16 lipca 2013

Rozdział 337

         Co pięć dni, regularnie, dostawałam listy od Sapphire, gdyż musiałam wiedzieć, co dzieje się w Hogwarcie. Flagro pojawiał się dyskretnie, przekazywał mi zapieczętowaną kopertę, którą tylko ja mogłam otworzyć, a później znikał z cichym pyknięciem. Bardzo kryłam się z tymi listami przed Harrym, Ronem i Hermioną. Nie chciałam, aby domagali się ode mnie informacji dotyczących sytuacji w Hogwarcie, poza tym stosunki między nami znacznie się poprawiły. Wciąż nie chcieli mi zdradzić, gdzie się znajdowaliśmy, a ja nie naciskałam na nich. To trochę dziwne, ale gdzieś w głębi serca zaczęło mi zależeć na dobrej znajomości z nimi.
Oczywiście. Niesamowicie się pilnowali, starali się nie rozmawiać na niektóre tematy, kiedy byłam w pobliżu, a przecież zdawali sobie sprawę z tego, że gdybym chciała, mogłabym z nich wydobyć każdą, najmniej ważną informację. Ale nie chciałam. Czułam, że nie mogłam przekroczyć niektórych granic, bo to byłoby już pogwałcenie mojej moralności. Nie mogłam być taka, jak Czarny Pan, choć mimo to bardzo mi imponował.
Sapphire donosiła mi o wszystkim, co działo się w Hogwarcie. Nikt nie zorientował się, że Ślizgonka podszywa się pode mnie, lecz pomimo wszystko nie chciałam, aby wzbudziła w kimś podejrzenie. Nie chciałam też, żeby widywała się z Bartym. Pozostało mi tylko mieć nadzieję, że Crouch będzie miał zbyt dużo rzeczy na głowie, by mieć dla mnie czas.
Dwa dni później otrzymałam od przyjaciółki list, w którym pisała, że Barty zniknął. Amycus Carrow zastąpił go jako nauczyciela i od tego momentu obrona przed czarną magią stała się jedną wielką torturą. O ile jego siostra, Alecto, starała się hamować wybuchy gniewu i niesmaku w stosunku do niżej sytuowanych w społeczeństwie czarodziejów uczniów, Amycus był po prostu tyranem. Mimo że cieszyłam się z powodu nagłego odejścia Barty’ego, żałowałam też, że nie było mnie teraz w szkole. Mogłabym kontrolować to, co robi Carrow. Oczywiście nie miałam tam żadnego autorytetu, ale może… może Amycus bałby się podnieść rękę na moje rodzeństwo i przyjaciół. Chociaż oni mogli być bezpieczni. Sapphire nie miała w sobie nic poza moim wyglądem i poważaniem, co było bez pokrycia. Jej czary były bardzo słabe. Nie była zbyt utalentowaną wiedźmą. Ona z całej naszej trójki najbardziej kulała ze wszystkich przedmiotów i robiła najmniejsze postępy. Ja zawsze byłam leniwa i nie dawałam z siebie wszystkiego, a Darla… ona była perłą. Może teraz trochę ją idealizowałam, od jej śmierci widziałam ją zawsze jako Anioła. Nie takiego w śnieżnobiałej szacie, z pierzastymi, iskrzącymi się skrzydłami i złotą aureolą. Ona była blaskiem. Była białym, oślepiającym światłem, z którego biło przyjemne, słodkie ciepło. Nie wyobrażałam jej sobie jako osoby. Kiedy widziałam ją oczami wyobraźni, leżała na prostym, żelaznym łóżku w skrzydle szpitalnym, blada, z sinymi wargami, rozczochrana… ale nadal bardzo piękna. Harmonia jej duszy paraliżowała wszystko inne…

