak gdybym żyła z tą wiedzą od lat, a napięcie, jakie opanowało zamek, wyparło na moment wszystko, co ważne. Podczas śniadania czułam się tak, jakbym to ja miała za moment stanąć twarzą w twarz ze smokiem i przypuszczałam, że ja jedyna doświadczałam czegoś podobnego. 

Atmosfera była tak gęsta, że powietrze dało się kroić nożem na każdym korytarzu, w każdej klasie, kantorku i ostatniej kabinie toalety, lecz poza nerwowym oczekiwaniem podobnym do tego w dniu przybyciu delegacji wyczułam coś jeszcze. 

Strach. Nie tylko wśród uczestników i ich kolegów, ale i między nauczycielami. Żując bez entuzjazmu kęs suchej kanapki z serem, wpatrywałam się w profesorskie podium i obstawiałam, który z nich już wiedział, a na kogo czekała niespodzianka. Snape i McGonagall od dawna zdawali sobie sprawę ze smoków, Hagrid też, skoro to on pokazał je Harry’emu. Możliwe, że Flitwick, w końcu był dość blisko Dumbledore’a… a Sprout? Ciężko powiedzieć. Jako opiekunka Cedrika Diggory’ego również powinna zostać uświadomiona, ale czy nasz świętojebliwy dyrektor zaryzykowałby, wiedząc, że mogłaby zdradzić cel pierwszego zadania swojemu uczniowi? I czy uśmiechałaby się tak swobodnie, gawędząc z Hooch, zdając sobie sprawę z tego, co czekało jej Puchona za kilka godzin? 

A może żaden z nauczycieli —wykluczając Moody’ego — nie wiedział, na czym miało polegać pierwsze zadanie? W końcu tylko madame Maxime zdradzała objawy nienaturalnego napięcia. Jej cera — podobnie śniada jak u Kruma — zrobiła się niezdrowo ziemista i wilgotna, uszminkowane usta bez przerwy się zaciskały, sprawiając wrażenie, jakby jedna z warg zupełnie wyparowała. Nie udało mi się wypatrzeć ani Fleur, ani Cedrika, ani Harry’ego, ale po siedzącym nieopodal Malfoya Wiktorze Krumie też dało się dostrzec jakieś emocje, choć nie powalały wyrazistością. Wydawać by się mogło, że cały stres skumulował się w jednej głębokiej, pionowej zmarszczce między krzaczastymi brwiami, upodabniając je jeszcze mocniej do dwóch czarnych, włochatych gąsienic. I okazało się, że naprawdę mógł być jeszcze mniej rozmowny niż zwykle. 

Tego dnia jeszcze bardziej niż zwykle doceniłam swoje poniedziałkowe okienko. Podczas gdy reszta klasy męczyła się najpierw na wróżbiarstwie, a później na błoniach z przeklętymi sklątkami Hagrida, ja razem z Victorem, Deanem i Seamusem ukryliśmy się w jednej z pustych klas na trzecim piętrze i spędziliśmy calusieńkie paskudne, chłodne popołudnie w równie zimnym, wilgotnym i górzystym Kaedwen. Po długim pobycie w więzieniu trwającym całe wakacje moja krasnoludka Dhalda Grogal, elfi łucznik Victora — Vixerin Owynyyl oraz przestępca o bardzo groźnym nazwisku „Talun Groźny”, którym grał Dean, przez ostatnie dwie godziny wcielali w życie kurewsko skomplikowany plan ucieczki. Seamus siedzący u szczytu prostokątnego stołu niewiele się udzielał. Obserwował z politowaniem pechowe rzuty Thomasa i reagował na bieżąco na nasze rozpaczliwe próby ratowania sytuacji. Nie łudziłam się, że testy na skrytość wszystkim się powiodą (zawsze przynajmniej jeden gracz go oblewał, tak został skonstruowany wszechświat i już), ale nie spodziewałam się, że aż tak. Victor jako jedyny — mając naturalnie największą szansę na prześlizgnięcie się nad głowami śpiących strażników — wyrzucił jedynkę i malowniczo spierdolił się z krokwi prosto pod nogi trzech uzbrojonych wartowników. 

