Ekscytacja związana ze zbliżającym się pierwszym zadaniem
opanowała każdy zakątek szkoły. Byłam pewna, że nawet Filch śledził z
ciekawością wszystkie związane z turniejem artykuły w Proroku, tylko
chował się z tym w swoim śmierdzącym kantorku. Każdy zakątek z wyjątkiem mojego
łóżka. Już dawno nie czułam się tak dziwnie — jak jakiś outsider albo
jeszcze gorzej. Jak Hermiona Granger. Wszyscy rozmawiali o turnieju, wymieniali
się plotkami, obstawiali, kto kiedy odpadnie i z czym zmierzą się uczestnicy, a
ja pierwszy raz nie miałam pojęcia, o czym mówili.
Brakowało mi doby.
Aktualne sprawdziany i poprawki, cała lawina esejów, nowa
kampania w Wiedźmina, próby do występu na Boże Narodzenie, próby do Plebiscytu — te
oficjalne i te nielegalne z dziewczynami, lekcje Imperiusa. Wyglądało na to, że
mogłam mieć tylko dwie z trzech rzeczy do wyboru: znośne stopnie, przyjaciele,
sen.
Wizyty w gabinecie Moody’ego ograniczały się teraz
wyłącznie do ćwiczenia Imperiusa i mojego narzekania na brak czasu.
— Jak ludzie to robią? — zapytałam
rozdrażniona. — Jak ty to robiłeś? Jak udało ci się być kujonem, mieć
znajomych i spać więcej niż trzy godziny na dobę?
Siedziałam u Barty’ego i pociłam się nad gołębiem. Okazał
się dużo trudniejszy do zaczarowania, niż się spodziewałam, co wynikało z
mojego błędnego przeświadczenia, że gołębie są głupie. Walcząc z Imperiusem,
coraz częściej dochodziłam do wniosku, że to ja byłam głupsza od nich.
Szalone oko łypnęło na mnie, podczas gdy zdrowe nadal
wisiało nad stosem prac domowych.
— Nie miałem znajomych — odparł bez
owijania w bawełnę. — Ale ty chyba nie planujesz samych wybitnych na
pierwsze półroczę? Do tego trzeba byłoby przeczytać Czarodziejów i
Inkwizycję w Średniowiecznej Europie.
Wykrzywiłam mu się i wróciłam do męczenia gołębia. Bez
przerwy uderzał skrzydłami o wnętrze klatki i powarkiwał, kiedy tylko wciskałam
różdżkę między pręty.
— Ha, ha, très drôle. W ogóle nie czuję tego
całego podniecenia jak przed finałowym meczem o puchar. A przecież Turniej
Trójmagiczny jest milion razy bardziej ekscytujący niż jakieś tam domowe
rozgrywki, co? — Westchnęłam ciężko i padłam bokiem na fotel,
przerzucając obie nogi przez podłokietnik. — Jak zamierzasz sprawić,
że Harry przejdzie przez pierwsze zadanie, skoro nawet nie wie, co go
czeka?
— Dowie się w swoim czasie — zapewnił
mnie. — Ty również. Na trybunach.
— Na trybunach? — jęknęłam niepocieszona. — Dlaczego
dopiero na trybunach? Czuję się dyskryminowana.
Poczęstował mnie tylko zuchwałym uśmieszkiem i wrócił do
swojego pergaminu.
— Nie chcę zepsuć ci niespodzianki.
— Barty, no daj spokój! Mnie nie powiesz? Ja wcale
nie potrzebuję niespodzianki, bardzo chętnie dowiem się od razu. Nie pisnę
słowa, przysięgam, buzia na kłódkę. — Mogłam nawijać, ile dusza
zapragnie, ale nie dał się przekonać. Przestał odpowiadać i ostentacyjnie
poprawiał kolejne wypracowania, widocznie świetnie bawiąc się przy moich upierdliwych
prośbach. — Dobra, nie chcesz mówić, to nie mów, bez łaski.
Zsunęłam się z fotela i zaczęłam zbierać się do wyjścia.
Po cichu liczyłam, że to go złamie, ale nawet nie patrzył, jak miotałam się po
sypialni, szukając plecaka. Wygrzebałam go spod łóżka, pod które cisnęłam go
jakieś czterdzieści minut temu, zanim zabrałam się za rozpracowywanie
gołębia.
— Dajesz sobie z nim spokój? — zapytał
Crouch, a ja zdałam sobie sprawę, że chyba jednak obserwował mnie przez skroń
drugim okiem. — Zatem gołąb — jeden, Sophie — zero.
Łypnęłam na niego trochę naburmuszona, trochę udobruchana — sama
nie wiedziałam czym. Może dlatego, że nigdy nie potrafiłam się długo gniewać, a
może przez to, w jaki sposób mi się przyglądał. Nawet jeżeli robił to oczami
Moody’ego.
— Dzisiaj dałam mu fory, ale jutro nie będę już taka
dobra — odpowiedziałam, po czym wycelowałam w gołębia różdżką i
dodałam z groźną miną: — Zobaczysz, jutro cię rozwalę, więc lepiej
się przygotuj.
Barty zarechotał rubasznym śmiechem Szalonookiego.
— Mam coś lepszego od pierwszego zadania — rzekł
i wsunął powoli rękę do wewnętrznej kieszeni szaty.
Wyciągnął z niej znajomą czystą kopertę, a jakieś trudne
do opisania uczucia ścisnęły mnie za serce. Coś na pograniczu zdenerwowania i
tęsknoty, a to, co kryła ta koperta, miało być jednocześnie ich powodem i
rozwiązaniem. Pochwyciłam ją delikatnie, z nabożnością, jakby mogła rozsypać
się pod jednym nieostrożnym dotknięciem.