         Spacerowałam samotnie głębokimi, leśnymi rowami, nad głową miałam wystające z ziemi suche, grube korzenie drzew. Było już bardzo późno, a co za tym idzie, ciemno. Niebo upstrzone było gwiazdami, niczym aksamitna, granatowa chusta, na którą ktoś rozsypał garść diamentów. Cały dzisiejszy wieczór upłynął mi na niepokoju. Harry, Ron i Hermiona pogrążeni byli w jakiejś żywiołowej rozmowie, więc opuściłam namiot zaraz po kolacji, aby im nie przeszkadzać. Gdybym chciała, mogłabym usłyszeć to, co mówią, ale po co? Wolałam tego nie wiedzieć. Dowiedziałabym się tego, co planują, musiałabym później opowiedzieć o wszystkim Czarnemu Panu, bo, gdybym tego nie zrobiła, mogłabym zostać kiedyś oskarżona o zdradę, wydałoby się, że opuściłam Hogwart bez wiedzy Snape’a… Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że knują. Mimo to wolałam pozostać w słodkiej niewiedzy.
W pewnej chwili usłyszałam jakieś krzyki dobiegające z namiotu. Nie dosłyszałam słów, lecz wyczułam w tym hałasie kłótnie. Nie chciałam brać w niej udziału, więc odeszłam jeszcze trochę od naszej kwatery, starając się nie słuchać. Jednak moją uwagę na nowo zwrócił namiot, z którego dobiegł mnie jakiś przytłumiony odgłos alarmu. Nie na żarty przerażona, zawróciłam. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe, w żołądku czułam nieprzyjemny uścisk, kiedy usłyszałam jakieś męskie, wrogie głosy. Przyspieszyłam kroku, ale nie pokonałam nawet dwóch metrów, ponieważ ktoś mocno kopnął mnie w plecy. Upadłam na twarz prosto w zimną, miękką ściółkę, sparaliżowana bardziej przez szok, którego doznałam, czy ból lub strach. Ledwo się odwróciłam, ledwo ujrzałam jakąś zamaskowaną, zakapturzoną postać, a ta już chwyciła mnie za włosy i zawlekła w stronę namiotu. Przed wejściem już siedzieli związani jacyś ludzie, których twarzy nie mogłam dostrzec i wyrywająca się czwórka. Ów wysoki, silny mężczyzna wsadził mi łapsko o krótkich, grubych palcach do kieszeni i pozbawił różdżki. Jednak nie był to dla mnie żaden problem. Chwyciłam go z całej siły za owłosiony, szorstki przegub i zawołałam:
- Jak śmiesz, puść mnie, bo…
Przez moją dłoń przebiegł potężny impuls energii, a szmalcownik odskoczył ode mnie, przerażony i wściekły.
- Stawiasz opór? – wycedził, a w jego dłoni momentalnie pojawiła się jego krótka, brzydka różdżka. Chciał mnie obezwładnić, ale odbiłam jego zaklęcie jednym machnięciem ręki, śmiejąc się złośliwie. Mój triumf nie trwał jednak długo. Ktoś zaszedł mnie od tyłu i związał jakąś szorstką, nieprzyjemną liną. Czułam w niej jakąś moc, jakąś… potęgę magiczną. Chciałam ją rozerwać, ale udawało mi się wyczarować jedynie jaskrawe, zielone iskierki. Po kilku próbach dałam sobie spokój, pokonana i upokorzona. Jeden ze szmalcowników sprośnie zarechotał i poklepał mnie złośliwie po twarzy otwartą dłonią, mówiąc:
- Lina z elfich włosów uniemożliwia czarowanie każdemu, nawet takiej ślicznotce, jak ty, więc oszczędź sobie wysiłku. A teraz zajmiemy się tamtą interesującą trójką…
