8 sierpnia 2008

15. Delegacja


Czwartek trzydziestego października był od rana bardzo przyjemny. Cała szkoła została zwolniona z części ostatnich lekcji, a chór i paru uczniów ze skeczu profesora Flitwicka miała wolny cały dzień. Cały dzień, który miał skupić się na próbie generalnej — to w teorii — a w praktyce został poświęcony na gadanie, przekrzykiwanie się i miotanie się po scenie. McGonagall nie mogła dojść do ładu z dekoracjami, za które zawsze był odpowiedzialny nauczyciel zaklęć, więc dobrą godzinę staliśmy na podeście w formie schodków i obserwowaliśmy zmagania dwójki profesorów. 

— Nogi mnie bolą — jęknęła Amanda Samuel. 

— A mnie plecy — dodała Di Bari. — Kiedy będzie przerwa na drugie śniadanie? 

— A dupa cię nie boli? — mruknęłam sama do siebie na tyle cicho, żeby Ślizgonki nie usłyszały. 

Ale na scenie panował zbyt duży huk, żeby jakieś inne uszy zdołały to wychwycić. Flitwick lewitował fragment dużej makiety ze sklejki, która miała przedstawiać realistyczny zamek, a McGonagall nim dyrygowała, co chwilę każąc nam to wchodzić, to schodzić z podestu. 

Usiadłam na najniższym stopniu i z umiarkowanym zainteresowaniem obserwowałam, jak Michael Corner, Noel Harwich i tyczkowata Krukonka, instruowani przez opiekuna, ćwiczyli jakiś pokraczny taniec bez podkładu muzycznego. My jako chór mieliśmy tylko wejść, ładnie zaśpiewać i wyjść, ale zanim miało do tego dojść, swoje musieliśmy odstać. Czekanie znosiłam chyba najlepiej ze wszystkich. No, ja i Vipi. Weszło nam to w krew, ponieważ wszystkie występy, zawody czy turnieje taneczne wiązały się z czekaniem. Czekaniem na spóźniony pociąg, czekaniem na spóźnionych zawodników, którzy spóźnili się przez spóźniony pociąg, czekaniem na spóźnione jury, czekaniem na catering i milion innych spóźnionych rzeczy. A kiedy podpisałam swój pierwszy kontrakt i zaczęłam występować na większych scenach, czekania i spóźnień było adekwatnie więcej. Dlatego czekanie, aż profesor Flitwick ustawi makietę zamku, a Filch wypucuje parkiet na platformie, nie zrobiło na mnie większego wrażenia. 

W każdym razie był czas, żeby pogadać. 

— Mamy ich powitać przed szkołą, tak? — zapytała Fay. 

Ona też przysiadła na stopniu i zdjęła buty. Choć prawdopodobnie nikt z widowni tego nie dostrzegał albo miał to głęboko gdzieś, McGonagall uparła się, żeby wszystkie dziewczynki zakładały na występy czarne szpilki. Nawet pierwszoklasistki. 

— Tak było w ogłoszeniu — odpowiedział ktoś z tyłu. 

— No dobra — dodałam. — A jak wejdziemy na scenę, skoro oni będą już w szkole? Wejdziemy tyłem zaraz za nimi czy co…? 

— McGonagall mówiła — rozległ się rozdrażniony, wyniosły głos Di Bari. — Delegaci wchodzą do szkoły, a my stoimy na tyłach orszaku, najbliżej wejścia. Jak delegacja wejdzie do Wielkiej Sali, lecimy od razu tyłem jak na ceremonii przydziału, dopiero potem idzie reszta. Trzeba było słuchać, Serpens. 

— Byłam zbyt zajęta słuchaniem, Di Bari, ale twojego jojczenia, jak cię boli twoje szlachetne siedzenie… 

— Dobra, cały chór, uwaga… Serpens, przestań gadać i słuchaj… — To McGonagall wbiegła z powrotem na scenę, poprawiając włosy, które wymknęły jej się z bułeczkowatego koka. — Jeszcze raz robimy wejście, Di Bari śpiewa… wszystko krok po kroku, próba generalna, a potem obiad. Mobilizujemy się, raz-raz! 

Zamknęłam usta i niezadowolona założyłam swoje szpilki. Schodząc ze sceny, udawałam, że nie zauważyłam Marianny ślącej mi złośliwy, jadowity uśmiech. 

Wszyscy byliśmy już tak głodni i znużeni, że próba wypadła bez zarzutu i pół godziny później mogliśmy zasiąść do stołów z resztą zbierających się w Wielkiej Sali uczniów. Tylko profesor Flitwick maglował na scenie swoją trójkę, a McGonagall odesłała Helenę do toalety, by zmyła „ten wyzywający makijaż”. Nie była jedyną dziewczynką, która, płonąc na twarzy ze wstydu, energicznie szorowała usta w łazience na parterze. 

Po obiedzie wróciliśmy na scenę, a Filch razem z profesorem Flitwickiem zajęli się dekorowaniem reszty Wielkiej Sali. I tak — późnym popołudniem aż pachniała świeżością. Nie spodziewałam się, że kamienna podłoga mogła być tak czysta. Na stołach pojawiły się śnieżnobiałe, wyszywane złotą nicią obrusy i pasująca do niej najlepsza złota zastawa, na ścianach zawisły olbrzymie sztandary czterech domów i cała masa mniejszych szkolnych proporców, z czego każdy przedstawiał emblemat kółka czy organizacji. Z ciekawością wodziłam po nich wzrokiem, bo o istnieniu większości nie miałam pojęcia. Na przykład jaki sens był w organizowaniu kółka historycznego? Czy kogokolwiek poza Binnsem interesowało przysypianie w jego klasie w czasie wolnym od nauki? A może uczestniczyły w nim osoby, które nie zdążyły się obudzić i spały na ławkach w trakcie przerw obiadowych? 

Nad stołem nauczycielskim zawisł imponujących rozmiarów gobelin z literą H i zwierzętami symbolizującymi cztery domy: lew, wąż, borsuk i orzeł. Klasycznie, bez zbędnego przepychu, ale dobrze wiedzieliśmy, że wszyscy nauczyciele chcieli zrobić na delegatach jak najlepsze wrażenie. Nawet profesor McGonagall wróciła po przerwie obiadowej ubrana w bardzo elegancką szatę wyjściową w kolorze butelkowej zieleni. 

— Jak myślicie, od razu odbędą się jakieś eliminacje do turnieju? — zapytała szeptem nowa chórzystka, której imienia nie zdążyłam jeszcze poznać. 

— Skoro to mają być eliminacje — odparł Victor — to każdy chętny musi mieć czas, żeby się do nich przygotować

— W każdym razie dowiemy się wieczorem — dodał Kurtz. 

— Dobra, cicho już! — syknęła Di Bari, przyciskając obie dłonie do brzucha. Z każdą godziną wyglądała na coraz bardziej spanikowaną. — Musimy to ciągle maglować? 

Kusiło mnie, żeby odpowiedzieć coś złośliwego, ale zachowałam to dla siebie. Ostatecznie zależało mi, by występ wypadł dobrze, bez względu na to, jak nie znosiłam Di Bari, a zielonkawy odcień jej cery wydawał się niezbyt zdrowy. 

Dzwonek rozbrzmiał pół godziny wcześniej niż zazwyczaj i to był znak również dla nas, że nadszedł czas zebrać się w wyznaczonym miejscu w sali wejściowej. McGonagall wskazała nam punkt najbliżej szerokich schodów, po czym razem z pozostałą trójką opiekunów zaczęła wyłapywać swoich uczniów i ustawiać ich w równych szeregach. Nie obyło się bez podnieconych szeptów i licznych upomnień, ale kilka minut później wszyscy byliśmy gotowi do wyjścia. Mieliśmy stanąć na wyznaczonym wcześniej miejscu przed zamkiem, tak, by Ślizgoni i Krukoni czekający po prawej i Gryfoni z Puchonami po lewej stronie schodów wejściowych mogli stworzyć przejście. Jako chórzyści stanęliśmy na szarym końcu, a ja mierząca niewiele więcej niż Flitwick mogłam obserwować co najwyżej tyły głów Puchonów przed sobą. 

— Gówno widzę — mruknęłam do Ariel i Heleny. Przynajmniej tu mogliśmy stanąć, jak chcieliśmy, choć żadne położenie w moim wypadku nie było szczęśliwe. Gdzie bym się nie przesunęła: głowa albo ramię. — Co się dzieje? 

— Póki co nic — szepnął Victor. On bez trudu mógł obserwować, co działo się na przodzie szeregu. Górował już nawet nad niektórymi siódmoklasistami. — McGonagall na kogoś krzyczy. 

— Która godzina? 

— Za trzy — odparła Goldstein. — Jak myślicie, jak się tu dostaną? Pociągiem? Teleportują się? 

— Wątpię. Będą chcieli zrobić wrażenie — powiedziała Arielka. — Może przylecą na smokach. 