Za każdym razem, kiedy przekazywał mi list, zastanawiałam
się, co stało za tym rytuałem. Czarny Pan nie chciał, żeby wiadomości od niego
dostarczały zwykłe sowy, a może chodziło o coś więcej niż zwykła kontrola? I
jak w takim razie dochodziły one do Croucha? Ale kiedy tylko przyciskałam
kopertę do piersi, wszystkie pytania ulatywały, bo liczyło się tylko to, co czekało
w środku.
Popędziłam prosto do sowiarni, starając się nie wyglądać
na zbyt podekscytowaną. Po drodze minęłam masę uczniów z plakietkami Potter
cuchnie. Od artykułu Rity Skeeter o reprezentantach przybyło ich na
korytarzach i to nie tylko wśród Ślizgonów.
Tym razem w wieży natknęłam się tylko na kilka śpiących
sów, ale i tak upewniłam się, że nikomu nie przyszło do głowy, żeby w środku
dnia wysyłać listy. Nie bacząc na deszcz, wskoczyłam na parapet i, uważając, by
wiatr nie zdmuchnął mnie na dół, wspięłam się prosto na dach. Padało namiętnie
od jakiegoś tygodnia, tak, że jezioro wystąpiło z brzegów, błonia zupełnie
rozmokły, a ściany i dachówka ślizgały się pod podeszwami moich trampek, kiedy
wspinałam się na sam szczyt. Zdecydowanie łatwiej byłoby boso.
Siedziałam jeszcze przez chwilę w bezruchu pod
wyczarowanym parasolem i wpatrywałam się gruby, gładki pergamin. Z wnętrza nie
przebijała się nawet literka. Wątpiłam, by on przeżywał podobnie wiadomości ode
mnie, ale często rozmyślałam, w jaki sposób to się odbywało. Wyobrażałam sobie
wtedy ujęcia jak z filmu, przywołując z pamięci widziany jeden raz pokój z
wielkim kominkiem, wysokim fotelem i tym przerażającym humanoidalnym
stworzeniem, które w każdej takiej scenie wydawał się coraz bardziej
zdeformowany. Czy Glizdogon czytał mu te listy przed snem? A może Czarny Pan
wypraszał go wtedy z salonu, by zostać ze swoją siostrzenicą — przynajmniej
symbolicznie — sam na sam? Miał jakieś związane z tym zwyczaje czy
nie miewał ich wcale, bo posiadanie ich czyniłoby go zbyt ludzkim?
Z całą pewnością nie rozmyślał o tym jak ty teraz,
szepnął złośliwy głosik.
Drżącymi palcami, ostrożnie, by wiatr nie wyrwał mi z
nich złożonego na pół pergaminu, rozprostowałam go sobie na kolanach i
osłoniłam ręką przed zacinającym deszczem. Jak zwykle żadnego wstępu, żadnej
daty w rogu kartki — jak gdyby powrócił do przerwanej wpół
rozmowy.
Twoje nazwisko wróci na usta wielu zwykłych ludzi,
również tych poza Hogwartem. Zalecam ostrożność. Wiem, że nie muszę Ci
przypominać, jak ważna jest dyskrecja w naszej sprawie. Od niej zależy wszystko.
Twoja przyszłość, przyszłość Twojej rodziny, wolność Barty’ego i moje życie,
ale wierzę, że zrobisz wszystko z rozsądkiem. Łączy nas krew Salazara
Slytherina, największego i jedynego odrzuconego przez resztę Wielkiej Czwórki.
Odrzuconego właśnie przez jego potęgę i oświecenie, która płynie również
naszych żyłach. To błogosławieństwo i przekleństwo jednocześnie. Ludzie, którzy
nas otaczają, nigdy nie będą przy nas wyłącznie dla nas. Talenty, które masz,
zawsze będą powodować w ludziach zawiść, a zawiść zawsze ostatecznie prowadzi
do braku lojalności. Sam tego doświadczyłem i przekazuję Ci wiedzę, do której z
czasem i Ty dojdziesz — w przypadku zazdrości nie istnieją czyste
intencje. Wszyscy, którzy Cię otaczają, będą chcieli Cię zniszczyć lub
wykorzystać. Podświadomie lub w pełni świadomości, ale nie istnieje nic
pomiędzy — tylko nienawiść i warunkowa miłość. Jesteśmy dla siebie
jedynymi osobami, które mogą być wobec siebie w pełni lojalni. Bez podtekstów,
bez zawiści, bez nieufności. Możemy wspólnie powierzyć sobie nawzajem własne
życia, ponieważ nigdy nie będziemy sobie nawzajem niczego zazdrościć. Ta moc,
która w Tobie drzemie, jest mocą pochodzącą od Slytherina. Twoja matka tego nie
miała, ale Ty tak. To jest korzeń, z którego wyrosły dwa oddzielne drzewa.
Pielęgnuj je bez względu na tych, którzy Cię otaczają, bo ostatecznie poza mną
nie zostanie przy Tobie nikt inny. Stracisz ich przez zdradę czy śmierć, ale z
perspektywy czasu to nieistotne, bo i tak znikną z Twojego życia. Droga, która
jest Ci pisana, jest drogą wielkości i jest drogą samotną. Prędzej czy później
się o tym przekonasz i zobaczysz, że zaczynasz od nich odstawać. Będziesz
widziała, jak się starzeją i umierają, jak nieudolnie knują za Twoimi plecami.