Nie pozwoliłam mu jednak odejść bez jakiegoś uszczerbku na zdrowiu. Przylgnęłam do swoich podkurczonych kolan i błyskawicznie odchyliłam się do tyłu, a moja wyprostowana noga ugodziła go prosto w twarz. Obrzydliwy mężczyzna upadł na plecy, ściskając się za krwawiący, spuchnięty nos, jęcząc i przeklinając. Sekundę później poderwał się na równe nogi, drżąc z oburzenia. Zamachnął się i uderzył mnie w policzek, który zapiekł mnie okropnie. Nie zrobiłam jednak nic. Trwałam w tak ogromnym szoku, że nie byłam w stanie się poruszyć. Przecież szmalcownicy służą Śmierciożercom, którzy z kolei są wysłannikami Czarnego Pana. Gdyby tylko wiedzieli, kim jestem…
Tęgi, cuchnący mężczyzna chciał uderzyć mnie po raz drugi, jednak jego niższy i szczuplejszy towarzysz powstrzymał go. Poczułam od niego smród przerażenia.
- Wstrzymaj się! – wycedził i chwycił go za przegub. Pochylił się nade mną, a ja ujrzałam spomiędzy opadających mi na obolałą twarz włosów jego pałające, wytrzeszczone oczy. Chwycił mnie brutalnie za podbródek i uniósł go mocno w górę. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, odskoczył ode mnie, jakby moja skóra go poparzyła.
Zrobiło się straszne zamieszanie. Ktoś zawołał Greybacka, a w moim sercu zapłonęła nadzieja i jednocześnie strach. Jeśli mnie pozna, może uda mi się uniknąć kłopotów. Szmalcownicy są przekupni. Choć może łatwiej byłoby wyczyścić im pamięć… Jednak, jeśli nie uwierzą, czekają mnie ogromne nieprzyjemności, delikatnie mówiąc.
Wilkołak również pochylił się nade mną, a ja poczułam natychmiast odór zakrzepniętej krwi, potu i brudu. Nie dotknął mnie jednak, za co byłam mu w sercu nieopisanie wdzięczna, chyba nie zniosłabym jego obrzydliwej, cuchnącej skóry tuż przy mojej – szlachetnej i wampirycznej. Patrzył na mnie swymi żółtymi, zaropiałymi ślepiami, a ja patrzyłam na niego, bez chociażby jednego mrugnięcia. Wydawało mi się, że trwało to całe wieki, aż w końcu Greyback wyprostował się i przywołał dwóch szmalcowników, którzy wcześniej siłowali się ze mną.
- Wezwiemy go? – zapytał niższy i szczuplejszy. Wilkołak parsknął drwiącym śmiechem.
- Zgłupiałeś? Chcesz zginąć? Lepiej wyślij wiadomość jednemu z nim. Nie pamiętasz, ile mieliśmy już takich przypadków?
Szturchnął go mocno w bok, a ja dopiero teraz zauważyłam, że ma na sobie szatę Śmierciożercy. Ogarnęła mnie wściekłość tak ogromna, że nie mogłam się już powstrzymać. Wiedziałam, że jeśli ujawnię swoją prawdziwą tożsamość, wydam także Harry’ego, Rona i Hermionę. A to się nie mogło tak skończyć. Nie mogłam pozwolić, aby Czarny Pan zachował się tak nie honorowo i zabił ich, pozbawionych różdżek i związanych.
- Czy wy wiecie, kim ja jestem? Nazywam się Sophie Serpens i żądam, abyście natychmiast mnie uwolnili! – zawołałam, szamocząc się rozpaczliwie w kaleczących moje ramiona i kark linach.
Pozostali szmalcownicy odwrócili na chwilę głowy od pozostałych więźniów, aby na mnie spojrzeć. Jeden z nich wychylił się nawet z namiotu. Miałam ochotę eksplodować… podpalić to wszystko w cholerę… nienawidziłam wszystkiego i wszystkich!
Nie mogłam więcej tego znieść! Nie mogłam uwierzyć, że tak głupio dałam się podejść! A komu? Jakimś cuchnącym, obrzydliwym biedakom! Mocne więzy parzyły moją skórę, a ja nie mogłam nic z tym zrobić… nie mogłam wezwać Czarnego Pana, który pomógłby mi… ukarałby te świnie… wynagrodziłby mi ten ból! Chociaż nie… on mnie teraz nienawidził, a ja nienawidziłam jego! Nie chciałam pomocy od takiego… Nie chciałam! Nie!!! Poradzę sobie sama!
