Piątek. Dzień najbardziej wyczekiwany przez większość
uczniów. Mi był on jednak obojętny. Dzień jak każdy. Śniadanie w Wielkiej Sali,
lekcje, później obiad i kilka godzin w bibliotece. I reszta weekendu luz. Tym
razem było podobnie, tyle że nie miałam najmniejszej ochoty na siedzenie w
bibliotece i odrabianie pracy domowej. Zbliżał się mecz pomiędzy Ślizgonami a
Puchonami, więc musiałam ćwiczyć. Montague wyzdrowiał kilka dni temu, ale nadal
był trochę rozkojarzony i podskakiwał nerwowo, gdy ktoś do niego mówił. Nie był
też, jak dawniej, surowy i wymagający, przez co treningi były nudne i mieliśmy
szanse przegrać. Ja oczywiście nie przyjmowałam tego do siebie. Zawsze
uważałam, że przegrana Ślizgonów byłaby dla Slytherinu hańbą. Przecież nie
utraciliśmy pucharu, odkąd w drugiej klasie doszłam z Malfoyem do drużyny.
Muszę się przyznać, że musiałam użyć kilku małych sztuczek [typu skok za zniczem
z miotły], by utrzymać Puchar Quidditcha, ale nikt przecież nie uznał tego za
złamanie zasad regulaminu…
Bądź co bądź, mogliśmy zająć nawet ostatnie miejsce,
jeśli Montague nie weźmie się w garść. Było też bardzo prawdopodobne, że
kapitan drużyny nie zagra w nadchodzącym meczu.
Rano, tuż przed meczem z Puchonami, weszłam do
Wielkiej Sali, jakbym szła na ścięcie. Czułam się tak samo okropnie, jak w dniu
mojego pierwszego meczu, tyle że wtedy wygraliśmy dość sporą liczbą punktów.
Teraz mogło stać się wszystko. Montague siedział w odosobnieniu, patrząc w
swoją miskę, na dnie której pływały trochę już rozmoknięte płatki. Zajęłam
miejsce obok niego i ujęłam jego dłoń.
- Wiem, że to nie twoja wina – odezwałam się. – Nie
prosiłeś się, by Fred i George wrzucali cię do tej skrzyni.
Montague wzruszył ramionami. Minę miał tak poważną,
jakby się zastanawiał, czy się nie utopić w resztce mleka na dnie jego miski.
- Przegramy – powiedział grobowym głosem. – Przegramy,
prawie nie ćwiczyliśmy. Puchoni nas zmiażdżą.
- Nie prawda – prychnęłam, ściskając mocniej jego
rękę. – A nawet jeśli, to nie ma to żadnego znaczenia. Zagramy najlepiej, jak
będziemy mogli. Świat się nie wali na jednej przegranej. Przez wiele lat
wygrywaliśmy Puchar Quidditcha. Za rok będzie lepiej.
Poklepałam go po ramieniu i opuściłam Wielką Salę już
bardziej sprężystym krokiem. W szatni panowała typowa, nerwowa wrzawa. Ślizgoni
przygotowywali się do meczu, gawędząc ze sobą z ożywieniem, jakby próbowali
zatuszować swoje zdenerwowanie. Nie mówiąc ani słowa, wciągnęłam przez głowę
swój strój do quidditcha, zarzuciłam Błyskawicę na ramię i wyszłam z ciasnego
pomieszczenia, by nacieszyć się jeszcze ciepłymi, ale surowymi porannymi
promieniami słońca. Od niedawna wykorzystywałam każdą wolną chwilę, by posiedzieć
trochę w słońcu, nie przejmując się tym, że moja szlachetna bladość coraz
bardziej ustępuje miejscu delikatnej opaleniźnie. Mogłam przecież w każdej
chwili to odwrócić. Ale na razie niech się dzieje wola słońca. Chciałam znów
poczuć się jak śmiertelniczka, która nie potrafi walczyć z jego promieniami.
Było to nawet przyjemne uczucie, być takim bezbronnym wobec ognistej gwiazdy.
