25 lipca 2013

Rozdział 340

Rozdział zawiera wątki erotyczne, sceny nieprzeznaczone dla dzieci, dlatego życzę miłego czytania xD

*

         Sama nie pamiętam, co działo się później.
Na pewno wiem, że słyszałam z góry, jak Czarny Pan karze swoich niewiernych, ułomnych Śmierciożerców, którzy ośmielili się wezwać go w jakimś ważnym momencie jego życia. Jednak… w jaki sposób dostałam się do komnaty, która mi przysługiwała we dworze Malfoyów… tego nie wiem. Byłam praktycznie wypompowana. Fizyczne zmęczenie przeplatało się z psychicznym wyczerpaniem. Kiedy kładłam się do łóżka, miałam gorącą nadzieję, że za kilka godzin obudzę się pełna życia i siły. Czarny Pan wykazywał takie samo zainteresowanie moją osobą, jak i ja jego, więc od razu weszłam do łóżka i zamknęłam oczy. Wiedziałam, że kiedy załatwi sprawę ze swoimi sługami, wróci do swoich spraw. Cóż, może to i lepiej. Nie będę musiała z nim więcej rozmawiać.

         Czasami wampiry potrzebują bardzo długiego snu, nie posilając się przez wiele, bardzo wiele lat. Ja tym razem miałam podobnie, mój umysł potrzebował długiego wypoczynku. Kiedy wstałam, był już wieczór, a na zewnątrz panował mrok. Nikt nie niepokoił mnie przez ten cały czas, nie wchodził do mojego pokoju, choć nie prosiłam Malfoyów o całkowite odosobnienie. Albo panicznie bali się spotkania ze mną, albo było im po prostu wstyd. Nie miałam im jednak tego za złe, na ich miejscu także wolałabym pozostawić mnie samej sobie.
Umyłam się, ubrałam i zeszłam na dół. Byłam niesamowicie ciekawa, czy udało się Malfoyom doprowadzić salon do pierwotnego stanu. Po części ich rozumiałam. Nie chcieli nas tu gościć, bo nasze wizyty nie kończyły się zbyt pozytywnie. Ten stres i w ogóle… Czarny Pan przerażał ich, niszczył ich psychikę… A ten wczorajszy, fałszywy alarm musiał bardzo pogrążyć rodzinę Lucjusza. Wierzyłam jednak, że Bartemiusz najmniej ucierpiał podczas Wielkiego Karania. Nie on wezwał Voldemorta, nie on mieszał się w sprzeczki Bellatriks i Lucjusza… on właściwie w ogóle się w to nie mieszał. Mogłam mu to wszystko wybaczyć.
Siedział w fotelu przed kominkiem, odwrócony plecami do drzwi, więc naturalnie nie mógł mnie zobaczyć. A poruszałam się bezszelestnie, co utrudniało całą sprawę. Salon wyglądał tak, jak przed zniszczeniem.
Barty’ego nie widywałam zbyt często, więc trochę mnie zdziwiło, że pozostał w apartamencie Malfoyów. Zapewne chciał ze mną porozmawiać, wyjaśnić to, co się zdarzyło…
Wpatrywał się tępo w ogień. Nie był specjalnie zamyślony, ale na jego twarzy malował się swego rodzaju niepokój.
Nadal się tym przejmujesz? – zapytałam po angielsku. Wszak znajdowaliśmy się w Wielkiej Brytanii, a chciałam też sprawić mu przyjemność, rozmawiając z nim w jego ojczystym języku.
Drgnął lekko i zerknął za siebie.
- Nie słyszałem, jak wchodziłaś – mruknął.
Zacisnęłam długie palce na jego ramionach i zaśmiałam się cicho. Nie chciałam zwracać uwagi ludzi zbyt głośną rozmową. A i tak było ich tu zbyt wielu.
- Nie mogłeś, prawda? No i co, nadal się tym martwisz? Może jeszcze nie możesz spać? – powtórzyłam pytanie.
- Nawet nie wiesz, jak mi wstyd – odparł, znów na mnie patrząc. - Kto jak kto, ale ja powinienem cię rozpoznać.
- Nie mam ci tego za złe, dobrze o tym wiesz. Skoro już miałeś do czynienia z osobami podszywającymi się pode mnie, to nic dziwnego, że tym razem pomyślałeś tak samo. Nurtuje mnie tylko jedno: dlaczego mi o tym wcześniej nie powiedziałeś?
Westchnął ciężko i odwrócił głowę.
- Co ja ci mam rzec na to? Są osoby, które odpowiadają za przeróżne sprawy. Trzeba brać pod uwagę wszystko. I po co masz o tym wszystkim wiedzieć? To nie sprawi, że staniesz się mądrzejsza, a tylko będziesz się martwić.
Obeszłam fotel dookoła i usiadłam Crouchowi na kolanach tak, by dobrze widzieć jego twarz. Każda najmniejsza emocja, każdy cień czy skurcz najdrobniejszego mięśnia był niczym księga, z której mogłam czytać to, co ma w duszy.
