23 grudnia 2010

Rozdział 291

Zszedł wąskimi schodami do ciemnego lochu. Oczy płonęły mu czerwienią, jak zawsze przed odwiedzinami u swoich ofiar. Różdżkę miał ukrytą w kieszeni, ale wiedział, że za niedługą chwilkę jej użyje. Przeszedł przez długi korytarz, mijając cele po obu stronach drogi. Już z oddali usłyszał Hermionę Granger, której jęki i szlochy niosły się szerokim echem po całych lochach. Zatrzymał się przy kratach. Dziewczyna, przerażona, z twarzą mokrą od łez, przywarła plecami do zimnej, wilgotnej ściany, jakby się spodziewała, że w nią wsiąknie. Voldemort uśmiechnął się ironicznie, widząc to. Nie mówiąc ani słowa wyciągnął różdżkę i otworzył nią skrzypiące drzwi, a echo poniosło ten odgłos daleko po lochu.
- Pierwszy raz odwiedzam cię tu, szlamo – zwrócił się do niej, zanim przekroczył próg celi. Przykucnął, a Granger, wstrzymując oddech, z sercem desperacko próbującym wyrwać się jej z piersi, przywarła do nieprzyjemnego kamienia jeszcze mocniej. Voldemort wyciągnął rękę i wziął w dwa długie, białe palce brudny, skręcony kosmyk włosów pojmanej. Łzy zaczęły ciurkiem płynąć jej po twarzy, mieszając się z zaschniętą krwią i brudem. – Wiesz, że jesteśmy tu sami, szlamo. Nikt cię nie usłyszy. A nawet jeśli… - zaśmiał się złośliwie – to trudno. Dziwi mnie, że nikt nie pofatygował się, by natrzeć na mój dom i cię wyrwać z mych rąk. Nawet po tym, co Sophie napisała do twoich śmiesznych przyjaciół – prychnął cicho, po czym wyprostował się.
Granger patrzyła na niego z dołu szklanymi oczami jak powoli i dokładnie na nowo wyciąga różdżkę z wewnętrznej kieszeni długiego płaszcza. Zauważyła, że poruszał się tak, jakby płynął w powietrzu. Może i było to przerażające, ale i bez wątpienia swego rodzaju zmysłowe. Był już gotowy do drogi. Chciał się tylko trochę zabawić, zanim wyruszy w podróż.
- Ja wiem, że Sophie zakazała ci… - odezwała się Hermiona Granger drżącym, ale donośnym głosem. Sama nie wiedziała, co ją podkusiło, by nawet nie spróbować opanować nutki arogancji w swoim głosie.
- Och, doprawdy? – Czarny Pan udał zdziwienie. – Nie ma rzeczy, której można mi zakazać, nawet Sophie nie ma na mnie takiego wpływu. Poza tym taka jest różnica między mną a tym całym absurdalnym Zakonem Feniksa. Ona mi wybaczy, a wam niestety nie.
- Ale Zakon wybaczy jej.
Voldemort znów uśmiechnął się w sposób tak niesamowicie skurwysyński, że Hermionę na powrót opuściła odwaga, ale wzmogła się zaś nienawiść. Czarny Pan poczuł się teraz naprawdę rozbawiony. Miała nadzieję, że to mnie zbije z tropu, głupia, pomyślał. Niby tak wielce mądra, tak ogromnie oczytana, a tak pusta zarazem.
- Myślisz, że ja nie zamierzam być dla niej cierpliwy? – zakpił. Dobrze ją znam, Sophie i tak, koniec końców, wybierze mnie. Zawsze, bez względu na to, co zrobicie, wy biedni naiwniacy.
Uniósł delikatnie różdżkę, zupełnie tak, jakby była ze szkła, ale klątwa, która ugodziła znienacka była tak silna, że jej blask oświetlił najmroczniejsze zakamarki lochu. Po raz kolejny Hermiona czuła się, jakby tysiące rozpalonych do białości noży cięło zawzięcie każdy najmniejszy kawałeczek jej ciała. Krzyczała i krzyczała, w głupiej nadziei, że ktoś tu przyjdzie i przerwie to wszystko, ale towarzyszył jej tylko nieprzenikniony mrok, ból, jakiego nigdy wcześniej nie doznała i jej własne rozpaczliwe, niekontrolowane wrzaski.
I nagle wszystko ustało. Zaklęcie zostało cofnięte, a ona leżała na brudnej, nierównej, kamiennej podłodze, brocząc krwią i szlochając z bólu. Dosłyszała cichy śmiech Voldemorta.
- Czuj się zaszczycona, w końcu żadna szlama, która by tak mało znaczyła, nie była przeze mnie torturowana – powiedział jej.
Tortury tak ją osłabiły, że leżała w bezruchu, dysząc ciężko i walcząc o każdy oddech. Rozległ się odgłos zamykanej kraty, błysnęło, a Czarny Pan odszedł, nie zaprzątając sobie już głowy tą małą szlamą.