Nie będę Ci nakazywał, byś nie ufała Barty’emu, odsunęła się od rodziny,
odcięła się od przyjaciół, ponieważ z różnych powodów staną się źródłem Twojego
cierpienia. Musisz doświadczyć tego na własnej skórze, tak, jak i ja
doświadczyłem. Stracisz dobre imię i stracisz złoto, ale z czasem się
przekonasz, że te cztery tysiące galeonów to nic. Tak złoto, jak i dobre imię
to rzecz nabyta, sam przekonałem się o tym wiele razy. I Ty też się
przekonasz.
Trwaj przy tym, co Cię napędza. W muzyce jest źródło
Twojej wielkiej mocy.
Znów poczułam ukłucie wstydu, ale tym razem niezwiązane z
artykułem Rity, choć byłam pewna, że go przeczytał. Wiedział o długu. Ale jak
miał nie wiedzieć, skoro na odległość potrafił przewidywać to, co działo się w
mojej głowie? Wciąż nie potrafiłam przyzwyczaić się do formy listów, jakie od
niego dostawałam. Jakby czytał mi w myślach i trafnie rozszyfrowywał uczucia,
którymi się z nikim nie dzieliłam. Może i było w tym coś, co pisał i krew, którą
dzieliliśmy, miała w sobie coś więcej niż DNA?
Matka może i tego nie miała — z całą pewnością
nie, skoro żyła jak mugolka. Ale Spirydion? Voldemort musiał wiedzieć o jego
istnieniu i wiedział o tym, że ja wiedziałam. Nie byłam aż tak oderwana od
rzeczywistości, by wierzyć, że Barty zachowywał wszystko, o czym rozmawialiśmy,
dla siebie.
Wyciągnęłam z plecaka czysty kawałek pergaminu i
długopis.
Co ze Spirydionem?
Pomyślałam o tym wszystkim, z czego nie zdawał sobie
sprawy. O tysiącach pogrzebanych możliwości, o braku akceptacji mocy, z którą
musiał się borykać. Zalała mnie gorzka fala przykrych wspomnień z najmłodszych
lat — nieuchwytnych, bardziej majaczących gdzieś na granicy świadomości
niż wyraźnie rysujących się retrospekcji. Co z krwią Slytherina w jego
żyłach?
To Spirydiona należało ocalić, nie mnie.
Zawahałam się z ręką zawieszoną nad kartką. Po tym, co
przeczytałam, frustracja pulsowała jak wtedy, kiedy zobaczyłam nagłówek Rity.
Zapłonęło we mnie pragnienie zrobienia z tym czegoś teraz, zaraz, paląca chęć
powiadomienia Spirydiona, że jest szansa na ratunek, ale nim przycisnęłam
koniec długopisu do kartki, zadudniło mi w uszach: wiem, że nie muszę Ci
przypominać, jak ważna jest dyskrecja w naszej sprawie.
Co z dyskrecją wobec Spirydiona?
To Vipi był plotkarą, nie ja.
Jeden głęboki haust lodowatego powietrza ostudził mój
zapał. Raz jeszcze pochyliłam się nad pergaminem, wykreśliłam pierwsze zdanie i
zaczęłam inaczej:
Nie pamiętam za dobrze kobiety, która mnie urodziła. Nie
wiem, czy to miała, czy nie, oczywiście próbowałam się dowiedzieć, dlaczego
wylądowałam u Ghostów. Czy z ojcem źle mnie traktowali, czy sami nie dali sobie
ze mną rady. Nie mam pojęcia i część mnie chce się tego dowiedzieć, chociaż
reszta się nad tym nie zastanawia i idzie dalej, a teraz, kiedy już wiem, kim
jesteś, że w ogóle jesteś, od kiedy nawiązałam kontakt z moim bratem (nie chcę
pisać „z moim prawdziwym”, ale skoro mowa o krwi, to nie mam wyjścia), to znów
wróciło. Bo jesteś jedyną osobą, która może powiedzieć mi prawdę, jak to
było.
Czułam, że było w tym coś nielegalnego — po
stokroć bardziej od spiskowania z oficjalnie martwym śmierciożercą. Uczucia
podobne do tych sprzed dwóch lat, które znów wyszły na wierzch, a o których
wiedziałam, że nie umrą śmiercią naturalną. Rana odzywająca się raz na jakiś
czas, dopóki nie uzdrowi jej prawda.
Liczyłam, że Voldemort będzie tą prawdą.
A na Spirydiona musiałam znaleźć swój własny
sposób.
*
Tym razem zainteresowałam się tym na serio, nawet
jeżeli miałabym jeszcze mniej spać. Z pewnym obrzydzeniem skierowałam swe kroki
do biblioteki, gdzie z zaskoczeniem odkryłam Wiktora Kruma okupującego samotnie
jedną z dalszych ławek pod oknem. Niestety nie był w stanie udzielić mi żadnej
satysfakcjonującej odpowiedzi, przy czym wydawał się mocno zirytowany
obecnością grupy rozchichotanych dziewcząt zezujących na niego spomiędzy
regałów, ale niewiele się po nim spodziewałam. W każdym kraju komunikacja z
mugolami musiała funkcjonować trochę inaczej.
Ślizgonów nie ośmieliłam się pytać, podobnie pani Pince,
ale podczas najbliższej sesji RPG zwróciłam się z tym do Victora, Seamusa i
Deana. Liczyłam, że Thomas jako dzieciak wychowany w mugolskiej rodzinie będzie
wiedział coś, czego nie wiedziały te, które od urodzenia otaczały się magią,
ale on tylko wzruszył ramionami. Na eliksirach Ron całkiem logicznie
zaproponował, bym podczas najbliższej wycieczki poprosiła o pomoc kogoś na
poczcie.
— Nie idę do Hogsmeade, McGonagall kazała mi przyjść
na próbę — wyszeptałam, miażdżąc w moździerzu swoje suszone
pająki.
