Nogi
ugięły się pode mną, kiedy aportowaliśmy się na jakiejś polnej drodze.
Zakręciło mi się w głowie, tak, że prawie upadłam, ale Scabior już popchnął
mnie do przodu. Zdążyłam zauważyć majaczące w mroku pola, gdzieś w oddali las…
i wielką bramę, za którą znajdował się ładny, wiejski dworek. Poczułam
niesamowitą ulgę, kiedy poznałam dwór Malfoyów. Oni z całą pewnością mnie
poznają, puszczą wolno i wszystko będzie dobrze. Przynajmniej miałam taką
nadzieję.
Niski i gruby mężczyzna,
który mnie uderzył, podszedł do zamkniętej na cztery spusty bramy i zaczął się
dobijać, jednak ta tkwiła niewzruszona. Szmalcownik uderzył w nią z całej siły
i zawołał, ogarnięty gniewem:
- I co teraz zrobimy? Jak tam
wejdziemy? Wymyśl coś, Greyback, ty tu jesteś… o kurwa!
Odskoczył od furty,
przerażony tym, co się później stało. Żelazne pręty zaczęły się wyginać, jakby
były żelazo rozgrzało się do czerwoności, po czym uformowały się w jakąś
kobiecą, potworną twarz, która przemówiła dźwięcznym, strasznym głosem:
- Cel wizyty!
Szmalcownik już miał
odpowiedzieć, ale Barty odepchnął go mocno na bok, uniósł lewą rękę w geście
pozdrowienia, a żelazna, kobieca twarz rozpłynęła się w powietrzu,
pozostawiając po sobie ciemny dym.
- Zejdź mi z drogi, głupcze!
– warknął do czarodzieja Crouch, kiedy wszedł na posesję Malfoyów.
Scabior chwycił mnie za szatę
i pociągnął za sobą. Byłam tak zirytowana, że najchętniej rozerwałabym go na
strzępy, ale magiczne liny skutecznie mnie powstrzymywały. Myślałam tylko o
jednym – kiedy już nareszcie mnie rozwiążą, zemszczę się na nich. I to
skutecznie.
Wszyscy więźniowie
przywiązani byli do siebie, tylko ja prowadzona byłam oddzielnie. Zapewne
czekała mnie kara straszniejsza, niż Pottera i resztę. A przynajmniej oni tak
myśleli. Ale nawet, jeśli nie uda mi się ich przekonać. Jeszcze kilka dni, a
Sapphire skończy się eliksir wielosokowy albo moje włosy i wszystko się wyda. A
mój gniew będzie ogromny i straszny.
Zawlekli nas pod same,
ogromne drzwi, które czekały na nas ciche i zamknięte u szczytu szerokich
schodów. Greyback załomotał w nie. Od momentu, w którym odkrył, że złapał
samego Harry’ego Pottera, przestał drżeć przed Bartym, który stał z boku z taką
miną, jakby go to wszystko w ogóle nie obchodziło. Co jakiś czas zerkałam na
niego, a on zerkał na mnie, ale nie robił poza tym nic, co mogłoby świadczyć,
że jednak mnie rozpoznał.
Drzwi nagle się otworzyły, a
jaskrawe światło padło na nas, porażając boleśnie moje oczy. Skrzywiłam się i
odwróciłam głowę, a do moich uszu dobiegł kobiecy, niski, lodowaty głos:
- O co chodzi?
- Przyszliśmy zobaczyć się z
Sama-Wiesz-Kim – oświadczył Greyback, aż drżąc z podniecenia.
- Kim jesteś?
- Narcyzo, wpuść ich, podobno
złapali Pottera – wtrącił się Bartemiusz, przeciskając się pomiędzy
szmalcownikami w kierunku wejścia. W jego głosie zabrzmiała nutka ironii. Pani
Malfoy natychmiast się odsunęła, aby nas wpuścić. Crouch zniknął gdzieś w głębi
komnat, pozostawiając mnie zupełnie samą pomiędzy cuchnącymi, plugawymi
złodziejami.
