Kiedy
rano się obudziłam, Barty’ego już przy mnie nie było. Trochę mnie to
zaniepokoiło, ponieważ mieliśmy z wczoraj drugą rybę na śniadanie i nie
potrzebowaliśmy niczego więcej. Uraczyłam się więc resztkami z wczorajszej
kolacji, starając się nie interpretować tego mdłego smaku. Gdy zaś wyjrzałam na
zewnątrz, wciąż było jeszcze ciemnawo, co oznaczało, że jest bardzo wcześnie.
Ucieszyło mnie to, gdyż obawiałam się nieco, że nie zdążymy.
Jednak Bartemiusz wrócił
rychło, cały pokryty drobnymi rankami, we włosach i na szacie miał zeschłe
liście, a spodnie po kolana uwalane w błocie. Nic na to nie powiedziałam, tylko
czekałam, aż sam skomentuje to wydarzenie.
- Widziałem twoją
„przyjaciółkę” z nauczycielem – odezwał się, a sam wyciągnął różdżkę i zaczął
nią usuwać ślady błota i krwi z płaszcza. - Chyba szli całą noc. Napotkałem
także trolla, rozprawiłem się z nim.
Mówiąc to, wręczył mi nieco
poszarpaną, brudną i zakrwawioną tasiemkę barwy fioletowej. Nie był ani zły,
ani oburzony, przemawiało przez niego raczej znużenie. Chciał już mieć to
zadanie za sobą, podobnie jak ja.
- Jeszcze tylko dwie. Szybko
się uwiniemy – odparłam.
- Jak twoja noga?
Podciągnęłam szatę, a moim
oczom ukazała się dziura w udzie. Nie zagoiła się, choć zmieniła barwę. Teraz
pod skórą widniało całe mnóstwo maleńkich żyłek, natomiast zagłębienie
przybrało kolor sino czerwony. Nie miałam pojęcia, czy to dobrze, czy źle, lecz
pocieszałam się myślą, że wieczorem będę już w Hogwarcie i opatrzy mnie pani
Pomfrey.
Nie
było sensu tu dłużej przebywać. Barty zmniejszył namiot do rozmiarów chusteczki
do nosa i schował do kieszeni; mogliśmy ruszać w dalszą drogę. Gdy zerknęłam na
mapę, zauważyłam, że trochę się zmieniła. Niedaleko miejsca naszego pobytu
ujrzałam fioletową kropkę. Musiała tam znajdować się czwarta wstążka.
Natychmiast udaliśmy się w tamtą stronę w nadziei, że szybciej dotrzemy do
miejsca, w którym kończyło się zadanie. Noga bolała mnie nieznośnie, jednak nie
było sensu lecieć, nie wiedzieliśmy przecież, co znajduje się na końcu drogi.
Nie chciałam znów zostać brutalnie ściągnięta na ziemię przez kolejnego
przerażającego stwora.
Kiedy kropka oznaczająca
nasze położenie pokryła się z fioletowym punktem na mapie, zaczęliśmy się
rozglądać dookoła w poszukiwaniu potwora, który w każdej chwili mógł nas
zaatakować. W pewnej chwili Crouch szturchnął mnie lekko łokciem w ramię i
przyłożył palec do ust, wskazując drugim na wielkie, martwe drzewo, a
konkretniej na całkiem sporą dziuplę. Ujrzałam jakieś jasne gniazdo zlepione z
pajęczyny, suchych liści i patyków, natomiast po środku tego legowiska siedział
ogromny, tłusty pająk wielkości małego prosiaka. Było to najpiękniejsze
stworzenie, jakie kiedykolwiek widziałam. Odwłok pokrywały mu błyszczące,
okrągłe rubiny wielkie, jak ludzkie serce, nogi lśniły złotem, tak samo, jak
diamentowy głowotułów. Oczy tylko wyglądały jak u normalnego pająka, a utkwione
były w jajach owiniętych fioletową wstążką. Z całą pewnością był jadowity;
uniosłam lekko brwi, widząc jego nogogłaszczki i szczękoczułki wysadzane
szafirami.
- Co to jest? – zapytałam
szeptem.
- Nie mam pojęcia – Barty
wzruszył ramionami i zbliżył się do gniazda z wyciągniętą przed siebie różdżką,
gotów zaatakować w każdej chwili. Jednak przedziwny pająk siedział pośrodku
lęgowiska tak spokojnie, jakby nie zdawał sobie sprawy z naszej obecności.
Crouch wyszeptał Accio wstążka, jednak ta ani drgnęła. Zaklął pod
nosem.
- Nie wiem, co to jest, więc
atakowanie tego byłoby bardzo nierozważne. Lepiej to zostawmy – rzekł, a ja
natychmiast się obruszyłam:
- Zwariowałeś? Jesteśmy już
tak blisko, nie możemy sobie odpuścić. Ja go rozwścieczę, odwrócę jego uwagę, a
ty weźmiesz szarfę. Tylko nie dotykaj jajek.
