7 lipca 2013

Rozdział 335

         Kiedy rano się obudziłam, Barty’ego już przy mnie nie było. Trochę mnie to zaniepokoiło, ponieważ mieliśmy z wczoraj drugą rybę na śniadanie i nie potrzebowaliśmy niczego więcej. Uraczyłam się więc resztkami z wczorajszej kolacji, starając się nie interpretować tego mdłego smaku. Gdy zaś wyjrzałam na zewnątrz, wciąż było jeszcze ciemnawo, co oznaczało, że jest bardzo wcześnie. Ucieszyło mnie to, gdyż obawiałam się nieco, że nie zdążymy.
Jednak Bartemiusz wrócił rychło, cały pokryty drobnymi rankami, we włosach i na szacie miał zeschłe liście, a spodnie po kolana uwalane w błocie. Nic na to nie powiedziałam, tylko czekałam, aż sam skomentuje to wydarzenie.
- Widziałem twoją „przyjaciółkę” z nauczycielem – odezwał się, a sam wyciągnął różdżkę i zaczął nią usuwać ślady błota i krwi z płaszcza. - Chyba szli całą noc. Napotkałem także trolla, rozprawiłem się z nim.
Mówiąc to, wręczył mi nieco poszarpaną, brudną i zakrwawioną tasiemkę barwy fioletowej. Nie był ani zły, ani oburzony, przemawiało przez niego raczej znużenie. Chciał już mieć to zadanie za sobą, podobnie jak ja.
- Jeszcze tylko dwie. Szybko się uwiniemy – odparłam.
- Jak twoja noga?
Podciągnęłam szatę, a moim oczom ukazała się dziura w udzie. Nie zagoiła się, choć zmieniła barwę. Teraz pod skórą widniało całe mnóstwo maleńkich żyłek, natomiast zagłębienie przybrało kolor sino czerwony. Nie miałam pojęcia, czy to dobrze, czy źle, lecz pocieszałam się myślą, że wieczorem będę już w Hogwarcie i opatrzy mnie pani Pomfrey.  

