I faktycznie.
Nie trzeba było długo czekać na rezultaty tego
niefortunnego spotkania na schodach — ledwo kilka dni później
zostałam uraczona wielce pouczającym artykułem dotyczącym szkodliwości
wykorzystywania dzieci w show-biznesie.
— Ani to show, ani biznes — burknęłam pod
nosem, widząc nagłówek i swoje nazwisko gdzieś w ścianie tekstu napisanego
przez Ritę Skeeter. — To tylko głupi konkurs.
Na wszelki wypadek schowałam się cała za Prorokiem.
Ostatnie, czego chciałam podczas śniadania, to złośliwych spojrzeń Notta i
Malfoya, którzy już chyba przeczytali tamte rewelacje, bo powitali mnie przy
stole identycznymi gałgańskimi uśmieszkami. Na sam widok tytułu poczułam, jak
skacze mi ciśnienie.
Małe Gwiazdki, Wielkie Zyski: rodzicielstwo czy handel
żywym towarem? Blaski i cienie dziecięcego show-biznesu.
— Nie przejmuj się, przecież wiesz, że to babsko
wypisuje, co jej ślina na język przyniesie — wtrąciła szybko Sapphire
i zrobiła to takim tonem, jakby strach wykastrował ją z całego charakteru.
Jakby to ona miała się czego bać. — Nawet tego nie czytaj, szkoda
nerwów na głupie kłamstwa.
Zawahała się z ręką zawieszoną w powietrzu, widząc mój
wzrok znad gazety. Już-już czułam wściekłość rojącą się tuż pod skórą jak
tysiące bardzo ruchliwych robaczków, serce warowało na wysokości przełyku, a
gorąco kotłowało się pod szatą jak pod pokrywką wielkiego kotła — bez
możliwości ujścia. Artykuł wciśnięto między wywiad z Ludonem Bagmanem i całą
kolumnę poświęconą zmianom w regulacji praw do posiadania mioteł zaraz na
drugiej stronie Proroka — czyli w miejscu, które po pierwszej
stronie czytano najchętniej.
Krowa.
Wstrzymałam oddech, kiedy zaczęłam czytać:
Dzieciństwo kojarzy się z czasem beztroski i zabawy, ale
dla niektórych jest przede wszystkim ciężką harówką — w złudnej
cudowności blasku fleszy, pod ostrzałem mediów, gdzie ideał jest
niedościgniony, wstyd przykrywa się grubą warstwą brokatu, a złoto ma łagodzić
upokorzenia i konieczność przedwczesnego dorastania. Dlaczego? Bo mama i tata
stwierdzili, że to takie urocze, kiedy ich jedenastolatka śpiewa i tańczy na
scenie przed bandą podstarzałych jurorów. No i kredyt na najnowszy model miotły
dla tatusia sam się nie spłaci, prawda?
Witam w doskonałym świecie dziecięcego show-biznesu,
gdzie rodzice zmieniają się w agentów, menadżerów i reżyserów — wszystko,
by dać swojemu sześciolatkowi wszystko, o co poprosi. Czyż spełnieniem marzeń
każdego sześciolatka nie jest uśmiechanie się przez osiem godzin dziennie do
obiektywu aparatu, podrygiwanie w rytm muzyki z jedną tylko przerwą na łyk wody
(ponieważ sok dyniowy jest za bardzo kaloryczny)? Podczas gdy rówieśnicy
rozgrywają swoje pierwsze amatorskie mecze quidditcha, podrzucają kolegom łajnobomby
do plecaków, uczą się jeździć na rowerze, młodociane gwiazdy szkolą się w
płaczu na zawołanie i szlifują perfekcyjne uśmiechy.
Niektórzy powiedzieliby: „pasja”, „wspólna przygoda”, „spędzanie
czasu w gronie rodziny”, ale ja nazwę to po imieniu: dziecięca prostytucja
emocjonalna. Rodzice sprzedają swoje pociechy w reklamach proszku do prania. A
szkoła? Szkoła chętnie wspiera ten proceder — zawsze przyda się
trochę radosnego zamieszania wokół najmłodszego uczestnika Turnieju
Trójmagicznego czy gwiazdki dziecięcej sceny muzycznej, żeby ukryć zatrudnienie
wilkołaka albo nieporadność w temacie zapewnienia ochrony uczniom. Dzieciom
trudno się dziwić. W tym wieku każdy z nas zmagał się z chwiejną samooceną,
pewną niestabilnością emocjonalną, na którą jak kojący balsam działają ochy i
achy. „Jaki on sprytny! Jaki mądry! Jak ona pięknie wygląda, jak się rusza!” — nieistotne,
że ona ma dwanaście lat i jest ubierana jak osiemnastolatka.
Bo to się sprzedaje.
Tylko czy Harry Potter — znany z tego, że nie
pamięta swojego przyczynienia się do upadku Sami-Wiecie-Kogo — przemyślał
to, co może mu grozić w spotkaniu z wywerną, smokiem albo zaklęciami, o których
jako dwunastolatek nie miał okazji słyszeć? Czy Sophie Serpens, zwyciężczyni
Plebiscytu Śpiewającej Różdżki i autorka takich hitów jak „Pure Love” i „What’s
in it for me”, sama zdecydowała, że poświęci swoje szkolne lata, żeby spłacać
długi swoich rodziców? Oczywiście — przecież to nic złego, kiedy
hobby staje się pracą. Ale czy nadal tak jest? Czy nagłe zerwanie umowy z
wytwórnią i desperacki skok na główkę z samego szczytu świecznika świadczy o
tym, że to wciąż hobby? „Popracuje teraz, odpocznie w przyszłości, kiedyś tam”.
Kiedy? Przecież zawsze jest jakaś kolejna reklama. Jeszcze jeden konkurs,
następna nagroda, chociaż półki uginają się pod ciężarem niezliczonej ilości
statuetek. Gdzie są nauczyciele? Oni też grzeją się w blasku fleszy — „to
mój podopieczny, to moja zdolna uczennica”, chwalą się swoim sąsiadom podczas
przerwy wakacyjnej.
Ale nie bójcie się, drodzy rodzice-menadżerowie. Niech
się pan nie martwi, panie Ghost, złoto się zgadza. Wakacje na Bali, najnowszy
mercedes z funkcją niewidzialności, spełnianie własnych niezrealizowanych
muzycznych marzeń kosztem dziecka. A dziecko w końcu odpocznie — kiedy
nareszcie skończy siedemnaście lat, pozwolicie mu w końcu być dzieckiem. O ile
nie skończy na oddziale zamkniętym w Szpitalu Świętego Munga.
A wy będziecie już przecież lansować młodszego
brata.
Tłuste litery zamigotały mi przed oczami, a ja zdałam
sobie sprawę, że wciąż nie oddychałam, choć nadal wyrywkowo czytałam niektóre
akapity — w kółko i w kółko i ciągle. Losowe zdania dudniły mi w
głowie odczytywane głosem Rity Skeeter.