Jeszcze raz rzuciłam okiem na
spore, diamentowe, piękne skorupki wielkości tłuczków; nie wyglądały jak
zwykłe, pajęcze potomstwo, pomyślałam sobie nawet, że stwór ów miał niewiele
wspólnego z pająkami, choć wyglądał tak, jak one.
Barty’emu nie za bardzo
podobał się ten pomysł, ale nie skomentował go ani słowem. Machnęłam różdżką, a
silny powiew wiatru uderzył prosto w potwora. Drgnął impulsywnie, po czym
skoczył w moją stronę z taką szybkością, jakiej się po nim nie spodziewałam.
Chciałam go na krótki moment oszołomić, podczas gdy Barty sprawnie porwał
fioletową tasiemkę, ale wielki pająk posiadał tak silną, magiczną aurę, że zaklęcie
zostało przez niego po prostu wchłonięte. Tak, to fakt, nie spodziewałam się,
że będzie tak poważnym przeciwnikiem. Jego czarne oczy błyszczały groźnie,
kiedy uniósł przednie odnóża, a on sam zaczął wydawać jakieś przedziwne odgłosy
przypominające warczenie psa. To mnie wręcz zahipnotyzowało ze zdziwienia.
Stałam z szeroko otwartymi oczami i wpatrywałam się w niego, czekając na jego
ruch. Jednak stwór nie zdążył nawet skoczyć w moją stronę, ponieważ Barty
rzucił się na niego z długim, ostrym nożem lśniącym jakąś zielonkawą
substancją. Wzdrygnęłam się, kiedy Crouch zamachnął się, aby ugodzić zwierzę
ostrym i, bez wątpienia, zatrutym narzędziem.
- Nie rób mu krzywdy! Masz
wstążkę, więc możemy po prostu odejść, nie musimy go zabijać! – zawołałam, z
niechęcią patrząc, jak Barty przyciska do ziemi wyrywającego się w panice
ogromnego pajęczaka. On nie chciał już atakować, tylko wyswobodzić się z tego
silnego, ludzkiego uścisku. Chciał bronić swoje potomstwo, które było teraz w
niebezpieczeństwie. Samotne w gnieździe, pozbawione matczynej opieki.
Chwyciłam Croucha za przegub
i odciągnęłam, aby czasami nie drasnął nożem szamotającego się i warczącego
stwora. Wystrzeliłam w powietrze, ciągnąc za sobą Bartemiusza i zerknęłam
jeszcze w dół, aby ostatni raz ujrzeć stwora. Wyciągał ku nas swoje przednie
odnóża, skakał i wydawał z siebie te złowróżbne odgłosy, jakby chciał nas
jeszcze dosięgnąć, mimo że byliśmy już wysoko nad nim. Mogliśmy wracać.
Podróż
nie zajęła nam zbyt wiele czasu, zaledwie godzinę. Nie lecieliśmy ponad
koronami drzew, jednak starałam się też unikać zbyt małej wysokości. Zależało
mi, aby zakończyć to zadanie jak najszybciej.
- Słyszałam, że Draco chce
porzucić Sapphire – odezwałam się jakiś kwadrans później.
- Znudziła mu się? – mimo że Barty
wypowiedział te słowa w sposób bardzo obojętny, zauważyłam, że ten temat w
jakiś sposób go zainteresował.
- Raczej zmęczyła. Ona jest
bardzo… po prostu zatruwa Draconowi życie, zachowuje się jak stara, zrzędząca
żona, niż jak osiemnastolatka.
- Bardziej zrzędzi, niż ty? –
zaśmiał się Crouch, a ja uderzyłam go w ramię.
- Bardzo śmieszne. Naprawdę
nie chciałbyś, żebym zachowywała się tak, jak ona. Nie dziwię się Draconowi, że
zastanawia się nad rozstaniem. To znaczy… nie chciałabym, żeby się rozstali, skoro
już przestało mi to przeszkadzać, szkoda byłoby, żeby te miesiące poszły na
marne. Oni do siebie pasują, Malfoy jest, co prawda nieco niedojrzały, ale
przynajmniej wie, że Sapphire nigdy go nie zdradzi i może mieć z nią normalną
rodzinę. Nie to, co ze mną.
- Myślisz, że kiedy z nią
zerwie, będzie chciał do ciebie wrócić? – zapytał po krótkiej chwili milczenia.
- Tego nie wiem, ale mam
nadzieję, że nie – mruknęłam. – Najgorsze jest to, że Sapphire nie widzi w tym
wszystkim swojego błędu! Bardzo się zmieniła przez te wszystkie lata, dawniej
była bardziej rozgarnięta, a przecież człowiek z wiekiem powinien dojrzewać, a
nie cofać się w rozwoju.
