17 sierpnia 2008

18. Pomoc za pomoc

 

Ekscytacja związana ze zbliżającym się pierwszym zadaniem opanowała każdy zakątek szkoły. Byłam pewna, że nawet Filch śledził z ciekawością wszystkie związane z turniejem artykuły w Proroku, tylko chował się z tym w swoim śmierdzącym kantorku. Każdy zakątek z wyjątkiem mojego łóżka. Już dawno nie czułam się tak dziwnie — jak jakiś outsider albo jeszcze gorzej. Jak Hermiona Granger. Wszyscy rozmawiali o turnieju, wymieniali się plotkami, obstawiali, kto kiedy odpadnie i z czym zmierzą się uczestnicy, a ja pierwszy raz nie miałam pojęcia, o czym mówili. 

Brakowało mi doby. 

Aktualne sprawdziany i poprawki, cała lawina esejów, nowa kampania w Wiedźmina, próby do występu na Boże Narodzenie, próby do Plebiscytu — te oficjalne i te nielegalne z dziewczynami, lekcje Imperiusa. Wyglądało na to, że mogłam mieć tylko dwie z trzech rzeczy do wyboru: znośne stopnie, przyjaciele, sen. 

Wizyty w gabinecie Moody’ego ograniczały się teraz wyłącznie do ćwiczenia Imperiusa i mojego narzekania na brak czasu. 

— Jak ludzie to robią? — zapytałam rozdrażniona. — Jak ty to robiłeś? Jak udało ci się być kujonem, mieć znajomych i spać więcej niż trzy godziny na dobę? 

Siedziałam u Barty’ego i pociłam się nad gołębiem. Okazał się dużo trudniejszy do zaczarowania, niż się spodziewałam, co wynikało z mojego błędnego przeświadczenia, że gołębie są głupie. Walcząc z Imperiusem, coraz częściej dochodziłam do wniosku, że to ja byłam głupsza od nich. 

Szalone oko łypnęło na mnie, podczas gdy zdrowe nadal wisiało nad stosem prac domowych. 

— Nie miałem znajomych — odparł bez owijania w bawełnę. — Ale ty chyba nie planujesz samych wybitnych na pierwsze półroczę? Do tego trzeba byłoby przeczytać Czarodziejów i Inkwizycję w Średniowiecznej Europie

Wykrzywiłam mu się i wróciłam do męczenia gołębia. Bez przerwy uderzał skrzydłami o wnętrze klatki i powarkiwał, kiedy tylko wciskałam różdżkę między pręty. 

— Ha, ha, très drôle. W ogóle nie czuję tego całego podniecenia jak przed finałowym meczem o puchar. A przecież Turniej Trójmagiczny jest milion razy bardziej ekscytujący niż jakieś tam domowe rozgrywki, co? — Westchnęłam ciężko i padłam bokiem na fotel, przerzucając obie nogi przez podłokietnik. — Jak zamierzasz sprawić, że Harry przejdzie przez pierwsze zadanie, skoro nawet nie wie, co go czeka? 

— Dowie się w swoim czasie — zapewnił mnie. — Ty również. Na trybunach. 

— Na trybunach? — jęknęłam niepocieszona. — Dlaczego dopiero na trybunach? Czuję się dyskryminowana. 

Poczęstował mnie tylko zuchwałym uśmieszkiem i wrócił do swojego pergaminu. 

— Nie chcę zepsuć ci niespodzianki. 

— Barty, no daj spokój! Mnie nie powiesz? Ja wcale nie potrzebuję niespodzianki, bardzo chętnie dowiem się od razu. Nie pisnę słowa, przysięgam, buzia na kłódkę. — Mogłam nawijać, ile dusza zapragnie, ale nie dał się przekonać. Przestał odpowiadać i ostentacyjnie poprawiał kolejne wypracowania, widocznie świetnie bawiąc się przy moich upierdliwych prośbach. — Dobra, nie chcesz mówić, to nie mów, bez łaski. 

Zsunęłam się z fotela i zaczęłam zbierać się do wyjścia. Po cichu liczyłam, że to go złamie, ale nawet nie patrzył, jak miotałam się po sypialni, szukając plecaka. Wygrzebałam go spod łóżka, pod które cisnęłam go jakieś czterdzieści minut temu, zanim zabrałam się za rozpracowywanie gołębia. 

— Dajesz sobie z nim spokój? — zapytał Crouch, a ja zdałam sobie sprawę, że chyba jednak obserwował mnie przez skroń drugim okiem. — Zatem gołąb — jeden, Sophie — zero. 

Łypnęłam na niego trochę naburmuszona, trochę udobruchana — sama nie wiedziałam czym. Może dlatego, że nigdy nie potrafiłam się długo gniewać, a może przez to, w jaki sposób mi się przyglądał. Nawet jeżeli robił to oczami Moody’ego. 

— Dzisiaj dałam mu fory, ale jutro nie będę już taka dobra — odpowiedziałam, po czym wycelowałam w gołębia różdżką i dodałam z groźną miną: — Zobaczysz, jutro cię rozwalę, więc lepiej się przygotuj. 

Barty zarechotał rubasznym śmiechem Szalonookiego. 

— Mam coś lepszego od pierwszego zadania — rzekł i wsunął powoli rękę do wewnętrznej kieszeni szaty. 

Wyciągnął z niej znajomą czystą kopertę, a jakieś trudne do opisania uczucia ścisnęły mnie za serce. Coś na pograniczu zdenerwowania i tęsknoty, a to, co kryła ta koperta, miało być jednocześnie ich powodem i rozwiązaniem. Pochwyciłam ją delikatnie, z nabożnością, jakby mogła rozsypać się pod jednym nieostrożnym dotknięciem. 

