Nikt
na sto procent nie wiedział, jak będzie wyglądało kolejne, piąte zadanie w
Siedmioboju, ale po szkole krążyło całe mnóstwo plotek. Niektóre były tak
absurdalne, że na kilometr czuć było kłamstwo, aczkolwiek po tym, co mnie
spotkało, mogłam spodziewać się w zasadzie wszystkiego. Carrow wyjawił mi część
sekretu, mówiąc, że ta konkurencja będzie najbardziej fascynująca, ale i
najniebezpieczniejsza zarazem. Muszę to przyznać – poruszenie, które ogarnęło
uczniów Hogwartu, udzielało się także i mnie. Byłam niesamowicie ciekawa, co
mnie czeka, chciałam, aby ostatnia sobota lutego już nadeszła.
Nauczyciele, mimo
rygorystycznych zmian w szkole, nie odpuszczali nam ani na chwilę. Ostatnia
klasa okazała się być coraz bardziej stresująca i wyczerpująca. Wszak zbliżały
się owutemy, czyli Okropnie Wyczerpujące Testy Magiczne, należało więc
powtórzyć wszystkie tematy, które poznawaliśmy przez te wszystkie sześć lat.
Nie było lekko. Ostatnimi czasy nie miałam w ogóle głowy do nauki. Byłam
rozleniwiona i wiecznie zmęczona tą ciężką, nieprzyjemną atmosferą w Hogwarcie
na lekcjach, posiłkach w Wielkiej Sali, w bibliotece, a nawet w pokoju wspólnym
Ślizgonów. Za dnia nikt nie mógł opuszczać zamku, gdyż ogromne, dębowe drzwi
były zamknięte na cztery spusty, nocą strzegli wejścia zamaskowani
Śmierciożercy. Do sowiarni także nie można było sobie po prostu wejść. Jeśli
ktoś już łaskawie otrzymał pozwolenie na wysłanie listu, który wcześniej musiał
przejść całe mnóstwo testów, był prowadzony przez dwóch chłodnych, brutalnych
mężczyzn w czarnych pelerynach. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Wszystko w
zamku było strzeżone tak bardzo, jakby przechowywano tu wszystkie skarby
świata.
Prawdziwym wytchnieniem
okazał się kolejny wyjazd, tym razem do Albanii, na piąte zadanie. Nie miałam
zielonego pojęcia, jak wygląda Parashikon Ne pyll, ale słyszałam, że znajduje
się gdzieś w lesie. Albania nie była dużym państwem, ale podczas jednego ze
spotkań Klubu Ślimaka profesor Slughorn powiedział mi, że do tej szkoły
uczęszcza także młodzież z kilku sąsiednich, małych państewek. To fakt – ile
tych magicznych szkół ma być na świecie? Im mniej, tym mniejsze szanse na
odkrycie ich przez mugoli. W zasadzie Polska, gdyby nie Hogwart, również nie
miałaby gdzie szkolić słowiańską młodzież. I w zasadzie… dlaczego Polska, a nie
Czechy? Albo Białoruś? I dlaczego właściwie Hogwart nagle zmienił położenie? I
kiedy? Nikt nas tego nie uczy, a, co gorsza, nikogo też to nie interesuje. Z
Polski chcą zrobić drugą Wielką Brytanię…
W
ostatni piątek lutego, kiedy śnieg już prawie całkowicie stopniał,
zgromadziliśmy się po obiedzie w holu. Snape znów wybrał osobiście tuzin
uczniów, którzy mieli towarzyszyć mnie i mojemu sekundantowi w podróży do
Albanii. Sam Snape natychmiast udał się do swojej kabiny, z której już nie
wychodził. Tym razem nie jechali z nami ani Draco, ani Sapphire, ani
jakakolwiek osoba z mojej klasy, choć Mistrz Eliksirów zapisał na listę samych
Ślizgonów. Ja jednak nie przyjaźniłam się jakoś specjalnie z młodszymi
uczniami, więc znów pozostałam całkiem sama. Na szczęście ujrzałam Barty’ego, a
moje serce uradowało się. Ostatnio coraz częściej doskwierała mi samotność.