*

Czułam pewien niepokój. Oczywiście wiedziała, że wszystkie bilety zostały wyprzedane, te, które dostałam, wysłałam Bez, by zrobiła z nimi, co chciała. Nie dotarła do mnie żadna odpowiedź, co do jej planów, ale postanowiłam się tym nie przejmować. To był mój dzień. Dzień regeneracji mojej kariery. Kostium, który już dawno mi przysłano czekał gotowy w walizce, wszystko było już przygotowane. Mój koncert zaczynał się za pół godziny w Berlinie, ludzie już pewnie się zbierali, a ja wciąż siedziałam na łóżku w domu Malfoyów, w Anglii.
Do drzwi ktoś zapukał. Jak później się okazało, to Narcyza wetknęła głowę w szparę między nimi a framugą.
- Jesteś gotowa? – zapytała ostrożnie.
- Tak, możemy już iść – odpowiedziałam, czując jak żołądek ściska mi się ze strachu.
Nie była to jednak zwykła trema. Nie bałam się, że pomylę słowa piosenki czy zafałszuję jakąś nutę. Ten strach dotyczył kraju, do którego miałam jechać. Nigdy dotąd nie byłam w Niemczech. I, póki co, nie zamierzałam się tam wybierać. Ich sztywność była zupełnym przeciwieństwem romantycznej natury Francji, patriotycznej Polski czy nawet tradycjonalnej Anglii. Bałam się, że po prostu nie wejdę na scenę lub na niej zwymiotuję.
Mimo to zeszłam z Narcyzą do holu, gdzie czekała moja obstawa. Sześciu zakapturzonych, zamaskowanych Śmierciożerców z bronią palną u pasa i różdżkami w kieszeniach. Pistolety były tylko dla stworzenia pozorów. Wątpię, by choć jeden z nich potrafił się nim posługiwać.
Narcyza objęła mnie, życząc powodzenia. Nic nie odpowiedziałam, tylko wyszłam razem ze Śmierciożercami na zewnątrz i przeszłam przez bramę, za którą teleportowaliśmy się.

Wylądowaliśmy. Było to pomieszczenie przygotowane dla mnie już wcześniej przez osoby odpowiedzialne za powstanie koncertu i zatwierdzone przez mojego producenta. Prosper  Charpentier* był naprawdę opiekuńczym człowiekiem i bardzo dobrym czarodziejem. Nie opowiadał się za żadną ze stron, chciał mieć po prostu święty spokój. No dobra, troszkę bardziej popierał Czarnego Pana, bo przecież zajmował się karierą jego siostrzenicy.
- Wyjdźcie, chcę się przebrać. Macie nikogo nie wpuszczać – zwróciłam się do zakapturzonych mężczyzn.
Bez słowa opuścili moją garderobę. Było to dość duże pomieszczenie, pomalowane czerwoną, nieco drażniącą farbą. Usiadłam na obrotowym krześle bez oparcia przy toaletce. Wystarczyło się tylko przebrać i wyjść na scenę. Stało się. Byłam w Berlinie, samej stolicy Niemiec. Nie było już odwrotu. Odetchnęłam ciężko i zaczęłam się przebierać.
Kiedy skończyłam, stanęłam wyprostowana przed lustrem. Kostium szyty był na miarę. Idealnie skrojona srebrna peleryn, srebrne szorty i góra od kostiumu kąpielowego…. Czarny Pan nie wypuściłby mnie tak z domu, nawet na plażę, jestem tego pewna. Ubrałam srebrne szpilki i wyszłam z garderoby. Do drzwi przybita była miedziana tabliczka z moim imieniem i nazwiskiem.