— Hagrid byłby wniebowzięty — wtrącił Vipi i oboje zarechotaliśmy. 

— A to legalne? — zapytałam. 

Ktoś podał jeszcze propozycję mioteł i świstoklika, ale przechodzący obok nas Snape obrzucił nas złowróżbnym spojrzeniem i zamilkliśmy na krótką chwilę. Kiedy zaszło słońce, dało się odczuć nadchodzący listopad. W oddali nad jeziorem zaczęła siadać mgła, a powietrze zrobiło się nieprzyjemnie wilgotne i lepkie. W szpilkach było mi niewygodnie, w zbyt cienkim płaszczu — zimno, a w brzuchu zaburczało z głodu. Zresztą nie tylko mnie. Ludzie dookoła zaczynali się wiercić i narzekać szeptem do swoich sąsiadów, raz po raz spoglądając na zegarki. Sama swój zgubiłam lata temu i teraz żałowałam, że nie wyrobiłam sobie nawyku noszenia. Musiałam co jakiś czas odwracać się do brata i zezować na jego nadgarstek. 

— Cztery po — poinformowałam go dramatycznym szeptem. 

Nikt nie zdążył mi odpowiedzieć, choć zapewne i tak nikt nie zamierzał — gdzieś z przodu orszaku rozległ się niewyraźnie wesoły głos Dumbledore’a: 

— O, czy mi się wydaje, czy zbliża się delegacja z Beauxbatons? 

Natychmiast podniósł się szum, wszyscy zaczęli się rozglądać, stawać na palcach i nie widziałam już kompletnie nic, dopóki ktoś z przodu nie wykrzyknął: 

— Tam! Nad lasem! 

Wszyscy jak na komendę zadarliśmy głowy i faktycznie — na tle granatowego nieba majaczył jakiś czarny punkcik. Przestałam oddychać, próbując rozpoznać rosnący szybko kształt. Ktoś w części Gryfonów zawołał, że to smok, inny, że latający dom i ja byłam skłonna zgodzić się z tym drugim głosem, choć i pierwsza dziewczynka miała trochę racji. Gdy ów dom znalazł się w zasięgu światła wypadającego przez okna zamku, spostrzegłam wykwintną, jadowicie niebieską karocę ciągniętą w powietrzu przez rząd gigantycznych skrzydlatych koni. Wyrwało mi się ciche „Uoo”, podobnie jak niektórym moim sąsiadom, za to ludzie stojący na czele tłumu cofnęli się w panice, ale zaprzęg wylądował sprawnie na błoniach, robiąc przy tym dużo hałasu. Powóz zatrzymał się na tyle daleko, że z tej odległości dostrzegłam tylko górną jego część i dwanaście złotawych końskich łbów przewracających nerwowo wielkimi, czerwonymi ślepiami. Cały Hogwart wstrzymał oddech, podczas gdy drzwi otworzyły się i po dłuższej chwili wyszła z nich kobieta tak wielka jak sama kareta. Z tej odległości dostrzegłam wyłącznie samą głowę — bardzo ładną i znajomą, o gładkiej, oliwkowej cerze i ostrym, zakrzywionym nosie. 

— To Maxime! — wyszeptałam z przejęciem prosto w ucho Arielki, kiedy wszyscy zaczęli klaskać. — Widziałam ją za kulisami na Plebiscycie! 

Wnętrzności ścisnęły mi się z podniecenia, kiedy dyrektorka Beauxbatons zaprezentowała swoich uczniów, ale tym razem nie udało mi się dostrzec nawet koniuszków ich tiar — o ile jakieś na sobie mieli. Po odwracających się głowach ludzi, którzy stali przede mną, zrozumiałam, że delegacja z Francji nie zamierzała czekać na powóz z Durmstrangu, a między tymi, którzy stali najbliżej przejścia, wyłowiłam jakieś fragmenty zwiewnych, bladoniebieskich szat, nóg i skostniałych dłoni. 

I to by było na tyle. 

Odwróciłam się z powrotem w stronę lasu, czując w żołądku palące rozczarowanie. Często sobie wyobrażałam, jak by to było uczyć się w Beauxbatons. Oczywiście nie pragnęłam tego tak naprawdę, bo to oznaczałoby brak Ghostów i konieczność życia z Serpensami, ale jeśli zdecydowaliby się posłać mnie do czarodziejskiej szkoły, może nie potrzebowałabym tego żałować? I czy warto było ryzykować takimi marzeniami, by się przekonać? Mama zawsze powtarzała, żeby uważać, czego sobie życzymy… 

Ocknęłam się z tych przemyśleń, bo ledwo kilka minut później, kiedy zdążyliśmy już porządnie zmarznąć, ze strony jeziora doszedł nas jakiś nienaturalny, jednostajny szum. Automatycznie spojrzałam w niebo, ale ów szum nie dochodził z góry, a z dołu, prosto z jeziora, a zaraz potem dołączyło do niego nieprzyjemne buczenie i zgrzytanie. To byłam już w stanie dostrzec — wodę marszczącą się w jakiś dziwaczny, prawie demoniczny sposób, jakby coś pod nią się kłębiło, skręcało się niczym morskie węże albo potwory, a gdy w końcu na samym środku utworzył się olbrzymi wir, po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz. 

Nic jednak nie zostało do środka wciągnięte, wręcz przeciwnie — z mrocznej otchłani powoli zaczęły wyłaniać się tyczki związane kłębowiskiem lin i jakieś niezbyt konkretne części… czegoś. Najpierw rozpoznałam malutką chorągiewkę, później przemoczony maszt, a następnie całą resztę statku. Ale nie takiego zwykłego. Ociekając wodą, w strzępach srebrzystego księżycowego światła przypominał jeden z tych statków widmo wyciągniętych prosto z horroru. Zakołysał się niepewnie na wzburzonych falach i kiedy jezioro się uspokoiło, śmignął gładko w stronę zamku. Zatrzymał się naprawdę daleko, ale zamiast szalup spostrzegłam rysujący się w oddali czarny trap, który sięgnął samego brzegu, a na nim kilkanaście nieforemnych, skulonych sylwetek. Gdy znaleźli się na tyle blisko, by grono pedagogiczne mogło ich powitać, zniknęli mi z oczu za lasem poruszających się nerwowo głów. 

— Dumbledore, mój stary! — usłyszałam ugrzeczniony męski głos. — Kopę czasu, co? Jak zdrowie? 

— Świetnie, profesorze Karkarow — rozległa się stłumiona odpowiedź dyrektora. — Jak podróż? Bez trudności? 

— O, nie, wszystko jak w zegarku. Ach, Hogwart, stary Hogwart… — Przepchnęłam się nieco w stronę przejścia i spostrzegłam kawałek srebrnego futra osadzonego na jakimś wysokim, wyprostowanym czarodzieju w wielkiej czapie podobnego koloru. — To co, wejdziemy do środka, nie masz chyba nic przeciwko, Dumbledore? Trochę zmarzliśmy, a Wiktor złapał jeszcze jakieś przeziębienie… 

Wyciągnął rękę i po ojcowsku przyciągnął do siebie jakiegoś chłopaka. W mdłym świetle wypatrzyłam bardzo bladą, wręcz ziemistą cerę, długi, zakrzywiony nos i oczy spoglądające niezbyt przyjaźnie spod czarnych, przypominających dwie gąsienice brwi. Serce natychmiast podskoczyło mi do gardła i z Victorem jak na komendę popatrzyliśmy na siebie podekscytowani i równocześnie wyszeptaliśmy: 

— To Wiktor Krum! 

Nie tylko my go rozpoznaliśmy. Wśród pozostałych uczniów podniósł się szmer, z którego nietrudno było wyłowić powtarzane wielokrotnie „Krum! To Krum!”. Prawie każdy wyciągał szyję, chcąc zobaczyć najsłynniejszego zawodnika quidditcha wchodzącego po schodach do zamku, a towarzyszyło temu takie podniecenie, jakby nagle każdy zapomniał o głodzie i zimnie. 

— Nie rozumiem, czym się tu ekscytować — mruknęła Ariel, przytupując sobie energicznie, żeby się rozgrzać. — Po prostu lata sobie za piłką. 

— Po prostu lata sobie za piłką! — powtórzył z niedowierzaniem Vipi i wytrzeszczył na nią oczy, a ja zapytałam: 

— A widziałaś kiedyś, jak lata? 

— Niby gdzie? Nie byłam nigdy na żadnym meczu. Ani tym bardziej na Mistrzostwach Świata, wariactwo płacić tyle złota, żeby sobie popatrzeć na kolorowe smugi w powietrzu. Zresztą wy też nie byliście, nie? 

— Nie, ale czytam KAŻDY numer Quidditch Express… 

Arielka nie zdążyła mi odpowiedzieć, choć minę miała taką, jakby wcale nie chciała — tuż przy nas pojawiła się McGonagall. Jak zwykle nakazując ciszę, spojrzała na nas w sposób, jaki patrzyła mama, kiedy chciała przekazać bez słów, że mieliśmy kłopoty. Zamknęliśmy się — jak kazała — i z żołądkami ściśniętymi w supły pomaszerowaliśmy schodami za delegacją z Durmstrangu. 