Byłam z dnia na dzień mniej związana z Hogwartem, zastanawiałam się jednak, co
będę robić, kiedy już otrzymam świadectwo ukończenia szkoły.
Wraz z Bartym zajęliśmy
wspólnie kabinę, jednak podróż z Polski do Albanii zajęła nam zaledwie dwie
godziny. Nasz magiczny, latający wagon pędził tak szybko, że już o godzinie
siedemnastej wylądowaliśmy pomiędzy drzewami nieco luźniej porastającymi
rozmokniętą ziemię w lesie. Powoli i ostrożnie wysunęliśmy się z przedziałów,
rozglądając się dookoła. W puszczy panował mrok, mimo że ponad drzewami nie
było jeszcze ciemno. Śnieg tutaj prawie w ogóle nie zalegał, tylko ziemia
strasznie rozmokła, tak, że wagon zapadł się na kilka centymetrów w błocie.
Snape wysiadł na samym końcu, zapalając różdżkę. Zimne światło rozbłysło w
mroku niczym unoszący się nad ziemią świetlik.
- Za mną – rozkazał zimnym,
stanowczym tonem, a uczniowie pokornie udali się za nim, wciąż rozglądając się
uważnie. Nigdzie na horyzoncie nie majaczył żaden zamek… no, może dlatego, że
nie było nigdzie żadnego horyzontu. Tylko grube, wysokie drzewa i ciemność.
Szliśmy chyba kwadrans, może
trochę dłużej, gdy nagle Snape zatrzymał się gwałtownie, a ja zderzyłam się z
jego plecami z głuchym stęknięciem. Odskoczyłam szybko, szukając jakiegoś
budynku. Weszliśmy jednak tak głęboko w las, że nie widziałam już zupełnie nic,
mimo mojego świetnego wzroku. Tylko drzewa, drzewa i drzewa. Dyrektor jednak
nie powiedział ani słowa, czekając, aż uczniowie ustawią się w równym rzędzie.
Na nowo uniósł różdżkę, machnął nią krótko, podłoże pod naszymi stopami
zadygotało. Serce podskoczyło mi do gardła; nie miałam pojęcia, gdzie jesteśmy,
dokąd zmierzamy, a przede wszystkim, co się dzieje. Dopiero kilka sekund
później spomiędzy gnijących liści wysunęła się jakaś… klatka. Była
tak duża, że mogło się w niej zmieścić spokojnie kilka dorosłych, wielkich
trolli. Natomiast była tak wysoka, że Hagrid mógł tam stać mocno wyprostowany.
Snape nakazał nam wejść do środka, po czym sam przepchnął się do małej,
drewnianej skrzyneczki i nacisnął czerwony, świecący w ciemności przycisk.
Klatka zasunęła się, a magiczna winda zjechała prosto w mrok. Przynajmniej tak mi
się wydawało.
Okazało się, że pod ziemią
jest całkiem jasno. Sunęliśmy w dół jakieś dwie, trzy minuty, aż dotarliśmy na
pierwsze piętro. Ciepły, pomarańczowy ogień płonął wesoło w wielkim kominku w
długiej, wąskiej sali, na końcu której czekał jakiś opatulony w granatowe szaty
mężczyzna, dyrektor Parashikon Ne pyll, jak mniemam. Snape uścisnął mu dłoń, a
Silvo Marduh skinął sztywno głową i przemówił cicho jakąś sztucznie brzmiącą
angielszczyzną:
- Witam, Severusie,
kolacja za chwilę się zacznie, więc jeśli chcesz…
- Miło cię widzieć.