Moje stwierdzenie, nie
wiedzieć, dlaczego, bardzo rozbawiło Croucha. Nie wspomnieliśmy już ani słowem
na temat problemów Dracona i Sapphire, rozmawialiśmy o bardziej przyziemnych i
zwyczajnych sprawach, takich jak Hogwart, rozgrywki w quidditcha między
poszczególnymi domami, o zbliżających się feriach wielkanocnych… W końcu
dotarliśmy do miejsca spotkania, gdzie znajdowały się ustawione w rzędy
namioty, każdy w kolorze zawodnika. Przed każdym wbita była wysoka włócznia, na
której szczycie znajdowała się ostatnia – piąta wstążka. Tylko jeden namiot,
barwy granatowej, nie posiadał szarfy, co musiało oznaczać, że ktoś dotarł
przed nami. Domyśliłam się, że była to reprezentantka Wizard’s College.
Wylądowaliśmy bezpiecznie na
wyłożonej kamieniami ziemi, rozglądając się bacznie dookoła. Po obu stronach
każdego z namiotów stały na wysokich, drewnianych drągach płonące pochodnie.
Barty był o wiele wyższy ode mnie, więc wspiął się na palce i zdjął z włóczni
piątą wstążkę.
- I co dalej? – zapytałam.
- Chyba musimy wejść do
środka – stwierdził.
Tak, to był dobry pomysł.
Zajrzałam do środka, ale nic tam nie ujrzałam, tylko jakiś niepozorny,
drewniany stołeczek ustawiony w kącie. Stała na nim jakaś szklana, brudna
buteleczka; gdy do niej podeszliśmy, rozjarzyła się zimnym, błękitno srebrnym
blaskiem.
- To świstoklik – zauważyłam.
– Jakie to proste…
Wyciągnęłam rękę w jego
kierunku, Bartemiusz uczynił to samo. Kiedy tylko nasze palce zetknęły się z
zimnym szkłem, poczułam szarpnięcie w okolicach pępka, a nogi oderwały mi się
od ziemi. Lecieliśmy, przytrzymywani niewidzialną siłą świstoklika, a świat
wirował dookoła, jeszcze straszniej i nie przyjemniej niż podczas podróży
kominkiem.
Na szczęście trwało to tylko
chwilkę. Kilkanaście sekund później upadłam na twardą, kamienistą ziemię, ale
bardzo szybko poderwałam się na nogi. Ujrzałam przed sobą setki wpatrzonych we
mnie twarzy, na których malowało się zadziwienie, radość, a nawet zatroskanie.
Niektórzy bili brawo, inni przyglądali mi się z zainteresowaniem. Natychmiast
odnalazłam wzrokiem siedzącego za długim stołem jurorów Snape’a. On był jednym
z tych, którzy oklaskiwali mnie życzliwie, jednak ja ani nie ukłoniłam się, ani
nie uśmiechnęłam się przyjaźnie, tylko ruszyłam w jego stronę z zaciśniętymi ze
złości wargami.
- Czy owa konkurencja
miała na celu zabicie mnie? – wycedziłam i podkasałam
szatę tak, aby Mistrz Eliksirów mógł ujrzeć paskudne zagłębienie w moim udzie.
Noga wciąż bolała mnie, kiedy chodziłam, jednak emocje odwróciły moją uwagę od
tego przeklętego rwania w nodze. – Nundu. Wyobrażasz sobie, profesorze,
że musiałam się zmierzyć z tym sama? Przecież mogłam zginąć! A co by było,
gdyby natrafił na tego stwora inny uczeń? Taki, który nie potrafi latać?
- A no właśnie –
odezwał się ktoś za moimi plecami. Gdy się odwróciłam, ujrzałam przed sobą ową
jasnowłosą uczennicę Wizard’s College. Najwyraźniej dotarła na miejsce nieco
wcześniej, niż my, ponieważ wciąż miała na sobie podartą szatę, a na twarz
sporo maleńkich zadrapań, wyglądała jednak na bardzo zadowoloną z siebie.
Opuściłam szatę, a dziewczyna dodała: - Czy latanie nie było
zabronione? To jest przecież czarna magia…
- Chcesz jeszcze coś
powiedzieć? – przerwałam jej, przechylając głowę. – Każde
zaklęcie można zakwalifikować do czarnej magii, jeśli użyte jest PRZECIWKO
drugiej osobie, więc zamilcz, jeśli nie chcesz wszystkiego utracić.