Gdyby ona zgasła, nie zrobiłoby to na mnie żadnego wrażenia. Mogłabym żyć, jak
dawniej, jednak w nieszczęściu i cierpieniu, by któregoś dnia spopielić się.
Kilka minut po mnie, wyszła reszta drużyny, już z
Montague’em na czele. Minę miał nieco bardziej optymistyczną, jednak nadal
wzdrygał się na dźwięk swojego nazwiska.
- Zagramy najlepiej, jak umiemy – rzekł do drużyny, kiedy
zaczęła się schodzić widownia. – Wygramy ten mecz w blasku chwały, albo
przegramy z honorem.
Nadeszła drużyna Puchonów. Spodziewali się zapewne, że
zmieciemy ich na pył, co nie było pewne, ale woleliśmy nie burzyć tego
przekonania. Gdy już trybuny zapełniły się uczniami i ludźmi, pragnącymi
obejrzeć ten mecz, pojawiła się pani Hooch ze swoją miotłą na ramieniu i
gwizdkiem w ręku. Powiedziała do nas kilka słów, kapitanowie uścisnęli sobie
dłonie [Montague swoim sposobem starał się zmiażdżyć kapitanowi Puchonów dłoń]
i rozległ się gwizdek, obwieszczający początek meczu. Obie drużyny wystrzeliły
w powietrze. Nie myślałam o grze Ślizgonów. Skupiłam się na zniczu. Teraz on
był ważny.
Biorąc pod uwagę ogólny wygląd meczu, przegraliśmy
zaledwie dwudziestoma punktami, kiedy złapałam znicza tuż przed nosem szukającego
Puchonów. Gdy wylądowałam na miękkiej trawie, zdałam sobie sprawę, co właściwie
się stało. Przegraliśmy. Przegraliśmy
z Puchonami, których zwykle miażdżyliśmy na proch. Przez chwilę nie mogłam z siebie
słowa wydobyć. Było to dla mnie szokiem. Jednak po minucie, uświadomiłam sobie,
że potrafię przejmować się zwykłą przegraną jakiejś drużyny Ślizgonów. Potrafię
smucić się ze zwykłych, banalnych rzeczy. To napełniło moje serce
niewysłowioną, dziwną radością, która natychmiast ustąpiła miejsce żalowi na
widok miny kapitana. Podeszłam do niego i uścisnęłam mu dłoń.
- To była dobra gra – powiedziałam spokojnie. – Mamy
tyle samo punktów, co Gryfoni. Jeśli wygrają z Krukonami tylko… trzydziestoma
punktami, będziemy mieć pierwsze miejsce.
- Ale jeśli wygrają z nimi już setką punktów – odparł
Montague. – Oni zdobędą puchar.
- Tylko mi nie mów, że się tym przejmiesz – zaśmiałam
się niezbyt szczerze. – Do zobaczenia.
Zaniosłam swoją Błyskawicę do szopy na miotły,
próbując pogodzić się z przegraną. Ja nie umiałam przegrywać. Zawsze
dostawałam, czego chciałam i nie liczyłam się z odmową. Czułam się prawie tak
samo, jak podczas ostatniej rozmowy z Bartym. Z tym też nie mogłam się
pogodzić, a bolało mnie bardziej, niż te dwadzieścia punktów.
Powróciłam do salonu Ślizgonów bardzo przybita,
podczas gdy mijający mnie Puchoni aż podskakiwali z radości. Ten widok był
jeszcze gorszy, niż mina Montague’a. Spotkało mnie tylko jedno szczęście.
Nigdzie nie spotkałam Umbridge, która, pomimo że kibicowała Ślizgonom, bardzo
chętnie ponabijałaby się ze mnie.
W pokoju wspólnym panowała ponura atmosfera. Odczułam
takie wrażenie, jakbym przybyła na pogrzeb. Cóż, pozostało mi tylko smucenie
się z innymi. Usiadłam więc w skórzanym fotelu i wbiłam spojrzenie w słońce,
które było już wysoko na niebie. Pragnęłam, by to magiczne okno pozostało tu na
zawsze. Przynosiło mi choć odrobinę ulgi.