Za każdym razem, kiedy przekazywał mi list, zastanawiałam się, co stało za tym rytuałem. Czarny Pan nie chciał, żeby wiadomości od niego dostarczały zwykłe sowy, a może chodziło o coś więcej niż zwykła kontrola? I jak w takim razie dochodziły one do Croucha? Ale kiedy tylko przyciskałam kopertę do piersi, wszystkie pytania ulatywały, bo liczyło się tylko to, co czekało w środku. 

Popędziłam prosto do sowiarni, starając się nie wyglądać na zbyt podekscytowaną. Po drodze minęłam masę uczniów z plakietkami Potter cuchnie. Od artykułu Rity Skeeter o reprezentantach przybyło ich na korytarzach i to nie tylko wśród Ślizgonów. 

Tym razem w wieży natknęłam się tylko na kilka śpiących sów, ale i tak upewniłam się, że nikomu nie przyszło do głowy, żeby w środku dnia wysyłać listy. Nie bacząc na deszcz, wskoczyłam na parapet i, uważając, by wiatr nie zdmuchnął mnie na dół, wspięłam się prosto na dach. Padało namiętnie od jakiegoś tygodnia, tak, że jezioro wystąpiło z brzegów, błonia zupełnie rozmokły, a ściany i dachówka ślizgały się pod podeszwami moich trampek, kiedy wspinałam się na sam szczyt. Zdecydowanie łatwiej byłoby boso. 

Siedziałam jeszcze przez chwilę w bezruchu pod wyczarowanym parasolem i wpatrywałam się gruby, gładki pergamin. Z wnętrza nie przebijała się nawet literka. Wątpiłam, by on przeżywał podobnie wiadomości ode mnie, ale często rozmyślałam, w jaki sposób to się odbywało. Wyobrażałam sobie wtedy ujęcia jak z filmu, przywołując z pamięci widziany jeden raz pokój z wielkim kominkiem, wysokim fotelem i tym przerażającym humanoidalnym stworzeniem, które w każdej takiej scenie wydawał się coraz bardziej zdeformowany. Czy Glizdogon czytał mu te listy przed snem? A może Czarny Pan wypraszał go wtedy z salonu, by zostać ze swoją siostrzenicą — przynajmniej symbolicznie — sam na sam? Miał jakieś związane z tym zwyczaje czy nie miewał ich wcale, bo posiadanie ich czyniłoby go zbyt ludzkim? 

Z całą pewnością nie rozmyślał o tym jak ty teraz, szepnął złośliwy głosik. 

Drżącymi palcami, ostrożnie, by wiatr nie wyrwał mi z nich złożonego na pół pergaminu, rozprostowałam go sobie na kolanach i osłoniłam ręką przed zacinającym deszczem. Jak zwykle żadnego wstępu, żadnej daty w rogu kartki — jak gdyby powrócił do przerwanej wpół rozmowy. 

 

Twoje nazwisko wróci na usta wielu zwykłych ludzi, również tych poza Hogwartem. Zalecam ostrożność. Wiem, że nie muszę Ci przypominać, jak ważna jest dyskrecja w naszej sprawie. Od niej zależy wszystko. Twoja przyszłość, przyszłość Twojej rodziny, wolność Barty’ego i moje życie, ale wierzę, że zrobisz wszystko z rozsądkiem. Łączy nas krew Salazara Slytherina, największego i jedynego odrzuconego przez resztę Wielkiej Czwórki. Odrzuconego właśnie przez jego potęgę i oświecenie, która płynie również naszych żyłach. To błogosławieństwo i przekleństwo jednocześnie. Ludzie, którzy nas otaczają, nigdy nie będą przy nas wyłącznie dla nas. Talenty, które masz, zawsze będą powodować w ludziach zawiść, a zawiść zawsze ostatecznie prowadzi do braku lojalności. Sam tego doświadczyłem i przekazuję Ci wiedzę, do której z czasem i Ty dojdziesz — w przypadku zazdrości nie istnieją czyste intencje. Wszyscy, którzy Cię otaczają, będą chcieli Cię zniszczyć lub wykorzystać. Podświadomie lub w pełni świadomości, ale nie istnieje nic pomiędzy — tylko nienawiść i warunkowa miłość. Jesteśmy dla siebie jedynymi osobami, które mogą być wobec siebie w pełni lojalni. Bez podtekstów, bez zawiści, bez nieufności. Możemy wspólnie powierzyć sobie nawzajem własne życia, ponieważ nigdy nie będziemy sobie nawzajem niczego zazdrościć. Ta moc, która w Tobie drzemie, jest mocą pochodzącą od Slytherina. Twoja matka tego nie miała, ale Ty tak. To jest korzeń, z którego wyrosły dwa oddzielne drzewa. Pielęgnuj je bez względu na tych, którzy Cię otaczają, bo ostatecznie poza mną nie zostanie przy Tobie nikt inny. Stracisz ich przez zdradę czy śmierć, ale z perspektywy czasu to nieistotne, bo i tak znikną z Twojego życia. Droga, która jest Ci pisana, jest drogą wielkości i jest drogą samotną. Prędzej czy później się o tym przekonasz i zobaczysz, że zaczynasz od nich odstawać. Będziesz widziała, jak się starzeją i umierają, jak nieudolnie knują za Twoimi plecami. Nie będę Ci nakazywał, byś nie ufała Barty’emu, odsunęła się od rodziny, odcięła się od przyjaciół, ponieważ z różnych powodów staną się źródłem Twojego cierpienia. Musisz doświadczyć tego na własnej skórze, tak, jak i ja doświadczyłem. Stracisz dobre imię i stracisz złoto, ale z czasem się przekonasz, że te cztery tysiące galeonów to nic. Tak złoto, jak i dobre imię to rzecz nabyta, sam przekonałem się o tym wiele razy. I Ty też się przekonasz. 