Znów zwróciłam swe oblicze ku
oceniającym, patrząc głównie na Snape’a. Oczekiwałam jakiegoś rozwiązania tej
sytuacji. Nie mogłam pozostawić tego bez wyjaśnienia. Dyrektor Parashikon Ne
pyll unikał ze mną kontaktu wzrokowego, jednak, kiedy utkwiłam w nim wzrok,
przemówił, jąkając się lekko:
- Magiczne stworzenia
są dobierane do reprezentantów indywidualnie, nie każdy jest w stanie pokonać
każdego potwora, natomiast niektóre mogą być zbyt proste…
Jego tłumaczenie było
żałosne. Wzięłam od Barty’ego dwie tasiemki, które tego dnia odnaleźliśmy i
położyłam na wysokim stole nakrytym śnieżnobiałym obrusem. Nie pasował do całej
kreacji.
Barty natychmiast zabrał mnie
do namiotu, w którym opatrywano już nauczyciela z Wizard’s College. Kiedy tylko
przekroczyłam próg komnaty, poczułam okropny swąd spalonej, ludzkiej skóry.
Usiadłam, oczekując na swoją kolej, a Crouch szepnął mi do ucha:
- Nie złość się, mimo że
przybyliśmy drudzy, Jankesi mają cztery wstążki, my mamy wszystkie, a to było
ważniejsze. Piąte zadanie miało na celu sprawdzić, jak potrafimy przetrwać w niebezpiecznych
warunkach, jak walczymy…
Pocałował mnie lekko w
policzek. Teraz to on tryskał optymizmem, w pełni gotów do powrotu do Hogwartu.
Ja także chciałam już opuścić to wiecznie zamglone, szare, zimne i ponure
miejsce.
~*~
We środę jadę do Krakowa, ale
mam nadzieję, że uda mi się dodać rozdział. Jeśli nie, będzie we czwartek, ale
dłuższy, coś za coś xD Niedługo także jadę nad morze, ale postaram się pisać
tak, jakbym była w domu. W końcu po coś ten komputer biorę. Dedykacja dla Agi :*
~Blackie.
OdpowiedzUsuń7 lipca 2013 o 15:46
To zadanie WRESZCIE dobiegło końca! Już nie mogłam się doczekać :D Ta dziewczyna z Wizard’s College jest naprawdę okropna -.- Dobrze, że nie udało jej się zdobyć wszystkich wstążek. Zaskoczył mnie opis tego pająka. Albo może- zaskoczył mnie pająk xD Ble, wyobraziłam sobie to zagłębienie w udzie i współczuję Sophie.
7 lipca 2013 o 16:04
UsuńSzczerze – też chciałam, aby to zadanie się już skończyło, wyobrażałam sobie to w szystko w takich paskudnych, szarnych barwach…
~Patrycja
OdpowiedzUsuń7 lipca 2013 o 17:57
Ta dziewczyna z Wizard’s College jest okropnie wkurzająca… Nie może się pogodzić że istnieje ktoś, kto z magią radzi sobie lepiej niż ona. Na dodatek próbowała sobie tym zapewnić wygraną, bo gdyby Sophie zdyskwalifikowano, to ona by z pewnością wygrała. Cóż tacy ludzie, niestety istnieją. A ten dyrektor Parashikon Ne pyll jest okropnie strachliwym człowiekiem. Cóż, jeżeli chodzi o Sophie, nie dziwię mu się. W końcu wiadomo nie od dziś kto jest jej wujem, a i sama Sophie nie małym niegroźnym stworzeniem ;D
Czekam na następny rozdział :)
Pozdrawiam,
Patrycja.
7 lipca 2013 o 18:11
UsuńA ja do dnia dzisiejszego nie wiem i jestem zbyt leniwa, aby sprawdzić, jak się ona nazywa xD
~YuukieChan
OdpowiedzUsuń7 lipca 2013 o 17:57
W końcu koniec zadań. Oj Sapphire się wnerwi.
Ciekawe jak zawsze :)
Pozdrawiam YuukieChan :)
7 lipca 2013 o 18:08
UsuńMnie z rozdziału na rozdział także coraz bardziej xD
~Aga ;)
OdpowiedzUsuń16 lipca 2013 o 14:05
Ale zlamiłam z komentowaniem -.- Zapomniałam sobie xDD
Dzięki za dedykację ;* Widzę, że dalej dziewczyna, blondynka itp xDD
Dobrze, że zakończyłaś już to zadanie. Odpoczywaj sobie nad tym morzem xD Nabierz sił, bo będziemy Cię męczyć z Lily jeszcze bardziej :D
16 lipca 2013 o 15:15
UsuńNo właśnie – tak dodałam rozdział, nikt nie czyta, nikt nie komentuje… iiitam, dodałam rozdział na douce-fleur, tak samo nikt nie czyta… w końcu skomentowała Enigmatyczna i tak mnie to ucieszyło, że litania krytyki nawet mnie ucieszyła :D