Niektórzy powiedzieliby: „pasja”, „wspólna przygoda”, „spędzanie
czasu w gronie rodziny”, ale ja nazwę to po imieniu: dziecięca prostytucja
emocjonalna.
Serce nie waliło mi już wysoko w gardle. Opadło ciężko na
dno żołądka — głuche i nieruchome.
Czy Sophie Serpens, zwyciężczyni Plebiscytu Śpiewającej
Różdżki i autorka takich hitów jak „Pure Love” i „What’s in it for me”, sama
zdecydowała, że poświęci swoje szkolne lata, żeby spłacać długi swoich
rodziców?
Wydrukowane słowa zaczęły drżeć i dopiero po chwili
zdałam sobie sprawę, że to Prorok telepał mi się w rękach. Poczułam ból
po wewnętrznych stronach dłoni — paznokcie przebiły gazetę na wylot i
wpiły się w skórę. Z całej siły zacisnęłam ręce w pięści. Mocniej. Jeszcze
mocniej, aż zwyczajny ból zmienił się w pieczenie, a pod opuszkami palców
cieniutkie linie błysnęły czerwienią. Rozpostarłam palce i widok niewyraźnych
smużek krwi natchnął mnie czymś boleśnie satysfakcjonującym. Uczuciem
napędzającym do kolejnego zaciśnięcia pięści poniżej powstałych
półksiężyców.
— Dziecięca prostytucja emocjonalna.
— Obrzydliwe — mruknęła Sapphire, jakby
uznała, że teraz właśnie powinna się odezwać. Jej głos wibrował mi w uszach jak
irytująca osa. Całe stado os, od których nie dało się opędzić. — Oddaj
to… wyrzuć…
Chwyciła mnie za przegub, próbując odciągnąć gazetę na
bok i to było jak zapalnik. Furia eksplodowała z całą mocą, a ja nie byłam w
stanie tego powstrzymać. Nie chciałam powstrzymywać. Wyszarpnęłam nadgarstek z
uścisku jej mięsistych palców i ze zdumieniem odkryłam ich porażającą słabość. Gdy
dziennik opadł, spostrzegłam błysk strachu w tych szarych, zwykle obojętnych
oczach, a Sapphire odsunęła się do tyłu, nie bacząc na gwałtowność swoich
ruchów.
— Tout cela n’est que mensonge — wysyczałam
przez zaciśnięte zęby. — Co Dumbledore sobie wyobraża… pozwala, żeby
tu przyłaziła, a potem wypisywała te… obrzydliwe… pokurwione…
Tym razem to Sapphire się obruszyła.
— Mówiłam ci, żebyś tego nie czytała.
— I co by to dało? Wymaże to z gazety…? Z ich
głów?
Machnęłam ręką nad stołem, tak, że Prorok Codzienny
rozleciał się w powietrzu i pojedyncze kartki (w tym te zaplamione moją krwią)
jak spadające liście pokryły naszą część blatu. Jedna spadła Krumowi na talerz,
ale on podniósł ją i cierpliwie złożył w małą kosteczkę.
— Tak
to juź jest — odezwał się łagodnie. W obcym języku jego głos brzmiał
jeszcze bardziej miękko. — Mje kiediś wrózili romans z nasz obrońca.
A takie insinuicje w druzinie quidditch są niebezpieczni.
Spojrzałam na niego, nie kryjąc wrogości. Gniew buzował mi
w brzuchu, buchając na zewnątrz jak kłęby gorącego powietrza — i były
chyba realnie wyczuwalne, bo nie tylko Sapphire, ale i siedzący po drugiej
stronie Zabini odsunął się tak bardzo, na ile pozwalał mu Crabbe po jego prawej
stronie.
— Kłamali o tobie, nie o twojej
rodzinie — warknęłam. — Głupia pizda…
Sapphire sama uniosła się nieco na swoim miejscu, kiedy
poderwałam się z krzesła i z hukiem trzasnęłam o stół tym, co zostało mi w ręce
z Proroka.
— Gdzie idzi…?
— Do dupy — rzuciłam gniewnie.
Zarzuciłam torbę na ramię z takim zamachem, że okrążyła
je na pasku i plasnęła mnie w twarz. Otrząsnęłam się i wybiegłam z Wielkiej
Sali, roztrącając ramionami osoby, które dopiero co schodziły na śniadanie.
Chociaż zostawiłam naszą część stołu w absolutnej ciszy, byłam pewna, że
natychmiast zagotuje się tam od rozmów. W tym momencie miałam to gdzieś. Nie
dbałam o to, co powiedziałam do Sapphire, chociaż sobie na to nie zasłużyła.
Nie dbałam o złote rady Kruma, o wystraszone spojrzenia kolegów, o durnowatą minę
Pansy Parkinson. Byłam wściekła. Czułam, jakbym gotowała się od środka, a kiedy
już wybiegłam przez hol na główne schody, poza znajomym uczuciem złości
pojawiło się coś jeszcze.
Wstyd.
Piekący w gardle niczym kwas, wszechogarniający, cisnący
do oczu niechciane łzy.
Od początku wiedziałam, z czym to wszystko się wiązało.
Byłam gotowa na ciekawe spojrzenia, na plotki, nawet na złośliwe artykuły.
Przez całe wakacje naczytałam się o własnej niestabilności, o śmieszności
oświadczeń, jakie musiał wydawać mój ojciec i Spellphonium, kiedy poprosiłam o
zerwanie umowy w wytwórnią. Nikomu nie chciało się spojrzeć głębiej, zastanowić
się nad powodem takiej decyzji, po prostu zapytać, ale ostatecznie nie byłam
zaskoczona. Tak to działało. Co by powiedział Lockhart?
Sława to kapryśna przyjaciółka — raz pieści po
jajkach, a raz daje w pysk.
Czy jakoś tak.
Ale tym razem to nie ja dostałam w twarz. Znów wewnątrz
cała zapłonęłam na wspomnienie tych jadowitych słów. Świeciły mi przed
oczami jak pierdolony neon.
Dziecięca prostytucja emocjonalna.
Wakacje na Bali, najnowszy mercedes z funkcją
niewidzialności, spełnianie własnych niezrealizowanych muzycznych marzeń
kosztem dziecka.
Sophie Serpens sama zdecydowała, że poświęci swoje
szkolne lata, żeby spłacać długi swoich rodziców.