Trwaj przy tym, co Cię napędza. W muzyce jest źródło Twojej wielkiej mocy. 

 

Znów poczułam ukłucie wstydu, ale tym razem niezwiązane z artykułem Rity, choć byłam pewna, że go przeczytał. Wiedział o długu. Ale jak miał nie wiedzieć, skoro na odległość potrafił przewidywać to, co działo się w mojej głowie? Wciąż nie potrafiłam przyzwyczaić się do formy listów, jakie od niego dostawałam. Jakby czytał mi w myślach i trafnie rozszyfrowywał uczucia, którymi się z nikim nie dzieliłam. Może i było w tym coś, co pisał i krew, którą dzieliliśmy, miała w sobie coś więcej niż DNA? 

Matka może i tego nie miała — z całą pewnością nie, skoro żyła jak mugolka. Ale Spirydion? Voldemort musiał wiedzieć o jego istnieniu i wiedział o tym, że ja wiedziałam. Nie byłam aż tak oderwana od rzeczywistości, by wierzyć, że Barty zachowywał wszystko, o czym rozmawialiśmy, dla siebie. 

Wyciągnęłam z plecaka czysty kawałek pergaminu i długopis. 

Co ze Spirydionem? 

Pomyślałam o tym wszystkim, z czego nie zdawał sobie sprawy. O tysiącach pogrzebanych możliwości, o braku akceptacji mocy, z którą musiał się borykać. Zalała mnie gorzka fala przykrych wspomnień z najmłodszych lat — nieuchwytnych, bardziej majaczących gdzieś na granicy świadomości niż wyraźnie rysujących się retrospekcji. Co z krwią Slytherina w jego żyłach? 

To Spirydiona należało ocalić, nie mnie. 

Zawahałam się z ręką zawieszoną nad kartką. Po tym, co przeczytałam, frustracja pulsowała jak wtedy, kiedy zobaczyłam nagłówek Rity. Zapłonęło we mnie pragnienie zrobienia z tym czegoś teraz, zaraz, paląca chęć powiadomienia Spirydiona, że jest szansa na ratunek, ale nim przycisnęłam koniec długopisu do kartki, zadudniło mi w uszach: wiem, że nie muszę Ci przypominać, jak ważna jest dyskrecja w naszej sprawie.

Co z dyskrecją wobec Spirydiona? 

To Vipi był plotkarą, nie ja. 

Jeden głęboki haust lodowatego powietrza ostudził mój zapał. Raz jeszcze pochyliłam się nad pergaminem, wykreśliłam pierwsze zdanie i zaczęłam inaczej: 

Nie pamiętam za dobrze kobiety, która mnie urodziła. Nie wiem, czy to miała, czy nie, oczywiście próbowałam się dowiedzieć, dlaczego wylądowałam u Ghostów. Czy z ojcem źle mnie traktowali, czy sami nie dali sobie ze mną rady. Nie mam pojęcia i część mnie chce się tego dowiedzieć, chociaż reszta się nad tym nie zastanawia i idzie dalej, a teraz, kiedy już wiem, kim jesteś, że w ogóle jesteś, od kiedy nawiązałam kontakt z moim bratem (nie chcę pisać „z moim prawdziwym”, ale skoro mowa o krwi, to nie mam wyjścia), to znów wróciło. Bo jesteś jedyną osobą, która może powiedzieć mi prawdę, jak to było. 

Czułam, że było w tym coś nielegalnego — po stokroć bardziej od spiskowania z oficjalnie martwym śmierciożercą. Uczucia podobne do tych sprzed dwóch lat, które znów wyszły na wierzch, a o których wiedziałam, że nie umrą śmiercią naturalną. Rana odzywająca się raz na jakiś czas, dopóki nie uzdrowi jej prawda. 

Liczyłam, że Voldemort będzie tą prawdą. 

A na Spirydiona musiałam znaleźć swój własny sposób. 

 

*

 

Tym razem zainteresowałam się tym na serio, nawet jeżeli miałabym jeszcze mniej spać. Z pewnym obrzydzeniem skierowałam swe kroki do biblioteki, gdzie z zaskoczeniem odkryłam Wiktora Kruma okupującego samotnie jedną z dalszych ławek pod oknem. Niestety nie był w stanie udzielić mi żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi, przy czym wydawał się mocno zirytowany obecnością grupy rozchichotanych dziewcząt zezujących na niego spomiędzy regałów, ale niewiele się po nim spodziewałam. W każdym kraju komunikacja z mugolami musiała funkcjonować trochę inaczej.

Ślizgonów nie ośmieliłam się pytać, podobnie pani Pince, ale podczas najbliższej sesji RPG zwróciłam się z tym do Victora, Seamusa i Deana. Liczyłam, że Thomas jako dzieciak wychowany w mugolskiej rodzinie będzie wiedział coś, czego nie wiedziały te, które od urodzenia otaczały się magią, ale on tylko wzruszył ramionami. Na eliksirach Ron całkiem logicznie zaproponował, bym podczas najbliższej wycieczki poprosiła o pomoc kogoś na poczcie. 