- Nie przejmuj się – usłyszałam. To Sapphire przyszła,
by mnie pocieszyć.
- Czy ja się czymś przejmuję? – spytałam rozdrażnionym
tonem. Nienawidziłam, kiedy ktoś użalał się nade mną.
- To tylko dwadzieścia punktów, Gryfoni nie mają
szans, gdy stracili…
- Powiedz mi, czy nie potrafisz wziąć na wstrzymanie,
czy jesteś aż tak zarozumiała, by nie uszanować mojego spokoju?! – zawołałam ze
złością, zrywając się z miejsca. Moje oczy zapłonęły czerwienią, a źrenice
zwęziły się gwałtownie. Zapragnęłam ją uderzyć, odepchnąć jak najdalej ode
mnie, by roztrzaskała się w drobny mak o kamienną ścianę. Krew szumiała mi w
głowie, prawie nie słyszałam jąkliwych usprawiedliwień przyjaciółki. Odwróciłam
się na pięcie i opuściłam dormitorium. Całkowicie wyszłam z zamku. Nie chciałam
mieć z nimi nic do czynienia. Niech siedzą sobie w tej szkole i rozprawiają o
sprawach błahych i nic nie wartych.
Pomknęłam przez błonia z nadnaturalną prędkością,
wpadłam jak bomba do Zakazanego Lasu pobiegłam w jego głąb. Prawie nie czułam
gałązek, muskających moją twarz. W końcu zatrzymałam się. Było ciemno i
chłodno. Słońce jednak znalazło sposób, by i tu się wedrzeć. Jego promienie
przedzierały się przez gęsto zbite gałęzie i liście, korząc wymyślne,
fantazyjne kształty na ziemi, pokrytej zeschłymi igłami i mchem. Usiadłam na
polance i ukryłam twarz w dłoniach. Znów poczułam się jak staruszka. To nie ta
przegrana tak na mnie zadziałała, choć przyznam, że była choć po części winna
mojemu okropnemu samopoczuciu.
- Nie potrafisz
się z tym pogodzić, czy wzięłaś sobie za punkt honoru, żeby uparcie dążyć do i
tak nieosiągalnego celu?
- Ty szatanie – warknęłam, patrząc spomiędzy palców na
uśmiechniętą twarz Claudii. Jej ciemnoniebieskie oczy były tak dorosłe… Ale
wyglądała jak lalka. Była tylko lalką, która zapragnęła znów poznęcać się nade
mną. Jej drapieżny śmiech dźwięczał mi w uszach.
- Ależ kochanie
– powiedziała zarozumiałym tonem. – Nie
lubisz, gdy tak do ciebie mówię, nieprawdaż?
Zacisnęłam pięści ze złości. Tak bardzo, jak teraz,
jeszcze mnie nie zirytowała. A już myślałam, że ją polubiłam…
- Też cię lubię
– ciągnęła. – Ale tylko czasami.
- A ja kochałam
ją bez względu na wszystko.
Tak dziwnego, a za razem przerażającego zjawiska
jeszcze nigdy nie byłam świadkiem. Oto moim oczom ukazało się widmo Darli. Była
istnym cudem, w porównaniu do zarozumiałej Claudii. Tak bardzo chciałam ją
przytulić, pragnęłam, by dotknęła mojego ramienia. Chciałam wiedzieć, czy to
dzieje się naprawdę. Pomimo to, warknęłam:
- Gdybyś mnie kochała, pozwoliłabyś mi…
- To takie
nieludzkie – przerwała mi mglistym głosem Darla. – Życie jest piękne, ale nie na tyle, by aż tak ryzykować.
- No właśnie – powiedziałam z goryczą. – Chciałam się
dla ciebie poświęcić, a ty bez żadnego uzasadnienia odmawiasz!
Claudia roześmiała się, rozsiadając się nonszalancko
na zeschłym mchu, który i tak nie mógł pobrudzić jej błękitnej sukienki.
