Postanowiłam odwiedzić teraz dla odmiany Croucha. Przeszłam
całe piętro w jego poszukiwaniu, ale natrafiałam albo na zamknięte drzwi, albo
na pusty pokój. Cóż, to normalka w tym domu. Normalne też było moje
zdenerwowanie. Na bogów, przecież tylu Śmierciożerców uciekło z Azkabanu, a ja
nie mogę trafić na żadnego z nich! Nawet Glizdogon nigdzie się nie wałęsa.
Zbiegłam po schodach na parter, a tam – zbawienie!
Jest śmiertelnik w tym domu!
- Witaj, Lucjuszu – powitałam ową żywą duszę z nieco
chłodnym uśmiechem. Nie mogłam przecież pokazać, że ucieszyłam się na widok
tego hipokryty.
- Ja tylko na chwilę – odparł nieco zarozumiałym
tonem. – Mam dla niego nowe…
- Nie teraz – przerwałam mu z gorzkim uśmiechem. – Mój
ukochany wuj jest teraz trochę… możesz wyjść stamtąd ze złamaną nogą.
Uśmiechnęłam się szerzej na widok jego zdziwionej, ale
i poszarzałej ze słabo ukrywanego strachu twarzy i udałam się w podskokach do
lochów. Ach, to miejsce przywołuje wspomnienia… I to jakże szczęśliwe
wspomnienia. Co prawda, zdrada Dracona nie była najprzyjemniejszym doznaniem,
ale sama zemsta na jego „kochance”… sama rozkosz. Nie dziwota, że Czarnemu Panu
tak przypadł do gustu ten rodzaj „sportu”.
W lochach było aż gęsto od ciemności, jednak mój
specyficzny wzrok potrafił sobie z tym poradzić. Przeszłam się przez wszystkie
korytarze, podziwiając poszczególne cele. Nie było tak ekscytująco jak w
muzeum, ale miło było podziwiać coś, co należało tylko do mnie. No i po części
do Voldemorta, bo to przecież ja projektowałam…
Ku memu zdziwieniu, gdy przechadzałam się właśnie jednym
z najgłębszych i najmroczniejszych korytarzy, dosłyszałam jakieś szmery,
popiskiwania i ludzki głos. Tak, z pewnością byli tu śmiertelnicy. Teraz
wyraźnie czułam woń ludzkiej krwi. Był to znajomy mi zapach owej cieczy. Ale
przecież Czarny Pan nie zamknął by tu Śmierciożercy, to absurd…
Poszłam za zapachem krwi. Mój słuch nie był tak
wyostrzony jak u prawdziwego wampira, ale węch miałam bardzo czuły, szczególnie
na woń krwi. Doszłam do rozwidlenia. Nie potrzebowałam już wampirzego słuchu,
by usłyszeć ludzką rozmowę. Skręciłam w lewo i zobaczyłam majaczącą w słabych,
rozdygotanych płomykach dwóch świec nieco pochyloną postać, klęczącą przed
kratami. W celi zobaczyłam – nie mogłam się mylić – Glizdogona. Wszędzie poznam
tę kupę brudnych, starych szmat…
- Co wy tu wyrabiacie, na Boga? – zapytałam,
podchodząc bliżej. Postacią, klęczącą przy Glizdogonie okazał się, jak się
domyślałam, Barty. Jak bardzo się za nim stęskniłam. Tęskniłam nawet za
Glizdogonem. Chciałam w końcu porozmawiać z kimś z naszych. Z kimś, który był w miarę normalny, chociaż nawet
nierozgarnięty, tak jak Peter.
Barty podniósł jedną ze świec. Dziwne, że nie użył
różdżki…
- Przyszedłem przynieść Peterowi coś do jedzenia –
odparł Crouch, a gdy spostrzegł, że mój wzrok zatrzymał się na świecach, dodał:
- Czarny Pan zabrał mi różdżkę. Nie chciał, żebym się z tobą potajemnie
spotykał. Wiesz, on podejrzewa jakiś romans…
Parsknęłam śmiechem, ale Barty’emu nie było
najwyraźniej zbyt wesoło.
- Jest głupi – stwierdziłam. – Przecież wie jak mi
zależy na tym rytuale…
Usiadłam na podłodze obok niego i popatrzyłam po Glizdogonie.
Wyglądał jeszcze bardziej żałośnie, niż zwykle. Myślałam, że to nie możliwe,
ale jednak nie… Miał minę niesprawiedliwie obitego psa, więc zapytałam:
- Za co siedzisz?
