Rozdział zawiera wątki erotyczne, sceny
nieprzeznaczone dla dzieci, dlatego życzę miłego czytania xD
*
Sama
nie pamiętam, co działo się później.
Na pewno wiem, że słyszałam z
góry, jak Czarny Pan karze swoich niewiernych, ułomnych Śmierciożerców, którzy
ośmielili się wezwać go w jakimś ważnym momencie jego życia. Jednak… w jaki
sposób dostałam się do komnaty, która mi przysługiwała we dworze Malfoyów… tego
nie wiem. Byłam praktycznie wypompowana. Fizyczne zmęczenie przeplatało się z
psychicznym wyczerpaniem. Kiedy kładłam się do łóżka, miałam gorącą nadzieję,
że za kilka godzin obudzę się pełna życia i siły. Czarny Pan wykazywał takie
samo zainteresowanie moją osobą, jak i ja jego, więc od razu weszłam do łóżka i
zamknęłam oczy. Wiedziałam, że kiedy załatwi sprawę ze swoimi sługami, wróci do
swoich spraw. Cóż, może to i lepiej. Nie będę musiała z nim więcej rozmawiać.
Czasami
wampiry potrzebują bardzo długiego snu, nie posilając się przez wiele, bardzo
wiele lat. Ja tym razem miałam podobnie, mój umysł potrzebował długiego
wypoczynku. Kiedy wstałam, był już wieczór, a na zewnątrz panował mrok. Nikt
nie niepokoił mnie przez ten cały czas, nie wchodził do mojego pokoju, choć nie
prosiłam Malfoyów o całkowite odosobnienie. Albo panicznie bali się spotkania
ze mną, albo było im po prostu wstyd. Nie miałam im jednak tego za złe, na ich
miejscu także wolałabym pozostawić mnie samej sobie.
Umyłam się, ubrałam i zeszłam
na dół. Byłam niesamowicie ciekawa, czy udało się Malfoyom doprowadzić salon do
pierwotnego stanu. Po części ich rozumiałam. Nie chcieli nas tu gościć, bo
nasze wizyty nie kończyły się zbyt pozytywnie. Ten stres i w ogóle… Czarny Pan
przerażał ich, niszczył ich psychikę… A ten wczorajszy, fałszywy alarm musiał
bardzo pogrążyć rodzinę Lucjusza. Wierzyłam jednak, że Bartemiusz najmniej
ucierpiał podczas Wielkiego Karania. Nie on wezwał Voldemorta, nie on mieszał
się w sprzeczki Bellatriks i Lucjusza… on właściwie w ogóle się w to nie
mieszał. Mogłam mu to wszystko wybaczyć.
Siedział w fotelu przed
kominkiem, odwrócony plecami do drzwi, więc naturalnie nie mógł mnie zobaczyć.
A poruszałam się bezszelestnie, co utrudniało całą sprawę. Salon wyglądał tak,
jak przed zniszczeniem.
Barty’ego nie widywałam zbyt
często, więc trochę mnie zdziwiło, że pozostał w apartamencie Malfoyów. Zapewne
chciał ze mną porozmawiać, wyjaśnić to, co się zdarzyło…
Wpatrywał się tępo w ogień.
Nie był specjalnie zamyślony, ale na jego twarzy malował się swego rodzaju
niepokój.
- Nadal się tym
przejmujesz? – zapytałam po angielsku. Wszak znajdowaliśmy się w
Wielkiej Brytanii, a chciałam też sprawić mu przyjemność, rozmawiając z nim w
jego ojczystym języku.
Drgnął lekko i zerknął za
siebie.
- Nie słyszałem, jak
wchodziłaś – mruknął.
Zacisnęłam długie palce na
jego ramionach i zaśmiałam się cicho. Nie chciałam zwracać uwagi ludzi zbyt
głośną rozmową. A i tak było ich tu zbyt wielu.
- Nie mogłeś, prawda? No i
co, nadal się tym martwisz? Może jeszcze nie możesz spać? – powtórzyłam
pytanie.
- Nawet nie wiesz, jak mi
wstyd – odparł, znów na mnie patrząc. - Kto jak kto, ale ja powinienem cię
rozpoznać.
- Nie mam ci tego za złe,
dobrze o tym wiesz. Skoro już miałeś do czynienia z osobami podszywającymi się
pode mnie, to nic dziwnego, że tym razem pomyślałeś tak samo. Nurtuje mnie
tylko jedno: dlaczego mi o tym wcześniej nie powiedziałeś?