- A uwierzyłeś kiedyś jakiejś oszustce? – zapytałam, okręcając jego długi kosmyk włosów dookoła palca.
- Nie były zbyt przekonujące. A tamtej nocy… cóż, uznałem, że ty nie masz pojęcia, gdzie jest Potter, a kolejna oszustka jest po prostu dobrą aktorką. Może nawet twoją byłą znajomą. Poza tym sama wywiodłaś nas w pole, każąc Sapphire się pod ciebie podszywać.
Na jego twarzy pojawił się ledwo dostrzegalny cień uśmiechu. Podciągnęłam nogi pod siebie i wyprostowałam się. Uniosłam podbródek Croucha mocno do góry; patrzyłam teraz na niego z góry – uwielbiałam to uczucie. Teraz nawet większość pierwszoroczniaków górowało nade mną wzrostem, więc mogłam sobie co najwyżej popatrzeć na ich dziurki w nosie.
Ledwo rozchyliłam jego wargi swoimi ustami i wpiłam się w nie, on pochwycił mnie i wstał. Namiętność jego pocałunków rosła, a ja uwielbiałam go tak… gorącego i nieokrzesanego. Poniósł mnie na górę, do swojej komnaty i porzucił rzeczowo na łóżko, aż poczułam w żołądku to nieprzyjemne wrażenie nastąpienia na fałszywy stopień w Hogwarcie. Gdy ułożył się obok mnie, rozdarcie jego szaty nie stanowiło dla mnie najmniejszego problemu. Z niemałą rozkoszą wbiłam też kły w błyskawicznie odnalezioną na jego szyi tętnicę. Barty drgnął impulsywnie. Nie przepadał za tym, ale już zdążył przywyknąć. Już mi ufał, wiedział, że nie zrobię mu krzywdy. Potrafiłam nad sobą panować. Ale tego dnia piłam, piłam… Do utraty zmysłów, lecz nie na tyle, aby osłabić to ciało skręcające się pode mną…
Crouch zaparł się obiema rękami, żeby mnie od siebie odsunąć. Przerażona, wyszarpnęłam wydłużone zęby z małych, okrągłych ranek, które natychmiast się zrosły. 
- Przepraszam.
- Sophie, nie obraź się, ale moja krew się kiedyś skończy. Czy choć raz nie możemy kochać się jak normalni ludzie? – zapytał z pretensją. Przez chwilę interpretował własne słowa i zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam. Był tak… rozgorączkowany.
Ponownie odnalazłam jego usta i przywarłam do nich, zachwycając się ich miękkością i śmiertelną delikatnością. Jakoś dawniej nie zauważyłam, żebym w tych miłosnych zapasach używała zbyt dużo siły. Ale teraz zdałam sobie sprawę, że Barty miał ze mną duże kłopoty, nieustannie musiał się kontrolować, żeby uniknąć mojego zbyt silnego uścisku. Kiedy się od niego oderwałam, zdjęłam resztę swoich ubrań. Pozwoliłam mu tym razem przejąć inicjatywę i położyć się na wznak, czekając, co będzie dalej. Wbił się we mnie jednym, mocnym pchnięciem. Zaskoczyła mnie siła, z jaką to uczynił. Nie wiem, czy ten nagły przypływ namiętności spowodowany był naszą dłuższą rozłąką, czy może innymi pobudkami, ale musiałam stwierdzić, że był to najlepszy seks, jaki dotychczas miałam. Teraz, kiedy mogłam się nad tym zastanowić, doszłam do wniosku, że wolałam mieć w łóżku Bartemiusza niż Armanda. Ten drugi, mimo że bardziej doświadczony i z tego samego gatunku, co ja, zdawał mi się być oziębły, jakby myślami błądził gdzieś w obłokach. A Crouch był nawet uroczy w tej swojej niezdarności. Ciepło jego śmiertelnego, pulsującego ciała zaspokajała moje wampirze potrzeby i pragnienia bliskości człowieka. Czegoś, co naprawdę żyje.
Krzyczałam jego imię, dochodząc. Równocześnie przeklinałam się w duchu, że nie rzuciłam jakiegoś zaklęcia, by temu zapobiec. Zwykle dziwiło mnie to, że śmiertelnicy tak łatwo tracą panowanie nad emocjami i nad tym, co robią, a okazało się, że nie jest to takie łatwe, jak się spodziewałam.
Być może już zapomniałam, jak to jest być w pełni człowiekiem.
Barty jęknął po raz ostatni i, dysząc ciężko, zsunął się ze mnie. Przez chwilę milczeliśmy; on, leżąc na wznak, z oczami szeroko otwartymi i wzrokiem utkwionym w ciemnym suficie i ja, przyciśnięta do jego piersi, usiłując za wszelką cenę doprowadzić swoje serce do normalnego rytmu.