— Hmm, okej, w takim razie Vixerin próbuje się skradać, stąpa na palcach, uważając, żeby nie zahaczyć swoją perfekcyjnie ułożoną fryzurą o sufit, ale jest tak skupiony na tym, żeby nie zebrać włosami tej całej pajęczyny, że nie dostrzega, że belka od pewnego miejsca jest wilgotna i omszała. A wy, Dhalda i Talun, widzicie to jak w zwolnionym tempie. Traci równowagę, jeszcze przez chwilę w ciszy macha rękami, próbuje się czegoś łapać, ale nic z tego. Przechyla się i znika wam z oczu, a sekundę później słyszycie trzask łamanych i przewracanych mebli. Nie dało rady tego nie usłyszeć — opowiedział Seamus i pochylił się nad rozrysowaną ręcznie mapką więzienia, nad którą pracował na poprzedniej transmutacji. — Huk poniósł się echem po całej sali i dalej po reszcie korytarzy, nie macie pojęcia jak daleko, ale z całą pewnością nie uszło to uwadze strażników. Ghost, rzucaj na zwinność, zobaczymy, czy uda ci się uniknąć urazu. Dla ciebie to jest test przeciętny. 

Vipi rzucił kością, szybko podliczył punkty na karcie i odpowiedział z determinacją: 

— Osiemnaście. 

— Dobrze, zatem udało ci się w powietrzu wygiąć w taki sposób, że wylądowałeś idealnie na głowie jednego ze strażników, co zamortyzowało upadek. 

— Czyli spierdoliłem się, ale z gracją — dodał, starając się wyglądać na wyluzowanego, ale panika błysnęła w jego oczach. Nasz misterny plan, który konstruowaliśmy przez pierwszą godzinę tej sesji, właśnie mogliśmy wyrzucić do kosza. Poza tym żadne z nas nie miało broni.

— Spierdoliłeś się, ale z gracją — potwierdził Seamus, po czym rzucił coś za ekranem i z nieprzeniknionym wyrazem twarzy spojrzał na mnie i Deana. — A wasza dwójka co robi? Słyszycie jęczenie Vixerina i dwa męskie głosy: „Co jest, kurwa? Spadający elf?”, „Greg, wszystko gra? Zaraz… to ten z ostatniej celi! Łapać go!”. 

Wymieniliśmy z Thomasem długie spojrzenia, po czym zerknęłam w tabelkę ze swoim przetrzebionym ekwipunkiem. Wszystkie zebrane przez zeszły rok przedmioty nadal znajdowały się w depozycie aresztu, do którego właśnie zmierzaliśmy. Poza metalowymi obręczami na łańcuchu, z których wyswobodził nas Talun Groźny, nie miałam zupełnie nic. 

— Mogę użyć tych kajdanek jako broni? Nie wiem, jako… kastetów albo kiścieni? — zapytałam. — Albo chociaż zeskoczyć i spróbować typka poddusić?

Cała nasza trójka obserwowała w napięciu, jak Finnigan kartkował podręcznik, a brwi marszczyły mu się coraz mocniej i mocniej, podniecenie rosło i rosło, nawet Dean przestał podgryzać kociołkowe pieguski, aż… przytaknął. 

— Okej, ale będziesz miała plus dwa trudności do trafienia. 

— Dobra, to zamierzam skoczyć na strażników, ale tak, żeby nie spaść na Vixerina. I zanim skoczę, przygotowuję sobie łańcuch, chciałabym od razu uderzyć pierwszego lepszego, który się nawinie. 

— A ty, Talun? 

— Ja… hmm… — Gryfon wychylił się do przodu, żeby przeanalizować coś na mapie. — Skorzystam z zamieszania i pobiegnę do końca tej krokwi, a później chciałbym ześlizgnąć się na dół, o tam, zaraz przy drzwiach, żeby zajść tych dwóch strażników od tyłu. I też użyję kajdanek, żeby przywalić mu od tyłu w głowę. Będę atakował bójką, dostanę jakiś bonus do trafienia albo do obrażeń? 