Wstyd pożerał mi wnętrzności. Wstyd przed całą szkołą,
przed tymi wszystkimi ludźmi, którzy to przeczytają. Wstyd przed rodzicami, bo
Rita Skeeter w tym jednym jedynym stwierdzeniu miała rację — nie
dorosłam do tego. Nie przemyślałam. A jednocześnie rozpierała mnie paląca
potrzeba zerwania z wizerunkiem dziecięcej gwiazdki. Pragnienie pogrzebania
tego ścisłego związku z tatą-menadżerem, odzyskania pełnej kontroli nad sobą — bo
tylko całkowicie się buntując, miałam szansę skierować cały jad z dala od tych,
których kochałam. Wtedy tata mógłby powiedzieć: „Nie, oczywiście, że nie
podoba nam się to, co robi, ale nie możemy nic zrobić”.
Dopóki się temu sprzeciwiają, są bezpieczni — ta
myśl rozbłysła mi w głowie jak latarnia pośrodku pogrążonego w mroku
oceanu.
Siedząc na podłodze pod ścianą, nasłuchiwałam
charakterystycznego stukotu drewnianej nogi o podłogę. W weekendy nikt nie
szlajał się bez sensu po korytarzach, zwłaszcza w okolicach klas i gabinetów,
więc i teraz do samego przyjścia Moody’ego nie minęła mnie ani jedna
osoba.
I dobrze. Nie chciałam nikogo widzieć.
Jakieś dziesięć minut później weszłam za Crouchem do
środka, wciąż czując rozdrażnienie tlące się jak nie do końca ugaszony pożar,
ale możliwość opanowania Imperiusa po dzisiejszym śniadaniu ukazała mi kolejne
perspektywy. Powściągnęłam więc nerwy i uchyliłam okno, szukając po kieszeniach
jakiegoś papierosa. Sypialnię natychmiast wypełniła wilgoć listopadowego
poranka.
Nawet pogoda była dziś wyjątkowo obrzydliwa.
Barty oderwał się na moment od słoików i klatek, które
ustawiał pieczołowicie na środku stolika do kawy.
— To chyba niezdrowe w twoim wieku. Nie urośniesz — wtrącił,
zezując za siebie okiem Moody’ego. — Chcesz zostać takim
krasnalem?
Parsknęłam śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać.
— Bo w innym wypadku grozi mi metr osiemdziesiąt — odpowiedziałam
z ironią, zaciągnęłam się i prawie natychmiast wypchnęłam dym przez nos.
Zawisłam łokciem na parapecie, obserwując kątem oka
zwierzyniec, który stopniowo powstawał w pokoju. Słój z olbrzymim ślimakiem bez
skorupy, w następnym pająk, bura mysz, wiewiórka, a na końcu dwie klatki — z
gołębiem i wielkim, czarnym szczurem. Barty wyciągnął z kieszeni oprawiony w
skórę notesik, bardzo podobny do tego, w którym zapisywaliśmy nasze punkty
podczas gry w fasolki, a ja poczułam się nagle dziwnie skrępowana.
— Będziesz mnie oceniał? — zapytałam
wyzywająco, a magiczne oko obróciło się w moją stronę.
Staliśmy tak, przyglądając się sobie nawzajem, a wraz z
przeciągającą się ciszą wzrastało w powietrzu nieprzyjemne napięcie — jak
intensywny wiatr i szybko ciemniejące niebo zwiastujące nadciągającą burzę.
Cała się spięłam, oczekując na jakąś zaczepkę z jego strony, ale Crouch tylko wsunął
notatnik z powrotem do kieszeni, drugą ręką skubiąc się po zgrubiałym
podbródku.
— Czytałem artykuł…
— I co? — przerwałam mu napastliwym tonem.
O wiele zbyt ostro.
— Przykro mi. Uważam, że powinniśmy przenieść tę
lekcję — kontynuował nieporuszony. — Jesteś wściekła,
rozumiem. Żeby opanować zaklęcia na tym poziomie, potrzeba dużo energii i
skupienia. A będąc w tym stanie, niepotrzebnie się rozczarujesz…
— Bo co. Bo nie dam sobie rady, tak? — rzuciłam
rozdrażniona. — Bo mam dwanaście lat i nie potrafię sama o sobie
decydować? Możecie wszyscy przestać zakładać, co czuję, czy sobie poradzę, czy
jestem wystarczająca? A jeżeli nie dam, to trudno, wyobraź sobie, że jakoś to
zniosę.
Coś zdecydowanie wisiało w powietrzu. I naprawdę bym
chciała, żeby to była burza. Wargi Moody’ego zmieniły się na moment w bardzo
nierówną linię, coś się w nim zakłębiło, ale sekunda i urwało się, tak, że
jedynym źródłem jakiejś nowej ciemnej, buzującej mocy stałam się ja sama.
Natychmiast pożałowałam tego, co powiedziałam — chyba właśnie
dlatego, że tak momentalnie spoważniał, zamiast huknąć na mnie, przywołać do
porządku. Właściwie tego się spodziewałam i trochę na to liczyłam, a on tylko
się wyprostował.
W tym momencie pierwszy raz zobaczyłam w nim jego
ojca.
— Dobrze więc — rzekł po chwili takim
tonem, jak gdyby ta rozmowa nie miała miejsca. Cicho. Niezwykle uprzejmie.
Skinął tylko różdżką, a niedopałek, który wciąż ściskałam w palcach, śmignął
posłusznie prosto do kominka. Jeszcze jedno skinienie i okno się zamknęło. — Zanim
zaczniemy, musisz wiedzieć, że Zaklęcia Niewybaczalne wymagają nie tylko
kontroli nad własną mocą, ale przede wszystkim ponadprzeciętnej siły woli.
Mówiąc prościej — musisz naprawdę chcieć użyć tego zaklęcia, żeby ono
się udało. Musisz pragnąć podporządkować stworzenie swojej woli, by Imperius
miał szansę zadziałać. Musisz chcieć sprawić komuś ból, jeśli chcesz używać
Cruciatusa. W Zaklęciach Niewybaczalnych pragnienie jest kluczem.
Pierwsze, czego teraz zapragnęłam, to przeprosić, ale
zdławiłam wyrzuty sumienia.
— I tyle? Tak po prostu? — spytałam
zduszonym głosem, a on przytaknął.
— Zacznij od ślimaka. Stawi mniejszy opór.
Oczywiście przeczytałam o Imperiusie tyle, na ile
pozwoliła mi ogólnodostępna część biblioteki. W teorii wiedziałam, czego się
spodziewać, ale już dawno się nauczyłam — zwłaszcza w przypadku
bardziej paskudnych zaklęć — że odczucia znacznie różniły się od
tego, co pisano w książkach. A może po prostu autorzy nie skupiali się na czymś
tak prymitywnym jak odczuwanie. Ważne, żeby iskierki z różdżki miał
odpowiedni kolor.
Kiedy stanęłam twarzą w twarz ze ślimakiem, szybko się
okazało, że Barty pierwszy raz nie miał racji. Na początku nie wydarzyło się
zupełnie nic, nie było żadnego świstania, błyskania, lecz w środku coś zaczynało
się dziać. Po kilku pierwszych próbach i wizjach z Ritą Skeeter w roli głównej
doświadczyłam czegoś porównywalnego do rozciągania nici między mną i ślimakiem.
