Znów
lecieliśmy. Jedynym minusem, a w zasadzie plusem tego środka transportu była
prędkość. Szybko i łatwo mogliśmy pokonać nużącą drogę, jednak z trudem można
było wypatrzeć potwora. Nie liczył się czas dotarcia do miejsca wyznaczonego na
mapie, lecz ilość zdobytych wstążek, więc mieliśmy nieco utrudnione zadanie.
Jednak sielanka w powietrzu
nie trwała długo. Poczułam nagle ostry ból w łydkach, jakby ktoś wbił mi w nie
nóż. Na początku pomyślałam, że to kolejny uczestnik Siedmioboju, więc
ciśnienie tak mi się podniosło, że aż upuściłam Barty’ego. Jednak lecieliśmy
zaledwie półtora metra nad ziemią, więc ten upadł na bok z głuchym stęknięciem
i szybko się podniósł. Natomiast mnie nadal to coś kąsało. Okazało się, że to
najprawdziwszy, ogromny nundu. Nic dziwnego, że nie usłyszałam, jak się skrada
– te potworne lamparty potrafiły poruszać się niezwykle cicho, niemalże
bezszelestnie. Zaatakował moje łydki nie dlatego, że byłam dla niego tylko
sporą ważką, on po prostu był agresywny i atakował wszystko, co się ruszało!
Kiedy ściągnął mnie prosto w błoto i rzucił mi się do gardła, szok ustąpił, a
ja zmiotłam go z siebie jednym zaklęciem. Jednak jego moc magiczna była tak
wielka, że prawie natychmiast podniósł się, majestatycznie strząsnął ze swojej
wspaniałej, rudo czarnej, cętkowanej sierści błoto i połamane, martwe patyki,
po czym na nowo rzucił się w moim kierunku. Byłam przerażona, nie mogłam tego
ukryć. Zasłoniłam usta i nos poszarpanym rękawem i wyciągnęłam różdżkę, gotowa
do ataku. Zostałam z nim całkiem sama, co było niesamowicie dziwne, nundu
całkowicie ignorował Barty’ego, jego wielkie, żółte ślepia wodziły za moją
twarzą, a czarny koniuszek ogona podrygiwał nerwowo. Czaił się do ataku, powoli
przesuwając łapami po brudnym podłożu. Bawił się ze mną, widziałam to na jego
uradowanym pysku i w ruchach, które były tak spokojne, jakby potwór był pewien,
że jestem już martwa. Wciąż byłam wstrząśnięta tym, jakiego stwora sprowadzili
specjalnie na to zadanie, ale przecież nie mogłam dać się zabić!
Odrzuciłam różdżkę – na nic
by mi się nie przydała. I tak nie pokonałabym go za pomocą czarów, jedyne, co
mogłam zrobić, to odebrać mu fioletową tasiemkę okręconą dookoła jego grubego,
włochatego karku i uciec. To wszystko trwało zaledwie kilka sekund, ale ja
czułam się tak, jakbym stała tam całe godziny, patrząc śmierci prosto w oczy. I
oto natrafiłam na stworzenie, którego po prostu nie byłam w stanie pokonać. Nie
było najmniejszych szans na oszołomienie tego osobnika, a co dopiero na
wydarcie z niego życia. Jedyne, co mogłam zrobić, to zaskoczyć go czymś, aby
odwrócić jego uwagę. Jak najszybciej zmieniłam się w chimerkę i rzuciłam się w
stronę nundu, jednak nie po to, aby ugodzić jego emanujące magią ciało, tylko
po to, aby zatopić maleńkie, ale ostre ząbki we wstążkę, której luźno zwisający
koniec kołysał się lekko. Niezwykły lampart rozwarł paszczę i zaryczał,
pierwszy raz naprawdę zirytowany zaistniałą sytuacją. Ale ja już wylądowałam w
błocie, ściskając w zębach szarfę większą ode mnie samej, a ściskałam ją tak,