- Wejdźcie tutaj – poradziła
Greybackowi Narcyza, kiedy przeszliśmy przez mocno oświetlony hol. Wskazała
otworzone drzwi prowadzące do salonu. Zerknęłam na Harry’ego. Jego twarz wciąż
była okropnie spuchnięta, przez co trudno go było rozpoznać. Słyszałam, jak
serce wali mu w piersi ze strachu; musiał się czuć, jakby trafił prosto do
jaskini lwa. Nie miałam pojęcia, co mogło ich uratować. Ale to już nie była
moja sprawa. Ja starałam się pozostać neutralna, nie chciałam ani im pomagać,
ani utrudniać, poza tym obecnie sama tkwiłam w pułapce, z której nie potrafiłam
się wyrwać. Mógł mi pomóc albo czas, albo Malfoyowie, choć, skoro Greyback
chciał wezwać Czarnego Pana, mogłam liczyć raczej tylko na to drugie.
- Mój syn, Draco, przyjechał
właśnie na ferie wielkanocne, z pewnością rozpozna chłopaka.
Wkroczyliśmy do salonu. Tutaj
światło nie było już tak rażące, do tego panowało wszędzie miłe ciepło,
wydobywające się z kominka, w którym płonął niewielki ogień. W dwóch fotelach
siedzieli mężczyźni. Jeden nieco niższy i bardziej przygarbiony, drugi sztywno
wyprostowany, obaj z bardzo jasnymi, długimi włosami.
- Hola, hola, a cóż to
takiego?
Poznałam Lucjusza. Wstał z
fotela i zerknął gdzieś ponad ramię Greybacka, za którym, jak się później
okazało, czaiła się jego żona.
- Mówią, że złapali Harry’ego
Pottera – odparła. – Draco?
Lucjusz podszedł do nas, jego
syn natomiast podniósł się z fotela. Stałam spokojnie, czekając, aż łaskawie
zwrócą na mnie uwagę. Moja cierpliwość nie została nadwyrężona, ponieważ
Greyback natychmiast dodał:
- Ach, mamy jeszcze jedną. Wyjątkowo
agresywną.
Scabior wypchnął mnie na
środek pokoju, prosto w ramiona cuchnącego wilkołaka. Natychmiast odsunęłam od
niego twarz najdalej, jak tylko mogłam, aby nie wdychać jego porażającego
smrodu. Po plecach przeszedł mi dreszcz, kiedy poczułam lepkość jego brudnych
łap na swoim karku.
- Puszczaj mnie, ty niemyty
zwierzaku! – warknęłam, nie mogąc już znieść dotyku jego paskudnej powłoki.
- Jak widzicie, bardzo butna.
Najwyraźniej myśli, że sam wygląd wystarczy, aby nas wyprowadzić w pole – zachichotał
lubieżnie wilkołak.
- Później się nią zajmiemy,
to nie pierwszy i z pewnością nie ostatni taki przypadek… teraz zobaczmy
Pottera – stwierdził Lucjusz, nawet na mnie nie patrząc.
On też! Również mnie nie
rozpoznał! Czy aż tak bardzo mnie nie znali? Skoro oni nie potrafili zauważyć
we mnie prawdziwej Sophie, kto mógł to zrobić? Jeśli wezwą Czarnego Pana, a on
również mnie nie pozna, to będzie dla mnie koniec! Grzebać sobie w głowie nie
pozwolę, nawet za cenę życia. Przecież jak bardzo moja nieśmiertelność różniła
się od śmiertelności Harry’ego czy Lucjusza? Mogłam umrzeć tak samo łatwo, jak
oni, tylko, że w większych męczarniach, które ciągnęłyby się przez długie,
niesamowicie długie lata.
Zostałam brutalnie
odepchnięta w stronę stojącego najdalej od grupy szmalcownika; Malfoyowie
zajęli się teraz paskudnie opuchniętym Harrym. Stał wyprostowany i sztywny jak
drut, ze wzrokiem utkwionym w wiszącym naprzeciwko niego lustrze, starając się
ignorować to, co z nim robili. Lucjusz zbliżył się do niego, Draco uczynił to
samo, z wyraźną niechęcią. Wyglądał na bardzo zmieszanego i zestresowanego tą
całą sytuacją, w jego szarych oczach spostrzegłam coś… coś bardzo wyraźnego.