Chciałbym cię prosić, jeśli to oczywiście nie problem, aby moi uczniowie zjedli
w odosobnieniu. Nie chciałbym narażać ich na jakieś niepotrzebne konflikty ze
strony pozostałych. Siedmiobój jest już na takim etapie…
Silvo zapewne rozumiał tylko
piąte przez dziesiąte, ale skinął głową i kazał nam podążyć za nim. Szedł
szybko, jakby jak najprędzej chciał uwolnić się od towarzystwa Snape’a.
Mogłabym nawet pokusić się o stwierdzenie, że ucieszył się z prośby dyrektora
Hogwartu. Nikt publicznie nie śmiał zachować się wobec naszych nauczycieli
niegrzecznie, ale wszyscy wiedzieli o toczącej się w kraju wojnie. Tak samo,
jak każdy wiedział, kto kim jest, a to, że Snape służył Czarnemu Panu z całą
pewnością obiegło już całą Europę.
Profesor Marduh zaprowadził
nas do ogromnego holu, gdzie pierwsze, co rzucało się w oczy, to ogromny, co
najmniej pięciometrowy portret łysego, ale brodatego mężczyzny w średnim wieku,
wypinającego dumnie pierś. Miał twarz typowo albańską: nieco ciemniejsza skóra,
błyszczące, przebiegłe, brązowe oczy, czarna, gęsta broda i długie wąsy. Pod
spodem widniał złoty napis w języku albańskim i jakieś imię i nazwisko, którego
sama nie potrafiłam rozszyfrować. Po lewej stronie znajdowały się wysokie drzwi
do jadalni, z której wypływało ciepło, światło i radosne odgłosy rozmów, jednak
profesor Marduh skierował swoje kroki w prawą stronę, gdzie widniały schody,
prowadzące jeszcze głębiej w ziemię. Zeszliśmy na półpiętro, po czym dyrektor
otworzył jakąś komnatę i powiedział Snape’owi, że tam możemy spokojnie spożyć
posiłek. W milczeniu weszliśmy do środka, a Mistrz Eliksirów zamknął drzwi.
*
Szczerze
mówiąc, to szkoła Parashikon Ne pyll nie różniła się tak bardzo od Hogwartu,
jak się spodziewałam. Gdybym pomieszkała tam dłużej, nie odczułabym nawet tego,
że znajduję się pod ziemią. Za magicznie wmontowanymi oknami pogoda była taka
sama, jak na zewnątrz, wszędzie płonęły ciepłym światłem pochodnie,
pomarańczowy ogień buzował w kominkach na korytarzach, a kamienne ściany
pokrywały różnobarwne, stare gobeliny. Tylko sufity były nieco niższe i mniej
było obrazów. Z uczniami nie miałam praktycznie kontaktu, raz tylko, tuż przed
śniadaniem, które spożyliśmy w tej samej komnacie, w której jedliśmy wczoraj
kolację, kiedy wstąpiłam do jednej z małych łazienek, natknęłam się na trzy
wysokie, mocno pomalowane czternasto albo piętnastolatki. Miały na sobie
ciemne, zwykłe, mugolskiej ubrania, na które ubrały włóczkowe, różnobarwne
narzuty z wyszytym herbem szkoły. Zmierzyły mnie tylko długim spojrzeniem, a w
ich oczach widziałam coś na kształt zainteresowania pomieszanego ze strachem.
Kiedy wyszłam z kabiny, nikogo już nie było. Po raz kolejny pomyślałam sobie,
że wszyscy rozmawiają o nas za plecami. Wszystkiemu temu winna była wojna
trawiąca nasze państwo.
Kiedy
wydostaliśmy się na powierzchnię, uderzyło mnie w twarz świeże, mroźne, leśne
powietrze. Nie miałam pojęcia, na czym będzie polegać piąte zadanie, ale
zauważyłam, że w pobliżu szkoły nikt nic nie przygotował, więc zapewne odbędzie
się ona poza puszczą. Jednak nie zaszliśmy zbyt daleko, gdyż Snape poprowadził
nas do wagonu, którym przylecieliśmy do Albanii. Coraz bardziej zaskoczona,
weszłam do przedziału, który dzieliłam z Bartym. On oczywiście wiedział o
wszystkim i tylko uśmiechał się tajemniczo, zerkając na mnie co jakiś czas.