jakbym dzięki niej mogła oddychać. Miałam na to zaledwie ułamek sekundy,
podczas którego nie myślałam o niczym. Powróciłam do swojej ludzkiej postaci,
wciąż trzymając w zębach wstążkę, pochwyciłam różdżkę, Barty’ego za ramię i
wybiłam się w powietrze tak wysoko i tak szybko, jak tylko mogłam. Jednak nie
udało mi się umknąć tak sprawnie, jakbym tego chciała. Potwór ryknął, jakby
zrozumiał, że przez swoją lekkomyślność i beztroskę utracił potencjalny
posiłek, wybił się na tylnich łapach i pochwycił ogromnymi kłami jedną z moich
nóg. Poczułam ból, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyłam, a krew trysnęła na
boki, zalała pysk lamparta i skropiła martwe korony niskich drzew. Nie mogłam
powstrzymać jęku, który wyrwał się z mojego gardła, ale nie obniżyłam lotu. I
może właśnie dlatego udało mi się nie stracić nogi. Nundu wyrwał z mojego
prawego uda tylko wielki kawał mięsa, a sam spadł z powrotem w błoto, rycząc
gniewnie.
Emocje wciąż szalały we mnie,
dlatego nie czułam ani ubywającej krwi, ani bólu. Nie słyszałam także tego, co
mówił Barty. Był roztrzęsiony, ściskał mnie tak, jakby to on sam leciał, ale ja
ignorowałam to. Wiedziałam, że muszę szybko znaleźć jakieś bezpieczne miejsce,
aby odpocząć, wyleczyć ranę… nie mogłam utracić zbyt wiele krwi, była dla mnie
ważniejsza niż sen czy posiłek. Bez niej nie mogłam poprawnie funkcjonować.
Leciałam tak szybko, że wszystko zaczęło mi wirować przed oczami, ale chciałam
jak najprędzej znaleźć się tak daleko, jak się tylko dało od miejsca, w którym
natknęliśmy się na nundu. Zaczęłam czuć przeogromną wściekłość.
Oni nie są poważni. Przecież gdyby ktoś
inny natrafił na tego potwora, którego zresztą sprowadzili z Afryki i męczyli w
tak chłodnym kraju, zimą, padłby trupem na sam jego widok. W środku aż się cała
trzęsłam, chciałam jak najszybciej dotrzeć do wyznaczonego miejsca, zakończyć
zadanie i wyjaśnić to. Jednak wiedziałam, że mimo wszystko jest to ważne. Nie
mogłam tego ot tak sfinalizować, kiedy ochłonę, na pewno będę myśleć inaczej.
Udało
nam się naleźć jakieś skaliste wzniesienie kilkanaście minut później. Myślałam,
że się wykrwawię na śmierć, kiedy przypomniałam sobie, że przecież nie mogę
umrzeć przez taki drobiazg. Im bardziej w las, tym bardziej niebezpieczna
wydawała się być sama natura. Całe mnóstwo kamieni, głębokie dziury o ostrych
krawędziach, a także porywista rzeka, która jeszcze jakiś czas temu była
spokojnym strumyczkiem.
Wylądowaliśmy miękko na
kamiennym wzgórzu, a ja natychmiast zachwiałam się i położyłam na wznak, dysząc
ciężko. Byłam zmęczona nie tylko samą walką ze stworem i utratą krwi, co lotem.
Poruszałam się w powietrzu bardzo szybko i nie było to bezpieczne, ale wolałam
oszczędzić Bartemiuszowi tej informacji i stresu, a sobie – drogi.
- Podaj mi dyptam – mruknęłam
przez zaciśnięte zęby, obracając nogę tak, abym mogła zobaczyć ranę. Wyglądało
to naprawdę obrzydliwie. Ogromna dziura wielkości dwóch męskich pięści w udzie
krwawiła obficie, a różowe kawałki poszarpanego mięsa wyglądały jak padlina.
