Do
Hogwartu wróciliśmy jeszcze tego samego dnia po obiedzie. Bardzo mnie to
cieszyło, gdyż pobyt w Albanii nie należał do udanych. Po raz pierwszy zajęłam
w konkurencji bezkonkurencyjnie pierwsze miejsce. Nie dość, że dotarłam na
miejsce jako druga, to jeszcze zdobyłam wszystkie wstążki. Jednak nie czułam
radości. Byłam zirytowana i obolała, rana w nodze wciąż była paskudna i goiła
się bardzo powoli. Nie mogłam nic zrobić, pozostało mi tylko czekać.
Kiedy byliśmy już w
Hogwarcie, przyszło mi powrócić do normalnego życia. W głębi serca mierziło
mnie to, ponieważ tęskniłam za przestronnymi komnatami, tętniącym emocjami
wydarzeniami, w których mogłam brać udział… a tutaj czekał mnie tylko nudny
żywot uczennicy.
Kilka
dni po powrocie, gdy wszystko wróciło już do normy, podjęłam decyzję.
- Znów mnie zastąpisz –
zwróciłam się do Sapphire.
Siedziałyśmy w bibliotece,
kartkując ogromne tomiszcza, które dostałyśmy od pani Pince z Działu
Zakazanego. Ja miałam już gotowe wypracowanie, moja przyjaciółka zaś męczyła
się jeszcze nad zakończeniem. Profesor McGonagall wymagała od siódmych klas z
każdym miesiącem coraz więcej i więcej. W zasadzie mogłam już sobie pójść,
jednak postanowiłam tego dnia załatwić wszystko, aby jutrzejszego ranka opuścić
zamek.
Sapphire odłożyła na chwilę
pióro; jej twarz pobladła mocno, a ona sama wytrzeszczyła oczy, w których lśnił
strach i niepewność. Pochyliła się nieco w moją stronę, aby móc swobodnie
szeptać:
- Nie wiesz nawet, jakie to
dla mnie męczące! Nie zrobię tego! A Draco? A nauka? Myślisz, że Snape jest tak
głupi, że w to uwierzy?
- Nie bądź tchórzem –
skarciłam ją, ledwo poruszając wargami. – Czy jesteś wierna Czarnemu Panu?
- Oczywiście – oburzyła się.
- Skoro służysz jemu, służysz
także i mnie, więc rób, co mówię – wysyczałam i zatrzasnęłam księgę z taką
siłą, że kurz wzbił się nieco nad blat stołu. Zirytował mnie jej opór, a ja
sama nie przywykłam do odmowy. Zerknęłam na nią, dając tym samym znak, aby
lepiej mnie nie prowokowała. Sapphire skinęła głową. – Doskonale. Nie robisz
nic, aby się nam przysłużyć, więc uczyń dla mnie chociaż to.
Nic nie powiedziała, ale
wiedziałam, że się zgadza. Nie mogła zadecydować inaczej. Miałam władzę
większą, niż ona. Nieporównywalnie większą. Teraz poczułam to wyraźnie,
Sapphire była nikim, nie znała nikogo i nie mogła zrobić nic, aby się w razie
czego obronić. Była także marną czarownicą, która kiepsko władała magią. Jednak
teraz przydała mi się jej słabość i uległy charakter. Wystarczyło zagrozić jej
nieistniejącym, a ona robiła wszystko, czego od niej oczekiwałam.
Opuściłam komnaty, aby się
przygotować.
Rankiem
podarowałam Sapphire pukiel moich czarnych włosów, a także eliksir wielosokowy,
który ukradłam w nocy Slughornowi z jego prywatnego gabinetu, w którym trzymał
mikstury. Patrzyłam, jak pije powoli magiczną ciecz, krzywi się, a chwilę
później zmienia. Teraz czułam się tak, jakbym patrzyła w lustro. Bardzo zaspana
i bardzo przerażona Sophie – to dwa nastroje, które nigdy mi nie towarzyszyły.
Odwróciłam się szybko i wybiegłam z dormitorium, pozostawiając Sapphire po
środku ciemnego pomieszczenia, zdaną na swój własny, znikomy spryt.
Potrzebowałam jedynie powiewu
wiatru, aby ulotnić się niczym powietrze z sowiarni. Kiedy wyleciałam poza
granice Hogsmeade, teleportowałam się. Nie myślałam o konkretnym miejscu.