- Odmówiła, bo
jest głupia – zaśmiała się. – Powtarzam
jej to od dłuższego czasu. Obie jesteście głupie. Ty, Darlo, nie chcesz na nowo
tego zacząć, a ty z kolei nie wykorzystujesz swej szansy. Czy nie widzisz, że
lepiej byłoby związać się z wampirem i rozpocząć nieśmiertelne… wieczne życie?
Tym razem ja się roześmiałam.
- Wieczne życie z twoim towarzystwem, tak? – spytałam
i wybuchnęłam sztucznym, przerażającym, piskliwym śmiechem, który przeraził i
mnie samą. – Nie żartuj, już po kil dziesięciu latach musiałabym popełnić
samobójstwo, by się ciebie pozbyć.
Claudia nie wyglądała na taką, która by się przejęła
tymi słowami. Minę miała raczej znudzoną. Ziewnęła teatralnie i powiedziała:
- Nigdy się ode
mnie nie uwolnisz, skarbie. Jestem cząstką ciebie.
Zmroziłam ją wzrokiem. Chciałam zbić ją z tropu,
zobaczyć jej zmieszanie…
- A z jakim nieśmiertelnym miałabym się związać według
ciebie? – zapytałam.
- Tego już chyba
możesz się sama domyślić – brzmiała odpowiedź.
~*~
Wybaczcie, że tak kulawo to wszystko napisałam, ale
znów miałam mało czasu… Ale skoro tak, to może mała zagadka? Kogo miała na
myśli Claudia? Zgadujcie, a tymczasem dedykuję ten rozdział Gonii :*
~Lady Sensitive
OdpowiedzUsuń26 marca 2009 o 22:12
Ha! 1?! Czy mnie ktoś już uprzedził?No, biedna Sophie… Ta Claudia zaczyna mnie powoli drażnić :) Ale… przegrany mecz z PUCHONAMI?! XDPozdrawiam!Lady Sensitivezgubiony-pamietnik.blog.onet.pl
27 marca 2009 o 18:32
UsuńTeraz Cię Claudia drażni. Zobaczymy, co będzie potem xD Cóż, co do meczu, to każdy ma prawo do chwili słabości xD
~Olka
OdpowiedzUsuń26 marca 2009 o 22:39
Fajny rozdział.Drużyna Ślizgonów przegrała mecz,no cóż tak bywa……..Nie bardzo wiem o kim mówiła Claudia na końcu tego rozdziału.Czekam na next.Pozdrawiam.
27 marca 2009 o 18:33
UsuńCóż, nic dziwnego, bo niewiele o tej osobie wspominałam xD
~Kaśka
OdpowiedzUsuń27 marca 2009 o 07:36
Ja bym chciała,żeby była z Draco a nie żadnym wampirem czekam na kolejny odcinek :)
27 marca 2009 o 18:34
UsuńAle z wampirem może być lepszy romans, czego u mnie akurat tutaj brakuje xD
~Claudia
OdpowiedzUsuń27 marca 2009 o 07:52
A ja uwielbiam Claudię xDD Zresztą wiesz o tym xD Czy ty musisz kończyć w takim momencie?! Jedyna ociecha to to, że za dwa dni może wszystkiego się dowiem xDD
27 marca 2009 o 18:35
UsuńNom xD Też ją lubię. A może polubisz ją bardziej od Croucha i Voldka? xD
~Ciemna Pani
OdpowiedzUsuń27 marca 2009 o 08:05
Nie wiem o kim mówiła. A pozatym jestem zła. Nie zmieniłaś wysroju bloga. Czekam na wyjaśnienie.Grr…
27 marca 2009 o 18:36
UsuńA więc. Po pierwsze, nie miałam czasu, a po drugie trochę mi się szablon nowy zepsół, więc muszę go zrobić na nowo xD
~Ciemna Pani
Usuń28 marca 2009 o 10:53
Akurat tu cię rozumiem. Też nie mam czasu. Tak się zastanawiam, że niedługo juz w ogóle nie będę spać, tylko siedzieć po nocach i pisać wypracowania, albo jakieś inne głupoty…
MissMurder666
OdpowiedzUsuń27 marca 2009 o 11:37
Fajny rozdział. Weź no mam ochotę się trzepnąć że ostatnio nie czytałam ^^” I tak w ogóle chcę dedyka ;p I tak w ogóle to wal się od Joey’ego XD Chyba wiesz kto ja no nie? ;] [missmurder666]
27 marca 2009 o 18:37
UsuńWiem. I nie odwalę się od niego. Na złość Tobie xD I prawidłowo, prawidłowo… trzepnij się packą na muchy xD
~Cam.