- Spodoba ci się, zobaczysz –
powiedział, kiedy ruszyliśmy.
Lecieliśmy zaledwie dziesięć
minut, kiedy powoli wagon wylądował miękko w błocie. Zatrzymaliśmy się na
skraju lasu, gdzie czekali już na nas inni uczestnicy, a także widzowie. To
było dziwne, ponieważ nigdzie nie było stołu dla dyrektorów, a obserwatorzy
stali po prostu w błocie, przytupując w miejscu i drżąc z zimna. Wysiadłam na
zewnątrz, stąpając bardzo niepewnie. To zadanie różniło się bardzo od
poprzednich, dopiero później się o tym przekonałam.
- Witam was
serdecznie na piątym zadaniu w Siedmioboju Magicznym. Ta konkurencja będzie
nieco inna niż pozostałe, ponieważ będzie ciągnąć się przez całą dzisiejszą noc
i jutrzejszy dzień – przemówił dyrektor Parashikon Ne pyll,
przykładając do swojego gardła różdżkę, aby wszyscy dobrze go usłyszeli.
– Każdy z was dostanie mapę, dzięki której będzie musiał dotrzeć do
wyznaczonego miejsca, ale uważajcie. Po drodze możecie napotkać różne
przeszkody. Zabronione jest oczywiście atakowanie się nawzajem i oczywiście
Zaklęcia Niewybaczalne. Osoba, która złamie te dwa punkty, zostanie natychmiast
usunięta z terenu, na którym odbywa się piąte zadanie i otrzyma za nie zero
punktów. Po drodze musicie zdobyć pięć wstążek w kolorze szarfy na waszej
mapie.
Otrzymaliśmy złożone i
przewiązane przepaskami mapy, po czym nieśmiało, odwracając się co chwilę w
stronę zgromadzonych, weszliśmy w las. Wybrani nauczyciele towarzyszyli nam,
jednak ich pewność siebie nie różniła się bardzo od naszej. Mogliśmy się tam
przecież spodziewać wszystkiego.
Rozwiązałam fioletową wstążkę
i rozłożyłam pergaminową mapę. Natychmiast pojawiła się na niej puszcza ukazana
z lotu ptaka, czerwony punkcik, który wyznaczał położenie mapy, a także miejsce,
do którego mieliśmy dotrzeć, oznaczone zielonym iksem. Szłam tuż obok
Batry’ego, dzierżąc w dłoni płonącą różdżkę i nie odzywałam się do niego,
całkowicie skupiona na zadaniu. To było coś, co naprawdę sprawdzało nasze
zdolności magiczne i pokazywało, jak potrafimy radzić sobie w sytuacjach
zagrażających życiu. Powiem szczerze – obecność Bartemiusza zamiast mi pomóc,
mogła mi tu tylko trochę zaszkodzić i spętać mnie, ale nie chciałam mu o tym
mówić. Bardzo się cieszyłam, że mogłam z nim spędzić trochę czasu choć w ten
sposób.
Szliśmy cicho, tylko od czasu
do czasu któreś z nas następowało na jakąś suchą gałązkę i łamało ją z
trzaskiem. Gdzieś po mojej prawej stronie słyszałam stłumione kroki któregoś z
uczestników i jego nauczyciela, więc przyspieszyliśmy. Jakiś kwadrans później
zapytałam szeptem:
- Skąd my mamy w ogóle wziąć
te wstążki…?