Seamus uśmiechnął się tajemniczo znad ekranu. 

— Zobaczymy, czy nie dostaniesz minusów, jeśli cię usłyszą — rzekł. — Ty, Ghost, dopiero się podnosisz, w tym samym czasie jeden ze strażników, ten, na którego spadłeś, zaczyna się gramolić, a pozostali dwaj już wyciągają broń. Dobra, Sophie, a ty jak to robisz? 

Przejęłam od Thomasa mapę i szybko przesunęłam swój żeton, tak, jakby naprawdę liczyła się każda sekunda. 

— Ile tu jest metrów? Powinnam jakoś celować, żeby bezpiecznie wylądować? 

— Tu będzie jakieś siedem metrów. A ile masz reakcji i zwinności? 

— Osiem i sześć. 

— Okej, jeżeli celujesz, na którego strażnika chcesz wskoczyć, to będzie wymagający test, czyli przynajmniej osiemnaście. Masz jakieś bonusy? 

— Nie. — Rzuciłam dziesiątką. Serce mi zamarło — siedem. Uśmiechnęłam się szeroko do własnej karty i raz jeszcze podliczyłam punkty. — Udało się. Vipi, ty jesteś tutaj, tak? A to jest ten, który wyciąga miecz? To spróbuję skoczyć tak, żeby wylądować mu na barkach, żeby brodą zasłonić mu oczy, a później pociągnąć go do tyłu, żeby się przewrócił. Potem zamachnę się tym łańcuchem tak, żeby dostał kajdankami w ryj. 

— To będzie bardzo trudne, ale dobra. A ty, Dean, skradasz się po belce. Nie musisz rzucać, w tym chaosie, jaki zapanował na dole, bez problemu przemykasz się do ściany i skaczesz w dół. Lądując, widzisz, jak strażnik powalony przez Victora zaczyna podnosić się z ziemi, Vixerin też zaczyna wstawać i w tym samym momencie zauważasz, jak Dhalda spada na bombę prosto na strażnika, który w tym momencie dobył broni. Miałaś dwadzieścia jeden, tak? Okej, w takim razie udaje ci się wylądować na nim tak, żeby broda opadła mu na twarz, ale — znów rzucił kością — usłyszał cię z góry i udało mu się zachować równowagę. I teraz wszyscy poza Deanem — inicjatywa. 

Napięcie, które rosło z każdą chwilą od momentu pechowego wyniku Vipiego, eksplodowało w momencie huku otwieranych drzwi. Seamus podskoczył, wylewając sobie na kolana całą gazowaną zawartość swojej puszki, Victor zamarł, a ja i Thomas jak na komendę zgarnęliśmy ze stołu swoje karty. Kilka kostek potoczyło się po podłodze. 

Dopiero w momencie, gdy zarejestrowałam, że w progu stał Ron, a nie żaden nauczyciel, dotarło do mnie, że przecież miałam okienko. Odłożyłam kartę na blat i z wciąż galopującym w gardle sercem zanurkowałam pod stół, żeby pozbierać kości. 

— Stary, co tak wpadasz — usłyszałam nad głową pełen wyrzutów głos Deana. — Myślałem, że to McGonagall nas szuka. 

— Luz, to tylko obiad. — Drzwi za Ronem zamknęły się, a jego nogi powędrowały w naszym kierunku. — A, to tu byliście, jak was nie było na lekcjach? Jakie to porąbane, że idziecie na wagary tylko po to, żeby sobie pouzupełniać tabelki. 

Wynurzyłam się spod stołu i wrzuciłam wszystkie kości z powrotem do woreczka. 

— Excusez-moi, ja wyjątkowo jestem tu legalnie. To oni są na wagarach. 

Weasley uniósł z zażenowaniem brwi. Podszedł bliżej i nachylił się nad mapami i kartami z taką miną, z jaką Snape zwykle zaglądał do kociołka Neville’a. 