Wyobraziłam sobie znajomy namiot, w którym nocowaliśmy wszyscy podczas
Mistrzostw Świata w Quidditchu, twarze trójki Gryfonów, które musiały być teraz
spuchnięte, posiniaczone i wiecznie zachmurzone… I udało się.
Było jeszcze ciemno, kiedy
pojawiłam się po środku polany. Wystające z ziemi korzenie starych drzew
przysłaniały suche, brązowe i pomarańczowe liście – ślady po opuszczającej nas
szybko zimie. Marzec zapowiadał się bardzo dobrze.
W namiocie już paliła się
lampa. Jej rozdygotane światło wypełniało delikatnym blaskiem całe
pomieszczenie, natomiast w wejściu chyba… ktoś siedział. Tak, oczywiście.
Natychmiast poznałam Rona, mimo że było całkiem ciemno, poznałam go po
sylwetce. On również mnie zauważył. Poderwał się, celując w moją stronę
różdżką, którą momentalnie zapalił.
- Jak nas tu znalazłaś? –
zapytał.
- Znasz mnie przecież prawie
siedem lat i nadal cię zaskakuję? – zdziwiłam się, unosząc z rozbawieniem brwi.
Wyciągnęłam spod czarnego płaszcza sporą paczkę i rzuciłam nią w stronę
Gryfona. Ten złapał ją szybko i rozchylił szary papier.
- Dzięki – mruknął.
- Ron, z kim rozmawiasz?
To Hermiona wyszła na
zewnątrz, przyświecając sobie swoją różdżką. Na jej twarzy również pojawił się
niepokój, kiedy mnie ujrzała. Ona najbardziej z całej trójki mnie nienawidziła,
największą czuła do mnie niechęć i największy wstyd, ponieważ przypominałam jej
owe nieszczęsne, tragiczne chwile, gdy przebywała w niewoli u mojego wuja.
Jednak teraz na jej twarzy nie znalazłam niczego, co by potwierdzało moje
przeczucia. W tych jasnych, podkrążonych i przekrwionych teraz oczach
spostrzegłam tylko uprzejme zainteresowanie. Już nie nieme przerażenie, jak
podczas mojej pierwszej wizyty. Mogłam nawet pokusić się o stwierdzenie, że…
wyczekiwała mojego przybycia.
Krępujące milczenie przerwał
Ron, podtykając swojej towarzyszce pod nos otworzoną paczkę.
- Spójrz, nie musimy już
łowić ryb.
Hermiona rzuciła okiem
najpierw na zawartość owiniętego w papier worka, później na Weasley’a, a jej
wzrok wyrażał co najmniej zdegustowanie. Nie musiała mówić na głos tego, co
pomyślała. Ron ani trochę się nie zmienił. Liczyło się dla niego jedzenie i
święty spokój. Żadne uczucia wyższe nie gościły w jego sercu.
- Wejdź – w głosie dziewczyny
nie brzmiała żadna gorycz ani niechęć, kiedy wskazała mi wejście do namiotu.
Uczyniłam to natychmiast, rozglądając się z głębokim sentymentem po znajomych
ścianach. Ujrzałam jakiś kształt leżący na jednej z pryczy, przykryty kilkoma
kocami. Natychmiast poznałam, że to śpiący Harry. Jednak zaraz po moim wejściu
poderwał się na nogi i wcisnął okulary na nos. Jak oni się wszyscy zmienili…
Cała trójka niesamowicie schudła, ich twarze były poszarzałe i spuchnięte od
parszywych posiłków, szczęki Harry’ego i Rona pokrywał niewielki zarost,
natomiast brwi Hermiony były bardzo szerokie i zapuszczone. Wyglądali, jakby
nie czesali się całą wieczność, ich ubrania były już bardzo zniszczone, a oni
sami zdawali się odczuwać ciągłą frustrację i niepokój. Zresztą nie dziwiłam
się im. Ukrywanie się od tylu miesięcy musiało być niezwykle męczące.
Opadłam na wysiedziany,
wytarty fotel, nie odrywając wzroku od twarzy byłych przyjaciół. I pomyśleć, że
jeszcze kilka lat temu tak wiele mnie z nimi łączyło… A teraz siedzieli tu i
patrzyli na mnie tak, jak ja patrzyłam na nich – jakbyśmy się dopiero poznali.
Oni szli w zaparte, mając nadzieję na obalenie Czarnego Pana, ja zaś
poświęciłam mu całe swoje życie. Szliśmy razem jedną drogą do czasu, aż
dotarliśmy do rozwidlenia poglądów. Kiedy byłam bardzo młoda wiedziałam, że
kiedyś coś takiego nas spotka, jednak nie wierzyłam, że aż tak nas to poróżni.