Kiedy znaleźliśmy się za kurtyną, nikt nie był chętny, żeby roztrząsać istotność popularności graczy quidditcha. Na ciemnej scenie zapanowała pełna napięcia cisza — jak zawsze przed jakimś ważnym konkursem. Nawet Kurtz nie pajacował. Ustawiliśmy się jak podczas próby generalnej i czekaliśmy, słuchając odgłosów typowej dla Wielkiej Sali krzątaniny. Powędrowałam wzrokiem za Di Bari, która na trzęsących się nogach zatrzymała się w miejscu stykających się ze sobą kotar. Gadanina po drugiej stronie narastała, aż w pewnym momencie w wąskiej szparze między podłogą i tkaniną pojawił się pasek światła, urywając wpół brzęczące dźwięki rozmów. 

Cisza wręcz gryzła w uszy, aż nagle… 

Bordowe zasłony rozstąpiły się i scenę zalał biały, oślepiający blask. Muzyka zagrała. Choć to nie ja stałam teraz na przedzie, wstąpił we mnie podniosły duch tego występu — jak zawsze, kiedy nadchodził ten moment. Żadnego nerwowego chichotu, uśmiechania się, żadnego zerkania na boki. Tylko pełen powściągliwości chłód. 

Występ Marianny, jak zwykle do bólu poprawny, został nagrodzony gromkimi brawami, podobnie zresztą krótki skecz przygotowany przez Flitwicka. Byłam pewna, że rumienił się teraz po same uszy. Przedstawiliśmy szkolny hymn z pełnym profesjonalizmem i najlepiej, jak się dało — o ile dało się zachować profesjonalizm przy młodym z świerzbem ostrym czy starym z łbem łysego. Otrzymaliśmy zdecydowanie najmniejsze i najbardziej niecierpliwe brawa, bo wszyscy (łącznie z nami samymi) musieli już powoli z głodu trawić własne żołądki. 

Gdy oświetlenie zostało wyłączone, a moje oczy przyzwyczaiły się do ciepłego blasku latających świec, spostrzegłam przy stole Krukonów nieco większe tłumy i coś nieprzyjemnie przewróciło mi się w brzuchu. Po cichu liczyłam, że jeżeli delegacje nie otrzymają oddzielnego miejsca w Wielkiej Sali, uczniowie z Beauxbatons usiądą ze Ślizgonami, ale nie. Błękitne mundurki zbiły się w solidarną grupkę i w tłumie szat w barwach Hogwartu odznaczały się jak jeden niebieski guzik na beli czarnego materiału. Nie wyglądali na zachwyconych. Spostrzegłam, jak Di Bari obrzuciła dwie z nich pogardliwym spojrzeniem i sama miałam ochotę zrobić to samo — z pogardą wodziły wzrokiem po zaczarowanym suficie, a miały przy tym takie miny, jakby ktoś cisnął w nie łajnobombą. Poczułam się tym niemal osobiście dotknięta, choć przecież nie powinnam była. 

Szkoda, że zakład z Parkinson nie przeciągnął się do dziś, przemknęło mi przez myśl. 

Uczniowie z Durmstrangu rozsiali się przy stole Ślizgonów. Nie rzucali się tak w oczy ze względu na ciemniejsza mundurki w kolorze głębokiej czerwieni i chyba czuli się dużo swobodniej, w każdym razie nie trzymali się tak idiotycznie sztywno. Przykre wrażenie po paniusiach z Beauxbatons natychmiast zostało zatarte, kiedy spostrzegłam, że Wiktor Krum zajął miejsce całkiem niedaleko krzesła, które zwykle zajmowałam. Siadając, uśmiechnęłam się do siebie złośliwie, widząc, jak Malfoy bez przerwy zerkał i wiercił się, jakby coś uwierało go w siedzenie. 

Tymczasem Dumbledore rozpoczął swoją mowę. 

— Bardzo dziękujemy za wspaniałą oprawę artystyczną. Chciałbym wszystkich serdecznie powitać. Nauczyciele, uczniowie, duchy i wy, nasi drodzy goście. Mam ogromną nadzieję, że będziecie się u nas czuć jak u siebie. Oficjalny początek turnieju zostanie ogłoszony pod koniec uczty, a teraz jedzcie, pijcie i rozmawiajcie! 

Te słowa podziałały na wszystkich jak zaklęcie i w Wielkiej Sali natychmiast wybuchła wrzawa. Wspaniała zastawa wypełniła się gorącymi potrawami, których zapach natychmiast pobudził moje ślinianki. Nie rzuciłam się jednak od razu na jedzenie, tak, jak uczyniła to Sapphire po mojej prawej stronie. Moje spojrzenie zostało ściągnięte przez inne — spojrzenie przymrużonych czarnych oczu. 

— Ej, ja chiba zna ciebie — odezwał się Krum. Miał zaskakująco miękki głos. 

— A ja znam ciebie — odparłam, szczerząc zęby w uśmiechu. — Dobrze latasz. 

— A ti dobzie śpiewa. Moi siostri bili na twoim śpiewanie. 

Pokracznie uścisnęliśmy sobie ręce między miskami i salaterkami, uważając, żeby nie przewrócić wieży z dewolajów. Uścisk miał pewny, ale dłoń zimną i wilgotną. Dopiero z bliska zauważyłam mocno zaczerwieniony nos i spieczone od ciągłego smarkania wargi. 

— Czemu ti już nie śpiewa? 

— Można powiedzieć… sprawy rodzinne — odpowiedziałam, nie przestając się uśmiechać, choć poczułam się tak, jakby zdrętwiały mi kąciki ust. — Kurczę, myślałam, że ty już skończyłeś szkołę. A teraz jeszcze ten turniej… jak ty chcesz to połączyć i nie zaharować się na śmierć? 

Przez jego pochmurną twarz przebiegł wyraz głębokiej zadumy, czyniąc ją jeszcze bardziej nieprzystępną, choć aura, która go otaczała, nie była wcale nieprzyjemna. Miał w sobie coś niezręcznego, ale nie wstydliwego — ot, jakby po prostu nie lubił otaczać się ludźmi. 

— Co to chorowaci na śmierć? 

— Nie wolisz rozmawiać po rosyjsku? — zapytałam i przez ułamek sekundy poczułam ukłucie tremy. — Wy się w… eee… Durmstrangu uczycie po rosyjsku? Byłam w Rosji i w Bułgarii na kilku koncertach i… yyy… remont muzyczny tam dla mnie przyjemny. 

— Rynek muzyczny. Tak, możemy… chociaż miałem ćwiczyć, bo u nas jest słaby nacisk na języki obce. 

— Przydaje się, jak się dużo lata za granicę. Jak ci idzie w szkole? Też masz dużo poprawek czy ci odpuszczają? 

Zarumienił się lekko, jakby zrobiło mu się głupio. 

— Karkarow uważa, że to jest duża sława dla szkoły i nauczyciele trochę  — mruknął w odpowiedzi, zniżając nieco głos, bo kilku chłopców z Durmstrangu przysłuchiwało się ciekawie naszej rozmowie. 

Mimo pewnego dystansu okazał się całkiem wdzięcznym rozmówcą i ani trochę nie dał mi odczuć, że oburzały go błędy, które robiłam. Po części z ciekawości, a po części na złość Malfoyowi, który bez przerwy na nas zezował, ciągnęłam rozmowę o kulisach mistrzostw świata, dopóki z półmisków nie poznikały resztki deserów, a nim Dumbledore wstał, wymieniliśmy się autografami na transmutowanych przeze mnie serwetkach. W Wielkiej Sali — nietypowo dla uroczystych uczt — zapanowała pełna napięcia cisza. Wbiłam wzrok w stół nauczycielski i zdałam sobie sprawę, że zaaferowana występami i rozmową z Krumem pominęłam dwóch dodatkowych gości. Tuż obok mężczyzny z kozią bródką i rozbieganym spojrzeniem siedział Ludo Bagman, a dokładnie po drugiej stronie przy madame Maxime… 

W sekundę rozpoznałam ten patologicznie równy przedziałek i wąsy od linijki. 

Natychmiast odszukałam wzrokiem Moody’ego, ale on wydawał się kompletnie niewzruszony obecnością Croucha seniora. Jak wszyscy wpatrywał się z uwagą w Dumbledore’a, tylko od czasu do czasu obracał magiczne oko na Karkarowa. 