— Nie idę do Hogsmeade, McGonagall kazała mi przyjść na próbę — wyszeptałam, miażdżąc w moździerzu swoje suszone pająki. 

— Wiesz, możesz zawsze zapytać Hermionę — dodał po chwili takim tonem, jakby proponował mi coś nieprzyzwoitego. — Przecież ma rodziców mugoli, musi się z nimi jakoś porozumiewać, co nie? 

— Ale jej rodzice mogli sobie kupić sowę. Nie, chodzi mi o taki zupełnie mugolski sposób… 

— Weasley, rozumiem, że usmażyłeś już swoje ropuchy, skoro wdajesz się w pogaduszki? — zagrzmiał Snape z drugiego końca klasy, ucinając naszą rozmowę. — Za minutę przyjdę sprawdzić, na jakim etapie jesteś. I lepiej dla ciebie, żeby baza była na tip-top. 

Zamilkliśmy i oboje wetknęliśmy nosy w swoje kociołki. Uszy Weasleya nabrały niezdrowej, purpurowej barwy. Bezmyślnie miażdżąc pył z suszonych pająków, starałam się ułożyć w głowie plan rozmowy z Hermioną. Od kiedy stała się pośredniczką między Harrym i Ronem, zrobiła się drażliwa i wybuchała przez byle co, dlatego najbezpieczniej było osaczyć ją w bibliotece. Tam wybuch mógł zostać stłumiony przez regulamin i łypiącą zza kontuaru panią Pince. 

Plan idealny, który pobiegłam zrealizować dopiero w niedzielę. 

Największą szansę miałam natknąć się na nią między obiadem i kolacją, zwłaszcza po tym, jak profesor Babbling nawaliła nam z runów, ale albo Gryfonka okazała się tak przewidywalna, albo ja mogłam śmiało stawać do konkursu na wróżbitkę roku, ponieważ zobaczyłam Granger jeszcze na korytarzu. 

— O, Hermiona, hej! — zawołałam i w kilku susach dogoniłam ją jeszcze przed drzwiami. — Właśnie o tobie myślałam, zastanawiałam się, czy może nie mogłabyś… Co się stało? 

Urwałam, widząc wrogość w jej brązowych oczach i natychmiast błysnęło mi w głowie: dowiedziała się o plakietce na torbie Pansy. Przełknęłam, szukając na szybko jakiejś wymówki, ale twarz dziewczyny wygładziła się i oczy odzyskały zwykły wyraz, jakby to wyrwanie z własnych myśli przywołało ją do porządku. I na szczęście nie miało nic wspólnego z wszą Pansy Parkinson.

— Cześć. A, nic takiego — mruknęła, po czym sama dodała ponurym tonem: — To nic to oczywiście Harry. 

— Ach… Masz na myśli ten artykuł o reprezentantach? Ten o tobie i Harrym? Nie martw się, mój tata zawsze powtarza, że plotka żyje tyle, ile gazeta. Zapomną, tym bardziej, że już jutro pierwsze zadanie. Tej małpie odechce się wypisywania głupot, jak Harry rozwali to zadanie. 

Tylko machnęła ręką i bąknęła pod nosem: 

— Nie, nie chodzi o to… 

Weszłyśmy do biblioteki i zamilkłyśmy na chwilę, szwendając się między regałami w części zdominowanej z jednej strony przez słowniki,  drugiej przez teksty poświęcone magicznym stworzeniom. Czekając, aż Hermiona wybierze interesujące ją pozycje, zatrzymywałam się co jakiś czas i zdejmowałam z półek losowe woluminy, by pooglądać co ciekawsze okładki. O tej porze dnia panowała tu prawie całkowita pustka, nikt o zdrowych zmysłach nie spędzał niedzielnego popołudnia nad książkami, jedynie bibliotekarka snuła się niczym duch, kontrolując przejście prowadzące w kierunku Działu Ksiąg Zakazanych — jak gdyby przekroczenie progu przez jakiegokolwiek ucznia, który nie był prymusem, automatycznie zagrażało tym przeklętym, niedostępnym zbiorom. 

Niepewna, co robić dalej, ruszyłam za Hermioną w kierunku okien, pod którymi stały rozstawione wzdłuż ściany rzędy pustych stolików. Zastanawiałam się, czy miałam przy sobie coś, czym dla niepoznaki mogłabym się zająć, ale w tym samym momencie Hermiona zakłóciła świętą ciszę pani Pince. 

— A ty chciałaś mnie o coś zapytać, tak? 

— Ja… tak, właściwie to tak — odpowiedziałam przeciągle. — Ty chodzisz na mugoloznawstwo, nie? No i twoi rodzice są mugolami, więc tak sobie pomyślałam… Orientujesz się, jak można byłoby wysłać list z Hogwartu do osoby, która ma do dyspozycji tylko mugolskie metody korespondowania? I odwrotnie, żeby ta osoba mogła odesłać wiadomość bez używania sowy. 

Zajęłyśmy stół w głębi pomieszczenia i obserwowałam zniecierpliwiona, jak Hermiona rozkładała się na blacie z wierzą książek — o dziwo nie do tłumaczenia, a na opiekę nad magicznymi stworzeniami. Serce waliło mi jak młotem, nie miałam pojęcia dlaczego. 

— Pytasz o łączność mugolskiej poczty z Hogwartem? — dopytała. — Tak, istnieje połączenie między pocztą mugoli i czarodziejów. Na mugolskich pocztach zatrudnia się czarodziejów, którzy wyłapują takie listy i przekazują albo przez sowy, albo przez mugolskich listonoszy. A co? 