Skrzywiłam się mimowolnie na ten widok. Nie czułam bólu, bardziej drażnił mnie
i piekł wiatr, który hulał po sporej polanie. Powoli zbliżał się już wieczór,
mimo że nie miałam zegarka, czułam kończący się dzień. Poczułam ulgę, choć
miałam tylko dwie wstążki, ale teraz nie miało to dla mnie znaczenia. Byłam
głodna, do tego zmarznięta, noga zaczynała boleć mnie nieznośnie, szatę miałam
brudną i przemokniętą, do tego chciało mi się spać. Odechciało mi się tego całego
Siedmioboju i żałowałam, że nie zastąpił mnie Krukon.
Barty podał mi małą
buteleczkę, którą wyciągnął z kieszeni, a ja odkręciłam ją i wylałam kilka
mocno pachnących kropli na ranę. Aż syknęłam z bólu, kiedy płyn dotknął świeżej
rany, ale szybko zaczęła ona porastać nową skórą. Zagłębienie jednak nadal
pozostało, a ja nie miałam pojęcia, jak mogłam to wyleczyć, natomiast Crouch
przyglądał się tej ledwo zabliźnionej ranie z wyraźną bezsilnością malującą się
na twarzy.
- Myślisz, że będzie to
jeszcze kiedyś wyglądało tak, jak dawniej? – zapytałam cicho. Oboje patrzyliśmy
na nagie udo, w którym ziała różowa dziura.
- Nie wiem.
Nic na to nie odpowiedziałam.
Mogłam mieć tylko nadzieję, że samo po prostu się zagoi, miałam przecież tę
odrobinę magii, którą obdarował mnie Armand, obawiałam się jednak, że będzie
jej zbyt mało, poza tym utraciłam tyle krwi… Co miało pomóc mi się
zregenerować, jak nie ona?
Barty wyciągnął z kieszeni
jakiś mały, ciemnozielony woreczek. Myślałam, że ma tam jakąś maść albo inny
lek, jednak on wycelował w niego różdżką, a ten powiększył się gwałtownie,
wijąc i skręcając, jak ogromne, grube skarpety, na koniec ustawił się na
szczycie skały, formując się w namiot. Uniosłam lekko brwi, czując wielki
respekt do Barty’ego. Pomyślał o wszystkim. Myślałam, że obejdziemy się bez
tego, ale okazało się zupełnie inaczej. Po raz kolejny wyszło na jaw moje
nieprzygotowanie.
- Nie ma sensu już dzisiaj
iść dalej. Jutro najwyżej przyspieszymy.
- Nie trzeba przyspieszać,
przecież mogę polecieć.
- To cię męczy, lepiej nie
ryzykować – upierał się.
- Myślisz, że łatwiej mi
będzie iść na zranionej nodze? – zapytałam, a Barty spojrzał na mnie bezradnie,
jakby skończyły mu się argumenty, których nawet nie zdążył wypowiedzieć.
Polecił mi tylko wejść do namiotu, a sam udał się w stronę rzeki.
Położyłam się na znajdującym
się w środku nagim materacu. Warunki nie były najlepsze, ponieważ namiot nie
był czarodziejski, więc było naprawdę mało miejsca, do czego nie mogłam się
przyzwyczaić, mimo że dorastałam w bardzo małych pomieszczeniach. Cuchnęło tu
stęchlizną, jednak było o wiele wygodniej, cieplej i przede wszystkim nie
wiało. Jednym zaklęciem wysuszyłam i wyczyściłam swoją szatę, włosy i ręce,
jednak nadal czułam się nieswojo. Obawiałam się, że jakiś potwór może w każdej
chwili wpaść do namiotu bądź roznieść go na drobne kawałeczki, łącznie ze mną.