Westchnął ciężko i odwrócił
głowę.
- Co ja ci mam rzec na to? Są
osoby, które odpowiadają za przeróżne sprawy. Trzeba brać pod uwagę wszystko. I
po co masz o tym wszystkim wiedzieć? To nie sprawi, że staniesz się mądrzejsza,
a tylko będziesz się martwić.
Obeszłam fotel dookoła i
usiadłam Crouchowi na kolanach tak, by dobrze widzieć jego twarz. Każda
najmniejsza emocja, każdy cień czy skurcz najdrobniejszego mięśnia był niczym
księga, z której mogłam czytać to, co ma w duszy.
- A uwierzyłeś kiedyś jakiejś
oszustce? – zapytałam, okręcając jego długi kosmyk włosów dookoła palca.
- Nie były zbyt przekonujące.
A tamtej nocy… cóż, uznałem, że ty nie masz pojęcia, gdzie jest Potter, a kolejna
oszustka jest po prostu dobrą aktorką. Może nawet twoją byłą znajomą. Poza tym
sama wywiodłaś nas w pole, każąc Sapphire się pod ciebie podszywać.
Na jego twarzy pojawił się
ledwo dostrzegalny cień uśmiechu. Podciągnęłam nogi pod siebie i wyprostowałam
się. Uniosłam podbródek Croucha mocno do góry; patrzyłam teraz na niego z góry
– uwielbiałam to uczucie. Teraz nawet większość pierwszoroczniaków górowało
nade mną wzrostem, więc mogłam sobie co najwyżej popatrzeć na ich dziurki w
nosie.
Ledwo rozchyliłam jego wargi
swoimi ustami i wpiłam się w nie, on pochwycił mnie i wstał. Namiętność jego
pocałunków rosła, a ja uwielbiałam go tak… gorącego i nieokrzesanego. Poniósł
mnie na górę, do swojej komnaty i porzucił rzeczowo na łóżko, aż poczułam w
żołądku to nieprzyjemne wrażenie nastąpienia na fałszywy stopień w Hogwarcie.
Gdy ułożył się obok mnie, rozdarcie jego szaty nie stanowiło dla mnie
najmniejszego problemu. Z niemałą rozkoszą wbiłam też kły w błyskawicznie
odnalezioną na jego szyi tętnicę. Barty drgnął impulsywnie. Nie przepadał za
tym, ale już zdążył przywyknąć. Już mi ufał, wiedział, że nie zrobię mu
krzywdy. Potrafiłam nad sobą panować. Ale tego dnia piłam, piłam… Do utraty
zmysłów, lecz nie na tyle, aby osłabić to ciało skręcające się pode mną…
Crouch zaparł się obiema
rękami, żeby mnie od siebie odsunąć. Przerażona, wyszarpnęłam wydłużone zęby z
małych, okrągłych ranek, które natychmiast się zrosły.
- Przepraszam.
- Sophie, nie obraź się, ale
moja krew się kiedyś skończy. Czy choć raz nie możemy kochać się jak normalni
ludzie? – zapytał z pretensją. Przez chwilę interpretował własne słowa i
zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam. Był tak… rozgorączkowany.
Ponownie odnalazłam jego usta
i przywarłam do nich, zachwycając się ich miękkością i śmiertelną delikatnością.
Jakoś dawniej nie zauważyłam, żebym w tych miłosnych zapasach używała zbyt dużo
siły. Ale teraz zdałam sobie sprawę, że Barty miał ze mną duże kłopoty,
nieustannie musiał się kontrolować, żeby uniknąć mojego zbyt silnego uścisku.
Kiedy się od niego oderwałam, zdjęłam resztę swoich ubrań. Pozwoliłam mu tym
razem przejąć inicjatywę i położyć się na wznak, czekając, co będzie dalej.
Wbił się we mnie jednym, mocnym pchnięciem. Zaskoczyła mnie siła, z jaką to
uczynił. Nie wiem, czy ten nagły przypływ namiętności spowodowany był naszą
dłuższą rozłąką, czy może innymi pobudkami, ale musiałam stwierdzić, że był to
najlepszy seks, jaki dotychczas miałam. Teraz, kiedy mogłam się nad tym
zastanowić, doszłam do wniosku, że wolałam mieć w łóżku Bartemiusza niż
Armanda. Ten drugi, mimo że bardziej doświadczony i z tego samego gatunku, co
ja, zdawał mi się być oziębły, jakby myślami błądził gdzieś w obłokach. A
Crouch był nawet uroczy w tej swojej niezdarności. Ciepło jego śmiertelnego,
pulsującego ciała zaspokajała moje wampirze potrzeby i pragnienia bliskości
człowieka. Czegoś, co naprawdę żyje.