- I jak wam się… żyje? –
zawahałam się przez chwilę, kiedy zadawałam to pytanie. Hermiona wymieniła z
Ronem porozumiewawcze spojrzenia, natomiast Harry patrzył mi prosto w oczy,
jakby do końca nie był pewien, czy jestem z nimi do samego końca uczciwa. Ta
scena była niczym deja vu.
- A jak myślisz? – zapytał
Potter. Usłyszałam w jego głosi silnie brzmiący sarkazm. – Musimy się ukrywać,
po części dzięki tobie.
- Ale jednak przyjęliście
mnie tu bez najmniejszych problemów. Może czas schować nienawiść do kieszeni i
popatrzyć na wszystko racjonalnie? Nie życzę wam źle. Gdyby to ode mnie
zależało, moglibyście żyć i po sto lat, w niczym mi nie przeszkadzacie –
odparłam, wzruszając ramionami.
- Ale jemu już
tak – wtrącił się Ron, a w jego jasnych, niebieskich oczach zapłonął żar. –
Może gdybyś porozmawiała z nim…
- Nie! – przerwał mu Harry,
zrywając się automatycznie ze zniszczonej pufki. Znałam go od tylu lat, a
jeszcze nigdy nie widziałam go tak rozwścieczonego. Nigdy. Wargi mu posiniały,
oczy wyłaziły z orbit, kiedy krzyczał do przyjaciela: - Czy ty siebie
słyszysz?! Nie będziemy nikogo prosić o pomoc! Po prostu słów mi brakuje… nie
miałbym honoru… i ty też byś nie miał…! Jak mógłbyś później z tym żyć…?
Wyrzucał z siebie urywane
zdania, pryskając na wszystkich śliną, jego zapadnięte policzki poczerwieniały
niezdrowo, natomiast Ron spuścił skromnie wzrok i mruknął:
- Daj spokój, stary, chwila
słabości…
Hermiona rzuciła Harry’emu
ostrzegawcze spojrzenie. Zauważyłam, że coś się tutaj działo. Coś
nienaturalnego. Ich relacje nie były takie, jak przed opuszczeniem szkoły. Nie
była to moja sprawa, co prawda zaciekawiło mnie to, aczkolwiek nie na tyle, aby
zapytać. Odczekałam, aż Harry uspokoi się i usiądzie, po czym spokojnie
przemówiłam:
- Nie musimy się lubić.
Zresztą powiedziałam to już, kiedy byłam tu ostatnio. Nie lepiej jest
porozmawiać z kimś, kto jest z zewnątrz, niż wydzierać się na całą puszczę?
Uśmiechnęłam się na koniec,
obserwując z satysfakcją, jak moje słowa docierają do Wybrańca. Taki mądry,
ach, taki sprytny, taki… niezwyciężony.
Dopiero po chwili zaczęli
zadawać mi pytania. Choć sami nic nie chcieli mi opowiedzieć, ja ignorowałam to
i sama mówiłam o Hogwarcie, o Ginny, o starych przyjaciołach, o atmosferze,
później o Siedmioboju Magicznym… Aż kipieli z ciekawości i niepokoju, a każde
moje słowo pochłaniali niczym życiodajny eliksir. Sprawiało mi to swego rodzaju
przyjemność, ponieważ wiedziałam, że gdyby nie ja, wciąż trwaliby w
niepewności. Wyciągnęłam z kieszeni kilkanaście ostatnich „Proroków
Codziennych” i podałam je wszystkie Hermionie. Przygotowywałam się do tej
chwili już od bardzo wielu dni.
- Oczywiście każdy redaktor
jest niezwykle kontrolowany, a gazety cenzurowane, ale pomyślałam sobie, że
lepsze to, niż nic. Inteligentny czarodziej potrafi wyczytać między wierszami
więcej, niż głupi, mając wszystko podane na tacy – dodałam, kiedy Granger
zaczęła zachłannie przerzucać stronę najnowszego wydania.