- Gdybyśmy wierzyli każdej Sophie Serpens, to Sama-Wiesz-Kto miałby piętnaście siostrzenic, jak nie więcej – powiedział mi Greyback, chwycił mnie pod ramiona i przeniósł kilka metrów dalej, gdzie związani siedzieli już Harry, Ron i Hermiona.
Gniew pulsował we mnie tak, że nie słyszałam nawet, o co szmalcownicy pytają moich towarzyszy. Dygotałam na całym ciele, szukając jakiegoś sposobu, aby się uwolnić. Nie mogłam czekać, aż oni sami podejmą decyzję, co z nami zrobią. Najwyraźniej jeszcze nie zdali sobie sprawę z tego, że złapali samego Harry’ego Pottera. Co z nami chcieli zrobić? Przecież nie pozwolę im nas sprzedać, uwięzić… Jedno było oczywiste. Pewnego dnia eliksir wielosokowy się skończy i Sapphire znów będzie sobą. A wtedy oni wszyscy zrozumieją, co uczynili. To będzie najczarniejszy dzień w ich życiu.
         Kilka minut później ktoś aportował się niedaleko nas. Podniosłam głowę, podświadomie mając nadzieję, że wezwali Czarnego Pana, ale prawie natychmiast zdałam sobie sprawę, że to przecież niemożliwe. Szmalcownicy nie mieli przecież Mrocznych Znaków.
Na początku nie poznałam osoby, która dołączyła do moich oprawców, wyczułam jednak, że jest mi znajoma, że jest bardzo… wyniosła, ale nie prostacka. To była pełna kultura. Pełne opanowanie. Któryś ze szmalcowników wspiął się na palce i wyszeptał mu coś do ucha. Mężczyzna tylko skinął głową i podszedł do mnie. Ujrzałam jego wysokie, skórzane, nabijane ćwiekami buty, poły długiego, czarnego płaszcza…
- Barty! Barty, to ja! To ja, Sophie! – zawołałam, a serce zabiło mi mocniej z nieopisanej radości. Chciałam mu pomachać, wyciągnął w jego kierunku dłonie, ale moje ramiona były mocno związane.
Crouch przykucnął przy mnie, wpatrując się uważnie w moją twarz. Odwrócił na chwilę głowę, aby spojrzeć na grupę szmalcowników i zwrócił się do nich:
- Kto jej to zrobił?
- Ja.
- Jak się nazywasz?
- Balbin.
Barty powstał i odwrócił się do niego. Wyglądał bardzo poważnie, jak zwykle. Kiedy był Śmierciożercą, kiedy służył swemu panu i na tym się skupiał, zapominał o wrażliwości i delikatności. Był surowy, zasadniczy i chłodny. Chwycił grubego, prymitywnego szmalcownika za oba policzki i rzekł:
- Jeśli już torturujesz swoich więźniów, to nie zachowuj się jak mugol. Jesteś czarodziejem i od tego masz różdżkę, zrozumiałeś? A teraz pokażcie, co jeszcze złapaliście. Po to mnie chyba wezwaliście, tak?
Nikt mu nie odpowiedział. Na chwilę zapomniałam, w jak krytycznym położeniu się znalazłam. Wpatrywałam się w Croucha, który udał się w kierunku związanych osób. Widać było, że miał tutaj respekt tak ogromny, jakby był samym Czarnym Panem. Nawet sam Greyback, który przed jego pojawieniem udawał wielkiego przywódcę, stał teraz spokojnie na uboczu i również przyglądał mu się w milczeniu. Natomiast Barty pochylił się najpierw nad pobitym i jęczącym wciąż cicho Ronem, później przeniósł wzrok na rozczochraną i przerażoną Hermionę, a na koniec zawiesił wzrok na Harrym. Zapalił swoją różdżkę, a kiedy jej światło padło na twarz Pottera, sama zdziwiłam się, widząc jego zapuchniętą, czerwoną twarz, oczy niczym szparki, rozdęte wargi i policzki… Wyglądał obrzydliwie, aż skrzywiłam się na jego widok. Barty również cofnął się o krok i zapytał:
- Przeszukaliście namiot?
Szmalcownicy zaczęli kręcić głowami, a Bartemiusz dodał w gniewie:
- To na co czekacie?