Glizdogon głośno pociągnął nosem.
- Czarny Pan był bardzo zły, gdy go ostatnim razem
opuściłaś, panienko – odpowiedział pokornym głosem.
- Możesz mi wierzyć, że niedługo stąd wyjdziesz –
mruknęłam. Oczywiście. Nie mogąc wyładować swój złości, Voldemort robi to na
swoich sługach. Jednemu zabiera różdżkę, a drugiego wtrąca bez powodu do lochu.
- Pomówmy – powiedziałam cicho do Barty’ego, po czym
wstałam, oczekując, że on zrobi to samo.
- Nie wiem, czy Czarnemu… - zaczął, ale chwyciłam go
za ramię i poprosiłam:
- To ważne dla mnie.
Barty wstał z głośnym westchnieniem niezadowolenia i
skręcił w prawo. Oparł się o ścianę, skrzyżował ręce na piersiach i spojrzał na
mnie w sposób, który bardzo mi się nie spodobał. Nie chciałam drugiego Dracona.
Wystarczył mi jeden, arogancki, dumny i cyniczny arystokrata.
- Przepraszam, to przeze mnie straciłeś różdżkę –
zaczęłam, błądząc wzrokiem po ścianie, unikając niebieskich tęczówek Croucha.
- Zgadza się – przyznał. – Czarny Pan obiecał, że odda
mi ją, jeśli przestanę cię… jak on to nazwał… obmacywać.
Cofnęłam się o krok.
- Tak powiedział? – zdziwiłam się. – Cóż, sam robi to
samo, a czepia się ciebie… Cóż, jeśli jednak jest dla ciebie ważniejsza twoja
różdżka, niż nasze dobre relacje, oczywiście przestanę się z tobą spotykać.
Twoja decyzja.
Utkwiłam swoje srebrne oczy w jasnoniebieskich tęczówkach
Barty’ego. Teraz z kolei on unikał mojego spojrzenia.
- Nie chodzi o to – odpowiedział po krótkim namyśle,
wykręcając sobie palce. – Możemy się widywać, ale nasze relacje muszą być
takie, jak moje z twoim wujem.
Obrzuciłam go lodowatym spojrzeniem.
- Cóż, skoro wolisz, bym zwracała się do ciebie po
nazwisku – rzekłam. – Dobrze. A teraz uwolnij Glizdogona, Crouch.
Wyszłam zza zakrętu, machnęłam różdżką, a cela Petera
otworzyła się, skrzypiąc donośnie.
- Sophie, to tylko na ten czas, dopóki… - zaczął
Barty, ale odwróciłam się gwałtownie i przytknęłam koniec swojej różdżki do
jego gardła. Crouch zastygł w miejscu, bojąc się oddychać. Doskonale znał mój
upór, moje magiczne zdolności i niebezpieczeństwo, w którym się znalazł.
Powoli zbliżyłam swoją starz do twarzy Barty’ego i
wysyczałam:
- Nie mam zamiaru grać na twoich warunkach. Nie będę
ci ulegać tylko wtedy, kiedy ty masz na to ochotę.
Chwyciłam go z tyłu za włosy i wbiłam kły w jego kark.
Usta wypełniły mi się jego gorącą krwią. Od dawna pragnęłam to zrobić, ale nie
miałam do tego śmiałości. Teraz, kiedy sączyłam jego krew, a on nie opierał mi
się, stwierdziłam, że nie koniecznie musiałam tak długo się głodzić. Ach, jakże
brakowało mi tego pełnego, gorącego smaku krwi…
Oderwałam się od jego karku, oblizałam wargi i
uśmiechnęłam się, mówiąc:
- Masz dobrą krew. Zawsze chciałam to zrobić.
Odwróciłam się na pięcie i opuściłam korytarz. Po
chwili, kiedy byłam już w połowie drogi do wyjścia, a cele były tu już o wiele
bardziej zadbane, posłyszałam odgłos echa odbijających się od ścian kroków. Nie
dałam się jednak dogonić. Z nadnaturalną prędkością dopadłam do wyjścia.
Światło, wpadające przez okna, wypełnione witrażami, poraziło mnie i oślepiło
na krótki moment.
- Nie chcę, żebyś mi ulegała! – zawołał za mną Barty,
wypadając z lochów. Odwróciłam się ze złością.
- Nie? – spytałam. – To czego ty chcesz? Albo mnie
kochasz, albo nie, zdecyduj się!