Obrzuciła mnie szybkim, bystrym spojrzeniem i zaczęła kartkować Historię olbrzymich gadów w Europie, ale to wystarczyło, bym zrozumiała, że moja odpowiedź jej nie umknie. Zagryzłam zęby, walcząc z potrzebą dowiedzenia się i pragnieniem zachowania tego tematu jak najbardziej dla siebie. 

A mogłam zapytać Barty’ego, on miał w głowie cztery takie biblioteki, co ta w Hogwarcie. Jak zwykle oświecenie przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie.

Ale było już za późno. 

Ciekawe, czy byłabym w stanie rzucić Imperiusa niewerbalnie i zmusić ją, żeby zapomniała, o co pytałam…

— Mmm… wiesz, bo ja mam brata… to znaczy… jeszcze jednego brata, rozumiesz… — wydukałam w końcu. Tym razem to ja uciekłam wzrokiem, kiedy tylko Hermiona podniosła swój. Pod szatą zrobiło mi się nagle bardzo ciepło, jakby zdenerwowanie skumulowane w brzuchu popłynęło z krwią w górę, manifestując się gorącymi plamami na twarzy. — I on… Tylko prosiłabym, żebyś tego nikomu nie mówiła, nie wiem, jak to w ogóle z nim będzie… 

— Dobrze — odpowiedziała zaskakująco łagodnie, a kiedy znów na nią spojrzałam, obdarzyła mnie ładnym, niezwykle życzliwym uśmiechem. Naprawdę nie przypominała wiewiórki, jak rozpowiadała Pansy. — Twój brat nie ma dostępu do czarodziejskiej poczty, ale chciałabyś z nim korespondować z Hogwartu, tak? Ooo, Sophie, to urocze. 

Wydęłam usta w niezręcznym uśmiechu. Ostatni raz, kiedy widziałam Hermionę rozczuloną, miał miejsce w klasie Lockharta. I chyba zdecydowanie wolałam ją wściekłą i sceptyczną — przynajmniej było wiadomo, jak odpowiadać na zaczepki.

— Urocze? Czy ja wiem… raczej normalne, że chcę go przygotować, żeby nie wyszedł na głupka. Pewnie jak już się tu zwlecze, będzie mnie wkurzał jak każdy brat… nie mogę się doczekać, aż Spajk i Rip dostaną listy, dopiero się zacznie… Ale ty chyba nie masz rodzeństwa, nie? 

— Nie, jestem jedynaczką. Chociaż i tak uważam, że to kochane. Fred i George wkręcili Ronowi, że ceremonia przydziału polega na walce z trollem — odparła. — No więc, jak mówiłam, na mugolskiej poczcie pracują czarodzieje, wystarczy, że twój brat wrzuci normalny list ze znaczkiem, ale zaadresuje go do Hogwartu, na poczcie go wyłapią i dostaniesz go przez sowę. 

— Okej, a ja? Spirydion dostał mój ostatni list sową, chociaż zapisałam jego adres. 

— Bo skierowałaś sowę prosto do jego domu, a najlepiej, jak każesz jej lecieć na pocztę do Hogsmeade. I byłoby dobrze, gdybyś kupiła tam znaczki, żeby mugolski listonosz mógł doręczyć list. Możesz je zamówić na poczcie, sprzedają na sztuki i w paczkach, jedna kosztuje dziesięć sykli, w środku masz pięćdziesiąt sztuk. Szybko załapiesz, używam tego systemu z rodzicami od pierwszej klasy, sowy niezbyt się sprawdziły. No wiesz, ze względu na sąsiadów. 

— Tak. No to… dzięki wielkie. Spróbuję.

Uśmiechnęłam się do niej już zupełnie szczerze i zaczęłam zbierać się do wyjścia. Spodziewałam się, że od razu wróci do swoich książek, ale tym razem to ona niespodziewanie zesztywniała i zaczęła nerwowo skubać chorągiewki przy piórze. 

— Eee… Sophie — zawołała cicho, a z głębi biblioteki natychmiast dobiegły nas przyśpieszone kroki. — Sophie, tak pomyślałam, że trochę… czy może w takim razie i ty byś nam nie pomogła? 

Zatrzymałam się zaintrygowana, a wszczepiony przez Vipiego gen ciekawości natychmiast się uaktywnił. Podążyłam za lekkim szarpnięciem głowy Hermiony i usiadłam z powrotem przy stole. Wychyliła się do przodu z taką konspiracją, że automatycznie zrobiłam to samo. Oczy pałały jej takim entuzjazmem, jak wtedy, kiedy próbowała opowiadać o wszy.  

— To, co ci powiem, musi zostać w tajemnicy. Nikt nie może się dowiedzieć — wyszeptała. Poczułam się przeszywana tym przenikliwym, zdeterminowanym spojrzeniem, ale dzielnie je zniosłam. — Nikt. Nawet Victor. Wszyscy mielibyśmy kłopoty, gdyby to doszło do organizatorów. 

— Wszyscy czyli kto? 

— Ja, Harry, no i ty, jeśli zgodzisz się pomóc. 

Poczułam w żołądku delikatny skurcz, który zawsze poprzedzał coś ekscytującego. Kąciki ust zadrgały mi lekko. 

— Bien sûr, że się na to piszę — odpowiedziałam jednakowym szeptem i przysunęłam się jeszcze bliżej. — To ma związek z turnie…? 