Nić zdawała się to gasnąć, to narastać w sposób podobny do tego, co czułam
podczas nauki latania, ale tym razem lina pełzła w kierunku mięczaka i starała
się z nim złączyć, a nie rozciągnąć w pionie. Wystarczyły cztery próby, by
zmusić go do wysunięcia rogów, a kilka minut później śmigał jak szalony po
całym stole i drażnił szczura.
Wzburzenie, z którym tu przyszłam, nie minęło. Nadal we
mnie żyło, ale tym razem inne. Ukierunkowane, całkowicie pod kontrolą.
— Ha, mówiłam! — wykrzyknęłam
zdeterminowana, gdy Crouch pochwalił mnie w bardzo mcgonagallowaty sposób,
kiwając z uznaniem głową, kiedy po następnym kwadransie bez trudu potrafiłam
zmusić pająka do nakarmienia sobą ptaka.
— Bezkręgowce są łatwe do opanowania. Zobaczysz, że z
gryzoniami idzie dużo gorzej.
— Co za palący entuzjazm, pani
profesor McGonagall — rzuciłam ironicznie i wróciłam do czarowania.
Tym razem punkt dla niego, mógł sobie zapisać w tym małym
kajeciku — rzeczywiście nie były łatwe. Choć czułam tworzącą się
między nami nić, mysz bez trudu zrywała połączenie, wykazując przy tym coraz
większy niepokój. Udało mi się ją przełamać dopiero wtedy, gdy padła
wycieńczona ciągłym miotaniem się po klatce, ale wciąż nie reagowała na moje
komendy.
— Zmęczenie i ból pomagają — wtrącił po
dłuższej chwili. — Kiedy jesteś rozproszona, nie jesteś w stanie
walczyć ze sobą samą i bronić się przed atakiem. To jak proces gojenia kilku
ran jednocześnie.
— Mam ją torturować? — spytałam niepewnie,
a Moody, który do tej pory siedział w lekki oddaleniu i zerkał na mnie
ukradkiem swoim zdrowym okiem, pierwszy raz od początku tej lekcji uśmiechnął
się lekko.
— Nie. Jeżeli zamierzasz sprawić komuś fizyczny ból,
raczej to zauważy, a Imperius jest najbardziej użyteczny, kiedy jest rzucany na
ofiarę, która się tego nie spodziewa. Wypada bardziej naturalnie — dodał. — Ale
istnieją zaklęcia umysłu, bardzo potężne, które potrafią osłabić ochronę. Im
bardziej skomplikowany umysł, tym trudniej.
Opuściłam różdżkę. Coś do mnie dotarło.
— To w ten sposób Czarny Pan się dowiedział, gdzie
cię szukać?
Dziki, ciemny blask zaigrał w czarnym oku Moody’ego, czyniąc
je jeszcze bardziej przepastnym, a ja poczułam dreszcz biegnący po
grzbiecie.
— Tak. Właśnie w ten sposób — odparł w
końcu. — Próbuj dalej. Chyba że jesteś zmęczona…?
— Nie. Ćwiczę dalej.
To był mój cel na ten dzień — opanować
mysz.
Walczyłam nie tylko z Imperiusem, ale przede wszystkim z
własną frustracją. Nie prowadziła do ślepej rozpaczy, w jaką popadałam, kiedy
tonęłam pod furą książek, świadoma, że nie zdążę ich przerobić przed
sprawdzianem. Ta frustracja przypominała długi tunel — dość dobrze
oświetlony, ze świetnie widocznym końcem, ale wymagający czasu, żeby do niego
dotrzeć. Starałam się obserwować ruchy różdżki Croucha, gdy mały gryzoń raz po
raz poddawał się jego zaklęciom, ale problem nie tkwił ani w ruchach różdżki,
ani w niedostatecznym pragnieniu. Potrzebowałam czasu i okiełznania mocy.
Momentami odnosiłam wrażenie, jakbym ślizgała się po ścieżce wyłożonej gładkimi
kamieniami — zdarzały się sekundy, kiedy łapałam równowagę, ale
pewność wymykała mi się z rąk, czyniąc mysz poddaną wyłącznie jej własnej woli.
Łapałam ulotne chwile niepewności, w których wykonywała dziwne ruchy — jakby
szła za moim poleceniem i jednocześnie się mu opierała.
Zrób piruet, ponaglałam ją w
myślach.
A mysz drgała, wyciągała łapę albo przesuwała się bokiem
i nagle zamierała. I tak coraz częściej, aż momenty zastygania trwały coraz
krócej, a fale gorąca raz po raz buchały ze mnie jak z pieca. Wiedziałam, że
pokonam ją szybciej niż ona mnie i w końcu za dziesięć dwunasta — po
wypaleniu dwóch papierosów i wyżłopania wielkiej butli soku dyniowego — zmusiłam
gryzonia do wykonania pełnego piruetu.
Obie padłyśmy zmęczone — ja i mysz. Obie bez
sił, ale tylko ja zadowolona.
Siedząc tak zupełnie bez sił i popijając resztkę soku z
dna butelki, obserwowałam, jak Moody znosił do pudła słoiki i klatki ze
zwierzętami. Miałam wrażenie, że ta cała sprawa z artykułem wydarzyła się
tydzień temu. Choć emocje zupełnie już zbladły, jedynie wstyd po moim wybuchu
nadal się trzymał — jak to bywało ze wstydem.
— Barty… — zagadnęłam zażenowana, czując w
kącikach ust nerwowe drgania. — Przepraszam, że rano tak naskoczyłam.
Majstrował jeszcze chwilę przy skrzyni i widziałam tylko
tył jego głowy, ale byłam przekonana, że lustrował mnie tym swoim okiem przez
czaszkę. Wyprostował się, odrzucając z twarzy stalowoszarą kurtynę włosów — w
tej chwili wyjątkowo upodabniała go do bardzo starego niedźwiedzia.
— To dobry znak, że emocje nie blokują twojej
mocy — rzekł bez grama uśmiechu. — Musisz pamiętać, że nie
możesz używać tego zaklęcia na innych. Z próbami nie wychodzisz poza ściany
tego pomieszczenia, jasne? Potrafisz być odpowiedzialna?
Wstałam i zbliżyłam się, choć śmiertelna powaga, w której
zastygły jego grube rysy, wywoływały dreszcz grozy na plecach. Jakaś
niezmiernie uroczysta atmosfera wypełniła ten szary pokój, pozbawiona krztyny
lekkości i żartów, a ja nie zamierzałam tego zaburzać. Z równie poważną miną — zupełnie
na serio — skinęłam głową i odpowiedziałam spokojnie:
— Potrafię.
Przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, jakby oceniał,
czy kłamałam i dopiero po tym rozciągnął wargi w grymasie, w którym miało być
chyba coś pokrzepiającego. Wielka, sucha dłoń spoczęła na moim ramieniu.