Krzyczałam jego imię,
dochodząc. Równocześnie przeklinałam się w duchu, że nie rzuciłam jakiegoś
zaklęcia, by temu zapobiec. Zwykle dziwiło mnie to, że śmiertelnicy tak łatwo
tracą panowanie nad emocjami i nad tym, co robią, a okazało się, że nie jest to
takie łatwe, jak się spodziewałam.
Być może już zapomniałam, jak
to jest być w pełni człowiekiem.
Barty jęknął po raz ostatni
i, dysząc ciężko, zsunął się ze mnie. Przez chwilę milczeliśmy; on, leżąc na
wznak, z oczami szeroko otwartymi i wzrokiem utkwionym w ciemnym suficie i ja,
przyciśnięta do jego piersi, usiłując za wszelką cenę doprowadzić swoje serce
do normalnego rytmu.
- Sophie?
- Hmm?
- Czy… zadowalam cię bardziej,
niż Armand? Od dawna zbierałem się na odwagę, żeby cię o to zapytać.
Uniosłam się na łokciu,
patrząc na niego ze zdziwieniem. Poczułam się bardzo głupio. Niezbyt mi się
uśmiechało teraz o tym rozmawiać. Nie mógł to odłożyć na pogadankę przy
śniadaniu? Przygryzłam wargi. Oczywiście, że był we wszystkim lepszy od
Armanda, ale ten temat nie wróżył najlepiej.
- Ależ tak, Armand był… W
ogóle nie okazywał uczuć. Nie wiem, czy zawsze taki jest, nawet nie chcę
wiedzieć. A ty… Kocham cię nad życie – odparłam i przytuliłam się do niego.
Poczułam, że tego właśnie potrzebował. – Ale nie mówmy już o Armandzie. Wiesz,
że bardzo żałuję tego, co zrobiłam. Gdybym mogła cofnąć czas…
- Daj spokój, to było dawno.
Ale ton jego głosu wcale nie
wskazywał na to, by całkowicie o tym zapomniał. Z niepokojem stwierdziłam, że
jest o wiele chłodniejszy, niż wcześniej. Pochyliłam się nad jego twarzą, żeby
pocałować go w usta.
- Nie denerwuj się. Proszę
cię, nie myśl teraz o Armandzie… jesteś od niego we wszystkim lepszy… naprawdę
– powiedziałam szybko, widząc jego minę. Zaczęłam całować jego policzki, czoło,
nos, powieki, ale czułam, że twarz miał napiętą, jak zwykle, gdy rozmowa
schodziła na Armanda. Domyślałam, jak musiał się czuć, kiedy go ze mną widział,
mimo że nic już go ze mną nie łączyło.
- Sophie – ton jego głosu
sprawił, że natychmiast podniosłam się na obu łokciach i wpatrzyłam się w niego
z przerażeniem. – Dobrze wiem, że tak tylko mówisz. Chcesz, abym był wampirem,
jak on.
- Nie musisz być o niego
zazdrosny. Nigdy już nie pozwoliłabym mu się dotknąć, jeśli tobie by to
przeszkadzało. Przestanie dla mnie istnieć, jeśli tego zapragniesz. Proszę cię,
nie bądź dla mnie tak… - nie dokończyłam. Kiedy to mówiłam, podbródek zadrżał
mi niebezpiecznie, a oczy wypełniły się łzami. – To prawda, chciałam… i nadal
chcę, abyś mi pozwolił cię przemienić, ale jako śmiertelnika też cię bardzo
kocham. Po prostu ty ciągle się starzejesz, w końcu umrzesz…
Wiedziałam, że wystarczyło
się rozpłakać, żeby go tym wzruszyć. Kiedy tylko łzy popłynęły mi po twarzy,
zawsze dostawałam to, czego chciałam, obojętnie, czy od Voldemorta, czy od
Barty’ego. Co nie znaczyło, że zrobiłam to specjalnie, było mi przykro, a w
środku poczułam wzrastające wyrzuty sumienia, które udało mi się z czasem
przydusić.
- Dobrze już, zapomnijmy o
tej rozmowie – uśmiechnął się niezbyt przekonująco, ale to wystarczyło, by
podbródek przestał mi drżeć. Pociągnęłam głośno nosem i położyłam głowę na jego
ramieniu, ale chyba tylko po to, aby ją za chwilę poderwać.