Barty chwycił impulsywnie moją dłoń.
- Kocham – powiedział, siląc się na spokój. – Nie
możemy być razem na dłuższy czas, bo…
- Nie będę twoją branką – warknęłam, wyrywając rękę z
jego uścisku. Odwróciłam się na pięcie, ale ten nie dał mi spokoju, chwytając
mnie teraz z kolei za ramię.
- Nie jesteś! – krzyknął. Tę kłótnię musieli słyszeć
chyba wszyscy, przebywający w tym domu, włączając w to „przygłuchego” Lorda.
- Nie mów, że wiedziesz życie mnicha! – zawołałam. –
Ile dziewczyn już uwiodłeś, czarując je swoim wdziękiem? Przyznaj się!
Barty mamrotał coś niezrozumiałego pod nosem, próbując
się najprawdopodobniej wytłumaczyć, ale uderzyłam go zaciśniętymi pięściami w
klatkę piersiową, wybuchając żałosnym płaczem.
- Miałam nadzieję, że z czasem przestanę cię kochać! –
powiedziałam ze złością. Nie miałam już siły na krzyki. – Ale ty mi to cały
czas utrudniasz!
Tym razem nie udało mu się mnie powstrzymać. Okręciłam
się na pięcie i zniknęłam z suchym trzaskiem.
I znów wszystko powraca na nowo. Znów jestem
nieszczęśliwa, cierpię z powodu nieszczęśliwej miłości. Uczucie Barty’ego mogło
być prawdziwe, ale cóż z tego, skoro utrudnia nam to Czarny Pan? Przecież nie
będę go błagać, by pozwolił nam się spotykać. Już i tak udowodnił, zabierając
Crouchowi różdżkę, że nie mamy szans na jego „błogosławieństwo”.
Chciałam udać się do dormitorium Ślizgonów. Było już z
pewnością po lekcjach. Nie miałam pojęcia, skąd to wiem. Po prosu miałam
przeczucie. Na błoniach jak zwykle było mnóstwo uczniów, jednak już nie tak
dużo, jak w weekend. Przemknęłam niezauważona przez błonia i pobiegłam do
dormitorium. Przez okno, pozostawione przeze mnie z łaski w salonie, wpływało
ciepłe światło słońca, tak ukochanej przeze mnie gwiazdy. Śmiertelnicy nawet
nie wiedzą, jakimi są szczęściarzami. Mają słońce tylko dla siebie i mogą się
nim cieszyć przez całe lata… A my? Jeśli nie potrafimy na siebie rzucić
odpowiednich zaklęć, jesteśmy skazani na wieki w mroku nocy! Nic dziwnego, że w
końcu jeden po drugim, tracimy chęć do życia… Biedny Armand. Teraz, kiedy o nim
myślę, chce mi się płakać. Jest taki stary, taki mądry, a słońca nie widział
kilkaset lat. W sumie, mogłabym coś dla niego zrobić, ale to jest w obecnej
sytuacji nierealne. Nie do zrobienia.
Usiadłam w jednym z foteli, naprzeciwko okna, bym
mogła spokojnie patrzeć prosto w słońce. Tych kilka osób, które przebywały w
salonie, nawet nie zwróciły na mnie uwagi. No tak. Zwykła, szara Sophie. Nie
zasługuje nawet na uwagę tak samo szarej myszy…
~*~
Wybaczcie, że tak krótko, ale mam dziś ograniczony
limit czasowy na komputerze. Cóż, mam nadzieję, że się podobało, bo był Barty.
Niektórzy chcieli, by się pojawił, więc proszę xD Dedykacja dla Claudii :* z okazji urodzin^^
~Ciemna Pani
OdpowiedzUsuń24 marca 2009 o 19:44
Pierwsza!
24 marca 2009 o 20:12
UsuńGratuluję xD
~Claudia
OdpowiedzUsuń24 marca 2009 o 19:47
Kocham cię!!
