Przeszłam przez płot i załomotałam w drzwi. Nikt nie odpowiedział, więc weszłam sama. To, co tam zobaczyłam, o mało nie przyprawiło mnie o zawał. Stanęłam jak wryta w progu, patrząc to na Narcyzę, to na Snape’a. Klęczeli naprzeciw siebie, trzymając się za ręce, dookoła których owijały się już dwa języczki ognia. Bella stała nad nimi, a z jej różdżki wypływał właśnie trzeci płomyk, który zmierzał do ich rąk. Cała trójka przez moment gapiła się na mnie, aż nie odezwała się Snape, kontynuując rytuał:
- Przysięgam.
Języczek ognia owinął się wokół ich dłoni. Pokój rozjarzył się blaskiem obu ognistych węży, po czym wszystko wróciło do normy. Otrząsnęłam się z szoku i zamknęłam drzwi, by nie wzbudzać podejrzeń potencjalnych przechodniów, których wcale się nie spodziewałam.
- Co to było?! – zawołałam, kiedy już Severus i Narcyza wstali z podłogi.
- Przysięga Wieczysta – odparł krótko Snape, siadając w fotelu. Narcyza zajęła miejsce na kanapie, natomiast Bella stanęła za siostrą, najwyraźniej bojąc się usiąść obok niej. Przyczyną tego był chyba mój wzrok, wyrażający chęć mordu.
- Aha – mruknęła. – Więc knujecie coś przeciwko mojemu wujowi, tak?!
- Co ci przyszło do głowy, oczywiście, że nie! – powiedziała natychmiast Narcyza. Nie chciałam wiedzieć, po co Snape złożył Przysięgę Wieczystą Narcyzie. Miałam to gdzieś. Jak wszystko z resztą. Przyszłam tu porozmawiać z Bellą.
- Świetnie – warknęłam. – Bellatrix. Masz natychmiast wrócić do mojego domu. Musimy pogadać.
Bella otworzyła usta, by coś powiedzieć w swojej obronie, ale zmroziłam ją spojrzeniem, więc tylko wzruszyła ramionami, narzuciła kaptur na głowę i opuściła bez słowa pokój. Narcyza wybiegła za siostrą. Kiedy już znalazłam się sam na sam ze Snape’em, oświadczyłam:
- Z tobą też chciałabym pomówić.
Usiadłam z ciężkim westchnieniem na kanapie, obserwowana bacznie przez jej właściciela.
- Wiem, że znasz się na magii jak mało kto – zaczęłam. – Coś się dzieje z moją mocą. Staję się coraz słabsza. Nawet nie mogę poruszać się tak szybko, jak dawniej. Są jednak okresy, kiedy wszystko powraca, by znów za kilka chwil mnie osłabić.
Snape patrzył przez minutę na mnie, nic nie mówiąc. Byłam pewna, że on nie zdradzi mnie Czarnemu Panu. Utkwiłam spojrzenie w jego pustych, czarnych oczach. Uświadomiłam sobie, że moje oczy wyglądają zupełnie jak jego. Severus też to musiał zauważyć.
- Słyszałem o takim przypadku – powiedział w końcu Snape, dokładnie ważąc słowa. Ty też o nim słyszałaś.
Wytężyłam pamięć. Nie, z pewnością nie słyszałam o takim przypadku. Przecież od razu bym sobie przypomniała… chociaż jednak… Otworzyłam szeroko oczy. Jedno nazwisko wibrowało mi w uszach. Tylko ta osoba mogła zapaść na ową chorobę, po której zmarła na smocze zapalenie oskrzeli… Czy mnie też czeka taki sam los?
- Anzelm Serpens – rzekł Snape. Tak, właśnie to nazwisko huczało mi w uszach. Nazwisko mego dziadka, matemorfomaga, ojca mojej biologicznej matki, męża matki Czarnego Pana. Dzięki jego pamięci, rodzice tak mnie znienawidzili. Byłam do niego aż nazbyt podobna…
- A więc… - zaczęłam. – On umarł na smocze zapalenie oskrzeli, bo osłabiła mu się moc?
Snape nadal milczał, patrząc mi uważnie w oczy.