— Wiesz, możesz zawsze zapytać Hermionę — dodał
po chwili takim tonem, jakby proponował mi coś nieprzyzwoitego. — Przecież
ma rodziców mugoli, musi się z nimi jakoś porozumiewać, co nie?
— Ale jej rodzice mogli sobie kupić sowę. Nie,
chodzi mi o taki zupełnie mugolski sposób…
— Weasley, rozumiem, że usmażyłeś już swoje ropuchy,
skoro wdajesz się w pogaduszki? — zagrzmiał Snape z drugiego końca
klasy, ucinając naszą rozmowę. — Za minutę przyjdę sprawdzić, na
jakim etapie jesteś. I lepiej dla ciebie, żeby baza była na tip-top.
Zamilkliśmy i oboje wetknęliśmy nosy w swoje kociołki. Uszy
Weasleya nabrały niezdrowej, purpurowej barwy. Bezmyślnie miażdżąc pył z
suszonych pająków, starałam się ułożyć w głowie plan rozmowy z Hermioną. Od
kiedy stała się pośredniczką między Harrym i Ronem, zrobiła się drażliwa i
wybuchała przez byle co, dlatego najbezpieczniej było osaczyć ją w bibliotece.
Tam wybuch mógł zostać stłumiony przez regulamin i łypiącą zza kontuaru panią
Pince.
Plan idealny, który pobiegłam zrealizować dopiero w niedzielę.
Największą szansę miałam natknąć się na nią między
obiadem i kolacją, zwłaszcza po tym, jak profesor Babbling nawaliła nam z
runów, ale albo Gryfonka okazała się tak przewidywalna, albo ja mogłam śmiało
stawać do konkursu na wróżbitkę roku, ponieważ zobaczyłam Granger jeszcze na
korytarzu.
— O, Hermiona, hej! — zawołałam i w kilku
susach dogoniłam ją jeszcze przed drzwiami. — Właśnie o tobie
myślałam, zastanawiałam się, czy może nie mogłabyś… Co się stało?
Urwałam, widząc wrogość w jej brązowych oczach i
natychmiast błysnęło mi w głowie: dowiedziała się o plakietce na torbie Pansy.
Przełknęłam, szukając na szybko jakiejś wymówki, ale twarz dziewczyny
wygładziła się i oczy odzyskały zwykły wyraz, jakby to wyrwanie z własnych
myśli przywołało ją do porządku. I na szczęście nie miało nic wspólnego z wszą
Pansy Parkinson.
— Cześć. A, nic takiego — mruknęła, po
czym sama dodała ponurym tonem: — To nic to oczywiście Harry.
— Ach… Masz na myśli ten artykuł o reprezentantach?
Ten o tobie i Harrym? Nie martw się, mój tata zawsze powtarza, że plotka żyje
tyle, ile gazeta. Zapomną, tym bardziej, że już jutro pierwsze zadanie. Tej
małpie odechce się wypisywania głupot, jak Harry rozwali to zadanie.
Tylko machnęła ręką i bąknęła pod nosem:
— Nie, nie chodzi o to…
Weszłyśmy do biblioteki i zamilkłyśmy na chwilę,
szwendając się między regałami w części zdominowanej z jednej strony przez
słowniki, drugiej przez teksty poświęcone
magicznym stworzeniom. Czekając, aż Hermiona wybierze interesujące ją pozycje,
zatrzymywałam się co jakiś czas i zdejmowałam z półek losowe woluminy, by
pooglądać co ciekawsze okładki. O tej porze dnia panowała tu prawie całkowita
pustka, nikt o zdrowych zmysłach nie spędzał niedzielnego popołudnia nad
książkami, jedynie bibliotekarka snuła się niczym duch, kontrolując przejście
prowadzące w kierunku Działu Ksiąg Zakazanych — jak gdyby
przekroczenie progu przez jakiegokolwiek ucznia, który nie był prymusem,
automatycznie zagrażało tym przeklętym, niedostępnym zbiorom.
Niepewna, co robić dalej, ruszyłam za Hermioną w kierunku
okien, pod którymi stały rozstawione wzdłuż ściany rzędy pustych stolików.
Zastanawiałam się, czy miałam przy sobie coś, czym dla niepoznaki mogłabym się
zająć, ale w tym samym momencie Hermiona zakłóciła świętą ciszę pani
Pince.
— A
ty chciałaś mnie o coś zapytać, tak?
— Ja…
tak, właściwie to tak — odpowiedziałam przeciągle. — Ty
chodzisz na mugoloznawstwo, nie? No i twoi rodzice są mugolami, więc tak sobie
pomyślałam… Orientujesz się, jak można byłoby wysłać list z Hogwartu do osoby,
która ma do dyspozycji tylko mugolskie metody korespondowania? I odwrotnie,
żeby ta osoba mogła odesłać wiadomość bez używania sowy.
Zajęłyśmy stół w głębi pomieszczenia i obserwowałam zniecierpliwiona,
jak Hermiona rozkładała się na blacie z wierzą książek — o dziwo nie
do tłumaczenia, a na opiekę nad magicznymi stworzeniami. Serce waliło mi jak
młotem, nie miałam pojęcia dlaczego.
— Pytasz o łączność mugolskiej poczty z Hogwartem? — dopytała. — Tak,
istnieje połączenie między pocztą mugoli i czarodziejów. Na mugolskich pocztach
zatrudnia się czarodziejów, którzy wyłapują takie listy i przekazują albo przez
sowy, albo przez mugolskich listonoszy. A co?