— …aby nareszcie ogłosić początek Turnieju Trójmagicznego! — Głos dyrektora płynął niewyraźnie gdzieś między przerwami w dudnieniu mojego serca. Krew szumiała mi w uszach. — …poprosić Bartemiusza Croucha, dyrektora Departamentu Międzynarodowej Współpracy… Bagmana, dyrektora Departamentu Magicznych… 

Eksplozja oklasków wypełniła całą salę i ja też automatycznie zaczęłam klaskać, choć nie mogłam oderwać wzroku od Croucha. W czarnej szacie z jakiegoś sztywnego, wyprasowanego materiału prezentował się trochę jak mnich — w każdym razie nie wyglądał już tak promiennie jak na zdjęciach z albumu Barty’ego. Żółtawy odcień skóry podbity przez światło świec upodabniał go do chorego, a zapadnięte policzki dodawały kilka lat. 

— …a teraz wejdą w skład sędziowski razem ze mną, madame Maxime i profesorem Karkarowem — zakończył Dumbledore, ogarniając wzrokiem swoich rozmigotanych oczu całą Wielką Salę. — Panie Filch, proszę przynieść szkatułę. 

Wszystkie głowy natychmiast obróciły się w kąt sali, gdzie czaił się woźny. Ubrany w staroświecki frak, ruszył ku podium uroczystym krokiem, nieco kuśtykając. W ramionach trzymał sporą skrzynię. W zdobiących ją drogich kamieniach światło tysięcy świec mieniło się niczym płynne złoto. 

— Reprezentanci zmierzą się w tym roku z trzema zadaniami, które zostały już przygotowane przez pana Bagmana i pana Croucha — kontynuował Dumbledore. Zdawał się nie słyszeć pełnego emocji szmeru przy wszystkich czterech stołach. — Zadania te będą sprawdzianem nie tylko dla ich czarodziejskich zdolności, ale mają wystawić na próbę ich męstwo, zdolność logicznego myślenia oraz umiejętność działania pod presją czasu. W turnieju weźmie udział trzech zawodników — po jednym z każdej szkoły. Będą im przyznawane punkty, a ten, który otrzyma ich najwięcej, zdobędzie Puchar Turnieju Trójmagicznego. Natomiast reprezentanci zostaną wyłonieni przez niezależnego sędziego — Czarę Ognia. 

Wstrzymałam oddech, wyobrażając sobie, jakie cuda może kryć tak wspaniale inkrustowana skrzynia, ale kiedy ręka dyrektora wyciągnęła ze środka niezbyt duże, topornie wyciosane z drewna naczynie, zawiedziona wypuściłam powietrze z płuc. Pansy fuknęła cicho, a kilku uczniów klapło z powrotem na swoje krzesła. Dumbledore postawił czarę na wieku pudła i wtedy w jej wnętrzu zapłonęły niebieskie i czerwone płomienie, ale pierwsze rozczarowanie Wielkim Niezależnym Sędzią wywołało tylko niewyraźne „Łoo” w kilku miejscach Wielkiej Sali. 

— Chętni do wzięcia udziału w Turnieju Trójmagicznym muszą napisać swoje imię, nazwisko i nazwę szkoły na pergaminie, a ów pergamin wrzucić do czary przed jutrzejszą ucztą, na której czara przedstawi nam trzech reprezentantów. Przypominam, że dolna granica wieku to siedemnaście lat. Osoby niepełnoletnie nie będą brane pod uwagę i aby ustrzec niektórych przed pokusą, narysuję wokół czary Linię Wieku, której osoby niepełnoletnie nie będą w stanie przekroczyć. — Nawet z tej odległości spostrzegłam, jak jego oczy zamigotały radośnie. — Zanim się rozejdziemy, pragnę uczulić wszystkich tych, którzy rozważają swoje zgłoszenie. Turniej Trójmagiczny to nie zabawa. Kiedy Czara Ognia dokona wyboru, nie ma od niego odwrotu, ponieważ zostanie wybranym jest równoznaczne z zawarciem magicznego kontraktu i reprezentant będzie musiał przystąpić do wszystkich trzech prób. Przemyślcie to dobrze, na podjęcie decyzji macie dobę. Po uczcie czara zostanie przeniesiona do sali wejściowej, by każdy, kto postanowi się zgłosić, miał do niej swobodny dostęp. Przemyślcie to dobrze. Tymczasem życzę wszystkim dobrej nocy. 

Rozmowy eksplodowały w sali, nim któryś z nauczycieli zdążył wstać. Byłam pewna, że przynajmniej połowa dotyczyła próby wykiwania Linii Wieku, a druga połowa (w której z całą pewnością była Hermiona Granger) próbowała przekonać tę pierwszą, że skoro Dumbledore powiedział, że nie da się jej przekroczyć, to się nie da i tyle. 

W naszej grupie brakowało tej rozsądnej głowy i wszyscy chłopcy — z Blaise’em Zabinim na czele — zaczynali snuć kompletnie fantastyczne sposoby wystrychnięcia Dumbledore’a na dudka. 

— Gdzie wy śpicie? — zapytałam, gdy w tłumie Ślizgonów tłoczących się w stronę wyjścia zaplątał się Krum z trójką kolegów. 

— Na statku. Mamy dość wygodne kajuty. Ja jestem ciekaw, gdzie śpią ci z Beauxbatons… 

Urwał, bo w ścisku, który panował, rozległ się pretensjonalny głos Karkarowa. 

— Wiktor! Wiktor! 

Przez twarz Bułgara przebiegł cień zażenowania. Machnął mi szybko na pożegnanie i zaczął przepychać się w stronę, z której dobiegało nawoływanie. Pozostałe trzy czerwone szaty podążyły za nim. 

— No, no, Wiktor Krum — mruknęła z przekąsem Sapphire, kiedy udało nam się wydostać do sali wejściowej. Ludzie rozglądali się dookoła i stawali na palcach, ale ani po Linii Wieku, ani po Czarze Ognia jeszcze nie było śladu. — Myślałby kto. 

Spojrzałam na nią wyzywająco, choć wnętrzności skręciły mi się nieprzyjemnie, jakbym właśnie została przyłapana na czymś zawstydzający. 

— Où veux-tu en venir? To już nie można sobie normalnie pogadać? Może nie osiągnęłam jakiejś międzynarodowej sławy jak on, ale każdy, kto przez kilka lat musiał o sobie czytać jakieś dureństwa powypisywane w szmatławcach, chciałby być traktowany normalnie

Uniosła wysoko brwi, ale nic więcej nie powiedziała. I całe szczęście, bo kiedy tylko znalazłyśmy się na dole, w pokoju wspólnym zawrzało jak w ulu. Dumbledore mógł sobie życzyć dobrej nocy, ale zabawa wcale się nie skończyła. Po prostu przeniosła się piętro niżej — i bardzo prawdopodobne, że rozdzieliła się też po pozostałych trzech domach. Chłopcy z szóstej i siódmej klasy już nawet się nie ukrywali — wparadowali do salonu, lewitując wysoko nad głowami kilkanaście butelek ognistej whisky. Zerknęłam tęsknie w stronę najlepszych miejsc przed kominkiem, zwłaszcza że zajęła je cała moja dawna drużyna, ale obecność Malfoya w samym sercu imprezy — przechwalającego się tajemną sztuką, która pozwoli każdemu przechytrzyć czarę — skutecznie ostudziła mój entuzjazm. 

Zwłaszcza że w naszej sypialni też nikt nie kładł się spać. 

Z radyjka Pansy już leciała jakaś popowa nuta, a dziewczyny wszystko przygotowywały. Już wiedziałam, gdzie poznikały te wielkie fotele z drugiego kąta salonu — łóżka i szafki nocne zostały upchnięte w nieładzie pod ściany, a na środku pokoju stało w kółeczku sześć foteli z pasującymi do nich podnóżkami. Dwa z nich zajmowały już Millicenta i Skalska — obie z maseczkami w kolorze bladej zieleni na twarzach, a Tracey Davis krzątała się przy swoim otwartym kufrze. Z łazienki dobiegał szum wody. 

— …i w ogóle nie jest taki przystojny. Raczej pokraczny — mówiła Tracey. 

Na podłodze rosła sterta prypitetów do paznokci. 

— Czy ja wiem? — mruknęła Eleonora. Głowę miała wygodnie ułożoną na oparciu, oczy przymknięte. — Mnie się nawet podoba. Chłopak musi mieć „to coś”. No i… jest już pełnoletni, nie? 

Obie zachichotały. 

— Kto ma „to coś”? — zapytałam i zaczęłam się rozbierać, żeby zdążyć przed Sapphire do łazienki. 

— Wiktor Krum — odpowiedziała szybko Tracey i odwróciła się do mnie głową, błyskając w figlarnym uśmieszku zębami. — Wygląda na tajemniczego. I mrocznego z tymi ciemnymi oczami. Ty z nim rozmawiałaś, co nie? Po rosyjsku brzmi… seksi. 

Skrzywiłam się i natychmiast spojrzałam na Sapphire, która parsknęła śmiechem znad swojej szuflady z bielizną. 