- Bardzo jesteś do niego podobna – mruknął.
Teraz ja na to nic nie odpowiedziałam. Nie pamiętałam dziadka. Umarł dwa lata po poślubieniu Meropy, umarł. Wdowa poślubiła później Toma Riddle’a. Ale całą tą historie przecież znasz. Riddle senior zostawił matkę Voldemorta, zaraz potem, gdy ta zaprzestała podawania mu eliksiru miłosnego. Później, kiedy tylko urodziła synka, sama umarła, z wycieczenia i żalu. Jaki ten świat jest okrutny…
- Severusie – odezwałam się. – Czy ja też umrę na smocze zapalenie oskrzeli?
- Nie wiem.
Właśnie takiej odpowiedzi się bałam. Nie lękałam się śmierci, czekałam na nią, lecz nigdy nie zastanawiałam się, jak moje skonanie ma wyglądać. Najchętniej przyjęłabym avadę. Co by się jednak stało, gdyby moja śmierć miałaby być długa i męcząca?
- Twój dziadek nie umarł dlatego, że stracił moc – wyjaśnił Snape. Sam nie był do końca pewien, ale mówił to tylko dla tego, by podnieść mnie na duchu. To aż słychać było w jego głosie. – Zaraził się gdzieś tą chorobą, dlatego teraz nie żyje. Ty masz zbyt wielką chęć życia, silną wolę… możesz być wdzięczna Armandowi za to. Jesteś skillmagiem, nie ma czegoś takiego jak zanik mocy u takiego człowieka.
- Ale Arianie się nie cofnęło – zauważyłam. Jej magiczne zdolności co chwilę wybuchały w niej, nie umiała nad nimi zapanować. Ona była skillmagiem, prawda?
- Tego nie wiem – odparł Severus. – Ale ty jesteś wyjątkowa, masz tylko problem z emocjami. Twoja wrażliwa dusza nie może sobie z tym poradzić, ale może Black wróci… Czy ktoś wie o twoim problemie?
- Tylko Barty – odpowiedziałam. – Ale on obiecał mi, że Czarny Pan się nie dowie.
- Powinnaś sama mu o tym powiedzieć – stwierdził Snape. – Czarny Pan w końcu się dowie. Ufa ci i oczekuje od ciebie takiego samego uczucia.
Miał rację. Jeśli nie powiem Voldemortowi, sam się w końcu dowie, a wtedy jego zaufanie do mnie może już nigdy nie powrócić. Tak. Powiem mu, i to jeszcze tego wieczoru. Bellatrix może poczekać.
- Dziękuję, Severusie – rzuciłam na pożegnanie. – Jesteś wielkim psychologiem.
Uśmiechnęłam się nieśmiało i teleportowałam się. To wspomnienie dziadka może i nie podniosło mnie na duchu, ale mimo to poczułam się lepiej. Nie jestem sama. No, nie byłam sama, bo Anzelm już nie żyje. Szkoda, że jego grób jest na cmentarzu we Francji. Bardzo chętnie bym tam pojechała, odwiedziłabym swoją babkę, może spotkałabym jakiegoś nieśmiertelnego… Nie liczyłam na przypadkowe zobaczenie się z Armandem. On nie chciał mnie widzieć, gdyby było inaczej, nie zostawiłby mnie. Czułam, że żyje, ale nie mogłam ustalić, gdzie się znajduje. Byłam jeszcze za słabym pisklęciem.
Moje kroki dudniły w pustym korytarzu. Wszyscy już chyba spali, choć nie interesował mnie ich los. Bella z pewnością czekała na mnie w naszym gabinecie. Ja szłam jednak do komnaty wuja. Zapukałam energicznie i weszłam do środka. Voldemort, mimo późnej pory, wyglądał na całkiem rozbudzonego. Wątpiłam, by tej nocy planował się położyć.
- Sophie, nie śpisz jeszcze? – zdziwił się. Najwidoczniej nie tylko Barty był zwolennikiem dokumentów. Na moim tronie leżała sterta papierów, które Voldemort właśnie przeglądał.
- Chciałabym ci o czymś powiedzieć – zaczęłam. – Ale skoro jesteś zajęty…
- Nie, chodź – przerwał mi, jednym machnięciem różdżki przenosząc dokumenty na podłogę. – Siadaj.