Obrzuciła mnie szybkim, bystrym spojrzeniem i zaczęła
kartkować Historię olbrzymich gadów w Europie, ale to wystarczyło, bym
zrozumiała, że moja odpowiedź jej nie umknie. Zagryzłam zęby, walcząc z
potrzebą dowiedzenia się i pragnieniem zachowania tego tematu jak najbardziej
dla siebie.
A mogłam zapytać Barty’ego, on miał w głowie cztery takie
biblioteki, co ta w Hogwarcie. Jak zwykle oświecenie przychodzi w najmniej
oczekiwanym momencie.
Ale było już za późno.
Ciekawe, czy byłabym w stanie rzucić Imperiusa
niewerbalnie i zmusić ją, żeby zapomniała, o co pytałam…
— Mmm… wiesz, bo ja mam brata… to znaczy… jeszcze
jednego brata, rozumiesz… — wydukałam w końcu. Tym razem to ja
uciekłam wzrokiem, kiedy tylko Hermiona podniosła swój. Pod szatą zrobiło mi
się nagle bardzo ciepło, jakby zdenerwowanie skumulowane w brzuchu popłynęło z
krwią w górę, manifestując się gorącymi plamami na twarzy. — I on…
Tylko prosiłabym, żebyś tego nikomu nie mówiła, nie wiem, jak to w ogóle z nim
będzie…
— Dobrze — odpowiedziała zaskakująco
łagodnie, a kiedy znów na nią spojrzałam, obdarzyła mnie ładnym, niezwykle
życzliwym uśmiechem. Naprawdę nie przypominała wiewiórki, jak rozpowiadała
Pansy. — Twój brat nie ma dostępu do czarodziejskiej poczty, ale
chciałabyś z nim korespondować z Hogwartu, tak? Ooo, Sophie, to urocze.
Wydęłam usta w niezręcznym uśmiechu. Ostatni raz, kiedy
widziałam Hermionę rozczuloną, miał miejsce w klasie Lockharta. I chyba zdecydowanie
wolałam ją wściekłą i sceptyczną — przynajmniej było wiadomo, jak
odpowiadać na zaczepki.
— Urocze? Czy ja wiem… raczej normalne, że chcę go
przygotować, żeby nie wyszedł na głupka. Pewnie jak już się tu zwlecze, będzie
mnie wkurzał jak każdy brat… nie mogę się doczekać, aż Spajk i Rip dostaną
listy, dopiero się zacznie… Ale ty chyba nie masz rodzeństwa, nie?
— Nie, jestem jedynaczką. Chociaż i tak uważam, że
to kochane. Fred i George wkręcili Ronowi, że ceremonia przydziału polega na
walce z trollem — odparła. — No więc, jak mówiłam, na
mugolskiej poczcie pracują czarodzieje, wystarczy, że twój brat wrzuci normalny
list ze znaczkiem, ale zaadresuje go do Hogwartu, na poczcie go wyłapią i
dostaniesz go przez sowę.
— Okej, a ja? Spirydion dostał mój ostatni list
sową, chociaż zapisałam jego adres.
— Bo skierowałaś sowę prosto do jego domu, a
najlepiej, jak każesz jej lecieć na pocztę do Hogsmeade. I byłoby dobrze,
gdybyś kupiła tam znaczki, żeby mugolski listonosz mógł doręczyć list. Możesz
je zamówić na poczcie, sprzedają na sztuki i w paczkach, jedna kosztuje dziesięć
sykli, w środku masz pięćdziesiąt sztuk. Szybko załapiesz, używam tego systemu
z rodzicami od pierwszej klasy, sowy niezbyt się sprawdziły. No wiesz, ze
względu na sąsiadów.
— Tak. No to… dzięki wielkie. Spróbuję.
Uśmiechnęłam się do niej już zupełnie szczerze i zaczęłam
zbierać się do wyjścia. Spodziewałam się, że od razu wróci do swoich książek,
ale tym razem to ona niespodziewanie zesztywniała i zaczęła nerwowo skubać
chorągiewki przy piórze.
— Eee… Sophie — zawołała cicho, a z głębi
biblioteki natychmiast dobiegły nas przyśpieszone kroki. — Sophie,
tak pomyślałam, że trochę… czy może w takim razie i ty byś nam nie
pomogła?
Zatrzymałam się zaintrygowana, a wszczepiony przez
Vipiego gen ciekawości natychmiast się uaktywnił. Podążyłam za lekkim
szarpnięciem głowy Hermiony i usiadłam z powrotem przy stole. Wychyliła się do
przodu z taką konspiracją, że automatycznie zrobiłam to samo. Oczy pałały
jej takim entuzjazmem, jak wtedy, kiedy próbowała opowiadać o wszy.
— To, co ci powiem, musi zostać w tajemnicy. Nikt
nie może się dowiedzieć — wyszeptała. Poczułam się przeszywana tym
przenikliwym, zdeterminowanym spojrzeniem, ale dzielnie je zniosłam. — Nikt.
Nawet Victor. Wszyscy mielibyśmy kłopoty, gdyby to doszło do
organizatorów.
— Wszyscy czyli kto?
— Ja, Harry, no i ty, jeśli zgodzisz się
pomóc.
Poczułam w żołądku delikatny skurcz, który zawsze
poprzedzał coś ekscytującego. Kąciki ust zadrgały mi lekko.
— Bien sûr, że się na to piszę — odpowiedziałam
jednakowym szeptem i przysunęłam się jeszcze bliżej. — To ma związek
z turnie…?
— Serpens, w bibliotece nie podnosimy głosu! — wysyczała
tuż za moimi plecami pani Pince, aż podskoczyłam, waląc kolanami o spód blatu,
a odkorkowany kałamarz niebezpiecznie zadrżał nad czystą rolką pergaminu
Hermiony. — Pierwszy punkt regulaminu biblioteki brzmi: „Szept jest
jedyną dozwoloną formą komunikacji w szkolnej bibliotece”!
