Kroki były
coraz wyraźniejsze, że już nie musiałam używać swojego nadnaturalnego słuchu.
Aż się zdziwiłam, że Barty tego nie słyszy, tylko stoi w miejscu i patrzy na
mnie ze zdumioną miną. Cóż, zapewne wziął mnie teraz za niezrównoważoną
wariatkę, ale jeśli…
- Szukałam cię.
Zza zakrętu
wyszła niska postać Claudii. Była ubrana tak jak zwykle, w błękitną sukienkę z
perłowymi guzikami, na głowie miała niebieski kapelusz a na ustach perfidny,
szyderczy uśmiech. Na mój widok uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Widzę, że nie dasz twojemu kochanemu
śmiertelnikowi chodzić po ministerstwie bez obrony – dodała, przyglądając
się Barty’emu, który nie mógł ani jej usłyszeć ani zobaczyć. Cofnęłam się o
krok, patrząc na nią z niedowierzaniem.
- No
wiesz, miałam nadzieję, że dasz mi już spokój – warknęłam.
- Że co
proszę? – zapytał jeszcze bardziej zdziwiony Barty, teraz wyraźnie zbity z
tropu.
- Nie do
ciebie – odpowiedziałam pospiesznie. – A tobie radzę nazywać go po imieniu.
Odwróciłam
się na pięcie, chwyciłam Barty’ego za rękaw i ruszyłam w przeciwną stronę, byle
jak najdalej od natarczywej zjawy. Myślałam, że będzie zatruwać mi życie tylko
wtedy, gdy będę wyjątkowo nieszczęśliwa albo samotna, co obecnie mi nie grozi.
Jak się
spodziewałam, Claudia nie pobiegła za mną. Nie należała do tych, co pchają się
tam, gdzie wyraźnie się im insynuuje, że nie powinni tam być. To właśnie
najbardziej w niej lubiłam, aczkolwiek nigdy bym się do tego jej nie przyznała.
- Sophie –
zaczął nieśmiało Barty. – Czy coś nie tak z… to znaczy, z kim rozmawiałaś?
- Wszystko
ze mną w porządku – mruknęłam, nie patrząc na niego. – Zapomnij o tym.
Crouch nie
naciskał. I bardzo dobrze, bo nie marzyło mi się opowiadać mu całej
nieprawdopodobnej historii z Claudią w roli głównej, co i dla mnie samej byłoby
raczej ciężkim przeżyciem. Owe spotkania ze zjawą w ciele dziecka nie należały
do najprzyjemniejszych.
- Mówiłeś
coś o swoich dziadkach… - odezwałam się. – Dokończ.
- To
ludzie z zasadami – odparł Barty. – Kiedy się dowiedzieli, że ujęto mnie z
grupą Śmierciożerców, bardzo to przeżyli. Odwrócili się ode mnie, twierdząc, że
okryłem hańbą swoje nazwisko. Później, kiedy uciekłem, chcieli mi
wyperswadować, żebym porzucił dawną drogę życia.
- I
żałujesz? – spytałam.
- Czego?
- Noo… że
pozostałeś Śmierciożercą, i w ogóle…
Barty
zamyślił się. Wiedziałam, że odpowiedź brzmiałaby „nie”, ale z drugiej strony…
nie musiałby żyć w ukryciu, miałby normalną rodzinę, ojca, pracę w
Ministerstwie Magii…
- Nie
żałuję niczego – odpowiedział po chwili. – Gdybym ich posłuchał dziadków, nie
miałbym tego wszystkiego. Nie poznałbym ciebie.
Poczułam,
że palą mnie policzki. Nigdy nie reagowałam tak na jakieś słowa. Jednak Barty
działał na mnie w taki sposób, że nie byłam wtedy tą samą Sophie, beztroską i lekceważącą
wszystko. Nie mogłam wtedy opisać swoich uczuć, tego co czułam do Croucha…
- Nie
jestem taka, jak uważasz – mruknęłam. – Nie znasz mnie od tej strony.
-
Chciałbym cię poznać – rzekł Barty, chwytając moją dłoń. Nie odepchnęłam go,
ale byłam mocno zdziwiona tym gestem. Przecież Czarny Pan nie patrzyłby na to
łaskawym okiem, jak by to normalny Barty powiedział…
- Nie
chciałam, aby Lucjusz z nami szedł, bo chciałam cię o coś zapytać– odezwałam
się po chwili, kiedy przez kilka minut przemierzaliśmy bezkres korytarzy i
przejść. – Długo nad tym myślałam i zastanawiałam się, czy, gdyby Czarny Pan
nie stanął między nami…
- Gdyby Czarny
Pan mi pozwolił, to moglibyśmy być razem – przerwał mi. – Też nad tym myślałem.
Nie
potrafiłam na to odpowiedzieć. Znów wychwyciłam odgłos jakichś kroków. Tym
razem i Barty je usłyszał. Po niecałej minucie zza korytarza wypadł Crabbe i
Rabastan. Wyglądali na rozwścieczonych, ale i przerażonych. Kiedy młodszy
Lestrange zobaczył nas na swojej drodze, wściekł się jeszcze bardziej.
- Szukamy
wszyscy Pottera, a wy sobie idziecie, jakbyście byli na spacerku – warknął i
zwrócił się do Barty’ego. – Jeszcze ci mało? Czarny Pan będzie przeszczęśliwy,
jeśli się dowie, co robisz na ważnej misji.
- Jeśli mu
powiesz, to… - zaczął Barty, a ja natychmiast puściłam jego rękę, żeby jeszcze
bardziej nie wpakować go w kłopoty. Rabastan jednak tylko się zaśmiał i odrzekł:
- Cichy
romans, co? Musimy się stąd jakoś wydostać.
- Wiecie
co? – wtrąciłam się. – Czasem sobie tak myślę, że już głupsi być nie możecie.
Ale w takich chwilach jak ta, to dochodzę do wniosku, że jednak staczacie się
coraz bardziej.
Minęłam
czym prędzej Rabastana, by nie patrzeć na jego głupawą, dumną minę i wzniosłam
się o kilkanaście metrów, bo półki z przepowiedniami sięgały prawie do sufitu.
Drzwi wypatrzyłam kilka rzędów od naszego miejsca położenia, co oznaczało
kolejną głupotę Rabastana, bo przecież mógł użyć zaklęcia Czterech Stron
Świata.
Po jakichś
dziesięciu minutach udało nam się w końcu opuścić to zacharkane, zakurzone i obczopione
miejsce, bo już słów mi brakowało, by wytłumaczyć tej trzyosobowej drużynie,
którędy trzeba iść.
Ledwo weszliśmy
do okrągłej komnaty, usłyszeliśmy wrzask Bellatrix:
- MAMY
ICH, SĄ TAM!
Zanim
dobiegliśmy do pomieszczenia, skąd rozległ się głos Bellatrix, jego
właścicielka staranowała nas. I to dosłownie, bo wpadła wprost na mnie, co
skończyło się tym, że o mało nie upadłam, przygnieciona jej ciężarem. Na pomoc
skoczył mi Barty, ratując przed Bellą, rozciągniętą już na podłodze.
- Dzięki –
mruknęłam, unikając jego spojrzenia. Bellatrix podniosła się z wściekłą miną i
machnęła na wszystkich ręką. Poczułam się mocno urażona tym gestem, bo to ja
powinnam machać na nią, ale postanowiłam już zaoszczędzić nam wszystkim tej
sceny.
Bella
rzuciła się prosto do drzwi, za którymi, jak się później okazało, znajdowała
się Sala Śmierci. Tak, właśnie tak się nazywała. Nie miałam pojęcia, dlaczego,
ale brzmiało to zachęcająco, bo może w końcu pozbawię tam życia Pottera, który
tyle lat zbierał laury po przygodach, w których razem braliśmy udział. Kto
przeszkodził Voldemortowi w kradzieży Kamienia Filozoficznego? Oczywiście, Harry
Potter. A kto uratował mu życie? Sophie Serpens? Nie, chyba raczej sam sobie
pomógł. Albo… dzięki czemu Harry Potter zwyciężył w Turnieju Trójmagicznym?
Dzięki swojemu niesamowitemu sprytowi i mocy magicznej. A Sophie Serpens? Och,
a kto to jest? Ach, tak, to ta niezrównoważona wariatka, która jest sławna z
powodu swoich piosenek.
Nareszcie.
Harry Potter otoczony. Stał nieopodal łuku, ściskając w jednej ręce różdżkę, a
w drugiej moją upragnioną przepowiednię. Poprowadziłam Śmierciożerców w jego
stronę. W końcu mogłam powiedzieć Harry’emu, co o nim naprawdę myślę. Wygarnę
mu wszystko, a później zabiję. Już nigdy nie wejdzie mi w drogę. To przez niego
jestem tak okropnie nieszczęśliwa. Gdyby nie on, profesor Trelawney nie
wypowiedziałaby tej przepowiedni. Gdyby nie on, Czarny Pan nie wywierałby na
Barty’ego takiego nacisku. Gdyby nie ten cholerny Potter, Syriusz byłby wolny…
- Koniec
wyścigu, Potter – zza moich pleców rozległ się głos Lucjusza Malfoya. – A teraz
oddaj przepowiednię ja grzeczny chłopczyk…
-
Pozwólcie… odejść innym… to ją oddam… odparł Harry. Nie wyglądał dobrze, co
bardzo poprawiło mój humor i wzmocniło moją nienawiść do niego. Miał przeciętą
wargę, podbite oko i ledwo trzymał się na nogach.
- Koniec z
targami – warknął Malfoy. – Chyba widzisz, że jest nas więcej. A może
Dumbledore nie nauczył cię liczyć?
Tym razem
śmiałam się razem z innymi. Jedyną, która nie brała udziału w tej całej
wesołości, która nas ogarnęła, była Sapphire. Trzymała się z boku, zmieszana
całym tym towarzystwem. Nigdy jej do niczego nie zmuszałam. To ona wybrała, że
pójdzie ze mną wszędzie. Darla na pewno byłaby świetną Śmierciożercą. Byłaby
taka jak Barty. Bardzo by się starała, aczkolwiek miąłby też do tego pewnego
rodzaju dystans…
Uciszyłam
Lucjusza ruchem ręki i zeszłam kilka stopni w dół.