— Tym bardziej. Że też chce się wam tak marnować czas… 

— I kto to mówi — szachowy fanatyk — odgryzł mu się Victor. — Na samo wspomnienie chce mi się spać… O, widzisz, jak ziewam?

— Dobra, to tu na dzisiaj skończymy — przerwał mu Seamus, bo Ron już zaczął się krzywić. — Wpiszcie sobie po sześć punktów i następnym razem zaczniemy sobie od inicjatywy. 

Bez gadania i rutynowych negocjacji, czując na sobie prześmiewcze spojrzenia Gryfona, zanotowaliśmy szybko zdobyte doświadczenie i raz-dwa sprzątnęliśmy ze stołu wszystkie pomoce i resztki słodyczy. Schodząc głównymi schodami do holu, a potem do Wielkiej Sali, poczułam, że wcale nie byłam głodna. Objedzone ciasteczkami, myślami nadal tkwiłam w więzieniu w Kaedwen i zastanawiałam się, czy podczas kolejnej sesji będę pamiętać to, w jaki sposób planowałam rozprawić się ze strażnikiem. Musiałam to sobie zanotować. 

Tymczasem chłopaki już żyli pierwszym zadaniem. 

— Rano widziałem przez okno taki wielki, zielony namiot i trybuny ustawione dookoła czegoś… jakby areny? — powiedział Dean. — Może będą się ze sobą pojedynkować? Albo z kimś? Jak myślicie, któremuś z zawodników udało się coś dowiedzieć? 

— Krumowi na bank — wtrącił Finnigan. — Karkarow wygląda na takiego, co zrobiłby wszystko, żeby jego uczeń wygrał. 

— I Maxime — dodał Vipi. — Tak po prawdzie to tylko Dumbledore jak zwykle będzie podchodził do zasad „na serio”. Karkarow i Maxime zrobią wszystko, żeby utrzeć mu nosa. 

— A jak Harry? Trzyma się jakoś? — zapytał Thomas. 

Ron, który do tej pory milczał w tym temacie, tylko wzruszył ramionami i wcisnął ręce głębiej do kieszeni. Za każdym razem, kiedy na tapecie pojawiał się Harry Potter, Weasley robił się drażliwy i wydawało się, że ta sytuacja nigdy nie ulegnie zmianie. Ja również nic nie powiedziałam, wydęłam tylko usta i przyśpieszyłam kroku, kiedy na horyzoncie pojawiły się drzwi do Wielkiej Sali. Cieszyłam się, że przynajmniej obiad mogłam zjeść wolna od jego wiercenia się i prychania, choć czułam, że zbyt częsta obecność Rona w naszym gronie — zwłaszcza podczas sesji RPG i na boisku — robiła się męcząca nie tylko dla mnie. 

 

~*~

 

Lecę z tymi poprawkami jak szalona. I mam dwa wnioski — w zestawieniu do molochów z DLR idzie mi satysfakcjonująco szybko, ale jestem jednak trochę zawiedziona, bo miałam wrażenie, że jednak idzie zbyt wolno (jak na moje oczekiwania). Zobaczę. Skończę jeszcze rozdział 20 i może na początek NaNoWriMo zrobię sobie podmiankę i wrócę na jeden rozdział do DLR. Takie skakanie między dwoma opowiadaniami dobrze mi robi, więc może i tym razem trochę się poprawi.

22 komentarze:

  1. ~mroczna
    19 sierpnia 2008 o 17:45

    Ave.Opowiadanie mi sie podoba ;p Masz talent do pisania. Bardzo fajnie się czyta, pomimo, iż nie lubię Harrego Pottera. Pomysłowy tytuł bloga.Ty również masz niezłą grafikę.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 20 sierpnia 2008 o 10:03
      Dziękuję xD Mam nadzieję, że polubisz Pottera xD

      Usuń
  2. ~Gwiazdeczka **romans-hogwart-moja-wizja.blog.onet.pl
    19 sierpnia 2008 o 19:20