— Czarny Pan będzie zadowolony z twoich postępów. W
przyszłym tygodniu spróbujesz z gołębiem.
Odpowiedziałam mu promiennym uśmiechem, a kiedy
wychodziłam, czułam się już prawie zupełnie spokojna, jakby wypociny Rity
dotyczył kogoś innego.
*
Oczywiście ten stan trwał tylko chwilę, bo niektórzy
bardzo nie chcieli dać mi o tym zapomnieć. Pansy Parkinson chichotała za każdym
razem, kiedy się odzywałam, a robiła to tak cicho, żeby nikt inny tego nie
usłyszał. Z dwojga złego wolałam złośliwe zaczepki Malfoya — cytowanie
co bardziej kąśliwych fragmentów artykułu sprawiały mu podwójną radochę,
ponieważ mógł to robić zarówno przy mnie, jak i przy Harrym Potterze, ale
szybko wszystkim spowszedniały.
W ignorowaniu tej dwójki pomagała wizualizacja wszelkich
głupich i upokarzających rzeczy, które każę im zrobić, kiedy nareszcie opanuję
zaklęcie Imperius. A przynajmniej mogłabym to zrobić, choć tak naprawdę
zamierzałam dotrzymać danej Barty’emu obietnicy. Pozostawało to wyłącznie w
sferze marzeń, ale wystarczało. Na próbę pomaszerowałam z wysoko podniesioną
głową i w ten sam sposób z niej wróciłam, wdzięczna profesor McGonagall, że nie
wspomniała o Proroku ani słowem. Właściwie poza Parkinson, Malfoyem i jego
kółkiem wzajemnej adoracji wszyscy nabrali wody w usta, jakby sytuacja z
sobotniego poranka nigdy nie miała miejsca. Ani Ślizgoni, ani Victor, ani Dean
z Seamusem, kiedy w niedzielę z samego ranka odbyliśmy pierwszą sesję RPG w
naszej tegorocznej kampanii Wiedźmina. Dopiero wieczorem pod drzwiami sali
chóru zalała mnie fala współczujących komentarzy.
— Strasznie mi przykro, Sophie…
— Jaka wstrętna baba z tej Skeeter, w ogóle się tym
nie przejmuj.
— Że też jej przepuścili ten parszywy artykuł, to
nie jest jakiś plotkarski szmatławiec pokroju Czarownicy, tylko poważna
gazeta. Żeby wypisywać takie łgarstwa…
Lisa, Arielka i Helena wyglądały na szczerze wzburzone.
Nalały mi w ten sposób do serca cały kocioł ciepła, ale czułam się głupio,
słuchając, jak utyskiwały. Było w tym coś przerysowanego, coś, co wywoływało w
brzuchu skurcz zażenowania, ale sama nie miałam pewności, czy to z powodu, w
jaki sposób narzekały na Ritę, czy po prostu wstydziłam się, że to
przeczytały.
— Dopiero teraz dam jej powód do gadania — mruknęłam
i szarpnęłam głową ku zamkniętym drzwiom. Byłam zdeterminowana.
Na korytarzu przed klasą panował ciężki półmrok, który
kojarzyłam głównie ze swoich nielegalnych wycieczek po szkole. Żołądek wiązał
się w supeł, oddech spłycał się i przyśpieszał — teraz czułam to
wszystko z jeszcze większym natężeniem. Goldstein wyszeptała hasło i wszystkie
cztery wślizgnęłyśmy się do ciemnej klasy. Helena zapaliła mały pęk świec na
stoliku daleko od wejścia.
— Gdzie masz płytę? — zapytała cicho
Arielka, grzebiąc przy gramofonie.
Spojrzałam na nią pobłażliwie i z uśmiechem jak do
krnąbrnego czterolatka.
— Ma chérie, nic się nie bój, wszystko jest w
głowie.
Dziewczyny zrzuciły torby pod sceną i zabrały się za
zaciąganie wysokich kotar, a ja wychyliłam głowę za drzwi, nasłuchując. W
niewyraźnym świetle odległych lamp wypatrzyłam jedynie cienie poskrzypujących
zbroi. Poza zwykłymi odgłosami pustych korytarzy na piętrze panowała idealna
cisza. Wsunęłam się z powrotem do środka, wycelowałam w dziurkę od klucza i
rzuciłam dwa ostatnie zaklęcia. Zamek kliknął cicho, ale nawet jeżeli ktoś
stałby po drugiej stronie, nic by nie usłyszał.
Mogłyśmy zaczynać próbę.
*
Zwykłe dni nauki szkolnej przyniosły chwilowo swego
rodzaju wytchnienie od zmartwień i natłoku myśli — po prostu nie
miałam na nie czasu. McGonagall ściśle zaplanowała każde nasze spotkanie, a
sekretne ćwiczenia z dziewczynami zajmowały dwa razy więcej czasu. Wszystko
musiało grać i buczeć. Nauczyciele też nie odpuszczali, choć zbliżające się
pierwsze zadanie z początku dawało nikłe nadzieje na pewien luz.
Niestety owe nadzieje zostały zdeptane przez
niezapowiedzianą klasówkę z eliksirów i esej na historię magii, a ani Snape’a,
ani Binnsa nie interesowały tak ulotne rozrywki jak Turniej Trójmagiczny.
We wtorek podczas śniadania przykre doświadczenia
związane z artykułem złagodził nieco list od taty. Razem z mamą gratulowali mi
finału w konkursie, a Sonia i Tonia zapowiedziały już swoją nieobecność na w
szkole na dwunastego stycznia.
Nie bierz sobie do serca tej publikacji. Plotka żyje
tyle, ile gazeta, a Rity Skeeter od lat nikt nie traktuje poważnie. Już dawno straciła
swoją wiarygodność i jedyne, co jej pozostało, to jechać na kontrowersyjnych
komentarzach i podgryzaniu ludzi, licząc, że któryś wda się z nią w publiczną
przepychankę. Rób swoje, pisał, a ja się z nim
zgadzałam. Ale nie miałam wpływu na to, że wciąż się we mnie gotowało.
Obietnica przyjazdu rodziców do Hogsmeade podczas jednego
z przyszłych wypadów podbudowała mnie nieco na duchu, ale nim zdążyłam
podzielić się tą informacją z Sapphire, nadleciała kolejna szarobura chmara
szelestów i skrzydeł, strącając nam na głowy mieszankę kopert i kropel deszczu.
Wnętrzności ścisnęły mi się boleśnie, ale nie bez zaskoczenia. W milczeniu
zgarnęłam to, co nie zleciało ze stołu, starając się nie patrzeć na wściekłego
Crabbe’a, któremu jedna z sów upuściła do talerza z owsianką olbrzymi brokatowy
rulon.
Miałam nadzieję, że zrzuciła mu tam coś jeszcze.