24 marca 2009 o 20:15
UsuńAch, dziękuję xD Cóż za zaszczyt xD
~Claudia
OdpowiedzUsuń24 marca 2009 o 19:49
Teraz wyjaśnie dlaczego xDD Po piewsze: za dedyk xD, po drugie: za Braty’ego, po trzecie: za Sophie sączącą jego krew xDD, po czwarte: za miłość tych dwojga xDD, a pokocham cię mocniej jeśli usuniesz jakoś Dracona xDD
24 marca 2009 o 20:15
UsuńNo wiesz… wszystkiego mieć nie można xD
~Claudia
Usuń26 marca 2009 o 19:51
Ale można próbować. Rozumiem, że go nie uśmiercisz, prawda? (patrzy z nadzieją poprzez łzy) xDD
26 marca 2009 o 20:05
UsuńBarty’ego? Ależ oczywiście, że Ci nie powiem xD Możesz nadal patrzeć z nadzieją, może one będą słuszne, może nie… xD
~Claudia
Usuń27 marca 2009 o 15:38
Nie chodziło mi o Barty’ego tylko Dracona xDD
~Owiana Mrokiem
OdpowiedzUsuń24 marca 2009 o 20:27
Nie podoba mi się, bo Sophie nie jest szarą myszka i nie było Voldka. Ale moze nastepnym razem postarasz się, dla niektórych z nas, co tylko za ceimnymi typami przepadają xD
26 marca 2009 o 20:06
UsuńNiestaty, kochanie. Nie postaram się tym razem, bo mam mało czasu [ograniczony limit czasowy na kompie] przez złośliwego ojca.
~Lady Sensitive
OdpowiedzUsuń24 marca 2009 o 20:27
Aa, jak to napiła się jego krwi?! :DNo nieźle. Dziewczyno, Ty weź napisz książkę czy coś, masz naprawdę dar :P O tak, podobają mi się sceny Sophie z Bartym :D:DBuziaki! :*Lady Sensitivewww.zgubiony-pamietnik.blog.onet.pl
26 marca 2009 o 20:07
UsuńNapiła się xD I nawet jej smakowało xD
~K&M
OdpowiedzUsuń24 marca 2009 o 21:18
Wkurza mnie już to przesadne posłuszeństwo Barty’ego wobec Voldemorta. Może się go bać, no ale bez przesady.
26 marca 2009 o 20:08
UsuńAle Barty to psychol xD Jak każdy Śmierciożerca, lecz na swój sposób. Na przykład Sophie też jest mu posłuszna do przesady, ale nie robi wszystkiego, co jej każe xD
~_Eveline_Stewart_
OdpowiedzUsuń24 marca 2009 o 21:24
Talentu do pisania długich komentarzy nie mam. Ale ten rozdział był świetyny! [zyc-jak-czarownica]
26 marca 2009 o 20:09
UsuńZa to ja, jak walnę komentarz…
~Cam.
OdpowiedzUsuń24 marca 2009 o 22:02
Bardzo dobry rozdział. Sama już nie wiem, z kim powinna być ta twoja Sophie. Jednakże najbardziej chyba podoba mi się Barty xd Pomijając fakt, że zmieni mi sie za dwa dni x)
26 marca 2009 o 20:10
UsuńNo tak xD Cóż, ja też lubię Barty’ego, ale on chyba jest nieco „ograniczony”… mowa tu o postawieniu na pierwszym miejscu Voldka xD
~Olka
OdpowiedzUsuń24 marca 2009 o 22:22
Fajny rozdział.Podobał mi się(jak każdy)……Sophie jest biedna,ciągle smutna.Niech będzie w stałym związku z Draconem,będzie weselsza(chyba).Czekam na next.Pozdrawiam.
