Uniosłam brwi tak wysoko, że zniknęły pod moją
grzywką. Ostatnim nieśmiertelnym, jakiego widziałam, był Armand. Niestety, mój
kochany „ojciec” opuścił mnie, gdy miałam dopiero kilka lat. Może osiem, nie
pamiętam. Kilka miesięcy tylko przed dostaniem listu z Hogwartu, spotkałam się
kilkanaście razy z młodymi wampirami, którym chciało się jeszcze uczęszczać na Société Vampires. Było to jednak tak
dawno, że prawie nie pamiętałam ich twarzy. Mogłam sobie jedynie przypomnieć,
jak przez mgłę, oczy Isabel. Pewnie dlatego, że były prawie takie jak moje,
tyle że ciemniejsze. Jej żółte oczy patrzyły na mnie niemal z odrazą. Kiedy
byłam dzieckiem, nie umiałam pojąć, dlaczego tak mnie nie lubiła. Teraz
zrozumiałam. Nigdy nie potrafiła przekonać Armanda, by ten dał jej swoją krew.
Ja natomiast, nie musiałam go prosić. Zrobił to z własnej woli. Nie wyjaśnił mi
nigdy, dlaczego mnie przemienił. Z pewnością już się tego nie dowiem.
- Nie mam pojęcia, o kim mówisz – odparłam lodowatym
tonem, wstając z ziemi i otrzepując z szaty zeschłe igły, które przyczepiły się
do niej.
- Ależ doskonale wiesz – naciskała spokojnie Claudia,
oglądając z mniejszym zainteresowaniem swoje paznokcie. – Wymieniłaś imię.
- Którego nie chcę powtórzyć – warknęłam, odwracając
się do niej plecami. Chciałam, by Darla się odezwała. By stanęła po mojej
stronie. Jednak ta milczała, jak kamienny posąg na obok swojego nagrobka. –
Jeśli myślisz, że to Isabel, to muszę cię zawieść, bo jestem innej orientacji.
Claudia wybuchnęłam śmiechem, padając na plecy i
tarzając się po ziemi. Nie widziałam tego, ani nie mogłam usłyszeć szelestu
igieł i mchu, lecz czułam to. Po prostu wiedziałam. Pomimo że odwiedziła mnie
zaledwie kilka razy, czułam się, jakbym znała ją od dawna. Może nawet lepiej,
niż Sapphire.
- Nie, Isabel i tak jest zazdrosna o ciebie –
odpowiedziała w końcu, kiedy się już uspokoiła.
- Powiedziałaś, że on już nigdy mnie nie odwiedzi –
wycedziłam, zaciskając pięści na wspomnienie owego dnia, kiedy Claudia sprawiła
mi tyle przykrości jednym swoim słowem. Nie chciałam już słuchać jej
usprawiedliwień, kłamstw i kręcenia.
- Odejdź – warknęłam. – Obie dajcie mi spokój. Nie
chcę na razie z wami rozmawiać.
Odwróciłam się, by zobaczyć, czy mnie usłuchały. Ale
nie. Claudia nadal leżała beztrosko na ziemi, nucąc jakiś nieznany mi kawałek
jakiegoś utworu. Natomiast Darla podeszła do mnie tak blisko, jak nigdy nie
robił jej duch. Stała ze mną twarzą w twarz. Wyglądała jak dziecko, a za razem
jak o wiele starsza osoba. Nie przypominała już tej Darli, którą znałam za
życia. Miała jednak takie same kasztanowe włosy, brązowe oczy i smutny uśmiech,
a we włosach kwiat wiśni.
- Będziemy z tobą, kiedy będziesz nas potrzebować –
rzekła, położyła swoją chudą rączkę na moim ramieniu, a kiedy mrugnęłam oczami,
już jej nie było. Claudia też zniknęła. Zostałam sama, pośród drzew i przedzierających
się z trudem przez ich gałęzie promienie słońca. Nie miałam tutaj już nic do
roboty. Nadal nie bardzo wiedziałam, o co chodziło Claudii, choć odpowiedź
błądziła gdzieś we wnętrzu mojego umysłu, tak prosta i oczywista, jak
wspomnienie Darli.
Nie wróciłam do zamku. W ogóle nigdzie nie szłam.
Nawet się nie teleportowałam. Z pewnością i tak nie mogłabym się skupić na
tyle, by przełamać jedną myślą zaklęcia ochraniające szkołę. Poczekałam na
jeden z podmuchów wiatru i rozpłynęłam się wraz z nim. Kiedy wylądowałam na
miejscu, zachwiałam się i upadłam na kamienną podłogę. Jak zwykle
nieskazitelnie czyta, mogłam teraz podziwiać ją z bliska. Wstałam z ciężkim
westchnieniem i rozejrzałam się dookoła. Tak, teraz mogę posiedzieć w sali
wejściowej w domu wuja. Z pewnością on nie chce mnie teraz widzieć. Ale
przecież mogę odwiedzić ogród. Ach, zapomniałam o nim całkowicie! Gdybym miała
dość miejsca w mózgu i pamiętała o tym odludnym w miarę miejscu, ominęłoby mnie
tyle niemiłych rozmów i zdarzeń…
Drzwi odnalazłam natychmiast. Musiałby być przecież
potężne, by zimą nie mogły przepuszczać chłodu. Z resztą, Voldemorta
niekoniecznie to musiało interesować, on miał swoją komnatę z kominkiem, co
tam, niech inni marzną.