— Co to za… morze sów…! — wyrzuciła z
siebie Sapphire, zakrywając rękami głowę.
Jako siedząca najbliżej nie zdążyła uniknąć ciosu i
ostatni ptak chlasnął ją ogonem prosto w nos. W pierwszej chwili była
skonsternowana, ale wystarczyło jedno spojrzenie na przesyłki i już wiedziała.
Sama rzuciła się do przodu, żeby wyrwać z rąk Pansy to, co omyłkowo wpadło i do
jej talerza.
— O, a co to, listy od wielbicieli…?
— Nie twoich, Parkinson — warknęłam, ale nie
przejęła się.
— I chyba nie twoich, co, Serpens?
Zerknęłam na Sapphire, ale ona nie wpatrywała się ani w mopsiarę,
ani w mój stos. Patrzyła na stół Gryfonów, a drobne dołeczki w kącikach jej ust
zaczęły się pogłębiać, więc i ja tam spojrzałam. Nie byłam jedyną
zainteresowaną. Przez miejsce, gdzie przeważnie siedział Victor z Seamusem i
Deanem, przeleciała podobna, tylko trochę mniejsza gromada sów. Kilka metrów
dalej to samo wydarzyło się przy części stołu zajmowanym przez Livię i jej
koleżanki.
Miałam wrażenie, jakby na dno żołądka spadła wielka bryła
lodu.
Pragnęłam wyparować, histerycznie wybiec z Wielkiej Sali,
ale zdołałam tylko sięgnąć po pierwszą z brzegu kopertę. Ręce zaczęły mi się
trząść. Nazwiska i adresy rozpływały się przed oczami, podobnie to, co
zawierały wciśnięte do środka pergaminowe kartki.
Kochana Sophie! Moja droga… nasza najukochańsza… drogie
dziecko…
To, co przeczytałam w gazecie, dogłębnie mną wstrząsnęło.
Moja córka jest Twoją wielką fanką i też chciałaby w przyszłości śpiewać, nawet
zapisałam ją na lekcje tańca, ale Rita otworzyła mi oczy. Słowa, których użyła,
były może trochę za ostre, ale sam sens jest całkiem do rzeczy…
TEN PROSZEK DO PRANIA BYŁ SŁABY JAK TWOJE PIOSENKI.
Nie godzę się z tym, co przeczytałam dzisiaj w Proroku!
Cały wieczór się z tym gryzłam, moja siedmiolatka rozpaczała, kiedy przeczytała
w gazecie, że kończysz ze śpiewaniem. Teraz już wiem dlaczego! To
niedopuszczalne, ministerstwo i szkoła powinny coś z tym zrobić…
…wiem, że nie mogę nic zrobić, ale może pocieszy Cię ten
list. Było mi bardzo przykro, kiedy w Czarownicy napisali, że
zawieszasz karierę, ale w takich okolicznościach jest to zrozumiałe…
…to po prostu skandal, żeby adoptować dziecko tylko po
to, żeby spłacało ich długi. Już napisałam w tej sprawie do szefa Departamentu
Przestrzegania Prawa Czarodziejów, taki proceder powinien być NIELEGALNY…
Poczułam łzy pod powiekami. Szyderstwa mieszały się z
życzeniami, z jednej koperty wraz z listem wytoczyły się cztery sykle, w kilku
ten sam autor groził Sethiemu klątwą, a mnie składał przysięgi ocalenia. W
przeszłości dostawałam całą masę sów — w większości przychylnych,
trafiały się też naprawdę okropne, okrutne anonimy, ale wszystkie dotyczyły
mnie. Dzięki dorastaniu z tróją braci wyhodowałam sobie naprawdę grubą skórę i
komentarze dotyczące to za dużych, to za chudych łydek, chłopięcych kształtów,
piskliwego głosu, zbyt małego albo zbyt bulwiastego nosa nie trafiały tam,
gdzie miały trafić. Spodziewałam się, że byłam odporna na każdy rodzaj
chamskich komentarzy.
Okazało się, że jednak nie.
Zaczęłam szybko mrugać, żeby ukryć resztki śladów
zbrodni, gdy Sapphire szturchnęła mnie łokciem w ramię.
— Wywal to, nie będę sobie tym gównem szargać nerwów — mruknęłam
i natychmiast zgniotłam w kulkę gorzkie żale kolejnej zaniepokojonej
matki.
— Nie… to Spirydion.
Oddała mi list zaadresowany eleganckim, znajomym pismem.
Uśmiechnęłam się lekko z ulgą, jakby w pomieszczeniu pełnym ognia pojawił się
jeden mały strumyk wody — może bez szans na ugaszenie pożaru, ale
dający ulgę. Rozerwałam do końca napoczętą kopertę i wytrząsnęłam sobie na dłoń
kartkę wyrwaną z zeszytu.
— Czyli jednak korespondujecie? — ciągnęła,
siląc się na obojętny ton.
— Tak. Jest ciekawy, co się tu dzieje. Podrzuciłam
mu ostatnio jakieś wycinki z Proroka. Tych z soboty za nic na świecie mu
nie wyślę… ale w tym artykule piszą, że umorzyli śledztwo w sprawie Mrocznego
Znaku nad campingiem. To powinien wiedzieć.
Kątem oka spostrzegłam, jak poruszyła się
niespokojnie.
— Dlaczego?
— Żeby nie wyszedł na głupka, jak w przyszłym roku
przyjedzie do Hogwartu.
Jednym pewnym ruchem ręki odsunęłam stos zapisanych
pergaminów i zabrałam się za wycinanie co ciekawszych tekstów z gazety. Uparcie
ignorowałam wwiercający mi się w policzek wzrok przyjaciółki.
— Jeżeli przyjedzie — skwitowała z
grozą.
— Znajdę sposób, żeby zastąpić te sowy. Wyluzuj. — Wsunęłam
do przedniej przegródki plecaka wiadomość od brata i wybrane materiały z Proroka,
a wszystkie pozostałe listy transmutowałam w wielki kawał czystego pergaminu,
który zamierzałam rytualnie spalić na brzegu jeziora. Po dłuższym przemyśleniu
wsunęłam do kieszeni srebrne monety i mruknęłam ponuro: — Przynajmniej
ktoś podrzucił cztery sykle.
Sapphire zrobiła tak zgorszoną minę, jakby przyłapała
mnie na czymś obrzydliwym.
— Zamierzasz to zabrać?
Zachichotałam pod nosem, szukając wzrokiem
charakterystycznej burzy skłębionych, brązowych włosów przy stole
Gryfonów.
— No co ty — rzuciłam cicho, nachyliwszy
się tak, by tylko ona to usłyszała. — Wrzucę to Hermionie na skrzaty
i przypinkę z wszą przyczepię Parkinson do torby.