- Harry
Potter – odezwałam się spokojnym, jadowitym tonem. – Tyle lat czekałam na tą
chwilę. Na chwilę, w której powiem ci, jak bardzo zatrułeś mi życie. Jak bardzo
skrzywdziłeś mnie choćby samą swoją obecnością.
Harry
patrzył na mnie z zainteresowaniem, ale wiedziałam, że myśli tylko o tym, jak
się stąd wydostać. Już otwierałam usta, ale niestety, moją przemowę przerwało
jakże efektowne wejście Neville’a.
- Harry! –
zawołał, schodząc ku Potterowi po stopniach. Zatrzymał się gwałtownie na widok
Śmierciożerców. Zerknęłam na jego różdżkę. Nie należała do niego. Była
własnością Hermiony. A więc Panna Szlama była obecnie zdolna do jakiegokolwiek
czynu, co rzecz jasna, bardzo mnie ucieszyło.
-
Rookwood, zajmij się nim – rozkazałam, odwracając głowę, nie parząc na
Neville’a. Rookwood chwycił niczego niespodziewającego się Longbottoma z tyłu
za ręce i zawlókł na tyły zwartego szeregu kilkunastu moich Śmierciożerców.
- A więc
tak – dodałam, patrząc znów prosto w zielone, tak znienawidzone przeze mnie
oczy Harry’ego. – Tyle lat czekałam, by powiedzieć ci, co sądzę o takich jak
ty. Nigdy nie zrozumiesz ludzi, którzy ponieśli prawdziwą krzywdę. Myślisz, że
jesteś wielkim pokrzywdzonym, skoro straciłeś rodziców. Myślałeś, że jesteś
ofiarą, której Lord Voldemort zamordował rodzinę! Ale nie pomyślałeś jednak, że
ja mogę cierpieć jeszcze bardziej, bo moi rodzice żyją, a nienawidzą mnie tak jak
ty nienawidzisz Czarnego Pana!
Nie mogłam
dłużej mówić. Samo wspomnienie o biologicznych rodzicach chwyciło mnie za
gardło i nie chciało puścić. Nie mogłam dłużej dusić w sobie tego bólu. Ukryłam
twarz w dłoniach i wybuchnęłam płaczem. Żałowałam, że poddałam się tak
hańbiącej, typowo ludzkiej słabości i to jeszcze na oczach Pottera.
Ktoś
odciągnął mnie w tył. Rozpoznałam, że to Barty. Nie po delikatności, z jaką to
zrobił, ale po rękach. Miał takie subtelne, długie palce. I nikt oprócz niego
nie przytuliłby mnie w takim miejscu na oczach wroga.
- Uspokój
się, oni są tak samo marni, jak mój ojciec – usłyszałam jego cichy szept tuż
przy uchu. Co prawda, mogłabym tak wypłakiwać się w jego ramię całe wieku, ale
było zadanie do wykonania, co było ważniejsze. Opamiętałam się i odsunęłam się
od Barty’ego. Otarłam pospiesznie łzy. W tym czasie Bellatrix zdążyła już mnie
zastąpić. Kiedy wróciłam na swoje miejsce, krzyczała właśnie do Rookwooda:
- Dawaj mi
go tu!
Rookwood
pchnął Longbottoma w jej stronę, na co Bella uniosła różdżkę i zawołała:
- Crucio!
Neville
podciągnął nogi pod brodę i zaczął wrzeszczeć jak opętany. Nie trwało to długo,
jednak Bellatrix najwyraźniej doskonale się bawiła. Cofnęła zaklęcie i dodała:
- To na
początek. Jeśli nie oddasz nam przepowiedni, Potter, będziesz świadkiem, jak
twój przyjaciel kona w męczarniach.
Harry
powoli, bardzo powoli wyciągnął rękę z małą kulką w stronę Śmierciożerców.
Lucjusz doskoczył do niego, by ją wziąć. Nagle do komnaty wpadło z donośnym
hukiem pięć nowych osób: Moody, Tonks, Lupin, Kingsley i Syriusz. Malfoy
odwrócił się, ale Nimfadora strzeliła już w niego oszałamiaczem.
- Na co
czekacie, na nich! – zawołałam, wyszarpując różdżkę z kieszeni. To było dopiero
coś… po raz pierwszy otwarcie walczyłam z Zakonem Feniksa na śmierć i życie.
Zupełnie tak, jak Evan. Tyle że ja nie dam się wykończyć. Jednym machnięciem
różdżki zwaliłam Moody’ego z nóg. Oni byli dla mnie zbyt prości… Musieli mieć
coś w zanadrzu, chyba że również myśleli, podobnie jak Potter, że opuszczę
Śmierciożerców…
- Sophie!
– ryknął Syriusz, przedzierając się przez tłum walczących w moją stronę. – Co
ty wyprawiasz?!
- Najpierw
muszę zdobyć proroctwo! – odkrzyknęłam, rozbrajając tym razem na dobre
Moody’ego. – Później niech się dzieje, co chce!
Tylko to
powiedziałam i już musiałam skoczyć na ratunek Rabastanowi, który był właśnie
napastowany przez Lupina. Oszołomiłam Tonks, która przeleciała przez całą Salę
Śmierci i zatrzymała się na ścianie.
Nagle
serce podskoczyło mi do gardła. Kątem oka zauważyłam, jakby na zwolnionym
filmie. Lśniąca kulka wyślizguje się z kieszeni Pottera, rozbija się o kamienną
podłogę… Nie miałam już czasu na myślenie. Wytężyłam swój wampirzy słuch,
chłonąc każde słowo, wypowiadanie przez młodą kobietę i starca, jak życiodajny
tlen.
Przestałam
zwracać na wszystko uwagę. Przepowiednia rozbita. Wszystko stracone. I co z tego,
że usłyszałam jej treść! Nie będę mogła przecież powtórzyć jej treści wujowi.
Przez głupie zaklęcie Dumbledore’a.
Cóż, skoro
już nie ma przepowiedni, muszę zatroszczyć się o Śmierciożerców. Poprawka. O
jednego Śmierciożercę, na którym zależało mi bardziej od wszystkich innych. Jednak
Barty najwyraźniej wcale nie chciał opuszczać pola walki. Cieszył się, że w
końcu wyrwał się na moment z domu pana i ma okazję się rozerwać.
Z całej
zbiorowości najzacieklej walczył Syriusz i Bellatrix. Jego nie chciałam oszołamiać.
Jego też chciałam stąd zabrać. Co mu strzeliło do głowy, żeby opuszczać
bezpieczną kryjówkę! Och, pomyślmy… pewnie Harry…
Gdzieś
skądś rozległ się okrzyk:
-
DUBBLEDORE!
Odwróciłam
się jak na komendę. Po kamiennych, lśniących stopniach zbiegał najprawdziwszy
Albus Dumbledore. Moja uwaga została też przyciągnięta przez walczącą Bellę i
Syriusza. Nie mogłam się przecież rozdwoić. Wybrałam Blacka. Chciałam pomóc mu,
czy coś, ale bałam się też zrobić krzywdę Bellatrix…
- No,
dalej, postaraj się, przecież potrafisz! – krzyknął Syriusz, uchylając się
przed kolejnym szmaragdowozielonym promieniem. Jednak następnym razem nie miał
tyle szczęścia. Drugi, tym razem szkarłatny, trafił go prosto w pierś. Teraz
poczułam się, jakbym grała w quidditch, a Syriusz był zniczem. Leciał, jak na
zwolnionym filmie. Wygiął się w łuk, tuż pod kamienną, śmiertelną budowlą.
Śmiech jeszcze nie spełzł z jego twarzy, a ja zareagowałam instynktownie.
Rzuciłam się w jego stronę z nadnaturalną prędkością, mając jeszcze rozpaczliwą
nadzieję, że zdążę…
~*~
Z tego
odcinka jestem zadowolona xD Co prawda, w połowie pisania internet mi się na
chwilę wyłączył i myślałam, że nie dodam dziś notki, ale już jest OK. Cóż,
jeszcze jest jedna sprawa. Otóż, w poniedziałek jadę na wycieczkę na trzy dni i
rozdziału nie napiszę, niestety. Mam nadzieję, że następnym odcinkiem Wam to
wynagrodzę xD Dedykacja dla Cam :* Dawaj szybko rozdział nowy^^
Pamiętam, Claudio xD
Wydostaliśmy
się jakoś z windy. W ministerstwie panowała głucha cisza. Żadnej żywej duszy w
korytarzach. Nic. Najwidoczniej Śmierciożercy już pozbyli się
potencjalnych świadków, czym uchronili
mnie przez kompromitacją. Harry poprowadził nas przez jeden z holi do kolejnej
windy, tym razem już większej, a co za tym idzie, i wygodniejszej. Ten sam
kobiecy głos zapytał, dokąd chcemy jechać. Harry wcisnął pospiesznie przycisk z
napisem „Departament Tajemnic” i winda ruszyła w dół. Nikt nic nie mówił,
dopóki nie wyszliśmy z windy i nie stanęliśmy na początku korytarza, na którego
końcu majaczyły dobrze mi znane drzwi. Harry ruszył jako pierwszy, podnosząc
różdżkę wysoko i oświetlając nam drogę. Kiedy mijaliśmy jedne z masywnych drzwi
do sali przesłuchań, coś we mnie drgnęło. No tak, w tej sali przesłuchiwano
Barty’ego i Bellatrix w sprawie torturowania rodziców Neville’a. A jeśli… jeśli
Voldemort wyśle Croucha razem ze Śmierciożercami, by razem z nami walczył o
zdobycie proroctwa? Nie, przecież Czarny Pan doskonale wiedział, że wkrótce
może wkroczyć Zakon Feniksa, a Barty był dla niego zbyt cenny, co już udowodnił
w tak licznych kłótniach ze mną.