Barty nawet nie zdążył
otworzyć ust, aby mi odpowiedzieć, kiedy wyschnięte gałęzie wielkich zarośli
zaszeleściły, a te rozstąpiły się i wyskoczył na nas jakiś fioletowo szary,
obrzydliwy stwór z rogami wielkości średniego dzika. Miał wielki garb na
grzbiecie, a w jego małych ślepiach płonęła furia. Barty natychmiast wyszarpnął
różdżkę, ale zanim zdążył rzucić jakiekolwiek zaklęcie, ja już skoczyłam na
potwora z obnażonymi kłami i rozczapierzonymi palcami, sycząc jak wąż. Zrobiłam
to instynktownie, nawet nie pomyślałam, że garboroga można pokonać za pomocą
różdżki. Ale zanim zdałam sobie z tego sprawę, już kąsałam jego grubą skórę,
drapiąc pazurami i rozrywając jego krtań. Potwór kwiczał jak zarzynane prosie,
uderzając w moje ramiona kopytami. Czułam w ustach krew, ale nie była to krew
garboroga, tylko moja. Na skórze wielkiego dzika nie było śladu po moim ataku,
natomiast na jednej z potężnych nóg ujrzałam fioletową wstążkę nieco ubrudzoną
błotem. Moja ręka zmieniła się momentalnie w wielki, ostry, gruby nóż, który
wbiłam prosto w gardło stwora, a jego ostrze przeszło przez grubą skórę jak
przez masło. Czarna krew trysnęła na mnie, zalewając mi nie tylko szatę na
piersiach, ale i twarz. Wielki, szaro fioletowy dzik szarpał się jeszcze przez
moment, dopiero, kiedy wyciągnęłam ostrze wyrastające z mojego łokcia,
znieruchomiał, wciąż obficie brocząc krwią. Gdy z trudem podniosłam się na
nogi, zauważyłam, że drżałam na całym ciele z targających mną emocji, a moje
przedramię wróciło do normy. Barty pochylił się i zerwał z nogi garboroga
poplamioną krwią szarfę. Odsunęłam się jak najdalej od potwora, gdyż jego
zwłoki okropnie cuchnęły. Odetchnęłam, kiedy Bartemiusz przytulił mnie krótko,
przy okazji brudząc się czarną, gęstą, zimną już wydzieliną. Nie przejmowałam
się tym, że zabiłam zapewne sprowadzone z dalekich krajów stworzenie, bardziej
szokowała mnie gwałtowność, z jaką ów potwór pojawił się na naszej drodze. W
zasadzie nie byliśmy bezpieczni nawet w tym momencie, ale jedna rzecz mnie
cieszyła. Mieliśmy już jedną wstążkę.
Szliśmy
jakiś czas, rozglądając się dookoła niespokojnie. Zbliżało się już południe, a
ja powoli zaczęłam odczuwać głód. Nie było tutaj nic, co by mogło go zaspokoić.
Tylko nagie, prawie jak martwe korony drzew, wystające z błota korzenie i
gnijąca ściółka. Kilkanaście minut później do moich uszu dobiegł cichy plusk
wody, co oznaczało, że zbliżamy się do rzeki lub strumienia. To nic, ale
przynajmniej można było zaspokoić pragnienie.
Faktycznie. Jakieś pół
godziny później dotarliśmy do kamienistego brzegu rzeki. Tutaj drzew było mniej
i widać było przejrzyste, lecz szare niebo. Opadłam na ziemię, dysząc ciężko.
Wolałabym stoczyć kolejną walkę z potworem, niż męczyć się w tej niepewności.
Mimo że pokonaliśmy już całkiem sporą odległość, na mapie przesunęliśmy się
zaledwie o jeden centymetr. Nie spodziewałam się, że ta puszcza jest tak
rozległa. To było niemożliwe dotrzeć do wyznaczonego punktu o wyznaczonej
godzinie następnego dnia.
- Myślisz, że coś mi grozi za
morderstwo tego stwora? – zapytałam, a mój głos zabrzmiał jakoś dziwnie w tej
kłującej uszy ciszy.