- Sophie?
- Hmm?
- Czy… zadowalam cię bardziej, niż Armand? Od dawna zbierałem się na odwagę, żeby cię o to zapytać.
Uniosłam się na łokciu, patrząc na niego ze zdziwieniem. Poczułam się bardzo głupio. Niezbyt mi się uśmiechało teraz o tym rozmawiać. Nie mógł to odłożyć na pogadankę przy śniadaniu? Przygryzłam wargi. Oczywiście, że był we wszystkim lepszy od Armanda, ale ten temat nie wróżył najlepiej.
- Ależ tak, Armand był… W ogóle nie okazywał uczuć. Nie wiem, czy zawsze taki jest, nawet nie chcę wiedzieć. A ty… Kocham cię nad życie – odparłam i przytuliłam się do niego. Poczułam, że tego właśnie potrzebował. – Ale nie mówmy już o Armandzie. Wiesz, że bardzo żałuję tego, co zrobiłam. Gdybym mogła cofnąć czas…
- Daj spokój, to było dawno.
Ale ton jego głosu wcale nie wskazywał na to, by całkowicie o tym zapomniał. Z niepokojem stwierdziłam, że jest o wiele chłodniejszy, niż wcześniej. Pochyliłam się nad jego twarzą, żeby pocałować go w usta.
- Nie denerwuj się. Proszę cię, nie myśl teraz o Armandzie… jesteś od niego we wszystkim lepszy… naprawdę – powiedziałam szybko, widząc jego minę. Zaczęłam całować jego policzki, czoło, nos, powieki, ale czułam, że twarz miał napiętą, jak zwykle, gdy rozmowa schodziła na Armanda. Domyślałam, jak musiał się czuć, kiedy go ze mną widział, mimo że nic już go ze mną nie łączyło.
- Sophie – ton jego głosu sprawił, że natychmiast podniosłam się na obu łokciach i wpatrzyłam się w niego z przerażeniem. – Dobrze wiem, że tak tylko mówisz. Chcesz, abym był wampirem, jak on.
- Nie musisz być o niego zazdrosny. Nigdy już nie pozwoliłabym mu się dotknąć, jeśli tobie by to przeszkadzało. Przestanie dla mnie istnieć, jeśli tego zapragniesz. Proszę cię, nie bądź dla mnie tak… - nie dokończyłam. Kiedy to mówiłam, podbródek zadrżał mi niebezpiecznie, a oczy wypełniły się łzami. – To prawda, chciałam… i nadal chcę, abyś mi pozwolił cię przemienić, ale jako śmiertelnika też cię bardzo kocham. Po prostu ty ciągle się starzejesz, w końcu umrzesz…
Wiedziałam, że wystarczyło się rozpłakać, żeby go tym wzruszyć. Kiedy tylko łzy popłynęły mi po twarzy, zawsze dostawałam to, czego chciałam, obojętnie, czy od Voldemorta, czy od Barty’ego. Co nie znaczyło, że zrobiłam to specjalnie, było mi przykro, a w środku poczułam wzrastające wyrzuty sumienia, które udało mi się z czasem przydusić.
- Dobrze już, zapomnijmy o tej rozmowie – uśmiechnął się niezbyt przekonująco, ale to wystarczyło, by podbródek przestał mi drżeć. Pociągnęłam głośno nosem i położyłam głowę na jego ramieniu, ale chyba tylko po to, aby ją za chwilę poderwać.
- Wychodzisz już? – zapytałam.
- Muszę. Nie chcę, żeby rano… sama wiesz…
Czoło zadrżało mi lekko.
- A więc to było okropne wykorzystanie – oświadczyłam, podciągając pod brodę kolana, które objęłam ramionami, obserwując, jak Barty szuka swoje szaty, by ją naprawić. – Skończyłeś i zostawiasz mnie samą.
Crouch westchnął ciężko i spojrzał na mnie z rozbawieniem. Również się uśmiechnęłam.
- Kiedy tak patrzysz, nie mam serca ci odmówić – rzekł, kręcąc ze zrezygnowaniem głową.
Opadł z powrotem na poduszki i położył mnie na sobie bez większego trudu. Podźwignięcie takiego kościotrupa, jakim byłam, nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Pocałował mnie w policzek i powiedział:
- Kocham cię. I jestem pewien, że jeśli przeżyję tę wojnę…
Urwał, wciąż się uśmiechając, jakby bliska perspektywa zagrożenia życia nie robiła na nim żadnego wrażenia. Jakby… bawiła go.
- Przeżyjesz. Co wtedy zrobisz?
Nie odpowiedział mi, tylko przygiął lekko moją głowę, sugerując, abym położyła się już spać. Nie było sensu się z nim sprzeczać. Zamknęłam oczy, aby na nowo zapaść w sen, tym razem jednak nie w sen samotny, lecz u boku ukochanego mężczyzny. Człowieka. Śmiertelnika.