Krzywiąc się i rozcierając obolałe nogi, zerknęłam na
sępią sylwetkę pochyloną karykaturalnie tuż nad naszym stołem. W twarz
momentalnie uderzył mnie smród naftaliny i ciężkich, słodkich perfum.
— Wiem, wiem, przepraszam — mruknęłam dla
świętego spokoju, chociaż ukłucie niesprawiedliwości bolało jeszcze chwilę po
tym, jak bibliotekarka zniknęła za kontuarem, żeby nas obserwować. — I
co z tym turniejem?
Granger przybliżyła się tak mocno, że byłam w stanie
dostrzec blade piegi na nosie i delikatny, prawie niewidoczny wąsik po obu
stronach górnej wargi. Nigdy nie widziałam jej z takiej perspektywy i drugi raz
tego dnia wydała mi się całkiem ładna. I pachniała też jakoś inaczej, niż sobie
wyobrażałam. Czymś słodkim i świeżym jak miętowa czekoladka.
— Podczas pierwszego zadania uczestnicy będą musieli
przejść obok smoka — powiedziała tak cicho, że prawie musiałam czytać
z ruchu jej warg. Z tej odległości też wydawały się inne. Mniej pełne, ale dużo
bardziej kształtne. I zęby również. Zdecydowanie nie było w nich nic
wiewiórczego. — Mamy już pomysł, jak to rozwiązać, ale pojawił się
pewien problem. Harry musi opanować do wtorku zaklęcie przywołujące.
Informacja o smokach wywołała we mnie znacznie mniejszą
ekscytację, niż się spodziewałam, choć pod wpływem pierwszego oszołomienia
wyrzuciłam tylko:
— Ale w czym jest problem? Przecież przerabialiśmy
to ostatnio u Flitwicka.
Brwi zmarszczyły jej się desperacko, a na czole pojawiła
się gruba zmarszczka.
— Tak, ale czy ktokolwiek kiedykolwiek w tej klasie
podszedł poważnie do systematycznej nauki? Pomyślałam, że może…
Drzwi do biblioteki otworzyły się, robiąc swoim
skrzypieniem tyle huku, że pani Pince śmiało mogła im zwrócić uwagę na łamanie
pierwszego punktu regulaminu. Z minami osób przyłapanych na robieniu czegoś
nielegalnego obie z Gryfonką spojrzałyśmy w tamtą stronę, ale do pomieszczenia
wkroczył tylko Wiktor Krum. Odmachał mi krótko i obdarzył Hermionę długim,
dziwnie intensywnym spojrzeniem, po czym bez słowa zniknął między regałami. Na
towarzyszącą mu wszędzie świtę nie trzeba było długo czekać. Zawiasy ledwo
zamilkły i prawie natychmiast jęknęły raz jeszcze, zagłuszone szelestem i
chichotami, jakie robiła duża grupa dziewczyn. Nie patrząc ani na nas, ani na
bibliotekarkę, zaczęły wypatrywać swojej zdobyczy.
— Żałosne — fuknęła cicho Granger,
rzucając przelotne, złe spojrzenie w stronę miejsca, gdzie zniknął Krum.
— Ciekawe, czy on też wie…
— Wszyscy wiedzą.
— A skąd? To jest pewna informacja?
— Harry po części od Hagrida, a po części… — Tu
mocno się zarumieniła. — Od Moody’ego, więc to pewna informacja.
Zresztą Harry sam widział te smoki. Mają po jednym dla każdego. No więc?
Pomożesz?
— Ja… — Spuściłam wzrok i zaczęłam
podgryzać usta. Poczułam się jak w potrzasku, jakby Hermiona oczekiwała ode
mnie podjęcia najważniejszej decyzji wpływającej na istnienie całego świata. Tu
i teraz. I tak po części było. — Ja… Zerknę do planu, nie pamiętam,
czy… czy nie mam McGonagall i dam ci znać, okej?
— Okej, okej — odpowiedziała, obserwując
ze zdumieniem, jak w pośpiechu zapinałam plecak. — Tylko daj znać
przed kolacją, dobrze? Żebyśmy zdążyli poćwiczyć.
Utrzymałam pozory do momentu zamykających się za mną
drzwi, bo kiedy wyszłam na korytarz, puściłam się pędem prosto na drugie
piętro, powtarzając w głowie Hare Kryszna i licząc, że mantra zadziała.
Żeby tylko Crouch był u siebie, żeby tylko Crouch był u
siebie…
Tysiące myśli kotłowało mi się w głowie, gdy dreptałam w
miejscu pod gabinetem, wsłuchując się we wzrastający stukot drewnianej nogi. Na
kamiennej twarzy Moody’ego nie drgnął ani jeden mięsień, ale widok mojej — czerwonej
i przerażonej — musiał nasunąć my pewne refleksje, bo natychmiast
wpuścił mnie do środka. Nie przeszliśmy do sypialni. Wskazał za to krzesło za
biurkiem, którego nie zajęłam.
— Wiem o smokach. Hermiona Granger właśnie poprosiła
mnie o pomoc — wyszeptałam, jakbym wciąż była w bibliotece. — Jakiejś
rady czy… czy ćwiczeń przed pierwszym zadaniem. Co mam zrobić?
Zdrowe oko rozszerzyło mu się lekko, a brew drgnęła,
tworząc na czole trzy poziome zmarszczki w kształcie półokręgu.
— To decyzja naszego pana, Sophie — odparł,
wzdychając ciężko. — Zapytaj go, co o tym sądzi.