         Nie było sensu tu dłużej przebywać. Barty zmniejszył namiot do rozmiarów chusteczki do nosa i schował do kieszeni; mogliśmy ruszać w dalszą drogę. Gdy zerknęłam na mapę, zauważyłam, że trochę się zmieniła. Niedaleko miejsca naszego pobytu ujrzałam fioletową kropkę. Musiała tam znajdować się czwarta wstążka. Natychmiast udaliśmy się w tamtą stronę w nadziei, że szybciej dotrzemy do miejsca, w którym kończyło się zadanie. Noga bolała mnie nieznośnie, jednak nie było sensu lecieć, nie wiedzieliśmy przecież, co znajduje się na końcu drogi. Nie chciałam znów zostać brutalnie ściągnięta na ziemię przez kolejnego przerażającego stwora.
Kiedy kropka oznaczająca nasze położenie pokryła się z fioletowym punktem na mapie, zaczęliśmy się rozglądać dookoła w poszukiwaniu potwora, który w każdej chwili mógł nas zaatakować. W pewnej chwili Crouch szturchnął mnie lekko łokciem w ramię i przyłożył palec do ust, wskazując drugim na wielkie, martwe drzewo, a konkretniej na całkiem sporą dziuplę. Ujrzałam jakieś jasne gniazdo zlepione z pajęczyny, suchych liści i patyków, natomiast po środku tego legowiska siedział ogromny, tłusty pająk wielkości małego prosiaka. Było to najpiękniejsze stworzenie, jakie kiedykolwiek widziałam. Odwłok pokrywały mu błyszczące, okrągłe rubiny wielkie, jak ludzkie serce, nogi lśniły złotem, tak samo, jak diamentowy głowotułów. Oczy tylko wyglądały jak u normalnego pająka, a utkwione były w jajach owiniętych fioletową wstążką. Z całą pewnością był jadowity; uniosłam lekko brwi, widząc jego nogogłaszczki i szczękoczułki wysadzane szafirami.
- Co to jest? – zapytałam szeptem.
- Nie mam pojęcia – Barty wzruszył ramionami i zbliżył się do gniazda z wyciągniętą przed siebie różdżką, gotów zaatakować w każdej chwili. Jednak przedziwny pająk siedział pośrodku lęgowiska tak spokojnie, jakby nie zdawał sobie sprawy z naszej obecności. Crouch wyszeptał Accio wstążka, jednak ta ani drgnęła. Zaklął pod nosem.
- Nie wiem, co to jest, więc atakowanie tego byłoby bardzo nierozważne. Lepiej to zostawmy – rzekł, a ja natychmiast się obruszyłam:
- Zwariowałeś? Jesteśmy już tak blisko, nie możemy sobie odpuścić. Ja go rozwścieczę, odwrócę jego uwagę, a ty weźmiesz szarfę. Tylko nie dotykaj jajek.
Jeszcze raz rzuciłam okiem na spore, diamentowe, piękne skorupki wielkości tłuczków; nie wyglądały jak zwykłe, pajęcze potomstwo, pomyślałam sobie nawet, że stwór ów miał niewiele wspólnego z pająkami, choć wyglądał tak, jak one.
Barty’emu nie za bardzo podobał się ten pomysł, ale nie skomentował go ani słowem. Machnęłam różdżką, a silny powiew wiatru uderzył prosto w potwora. Drgnął impulsywnie, po czym skoczył w moją stronę z taką szybkością, jakiej się po nim nie spodziewałam. Chciałam go na krótki moment oszołomić, podczas gdy Barty sprawnie porwał fioletową tasiemkę, ale wielki pająk posiadał tak silną, magiczną aurę, że zaklęcie zostało przez niego po prostu wchłonięte. Tak, to fakt, nie spodziewałam się, że będzie tak poważnym przeciwnikiem. Jego czarne oczy błyszczały groźnie, kiedy uniósł przednie odnóża, a on sam zaczął wydawać jakieś przedziwne odgłosy przypominające warczenie psa. To mnie wręcz zahipnotyzowało ze zdziwienia. Stałam z szeroko otwartymi oczami i wpatrywałam się w niego, czekając na jego ruch. Jednak stwór nie zdążył nawet skoczyć w moją stronę, ponieważ Barty rzucił się na niego z długim, ostrym nożem lśniącym jakąś zielonkawą substancją. Wzdrygnęłam się, kiedy Crouch zamachnął się, aby ugodzić zwierzę ostrym i, bez wątpienia, zatrutym narzędziem.
- Nie rób mu krzywdy! Masz wstążkę, więc możemy po prostu odejść, nie musimy go zabijać! – zawołałam, z niechęcią patrząc, jak Barty przyciska do ziemi wyrywającego się w panice ogromnego pajęczaka. On nie chciał już atakować, tylko wyswobodzić się z tego silnego, ludzkiego uścisku. Chciał bronić swoje potomstwo, które było teraz w niebezpieczeństwie. Samotne w gnieździe, pozbawione matczynej opieki.
Chwyciłam Croucha za przegub i odciągnęłam, aby czasami nie drasnął nożem szamotającego się i warczącego stwora. Wystrzeliłam w powietrze, ciągnąc za sobą Bartemiusza i zerknęłam jeszcze w dół, aby ostatni raz ujrzeć stwora. Wyciągał ku nas swoje przednie odnóża, skakał i wydawał z siebie te złowróżbne odgłosy, jakby chciał nas jeszcze dosięgnąć, mimo że byliśmy już wysoko nad nim. Mogliśmy wracać.