— Serpens, w bibliotece nie podnosimy głosu! — wysyczała tuż za moimi plecami pani Pince, aż podskoczyłam, waląc kolanami o spód blatu, a odkorkowany kałamarz niebezpiecznie zadrżał nad czystą rolką pergaminu Hermiony. — Pierwszy punkt regulaminu biblioteki brzmi: „Szept jest jedyną dozwoloną formą komunikacji w szkolnej bibliotece”! 

Krzywiąc się i rozcierając obolałe nogi, zerknęłam na sępią sylwetkę pochyloną karykaturalnie tuż nad naszym stołem. W twarz momentalnie uderzył mnie smród naftaliny i ciężkich, słodkich perfum. 

— Wiem, wiem, przepraszam — mruknęłam dla świętego spokoju, chociaż ukłucie niesprawiedliwości bolało jeszcze chwilę po tym, jak bibliotekarka zniknęła za kontuarem, żeby nas obserwować. — I co z tym turniejem? 

Granger przybliżyła się tak mocno, że byłam w stanie dostrzec blade piegi na nosie i delikatny, prawie niewidoczny wąsik po obu stronach górnej wargi. Nigdy nie widziałam jej z takiej perspektywy i drugi raz tego dnia wydała mi się całkiem ładna. I pachniała też jakoś inaczej, niż sobie wyobrażałam. Czymś słodkim i świeżym jak miętowa czekoladka. 

— Podczas pierwszego zadania uczestnicy będą musieli przejść obok smoka — powiedziała tak cicho, że prawie musiałam czytać z ruchu jej warg. Z tej odległości też wydawały się inne. Mniej pełne, ale dużo bardziej kształtne. I zęby również. Zdecydowanie nie było w nich nic wiewiórczego. — Mamy już pomysł, jak to rozwiązać, ale pojawił się pewien problem. Harry musi opanować do wtorku zaklęcie przywołujące. 

Informacja o smokach wywołała we mnie znacznie mniejszą ekscytację, niż się spodziewałam, choć pod wpływem pierwszego oszołomienia wyrzuciłam tylko: 

— Ale w czym jest problem? Przecież przerabialiśmy to ostatnio u Flitwicka. 

Brwi zmarszczyły jej się desperacko, a na czole pojawiła się gruba zmarszczka. 

— Tak, ale czy ktokolwiek kiedykolwiek w tej klasie podszedł poważnie do systematycznej nauki? Pomyślałam, że może… 

Drzwi do biblioteki otworzyły się, robiąc swoim skrzypieniem tyle huku, że pani Pince śmiało mogła im zwrócić uwagę na łamanie pierwszego punktu regulaminu. Z minami osób przyłapanych na robieniu czegoś nielegalnego obie z Gryfonką spojrzałyśmy w tamtą stronę, ale do pomieszczenia wkroczył tylko Wiktor Krum. Odmachał mi krótko i obdarzył Hermionę długim, dziwnie intensywnym spojrzeniem, po czym bez słowa zniknął między regałami. Na towarzyszącą mu wszędzie świtę nie trzeba było długo czekać. Zawiasy ledwo zamilkły i prawie natychmiast jęknęły raz jeszcze, zagłuszone szelestem i chichotami, jakie robiła duża grupa dziewczyn. Nie patrząc ani na nas, ani na bibliotekarkę, zaczęły wypatrywać swojej zdobyczy. 

— Żałosne — fuknęła cicho Granger, rzucając przelotne, złe spojrzenie w stronę miejsca, gdzie zniknął Krum. 

— Ciekawe, czy on też wie… 

— Wszyscy wiedzą. 

— A skąd? To jest pewna informacja? 

— Harry po części od Hagrida, a po części… — Tu mocno się zarumieniła. — Od Moody’ego, więc to pewna informacja. Zresztą Harry sam widział te smoki. Mają po jednym dla każdego. No więc? Pomożesz? 

— Ja… — Spuściłam wzrok i zaczęłam podgryzać usta. Poczułam się jak w potrzasku, jakby Hermiona oczekiwała ode mnie podjęcia najważniejszej decyzji wpływającej na istnienie całego świata. Tu i teraz. I tak po części było. — Ja… Zerknę do planu, nie pamiętam, czy… czy nie mam McGonagall i dam ci znać, okej? 

— Okej, okej — odpowiedziała, obserwując ze zdumieniem, jak w pośpiechu zapinałam plecak. — Tylko daj znać przed kolacją, dobrze? Żebyśmy zdążyli poćwiczyć.

Utrzymałam pozory do momentu zamykających się za mną drzwi, bo kiedy wyszłam na korytarz, puściłam się pędem prosto na drugie piętro, powtarzając w głowie Hare Kryszna i licząc, że mantra zadziała. 

Żeby tylko Crouch był u siebie, żeby tylko Crouch był u siebie… 

Tysiące myśli kotłowało mi się w głowie, gdy dreptałam w miejscu pod gabinetem, wsłuchując się we wzrastający stukot drewnianej nogi. Na kamiennej twarzy Moody’ego nie drgnął ani jeden mięsień, ale widok mojej — czerwonej i przerażonej — musiał nasunąć my pewne refleksje, bo natychmiast wpuścił mnie do środka. Nie przeszliśmy do sypialni. Wskazał za to krzesło za biurkiem, którego nie zajęłam. 

— Wiem o smokach. Hermiona Granger właśnie poprosiła mnie o pomoc — wyszeptałam, jakbym wciąż była w bibliotece. — Jakiejś rady czy… czy ćwiczeń przed pierwszym zadaniem. Co mam zrobić? 