Jakby Ślizgon… poznał postać, której tak niechętnie się przyglądał.
- No i co? – zapytał
natarczywie Lucjusz, lekko szturchając syna w ramię. Młody Malfoy odsunął się
od skupiska więźniów, teraz już nie kryjąc swojej odrazy. – Czy to Harry
Potter? To on?
Draco znów zerknął na Gryfona
i szybko odwrócił wzrok, mówiąc cicho:
- Nie jestem pewien…
- Ale przyjrzyj mu się
lepiej! – zachęcał Lucjusz, a na jego poszarzałej, wciąż bardzo szczupłej
twarzy pojawił się blask dawnej klasy i pewności siebie. – Gdybyśmy przekazali
Pottera Czarnemu Panu, wszystko by nam wybaczył, Draco…
- Zaraz! – przerwał mu
Greyback, napinając się wojowniczo. – Nie zapominajmy, kto go naprawdę złapał!
Lucjusz mruknął coś
niezrozumiałego i rzucił zniecierpliwione spojrzenie w kierunku wilkołaka,
jakby chciał się go szybko pozbyć. Zaczął krążyć po salonie, co chwilę zerkając
na Harry’ego, później podchodził do syna… i tak w kółko. W końcu zatrzymał się
na dłużej przy Potterze, aby dokładniej mu się przyjrzeć.
- Co mu zrobiliście? On
wygląda jakoś tak… nienaturalnie – ciągnął.
Czułam ich emocje. Obrzydliwy
strasz pojmanych, gorące, choć również niespokojne podniecenie Lucjusza, dumę
szmalcowników… Najbardziej z tego wszystkiego nienawidziłam smrodu przerażenia.
To był nieopisany fetor, podobny do odoru śmierci, lecz bardziej odległy, mdły…
Robiłam wszystko, aby go nie wdychać, jednak nie było takiej możliwości.
Chciałam, aby to wszystko się już skończyło, gniew wzbierał we mnie z minuty na
minutę, a ja sama z trudem powstrzymywałam swoje nerwy. Chciałam coś… musiałam coś
zrobić! Ale co… myślałam tak gorączkowo, że nawet nie dosłyszałam tego, co
mówił Lucjusz. Zagapiłam się dosłownie na dwie minutki, z zamyślenia zaś wyrwał
mnie ostry, kobiecy okrzyk:
- A cóż to, Cyziu? Co tu się
odbywa?
Poderwałam szybko
głowę. No tak! Jak mogłam być taka głupia, przecież w
posiadłości Malfoyów nie mieszkali tylko oni!
- Bellatriks! – zawołałam tak
przenikliwie, jak tylko mogłam. Lestrange natychmiast odwróciła głowę i ujrzała
mnie. W jej oczach dostrzegłam nie tylko znajomy błysk, ale i zdziwienie.
- Co ona tu robi? I dlaczego
jest związana…?
Nie zdążyła dokończyć zdania,
ponieważ szmalcownik już uderzył mnie w twarz tak mocno, jak tylko potrafił, a
ja upadłam na wypolerowaną, błyszczącą, marmurową podłogę. Nie zdążyłam nawet
odkrzyknąć jakiegoś bluźnierstwa, ponieważ czarodziej już podniósł mnie swymi
brudnymi, szorstkimi łapami i zakrył moje usta jedną z nich. Na nic zdała się
moja szamotanina.
- To jedna lub jeden z
przyjaciół wielkiego Harry’ego Pottera w skórze Sophie – odrzekł od niechcenia
Lucjusz, machając beztrosko ręką, co wypełniło mnie furią. – Spójrz!