— Seksi? — powtórzyłam. Przez chwilę byłam pewna, że to słowo nie przejdzie mi przez gardło. — No nie wiem, głos ma jakiś taki… miękki. I jak się z nim rozmawia, wcale nie mogę powiedzieć, że czuć, żeby miał te osiemnaście lat. Właściwie to… nie za wiele mówił. Gadaliśmy o mistrzostwach, nie wiem, czy to takie tajemnicze… chociaż czy seksien fait, podoba mi się, jak ktoś dobrze lata. 

— Sama widzisz. 

Nie było nam jednak dane dokończyć rozmowy o Tajemniczym i Mrocznym Wiktorze Krumie, bo Pansy wyszła z łazienki w turbanie z ręcznika na głowie i natychmiast skoczyłam w jej stronę, żeby być przy drzwiach szybciej niż Sapphire. Bardzo lubiłam takie babskie wieczorki (zwłaszcza że Tracey potrafiła robić wystrzałowe paznokcie), ale prędzej bym umarła, gdybym przyznała się chłopakom — jeszcze zaczęliby mnie wymyślać od, nie przymierzając, Livii. Nie znosiłam Pansy Parkinson, za to uwielbiałam pozostałe współlokatorki, więc się równoważyło. Wyskoczyłam spod prysznica w ekspresowym tempie, ale kiedy wróciłam do pokoju, temat chłopców z Durmstrangu się wyczerpał i teraz na tapet wleciały dziewczyny. 

— …umarzłabym w takiej szacie — mruczała niewyraźnie Millicenta. Na ustach miała wielką żelową maskę w kształcie serduszka i splatała długie blond włosy Eleonory w dwa cienkie francuzy. — Ale oni tam chyba mają cieplej, nie? 

— Gdzie jest Beauxbatons? — zapytała Parkinson, kiedy tylko rozminęłam się z Sapphire w drzwiach do łazienki. 

— We Francji? — odpowiedziałam z ironią, unosząc brwi. Zajrzałam do kufra i z samego dna wyjęłam wysłużoną kosmetyczkę, w której trzymałam wszystkie podkradzione siostrze kosmetyki. — Z tego, co wiem, to gdzieś na południu nad morzem. 

— O, masz tę maskę z algami! 

— Ano. — Uśmiechnęłam się diabelsko do Eleonory. — Świeżo zajebane. Zaczarowałam zwykły krem, żeby miał podobny kolor i konsystencję. Livia od sierpnia żyje w błogiej nieświadomości. 

Zarechotałyśmy i zabrałyśmy się za nakładanie maseczki. Przyjemnie chłodna, żelowa formuła natychmiast złagodziła uczucie ściągnięcia po wyjściu spod prysznica. Tymczasem Millicenta wciąż narzekała do Pansy na dziewczyny z Beauxbatons. 

— …i jak kręciły nosami, paniusie-księżniczki. 

— A widziałyście taką jedną blondynę? Normalnie wszyscy chłopacy się za nią oglądali. Wszyscy, nawet Draco — wtrąciła Tracey, łypiąc złośliwie na Parkinson, która z kolei udała piekielnie zainteresowaną jakąś niesforną skórką przy paznokciu. — No, ta z długimi włosami! Tam była tylko jedna blondynka, siedziała niedaleko Cho Chang. 

Dziewczyny wydały z siebie pomruk zrozumienia. 

— Ale to chyba nie była Francuzka, one nie są takie ładne i mają wąsik — powiedziała po chwili zadumy Millicenta, po czym chyba się zreflektowała, bo pasek czoła niepokryty pielęgnacją zrobił się różowy. — Sorry. 

— Dzięki — odparłam ze zjadliwym uśmieszkiem, ale nie poczułam się dotknięta. W odróżnieniu od niej miałam zgrabny nos i ani śladu wąsika. — Może Durmstrang ma swojego zajebistego gracza, a Beauxbatons top modelkę. 

— To chyba nie ma co się bać o Beauxbatons — stwierdziła Pansy. — Skoro przywieźli swoich topowych uczniów i taka mimoza jest w pierwszej dwunastce, to Beauxbatons nie jest żadną konkurencją dla Hogwartu. 

— A dlaczego nie? — zdziwiła się Tracey. — Że niby ładna, to nie może być mądra? Albo dobrze czarować? 

— Albo jedno i drugie? — dodała Eleonora i zrobiła żałosną minę. — Ja jestem ładna. I w zeszłym roku miałam z nas wszystkich najlepsze oceny. 

— No dobra, ale nie jesteś AŻ TAK ładna… 

— Czyli przyznajesz, że tamta z Beauxbatons jest ładna — wtrąciłam się, celując w Pansy oskarżycielsko pilniczkiem. 

— …a ja mówię o takich naprawdę dobrych i naprawdę ładnych — kontynuowała niewzruszona. — Taka Granger, no, nie można jej odmówić, że ma wiedzę, ale przypomina bobra albo jakąś inną wiewiórkę. Tak samo Serpens, dobrze czaruje… nawet Bulstrode intelektualnie niczego nie brakuje, ale wyglądowo? Sama widzisz, nie można mieć wszystkiego. 

— Spadaj! — krzyknęłyśmy w jednym czasie, a Millicenta cisnęła w Parkinson mokrym ręcznikiem, którym dopiero co wytarła sobie stopy. 

Docinałyśmy sobie tak długo, aż to docinanie zmieniło się w narzekanie — że jedna ma zbyt rozszerzone pory, a to zbyt tłustą cerę, a to rozdwojone końcówki, ja bez skrępowania poskarżyłam się na pajęczynę w biustonoszu, a kiedy nareszcie Sapphire zwolniła łazienkę, Tracey była na tyle odważna, żeby przyznać się do dziwnego koloru krwi podczas miesiączek. Z Livią nigdy nie mogłam porozmawiać na takie tematy, choć byłam pewna, że wyciągnęłabym z tego więcej niż ze zwykłego gadania ze współlokatorkami. Kiedy moja siostra zaczynała się czymś interesować, stawała się w tym ekspertem, ale nie potrafiła przekazywać wiedzy bez wymądrzania się — taka oreżnowska upierdliwa wersja Hermiony Granger, tylko grająca kartą wieku. Dodatkowo Livii bezpiecznie było nie mówić wielu rzeczy, chyba że chciało się wylądować na dywaniku u rodziców, a teraz była na mnie dodatkowo cięta. 

Tak, zdecydowanie wolałam nabawić się uczulenia od kradzionej maseczki, niż poprosić siostrę o radę. 

 

*

 

Wszystkie siedziałyśmy do późna, ale oczywiście jak zwykle to ja najbardziej zaspałam. Sapphire — już w szkolnym mundurku i z ładnie zaplecionymi włosami — cisnęła we mnie drugim kapciem. Trafiła w skroń i choć uderzenie nie było mocne, przyczyniło się do ostatecznego przebudzenia. 

— Czy chociaż raz możemy wyjść punktualnie? — gderała, kiedy dziesięć minut później skakałam po całym pokoju, w pośpiechu zakładając skarpetki i tampki. Sama z nudów malowała Tracey idealne kreski na oczach. — Kup sobie wreszcie budzik. Albo ja ci kupię na święta. 

— Mam budzik, ale zapomniałam ustawić — wymamrotałam. Cholerna naderwana wkładka zawinęła się w miejscu na palce, ale nie było już czasu na Reparo. — Le problème c’est que: ty chcesz być zawsze przed czasem, a ja zawsze jestem spóźniona. 

— Dlatego spotkajmy się kiedyś wpół drogi i wyjdźmy punktualnie. 

Wiedziałam, dlaczego tak się piekliła i sama po części też byłam na siebie zła. Przed lekcjami chciała zobaczyć, jak Warrington wrzucał swoje nazwisko do Czary Ognia, choć — jak dobrze go znałam — spodziewałam się, że zrobiłby to pod osłoną nocy, tak, żeby nikt nie widział. 

Wyszłyśmy we trzy i wyglądało na to, że ominęła nas zabawa, na którą liczyła Sapphire. Na szczycie głównych schodów znikali właśnie bliźniacy Weasley — obaj z długimi, siwymi brodami — i komentator Lee, a dokładnie po drugiej stronie madame Maxime wyprowadzała swoich uczniów. Ludzie zgromadzeni w holu powoli zaczynali się rozchodzić. 

— Świetnie — warknęła pod nosem Kiler, kiedy przystanęłyśmy na chwilę przed czarą, której płomienie z jadowicie czerwonych robiły się niebieskie. 

— Oj tam — mruknęłam. — Wielce mi widowisko — wrzucanie kartki do miski. Wieczorem przyjdziemy na czas. 