- Raczej nie, jak niby
mogliśmy go pokonać? Myślę, że ktoś go tutaj sprowadził, garborogi raczej nie
występują w Albanii… Zastanawiałem się, jak dostaniemy się do tego wyznaczonego
miejsca. Wiem, że to można uznać za oszustwo, ale…
- No, no, no, podoba mi się!
– przerwałam mu, wstając ochoczo. - Jaki masz pomysł?
- Może… polecimy?
Ten
pomysł okazał się być doskonały. Nie miałam żadnych problemów z podniesieniem
Barty’ego, tak samo jak z łatwością lawirowałam pomiędzy drzewami. Może nie był
to jakiś niesamowicie szybszy środek transportu, ale okazał się być,
przynajmniej dla mnie, o wiele przyjemniejszy, niż brodzenie po kostki w
błocie. Lecieliśmy jednak zaledwie pięć minut, rozkoszując się lekkim
wiaterkiem, kiedy nagle poczułam, jak wszystkie członki mi drętwieją, a ja sama
spadam prosto na ziemię, przygnieciona Bartemiuszem. Gdy moje ciało opadło w
błoto, prawie natychmiast odzyskałam władzę w kończynach i poderwałam się na
nogi, rozglądając się dookoła z gniewem płonącym w oczach. Tak, jak się tego
spodziewałam, był to jeden z uczestników Siedmioboju Magicznego, który stał w
mroku i celował we mnie świecącą różdżką. Podeszłam bliżej i ujrzałam
reprezentantkę Wizard’s College.
- Ty suko, pojebało
cię? – wysyczałam, szukając w kieszeni swojej różdżki. – Mogłaś
nas zabić.
- Jednak nie jesteś
taka niezniszczalna, jak się każdemu wydaje – stwierdziła. Była
całkiem sama, co wydało mi się dziwne, gdyż raczej żadna niewykwalifikowana
czarownica nie wybiera się sama na spacer po puszczy pełnej zaczarowanych,
niebezpiecznych stworzeń. W tej samej chwili wyraz jej twarzy zmienił się. Ironiczny
grymas ustąpił miejsca zaciętości. – Złamałaś regulamin.
- W którym miejscu?
Nie ma tam nic o lataniu – odparłam. – W przeciwieństwie do
atakowania innych uczestników. Doniosę na ciebie.
Blondynka parsknęła śmiechem.
Nie miałam pojęcia, skąd ta nienawiść do mojej osoby. Jednak skoro zachowywała
się tak nienormalnie, ja powinnam uspokoić się i zniszczyć ją w sposób, który
najbardziej ją dotknie. Dziewczynie zależało wszak chyba tylko na Siedmioboju
Magicznym. Widać było, że trafiłam w jej czuły punkt, bo uśmiech spełzł jej z
twarzy, a ona sama opuściła różdżkę.
- Nie… nie wchodź mi
w drogę! – zawołała, po czym odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem
udała się w swoją stronę.
~*~
Piąta
rocznica bloga, do tego taki genialny numer rozdziału. Już myślałam, że
wszystko zepsuje moje uczulenie, wczoraj się strasznie źle czułam, ale teraz
wszystko jest okej. Pięć lat… to jest w zasadzie pół dekady! Nie sądziłam, że
tyle mi się uda wytrzymać i nie sądziłam, że Wy ze mną wytrzymacie. A jeszcze mam
tyle pomysłów, tyle rozdziałów do napisania, tyle szablonów do dodania…
Dziękuję Wam z całego serca, że ze mną jesteście, mam nadzieję, że zostaniecie
ze mną kolejny rok. Założyłam bloga z aktualnościami, zapraszam Was więc także
na post dotyczący Siostrzenicy, dodany właśnie z okazji
rocznicy. Tutaj link. Mam także
nadzieję, że przed szóstą rocznicą uda mi się opisać bitwę o Hogwart! Postaram
się szybko dodać kolejny odcinek xD
PS: Czy ktoś z Was wie, co to
są PRAŻUCHY? xD
~Patrycja
OdpowiedzUsuń1 lipca 2013 o 19:08
Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiii jeeeest! :D Doczekałam się rozdziału na 5 już rocznicę. Rozdział genialny, ta dziewczyna z Wizards College jest wkurzająca. Mogłaś opisać barwniej to jak Sophie się rozprawiała z tym stworzeniem, więcej rozlewu krwi xD Czekam na next xD
Serdecznie pozdrawiam genialną autorkę ;P
Patrycja.