Bella odwróciła powoli ode
mnie głowę, a jej wzrok spoczął na grupie związanych czarodziejów. Oczy jej
zamigotały. Poczułam się strasznie. Oni nie zachowywali się tak, jakby mnie nie
rozpoznali, tylko tak, jakby w głębi serca wiedzieli, kim jestem, ale, chcąc
się na mnie zemścić za te okropieństwa, które im w przeszłości uczyniłam,
ukrywali to, doskonale bawiąc się moim kosztem. Teraz czułam już nie tylko
wściekłość. Ogarnęła mnie potworna bezsilność, która prawie doprowadziła mnie
do łez.
- Czy to nie jest ta szlama?
Zaraz, zaraz… Granger! – zawołała Lestrange, a komnatę wypełniła jeszcze jedna
emocja: szalona radość. Nienormalne, nieludzkie podniecenie, które tak dawno
temu odebrało Bellatriks rozum i zdrowy rozsądek. Jednak to ona wydała mi się
tego wieczora najbardziej bystrą i inteligentną osobą.
- Tak! – ucieszył się
Lucjusz, kręcąc się w miejscu. – A obok niej stoi Harry Potter! Potter i jego
przyjaciele nareszcie schwytani!
- Potter? – w jej głosie
zabrzmiało zdziwienie. – To trzeba natychmiast wezwać Czarnego Pana!
Coś podskoczyło w moim
żołądku. Gdzieś w głębi serca wiedziałam, że któreś z nich to zaproponuje. Ba,
byłam pewna, że wcześniej czy później to uczynią. Jednak nie przypuszczałam, że
wywoła to we mnie tak skrajne emocje. Z jednej strony bardzo chciałam odzyskać
już swoją tożsamość, przestać w ich oczach być jakąś szlamą, która podszywa się
pod Sophie, lecz z drugiej spotkanie z Voldemortem nie było mi na
rękę. To, co wydarzyło się między nami podczas naszego ostatniego
spotkania… nie, nie chciałam nawet o tym myśleć. Kiedy tylko wizja
tamtego zajścia stawała mi przed oczami, czułam się strasznie upokorzona… On po
prosty wyrzucił mnie bezceremonialnie z jego… z naszej komnaty!
Jakby to wszystko, co się wydarzyło, było moją winą! Nie mogłam o tym myśleć,
po prostu nie mogłam!
- …wybaczy, panie Malfoy –
mówił poruszony czymś Greyback – ale to my złapaliśmy Pottera i resztę. To nam
należy się złoto.
- Złoto! – zawyła Bellatriks
tak przeraźliwie, że wilkołak wzdrygnął się gwałtownie. – A weź sobie to złoto,
bufonie, mnie zależy tylko na jego…
Przerwała, a jej oczy
wypełniły się przerażeniem. Ich wzrok utkwiła w wysadzanym rubinami mieczu
Godryka Gryffindora, który trzymał bardzo wysoki, chudy wręcz szmalcownik.
Zmieszał się, kiedy Lestrange tak wpatrywała się w trzymany przez niego
przedmiot.
- POCZEKAJ! – krzyknęła do
Lucjusza, który już podciągał rękaw, aby wezwać swego umiłowanego pana. – Jeśli
on tu się pojawi, wszyscy zginiemy.
Malfoy zdębiał i uniósł brwi,
obserwując przedziwne poczynania Bellatriks. Szczerze powiedziawszy, sama nie
miałam pojęcia, co jej chodziło po głowie. Zażądała od szmalcownika zwrotu
miecza. Nie uzyskawszy tego, czego chciała, uniosła swoją różdżkę. Huknęło,
błysnęło, czerwone światło oślepiło mnie na moment, a kiedy już odzyskałam
wzrok, ujrzałam Bellatriks ściskającą historyczną pamiątkę oraz czarodzieja
rozłożonego na podłodze pod ścianą. Była niezwykłą wiedźmą, nie minęła sekunda,
a pozostali szmalcownicy leżeli bezwładnie na marmurowej posadzce. Przetrwał
tylko ten, który wciąż przyciskał mi chropawą dłoń do ust.