OdpowiedzUsuń27 marca 2009 o 14:23
Niezły rozdział, chociaż nie przepadam za meczami. Końcówka podobała mi się najbardziej. Nawet wiem o kim mówiła Claudia ^^
27 marca 2009 o 18:38
UsuńTeż nie lubię meczów, chociaż sama chętnie gram w nogę. Cóż za porywający sport [nienawidzę tylko tych meczów w TV]. A o kim mówiła Claudia, co? Pochwal się wiedzą xD
~_Eveline_Stewart_
OdpowiedzUsuń27 marca 2009 o 17:06
Mi się podoba ten rozdział. Pozdrawiam. :D [zyc-jak-czarownica]
27 marca 2009 o 18:39
UsuńBył nudny, niestety. Wiem o tym xD
~Owiana Mrokiem
OdpowiedzUsuń27 marca 2009 o 18:22
Hmmm… Nieśmiertelnym? Nie, to niemożliwe! Czyżbyś planowała mi odbić Voldzia?! JAK ŚMIESZ, TY PLUGAWA SZUMOWINO?!?!?!?!?!?!?!?!
27 marca 2009 o 18:40
UsuńHahaha xD Planuję, ja sama, ale Sophie raczej jeszcze teraz nie będzie się nim zbytnio interesować xD Ale mi przecież chodziło o wampirów. Oni są sami z siebie nieśmiertelni, prawda? No a jeśli Sophie chce mieć dzieci, to tylko z wampirem xD
~karmella b.
OdpowiedzUsuń27 marca 2009 o 18:37
fajny blog nigdy nie widzialam lepszego fajny ten mecz
27 marca 2009 o 18:41
UsuńEeetam, bez przesady. Są blogi o niebo lepsze od mojego xD
~Jeanne Poisson
OdpowiedzUsuń27 marca 2009 o 18:46
Piknie….sorry, że tak późno, ale miałam mały problem. Wszystkie rozdziały mi się podobają. Pozdrawiam.
27 marca 2009 o 19:04
UsuńSpoko, każdy je ma xD
MissMurder666
OdpowiedzUsuń27 marca 2009 o 18:50
Ej! Ty się nade mną znęcasz! Prześladowca! Już Cię nie lubię xD I nie trzepnę się niczym xD A i Ty się nie martw bo z cięcia się „wyrosłam” xD
27 marca 2009 o 19:05
UsuńA co byś zrobiła, jakbym Ci powiedziała, że Joey jest „mężaty”? [W dosłownym tego słowa znaczeniu] xD
~gorgie
OdpowiedzUsuń27 marca 2009 o 20:29
Dobijasz mnie tym, że kończysz w najlepszym momencie i do tego tajemnicą. Nic dziwnego, że na bezsenność cierpie:DRozdział jak zwykle super tylko CO TO BĘDZIE ZA FACET??Czekam na next
28 marca 2009 o 15:51
UsuńA czy ja powiedziałam, że to będzie facet? xD
~Gonia
OdpowiedzUsuń27 marca 2009 o 21:07
iiiii xD dziękuję za dedykację :* xD no więc skoro dedykowany jest mnie, to muszę pewnie powiedzieć, że świetny, cudowny i w ogóle xD więc jest dobry :) i mi się podobał, z resztą, jak cała reszta, ale ja Ci tylko słodzę, pewnie masz mnie dość xD pozdrawiam – dramione-draco-i-hermione
28 marca 2009 o 15:52
UsuńPrawdę powiedziawszy, przydałaby się krytyka xD
~Pisarka.