- Wychodzisz już? – zapytałam.
- Muszę. Nie chcę, żeby rano…
sama wiesz…
Czoło zadrżało mi lekko.
- A więc to było okropne
wykorzystanie – oświadczyłam, podciągając pod brodę kolana, które objęłam
ramionami, obserwując, jak Barty szuka swoje szaty, by ją naprawić. –
Skończyłeś i zostawiasz mnie samą.
Crouch westchnął ciężko i
spojrzał na mnie z rozbawieniem. Również się uśmiechnęłam.
- Kiedy tak patrzysz, nie mam
serca ci odmówić – rzekł, kręcąc ze zrezygnowaniem głową.
Opadł z powrotem na poduszki
i położył mnie na sobie bez większego trudu. Podźwignięcie takiego kościotrupa,
jakim byłam, nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Pocałował mnie w
policzek i powiedział:
- Kocham cię. I jestem
pewien, że jeśli przeżyję tę wojnę…
Urwał, wciąż się uśmiechając,
jakby bliska perspektywa zagrożenia życia nie robiła na nim żadnego wrażenia.
Jakby… bawiła go.
- Przeżyjesz. Co wtedy
zrobisz?
Nie odpowiedział mi, tylko
przygiął lekko moją głowę, sugerując, abym położyła się już spać. Nie było
sensu się z nim sprzeczać. Zamknęłam oczy, aby na nowo zapaść w sen, tym razem
jednak nie w sen samotny, lecz u boku ukochanego mężczyzny. Człowieka.
Śmiertelnika.
~*~
Musiałam trochę go
zmodyfikować, bo pisałam ten (i dwa kolejne) rozdział już dawno i trochę mi się
nie zgadzał z fabułą. Kolejny, o ile dobrze myślę, będzie, kiedy wrócę już do
domu! Nareszcie! Nad morzem jest naprawdę interesująco, ale jednak wolę
południe Polski. A tak w ogóle – dlaczego nie czytacie Kochanka, hmm? ;>
~Pola
OdpowiedzUsuń26 lipca 2013 o 09:04
Świetny rozdział!! Lol trochę niezreczne to było jak Barty zapytał o Armanda xd W łóżku i po sexie lol xD
26 lipca 2013 o 09:10
UsuńBiedny, zdradzony facet :D
~Marcine_
OdpowiedzUsuń26 lipca 2013 o 12:07
Frozenko bardzo przyjemnie czytało mi się ten rozdział. Bardzo ciekawa scena łóżkowa ;D Jestem ciekawy co będzie dalej ;)
26 lipca 2013 o 22:02
UsuńŚniadanie ;>
~Ona
OdpowiedzUsuń26 lipca 2013 o 13:27
Frozenko świetnie!! Mam nadzieje, że Sophie nie długo coś zaśpiewa, może jakąś balladę?? Pozdrawiam :)
26 lipca 2013 o 22:04
UsuńOch, tak, będzie śpiewać i to już prędziutko, nie ma co smęcić i nudzić, w sierpniu pewnie będzie już po krzyku – bitwaaaaa xD
~Malory
OdpowiedzUsuń26 lipca 2013 o 15:54
Kuźwa, dobry rozdział ;D Fajnie, że pokazujesz od drugiej strony to co się dzieje w HP. Jestem ciekawy kolejnego rozdziału ;))
26 lipca 2013 o 22:03
UsuńPoczekajcie na bitwę, nie chcę się chwalić, ale to będzie dobre.
~Blackie.
OdpowiedzUsuń26 lipca 2013 o 17:38
Wiedziałam, że Sophie wybaczy Barty’emu :D Zawiodłaś mnie tym, że nie ma tu Voldka. Ja tak bardzo czekałam na Voldka ;_; Mam nadzieję, że w następnym się pojawi. Krótki komentarz mi wyszedł, ale mam ograniczony czas w kafejce :c
26 lipca 2013 o 22:03
UsuńOch, będzie Voldek, tak, ale będzie też już zapowiedź tego, co na bitwie (i po niej) xD
~Aga ;)
OdpowiedzUsuń1 sierpnia 2013 o 16:11
Ale mam lagi w komentowaniu :( Wiesz co Ci powiem ? Pierwszy raz się zawiodłam. Stanowczo brakuje mi tu Voldemorta. Sophie była sobie z Potterem a on to tak zostawia bez żadnego komentarza ? Nie pasuje mi to zwyczajnie. Barty się wkurzył XD I dobrze. Ta część rozdziału mi się bardzo podoba. Już czekam na bitwę :D