Wbiłyśmy wzrok w Linię Wieku i tak stałyśmy przez chwilę, pogrążone we własnych myślach. Dobrze wiedziałam, nad czym dumały, bo sama robiłam to samo. Czy gdybym naprawdę się zawzięła, znalazłabym jakiś sposób, żeby wykiwać Czarę Ognia? Tysiąc galeonów nagrody… Jedna czwarta mojej kary poszłaby w zapomnienie ot tak. Ukłucie wyrzutów sumienia sprowadziło mnie na ziemię. Może Livia przestałaby się dąsać, gdyby rodziców było stać na ferie… 

Przytłumiona i bez chęci na dalsze dowcipkowanie ruszyłam za koleżankami do Wielkiej Sali, gdzie na pochmurnym niebie trzepotała się właśnie sowia poczta. Poza Prorokiem nie spodziewałam się żadnego listu, dlatego kiedy puchacz odleciał z moim knutem w woreczku, prawie podskoczyłam na widok zmaltretowanego przez wiatr puszczyka lądującego dokładnie w samym środku talerza z grzankami. Ptak nie czekał na odpowiedź. Odleciał, gdy uwolniłam go od ciasno przywiązanego ruloniku. Brudny kawałek pergaminu rozwiał moje nadzieje na kolejną wiadomość zza morza, ale i tak zajrzałam do niego dopiero w drodze na pierwszą lekcję. Nigdzie nie było podpisu, ale po charakterystycznym, trochę niedbałym piśmie natychmiast poznałam Syriusza. 

 

Sophie 

Jestem w kraju. Dzieją się dziwne rzeczy i ze względu na turniej (i trochę na to, co dzieje się w ministerstwie) wolę być na miejscu. Trzymajcie się blisko. Zmieniaj często sowy i melduj, co się dzieje. Podejrzewam, że Harry nie mówi mi wszystkiego. 

 

Poczułam jeszcze jedną igiełkę — tym razem z okolicy żołądka. Czegokolwiek Harry nie chciał wyjawić Blackowi, pewnie nie miało ani połowy wagi tego, czego ja mu nie mówiłam. 

Trzymajcie się blisko. 

Krępująca sytuacja — trzymać się blisko kogoś, komu nie życzyło się najlepiej. 

Nie nienawidziłam Harry’ego, chociaż z całej trójki darzyłam go najmniejszą sympatią, za to uwielbiałam Syriusza, który uwielbiał Harry’ego. Jednocześnie lubiłam Barty’ego. Bardzo lubiłam — do tego stopnia, że czasami miałam ochotę wyparować z tej znajomości, żeby tylko jej nie zepsuć. A znajomość z jednym i z drugim wiązała się z sekretem, którego złamanie skończyłoby się czyjąś śmiercią. Lub — co gorsza, jak powiedziałaby Hermiona — wydaleniem ze szkoły. To było tak skomplikowane, że wolałam o tym nie myśleć i zająć się transmutacją swojej ropuchy. Czułam się, jakbym miała osiemdziesiąt lat. 

Świadomość, że do szkolnego etapu Plebiscytu Śpiewającej Różdżki został tydzień, wymazał mi z głowy wszelkie sowy, turnieje i nienastawione budziki, więc ostatnie dwie godziny po lekcjach poświęciłam na ćwiczenia i — a jakże — nie zdążyłam na uroczystą ucztę. Nikt nie zwrócił uwagi, jak spóźniona przemykałam między stołami. Kolacja trwała w najlepsze, a w Wielkiej Sali już od progu — zaraz po pobudzających ślinianki zapachach — czuć było przyjemną atmosferę oczekiwania. Kilku starszych Ślizgonów (łącznie z Warringtonem) przybrało na twarzach kolor zsiadłego mleka i nabrało niechęci do otwierania ust, ale zdecydowana większość gawędziła wesoło, nie mogąc przestać zerkać na Czarę Ognia. 

Trochę żałowałam, że w tym roku nikt nie pomyślał o halloweenowej imprezie, ale ilość sensacji i uroczystych uczt w ciągu ostatnich dwóch miesięcy sprawiła, że atrakcyjność balangi w pokoju wspólnym mocno zbladła. No i ten Plebiscyt… Tak naprawdę nie poświęciłam Halloween ani jednej myśli, od kiedy rozmawiałam o tym z Bartym przy zdjęciach. 

Automatycznie powędrowałam wzrokiem w kierunku Moody’ego. Wydawał się całkowicie pochłonięty rozmową z McGonagall, a mnie przyszła do głowy niezbyt przyjemna myśl, że sama chyba nie potrafiłabym zajadać się kotletem i beztrosko gawędzić, gdyby po drugiej stronie stołu siedział mój znienawidzony ojciec pod działaniem Imperiusa. Przez chwilę obserwowałam Barty’ego Croucha seniora, licząc, że wychwycę coś, co będzie można uznać za nienaturalne — jakiś nerwowy tik, zamglony wzrok czy nagłe niekontrolowane ślinienie, ale urzędnik zachowywał się zupełnie zwyczajnie. Może wyglądał na trochę znudzonego tym całym zamieszaniem, tylko czy posiadanie własnej woli wyklucza bycie znudzonym

— Długo jeszcze? — mruknęła zniecierpliwiona Pansy. — Nie wyspałam się i nie zamierzam tu kwitnąć do północy. Jutro zamierzam się wyspać.  

— Taak? — zagaił Nott, szczerząc krzywe zęby w zwyrodniałym uśmiechu. — Co robiłaś, że się nie wyspałaś, hmm? 

— A co ciebie to niby obchodzi? — odfuknęła mu, patrząc na Ślizgona jak na wyjątkowo wielką muchę, która wpadła jej to talerza. 

Malfoy nie brał udziału w tych słownych przepychankach — od wczorajszej uczty był ponad to i bez przerwy próbował zagajać Kruma, który wydawał się zmęczony tymi umizgami. Blaise ściągnął mnie spojrzeniem i westchnął bezgłośnie, przewracając oczami. Niestety nie było mi dane dość szybko wymyślić jakiejś zaczepki, bo w tym samym momencie resztki deserów poznikały z talerzy i Dumbledore wstał. Nie pamiętałam, by przy pełnym obłożeniu Wielkiej Sali panowała tu kiedyś taka cisza. Dało się słyszeć tylko trzaskanie płomieni wewnątrz wydrążonych, lewitujących dyń.

Oddychając ledwo na pół gwizdka i z wnętrznościami zawiązanymi w supeł utkwiłam wzrok w czarze. Dyrektor przygasił świece tak, że głównym źródłem światła pozostawała czara. 

— Już prawie — przemówił głosem napiętym z emocji. — Jeszcze minuta. Kiedy poznamy nazwiska reprezentantów, poproszę, by każdy z nich podszedł do stołu, udał się tam i zaczekał w komnacie przystającej. Pan Crouch i pan Bagman udzielą im pierwszych instrukcji. 

Sekundy ciągnęły się jak roztopiony ser. Sapphire po mojej prawej stronie obgryzała skórki przy paznokciach, po lewej Eleonora nerwowo wyłamywała sobie palce, aż jasnoniebieskie płomienie gwałtownie poczerwieniały i z naczynia ustawionego na nauczycielskim stole wytrysnęły najpierw białe iskry, a później długie jęzory ognia, z których wyleciał nadpalony kawałek pergaminu. Dumbledore złapał go z godną podziwu gracją i odczytał:  

— Reprezentantem Durmstrangu zostaje… Wiktor Krum. 

Sala rozbrzmiała oklaskami i wiwatami, choć dało się wyczuć, że nikt nie był tym werdyktem specjalnie zaskoczony. Bułgar ruszył szybko w stronę drzwi, nawet się nie oglądając, jak gdyby liczył, że w ten sposób uda mu się uniknąć tych wszystkich spojrzeń. Dopiero teraz, gdy szedł dokładnie przez środek przejściem między dwoma stołami, spostrzegłam, jak bardzo pokraczny miał chód. 

Brawa ucichły w momencie, gdy ledwo ostygła czara znów trysnęła ogniem, wypluwając z siebie następną karteczkę. Dumbledore sprowadził ją sobie różdżką do ręki i, mrużąc oczy, odszyfrował: 

— Reprezentantką Beauxbatons jest Fleur Delacour. 

Mniejsze niż przy Krumie oklaski momentalnie się nasiliły, gdy znad stołu Krukonów uniosła się jakaś smukła, jasnowłosa dziewczyna, a ja natychmiast przypomniałam sobie wczorajszą rozmowę przy maseczkach. Dźwignęłam się lekko na swoim krześle, by lepiej widzieć i faktycznie zobaczyłam piękne, delikatne rysy, porcelanową, choć nieco zwilgotniałą cerę i proste srebrnoblond pasma, które powiewały za dziewczyną jak peleryna z czystego jedwabiu. Wcale mnie nie zdziwiło, że lwią część oklaskujących stanowili chłopcy. Z niezadowoleniem musiałam się zgodzić z Millicentą — pozostałe koleżanki Francuzki nie były ani w połowie tak ładne. Sala ucichła dopiero w momencie, gdy Fleur Delacour zniknęła za drzwiami, a błękitne płomienie czary po raz trzeci zabarwiły się na czerwono. 

— Reprezentantem Hogwartu zostaje… — Dumbledore zawiesił głos, a ja poczułam delikatne ukłucie w brzuchu. — Cedrik Diggory! 