Położyłam dłoń na żelaznej gałce w kształcie głowy
węża z otworzoną paszczą, ale odskoczyłam do tyłu, bo drzwi otworzyły się i
pojawił się w nich Barty. Na jego twarzy pojawiło się zmieszanie, kiedy tylko
mnie zauważył. Ja z kolei spuściłam wzrok i spłonęłam rumieńcem.
- Wybacz, chciałam tylko coś zrobić z wolnym czasem –
zaczęłam kulawo, niepoprawnie łącząc słowa.
- Nic się nie… - zaczął Barty, ale nie dokończył z
niewiadomych powodów. Usłyszałam zatrzaskiwanie się drzwi do ogrodu. Było mi
bardzo głupio po tej scenie, którą zrobiłam Crouchowi kilka dni temu. Był on z
pewnością ostatnią osobą, z którą chciałabym się zobaczyć.
- No to… ja już bym sobie poszła – odezwałam się nieco
śmielej i odwróciłam się na pięcie, by jak najszybciej opuścić to miejsce.
Wolałam znaleźć się teraz w jednym pokoju z wściekłym Voldemortem, niż stać tak
w milczeniu z Bartym. Ten jednak chwycił mnie za ramię i odwrócił do siebie
nieco brutalnie.
- Nie chcę, żebyś odchodziła – powiedział. Objął mnie,
a ja, nie wiedzieć czemu, pozwoliłam mu na to. Mało tego, pozwoliłam mu się
pocałować. Poczułam w ustach smak krwi. Nie wiedziałam do którego z nas
należała. Ważne, że była. Oderwałam się od ust Barty’ego i ukąsiłam go w to
samo miejsce na karku, gdzie już pojawiła się blizna, spowodowana moimi kłami
kilka dni temu. Piłam, a nie zabijałam. Ta myśl przerażała mnie jeszcze
bardziej, niż Sen o dentyście. Potrafiłam to, czego nie potrafią inne wampiry.
Nie zabijać.
Gdyby Crouch nie odciągnął delikatnie mojej głowy,
odsączyłabym go do cna. Zapewne nie był świadom jak niebezpieczny jest
spragniony wampir. Tak, Voldemort już nauczył mnie, że nie wolno pić krwi.
Nauczył… to znaczy usiłował to zrobić, przetrzymując mnie w ciasnej, ciemnej
komórce.
Oblizałam wargi z krwi. Nie była już gorąca, ale to
nie było ważne. Strzeliłam palcami, by teleportować nas do jakiegoś innego
miejsca. To oczywiste, że Czarnemu Panu by się nie spodobało, gdyby nas
zobaczył. Choć z drugiej strony, miło by było znów go trochę podrażnić,
zdenerwować…
Usiadłam na łóżku w komnacie Barty’ego. Czułam, że
popełniam głupotę. Jednak nie mogę cały czas być dzieckiem. Mam już przecież 15
lat, a Barty ma… no tak, kilka lat starszy. A obiecałam, że podczas Rytuału
Dojrzałości będę czysta. Nie ważne.
Barty patrzył na mnie, gdy rozpinałam mu koszulę,
jakby nie dysponował własną wolą. Dziwne, że jakoś się nie bronił słowami
„Jesteś jeszcze dzieckiem”, czy „Czarny Pan nas ukarze”. Poddawał się tylko
moim pocałunkom. Pomyślałam, dziwny człowiek. Zbyt długo był pod działaniem
Imperiusa… Jego oddanie Czarnemu Panu często porównywałam do dziecka, które nie
może sobie poradzić bez matki, które… Jedną chwilę. Czy dzieciom pozwala się
robić kolczyki gdziekolwiek, poza uszami?
Oparłam się na obu rękach, patrząc ze zdziwieniem na
lewy sutek Croucha. Nigdy wcześniej nie zauważyłam, żeby miał w nim srebrny
kolczyk. Wybuchnęłam śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać.
Barty podniósł się trochę, obserwując mnie z lekkim
zirytowaniem i niesmakiem.
- Co? – spytał.
- Nie wiedziałam, żebyś miał zrobiony kolczyk –
powiedziałam, kiedy w końcu opanowałam śmiech.
- Myślałem, że to nieważne – mruknął, nieco zmieszany.
– Mam go od dawna, jeszcze z Azkabanu.
Znów zaczęłam się śmiać.
- Dementor ci zafundował? – zapytałam. – Wiesz co,
chyba zrobię sobie taki sam. Media się ucieszą.
Barty spoważniał. Wyglądał teraz naprawdę
przerażająco. To znaczy, wyglądałby, gdybym nie była aż tak rozbawiona tą
głupią sytuacją.
- Ani mi się waż – rzekł surowo. – Czarny Pan nie wie
o tym, a z pewnością by się dowiedział, gdybyś sama sobie zrobiła.
Mrugnęłam do niego, uśmiechając się drapieżnie.
- Przestać być taki dziecinny – powiedziałam. – To
takie seksi przecież.
~*~
Znów kończę dialogiem. Mam nadzieję, że się podobało.
Napisałabym więcej, ale nie mam już czasu. Dedykacja dla Lewiss :*