1 lipca 2013 o 19:13
UsuńBłoże, nie mogę uwierzyć, że to już pięć lat ! xD
~Patrycja
Usuń1 lipca 2013 o 20:01
A jednak :P Liczby nie kłamią ;P
1 lipca 2013 o 20:09
UsuńNom, najlepsza będzie siódma rocznica, ale nie wiem, czy do tego roku jeszcze ktoś będzie czytał, hehe xD
~Patrycja
Usuń2 lipca 2013 o 11:01
Na mnie możesz liczyć, póki żyję, a ty będziesz prowadzić bloga, będę czytać :D
4 lipca 2013 o 12:58
UsuńNo, to dzisiaj kolejny rozdział, powracam do regularnego publikowania postów xD
~Blackie.
OdpowiedzUsuń1 lipca 2013 o 19:41
No, czyli Perkins jednak nie zginie xD
Świetny pomysł z tym zadaniem- naprawdę mi się podobało ;d Sophie w ciekawy sposób poradziła sobie z tym stworem :3 Ta laska z Wizard’s College jest dziwna.. Według mnie ona czegoś zazdrości Soph (albo po prostu jest dziwna i psychiczna XD). To teraz czekać tylko na kolejną rocznicę.. ;)
1 lipca 2013 o 19:43
UsuńNom, pisałam cały czas blondynka/dziewczyna, bo zapomniałam, jak miała na imię ;/ A nie chciało mi się szukać xD
~Aga ;)
OdpowiedzUsuń1 lipca 2013 o 20:15
A już miałyśmy my zjeść Perkinsa :D Akurat fajnie się złożyło z tym 333. Gratuluję Ci takiej wytrwałości. Jak się pozbędziemy Perkinsa to będzie więcej ? xD
Ta blondynka faktycznie jest porąbana :D A to stworzenie jakieś … dziwne xD Ale i tak nic nie przebije Pusi <3
Życzę Ci żebyśmy się za 5 lat spotkały tu i obchodziły tą dekadę. No i przynajmniej był rozdział szybciej xD
:*
1 lipca 2013 o 20:26
UsuńBłoże, jak wytrzymacie ze mną, to i 15 lat, i 2 dekady albo i więcej xD
Nom, jak zjecie Perkinsa, to kolejny rozdział na DF xD
~Katherine
OdpowiedzUsuń4 lipca 2013 o 18:28
Bardzo fajny rozdział. Ogólnie podoba mi się pomysł Siedmioboju. Ta blondynka jest jakaś dziwna, jestem ciekawa o co jej chodzi i co ona ma do Sophie. Przy tempie, w jakim poruszają się Sophie i Barty, myślę, że raczej nie prędko znajdą się u celu, ale trzymam kciuki. A czy teleportacja została zabroniona?
4 lipca 2013 o 20:15
UsuńNie, ale oni muszą znaleźć te tasiemki, więc teleportując się, przeoczyliby je, dlatego właśnie to zostało wprowadzone, aby zabronić wszelkiego rodzaju teleportacji, świstoklików, dywanów czy mioteł (te dwa ostatnie dlatego, że nie można tak łatwo lawirować pomiędzy drzewami, więc musieliby wylecieć ponad las, co jest zabronione). A Sophie to łatwo ominęła xD
~Katherine
Usuń5 lipca 2013 o 14:17
A, no logiczne. xD