Patrzył jak jeden z mężczyzn wchodzi do środka i przewala wszystkie meble. Pozostała dwójka zabrała się za przesłuchiwanie Hermiony, która była tak przerażona, że nie mogła z siebie wydusić słowa. Ja natomiast skorzystałam z okazji, aby porozmawiać z Bartym. Nie mógł mnie nie poznać! Nie mógł! Przecież znał mnie, jak nikt inny!
- Barty, rozwiąż mnie… proszę, przecież wiesz, że to ja, po co ta cała szopka…?
- Już nie raz i nie dwa byłem wzywany przez szmalcowników do mniej lub bardziej udanych kopii Sophie Serpens – rzekł, zbierając się powoli do odejścia. – Tak łatwo mnie nie zwiedziesz, poczekamy, aż eliksir wielosokowy przestanie działać i wtedy zobaczymy, kim naprawdę jesteś.
- Barty, ja…
Ale on już odszedł w kierunku namiotu, ponieważ szmalcownik nazwany wcześniej Scabiorem zawołał triumfalnie:
- Patrzcie, co znalazłem!
Wyciągnął na zewnątrz najprawdziwszy, wysadzany rubinami miecz Godryka Gryffindora. Wytrzeszczyłam oczy na jego widok, ale nic nie powiedziałam. Najwyraźniej żaden ze szmalcowników czy nawet Crouch nie mieli pojęcia, z czym mają do czynienia. Podawali sobie miecz z rąk do rąk, dopóki Scabior nie zawołał ponownie:
- Hej, Greyback, chodź zobacz, co tutaj mam!
Ten natychmiast zniknął w namiocie. Kiedy na nowo pojawił się na zewnątrz, ujrzałam w jego dłoni stary numer „Proroka Codziennego”, który kilkanaście dni wcześniej sama przyniosłam. Serce zamarło mi w piersi, kiedy zaczął czytać na głos fragmenty artykułu: 
„Hermiona Granger, szlama podróżująca z Harrym Potterem…”.
Uniósł wzrok i spojrzał na szarą z przerażenia twarz Gryfonki, która zaprzeczyła stanowczo:
- Nie, to nie ja!
Strach w jej głosie ujawniał wszystko.
„…z Harrym Potterem…”
Tym razem wszyscy spojrzeli na chłopca z opuchniętą twarzą. Gdybym go nie znała, miałabym spore trudności w zidentyfikowaniu go, więc domyślam się, jak bardzo musiały teraz pracować mózgi szmalcowników. Szukali na jego czole blizny, jednak ta rozciągnęła się tak, że wyglądała na jakąś okropną, bezkształtną plamę.
Crouch podszedł do niego i również pochylił się nad Harrym, by przyjrzeć się jego napuchniętej twarzy.
- Co mu się stało? – zapytał cicho.
- Został użądlony.
Barty nic na to nie odpowiedział, tylko odszedł na bok. Nie interesowało go to, co się działo pomiędzy szmalcownikami i pojmaną trójką. Zaczęli się szeptem kłócić między sobą, zastanawiając się, czy wezwać Czarnego Pana, czy też nie. Ja sama nie miałam pojęcia, co byłoby dla mnie lepsze. Wizyta Lorda Voldemorta natychmiast by wszystko wyjaśniła. On z całą pewnością by mnie rozpoznał. Jednak zirytowałby się. Wpadłby w furię, a ja nie chciałam go denerwować. Chyba wolałam sama sobie w tej sytuacji poradzić, niż denerwować Czarnego Pana.
Crouch ignorował ich rozmowy. Najwyraźniej nie chciał mieć z tym nic wspólnego i było mu obojętne, czy wezwą jego pana, czy nie. Dopiero teraz dotarło do mnie, że on naprawdę mnie nie poznaje. Zrobiło mi się niesamowicie przykro. Nie czułam do niego niechęci czy gniewu, po prostu nie mogłam uwierzyć… tyle nas łączyło… Postanowiłam jeszcze raz spróbować jakoś go przekonać, ale zanim choćby podniosłam głowę czy otworzyłam usta, Greyback podjął już decyzję.
- Złapcie ich mocno i nie puszczajcie. Ja przytrzymam Pottera! – warknął do pozostałych.
Scabior chwycił mnie za ramię i deportował się, ciągnąć mnie za sobą. Lecieliśmy. Nie miałam pojęcia, dokąd.