         Podróż nie zajęła nam zbyt wiele czasu, zaledwie godzinę. Nie lecieliśmy ponad koronami drzew, jednak starałam się też unikać zbyt małej wysokości. Zależało mi, aby zakończyć to zadanie jak najszybciej.
- Słyszałam, że Draco chce porzucić Sapphire – odezwałam się jakiś kwadrans później.
- Znudziła mu się? – mimo że Barty wypowiedział te słowa w sposób bardzo obojętny, zauważyłam, że ten temat w jakiś sposób go zainteresował.
- Raczej zmęczyła. Ona jest bardzo… po prostu zatruwa Draconowi życie, zachowuje się jak stara, zrzędząca żona, niż jak osiemnastolatka.
- Bardziej zrzędzi, niż ty? – zaśmiał się Crouch, a ja uderzyłam go w ramię.
- Bardzo śmieszne. Naprawdę nie chciałbyś, żebym zachowywała się tak, jak ona. Nie dziwię się Draconowi, że zastanawia się nad rozstaniem. To znaczy… nie chciałabym, żeby się rozstali, skoro już przestało mi to przeszkadzać, szkoda byłoby, żeby te miesiące poszły na marne. Oni do siebie pasują, Malfoy jest, co prawda nieco niedojrzały, ale przynajmniej wie, że Sapphire nigdy go nie zdradzi i może mieć z nią normalną rodzinę. Nie to, co ze mną.
- Myślisz, że kiedy z nią zerwie, będzie chciał do ciebie wrócić? – zapytał po krótkiej chwili milczenia.
- Tego nie wiem, ale mam nadzieję, że nie – mruknęłam. – Najgorsze jest to, że Sapphire nie widzi w tym wszystkim swojego błędu! Bardzo się zmieniła przez te wszystkie lata, dawniej była bardziej rozgarnięta, a przecież człowiek z wiekiem powinien dojrzewać, a nie cofać się w rozwoju.
Moje stwierdzenie, nie wiedzieć, dlaczego, bardzo rozbawiło Croucha. Nie wspomnieliśmy już ani słowem na temat problemów Dracona i Sapphire, rozmawialiśmy o bardziej przyziemnych i zwyczajnych sprawach, takich jak Hogwart, rozgrywki w quidditcha między poszczególnymi domami, o zbliżających się feriach wielkanocnych… W końcu dotarliśmy do miejsca spotkania, gdzie znajdowały się ustawione w rzędy namioty, każdy w kolorze zawodnika. Przed każdym wbita była wysoka włócznia, na której szczycie znajdowała się ostatnia – piąta wstążka. Tylko jeden namiot, barwy granatowej, nie posiadał szarfy, co musiało oznaczać, że ktoś dotarł przed nami. Domyśliłam się, że była to reprezentantka Wizard’s College.
Wylądowaliśmy bezpiecznie na wyłożonej kamieniami ziemi, rozglądając się bacznie dookoła. Po obu stronach każdego z namiotów stały na wysokich, drewnianych drągach płonące pochodnie. Barty był o wiele wyższy ode mnie, więc wspiął się na palce i zdjął z włóczni piątą wstążkę.
- I co dalej? – zapytałam.
- Chyba musimy wejść do środka – stwierdził.
Tak, to był dobry pomysł. Zajrzałam do środka, ale nic tam nie ujrzałam, tylko jakiś niepozorny, drewniany stołeczek ustawiony w kącie. Stała na nim jakaś szklana, brudna buteleczka; gdy do niej podeszliśmy, rozjarzyła się zimnym, błękitno srebrnym blaskiem.
- To świstoklik – zauważyłam. – Jakie to proste…
Wyciągnęłam rękę w jego kierunku, Bartemiusz uczynił to samo. Kiedy tylko nasze palce zetknęły się z zimnym szkłem, poczułam szarpnięcie w okolicach pępka, a nogi oderwały mi się od ziemi. Lecieliśmy, przytrzymywani niewidzialną siłą świstoklika, a świat wirował dookoła, jeszcze straszniej i nie przyjemniej niż podczas podróży kominkiem.
Na szczęście trwało to tylko chwilkę. Kilkanaście sekund później upadłam na twardą, kamienistą ziemię, ale bardzo szybko poderwałam się na nogi. Ujrzałam przed sobą setki wpatrzonych we mnie twarzy, na których malowało się zadziwienie, radość, a nawet zatroskanie. Niektórzy bili brawo, inni przyglądali mi się z zainteresowaniem. Natychmiast odnalazłam wzrokiem siedzącego za długim stołem jurorów Snape’a. On był jednym z tych, którzy oklaskiwali mnie życzliwie, jednak ja ani nie ukłoniłam się, ani nie uśmiechnęłam się przyjaźnie, tylko ruszyłam w jego stronę z zaciśniętymi ze złości wargami.
Czy owa konkurencja miała na celu zabicie mnie? – wycedziłam i podkasałam szatę tak, aby Mistrz Eliksirów mógł ujrzeć paskudne zagłębienie w moim udzie. Noga wciąż bolała mnie, kiedy chodziłam, jednak emocje odwróciły moją uwagę od tego przeklętego rwania w nodze. – Nundu. Wyobrażasz sobie, profesorze, że musiałam się zmierzyć z tym sama? Przecież mogłam zginąć! A co by było, gdyby natrafił na tego stwora inny uczeń? Taki, który nie potrafi latać?
A no właśnie – odezwał się ktoś za moimi plecami. Gdy się odwróciłam, ujrzałam przed sobą ową jasnowłosą uczennicę Wizard’s College. Najwyraźniej dotarła na miejsce nieco wcześniej, niż my, ponieważ wciąż miała na sobie podartą szatę, a na twarz sporo maleńkich zadrapań, wyglądała jednak na bardzo zadowoloną z siebie. Opuściłam szatę, a dziewczyna dodała: - Czy latanie nie było zabronione? To jest przecież czarna magia… 
Chcesz jeszcze coś powiedzieć? – przerwałam jej, przechylając głowę. – Każde zaklęcie można zakwalifikować do czarnej magii, jeśli użyte jest PRZECIWKO drugiej osobie, więc zamilcz, jeśli nie chcesz wszystkiego utracić.
Znów zwróciłam swe oblicze ku oceniającym, patrząc głównie na Snape’a. Oczekiwałam jakiegoś rozwiązania tej sytuacji. Nie mogłam pozostawić tego bez wyjaśnienia. Dyrektor Parashikon Ne pyll unikał ze mną kontaktu wzrokowego, jednak, kiedy utkwiłam w nim wzrok, przemówił, jąkając się lekko:
Magiczne stworzenia są dobierane do reprezentantów indywidualnie, nie każdy jest w stanie pokonać każdego potwora, natomiast niektóre mogą być zbyt proste…
Jego tłumaczenie było żałosne. Wzięłam od Barty’ego dwie tasiemki, które tego dnia odnaleźliśmy i położyłam na wysokim stole nakrytym śnieżnobiałym obrusem. Nie pasował do całej kreacji.
Barty natychmiast zabrał mnie do namiotu, w którym opatrywano już nauczyciela z Wizard’s College. Kiedy tylko przekroczyłam próg komnaty, poczułam okropny swąd spalonej, ludzkiej skóry. Usiadłam, oczekując na swoją kolej, a Crouch szepnął mi do ucha:
- Nie złość się, mimo że przybyliśmy drudzy, Jankesi mają cztery wstążki, my mamy wszystkie, a to było ważniejsze. Piąte zadanie miało na celu sprawdzić, jak potrafimy przetrwać w niebezpiecznych warunkach, jak walczymy…
Pocałował mnie lekko w policzek. Teraz to on tryskał optymizmem, w pełni gotów do powrotu do Hogwartu. Ja także chciałam już opuścić to wiecznie zamglone, szare, zimne i ponure miejsce.