Powoli świtało, ale
śmiertelne oczy wygnanej trójki nie mogły tego jeszcze dostrzec, a pozbawione
liści korony drzew przysłaniały jaśniejące niebo. Wyszłam z namiotu i
spojrzałam w nie. Gwiazdy szybko bledły, leciutki wietrzyk miał zapach mroźnego
poranka. Nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję, jednak nie było to dla mnie
problemem. Za kilka lub kilkanaście dni wrócę do Hogwartu. Akurat na
wielkanocne ferie. Zerknęłam jednym okiem w stronę namiotu. W jego głębi cała
trójka pochłaniała to, co przyniosłam, Hermiona dodatkowo wczytywała się
intensywnie w pierwszą stronę najnowszego egzemplarza „Proroka Codziennego”.
Wszyscy intensywnie poszukiwali jakichkolwiek informacji o swoich bliskich, ale
nie dziwiłam się im. Gdybym ja została odcięta od mojej rodziny, pewnie także
szalałabym z niepokoju o nią. Całe szczęście, że byłam w tak komfortowej
sytuacji. Wiedziałam, że Czarny Pan zawsze będzie mnie cenił, bez względu na
to, co między nami zajdzie. Byłam bezpieczna.
~*~
Postanowiłam przyspieszyć
akcję. Takie pitu pitu pierdu pierdu tylko pogorszy poziom
opowiadania, no, mniejsza o to, jaki jest on teraz xD Uff, całe szczęście,
wyrobiłam się przed północą. Może za trzy dni znów zmienię szablon, co Wy na
to? Okej, dobra, i tak wiem, że zależy Wam tylko na nadchodzącej bitwie, więc
postaram się Was nie zawieść :*
~Patrycja
OdpowiedzUsuń13 lipca 2013 o 21:57
Och, lubię Sophie i tę jej bezpośredniość i umiejętność manipulacji! ;P
Akcja teraz będzie jeszcze lepsza, już dawno nie było świętej trójcy, a ich przecież nie może zabraknąć w opowiadaniu potterowskim, nawet tak cudownie pozbawionej tej przesadnej bohaterskości Pottera, co pomimo wspaniałości całokształtu sagi, wkurza. Ciekawi mnie co będzie w następnych rozdziałach, mam nadzieję że będzie ich dużo, będę miała co czytać i komentować jak przyjadę z obozu xD
A tymczasem serdecznie pozdrawiam i życzę weny :D
Patrycja.
13 lipca 2013 o 22:00
UsuńOoooch, mam już kolejny rozdział napisany, to będzie długie i… piękne xD Tzn. podobało mi się, jak to pisałam – ponad rok temu. Zobaczymy, jak zareaguję na to teraz xD
~Blackie.
OdpowiedzUsuń13 lipca 2013 o 21:59
Hm, pitu pitu pierdu pierdu xD Przydał się taki spokojny rozdział po tym całym zadaniu w Siedmioboju :3 W sumie nie wiem co pisać, bo chcę już, by Potter i reszta była w Malfoy Manor. Ciekawi mnie, czy Sophie do tego czasu opuści ich namiot czy zostanie ‚złapana’ z nimi. „że zależy Wam tylko na nadchodzącej bitwie” no właśnie ja już sama nie wiem, bo im bliżej bitwy tym bardziej się boję. Boję się, co będzie dalej. Co wymyślisz! Mam jednak nadzieję, że nie zabijesz Sophie, bo bez niej to nie będzie to samo opowiadanie. Ogólnie jestem ciekawa bardzo wielu rzeczy i tylko z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały. Nowy szablon zawsze mile widziany, bo zawsze są śliczne :D
13 lipca 2013 o 22:02
UsuńA może jeszcze zostawię na kolejny rozdział? Tak, Sophie w tym nagłówku jest bardzo do niego adekwatna ;>
Powiem szczerze – ja też się tego obawiam. Aż sobie nawet napisałam rozdział na DF, jutro albo za dwa dni przepiszę i opublikuję, chciałam sobie poćwiczyć pisanie bitew, bo już dawno nigdzie tego nie było i chyba wyszłam z wprawy xD
~Aga ;)
OdpowiedzUsuń16 lipca 2013 o 14:15
Dobrze, że przyspieszasz akcję xD Widzę spojler na asku czyli dzisiaj będzie rozdział, na który czekałam xDDD Ładnie to tak uciekać ze szkoły ? Zwłaszcza do Pottera i reszty ? NIE xDD Wracaj już, bo Cię w szychu brakuje :D
16 lipca 2013 o 15:14
UsuńBrakuje, AKURAT XD Byłam dzisiaj i NIKT się do mnie nie odezwał, więc co tam będę sterczeć? :D Wolę pisać rozdział. Jakoś mi się go fajnie i lekko pisało, za chwilę dodam xD