Harry
zatrzymał się przed drzwiami, odetchnął parę razy i powiedział:
- Różdżki
w pogotowiu.
Pchnął
drzwi i wszedł do środka. Za nim stłoczyła się reszta, prawie drżąc ze strachu.
Ja zostałam trochę z tyłu, obserwując tą śmieszną scenę. Weszliśmy wszyscy do
okrągłej komnaty, pełnej drzwi.
- Niech
ktoś zamknie drzwi – mruknął Harry. Neville wyciągnął rękę i wykonał polecenie.
Jednak, gdy tylko drzwi trzasnęły, wszystko pociemniało, a komnata zaczęła
wirować. Po kilku sekundach wszystko ustało i znów zapłonęły bladym blaskiem
mroczne pochodnie.
- To chyba
ma udaremnić intruzowi wyjście stąd – szepnęła Hermiona. Nikt jej jednak nie
odpowiedział. Harry podszedł do pierwszych drzwi i nacisnął klamkę. Drzwi
ustąpiły bez problemu, więc wszyscy ruszyliśmy za Potterem. Była to komnata
całkiem ciemna. Jedynym źródłem światła był wielki szklany pojemnik, wypełniony
wodą, w której pływały jakieś galaretowate stworzenia, znane mi z wyglądu.
- Co tam
pływa? – rozległ się szept Rona.
- Wydaje
mi się – odezwała się Sapphire. – Że to są mózgi…
- MÓZGI?!
Okrzyk
Rona poniósł się po komnacie, na co pozostali zareagowali głośnym sykiem.
- To nie
tutaj, chodźcie – rozległ się głos Harry’ego i wszyscy opuściliśmy pokój. Ginny
już chciała zamknąć drzwi, kiedy Hermiona zatrzymała ją. Podniosła różdżkę i
wypowiedziała Flagrate, a na ciemnym
drewnie pojawił się płomienny znak X. Znów to nieprzyjemne wirowanie, gęsta,
nawet dla mnie nieprzenikniona ciemność. Nie spodobało mi się to, więc
zamknęłam oczy. Gdy znów je otworzyłam, okrągła komnata stała już w miejscu, a
Harry napierał na kolejne drzwi, które za nic nie chciały ustąpić ani zaklęciu Alohomora ani magicznemu scyzorykowi
Syriusza, który Harry wziął za sobą.
- Cóż,
trzeba spróbować inne – mruknął zawiedziony, chowając zniszczony i całkiem
bezużyteczny scyzoryk do kieszeni. Ruszył w kierunku drugich drzwi, trzymając
różdżkę w pogotowiu. Reszta trzymała się za nim z duszą na ramieniu. Harry
otworzył drzwi, które ustąpiły, ukazując dziwną komnatę, wykonaną z takiego
samego materiału co sala tronowa Voldemorta, tyle że przypominała raczej
amfiteatr. Na samym jej środku, jakieś pięć metrów pod nami, stał rozlatujący
się kamienny łuk z czarną, postrzępioną szmatą zawieszoną pomiędzy jego
ramionami i powiewającą złowieszczo. Dookoła nas rozległy się ciche, ledwo
dosłyszalne szepty.
-
Słyszycie? – zapytał cicho Harry. Pomimo tego, że nawet nie podniósł głosu,
słychać go było tak dokładnie, że aż kąsało w uszy. – Te szepty…
- Ja nic
nie słyszę – odpowiedział Ron takim tonem, jakby się martwił o głowę Pottera.
Harry podszedł do łuku, patrząc w niego jak sroka w kość. Już wyciągnął rękę,
by dotknąć owej tkaniny, zasłaniającej przejście pod kamienną budowlą, ale
podbiegłam do niego z nadnaturalną prędkością i chwyciłam go za ramię, aż Harry
podskoczył.
- Nie
dotykaj – odezwałam się pierwszy raz od pobytu w Departamencie Tajemnic. – To
może być groźne, chodźcie.
- Tak, już
– szepnął Harry, nadal pochłonięty wpatrywaniem się w łuk.
- Czy nie
mieliśmy uwolnić czasem Syriusza? – zapytałam ze spokojnym zainteresowaniem.
Harry drgnął.
- Syriusz…
- Tak,
Syriusz – zgodziłam się. Harry odwrócił się i opuścił czym prędzej komnatę,
rzucając jeszcze ukradkowe spojrzenia na rozlatujący się, już irytujący mnie
łuk.
Potter
podszedł do następnych drzwi i otworzył je. Natychmiast wydał okrzyk nie tyle
zdziwienia, co radości. Tak, ciesz się chłopie, ciesz. Bo za chwilę nie
będziesz miał powodów do radości, kiedy odbierzemy ci przepowiednię i wyślemy
do Hogwartu z czerwonym paskiem na dupie.
Przeszliśmy
przez komnatę pełną jakichś światełek, zegarów i innych podobnych pierdółek, a
Harry dopadł kolejnych drzwi na końcu korytarza. Tak, teraz już wiedziałam,
gdzie się znajdowaliśmy. To z pewnością było owe miejsce pobytu Syriusza.
Zaczęłam się nerwowo rozglądać, poszukując wzrokiem jakichś śladów po
Śmierciożercach. Nic. A może coś ich zatrzymało? Jeśli nie zjawią się na czas,
całe przedsięwzięcie będzie na marne, mało tego, Dumbledore dorwie
przepowiednię i będziemy mogli się z nią pożegnać.
- Tędy –
rozkazał Harry i ruszył spiesznym krokiem naprzód. Gdy szliśmy, odliczał coś
pod nosem, aż w pewnej chwili zatrzymał się gwałtownie, wskazując różdżką na
miejsce pod półką numer pięćdziesiąt cztery.
- Powinien
być tutaj – odezwał się w końcu i odwrócił się do nas plecami, by poszukać
jakichś śladów. Banda przyjaciół zaczęła się rozłazić, również obserwując
wszystko dookoła. Wymieniłam z Sapphire porozumiewawcze spojrzenia i zaczęłam
dla pozorów przyglądać się bacznie zakurzonej podłodze. Nagle rozległ się
zduszony okrzyk Neville’a. No, jak można się tak podniecać jakąś głupotką…
- Harry,
tu jest twoje nazwisko! – zawołał Longbottom. Harry pospiesznie podszedł do
niego i wbił spojrzenie w półkę. Bezszelestnie stanęłam za nim i przeczytałam
nad jego ramieniem napis:
S.P.T. do
A.P.W.B.D.
Czarny Pan
i [?] Harry Potter
- Co to
znaczy? – zapytał ze strachem Ron. Aha, więc już się zorientowali, o co biega… Harry
sięgnął po kulkę, ale Hermiona złapała go za rękaw. Znów ta cholerna szlama się
wtrąca do spraw, o których nie ma zielonego pojęcia!
- Nie
dotykaj, to może być jakieś zaklęte – wyszeptała.
- Tu jest
moje imię i nazwisko – zauważył Harry i wziął okurzoną kulkę do ręki. Dobrze,
Harry, po raz pierwszy w życiu zrobiłeś coś poprawnie.
Potter
przyjrzał się przepowiedni z bliska. Wszyscy otoczyli go, by również rzucić na
nią okiem. Korzystając z okazji, cofnęłam się, a moje szaty zmieniły się w
szatę Śmierciożercy. Nikt tego jednak nie zauważył. W ogóle niczego nie
zauważyli, nawet tego, że u mojego boku pojawił się Lucjusz Malfoy, ubrany w
czarny strój Śmierciożerców, z maską na twarzy i różdżką w ręku. Z ciemności
wyłoniło się jeszcze kilkunastu zwolenników Czarnego Pana, każdy zamaskowany i z
różdżką wycelowaną w Harry’ego i spółkę.
- Bardzo
dobrze, Potter. A teraz odwróć się grzecznie i oddaj mi to – odezwał się
Malfoy. Ktoś krzyknął. Chyba była to Ginny, ale nie interesował mnie już ich
strach. Ważne było, że Harry Potter ma w ręku przepowiednie i za chwilę zmuszę
go do oddania mi jej.
- Oddaj mi
to, Potter – powtórzył Lucjusz, wyciągając ku niemu rękę. Wszyscy odwrócili się
powoli w moją i Malfoya stronę. Przez chwilę Potter patrzył na mnie z
niedowierzaniem, aż zapytał:
- Gdzie
jest Syriusz?
Wybuchnęłam
śmiechem, a Śmierciożercy zawtórowali mi.
- Czarny
Pan zawsze ma rację – odezwała się Bellatrix, stając po mojej prawej stronie.
- Zawsze –
zgodził się Lucjusz.
- Jak
mogłaś? – krzyknął nagle Harry, patrząc na mnie z niekłamaną nienawiścią i
obrzydzeniem. Znów się roześmiałam.
- Och, czy
ty naprawdę jesteś taki głupi? – spytałam. – Przecież to wiadome, że zawsze
będę służyć Czarnemu Panu, bez względu na to, co zrobi Dumbledore, kim są dla
mnie Ghostowie i co jestem dłużna Syriuszowi. Ty naprawdę myślałeś, że ja chcę
ci pomóc szukać Wąchacza?
- Ale on…
- To tylko
przekręt, Harry! – przerwałam mu. – Przecież nigdy bym się nie zgodziła, by
Voldemort torturował Syriusza!
- Nie
wierzę ci – warknął Potter. – Gdzie jest Syriusz? Wiem, że go macie!
- Gdzie
jest Syriusz! – powtórzyła drwiącym tonem Bellatrix. – Dzidziuś obudził się
psieraziony i pomyślał, zie to, co mu się psiśniło, to plawda.
Śmierciożercy
znów wybuchnęli śmiechem. Harry mruknął coś do stojących za nim uczniów, na co
słudzy Czarnego Pana roześmiali się jeszcze głośniej. Ach, zawsze uważałam, że
większość z nich to okropnie nietaktowni prostacy.
-
Widzicie? – zawołała rozbawiona Bella. – Udziela rady innym dzieciaczkom, jakby
myślał, że będą z nami walczyć!
Śmierciożerców
opanowała jeszcze większa wesołość.