    Witaj!Cieszę się,że u mnie zawitałaś,oczywiście naturalne jest,że będę informować o newsach!:DD Słuchaj:))Jestem pierwszy raz,dlatego nie potrafię Ci wyrazić opini a niechcę pisać bez uprzedniego przeczytania,na pewno znajdę czas i przeczytam całe Twoje opowiadanie!!!Przeczytałam urywek,i już zaczęło mi się podobać,z resztą piszesz w mojej tematyce.cóż się więc dziwić:DD Jak tylko dojdę,do końca z czytaniem zaraz wygłoszę swoją konkretną opinię!Uwielbiam czytać takie opowiadania a Hogwart po prostu kocham,więc musem jest,że przeczytam i Twój „twór”,póki co dodaje Cię do linków,mam nadzieję,że nie masz nic przeciwko,jak gdyby jednak coś,pisz śmiało u mnie!Pozdrawiam Cię cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 20 sierpnia 2008 o 10:04
      Spoko ja Cię już do linków dodam xD

      Usuń
  3. ~Cam.
    19 sierpnia 2008 o 19:26

    Super notka! Może się pogodzi z Draco? xD Chodź tak szybko na to nie liczę. Brak mi pomysłów na komentarz ^^ Pozdrawiam cameron-riddle

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 20 sierpnia 2008 o 10:05
      Ja najczęściej nie mam pomysłów na komcie xD ale jakoś same się znajdują xD najlepsze na to są spam xDD

      Usuń
  4. ~dream - toxic
    19 sierpnia 2008 o 19:44

    nie wyglada inaczej jak dla mnie super notka czekam na wiecej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 20 sierpnia 2008 o 10:06
      Dobrze xD a kiedy u Ciebie news ? xD

      Usuń
  5. ~m
    20 sierpnia 2008 o 08:12

    Nowy rozdział na http://www.cameron-riddle.blog.onet.pl :) Serdecznie zapraszam do skomentowania i przeczytania.

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Brooke Davis
    20 sierpnia 2008 o 09:20

    Super notka;] Czekam na następną:):) Mam nadzieję, że pomiędzy Pierwszym zadaniem wpleciesz trochę scen Sophia-Malfoy:] http://www.one-tree-hill.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 20 sierpnia 2008 o 10:07
      Nom, po Pierwszym Zadaniu będzie Mafloya całkiem sporo u mnie xD

      Usuń
  7. ~Brooke Davis
    20 sierpnia 2008 o 09:20

    Super notka;] Czekam na następną:):) Mam nadzieję, że pomiędzy Pierwszym zadaniem wpleciesz trochę scen Sophia-Malfoy:] http://www.one-tree-hill.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. ~Nadia
    20 sierpnia 2008 o 15:43

    Kolejny ciekawy rozdział. Już nie mogę się doczekać pierwszego zadania. Sophie musi dobrze Harry’ego wyćwiczyć, żeby wygrał.Notka wygląda normalnie, przynajmniej u mnie.P.S. Ja też lubię dwulicowe postacie. xD Dlatego tak mi się Twój blog podoba.

    OdpowiedzUsuń
  9. ~lidzia0408
    22 sierpnia 2008 o 11:38

    ha mi tez sie noteczka podoba i stwierdzam ze Frozen na prawde ma talencik:) he super opowiadanko buśśśki;**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 8 września 2008 o 17:58
      To twierdzenie, co w tytule? Jakbym miała taką ilość uczuć, jak ona, też bym się pytała xD

      Usuń
  10. ~lidzia0408
    22 sierpnia 2008 o 11:39

    ha mi tez sie noteczka podoba i stwierdzam ze Frozen na prawde ma talencik:) he super opowiadanko buśśśki;**

    OdpowiedzUsuń
  11. Brillen
    7 września 2008 o 19:38

    Robi się gorącą między Draco a Sophie:P jestem strasznie ciekawa czy będą z tego ‚dzieci’ xD o LOL xDlg-potter.xx.pl

    OdpowiedzUsuń