Ta perspektywa rozweseliła nas na tyle, że ze śniadania
wyszłyśmy w znacznie lepszych humorach, lecz żadna perspektywa dowcipów
zrobionych Malfoyowi i jego przydupasom nie była w stanie usunąć tego małego,
ciężkiego kamyczka na dnie żołądka. W tłumie uczniów pędzących na lekcje zaraz
przy głównych schodach stał Victor. Z rękami w kieszeniach, oparty o poręcz i z
niezgłębionym wyrazem twarzy wyglądał zupełnie jak nie on.
Czyżby…?
Nie, Vipi nie gniewałby się o coś takiego, uspokajałam
się w myślach, ale zmierzałam w jego stronę jak na ścięcie.
Zatrzymałyśmy się u stóp schodów i staliśmy tak we
trójkę, pogrążeni w niekomfortowej ciszy, potrącani przez tych, którzy chcieli
dostać się na górę. Gdzieś pod skórą czułam, że to Sapphire była źródłem owej
niezręczności, a na szczęście nie musiałam jej tego mówić, bo sama zakomunikowała
niewyraźnie, że idzie do lochów. Dopiero wtedy Victor zaproponował
papierosa.
— Mamy eliksiry — zasugerowałam, choć i
tak posłusznie ruszyłam za nim ku drzwiom.
— No to się spóźnimy. Wielka nowość dla ciebie,
co?
Nie byłam pewna, czy zabrzmiał żartobliwie, czy
ironicznie.
— Snape da ci szlaban.
— Wielka mi rzecz: wieczór przepisywania.
Nagle zachciało mi się śmiać i musiałam zacisnąć usta, żeby
nie parsknąć. Jakbym to już gdzieś słyszała. Tuż przy wyjściu wmieszaliśmy się
w niewielką grupkę Ślizgonów zmierzających na zielarstwo i niepostrzeżenie odłączyliśmy
się zaraz na schodach. Pierwszaki pomaszerowały ścieżką w stronę szklarni, a my
odbiliśmy ostro na lewo — jak najdalej od królestwa pani Sprout,
chatki Hagrida i powozu madame Maxime. Napędzana poczuciem winy wyciągnęłam z
kieszeni paczkę papierosów i z bólem serca oddałam Victorowi jedną z ostatnich
trzech fajek, które mi zostały.
W tym samym czasie zaczęło kropić. Świetnie. Dawno nie
padało.
Rozmoknięty trawnik chlupał cicho pod naszymi stopami,
kiedy wlekliśmy się w bez słowa w stronę granicy Zakazanego Lasu. Drzewa w tej
części parku musiały być bardzo stare. Przypominały pogrążonych we śnie Entów,
niektóre — naznaczone twarzopodobnymi naroślami — być może
faktycznie posiadały jakieś magiczne moce, ale nigdy nie zadałam sobie trudu,
żeby się tego dowiedzieć. Zwolniliśmy nieco, kiedy znaleźliśmy się na
niewyraźnej ścieżce wijącej się między dziczejącymi rododendronami.
— Jak źle było? — zapytał w końcu.
— Pół na pół. Część przysrywa Ritę, część chce
zgłaszać tatę do ministerstwa. A u ciebie?
Wsunął rękę do kieszeni i pogrzebał.
— Grożenie domem dziecka, dwa razy biadolenie nad
moim losem, cztery, pięć… sześć knutów i jedna łajnobomba.
Skrzywiłam się.
— Przykro mi — bąknęłam przepraszająco. — Przepraszam.
Gdybym mogła, wzięłabym te wszystkie sowy na siebie.
— Daj spokój, nic się nie stało. Założę się, że
większość z tego to ludzie ze szkoły. Myślisz, że jakiejś Druelli Etris, matce
trójki dzieci, chciałoby się wypisywać do brata jakiejś tam gwiazdki i pakować
do koperty łajnobombę? Z resztą to Seamus oberwał rykoszetem.
— Świetnie. Przy pierwszej okazji uwali nam
postacie…
Wtem gdzieś z boku rozległ się szelest i spomiędzy gałęzi
wyłoniła się przemoczona, rozczochrana i zdyszana Livia. Spanikowana cisnęłam
papierosa w błoto — idealnie prosto pod jej stopy. Serce zamarło mi w
piersi. Stanęliśmy z Victorem jak sparaliżowani, wpatrując się w gasnącego
peta, ale zanim któreś z nas wymyśliło jakąś niewiarygodną wymówkę („Musiało mi
zostać po obronie przed czarną magią, Moody rzuca na nas Imperiusy, serio”),
siostra odchrząknęła znacząco i jak gdyby nigdy nic dołączyła do spaceru. Wymieniając
ukradkowe spojrzenia za jej plecami, ruszyliśmy niepewnie dalej w kierunku
lasu.
Może chce nas zamordować,
zabrzmiał mi w głowie cichy głosik.
— Jak się trzymasz, młoda? — zapytała.
Jak gdyby nie było wystarczająco niezręcznie…
— Ujdzie… tylko wkurza mnie, że ta bździągwa wciąga
w to was — mruknęłam, czując się przy tym cholernie głupio.
Nigdy nie przeprowadzałam z Livią żadnych głębokich
rozmów, nigdy się sobie nie zwierzałyśmy, a już zwłaszcza w obecności Victora,
który wydawał się tym równie zażenowany. Już sam fakt wciągnięcia jej w sprawę
ze Spirydionem mocno zaburzył obraz naszej relacji — przecież to ja
byłam tą młodszą, upierdliwą, sprawiającą problemy, a ona starszą, zarozumiała
i wkurzającą. Idealnie stereotypowy obraz dwóch sióstr. A teraz miałyśmy…
rozmawiać o uczuciach.
Bardzo nieznane i bardzo niebezpieczne wody.
— Chcę, żebyś wiedziała, że nikt nie ma ci tego za
złe — powiedziała stanowczo, gdy cisza stała się trudna do
zniesienia. — Wiesz, że ona to robi tylko po to, żeby wywołać zamęt?
Żeby tata zaczął wydawać oświadczenia i publicznie się z nią kłócić? A
najlepiej, gdybyś napadła na nią w Hogsmeade. Miałaby świetny materiał.
— W Hogsmeade? Dlaczego w Hogsmeade?
— Przecież to oczywiste. — Nie mogła sobie
oszczędzić tego przemądrzałego tonu. — W związku z turniejem do
Hogsmeade przyjeżdża teraz masa osobistości, ludzi pracujących przy zadaniach,
uczniowie… Jestem pewna, że od dawna zna rozkład naszych wycieczek i na
najbliższej będzie węszyć za uczestnikami. W zeszłym tygodniu robiła z nimi wywiady.
— A, czyli pewnie dlatego była w szkole… — mruknął
Victor, ale poczęstowała go tylko jadowitym spojrzeniem, jak zawsze, gdy jej
przerywał.