- Sapphire
– odezwałam się spokojnym tonem i wszyscy ucichli. – Co ty tam robisz?
Sapphire
zawahała się, ale szybko ruszyła w moją stronę i stanęła obok ojca, który kiwał
się niedaleko Lucjusza. Machnęłam różdżką i jej szata zmieniła się w szatę
Śmierciożercy.
- Och,
Bellatrix, ty nie znasz Pottera tak dobrze jak ja – odezwał się Malfoy. – On
uwielbia odstawiać bohatera.
- Wiesz,
jak ja lubię taką zabawę – powiedziałam, bawiąc się różdżką w sposób bardzo
charakterystyczny dla Lorda Voldemorta. – Ale ostatnio mam mało czasu na to,
więc powiem wprost. Oddasz mi tą przepowiednię teraz, albo zobaczysz jak te
dzieciaki giną.
- Bierzcie
tę najmniejszą – rozkazała Bellatrix, wskazując na Ginny ręką. Wszyscy ciasno
otoczyli rudowłosą, jakby myśleli, że to uratuje jej życie. Nie liczyło się już
dla mnie ich życie. Ważna była przepowiednia i aby ją zdobyć, byłam gotowa zrobić
wszystko.
- Czy ty
się czasem nie zapominasz, kochana? – zapytałam ją. Bellatrix zerwała z twarzy
maskę i zerknęła na mnie, unosząc różdżkę. Coś w wyrazie jej twarzy bardzo mi
się nie spodobało, i pomimo że była moją przyjaciółką, nie mogłam pozwolić, by
patrzyła na mnie w ten sposób. Poderwałam rękaw szaty i prawie dotknęłam
Mrocznego Znaku. Mój palec zwisał nad nim zaledwie o cal.
- Bo go tu
wezwę, przysięgam – wyszeptałam. Bella opuściła różdżkę i odwróciła głowę. Mój
gniew nieco osłabł, więc opuściłam rękaw, wpatrując się w Harry’ego.
- Już
czas, byś nauczył się odróżniać snu od rzeczywistości – zwrócił się do niego
Lucjusz, najwyraźniej ciesząc się ze swojej roli doprowadzenia tutaj
Śmierciożerców, których oczywiście, chyba bezwiednie, oddał teraz pod moją opiekę. To było całkiem miłe uczucie,
dowodzić nimi wszystkimi i to w tak ważnej sprawie. Polecenie Czarnego Pana
brzmiało wyraźnie. Mam doprowadzić tu Pottera, a później odebrać mu proroctwo
ze Śmierciożercami podlegającymi pode mnie.
- W ogóle
o jakiej przepowiedni rozmawiamy? – zapytał Harry takim tonem, który nie
spodobał mi się jeszcze bardziej niż mina Bellatrix.
- Czy to
jest żart, Potter? – prychnął Lucjusz.
- Nie, ja
nie żartuję – odparł Harry. – Dlaczego Voldemort tak bardzo chce ją mieć?
Wśród
Śmierciożerców rozległy się syki i buntownicze pomruki. Mnie również nie
zachwyciła ta wymiana imienia mojego wuja przez Harry’ego. Jakoś wcześniej
nieba rdzo mi to przeszkadzało, ale teraz wyjątkowo podniosło mi ciśnienie, aż
poczerwieniałam na twarzy ze złości.
-
Ośmielasz się wymawiać jego nazwisko? – wyszeptała Bella.
- A tak –
rzekł Harry z nutą wesołości w głosie. – bez przeszkód mówię: Vol…
- Milcz! –
krzyknęła Bellatrix. – Jak śmiesz wypowiadać jego imię, plugawy mieszańcu!
- A ty
wiesz, że on też jest mieszańcem? – zapytał Potter, posuwający się tym razem za
daleko. – Voldemort? A może wmawia wam, że jest czarodziejem czystej krwi?
- Ach,
Harry, Harry – powiedziałam spokojnym tonem, obejmując Bellatrix prawą ręką w
talii, jakby była moją matką. – Czarny Pan ni jest mieszańcem, dzięki krwi,
którą otrzymał ode mnie. Pamiętasz? Byłeś tego świadkiem.
Wyszłam
nieco naprzód i zaczęłam się przechadzać pomiędzy stojącymi w bezruchu
Śmierciożercami.
- Widzisz,
Dumbledore’owi bardzo zależało na tym, byś nie dowiedział się o tej
przepowiedni – ciągnęłam teraz już nawet zadowolona z zaistniałej sytuacji. –
Nie powiedział ci, dlaczego masz tą twoją wspaniałą bliznę w kształcie
błyskawicy.
Harry
impulsywnie dotknął owej szramy na czole. Zdawał się zbity z tropu, ale to
przecież Harry Potter, zawsze może mieć coś w zanadrzu.
-
Dumbledore nie powiedział ci tego, co? – zapytałam. – Nic dziwnego, Czarny Pan
zawsze się dziwił…
- Więc
dlaczego Voldemort chciał tak bardzo bym przyszedł i wziął tą… przepowiednię,
tak? Dlaczego nie przyszedł tu sam? – odezwał się Potter.
Bellatrix
wybuchnęła śmiechem.
- Sam? –
powtórzyła. – Czarny Pan miałby pojawić się w ministerstwie, gdzie nikt nie
chce przyjąć do wiadomości jego powrotu?
- Bo jest
tchórzem… - zaczął Harry, ale moja cierpliwość się skończyła i nie pozwoliłam
mu dokończyć. Machnęłam różdżką z takim impetem, że szkarłatny promień rozwalił
połowę półek za Potterem i resztą. Na tym się nie skończyło. Upuściłam różdżkę,
która potoczyła się po podłodze i rzuciłam się z wyciągniętymi przed siebie
rękami w stronę Wybrańca, chcąc zadać mu bolesny cios, którym potraktowałam
całkiem niedawno Rabastana. Ktoś jednak chwycił mnie od tyłu i pociągnął do
tyłu, z powrotem na moje miejsce obok Lucjusza i Bellatrix. Odwróciłam się, by
zobaczyć, kto uniemożliwił mi wybicia Potterowi tych głupich okularów. Owa
osoba zdjęła maskę. Cofnęłam się o krok i o mało nie potknęłam się o skraj
swojej szaty ze zdziwienia. Barty natomiast nie okazał żadnego zaskoczenia na
mój widok. Ale jak to się stało, że JA nie wiem nic o tym, że Barty Crouch bierze
udział w MOJEJ wyprawie po przepowiednie?!
- Co ty tu
robisz? – wyszeptałam.
- Myślisz,
że będę siedział spokojnie i czekał, aż przyniesiecie tą przepowiednię Czarnemu
Panu? – zapytał. Odwróciłam się z uśmiechem w stronę Harry’ego i zwróciłam się
do niego:
- Widzisz?
Przewyższamy was liczebnie, nasze moce magiczne są o wiele bardziej skuteczne
od waszych, poza tym… mamy mnie, nieprawdaż? Więc powtarzam po raz ostatni.
Oddajcie mi przepowiednię, a nikomu nic się…
Nie dane
mi było dokończyć. Drużyna Pottera, bo tak mogę to teraz nazywać, drgnęła
gwałtownie, a wszyscy zawołali:
- DRĘTWOTA!
Pięć
czerwonych promieni pomknęło w stronę półek z milionami innych przepowiedni, a
nas zasypał grad szkła. Moja reakcja również była nagła. Błyskawicznie wzbiłam
się w powietrze, unikając losu pozostałych Śmierciożerców, obsypanych
szczątkami przepowiedni. Zanim wszyscy otrzepali się i podnieśli z ziemi,
Potter ze swoją umiłowaną grupą przyjaciół zdążyli umknąć. Zaklęłam głośno,
lądując obok Lucjusza. Ten zaczął dzielić nas na pary.
- A co ze
mną? – zapytałam, gdy skończył, przydzieliwszy się do drużyny z Bartym i
Mulciberem.
- Pani
powinna wracać do Czarnego Pana – odparł Malfoy.
- Ja
pie*dole – stwierdziłam. – Zajmijcie się Nottem, a ja idę z Bartym i nie słyszę
wymówek.
Chwyciłam
Croucha dość brutalnie za ramię i poszłam w kierunku, gdzie zniknęła drużyna
Pottera. Po minucie drogi już nie słyszałam gadaniny Lucjusza, który głośno
narzekał na „warunki, w których musi pracować”. Barty milczał. Byłoby dobrze,
gdyby się odezwał, bo już zaczynała mnie nudzić cała ta wyprawa.
- Jak to
się stało, że tu się znalazłeś? – zapytałam w końcu, nie patrząc nawet w jego
stronę.
-
Normalnie – odparł. – Przybyłem z Malfoyem.
- Jeśli
nas złapią, to też trafisz do Azkabanu – zauważyłam. – Nie chcę, żeby coś ci
się stało.
- Ojciec
też miał mnie za takiego nieudacznika życiowego – powiedział Barty, co
spowodowało, że natychmiast zaczęłam mieć wyrzuty sumienia.
- Bo był
głupcem – skomentowałam to.
Crouch
wzruszył tylko ramionami.
- Nie masz
innej rodziny? – zapytałam.
- Mam
dziadków – odpowiedział po dłuższej chwili zastanowienia. – To rodzice mojej
matki. Kochali mnie tak jak matka. Tylko ojciec miał do mnie jakieś
uprzedzenia…
Uniosłam
rękę, aby go uciszyć. On nie mógł tego usłyszeć, lecz ja, posiadając nadnaturalną
zdolność usłyszenia czegoś z o wiele dalszej odległości niż śmiertelnik, tym
razem usłyszałam jakieś kroki.
~*~
Mogłabym
dalej pisać, ale po pierwsze nie mam już czasu, a po drugie chciałabym Wam
zostawić coś na następny rozdział. Jak to miło z mojej strony, czyż nie?
Dedykacja dla Ciemnej Pani, dawno
jej nic nie dedykowałam… No to ja spadam, jutro mam sprawdzian z WOSU xD
Wielka
Ślizgonka, trzymająca Hermionę, odskoczyła od niej, patrząc na nią z odrazą.