Zdrowe oko rozszerzyło mu się lekko, a brew drgnęła, tworząc na czole trzy poziome zmarszczki w kształcie półokręgu. 

— To decyzja naszego pana, Sophie — odparł, wzdychając ciężko. — Zapytaj go, co o tym sądzi. 

— Ale jak? — jęknęłam z desperacją. — Pierwsze zadanie jest jutro. Sowa nie zdąży oblecieć…! 

Dopiero teraz spostrzegłam, że nie wydawał się zafrasowany, co najwyżej lekko zdumiony, a ja — czując się tak przeładowana emocjami, że nie byłam w stanie normalnie oddychać — nie potrafiłam zrozumieć tego spokoju. Przecież to jego zadanie. Naprawdę nie zdawał sobie sprawy ze śmiertelnie miernych zdolności Pottera w temacie zaklęć? Inaczej nie dało się tego wytłumaczyć, a przecież z naszej dwójki to ja byłam tą postrzeloną optymistką, nie on. 

— Masz. Napisz list. 

— Ale sowa…! 

Wygrzebał z szuflady biurka pergamin, jakieś pióro i rozłożył na zagraconym biurku. 

— Pisz. Sową się nie przejmuj. 

Kompletnie nie wiedząc, do czego to miało prowadzić, zrobiłam, co kazał. Nie dbałam już o krągłość liter ani o piękne słowa. Nabazgrałam w pośpiechu kilka zdań i podskubując skórki przy kciuku, patrzyłam, jak bez pośpiechu pakował mój list do wolnej koperty. Wydawał mi się tysiąckroć bardziej ślamazarny niż zwykle, podczas gdy każda sekunda była na wagę złota. 

         A potem kazał czekać. I tyle.

Ze ściśniętym żołądkiem wracałam do dormitorium, modląc się, żeby nigdzie nie spotkać Hermiony. Z całą pewnością nadal czekała w bibliotece, niecierpliwiąc się nad tłumaczeniem czy inną kompletnie nieistotną szkolną pierdołą. Byłam zła na Barty’ego. Rozgoryczona, bo z taką pobłażliwością potraktował moją rolę w tym wszystkim, choć tak naprawdę nie wierzyłam, by Harry nie poradził sobie bez mojej pomocy. Nie chodziło tylko o to. 

A co, jeśli Granger zacznie gadać o Spirydionie…? 

Miałam ochotę trzasnąć się po głowie słownikiem do run, gdyby nie to, że Sapphire siedziała sobie z Malfoyem rozłożona na kanapie naprzeciwko i oboje rozwiązywali krzyżówkę. Nie zostało mi nic innego jak czekać. Bez wiedzy, bez spokoju, bez fajek. 

Piekło na ziemi. 

Jebać Croucha. To jego zadanie. Gdybym miała mieć z tym coś wspólnego, Czarny Pan wyraziłby się jasno, a w żadnym z jego listów nie padła taka sugestia. Wyłapałabym ją, przecież czytałam je po kilka razy przed spaleniem. A jeżeli Hermionie wymsknie się coś o Spirydionie, coś się wymyśli. Podburzy się skrzaty domowe, że pewna uczennica z Gryffindoru knuje przeciwko ich pracy w Hogwarcie. Tak, to im się nie spodoba. Może przestaną sprzątać w wieży, chlapnie się Victorowi, jakie nastroje panują w kuchni… 

Ale jak mogłam pomyśleć, że nie obchodziło mnie to, jak Barty poradzi sobie z zadaniem? Kłamałam sama przed sobą — siedząc w nagrzanym pokoju wspólnym z Glorią na kolanach, czułam lodowate fale strachu dźwigające mi włosy na karku. 

Do kolacji przeszłam chyba przez wszelkie możliwe scenariusze, tak, że kiedy zmierzałam ze Ślizgonami do Wielkiej Sali, byłam zupełnie wyzuta z emocji. Co ma być, to będzie. Sowa nie doleci do Czarnego Pana przed pierwszym zadaniem, ale Harry do jutra opanuje zaklęcie przywołujące, w końcu nie jest aż tak trudne, a Hermiona nie zacznie się mścić za to, że nie pomogłam. Pomyśli, że dostałam szlaban albo musiałam zostać na próbie — i tak wszystko rozejdzie się po kościach. Zwykle się rozchodziło.

Cholera, a wystarczyło tak pomyśleć od razu. 

Dopiero widok sowy zatrzymującej się na wysokości mojego pucharu z sokiem znów lekko podniósł mi ciśnienie. Majstrując przy liście przywiązanym do łuskowatej nóżki, spostrzegłam, że miała na sobie cieniutką obrączkę z herbem szkoły. Zmarszczyłam brwi i z bijącym sercem zajrzałam do koperty. 

W środku znajdowała się maleńka i dobrze mi znana półprzezroczysta karteczka, a na niej jedno zdanie — w dobrym tonie jest udzielić pomocy potrzebującym

Nie zastanawiałam się jak i dlaczego. Nie patrząc na stół nauczycielski, spokojna i opanowana skończyłam jeść swoje dwa wielkie naleśniki z dżemem, a kiedy wszyscy zaczęli się zbierać do wyjścia, chyłkiem oddzieliłam się od Ślizgonów i odnalazłam podskakującą w holu bujną fryzurę Hermiony. 

— Zgadzam się — szepnęłam, szturchnąwszy ją mocno w plecy. 

— Świetnie. Sala 4B. Teraz. 