— Ale jak? — jęknęłam z desperacją. — Pierwsze
zadanie jest jutro. Sowa nie zdąży oblecieć…!
Dopiero teraz spostrzegłam, że nie wydawał się
zafrasowany, co najwyżej lekko zdumiony, a ja — czując się tak
przeładowana emocjami, że nie byłam w stanie normalnie oddychać — nie
potrafiłam zrozumieć tego spokoju. Przecież to jego zadanie. Naprawdę nie
zdawał sobie sprawy ze śmiertelnie miernych zdolności Pottera w temacie zaklęć?
Inaczej nie dało się tego wytłumaczyć, a przecież z naszej dwójki to ja byłam
tą postrzeloną optymistką, nie on.
— Masz. Napisz list.
— Ale sowa…!
Wygrzebał z szuflady biurka pergamin, jakieś pióro i
rozłożył na zagraconym biurku.
— Pisz. Sową się nie przejmuj.
Kompletnie nie wiedząc, do czego to miało prowadzić,
zrobiłam, co kazał. Nie dbałam już o krągłość liter ani o piękne słowa.
Nabazgrałam w pośpiechu kilka zdań i podskubując skórki przy kciuku, patrzyłam,
jak bez pośpiechu pakował mój list do wolnej koperty. Wydawał mi się tysiąckroć
bardziej ślamazarny niż zwykle, podczas gdy każda sekunda była na wagę
złota.
A potem kazał czekać. I tyle.
Ze ściśniętym żołądkiem wracałam do dormitorium, modląc
się, żeby nigdzie nie spotkać Hermiony. Z całą pewnością nadal czekała w
bibliotece, niecierpliwiąc się nad tłumaczeniem czy inną kompletnie nieistotną
szkolną pierdołą. Byłam zła na Barty’ego. Rozgoryczona, bo z taką
pobłażliwością potraktował moją rolę w tym wszystkim, choć tak naprawdę nie
wierzyłam, by Harry nie poradził sobie bez mojej pomocy. Nie chodziło tylko o
to.
A co, jeśli Granger zacznie gadać o Spirydionie…?
Miałam ochotę trzasnąć się po głowie słownikiem do run,
gdyby nie to, że Sapphire siedziała sobie z Malfoyem rozłożona na kanapie
naprzeciwko i oboje rozwiązywali krzyżówkę. Nie zostało mi nic innego jak
czekać. Bez wiedzy, bez spokoju, bez fajek.
Piekło na ziemi.
Jebać Croucha. To jego zadanie. Gdybym miała mieć z tym
coś wspólnego, Czarny Pan wyraziłby się jasno, a w żadnym z jego listów nie
padła taka sugestia. Wyłapałabym ją, przecież czytałam je po kilka razy przed
spaleniem. A jeżeli Hermionie wymsknie się coś o Spirydionie, coś się wymyśli.
Podburzy się skrzaty domowe, że pewna uczennica z Gryffindoru knuje przeciwko
ich pracy w Hogwarcie. Tak, to im się nie spodoba. Może przestaną sprzątać w
wieży, chlapnie się Victorowi, jakie nastroje panują w kuchni…
Ale jak mogłam pomyśleć, że nie obchodziło mnie to, jak
Barty poradzi sobie z zadaniem? Kłamałam sama przed sobą — siedząc w
nagrzanym pokoju wspólnym z Glorią na kolanach, czułam lodowate fale strachu
dźwigające mi włosy na karku.
Do kolacji przeszłam chyba przez wszelkie możliwe scenariusze,
tak, że kiedy zmierzałam ze Ślizgonami do Wielkiej Sali, byłam zupełnie wyzuta
z emocji. Co ma być, to będzie. Sowa nie doleci do Czarnego Pana przed
pierwszym zadaniem, ale Harry do jutra opanuje zaklęcie przywołujące, w końcu
nie jest aż tak trudne, a Hermiona nie zacznie się mścić za to, że nie
pomogłam. Pomyśli, że dostałam szlaban albo musiałam zostać na próbie — i
tak wszystko rozejdzie się po kościach. Zwykle się rozchodziło.
Cholera, a wystarczyło tak pomyśleć od razu.
Dopiero widok sowy zatrzymującej się na wysokości mojego
pucharu z sokiem znów lekko podniósł mi ciśnienie. Majstrując przy liście
przywiązanym do łuskowatej nóżki, spostrzegłam, że miała na sobie cieniutką
obrączkę z herbem szkoły. Zmarszczyłam brwi i z bijącym sercem zajrzałam do
koperty.
W środku znajdowała się maleńka i dobrze mi znana
półprzezroczysta karteczka, a na niej jedno zdanie — w dobrym
tonie jest udzielić pomocy potrzebującym.
Nie zastanawiałam się jak i dlaczego. Nie patrząc na stół
nauczycielski, spokojna i opanowana skończyłam jeść swoje dwa wielkie naleśniki
z dżemem, a kiedy wszyscy zaczęli się zbierać do wyjścia, chyłkiem oddzieliłam
się od Ślizgonów i odnalazłam podskakującą w holu bujną fryzurę Hermiony.
— Zgadzam się — szepnęłam, szturchnąwszy
ją mocno w plecy.
— Świetnie. Sala 4B. Teraz.
~*~
Scena
z Hermioną:
Ja
na dzień przed końcem rozdziału: luzik, w sumie mogłabym to skończyć nawet
dzisiaj, zejdzie maks 15 minut, ale nigdzie mi się nie śpieszy.