- Skąd masz ten miecz? –
wyszeptała drżących od nadmiaru emocji głosem, zbliżając się powoli do
pochylonego z bólu Greybacka. – Snape wysłał go do mojej krypty do Banku
Gringotta, więc odpowiadaj, jeśli ci życie miłe.
- Był w ich namiocie! –
wychrypiał wilkołak. Mimo ignorancji Belli, poczułam do niej, po raz kolejny
zresztą tego wieczora, wielką sympatię i wdzięczność. Wpatrywałam się w nią,
oczekując w milczeniu na jej kolejną decyzję. Wpatrywała się w każdego więźnia
po kolei, dysząc ciężko.
- Doskonale – oświadczyła
triumfalnie. – Draco, wywlecz te szumowiny na zewnątrz i wykończ je, chyba, że
jesteś tchórzem, to zostaw je mnie. Zrobię to z rozkoszą.
- Jak śmiesz rozkazywać
mojemu synowi, jak śmiesz…! – zawołała Narcyza, poruszona słowami siostry, ale
ta doskoczyła do niej z błyskiem szaleństwa w oczach, chwyciła ją z całej siły
za ramię i ryknęła tak, jak jeszcze nigdy nie słyszałam:
- Zamilcz, głupia! Nawet nie
wiesz, co nam grozi!
Odsunęła się od niej, a jej
pierś falowała w niespokojnym, nierównym, płytkim oddechu. Twarz wykrzywił
paskudny grymas, który upodabniał ją do ożywionej, nagiej czaszki z
wybałuszonymi, połyskującymi ogniem.
- Więźniów trzeba zamknąć w
piwnicy, Greyback, zajmij się tym – powiedziała, kiedy już się trochę
uspokoiła. Odetchnęła jeszcze raz, a na jej twarzy znów pojawił się ten
złośliwy uśmieszek. – Zaprowadź tam wszystkich, oprócz… oprócz tej szlamy.
Podeszła do grupy młodych
czarodziejów i wyciągnęła z kieszeni krótki, srebrny nóż, Ron zaś wpadł w szał,
którego bym się po nim nie spodziewała. Zaczął się wyrywać i wrzeszczeć:
- Nie! Weź mnie! Mnie!!!
Bella doskoczyła do niego,
jak uprzednio do siostry, uniosła dłoń i wymierzyła mu siarczysty policzek.
Weasley zamilkł, przerażony i zdezorientowany.
- Jeśli ona umrze podczas
przesłuchań, ty będziesz następny, możesz mi wierzyć – odwarknęła, po czym
zwróciła się znowu do wilkołaka: - Sprowadź ich na dół i dopilnuj, aby nie
mogli uciec. Rób, co mówię.
Odcięła więzy, łączące Hermionę
z resztą grupy, a Greyback i trzymający mnie szmalcownik wyprowadzili nas z
salonu. Zaciągnęli nas do mrocznej, chłodnej i wilgotnej piwnicy, przyświecając
sobie różdżkami, aby rozproszyć ciemność. Wilkołak otworzył drzwi do jednego z
pomieszczeń, szepcząc coś do Rona i rechocząc nieprzyzwoicie. Od momentu, w
którym zaatakował Livię, czułam do niego tak przeogromną niechęć, tak potworną
nienawiść… Był osobą, którą mogłabym zamordować z zimną krwią. Cała dygotałam,
kiedy patrzyłam na jego żółte, obrzydliwe kły. Wyobrażałam sobie wtedy, jak
kąsają Livię, jak… jak nurzają się w jej krwi…
Wepchnięto nas brutalnie do
mrocznego pomieszczenia. Natychmiast wyczułam w nim obecność co najmniej jednej
osoby. Kiedy wrota zatrzasnęły się za nami, ogarnęła nas całkowita ciemność.