 

~*~

 

Scena z Hermioną:

Ja na dzień przed końcem rozdziału: luzik, w sumie mogłabym to skończyć nawet dzisiaj, zejdzie maks 15 minut, ale nigdzie mi się nie śpieszy. 

Ja dzień i ponad 1600 słów później: ;_; 

Ale nie narzekam, uwinęłam się z tym rozdziałem w cztery dni, czyli w sumie mogę powiedzieć, że dotrzymałam bardzo starego zwyczaju pisania (i publikowania) jednego rozdziału na cztery dni. Materdei, teraz, kiedy to betuję, wydaje mi się, że to była jakaś żelazna zasada, której trzymałam się przez lata, a okazuje się, że ten zwyczaj działał przez ile, dwa lata?

26 komentarzy:

  1. Lady_Euforia
    17 sierpnia 2008 o 21:30

    Raz zobaczyć jakąś rzecz znaczy więcej, niż sto razy o niej słyszeć. Witam, nazywam się Patrycja i odwiedziłam Twój ciekawy blog by powiedzieć Ci gdzie możesz szukać obrazków. Więcej na: http://lady-euforia.blog.onet.pl lub http://lady-e.xx.pl . W każdej notce jest po 60, 80 a nawet 150 obrazków. Nie żartuję. Sprawdź jak nie wierzysz , że komuś chce się tyle siedzieć przed komputerem. Pozdrawiam. Przepraszam za SPAM.

    OdpowiedzUsuń
  2. ~dream - toxic
    17 sierpnia 2008 o 21:36

    nie moge sie doczekac dalszych czescitwoje opowiadania strasznie przyciagajajak zaczne czytac jeden rozdzial to nie moge sie oderwac musze go najpierw skonczyc xD

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Olka
    17 sierpnia 2008 o 22:42

    ten rozdział wcale nie jest taki krótki……wszystkie rozdziały które piszesz są fajne…….czy Harremu Potterowi uda się wykonać pierwsze zadanie turnieju?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 18 sierpnia 2008 o 17:53
      Oh, na pewno się uda, w sumie to MUSI się udać, bo to będzie łatwizna xD

      Usuń
  4. ~Nadia
    17 sierpnia 2008 o 23:00

    Widać, że ta notka to wstęp do ciekawej akcji. Pamiętam to zadanie z oryginału, ale byc może coś zmienisz, to wiesz tylko Ty. Ciekawa jestem, jaki Sophie będzie mieć w tym udział. Aha, i jeszcze jedna rzecz mnie nurtuje: skoro niby Sophie przyjaźni się z Hermioną, to dlaczego myśli o niej ,,brudna szlama”?Czekam niecierpliwie na tę ciekawszą notkę :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 18 sierpnia 2008 o 17:52
      Przecież jest dwulicową postacią xD a takie lubię najbardziej xDD

      Usuń
  5. ~Cam.
    18 sierpnia 2008 o 08:17

    Notka super! Już wiemy skąd Harry dowie się o smokach ^^ Pozdrawiam i czekam na nex!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 18 sierpnia 2008 o 17:51
      Ha! Nie zapominaj, kim jest Sophie xD

      Usuń
  6. ~niemodna
    18 sierpnia 2008 o 11:31

    Sorki ale nie zdążę przeczytać jutro wyjezdżam i już musze uciekac.. ;/// No ale notka na pewno świetna tytuł też fajny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 18 sierpnia 2008 o 17:50
      Dzięki, mam nadzieję, że szybko wrócisz xD

      Usuń
  7. ~Brooke Davis
    18 sierpnia 2008 o 13:22

    Świetna nota;] Czekam na nastepna skoro ma sie w niej pojawic Draco;];] http://www.one-tree-hill.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 18 sierpnia 2008 o 17:50
      Danke, powinien się pijawić, następny new już jutro xDD

      Usuń
  8. ~DiabeLna_KsiezniCzka
    18 sierpnia 2008 o 18:16

    Super opowiadanie ;)Na http://moja-prawdziwa-powiesc.blog.onet.pl/ pojawił sie 1 odcinek ;) Zapraszam do czytania i komentowania ;* Z góry dziękuje ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. ~DiabeLna_KsiezniCzka
    18 sierpnia 2008 o 18:16

    Super opowiadanie ;)Na http://moja-prawdziwa-powiesc.blog.onet.pl/ pojawił sie 1 odcinek ;) Zapraszam do czytania i komentowania ;* Z góry dziękuje ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. ~AdriAnnkA
    18 sierpnia 2008 o 20:32

    super jak zawsze xD

    OdpowiedzUsuń
  11. ~lidzia0408
    22 sierpnia 2008 o 11:35

    aj notka dluga…nie dluga…i tak zawsze ciekawa:) pozdruffki;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 8 września 2008 o 17:56
      A czy ciekawa? No, chyba… xD

      Usuń
  12. Brillen
    7 września 2008 o 19:30

    Co tu pisać?Bardzo fajny rozdział:)Ale zdeczka krótki…:*lg-potter.xx.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 8 września 2008 o 17:57
      Trochę krótki, tak, zgadzam się z Tobą całkowicie xD

      Usuń
  13. ~Melanie.
    13 maja 2009 o 16:23

    Opowiadanie na prawdę super ^^Jestem dopiero przy 18 rozdziale, czeka mnie długa droga xDTrochę denerwują mnie te żarty o blondynkach (bądz co badz sama jestem blondynką, jednak chyba nalerzę gatunku na wymarciu-blondynek mądrych xd)Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 28 maja 2009 o 20:37
      No, te dowcipy dotyczą tylko idiotek, którą raczej nie jesteś xD

      Usuń