OdpowiedzUsuń27 marca 2009 o 21:32
Ta Claudia mnie denerwuje… ^^Zapraszam na nowy rozdział na lily-evans-james-potter.Liczę na Twoją opinie. ;*
28 marca 2009 o 15:53
UsuńDenerwująca jest, to prawda xD Ale za to Drala jest miła, więc chyba się zrównało xD
izuniaa22@op.pl
OdpowiedzUsuń27 marca 2009 o 21:59
Hej!Zapraszam Cię serdecznie na kolejny rozdział na http://www.zgubiony-pamietnik.blog.onet.pl !Buziaki :*Lady Sensitive
~Leiwiess..x#
OdpowiedzUsuń27 marca 2009 o 22:44
ohmm:D Coś im nie poszlo na meczyku..Przepraszam jak zwykle za spóżniony zapłon przy komentowaniu ale ja chcę miec czas żeby rozgryzac tekst kawalek po kawalku.:)Teraz i tak nie mam bo ten szlaban:)PS U mnie na blogu ogłoszenie;)Co do notki nie zrozumialam troszkę końca:DAle jak mi się wydaję w następnej noci się wyjaśni:)pozdrawiamwww.zpamietnikalilkievans.blog.onet.pl
28 marca 2009 o 15:54
UsuńWyjaśni się xD I rozumiem, szlaban, brak czasu… to u mnie normalka xD
maddi92@op.pl
OdpowiedzUsuń28 marca 2009 o 10:51
Chciałabym się dowiedeic, jak ty to robisz, że piszesz tyle notke i to tak czesto i takie wspaniałe??? Jak ja od miesiąa niczego nie napisałam…. masz aż tyle wolnego czasu? Kurcze też bym tak chciała!!!!!!Notka genialana (ale to cię chyba nie dziwi??) Normalnie nie nadążam komentowac tak szybko to piszesz!!!! :) Reszte notek przecztytałam i są doskonałe. Mam nadzieje, że nie będziesz nmiała mi zazłe jak będę komentowała wszystkie razem a nie pod każdą:)
28 marca 2009 o 15:56
UsuńJa i wolny czas? Wolne żarty. Zobacz, kiedy ostatnio napisałam coś na dark-love-riddle, albo selene-snape, bo o ocenach już nawet nie wspomnę xD
nadine7@onet.eu
OdpowiedzUsuń28 marca 2009 o 15:56
Biedni Ślizgoni, to chyba był dla nich cios poniżej pasa. xDD Nie mam zielonego pojęcia o kim mówiła Claudia. ^^ Mam nadzieję, że mi potem uświadomisz. xDPozdrawiam i czekam na kolejną notkę ;***Meg
28 marca 2009 o 16:00
UsuńNo tak. Ale każdy musi przegrać z godnością. Musiałąm tak zrobić, żeby nie było, że Ślizgoni mają u mnie fory xD
~kicyslawa
OdpowiedzUsuń28 marca 2009 o 17:00
Od kilku dni, codziennie czytam notki na twoim blogu, codziennie znaczy od pierwszej do obecnej,nie musze dodawac tego ze jestem pod wrazeniem tego wszystkiego… ciekawych notek, ich ilsci, pomyslow, systematycznosci…a to ze mam cb w ulubionych to juz wogole blachostka…czekam na nastepne ;)
28 marca 2009 o 17:08
UsuńCóż, rzeczywiście, jestem systematyczna, poświęcam wiele temu blogowi, ale nadal dążę do perfekcji. Mogę prosić adres Twojego bloga, jeśli go masz? xD
~Makoto
OdpowiedzUsuń28 marca 2009 o 18:18
Wybacz ostatnio nie komentuje ale nie miałam jak dostac sie do komputera;( a notka fajna tylko ze Claudia powoli mnie zaczyna draznic:P
30 marca 2009 o 16:06
UsuńLuzik xD