Ja
dzień i ponad 1600 słów później: ;_;
Ale nie narzekam, uwinęłam się z tym rozdziałem w cztery dni, czyli w sumie mogę powiedzieć, że dotrzymałam bardzo starego zwyczaju pisania (i publikowania) jednego rozdziału na cztery dni. Materdei, teraz, kiedy to betuję, wydaje mi się, że to była jakaś żelazna zasada, której trzymałam się przez lata, a okazuje się, że ten zwyczaj działał przez ile, dwa lata?
Lady_Euforia
OdpowiedzUsuń17 sierpnia 2008 o 21:30
Raz zobaczyć jakąś rzecz znaczy więcej, niż sto razy o niej słyszeć. Witam, nazywam się Patrycja i odwiedziłam Twój ciekawy blog by powiedzieć Ci gdzie możesz szukać obrazków. Więcej na: http://lady-euforia.blog.onet.pl lub http://lady-e.xx.pl . W każdej notce jest po 60, 80 a nawet 150 obrazków. Nie żartuję. Sprawdź jak nie wierzysz , że komuś chce się tyle siedzieć przed komputerem. Pozdrawiam. Przepraszam za SPAM.
18 sierpnia 2008 o 17:54
UsuńDzięki xD
~dream - toxic
OdpowiedzUsuń17 sierpnia 2008 o 21:36
nie moge sie doczekac dalszych czescitwoje opowiadania strasznie przyciagajajak zaczne czytac jeden rozdzial to nie moge sie oderwac musze go najpierw skonczyc xD
18 sierpnia 2008 o 17:54
UsuńA, dziękuję xDD
~Olka
OdpowiedzUsuń17 sierpnia 2008 o 22:42
ten rozdział wcale nie jest taki krótki……wszystkie rozdziały które piszesz są fajne…….czy Harremu Potterowi uda się wykonać pierwsze zadanie turnieju?
18 sierpnia 2008 o 17:53
UsuńOh, na pewno się uda, w sumie to MUSI się udać, bo to będzie łatwizna xD
~Nadia
OdpowiedzUsuń17 sierpnia 2008 o 23:00
Widać, że ta notka to wstęp do ciekawej akcji. Pamiętam to zadanie z oryginału, ale byc może coś zmienisz, to wiesz tylko Ty. Ciekawa jestem, jaki Sophie będzie mieć w tym udział. Aha, i jeszcze jedna rzecz mnie nurtuje: skoro niby Sophie przyjaźni się z Hermioną, to dlaczego myśli o niej ,,brudna szlama”?Czekam niecierpliwie na tę ciekawszą notkę :-)
18 sierpnia 2008 o 17:52
UsuńPrzecież jest dwulicową postacią xD a takie lubię najbardziej xDD
~Cam.
OdpowiedzUsuń18 sierpnia 2008 o 08:17
Notka super! Już wiemy skąd Harry dowie się o smokach ^^ Pozdrawiam i czekam na nex!
18 sierpnia 2008 o 17:51
UsuńHa! Nie zapominaj, kim jest Sophie xD
~niemodna
OdpowiedzUsuń18 sierpnia 2008 o 11:31
Sorki ale nie zdążę przeczytać jutro wyjezdżam i już musze uciekac.. ;/// No ale notka na pewno świetna tytuł też fajny :D
18 sierpnia 2008 o 17:50
UsuńDzięki, mam nadzieję, że szybko wrócisz xD
~Brooke Davis
OdpowiedzUsuń18 sierpnia 2008 o 13:22
Świetna nota;] Czekam na nastepna skoro ma sie w niej pojawic Draco;];] http://www.one-tree-hill.blog.onet.pl
18 sierpnia 2008 o 17:50
UsuńDanke, powinien się pijawić, następny new już jutro xDD
~DiabeLna_KsiezniCzka
OdpowiedzUsuń18 sierpnia 2008 o 18:16
Super opowiadanie ;)Na http://moja-prawdziwa-powiesc.blog.onet.pl/ pojawił sie 1 odcinek ;) Zapraszam do czytania i komentowania ;* Z góry dziękuje ;*
18 sierpnia 2008 o 19:15
UsuńxD
~DiabeLna_KsiezniCzka
OdpowiedzUsuń18 sierpnia 2008 o 18:16
Super opowiadanie ;)Na http://moja-prawdziwa-powiesc.blog.onet.pl/ pojawił sie 1 odcinek ;) Zapraszam do czytania i komentowania ;* Z góry dziękuje ;*
18 sierpnia 2008 o 19:15
UsuńDziękuję xD
~AdriAnnkA
OdpowiedzUsuń18 sierpnia 2008 o 20:32
super jak zawsze xD
19 sierpnia 2008 o 15:40
UsuńxD
~lidzia0408
OdpowiedzUsuń22 sierpnia 2008 o 11:35
aj notka dluga…nie dluga…i tak zawsze ciekawa:) pozdruffki;*
8 września 2008 o 17:56
UsuńA czy ciekawa? No, chyba… xD
Brillen
OdpowiedzUsuń7 września 2008 o 19:30
Co tu pisać?Bardzo fajny rozdział:)Ale zdeczka krótki…:*lg-potter.xx.pl
8 września 2008 o 17:57
UsuńTrochę krótki, tak, zgadzam się z Tobą całkowicie xD
~Melanie.
OdpowiedzUsuń13 maja 2009 o 16:23
Opowiadanie na prawdę super ^^Jestem dopiero przy 18 rozdziale, czeka mnie długa droga xDTrochę denerwują mnie te żarty o blondynkach (bądz co badz sama jestem blondynką, jednak chyba nalerzę gatunku na wymarciu-blondynek mądrych xd)Pozdrawiam :3
28 maja 2009 o 20:37
UsuńNo, te dowcipy dotyczą tylko idiotek, którą raczej nie jesteś xD