~*~


Powiem szczerze, że bardzo mi się przyjemnie ten rozdział pisało. Kolejny będzie już w piątek, mam nadzieję, że się wyrobię przed „Czarą Ognia”, pamiętajcie – TVN, godzina 20:00. Dedykacja dla YuukieChan :*

18 komentarzy:

  1. ~Blackie.
    16 lipca 2013 o 16:53

    Biedny Barty. Pewnie widział już tyle kopii Sophie, że teraz jej nie poznaje. Jestem pełna podziwu, że masz tyle pomysłów. To jest nadal nasze kochane HP, ale pojawiła się w nim nowa postać, czyli Twoja Sophie. Jej obecność jednak nie zmienia tego, co się wydarzyło w sadze Rowling. No, przynajmniej najczęściej nie zmienia. Ciekawe kto pozna, że Sophie to Sophie. Jestem załamana, że będę musiała czytać następny rozdział na telefonie :/ Szczególnie, że będzie on pewnie mega ciekawy i nie mogę się go doczekać..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 16 lipca 2013 o 16:56
      Oooo tak, kolejny rozdział to będzie coś… Już bym się zabrała za pisanie, ale muszę coś dodać na DLR i na Kochanku… Wiesz, jeśli faktycznie mam nie zmieniać tego, co napisała Rowling… to wiesz, jaki będzie koniec bitwy o Hogwart? ;>

      Usuń
    2. ~Blackie.
      16 lipca 2013 o 17:13

      Mam nadzieję, że będzie lepszy niż u Rowling xD Chyba, że zabijesz Sophie. Nie możesz zabić Sophie :C Ja chcę już ten następny rozdział.

      Usuń
    3. 16 lipca 2013 o 17:15
      Nikt nie napisze lepszej bitwy o Hogwart, niż Rowling xD
      To fakt, nie chcę jej zabić (teraz) xD Ale co mi się zachce, jak będę opisywać bitwę… xD

      Usuń
    4. ~Blackie.
      16 lipca 2013 o 17:24

      Ona sam przebieg świetnie napisała itd., ale śmierć Voldka, Severusa, Belli.. Tyle fajnych postaci zginęło .___.

      Usuń
    5. 16 lipca 2013 o 17:30
      Fakt. I nie skupiła się na opisie ich śmierci, u Snape’a jeszcze okej, ale Bellatriks… no, kiepsko, kiepsko ;/

      Usuń
  2. ~Aga ;)
    16 lipca 2013 o 17:06

    ZABIĆ CIĘ TO MAŁO. NIE PRZERYWA SIĘ W TAKIM MOMENCIE ! XDDDDD Teraz to się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału. Nie spodziewałam się czegoś takiego :D Oj czuję, że będzie jazda xDD Ten rozdział mi się strasznie spodobał. Uważaj, bo będę Ci męczyć o spojlery xDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 16 lipca 2013 o 17:10
      No pewnie! Już dzisiaj dodałam spoiler xD

      Usuń
    2. ~Aga ;)
      16 lipca 2013 o 18:09

      CZO ? Gdzie ? Widziałam do dzisiejszego, ale do następnego nie ;(

      Usuń
    3. 16 lipca 2013 o 18:17
      Na asku :D

      Usuń
  3. ~Anna Renner
    16 lipca 2013 o 17:30

    i mam tyle czekac na kolejny odcinek!? nie wytrzymam! szkoda mi Sophie, zbyt duzo problemow robi sie wokol niej i nawet Barty jej nie uwierzyl, ach! czekam na kolejny i to z niecierpliwoscia <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 16 lipca 2013 o 17:32
      No, kolejny rozdział mam napisany, tylko przepisać. Chyba także szablon zostawię, Rachel w nagłówku będzie pasowała do Sophie ;>

      Usuń
    2. ~Anna Renner
      16 lipca 2013 o 19:17

      i tak gdy pojawi sie kolejny bede cieszyc sie jak dziecko w Boże Narodzenie ;))

      Usuń
    3. 16 lipca 2013 o 19:25
      No, to już niedługo, po lewej stronie piszę, kiedy są kolejne rozdziały, żeby było łatwiej xD

      Usuń
  4. ~Enigmatyczna
    16 lipca 2013 o 20:34

    Po co Sophie chciała, żeby ją rozpoznano?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 16 lipca 2013 o 20:51
      Bo mogłaby ukryć przed Voldkiem, że się panoszy. Oj, zaczynasz interpretować SCP, życzę Ci sporo siły (głównie psychicznej), to ciężkie i porypane opowiadanie xD

      Usuń
  5. ~YuukieChan
    16 lipca 2013 o 21:08

    Rozdział jak zawsze ciekawy, Barty popełnił spooory błąd. Jak on mógł nie poznać Sophie ?! Coś czuję, że ona zrobi mu awanturę lub obrazi się na niego.
    Dziękuje za dedykację :*
    Pozdrawiam YuukieChan :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 17 lipca 2013 o 08:13
      Proszę :*
      E, Sophie już nie jest taka złośliwa i kłótliwa, jak dawniej, może mu odpuści? :D

      Usuń