Ale nie tylko ona. Ja również się skrzywiłam, widząc reakcję Panny Szlamy. Żeby
okazywać słabość przy wrogu? Jej chyba do końca rozum odjęło.
Dopiero po
minucie zauważyłam, że Hermiona zakrywa szczelnie twarz. Na jej policzkach nie
było łez. Co jej zacofany mózg wymyślał, nie wiedziałam i nawet nie chciałam
wiedzieć. Miałam tylko nadzieję, że to nie wkopie nas w większe kłopoty, bo
naprawdę nie chciałam uciekać się do ostateczności. W tym wypadku musiałabym rozbroić
pół tuzina Ślizgonów i panią dyrektor Hogwartu, za co groziłoby mi minimum
dziesięć lat w więzieniu, jako niebezpieczna uczennica. Cóż, w każdy razie
mogłabym zapytać Barty’ego o wrażenia z Azkabanu…
- Musimy
powiedzieć, Harry! – jęknęła Hermiona, całkiem skutecznie udając płacz. – Ona i
tak to z ciebie wydusi.
- Czyś ty
idiotko zwariowała? – wydyszałam, szamocząc się z niewidocznym dla mnie
Ślizgonem lub Ślizgonką.
Hermiona
ani Umbridge nie zwarzyły na kilka rzuconych przeze mnie przekleństw.
- No, no,
no! – zawołała triumfalnie Umbridge. – No to mów, dziewczyno, śmiało!
Popchnęła
Hermionę na fotel przed jej biurkiem i stanęła naprzeciw niej, świdrując ją
wzrokiem mętnych, żabich oczu. Panna Szlama zakryła jeszcze szczelniej oczy i
wyjąkała:
- Ja nie
mogę już d-dłużej milczeć… Harry chciał porozumieć się z profesorem
Dumbledore’em.
Umbridge
znów wydała z siebie okrzyk triumfu. Żałosne. Jak mogła połknąć tak prosty do
zauważenia przekręt? Jednak już nic mnie nie zdziwi, skoro ta idiotyczna stara
panna może stoczyć się jeszcze bardziej…
- Z
Dumbledore’em? – powtórzyła Umbridge. – A więc wiecie, gdzie on jest?
- No nie!
– brzmiała odpowiedź Hermiony. – Szukaliśmy go w Dziurawym Kotle… na Pokątnej…
- Ty
kretynko, myślisz, że Dumbledore siedziałby sobie spokojnie w kawiarni i
popijał herbatkę w czasie, kiedy szuka go całe ministerstwo? – krzyknęła
oburzona ropuszyca. Cóż, na miejscu Hermiony to oburzyłabym się bardziej niż
Umbridge. Gdyby ktoś nazwał mnie kretynką, to bym rozszarpała…
- Ale… ale
my chcieliśmy powiedzieć mu coś bardzo ważnego! – jęknęła Hermiona. –
Chcieliśmy powiedzieć, że to już jest gotowe… ta broń…
- Broń?! –
zawołała pani dyrektor. Teraz już nie mogła na swej ciastowatej, obwisłej
twarzy ukryć podniecenia. Gdybym się jej kiedykolwiek bała, stwierdziłabym, że
teraz wyglądała naprawdę przerażająco, jakby zwariowała. Wybałuszyła oczy,
twarz jej jeszcze bardziej obwisła i zbladła. – A więc Dumbledore pracował nad
jakąś bronią, żeby przejąć ministerstwo?
- Nie wiem
– odparła Hermiona, dygocąc na całym ciele. – My tego nie rozumiemy… Mieliśmy
robić tylko to, co nam kazał.
Już
wiedziałam, jakie padnie pytanie z ust Umbridge. Całkiem dobrze rozegrane, jak
na zacofany umysł szlamy. To musiałam jej przyznać.
-
Zaprowadź mnie do tej broni – zażądała pani dyrektor.
- Im nie
pokażę! – pisnęła Hermiona, wskazując na Brygadę Inkwizycyjną.
- Nie ty
będziesz ustalać warunki – warknęła Umbridge.
- Dobrze –
powiedziała Hermiona, znowu wybuchając płaczem. – Mam nadzieję, że użyją tej
broni przeciwko pani. D-dostałaby pani wreszcie za swoje! Nareszcie panią
wykończą, bo na to pani zasługuje!
Te słowa
zrobiły na pani Dolores wrażenie. Przez chwilę przyglądała się bacznie swojej
Brygadzie Inkwizycyjnej, po czym znów zaczęła się wpatrywać w Hermionę.
- Dobrze –
odezwała się w końcu matczynym głosem. – Pójdziemy tylko we dwie. Zabierzemy
jeszcze Pottera i… - tu przez chwilę spojrzała mi prosto w oczy – i weźmiemy
też pannę Serpens, jako obrońcę.
Tylko na
to czekałam. Ślizgon, którym okazał się Wilhelm Montague, rozluźnił uścisk. Odepchnęłam
go od siebie, patrząc mu w oczy z nienawiścią. Nie mogłam uwierzyć, że mój
własny kapitan drużyny mógł mnie potraktować tak brutalnie i chamsko.
- Pani
profesor – odezwał się nagle Draco. – Czy nie uważa pani, że powinien pójść z
panią ktoś z Brygady Inkwizycyjnej? Żeby pilnować…
- Jestem
wykwalifikowanym urzędnikiem ministerstwa, Malfoy – przerwała mu lodowatym
tonem Umbridge. – Myślisz, że nie poradzę sobie z trójką pozbawionych różdżek
uczniami?
Och, jak
bardzo się mylisz, pani profesor. Szkoda, że to będzie pani ostatni pobyt w tym
pokoju. Mogę przyznać, że nawet polubiłam pani głupie pomysły i dekrety, czy
jak to tak inaczej zwał…
- Wy –
zwróciła się do mnie, Harry’ego i Hermiony dobitnym tonem. – Idziecie ze mną.
Co prawda,
zagranie z żałosnym płaczem Hermiony i wymyśleniem rzekomej broni było całkiem
dobre, ale w co dalej grała ta żałosna szlama, nie wiedziałam. Mogłam się na to
zgodzić tylko dlatego, by jak najszybciej wydostać się z zamku i pozbyć się
uciążliwego towarzystwa Umbridge.
Wyszliśmy
z zamku i biegliśmy teraz przez błonia w stronę Zakazanego Lasu. Już się
ściemniało, a pani dyrektor na swoich krótkich, grubych nóżkach nie mogła nas
dogonić, więc skorzystałam z okazji i dorównałam kroku Hermionie.
- Co ty
wyprawiasz? Wiesz, ile czasu już upłynęło od chwili, kiedy Harry miał wizję? –
wysyczałam. – Chcesz pozwolić Syriuszowi zginąć?
- Zaufaj
mi – szepnęła Hermiona. Przewróciłam oczami i wyczarowałam sobie niewielki
biały płomień dla rozświetlenia drogi. Oczywiście, sama nie potrzebowałam
takiego ułatwienia, ale gotowa byłam się poświęcić nawet do pomocy Hermionie,
by jak najszybciej dostać się do Ministerstwa Magii.
Zapuszczaliśmy
się coraz bardziej w las, co bardzo mi się nie podobało. Nie widziałam, czy
Hermiona zdawała sobie sprawę, że prowadzi nas tą ścieżką, którą kilka lat temu
szłam do Aragoga. Nie mogłam jednak się do Hermiony odezwać, bo Umbridge szła
całkiem niedaleko nas, co jakiś czas potykając się albo o własne nogi albo o
wystający korzeń.
- Już nie
daleko! – zawołała Hermiona ile tylko sił w płucach. Szturchnęłam ją w bok.
- Nie
drzyj się, idiotko, bo się centaury tu zlecą – syknęłam.
- Właśnie
chcę, żeby się zleciały – odparła, po czym ryknęła jeszcze głośniej. – Już
naprawdę nie daleko!
Zatrzymałam
się na ułamek sekundy. Zaraz. Skoro ona chce,
aby przybyły tu centaury, to jakim cudem zawsze miała Wybitny z opieki nad
magicznymi stworzeniami? Przecież centaury ją oskalpują! Nie tylko ją, Harry
też może na tym ucierpieć, a jeśli coś mu się stanie, nie weźmie przepowiedni,
którą później mi będzie musiał oddać. Cóż, w ostateczności, będę mogła rozwalić
całe ministerstwo i odpowiednim zaklęciem odczarować przepowiednię, ale to
naprawdę w ostateczności.
Nagle tuż
obok głowy Harry’ego świsnęła strzała i ugodziła w drzewo. Umbridge zakryła
swoją głowę rękami, aby bronić się ewentualnie przez atakiem centaurów.
- Kim
jesteście, ludzka raso? – rozległ się głos i kilka metrów przed sobą zobaczyłam
kasztanowego centaura z łukiem w dłoni.
- Jestem
Dolores Umbridge – odpowiedziała Umbridge przerażonym głosem. – Starszy
podsekretarz ministra magii, dyrektor i Wielki Inkwizytor Hogwartu!
- Jesteś z
Ministerstwa Magii? – zapytał Magorian, a reszta centaurów, stojących za nim
poruszyło się niespokojnie.
- Tak –
odparła Umbridge. – Więc uważajcie! Ministerstwo każe napaść na ludzi ze strony
takich mieszańców, jak wy!
- Zamknij
się, cholerna plotkaro! – warknęłam. Centaury napięły łuki, a wielu z nich
zamruczało groźnie.
- Jak nas
nazwałaś? – zagrzmiał Zakała.
- Stado
plugawych mieszańców! – krzyczała Umbridge, celując różdżką w centaura. Krótki
patyczek dygotał jej w ręku okropnie, więc było mało prawdopodobne, iż sobie
dobrze wyceluje.
Strzała
świsnęła tak blisko jej mysich kudłów, że ta wrzasnęła i jeszcze raz zakryła
sobie twarz rękami, na co centaury wybuchnęła śmiechem, któremu zawtórowałam.