Dlatego prawie natychmiast wysunęłam różdżkę z kieszeni szaty i rzuciłam
wszystkie znajome mi zaklęcia ochronne, uniemożliwiające magicznej zwierzynie
wykrycie naszego położenia. Postanowiłam też poczekać cierpliwie na
Bartemiusza, jednak ten nie wracał i nie wracał…
Ocknęłam
się sama w zasadzie nie wiem, kiedy, ale w namiocie płonęło już światełko w
zakurzonej, oliwnej lampie, dyndającej beztrosko przy suficie. Oparłam się na
łokciu, rozglądając się dookoła mało przytomnym wzrokiem. Wszystko mnie bolało,
zwłaszcza kark od spania na tym niewygodnym materacu, ale przynajmniej mieliśmy
„dach” nad głową. Na zewnątrz albo padał deszcz, albo bardzo mocno wiało, w środku
zaś było całkiem ciepło i przytulnie. Barty siedział przy mnie i kroił pieczoną
rybę metalowym nożykiem, który widziałam już, kiedy podszywał się pod
Moody’ego.
- Długo spałam? – zapytałam.
Czułam się już lepiej, aczkolwiek wciąż ssało mnie z głodu w żołądku. Barty
podał mi kawałek nieprzyprawionej, mocno upieczonej ryby.
- Kilka godzin. Rzuciłaś
zaklęcia, tak? To dobrze. Powinnaś trochę odpocząć, jutro mamy dużo pracy.
- Tak, ale jutro już ostatni
dzień i wracamy do Hogwartu. Nareszcie się to skończy – zauważyłam
optymistycznie i uśmiechnęłam się. Barty był prawdziwym mężczyzną, zaopiekował
się mną, zapewnił nam schronienie na noc, posiłek… Ten śmierdzący stęchlizną
namiot, niewygodny materac, szorstkie, pomarańczowo brązowe koce w kwadraty i
spalona na węgiel, pozbawiona smaku ryba znaczyły dla mnie więcej, niż gdyby
wyczarował mi najcudowniejszy pałac z gorącą kolacją. Trafiłam na
najcudowniejszego mężczyznę na świecie, a ja wciąż gryzłam się Czarnym Panem…
~*~
Miałam skończyć zadanie w tym
rozdziale, ale już będzie północ za chwilę, a chciałam powrócić do regularnego
dodawania postów. Kolejnego możecie się spodziewać w niedzielę (a także nowego
szablonu) xD Dedykacja dla Patrycji :*
~YuukieChan
OdpowiedzUsuń5 lipca 2013 o 09:25
Świetne, współczuje Sophie musiało ją to boleć, oby noga się zagoiła. A kiedy będzie Tom bo dawno go nie było.
Pozdrawiam YuukieChan :*
5 lipca 2013 o 10:15
UsuńOd Voldka robię na chwilę przerwę xD
Na początku wahałam się, czy by ten stwór Sophie nie odgryzł nogi, ale taka SCP bez nogi… kiepsko xD Jeszcze pocierpi, ma czas xD
~YuukieChan
Usuń5 lipca 2013 o 12:12
Ewentualnie mogłaś pozbawić ją nogi a jakiś czar by ją jej zwrócił lub jakiś stary prastary mag np. ten znajomy staruszek Malvora.
5 lipca 2013 o 12:38
UsuńNo, to byłby już marysuizm level expert xD
~Patrycja
OdpowiedzUsuń5 lipca 2013 o 13:37
Po pierwsze: Dziękuję serdecznie za dedykację :P
Po drugie: Rozdział świetny, choć nie wiem jak mogłaś zrobić to Sophie. Ta blizna może jej w końcu pozostać na całe życie. Ten potwór był obrzydliwy, mogłaś go trochę poharatać. :P
Po trzecie: Dojdź w końcu do bitwy o Hogwart, większość (a podejrzewam nawet że wszyscy) tego mocno pragną xD
Serdecznie pozdrawiam :)
Patrycja.