Usiadłam sztywno na swoim tronie. Przez chwilę myślałam usilnie ; w końcu się odezwałam:
- Miałam pewien…
Spojrzałam w jego bezlitosne oczy z wielkim żalem. Nie mogłam mu tego powiedzieć. Voldemort wiązał ze mną wielkie nadzieje. Chciał, bym pomogła mu przejąć kontrolę nad światem. Zgodziłam się, a teraz zawiodę jego i wszystkich Śmierciożerców. Ukryłam twarz w dłoniach i wybuchnęłam płaczem. Nie chciałam tym zmiękczyć jego serca. Nie mogłam po prostu zapanować nad łzami.
Voldemort wstał ze swojego tronu i uklęknął przy moim.
- Uspokój się i zacznij od nowa – rzekł spokojnie. Odjął ręce od mojej twarzy i uniósł mój podbródek.
- Właśnie wracam od Severusa – zaczęłam. – Rozmawiałam też z Bartym… Nie wiedzą, dlaczego tak się dzieje. Bo widzisz, ja tracę moc, od chwili, kiedy Syriusz umarł… Ale Snape powiedział, że to się cofnie, naprawdę.
Voldemort wstał i odwrócił się do mnie plecami. Ramiona zaczęły mu lekko drżeć, jednak nie wydawał żadnego odgłosu, świadczącego o gniewie czy żalu.
- Panie…? – szepnęłam. Jego ciało coraz silniej zaczęło drżeć. Voldemort śmiał się. Jego lodowaty, przerażający chichot wypełnił całą komnatę. Wstałam i podeszłam do niego najciszej jak mogłam.
- Przepraszam – powiedziałam, dławiąc się łzami. – Wybacz mi, nie chciałam! Myślisz, że mi jest z tym dobrze?
Voldemort odwrócił się. Na jego twarzy nie widniał jednak szyderczy uśmiech. Chichot szaleńca też ustał. Podniósł powoli rękę w taki sposób, jakby chciał mnie uderzyć, ale po chwili się rozmyślił i opuścił ją. Pokręcił w milczeniu głową.
- Nie spodziewałem się po tobie tego, że uczucia wezmą górę nad magiczną mocą – wycedził. – Widzisz? W końcu wyszło na moje! A mówiłem ci. Powtarzałem. Nie przywiązuj się do żadnego z członków Zakonu. Przecież oni wszyscy zginą. Oni umrą, a ty zostaniesz i będziesz wiecznie wypłakiwać sobie po nich oczy!
Uniósł rękę, jednak już jej nie opuścił. Wymierzył mi jeden policzek wierzchem dłoni.
- Głupi jesteś, myśląc, że to wszystko zmieni! – krzyknęłam. Za tą odzywkę otrzymałam kolejny ślad po jego dłoni na drugim policzku.
- Owszem, nie zmienię tego, że jesteś moją siostrzenicą – odrzekł chłodno. – Zmienimy coś w twoim trybie dnia. Armand był głupi, wychowując cię na rozpieszczoną, kapryśną panią.
- A więc kłamałeś – wysyczałam. – Znałeś Armanda osobiście.
Czary Pan zawahał się.
- Nie twoja sprawa, czy go znałem – odparł. – Ważne, że popełnił wielki błąd wychowawczy. Na szczęście już nigdy się nie zobaczycie, już ja o to zadbam. Wątpię jednak, by kiedykolwiek chciał cię widzieć.
- Podły jesteś – warknęłam.
- Tylko innym tonem, dobrze? – Voldemort znów podniósł rękę, jednak nie uderzył mnie. Jak mogła go zmienić ta drobna informacja? Nie pojmowałam tego. Teraz już utraciłam wszystko. Najbardziej bolało mnie jednak to, że utraciłam Voldemorta. Nie tylko jego zaufanie, ale i uczucie.
~*~
Może i krótko wyszło, ale nie było najgorzej. Najlepiej mi się końcówkę pisało. Nie psuję więc klimatu, dedykacja dla Claudii :* Sparodiowanie Voldka było genialne, ta szarlotka wymiata… xD