— Dlatego musisz być ostrożna — kontynuowała. — Ignoruj
ją. Po prostu ją ignoruj i rób dalej swoje.
Rób dalej swoje.
Zerknęłam na zaciętą twarz siostry, zaróżowione od zimna
policzki i oczy rozjaśnione jakimś dziwnym, walecznym blaskiem. Nie wyglądała
tak idealnie z aureolą słomkowych włosów spuszonych pod wpływem wilgoci i
makijażem naruszonym przez deszcz, ale chyba dlatego wydała mi się bardziej
przystępna. Ludzka. A jednak jej nie potrafiłam przeprosić jak Vipiego. Wielka
gula blokowała mi gardło za każdym razem, kiedy otwierałam usta.
Wspierająca Livia była czymś tak nowym i egzotycznym, że
mimo wszystko chyba wolałabym, żeby przyszła tu się pokłócić.
~*~
Wiem,
że jest dopiero końcówka września, ale przygotowuję się powoli do NaNoWriMo. Na
ten rok nie planuję kończyć ani zaczynać nowego opowiadania, chciałabym trochę
nadgonić z betowaniem, więc przez listopad naprodukuję trochę rozdziałów na SCP
i pewnie coś na DLR. W październiku planuję luz - maksymalnie 10k słów, więc
pewnie dwa rozdziały.
~Cameron_Riddle
OdpowiedzUsuń15 sierpnia 2008 o 14:29
Super notka :) Ciekawe co Sophie będzie musiała robić, żeby chronić reprezentantów :) Pozdrawiam
15 sierpnia 2008 o 14:46
UsuńEhh, dużo rzeczy xD Dzięki za koma xD
~lidzia0408
OdpowiedzUsuń15 sierpnia 2008 o 15:11
hmmm…nastepny rozdzial za 2 dni?? fajnie fajnie suuper nicia kiss=**
15 sierpnia 2008 o 16:12
UsuńZa 2 albo jutro xD
~DiabeLna_KsiezniCzka
OdpowiedzUsuń15 sierpnia 2008 o 15:13
Fajne notka ;)Zapraszam na mojego nowego blogahttp://moja-prawdziwa-powiesc.blog.onet.pl/
15 sierpnia 2008 o 16:14
Usuń:D co się stało, że nie napisałam xD xD
~Nadia
OdpowiedzUsuń15 sierpnia 2008 o 15:46
To Sophie wrzuciła nazwisko Harry’ego? Bo w poprzednim rozdziale postanowiła, że Potter musi się dostać do Turnieju. Nie mogę sie doczekać następnej notki. jestem ciekawa, na czym będzie polegać ta dodatkowa ochrona Sophie. Ale chyba się całkiem nie sprawdzi, skoro Cedrik zginie. Chyba, że w Twojej wersji będzie inaczej. :-) To do niedzieli.
15 sierpnia 2008 o 16:14
UsuńSophie? Ha, rzeczywiście podejrzany ten jej wybuch xD
~Moi
OdpowiedzUsuń15 sierpnia 2008 o 15:49
Hm, no i weszłam na twój blog, i muszę powiedziec, że nawet mi się podoba… Fajnie, że w stylu Hp i że piszesz znaną już wersję wydarzeń z innej perspektywy.Nie, powiem, ciekawe…Zapraszam na ; http://www.seeyousoon.blog.onet.pl
15 sierpnia 2008 o 16:15
UsuńDzięki, xD
~Igu$ka
OdpowiedzUsuń15 sierpnia 2008 o 16:13
Czytam każdy rozdział jest to strasznie ciekawe xD http://www.s-e-k.cay.pl
15 sierpnia 2008 o 16:15
UsuńDanke xD
~Igu$ka
OdpowiedzUsuń15 sierpnia 2008 o 16:13
Czytam każdy rozdział jest to strasznie ciekawe xD http://www.s-e-k.cay.pl
15 sierpnia 2008 o 16:15
UsuńThx =))
~Gabika138
OdpowiedzUsuń15 sierpnia 2008 o 19:07
Hm… Fajna notka, jakby przeróbka „prawdziwej” ;P Spoko, podoba mi się. Pzdr!
18 sierpnia 2008 o 19:19
UsuńO taki efekt mi chodzi xD ulepszyć perfekcyjny oryginał xDD
~dream
OdpowiedzUsuń15 sierpnia 2008 o 21:15
mam nadzieje ze ci sie nie zatnie jak bedziesz pisala nastepny rozdzial bo chyba umre xDna http://www.gw-gwiazdy.blog.onet.pl i na http://www.leben-und-ableben.blog.onet.pl sa nowe notki :)
18 sierpnia 2008 o 19:18
UsuńThx =)
Cameron_Riddle
OdpowiedzUsuń16 sierpnia 2008 o 08:21
Zapraszam na nowy rozdział na http://www.cameron-riddle.blog.onet.pl :) Zachęcam do przeczytania i skomentowania.
~Aga
OdpowiedzUsuń16 sierpnia 2008 o 09:20
Spoko nocia, z resztą jak każda:) ( b-m-l.cay.pl) U mnie niu nocia, skomciuj koniecznie!!!
18 sierpnia 2008 o 19:17
UsuńOki, dzięki xD
~kefirek
OdpowiedzUsuń16 sierpnia 2008 o 17:48
Sophie to ciekawa postać. Czasami aż wydaje mi się straszna. Przepisaąłś dużo z ksiażki, a może sama opisałabyś to własnymi slowami? Myśle, ze mogłoby być ciekawiej czytajac inną wersję tych samych zdarzeń. Pozdrawiam,
18 sierpnia 2008 o 19:17
UsuńSama napisałam to wszystko, ale wzoruję się na książce. Ale tylko do czasu Pierwszego Zadania xD
AdriAnnka
OdpowiedzUsuń17 sierpnia 2008 o 21:18
fajna notka, i poprzednia też
18 sierpnia 2008 o 19:16
UsuńHehe, dzięx xD
~lidzia0408
OdpowiedzUsuń22 sierpnia 2008 o 11:29
fajniusko:) wbijaj tez do mnie czasem:)www.yarabi-my-love.blog.onet.plbuziaki;**
8 września 2008 o 17:53
UsuńBędę wbijać, ale pisz częściej xD
~lidzia0408
OdpowiedzUsuń22 sierpnia 2008 o 11:31
fajniusko:) wbijaj tez do mnie czasem:)www.yarabi-my-love.blog.onet.plbuziaki;**
8 września 2008 o 17:54
Usuń…na przykład, jak ja… xD
Brillen
OdpowiedzUsuń7 września 2008 o 19:21
Fajna notka:) Jestem strasznie ciekawa jaką role w tym turnieju odegra Sophie:)Mam nadzieje że główną:P :*lg-potter.xx.pl
8 września 2008 o 17:55
UsuńTurnieju by nie było, jakby nie dodatkowa ochrona [czyt. Sophie Serpens] xDDDDD