Natychmiast zaczęłam się kręcić i wiercić w miejscu, aby przesunąć ręce z
pleców na brzuch. Musiałam się z tego jakoś wyplątać, a gdyby udało mi się
porzucić te liny, mogłabym wyważyć drzwi i…
Ron zaczął wrzeszczeć i
szarpać się, jak opętany, Harry coś mamrotał… Miałam tego dosyć! Nie mogłam
znieść tego chaosu, tego całego szaleństwa! Do tego sznury oplatały mnie coraz
ciaśniej i ciaśniej… Zawyłam, jak zraniony pies, pragnęłam, aby wszystko
ustąpiło, aby gniew przelał się we mnie i uwolnił mnie w końcu!
- Luna, to ty?
Ron zamilkł, a ja wbiłam oczy
w ciemność. Udało mi się dostrzec jaśniejące kształty dwóch osób – kobiety i
mężczyzny. Przyglądałam się w milczeniu, jak Luna i pan Ollivander szukają
gwoździa, aby nas uwolnić. Nowa siła wstąpiła we mnie, kiedy Weasley wyciągnął
z kieszeni magiczny wygaszacz i wypuścił z niego kilka kul światła,
przypominających swym wyglądem maleńkie słońca.
- Sophie, co ty tutaj robisz?
– zapytała cicho Luna, kiedy próbowała przeciąć oplatające mnie sznury.
- To długa historia. Ale
możesz mi wierzyć, dla tych na górze zakończy się ona straszliwie – odparłam,
snując już w głowie plan zemsty. Nad naszymi głowami na nowo rozbrzmiał wrzask
Hermiony. Nie przepadałam za nią od jakiegoś czasu, lecz w tej chwili bardzo jej
współczułam. Bellatriks ogarnięta morderczym szałem była straszna.
W pewnej chwili Luna
odskoczyła ode mnie i upuściła zardzewiały gwóźdź, wydając z siebie taki
odgłos, jakbym ją poparzyła.
- O co chodzi? – zapytałam
niespokojnie, drepcząc w miejscu. Liny paliły mnie, nie mogłam znieść ich
dotyku.
- Nie mogę tego przeciąć –
poinformowała mnie Krukonka.
- To liny z elfich włosów,
myślisz, że to może mieć jakieś znaczenie? – mruknęłam.
Nie odpowiedziała mi,
ponieważ z salonu znów dobiegł nas przeraźliwy krzyk Hermiony i jej słowa,
których nie mogliśmy zrozumieć.
Chwilę później usłyszałam
kroki. Ktoś najwyraźniej schodził po schodach, kierując się w stronę piwnicy, w
której siedzieliśmy. Ron pstryknął wygaszaczem, a kule zniknęły. Na nowo
ogarnął nas mrok, jednak nie na długo. Ciężkie drzwi otworzyły się, a w progu
stanął sam Draco, blady i przerażony. W jego wielkich, wytrzeszczonych ze
strachu oczach odbijały się zimne światełka, które wyczarował chwilę temu.
- Cofnąć się pod ścianę.
Kiedy to uczyniliśmy, wkroczył
do środka, chwycił goblina za ramię… Chwila moment.
Dopiero teraz dotarło do mnie
to, co zobaczyłam, ale Malfoy już wycofał się i zatrzasnął za sobą drzwi. Kiedy
Ron na nowo wypuścił z wygaszacza kule światła, doskoczyłam do Harry’ego i
zapytałam szeptem:
- Goblin? Zwariowałeś? Jeśli
ten miecz naprawdę jest prawdziwy, obecność goblina tutaj z całą pewnością nam
nie pomoże. A już wam na sto procent!
Potter nie zdążył mi
odpowiedzieć, bo w niskim pokoju ktoś się aportował.
- ZGRED…!
W krypcie rozległ się głośny
trzask; Harry uderzył Rona w sam czubek rudej głowy, a ten zamilkł z przerażoną
miną.
- To nie na moje nerwy –
jęknęłam i wycofałam się.
Pojawiające się znikąd
gobliny! Aportujące się skrzaty domowe! Serce waliło mi w piersi tak mocno,
jakby za chwile chciało ze mnie wyskoczyć. Ostatnie dni były tak monotonne i
nudne, że ten wieczór wydał mi się przygodą życia. Przygodą, którą pragnęłam
zakończyć jak najszybciej.