26 marca 2009 o 20:11
UsuńStały związek nie oznacza szczęścia, niestety…
~Makoto
OdpowiedzUsuń24 marca 2009 o 22:29
Od dłuższego czasu czytam twoje opowiadanie ale no ekhem.. no nie komentowałam bo coś mi to nie szło.ale sie odważyłam i niech już tak zostanie:))Ten rozdział podoba mi się że względu na to że był w nim Barty…ale szkoda że bez wujcia Voldzia,Błagam zrób romans Sophi z Bartym ale nie poganiam cie,niech jeszcze troche pocierpią a Czarny Pan niech sie w końcu przekona że Barty jest najleprzym kandydatem dla Sophi.czekam na next:*
26 marca 2009 o 20:12
UsuńLepszym kandydatem… cóż, może zmienisz zdanie, gdy przeczytasz jeszcze z… 50 [nie chcę straszyć] rozdziałów xD
~Meg
OdpowiedzUsuń24 marca 2009 o 22:43
Dziewczyno, znać mnie nie znasz, nic o mnie nie wiesz, tak samo jak ja o Tobie, ale ręczę za siebie, Ciebie i Bóg wie kogo że jesteś niesamowita! Jak Ty to robisz?! Ja pisze bloga, a tak i tak mi nie wychodzi! Ty jesteś wprost idealna!Przez ostatni tydzień czytałam go od samego początku (wow!) i powiem jedno – masz kobieto talent i go nie zmarnuj. ^^ Tylko wkurza mnie jedno… to cholerne, doskonałe posłuszeństwo Barty’ego wobec Voldzia. Grrr… :PA Sophie jest tajemniczą postacią… Jak każda ma swoje minusy, ale jest po prostu re-we-la-cyj-na. Chyba starczy tych pochwał, aczkolwiek pozytywów nigdy za wiele. xDUwielbiam Cię, no! ;***I czekam na C.D.N. ;***
26 marca 2009 o 20:13
UsuńCóż, Barty chyba rzeczywiście jest zbyt posłuszny. Taki grzeczny, mił chłopiec, nieprawdaż? Muszę z niego zrobić mężczyznę… ale jeszcze nie teraz, niech Sophie poczeka i Crouch tak samo xD
~Meg
Usuń26 marca 2009 o 21:10
Ja również poczekam. Z niecierpliwością, ale jednak poczekam. :)):*
26 marca 2009 o 21:23
UsuńOj, to będziesz się musiała uzbroić w cierpliwość xD
~Gonia
OdpowiedzUsuń24 marca 2009 o 23:03
Przeczytałam :) Nie wyrażam opinii, bo robię to już po raz milionowy xD dramione-draco-i-hermione
26 marca 2009 o 20:15
UsuńNo, chyba po raz 115 xD
~Ciemna Pani
OdpowiedzUsuń25 marca 2009 o 10:25
Ech… Jakos tym razem było nudnawo. Chocarz jeden moment mi się spodobał: Jak wysysa krew Bartyego. Tak, to było dobre… Czekam na next
26 marca 2009 o 20:16
UsuńA nie dziwi Cię, że Crouch nadal żyje? Bo jak wampir ugryzie, to śmiertelny raczej zdycha…
~xXxKrwawaxXx
OdpowiedzUsuń25 marca 2009 o 12:25
kolejna super część xD ..ale zakończenie jakieś takie smunte …z tym porównaniem do szarej myszy ..
26 marca 2009 o 20:17
UsuńAle mi się podoba to porównanie. Było takie… poetyckie xD Ostatnio próbuję swoich sił w tym zakresie, więc muszę gdzieś poćwiczyć xD
ekstremalna@onet.eu
OdpowiedzUsuń25 marca 2009 o 16:27
Witam. Z góry przepraszam jeżeli uznasz to za spam, ale tylko w ten sposób mogę zyskać pierwsze osoby, które zgłoszą się do oceny bloga.Powstała nowa ocenialnia http://valutare.blog.onet.pl/, która gwarantuje niezaprzeczalnie dobrą jakość oceną, z domieszką krytyki jak i pochwały. Chcesz się zgłosić? Zrób to!Ps. Na blogu trwa poszukiwanie oceniających, może to będziesz ty?
26 marca 2009 o 21:24
UsuńOceniającą nie będę, cóż xD
~Mika
OdpowiedzUsuń25 marca 2009 o 20:00
No, no! Sophie kosztuje krwi czarodzieja??? Już mi się podoba!!! Czekam na dalsze części! Pozdrawiam
26 marca 2009 o 20:20
UsuńPrawda? I robi to coraz częściej xD
~gorgie
OdpowiedzUsuń25 marca 2009 o 20:17
Ta notka strasznie mi sie podobała i według mnie wcale nie była taka krótka:)A tak strasznie mi sie podobało za Bartego i fragment z piciem jego krwiW ostatnim komentarzu napisałam, że nie moge się doczekać konsekwencji tego rozdziału a tu szczególnie mi chodziło o furię Voldemorta;dA to moze w następnej notce:)
26 marca 2009 o 20:21
UsuńBez przesady, Voldziu nie będzie cały czas bił Sophie, albo znęcał się na Bartym xD Niech pomęczy kogoś innego. Lucjusza na przykład? Dlatego go umieściłąm w tym rozdziale xD
~Kasia
OdpowiedzUsuń26 marca 2009 o 08:43
Ja bym chciała żeby Sophie była z Draco i żeby oboje zdecydowali się omóc Dumbledorowi wbrew Czarnemu anu i rodzicami Draco było oby wtedy ciekawie :)
26 marca 2009 o 20:22
UsuńWtedy byłby raczej happy end. A gdzie zawiła fabua, jak w „Modzie na sukces”?