~*~


Musiałam trochę go zmodyfikować, bo pisałam ten (i dwa kolejne) rozdział już dawno i trochę mi się nie zgadzał z fabułą. Kolejny, o ile dobrze myślę, będzie, kiedy wrócę już do domu! Nareszcie! Nad morzem jest naprawdę interesująco, ale jednak wolę południe Polski. A tak w ogóle – dlaczego nie czytacie Kochanka, hmm? ;>

11 komentarzy:

  1. ~Pola
    26 lipca 2013 o 09:04

    Świetny rozdział!! Lol trochę niezreczne to było jak Barty zapytał o Armanda xd W łóżku i po sexie lol xD

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Marcine_
    26 lipca 2013 o 12:07

    Frozenko bardzo przyjemnie czytało mi się ten rozdział. Bardzo ciekawa scena łóżkowa ;D Jestem ciekawy co będzie dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Ona
    26 lipca 2013 o 13:27

    Frozenko świetnie!! Mam nadzieje, że Sophie nie długo coś zaśpiewa, może jakąś balladę?? Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 26 lipca 2013 o 22:04
      Och, tak, będzie śpiewać i to już prędziutko, nie ma co smęcić i nudzić, w sierpniu pewnie będzie już po krzyku – bitwaaaaa xD

      Usuń
  4. ~Malory
    26 lipca 2013 o 15:54

    Kuźwa, dobry rozdział ;D Fajnie, że pokazujesz od drugiej strony to co się dzieje w HP. Jestem ciekawy kolejnego rozdziału ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 26 lipca 2013 o 22:03
      Poczekajcie na bitwę, nie chcę się chwalić, ale to będzie dobre.

      Usuń
  5. ~Blackie.
    26 lipca 2013 o 17:38

    Wiedziałam, że Sophie wybaczy Barty’emu :D Zawiodłaś mnie tym, że nie ma tu Voldka. Ja tak bardzo czekałam na Voldka ;_; Mam nadzieję, że w następnym się pojawi. Krótki komentarz mi wyszedł, ale mam ograniczony czas w kafejce :c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 26 lipca 2013 o 22:03
      Och, będzie Voldek, tak, ale będzie też już zapowiedź tego, co na bitwie (i po niej) xD

      Usuń
  6. ~Aga ;)
    1 sierpnia 2013 o 16:11

    Ale mam lagi w komentowaniu :( Wiesz co Ci powiem ? Pierwszy raz się zawiodłam. Stanowczo brakuje mi tu Voldemorta. Sophie była sobie z Potterem a on to tak zostawia bez żadnego komentarza ? Nie pasuje mi to zwyczajnie. Barty się wkurzył XD I dobrze. Ta część rozdziału mi się bardzo podoba. Już czekam na bitwę :D

    OdpowiedzUsuń