I tak, jeżeli jeszcze nigdy nie panowała tu tak pełna oczekiwania cisza, to Wielka Sala i żadne inne pomieszczenie  w tym zamku nie było świadkiem takiego wybuchu radości. Przestrzeń dookoła stołu Puchonów zdawała się emanować mocą braw, tupania i okrzyków dzikiego podniecenia niczym fala uderzeniowa po odpaleniu zaklęcia eksplodującego. Odgłosy buczenia, które wstrząsnęły znaczną częścią stołu Ślizgonów, zostały zupełnie zakłócone. Śledząc Diggory’ego, oklaskiwałam go z podobnym zaangażowaniem co Fleur Delacour, zupełnie świadoma tępego uczucia rozczarowania w żołądku. 

Chociaż tyle, że nikt z Gryffindoru — to było pierwsze, co przyszło mi na myśl. 

Victor nie dałby mi żyć. 

— Znakomicie — zawołał Dumbledore, usiłując przekrzyczeć burzę przy stole Hufflepuffu, która wydawała się nie do zatrzymania. — Mamy wszystkich trzech reprezentantów! Liczę, że cała trójka spotka się z waszym szacunkiem i poparciem. Kibicujcie im z zaangażowaniem, a to przyczyni się do… 

Urwał, gdy jego twarz po raz czwarty tego wieczora oświetlił czerwony blask. Nie słowa, a właśnie to światło wystarczyło, bo Wielka Sala na powrót zaniemówiła, podczas gdy długi, ognisty ogon wyrzucił z wnętrza naczynia jeszcze jedną karteczkę. Dumbledore pochwycił ją żwawo jak trzy pozostałe i po długiej, bardzo długiej chwili odczytał: 

— Harry Potter. 

Miałam wrażenie, że czas na moment się zatrzymał, jak gdyby wszyscy zapadli w jeden i ten sam surrealistyczny sen. Dopiero sekundę później, gdy do wszystkich nareszcie dotarło, odezwał się szum. Jako jedna z pierwszych przy tym stole uklękłam na siedzisku krzesła i wyciągnęłam głowę, wypatrując po drugiej stronie tej jednej rozczochranej, czarnej głowy i okrągłych okularów. Przy stole nauczycieli też zrobiło się zamieszanie, ktoś wstał, inny przeszedł wzdłuż podestu, ale nie patrzyłam tam. Wwiercałam się wzrokiem w tył głowy Harry’ego, który bąknął coś niewyraźnie, ale to, co powiedział, natychmiast utonęło w morzu tysięcy komentarzy. 

— Co? Co on powiedział? Harry Potter? 

— Że co? Że POTTER?

— Jak to… a Linia Wieku? 

— Bez jaj! 

Sapphire ściągnęła mnie z powrotem na krzesło, wytrzeszczając oczy tak, jak bym coś wiedziała. W odpowiedzi tylko wzruszyłam ramionami, oglądając się na stół Gryffindoru, ale Harry już szedł, wezwany powtórnie przez Dumbledore’a. Miałam wrażenie, że patrzyłam na człowieka idącego po bieżni. Taśma uciekała mu spod nóg, ale cel podróży ani trochę się nie zbliżał. Szmer, jaki wybuchł w grupie siedzących nieopodal Bułgarów, robił się coraz bardziej niecierpliwy i wrogi. Zresztą nie tylko wśród nich. Spojrzałam na nauczycielskie podium i zobaczyłam Karkarowa miotającego się to wte, to wewte, madame Maxime szczebioczącą coś niemo po francusku do pobladłego ze zdziwienia Bagmana. 

— A teraz zapraszam… zapraszam uczniów do swoich dormitoriów… — Profesor McGonagall próbowała niepewnie zwrócić na siebie uwagę wszystkich i chyba pierwszy raz jej się to nie udało. — Zapraszam… 

Pod wodzą prefektów i reszty nauczycieli jakoś udało się zapanować nad salą, choć rozmowy nie milkły. Rozglądając się za jakimkolwiek znanym mi Gryfonem, przeciskałam się w kierunku wyjścia, prawie płynęłam z tłumem. I nagle coś zupełnie oczywistego — ta jedna myśl przebijająca się na wylot jak igła — zaświtało mi w głowie. Chyba poznałam powód tego nagłego powrotu Blacka do kraju. 

Ale czy… czy naprawdę on by pomógł dostać się Harry’emu do turnieju? Po co? Chyba nawet Syriusz nie był tak lekkomyślny, skoro i dla mnie to było równoznaczne z szaleństwem? 

 

~*~

 

Bardzo nie lubię tych fragmentów z książki (mam na myśli wypowiedzi jak np. mowa Dumbledore’a), z którymi nie wiem do końca, co zrobić. Nie chcę ich na siłę parafrazować, żeby to nie wyglądało jak pisanie wypracowań w szkole na zasadzie „Mickiewicz urodził się w 1798 roku — rokiem narodzenia Mickiewicza był 1798”. Nie brzmi to ani dobrze, ani nie wiem, na co w ogóle jest, więc to, co się dało, parafrazuję, to, co sparafrazowane brzmi dziwnie, zostawiam takie, jakie jest w książce (mniej więcej). Ale myślę, że to pewnie nikomu nie robi różnicy — nie jesteśmy tu dla idealnie sparafrazowanej mowy Dumbledore’a, którą pewnie wszyscy pomijają (sama bym to skipnęła, gdybym nie była autorką ficzka XD). 

 

72 komentarze:

  1. Cameron_Riddle
    8 sierpnia 2008 o 11:31

    Hymn szkoły mnie rozwalił kochana xD Fajnie opisałaś wejście innych szkół do Hogwartu :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Aga
    8 sierpnia 2008 o 11:58

    He He :P. Hymn szkoły XD….

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 8 sierpnia 2008 o 12:24
      Heh, wszyscy zaraz zaczną myśleć, że piosenka to hymn, a tak nie jest !

      Usuń
  3. ~niemodna
    8 sierpnia 2008 o 12:10

    przepraszam że nie komentowałam ale trochę mi sie net zawieszał i się nie dało na blogi wchodzić ale już działa ;D No no co dalej tym lepsze :D Ja się biorę u siebie do pisania pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 8 sierpnia 2008 o 12:25
      No, wreszcie xD ale ja dopiero będę we wtorek =( a jutro wstaję przed 5:00 rano !!!

      Usuń
  4. ~lidzia0408
    8 sierpnia 2008 o 12:31

    no przeiez ona wszystko fajnie pisze hehe(skierowane to do komciaka ponizej:)) fajniuski rozdzial mmm…zajebiaszcze sie czytalo buziaki:**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 8 sierpnia 2008 o 12:37
      Dziękuję, druga normalna reakcja na spama xD

      Usuń
  5. ~lidzia0408
    8 sierpnia 2008 o 12:31

    no przeiez ona wszystko fajnie pisze hehe(skierowane to do komciaka ponizej:)) fajniuski rozdzial mmm…zajebiaszcze sie czytalo buziaki:**

    OdpowiedzUsuń
  6. ~angella
    8 sierpnia 2008 o 12:31

    No widzisz mój blog nie jest różowy .A to nie jest blog o Hsm xD tylko o Vanessie,Ash i Zacu .Hsm za bardzo nie lubie :) pozdro zanessa-and-ashley.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 8 sierpnia 2008 o 12:34
      Dziękuję! Nareszcie jakaś zdrowa reakcja na spam xDD

      Usuń
  7. ~czacha483
    8 sierpnia 2008 o 13:05

    Siema :) Dzięki za słowa uznania ;d.No cóż szczerze powiem że fajny blog xd.Pozdroo :)aboutr-hsm.xx.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. ~Gabika138
    8 sierpnia 2008 o 13:07

    Taki spam to ja lubię ;) Świetnie napisany rozdział, Ela elaaaaa… To mnie powaliło z nóg ;P xD. Pzdr i zapraszam do mnie, już wieczorkiem new nocia!violet-riddle.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  9. ~Zawiedziona
    8 sierpnia 2008 o 13:10

    Beznadziejny blog!!! A ta w ogóle, co to ma być? Ochyda! Blee…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 8 sierpnia 2008 o 13:15
      Ehm, nie mam pojęcia, skond się znalazłaś na moim blogu, ale zdaje mi się, że jak spamowałam, to widziałam Twoje dość niemiłe komentarze na różnych blogach. Śmiało, podaj mi Twój adres, to z wielką chęcią go ocenię. Chyba że nie masz żadnego, bo nie umiesz zrobić. Ehm, jak Ci się nie podoba, to dlaczeog komentujesz? Ehm… nienormalne…

      Usuń
  10. ~Łapa
    8 sierpnia 2008 o 13:42

    bardzo fajny, szkoda tylko, ze nie dłuzszy… to dziwne, ze Dumbledor nie zareagowal… [historia-hr]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12 sierpnia 2008 o 22:25
      Dopiero wróciłam, nie mam czasu pisać newsa, ale jutro [13.08.08] będzie 15 rozdział. Dumbel nie zareagował, bo o TAKIE powitanie mu chodziło, nie ? xD