- Incarcerus! – zawołała Umbridge, a z jej
krótkiej różdżki wystrzeliła gruba lina i oplotła tors i ramiona śnieżnobiałego
centaura. Na to tylko czekały inne. Pomknęły w stronę Umbridge, uniosły ją nad
głowy i pomknęły z nią w głąb puszczy. Strzeliłam palcami, a liny, duszące
białego centaura opadły. Ten podniósł się i dołączył z dzikim okrzykiem do
kilkunastu centaurów, fundujących Umbridge krajoznawczą przejażdżkę po puszczy.
Zakała i Ronan chwycili Hermionę i Harry’ego za karki.
- A ci? –
zapytał jeden z centaurów, pozostałych w stadzie.
- To
jeszcze źrebaki – odparł Ronan. – Takich nie atakujemy.
- Oni
przyszli tutaj z tą kobietą – powiedział jeszcze ktoś z tłumu burych centaurów.
- Błagam!
– jęknęła Hermiona, teraz już naprawdę przerażona. Prawdziwe łzy płynęły jej po
policzkach. – Miałam nadzieję, że nam pomożecie…
Teraz
popełniła fatalny błąd. Centaury ryknęły buntowniczo.
- Co, może
myślałaś, że jesteśmy ślicznymi mówiącymi końmi, które pomagają takim jak wy? –
zawołał Zakała.
Wyszłam
nieco na przód.
-
Spokojnie – powiedziałam. – Hermiona nie miała nic złego na myśli. Widzisz, ta
cała wyprawa to fatalne nieporozumienie. Nie chcieliśmy zakłócać waszego
spokoju, znacie mnie przecież. Jestem jak wy, nie w pełni ludzką rasą, jak to
nazywacie. Jestem wampirzycą, wy jesteście centaurami… to jak, puścicie ich? To
moi przyjaciele. Zakało, znamy się przecież nie od dziś.
Posłałam
mu błagalne spojrzenie. Zakała stał przez chwilę, trzymając za kołnierz
Harry’ego. W końcu puścił go, Ronan puścił Hermionę, więc oboje padli na twarze
na ziemię. Nie zdążyłam nawet podziękować za okazaną pomoc, bo drzewa za Zakałą
rozstąpiły się i moim oczom ukazał się Graup. Strzały świsnęły w momencie,
kiedy olbrzym zwalił z nóg rudego centaura i wbiły mu się w twarz i ramiona.
Deszcz krwi Graupa zmoczył Harry’ego i Hermionę, natomiast ja zdążyłam jakoś
uniknąć ich losowi, skacząc w wielką kępę pokrzyw. Nie było to miłe lądowanie,
możecie mi wierzyć. Ale przynajmniej
udało nam się pozbyć Umbridge, której krzyk już dawno zatonął gdzieś w lesie.
- Spadajmy
stąd! – zawołałam do Hermiony i chwyciłam ją za rękaw szaty. Harry zdążył się
już napatrzeć na walkę centaurów z olbrzymem, bo minę miał jakby właśnie wrócił
z kina. Ależ on jest dziecinny…
Udało nam
się w końcu wydostać z Zakazanego Lasu. Gdzieś nieopodal chatki Hagrida
wpadliśmy na pozostałych więźniów. Wyglądali jakby właśnie się z kimś pobili,
ale każdy z nich miał na ustach uśmiech, a w ręku różdżkę.
- Jak wam
się udało im uciec? – zapytał Harry, kiedy Ron oddał już nam różdżki.
- Długa
historia – odpowiedział. – Nie wiem, Sophie, czy nadal będziesz chciała chodzić
z Malfoyem.
-
Dlaczego? – spytałam nieco zaniepokojona.
- Ginny
potraktowała go upiorogackami… a Neville wystrzelił naprawdę fajne Impendimento
– odparł Ron z szerokim uśmiechem na twarzy, jednak zbytnio nie przejęłam się
jego słowami. Schowałam różdżkę do kieszeni, myśląc usilnie. Wszystkich nie
dałabym rady przewieść na swoim grzbiecie taki kawał do Ministerstwa Magii.
Teleportować też za bardzo nie mogłabym wszystkich na raz, bo nikt z nich, no,
może oprócz Sapphire, nie potrafił wystarczająco się skupić, by później nie
było rozszczepień.
- Macie
jakieś pomysły? – zapytał Harry.
- Ja mam
miotłę – odezwała się Ginny. – Mamy jeszcze Zmiatacza Rona…
- Po
pierwsze nie ma „my” – przerwał jej Harry. – Nie lecicie z nami.
Ginny
natychmiast zaczęła protestować, ale uciszył ją całkiem skutecznie ryk złości
Harry’ego.
- Wszyscy
jesteśmy w GD – stwierdził Neville, kiedy już pozwolono mu dojść do słowa.
- Słusznie
– powiedziała Luna.
Cóż,
niezbyt usatysfakcjonował mnie ten pomysł, bo przecież miałam dołączyć do
Śmierciożerców, więc musiałabym też się ujawnić przed Luną i Neville’em. Jednak
fajna będzie z nimi walka.
- Tylko
jak się dostaniemy do ministerstwa? – zapytał mnie Harry. Na szczęście nie
musiałam na to odpowiadać, bo wtrąciła się Luna:
- Możemy
polecieć.
- Słuchaj
– warknął Ron. – Może ty potrafisz latać bez skrzydeł…
- Są inne
sposoby latania – przerwała mu Luna, wskazując na coś ponad jego ramieniem. –
One nas zawiozą.
Wszyscy
spojrzeli w miejsce, które wskazywała ręka Luny. Z cienia wyłoniły się trzy
testrale. Ich białe ślepia świeciły w ciemności.
- Czy coś
nie tak z jej głową? – zapytał Ron.
- Testrale
– powiedziałam na głos. – Świetny pomysł, Luna.
Podeszłam
do jednego z nich i pogładziłam go po włochatej, czarnej grzywie. Natychmiast
wskoczyłam na jego grzbiet.
- No to w
drogę – dodałam. Po kilku chwilach na skraju lasu pojawiło się jeszcze siedem
testrali, zwabionych przez krew, którą uwalani byli Harry i Hermiona. Naprawdę
bardzo zabawnie wyglądało obserwowanie Hermiony, Ginny i Rona, usiłujących się
wdrapać na coś, czego nie widzieli. W końcu jednak, kiedy wszyscy siedzieli na
swoich skórzastych koniach, Harry podał komendę swojemu. Przez moment testrale
stały spokojnie, aż nagle jeden po drugim poderwały się do lotu.
- Ale
będzie zabawa! – zawołałam do Sapphire, która jednak nie podzielała mojego
entuzjazmu. Owszem, widziała dokładnie swojego testrala, ale sama nie chciała
się pakować w misję ratunkową Syriusza. Wiedziała, że to tylko lipa, że chodzi
o przejęcie przepowiedni. Jednak nie mogłam pozwolić, by moją najlepszą
przyjaciółkę ominęła taka zabawa. Och, gdyby Darla ze mną była, z pewnością nie
trzeba by jej było prosić, by towarzyszyła mi w tej wyprawie…
Droga do
Krakowa nie była taka długa, jak się spodziewałam. Albo była długa, tylko
testrale potrafią latać tak szybko jak ja, gdy jestem w powietrzu.
Wylądowaliśmy
przed jakimś garażem i pojemnikami na śmieci. Zeskoczyłam ze swojego testrala i
rozejrzałam się dookoła. Wejście dla interesantów znajdowało się w niebieskiej,
odrapanej budce telefonicznej, do której wszyscy wepchnęliśmy się z trudnością.
- Kto jest
najbliżej aparatu, niech wykręci sześć-dwa-cztery-cztery-dwa! – zawołał Harry.
Ron niezdarnie wyciągnął rękę i wystukał pożądany numer. W słuchawce telefonu
rozbrzmiał chłodny kobiecy głos:
- Witam w
Ministerstwie Magii, proszę podać imię, nazwisko i sprawę.
Harry
podał kobiecie, o co prosiła, a w miejscu, gdzie automat powinien zwrócić
resztę pieniędzy, wypadło kilka plakietek. Ron podał każdemu jego znaczek.
Kiedy dostałam swój, przyjrzałam się mu.
SOPHIE SERPENS
Misja ratunkowa
- No
wiesz, w życiu tego nie założę! – zawołałam ze złością, kiedy winda ruszyła.
Nikt mi jednak nie odpowiedział. Czułam tą presję, strach, prawie panikę, którą
przesycone było powietrze w windzie. To aż śmieszne, jak można się przejmować
niektórymi sprawami.
~*~
Znów
zanudziłam, nieprawdaż? Ale cóż, jakoś musiałam przebrnąć przez to. Natomiast
następny rozdział będzie z pewnością lepszy, bo nie będzie takiej solidarności
wśród całej grupy, podążającej na ratunek Blackowi xD Dedykacja dla Kandahar :*
Jeszcze
jedna sprawa. Obiecuję już chyba ze dwa tygodnie nowy szablon. Będzie może i
nawet dziś, po prostu nigdy nie mam
czasu go załadować^^
Jeszcze jeden egzamin i koniec. Luz i słodkie
nieróbstwo do końca semestru. Jednak, nie można całkiem zwariować. Obiecałam
Syriuszowi pomóc jakoś się z tego domu wydostać, a co za tym idzie, będę miała
z Dumbledore’em mnóstwo papierkowej roboty w oczyszczaniu Blacka ze wszystkich
zarzutów. Cóż, wypełnianiem dokumentów mógłby się zająć Barty, on ma już
wprawę.
Popołudniu,
tuż przed pisemnym egzaminem z historii magii, spotkałam się z Draconem na
błoniach. Musiałam przyznać rację Sapphire. Zaczynamy się cofać. Któregoś dnia
oświadczę Syriuszowi, że zaczęłam się spotykać z Draconem Malfoyem. I znów
spotkam się z jego entuzjastyczną reakcją…
-
Przygotowana do egzaminu? – zapytał Draco, kiedy wracaliśmy powoli do zamku.
- Raczej
tak – odparłam. – A ty? Widziałam, jak się dziś uczyłeś, co należy do
rzadkości.