- Możesz nas deportować z tej
piwnicy? – zapytał Harry, pochylając się nad Zgredkiem, który pokiwał gorliwie
głową, klapiąc uszami. – I możesz zabrać ze sobą kilka osób?
Zatem bierz Lunę, Deana i pana Ollivandera i leć z nimi do… do…
- Do Billa i Fleur! –
zaproponował Ron. – Do Muszelki.
- Tak. A później wróć po nas,
dobrze?
- Tak jest, Harry Potter! –
zawołał skrzat, natychmiast chwycił Lunę za rękę i teleportował się z głośnym
trzaskiem.
Krzyki na górze nagle
ucichły. Od razu wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego. Chwilę później na
korytarzu znów rozległy się kroki, a ich echo odbijało się od wilgotnych,
lodowatych, kamiennych ścian. Drzwi rozwarły się z głośnym skrzypnięciem.
~*~
Miał być dłuższy, ale za
chwilę mamy północ, poza tym nie myślałam, że tak dużo mi zajmie opis tego
wszystkiego. Nadal pozdrawiam Was z Pucka, a także zapraszam na moją nową sondę
– tutaj link. Głosujcie, czytajcie… Dedykacja
dla Agi :*
~Aga ;)
OdpowiedzUsuń19 lipca 2013 o 22:48
Dziękuję za dedykację :* Czekałam dzisiaj cały dzień na ten rozdział ! Nie śmiej się xDD Uwielbiam te 2 ostatnie. Coś czuję, że Malfoy’owie będą cierpieć i podoba ,i się to :D No bo nie można przecież lekceważyć Sophie !
Nie rozumiem spojlera z Rihanną ani z nagłówkiem, nic mi tu nie pasuje ;/
Jak możesz przerywać w takim momencie -.- Teraz znowu będę czekać te 3 dni w n[ie cierpliwości. No i męczyć Cię o spojlery :D
20 lipca 2013 o 09:13
UsuńTak, bo Rihanna miała być w tym odcinku, ale się obawiałam, że mi się nie zmieści tekst i będę musiała coś obcinać, a ja strasznie nie lubię dzielić rozdziału na dwie części. No i sobie przypomniałam o Glizdogonie, będę musiała mu poświęcić trochę czasu xD
~_Wika_
OdpowiedzUsuń20 lipca 2013 o 12:06
Nie ma nic milszego niż nowy rozdział =) Osobiście nie przepadam za opisami, ale tutaj wypadły naprawdę świetnie. Czyżby w Sophie obudziły się jakieś wyrzuty sumienia, kiedy Bella nie zwróciła na nią większej uwagi i nie zainteresowała się jej losem? Zapowiada się interesująco. I ciekawa jetem jak Czarny Pan zareaguje na widok swojej siostrzenicy w takim stanie, i czy w ogóle ja zobaczy… Cóż, wszystkiego się dowiem za dwa tygodnie =)
A tak na marginesie: po ostatnim rozdziale próbowałam sobie przypomnieć całe opowiadanie od samego początku i doszłam do wniosku, że Sophie coraz mniej śpiewa. Szczerze mówiąc to trochę mi tego brakuje.
20 lipca 2013 o 12:25
UsuńTak, niestety. To też wpływa na rozdziały, ponieważ teksty zajmują dużo miejsca ;/
~_Wika_
Usuń21 lipca 2013 o 09:54
W sumie to masz rację … Ale raz na jakiś można zrobić taki mały przerywnik =)
21 lipca 2013 o 17:13
UsuńTak, w następnym będzie xD
~Blackie.
OdpowiedzUsuń22 lipca 2013 o 14:39
Ten szmalcownik co ją uderzył pewnie zginie. Ot takie mam wrażenie. I oby zginął, bo to dupek :< Nawet nie wie, co robi. Biedna Sophie- żaden Śmierciożerca jej nie poznaje. Ja czekam na Voldka! I na to, jak się okaże, że Sophie to Sophie xD
22 lipca 2013 o 15:43
UsuńA może Voldek też jej nie pozna? ;>