      Usuń
  11. puni0ki@buziaczek.pl
    8 sierpnia 2008 o 13:55

    ej, wciągło mnie. ;d ładna kolorystyka. http://www.pamietnik-gimnazjalistki.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  12. asiunia1995_@amorki.pl
    8 sierpnia 2008 o 14:35

    hej! to 9 komci za konk na agirl.blog.onet.pl 1/9

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. asiunia1995_@amorki.pl
      8 sierpnia 2008 o 14:37

      2/9

      Usuń
    2. asiunia1995_@amorki.pl
      8 sierpnia 2008 o 14:38

      3/9

      Usuń
    3. asiunia1995_@amorki.pl
      8 sierpnia 2008 o 14:38

      4/9

      Usuń
    4. asiunia1995_@amorki.pl
      8 sierpnia 2008 o 14:38

      5/9

      Usuń
    5. asiunia1995_@amorki.pl
      8 sierpnia 2008 o 14:39

      6/9

      Usuń
    6. asiunia1995_@amorki.pl
      8 sierpnia 2008 o 14:39

      7/9

      Usuń
    7. asiunia1995_@amorki.pl
      8 sierpnia 2008 o 14:39

      8/9

      Usuń
    8. asiunia1995_@amorki.pl
      8 sierpnia 2008 o 14:39

      9/9

      Usuń
    9. 12 sierpnia 2008 o 22:26
      Ooo, dziękuję ! xD Nie odpowiem jakąś wyszukaną treścią na te 9 xDD ale chyba wystarczy thx XD

      Usuń
  13. ~Gryffonka
    8 sierpnia 2008 o 16:25

    Nie powiadomiłaś mnie! Łaj?! D: Wg mnie piosenkę mogłaś sobie darować, bo pewnie i tak sporo osób nawet jej nie przeczytało xD Nie czekam na next, bo jutro wyjeżdżam i przeczytam dopiero pod koniec sierpnia ;P Przypominam, że na Opowiesc-Gryffonki.blog.onet.pl rozdział ukaże się 15 sierpnia jeśli Onet nie nawali ^^ Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12 sierpnia 2008 o 22:27
      Hehe xD jak wrócisz to mnie poinformuj xDD

      Usuń
  14. ~dream
    8 sierpnia 2008 o 19:32

    mysle ze kate ryan sie nie obrazila xDfajnie jak zawsze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12 sierpnia 2008 o 22:28
      Też uważam, że Ryan się nie obrazi, w końcu niebardzo może ją zainteresować mój blog. xDD

      Usuń
  15. AdriAnnka
    8 sierpnia 2008 o 19:43

    świetna notka;)pozdrawiam xDrodzinka-potterow]

    OdpowiedzUsuń
  16. Duff_Hilary_Blog
    8 sierpnia 2008 o 20:53

    Heh.^^ Przepraszasz za spam, bo wiesz, że to błąd a jednak cały czas go powtarzasz? ;D Ciekawe. No nic. Niestety przeczytałam początek notki ale nic nie zrozumiałam tylko to, ze to zapewne opowiadanie. ;D A tyle, ze nie czytałam nigdy Twojego Bloga i nie wiem o co chodzi w opowiadaniu ;p Aha a co do tego, ze Hilary nie jest popularna. Jest – ale nie w Polsce.;p Pozdrawiam serdecznie. {hilary.bo.pl}

    OdpowiedzUsuń
  17. Duff_Hilary_Blog
    8 sierpnia 2008 o 20:53

    Heh.^^ Przepraszasz za spam, bo wiesz, że to błąd a jednak cały czas go powtarzasz? ;D Ciekawe. No nic. Niestety przeczytałam początek notki ale nic nie zrozumiałam tylko to, ze to zapewne opowiadanie. ;D A tyle, ze nie czytałam nigdy Twojego Bloga i nie wiem o co chodzi w opowiadaniu ;p Aha a co do tego, ze Hilary nie jest popularna. Jest – ale nie w Polsce.;p Pozdrawiam serdecznie. {hilary.bo.pl}

    OdpowiedzUsuń
  18. ~medie
    8 sierpnia 2008 o 22:04

    Hej twój blog jest super;) Było by mi miło gdybyś weszła i skomentowała na http://www.pamietnik-ksiezniczki-sharp.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12 sierpnia 2008 o 22:32
      Oki, ale jutro xD dziś padam z nóg xD

      Usuń
  19. ~Brooke Davis
    9 sierpnia 2008 o 10:37

    Superowanot:P Mam nadzieję, ze szybko bedzie next;] Zapraszam na http://www.one-tree-hill.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  20. ~kefirek
    9 sierpnia 2008 o 14:24

    U mnie nowa notka. ZApraszam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  21. ~Gonia (dramione-draco-i-hermione)
    9 sierpnia 2008 o 16:27

    Nawet, nawet, choć mam wrażenie, jakbym czytała wszystko opisane przez panią Rowling… oczywiście bez postaci Sophie i Sapphire. No ale tak chyba ma być… pozdrawiam.PS. jak piszesz u mnie komentarze, to jeden, a nie dwa takie same :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12 sierpnia 2008 o 22:34
      Oki, nie ma sprawy, ale mi sie czasem net wiesza i musze kilka razy na komendę nacisnąć xD

      Usuń
  22. ~m
    10 sierpnia 2008 o 07:40

    Nowy rozdział na http://www.cameron-riddle.blog.onet.pl :) Serdecznie zapraszam i zachęcam do przeczytania i skomentowania

    OdpowiedzUsuń
  23. ~blanikx
    10 sierpnia 2008 o 17:08

    Fajne opowiadanie;)wejdz na : http://marzenia-tajemnica-smierc.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12 sierpnia 2008 o 22:36
      I to jest spam ! Hahaha, muszę napisać ten regulamin z info na czele: spamuj xD pki, jasne że wpadnę xD

      Usuń
  24. Natasza__
    11 sierpnia 2008 o 00:52

    Nowy rozdział na http://anastazja-boot.blog.onet.plZapraszamPozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  25. emily92@poczta.onet.pl
    11 sierpnia 2008 o 08:59

    Piosenkę zaśpiewała świetnie, a tak przed tym uciekała xDU mnie na she-shines.blog.onet.pl pojawił się nowy rozdział. Jeśli masz ochotę, to zapraszam do czytania. ; )) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12 sierpnia 2008 o 22:37
      Oki xD Nom, w końcu do odważnych świat należy xD

      Usuń
  26. skazana@onet.eu
    11 sierpnia 2008 o 23:42

    http://ucieczka-serc.blog.onet.pl/ Kolejna część :D Zapraszam niemodna

    OdpowiedzUsuń
  27. skazana@onet.eu
    11 sierpnia 2008 o 23:43

    http://ucieczka-serc.blog.onet.pl/ Kolejna część :D Zapraszam niemodna

    OdpowiedzUsuń
  28. Cameron_Riddle
    12 sierpnia 2008 o 09:34

    Nowa, walentynkowa notka na http://www.cameron-riddle.blog.onet.pl :) Serdecznie zapraszam i zachęcam do skomentowania i przeczytania:*

    OdpowiedzUsuń
  29. ~DiabeLna_KsiezniCzka
    12 sierpnia 2008 o 13:41

    Fajny odcinek ;)Zapraszam na http://www.piekne-jest-to-co-podoba-sie-calkiem-bezinteresownie.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  30. ~DiabeLna_KsiezniCzka
    12 sierpnia 2008 o 13:41

    Fajny odcinek ;)Zapraszam na http://www.piekne-jest-to-co-podoba-sie-calkiem-bezinteresownie.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12 sierpnia 2008 o 22:40
      Sorka za moje umysłowe spowolnienie, dopiero się skapowałam, że odpowiadam na każdy komentaż słowem „dzięki xD” ale nie chce mi się z tym nic robić, więc… dzięki xD

      Usuń
  31. ~Pisarka.
    12 sierpnia 2008 o 22:42

    Nowa notka na http://www.lily-evans-james-potter.blog.onet.pl Zapraszam do czytania i komentowania.

    OdpowiedzUsuń
  32. giters@onet.eu
    13 sierpnia 2008 o 14:01

    Hymn szkoły mnie powalił zobacz jakie przygody maja bohaterowie mojego opowiadanie na http://www.harry-opowiadanie.blog.onet.pl i ocen mój 2 rozdział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 13 sierpnia 2008 o 20:38
      Oki, jak tylko napiszę 15 rozdział u mnie xD

      Usuń
  33. Brillen
    7 września 2008 o 19:03

    Hymn szkoły?Kiedyś wydawał mi sie zdeczka inny xD Bardzo fajnie wszystko opisałaś:)lg-potter.xx.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 8 września 2008 o 17:52
      Bo to nie jest hymn xD Sophie miałaby powitać reprezentantów hymnem szkoły? Dumbledore chciał to zrobić, ale Dark Lady woli działać w pojedynkę xD

      Usuń