Draco
objął mnie ramieniem. Nie poczułam tego nieprzyjemnego palenia skóry, jak było
kiedyś, gdy mnie dotykał. Widocznie obrzydzenie do jego dość „wyrafinowanych”
manier mi minęło. Przyspieszyliśmy kroku, bo rozległ się z wnętrza szkoły
dzwonek, wzywający na egzamin.
Uczniowie
piątych i siódmych klas zgromadzili się w Wielkiej Sali i zaczęli zajmować
wyznaczone sobie miejsca. Egzamin się rozpoczął. Przyciągnęłam do siebie kartę
z pytaniami i zaczęłam odpowiadać na pierwsze pytanie.
Płynęły
minuty, a ja nadal szybko pisałam, panikując, że nie zdążę odpowiedzieć na
wszystkie pytania. Byłam właśnie przy ostatnim pytaniu, kiedy w ciszy sali
rozległo się jakieś głośne westchnienie i wrzask. Poderwałam głowę znad swojej
kartki. Ale nie tylko ja. Teraz wszyscy gapili się na Harry’ego, który właśnie
spadł z krzesła. Dygotał, jakby miał jakiś napad padaczki czy coś… Jednak
wiedziałam, że musiał zasnąć, a Czarny Pan przesłał mu telepatycznie jakiś sen,
wykorzystując tą szczególną między
nimi więź.
Do
Harry’ego podbiegł profesor Tofty, jeden z egzaminatorów. Potter obudził się, a
Tofty wyprowadził go bez słowa z Wielkiej Sali, chcąc oszczędzić mu wstydu.
Inni i tak już chichotali pod nosem. Do porządku przywołała ich stara
egzaminatorka, Gryzelda Marchbanks, mówiąc:
- Zostało
jeszcze dziesięć minut!
Dopisałam
zdanie do odpowiedzi na ostatnio pytanie i przeczytałam całą wypowiedź. Zdania
prześlizgiwały się jednak przez mój mózg, nie pozostawiając w nim najmniejszego
śladu. Wiedziałam, że test poszedł mi dobrze, ale nawet się tym nie przejęłam.
W umyśle miałam jedynie Departament Tajemnic. To już czas. Za chwilę Harry
będzie chciał się znaleźć w Ministerstwie Magii, by coś lub kogoś uratować. Voldemort
nie podał mi szczegółów. Ale to nie ważne. Teraz najważniejsza była
przepowiednia.
Kiedy
zadzwonił dzwonek, obwieszczający zakończenie egzaminów, jako pierwsza wypadłam
z Wielkiej Sali, zagarniając po drodze Sapphire.
- Gdzie
mnie ciągniesz? – wydyszała, kiedy wbiegłam razem z nią po marmurowych
schodach.
- Musimy
znaleźć Harry’ego – odpowiedziałam, rozglądając się nerwowo. Podeszłam dwa
kroki do przodu, kiedy nagle poczułam się, jakbym zderzyła się ze ścianą.
Wpadłam prosto na Pottera.
- Wszędzie
cię szukamy – odezwałam się do niego zatroskanym tonem. – Chodź, musisz mi
wszystko opowiedzieć…
- Ron,
Hermiona… - zdążył tylko powiedzieć Wybraniec, bo właśnie Król Wieprzlej i
Panna Szlama podbiegli do nas niewiadomo skąd.
- Chodźcie
za mną – rozkazał Harry. Bez gadania, chwyciłam Sapphire za rękę i pobiegłam za
nim. Harry wszedł do jakiejś pustej klasy, upewniwszy się uprzednio, czy nie ma
w niej Irytka. Usiadł na jednej z ławek i powiedział:
-
Voldemort dopadł Syriusza.
Hermiona i
Ron zaczęli panikować, przekrzykując się nawzajem i nie dając Harry’emu dojść
do słowa. A więc to tak… Czarny Pan porwał [lub udał, że porwał] Syriusza.
Takie to proste, ach, jakże banalne… Przecież wiadomo, że jedyną osobą, za
którą Harry pójdzie na koniec świata, będzie Syriusz Black. Dziwne, że sama się
tego wcześniej nie domyśliłam, tracąc czas na rozmowy z Claudią.
- Nie prawda, w głębi duszy cieszysz się, że
jestem z tobą.
Odwróciłam
gwałtownie głowę. No nie… Będzie mnie nachodzić jeszcze przy przyjaciołach!
- Odejdź,
nie chcę cię tu – wysyczałam. Zapadła cisza. Hermiona, która siedziała na ławce
przed Claudią, której rzecz jasna, nie mogła zobaczyć, zaczerwieniła się po
uszy.
- Co? –
spytała całkiem zbita z tropu.
- Nie
mówię do ciebie – odwarknęłam niezbyt grzecznie, nadal wpatrując się w Claudię
nienawistnym spojrzeniem. – Konwersujcie dalej, nie przeszkadzam wam.
- Sophie,
ale Voldemort porwał Syriusza! – zawołał Harry, jakby całkowicie stracił
zmysły. – Przetrzymuje go w Departamencie Tajemnic! Dopiero co widziałem.
- Cóż,
skoro tak mówisz… - zaczęłam obojętnie. Moim zadaniem nie było się zbytnio
angażować w ratunek Syriusza i doprowadzić, by Potter spokojnie dotarł do
ministerstwa. – Nie patrz tak na mnie, wystarczy jedno moje słowo i Czarny Pan
uwolni go z doręczeniem przeprosin na piśmie.
Sapphire
parsknęła śmiechem, jednak reszta spojrzała na nią z wyraźną odrazą. Buddo, jak
można być tak naiwnym, tego chyba nigdy nie pojmę. I jeszcze miny robić, kiedy
ktoś sobie pożartuje… Za grosz poczucia humoru…
- Słuchajcie
– odezwał się Harry dramatycznym tonem przywódcy. – Musimy się jakoś dostać do
Ministerstwa Magii.
- Harry –
zaczęła nieśmiało Hermiona. – A jeśli Syriusza tam wcale nie ma? Jeśli
Voldemort chciał, żebyś to wszystko zobaczył?
Ta gadka
przyprawiła Harry’ego o silny rumieniec na twarzy i białą gorączkę najmniej.
-
Hermiono, on jest torturowany właśnie w tej chwili! – krzyknął. Zaczęłam się
zastanawiać, kiedy zacznie sobie wyrywać włosy z głowy. Ludzie, jak można się
tak przejąć, tego też nie rozumiem. Hej, naiwniacy! Macie przed sobą samą
siostrzenicę Voldemorta, dlaczego jej nie poprosicie o pomoc? Czy aż tak pycha
zjadła wam rozum, że wstydzicie się zapytać Ślizgonki? Chociaż muszę to
przyznać, Hermiona dobrze myślała. Oczywiście, Harry za nic jej nie posłucha,
bo woda sodowa tak mu do głowy uderzyła, że przed sobą widzi jedynie owo
bohaterstwo i szlachetność.
- To nie
były normalne sny! – ryknął na całe gardło Potter, zrywając się z ławki. No
tak, zawyżone poczucie własnej wartości, jak to dobrze określił Snape.
- Pewnie,
bo ty jesteś obdarzony jakimś nadnaturalnym rozumem – zadrwiłam. – Jeśli chcemy
uratować Syriusza, musimy najpierw się dowiedzieć, czy on jest w tym
departamencie. Bo, pomyśl. Jak niby Czarny Pan i Syriusz Black, najbardziej poszukiwani
czarodzieje na świecie, mogliby w samo popołudnie trafić do ministerstwa
niezauważeni?
Harry
milczał, za to ja ciągnęłam dalej:
- Dobrze
więc. Skoro twierdzisz, że ten sen jest prawdziwy,
sprawdźmy to.
- Niby
jak? – spytał zrezygnowany Ron. – Przecież Umbridge kontroluje wszystkie
kominki w Hogwarcie.
- Czyżby?
– zapytałam. – A jej własny? Kiedy Harry chciał pogadać z Syriuszem, jakoś go
nie dorwała, nieprawdaż?
Harry już
otworzył usta, by coś powiedzieć, ale do klasy weszła Ginny i Luna. Świetnie,
jeszcze niech zawiadomią połowę GD, tak, angażujmy jeszcze Ślizgonów, to będzie
jak letnia szkolna wycieczka.
- Czego? –
warknął Harry, kiedy Ginny zajęła miejsce obok Hermiony.
- Dlaczego
tak niegrzecznie? – spytała Ginny, unosząc brwi.
- Harry
jest troszkę pobudzony, nie zwracaj na to uwagi – wyjaśniłam jej. – Miał sen, w
którym Czarny Pan jakoby torturował Syriusza.
- Masz na
myśli Stubby’ego Boardmana? – wtrąciła się Luna, jednak nikt jej nie
odpowiedział. Przez chwilę w klasie panowała głucha cisza. Każdy myślał
usilnie, jak ocalić Syriusza, ominąć zabezpieczenia w Hogwarcie i stoczyć
wielki bój z Czarnym Panem. Cóż, z jednej strony bawiło mnie to wielce, a z
drugiej, gdybym nic nie wiedziała o planach Czarnego Pana, o obietnicy, że nie
skrzywdzi Syriusza dla mnie, też bym zwariowała z niepewności.
- No to co
– odezwałam się. – Mała wycieczka do gabinetu pani dyrektor, co?
- Jak się
tak dostaniemy? – zapytał Harry przewrażliwionym głosem. – Na korytarzach jest
pełno ludzi, poza tym Umbridge na pewno ma jakieś nowe zabezpieczenia po tych
dwóch niuchaczach.
Do rozmowy
włączyła się Ginny:
- Luna i
ja staniemy w korytarzu i rozpuścimy plotkę o gazie trującym. Wtedy ktoś
odciągnie Umbridge od jej gabinetu.
Harry
wytrzeszczał oczy.
- No co, Fred
i George chcieli kiedyś tak zrobić – wyjaśniła, widząc zadziwione miny
zgromadzonych.