5 lipca 2013 o 13:40
UsuńNooo, bitwa :D Ale przed bitwą będzie jeszcze jedno ciekawe wydarzenie xD A po bitwie…. nooo, to już będzie moda na sukces i to prawdziwa xD
~Katherine
OdpowiedzUsuń6 lipca 2013 o 20:28
Bardzo ciekawy rozdział. Szkoda mi Sophie, ta rana musiała cholernie boleć. Bardzo podoba mi się jej związek z Barty’im, niesamowicie o nią dba, oby tak dalej. Czekam do niedzieli na następny, jestem ciekawa, czy Sophie uda się znaleźć wszystkie wstążki i jak sobie poradzi w zadaniu z chorą nogą.
Pozdrawiam :).
~Katherine
Usuń6 lipca 2013 o 20:28
PS. Świetny szablon :D
6 lipca 2013 o 20:33
UsuńHmm, fakt, jednak gdyby stwór odgryzł jej nogę, byłoby ciekawiej xD
~Aga ;)
OdpowiedzUsuń7 lipca 2013 o 11:40
Błoże jakie ty masz pomysły. Dobrze, że jej jednak nie odgryzł tej nogi xDD Najbardziej w tych rozdziałach podoba mi się, że jest tak dużo Barty’ego :D Ale Cię wzięło na jakieś potwory xD Ale i tak najlepsza była Pusia :D Teraz lepiej powiedz ile rozdziałów do bitwy ? xDD
P.S. Świetny szablon *.*
7 lipca 2013 o 12:13
UsuńCóż, w zasadzie mogę trochę zaspoilerować…
Jesteśmy w momencie, kiedy Harry z drużyną za jakiś czas trafią do dworu Malfoyów. Oczywiście to jest w jakiś sposób ważne, mam już rozdział dotyczący tego wydarzenia. Do tego będzie jeszcze dwa zadania (jedno, które wyłoni zwycięzcę, ale będzie to raczej krótki opis, nie tak długi, jak zadanie w Albanii) i kilka rozdziałów takiego pitu pitu pierdu pierdu, nie mogę nadle przeskoczyć dwóch miesięcy – niby Wielkanoc, a tu za dwa rozdziały bitwa w maju xD No, ale sądzę, że bez problemu uwinę się na tych wakacjach, nie obiecuję, że będzie to w lipcu, ponieważ jadę za tydzień nad morze i nie wiem, jak będzie z internetem, ale przed pielgrzymką powinno mi się udać, choć się zastanawiam, czy nie poczekać do rocznicy na DF i wtedy dopiero xD Zobaczymy, jak będziecie czytać rozdziały na innych blogach :D
~Blackie.
OdpowiedzUsuń7 lipca 2013 o 12:20
Ten rozdział (i w sumie poprzedni też) był świetny, bo tak dużo Barty’ego _< Jak dodałaś rozdział też nie byłam w stanie, moja wena gdzieś zniknęła. Puf.
~Blackie.
Usuń7 lipca 2013 o 12:22
Pół komentarza mi zeżarło, cholerny blog.pl -.- No bez przesady. Tyle to pisałam, a oni mi napisali, że mnie podejrzewają o duplikat i usunęli pół komentarza.
~Blackie.
Usuń7 lipca 2013 o 12:24
Teraz mój pierwszy komentarz wygląda bez sensu, Boże. Pisałam coś, że rana jest fu, że lubię Barty’ego i Sophie. I na koniec, że nie jestem w stanie wymyślić sensownego komentarza. W sumie napisałam tam więcej, ale nie mam siły ani ochoty znów pisać wszystkiego od nowa- pewnie znów mi zjedzą!
7 lipca 2013 o 12:28
UsuńE, to nic xD Widzisz, dokąd ten kraj zmierza. Z lepszego zmienić wszystko na gorsze – onet był dobry, to nas przenieśli do jakiegoś bajora, gdzie ucinają komentarze, nie można zrobić ładnego szablonu, itp.