~*~


We środę jadę do Krakowa, ale mam nadzieję, że uda mi się dodać rozdział. Jeśli nie, będzie we czwartek, ale dłuższy, coś za coś xD Niedługo także jadę nad morze, ale postaram się pisać tak, jakbym była w domu. W końcu po coś ten komputer biorę. Dedykacja dla Agi :*

8 komentarzy:

  1. ~Blackie.
    7 lipca 2013 o 15:46

    To zadanie WRESZCIE dobiegło końca! Już nie mogłam się doczekać :D Ta dziewczyna z Wizard’s College jest naprawdę okropna -.- Dobrze, że nie udało jej się zdobyć wszystkich wstążek. Zaskoczył mnie opis tego pająka. Albo może- zaskoczył mnie pająk xD Ble, wyobraziłam sobie to zagłębienie w udzie i współczuję Sophie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 7 lipca 2013 o 16:04
      Szczerze – też chciałam, aby to zadanie się już skończyło, wyobrażałam sobie to w szystko w takich paskudnych, szarnych barwach…

      Usuń
  2. ~Patrycja
    7 lipca 2013 o 17:57

    Ta dziewczyna z Wizard’s College jest okropnie wkurzająca… Nie może się pogodzić że istnieje ktoś, kto z magią radzi sobie lepiej niż ona. Na dodatek próbowała sobie tym zapewnić wygraną, bo gdyby Sophie zdyskwalifikowano, to ona by z pewnością wygrała. Cóż tacy ludzie, niestety istnieją. A ten dyrektor Parashikon Ne pyll jest okropnie strachliwym człowiekiem. Cóż, jeżeli chodzi o Sophie, nie dziwię mu się. W końcu wiadomo nie od dziś kto jest jej wujem, a i sama Sophie nie małym niegroźnym stworzeniem ;D
    Czekam na następny rozdział :)
    Pozdrawiam,
    Patrycja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 7 lipca 2013 o 18:11
      A ja do dnia dzisiejszego nie wiem i jestem zbyt leniwa, aby sprawdzić, jak się ona nazywa xD

      Usuń
  3. ~YuukieChan
    7 lipca 2013 o 17:57

    W końcu koniec zadań. Oj Sapphire się wnerwi.
    Ciekawe jak zawsze :)
    Pozdrawiam YuukieChan :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 7 lipca 2013 o 18:08
      Mnie z rozdziału na rozdział także coraz bardziej xD

      Usuń
  4. ~Aga ;)
    16 lipca 2013 o 14:05

    Ale zlamiłam z komentowaniem -.- Zapomniałam sobie xDD
    Dzięki za dedykację ;* Widzę, że dalej dziewczyna, blondynka itp xDD
    Dobrze, że zakończyłaś już to zadanie. Odpoczywaj sobie nad tym morzem xD Nabierz sił, bo będziemy Cię męczyć z Lily jeszcze bardziej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 16 lipca 2013 o 15:15
      No właśnie – tak dodałam rozdział, nikt nie czyta, nikt nie komentuje… iiitam, dodałam rozdział na douce-fleur, tak samo nikt nie czyta… w końcu skomentowała Enigmatyczna i tak mnie to ucieszyło, że litania krytyki nawet mnie ucieszyła :D

      Usuń