- Dobra –
zgodził się łaskawie Harry. – Ja i Hermiona weźmiemy niewidkę i pójdziemy do
gabinetu Umbridge. Ron odciągnie ją od jej gabinetu, a Sophie i Sapphire…
- My
będziemy czujkami – wpadłam mu w słowo. – Bo przecież nikt na wszelki wypadek
nie zrobi przedstawienia tak dobrze jak ja.
Harry
zgodził się i na to. W milczeniu opuściliśmy klasę, każdy przydzielony do
swojego zadania. Potter pobiegł do dormitorium Gryfonów po pelerynę-niewidkę,
Luna i Ginny zaczęły odstraszać uczniów od korytarza, w którym znajdował się
gabinet Umbridge. Tak to mniej więcej wyglądało. Nudziła mnie ta cała akcja
ratunkowa, wielkie plany słynnego Harry’ego Pottera i jego wywyższanie się. Chciałabym
już dołączyć do Śmierciożerców, którzy zgodnie z planem mieli jakoś wyludnić
ministerstwo i przyłączyć się do mnie, kiedy pojawimy się w Departamencie
Tajemnic.
Kiedy
korytarz był już pusty, Harry i Hermiona narzucili niewidkę na siebie i weszli
do gabinetu Umbridge. Osobiście zdziwiło mnie to, że drzwi otworzyły się po
rzuceniu prostego zaklęcia Alohomora.
Myślałam, że dyrektorka zainstaluje w nich jakiś superczuły wykrywacz oszustów
czy intruzów, ale najwidoczniej nie wszyscy uczą się na własnych błędach…
Mijały
minuty, a ja i Sapphire wałęsałyśmy się nieopodal drzwi do gabinetu Umbridge.
Nagle rozległy się kroki. Zanim się zorientowałam, ktoś chwycił mnie z tyłu za
ręce i przygwoździł do ściany. Poznałam po zapachu krwi właściciela tego silnego
uścisku.
- Draco,
czyś ty oszalał do reszty? – wysyczałam, szamocząc się. Nie chciałam mu zrobić
specjalnie krzywdy, bo mogłabym wpaść w wielkie kłopoty, ale gdyby to ode mnie
zależało, Draco już by leżał na drugim końcu korytarza bez przytomności i ze
świeżą strużką krwi na czole.
- Pani
dyrektor kazała wyłapać wszystkie czujki Pottera – odparł. – Zabini ma już
Sapphire.
Rozległy
się kroki kilku ludzi, a ja kątem oka zauważyłam Umbridge i kilku Ślizgonów,
prowadzących wiercących się Ginny, Lunę, Sapphire, Rona, i nie wiedzieć czemu,
Neville’a.
- Co to
się do cholery dzieje? – krzyknęłam, kiedy brutalnie wepchnięto mnie do
gabinetu Umbridge. – Żądam wyjaśnień! Jakim prawem tak traktujecie… Harry,
Umbridge jest tuż za tobą!
Potter
jednak nie usłyszał. Nadal tkwił z głową w kominku Umbridge. Pani Dyrektor
chwyciła go mocno za włosy i wytaszczyła z kominka. Milicenta Bulstrode już
przyciskała Hermionę do ściany. Nadepnęłam Draconowi na stopę, jednak ten tylko
umocnił uścisk. Nie mogłam uwierzyć! Nie dość, że mój pomysł nie wypalił,
wpadliśmy w poważne kłopoty, to jeszcze Draco śmiał się tak zachować względem
mnie! A tak było już między nami dobrze, jak nigdy dotąd…
- Co
robiłeś w moim gabinecie? – zapytała Umbridge.
- Ja…
chciałem odzyskać moją Błyskawicę – skłamał Harry.
-
Kłamiesz! – krzyknęła pani dyrektor. Wyglądała, jakby zwariowała. Teraz już
mogłam zacząć się bać. Jeśli Umbridge potrzyma nas tu dłużej, nie zdążymy
przybyć do ministerstwa, co może zagrażać Śmierciożercą. Bo przecież w końcu
ludzie wrócą do pracy…
-
Rozmawiałeś z kimś – wycedziła Umbridge.
- Nie pani
interes, z kim – odpowiedział Harry. Uśmiech spełzł z ciastowatej twarzy pani
dyrektor. Przez chwilę kiwała się to do przodu, to do tyłu, aż zaszczebiotała
słodko:
- W takim
razie nie dajesz mi innego wyboru, Potter. Draco, sprowadź mi tu profesora
Snape’a.
Malfoy
zasalutował idiotycznie, puścił mnie i opuścił gabinet. To był wielki błąd.
Sięgnęłam ręką do kieszeni, jednak nie znalazłam tak różdżki. Ale to mnie nie
powstrzymało. Uniosłam rękę.
-
Rozkazuję ci puścić moich przyjaciół – zwróciłam się w stronę Umbridge, na co
ta wybuchnęła śmiechem.
- Ty? –
zdziwiła się. – Rozkazujesz mi? A niby pod jakim warunkiem mam cię posłuchać?
Uśmiechnęłam
się słodko.
- Pod
takim.
Strzeliłam
palcami, a kilka ozdobnych talerzy z ohydnymi kotkami spadło ze ściany i
roztrzaskało się u moich stóp. Nie chciałam zrobić jej krzywdy, chciałam tylko
ją przestraszyć. Jednak nie miałam już okazji dalej znęcać się nad jej
psychiką, bo ktoś przycisnął mnie do ściany. Nie mogłam uwierzyć, że Ślizgoni
występują przeciwko Ślizgonce! Przecież jestem w ich domu! To się nie dzieje…
Do drzwi
ktoś zapukał i wszedł Draco, a za nim Snape. Tylko kątem oka mogłam obserwować
zaistniałą sytuację.
- Chciała
mnie pani widzieć? – zapytał cicho Snape.
- Tak,
Snape – odpowiedziała szybko Umbridge. – Nakryłam Pottera na myszkowaniu w moim
gabinecie. Chciał z kimś porozmawiać, używając mojego kominka i nie chce mówić,
z kim. Potrzebuję veritaserum.
- Dawałem
pani ostatnio całkiem sporą ilość tegoż eliksiru – odrzekł spokojnie Severus. –
Chyba nie zużyła pani wszystkiego? Mówiłem, że wystarczą trzy krople.
Umbridge
zarumieniła się ze wstydu. I prawidłowo, bo jest niedokształconym babskiem.
- Ale może
pan zrobić trochę więcej, prawda? – zapytała.
- Owszem,
mogę – odparł Snape. – Eliksir dojrzewa przez pełen cykl księżyca, więc będzie
gotowy za miesiąc.
- MIESIĄC?
– zawołała Umbridge. – Ale Snape, eliksir jest mi potrzebny teraz!
Ach, jaką
satysfakcję sprawiało mi obserwowanie owładniętą furią Umbridge… Było to prawie
tak cudowne, jak kłótnia z wujem, obrzucanie go szklankami, tajne zajęcia z
bratem czy patrzenie w oczy Barty’ego. Nie, Croucha do tego nie mieszam, nic
nie może być cudowniejszego od jego oczu, nawet wyprowadzona z równowagi
Umbridge.
- Od dziś
jest pan na warunkowym! – krzyknęła histerycznie Umbridge. – Naumyślnie
utrudnia mi pan pracę! A teraz proszę wyjść!
Severus
skłonił się lekko, zerknął na mnie z ukosa, po czym na ułamek sekundy utkwił
swoje czarne, puste oczy w Harrym.
Mogłam założyć się o całą rękę, nawet tą z Mrocznym Znakiem, że Potter próbował
użyć legilimencja, by skłonić Snape’a do odczytania jego myśli. Ach, zależało
na tym Potterowi, zależało i to jak nie wiem co.
- Dopadł
Łapę! – zawołał nagle Potter. – On trzyma Łapę tam, gdzie to jest ukryte!
- Łapę? –
zdziwiła się Umbridge. – Łapa? Co jest ukryte? Wiesz, co on wygaduje, Snape?
- Niestety
nie – odparł Severus i opuścił gabinet, trzaskając lekko drzwiami. Umbridge
wyglądała, jakby całkowicie zwariowała. Do tej chwili wydawało mi się, że to
niemożliwe, ale jednak… Cuda się zdarzają. Cóż, cud by był, gdyby nam się udało
wydostać stąd w jednym kawałku. Gdybym użyła magii przeciwko Ślizgonom lub,
Umbridge, trafiłabym do więzienia na dobre parę lat. Przecież doskonale
wiedziałam, jak od roku Ministerstwo Magii chciało mnie przymknąć…
- Cóż, nie
dajesz mi wyboru – odezwała się do Harry’ego Umbridge, wyciągając różdżkę. – To
chodzi o dobro ministerstwa… tak. Klątwa Cruciatus powinna rozwiązać ci język.
- Jest
nielegalna – zauważyła Hermiona.
- Czego
Korneliusz nie zobaczy, to go nie zaboli – odparła pani dyrektor. – Nigdy się
nie dowiedział, że to ja wysłałam dementorów po Pottera. Ktoś musiał zamknąć mu
usta.
- Ty
wredna, kłamliwa jędzo! – zawołałam ze złością. – Zaraz ja tobie zamknę gębę,
zobaczysz…
Owa osoba,
która przyciskała mnie do ściany, umocniła uścisk. Ach, gdyby tylko Czarny Pan
się dowiedział, jak traktują tutaj jego siostrzenicę… Z pewnością przybyłby
tutaj i rozwalił ten cholerny Hogwart na drobny żwir, a Umbridge kazałby go
zeżreć. Tak, ona może tylko żreć, a nie jeść, jak człowiek. Napchałabym jej
gębę trocinami, gdybym miała wolne ręce…
- Uciszcie
ją – rozkazała Ślizgonom Umbridge. – Wystarczająco w tym roku mi zatruwała
życie.
Wzięła
głęboki oddech i zawołała:
- Cruc…
Nagle
Hermiona wybuchnęła płaczem.
~*~
Cóż,
przepraszam, że ten rozdział taki długi i nudny, ale już następny odcinek wam
to wynagrodzi, wierzcie mi xD Dedykacja dla Tyny :*