Śmierciożercy towarzyszyli mi aż do wejścia na scenę. Odetchnęłam kilkakrotnie, wzięłam podetknięty przez jednego z nich mikrofon, przywołałam jak najbardziej szczery uśmiech na twarz i wkroczyłam na scenę. Pierwsze, co zobaczyłam, to oślepiające światło, błyski fleszy i tłum. Jeden z największych, jakie widziałam w życiu.
Zawsze na wejściu robiłam jakąś magiczną sztuczkę. Mugole myśleli, że to zwykłe efekty specjalne, zawsze tak im rozpowiadaliśmy. Czarodzieje zaś uśmiechali się tylko porozumiewawczo. Tym razem postanowiłam zająć się ogniem. I to dosłownie. Cała scena zapłonęła różnobarwnymi płomieniami, od złotych na szmaragdowozielonych skończywszy. Ogień, nawet jeśli byłby prawdziwy, nic by mi nie zrobił, nie. Tylko promienie słoneczne były w stanie uszkodzić moją skórę, jeśli nie chroniłyby jej specjalne zaklęcia. Mimo wszystko ludzie byli zachwyceni. Jak zwykle.
Zaczęłam od "Alejandro". Kiedy śpiewałam tę piosenkę na przyjęciu u Malfoyów, byłam strasznie połamana. Teraz jednak mogłam robić, co mi się żywnie podobało. Kazałam spuścić na łańcuchach płonące łóżko, cztery razy większe od normalnego, kiedy tylko zacznę śpiewać. Teraz nastąpiła próba dla mojej wampirycznej skóry. Podbiegłam do niego i rzuciłam się na pościel. Czułam jak ogień liże mi ciało, ale nie odczuwałam bólu. Zupełnie, jakbym zanurzyła się w gorącej parze.
Każda piosenka, którą zamierzałam zaśpiewać, była dla mnie w jakiś sposób ważna, mimo że może nie podzieliłam się tą informacją ze zgromadzonym tłumem. Kiedy zaczęłam „Going under”, Sapphire, jeśli teraz to oglądała, musiała spalić się ze wstydu, o ile posiadała choć knut przyzwoitości.
Gdy śpiewałam, zupełnie zapomniałam, że jestem w Niemczech, a mnóstwo niemieckich mugoli mnie słucha i teraz krzyczy jakieś niezrozumiałe mi słowa. Robiłam to dla siebie, czułam się cudownie, już dawno nie przeżyłam takiej euforii. Z tym występem nie mogły się równać nawet tortury Hermiony Granger.
Trzecią piosenkę wymyśliłam w ciągu sekundy. Nie, „wymyśliłam” to złe słowo. Ona po prostu wyszła ze mnie. Nie był to jakiś specjalny układ słów czy melodii. Po prostu śpiewałam, co czułam, tekst sam układał mi się w głowie:

- Viens je t'emmene*
Viens je t'emmene
Viens je t'emmene sur l'océan
Viens je t'emmene au gré du vent
Vers la lumiére du soleil levant
Viens je t'emmene sur mon bateau blanc


Faire une croisiére d'1 jour ou d'1 an
Découvrir la terre les yeux droit devant
Pour ne pas laisser même quelques instants
Les paysages defiler sans les voir avant
Connaître la mer les poissons volants
Découvrir une terre les oiseaux chantants
Visiter une île au large des Antilles
Mais encore sauvage sans aucune cage


Viens je t'emmene sur l'océan
Viens je t'emmene au gré du vent
Vers la lumiére du soleil levant
Viens je t'emmene sur mon bateau blanc

Viens je t'emmene sur l'océan
Viens je t'emmene au gré du vent
Vers la lumiére du soleil levant
Viens je t'emmene sur mon bateau blanc


Faire une croisiere d'1 jour ou d'1 an
Découvrir la terre les yeux droit devant
Pour ne pas laisser même quelques instants
Les paysages defiler sans les voir avant

Comme l 'écuyer sur son cheval blanc
Fier d'avancer le coeur en avant
Faire ce voyage pour devenir grand
Lors de l'amarrage du beau bateau blanc


Viens je t'emmene sur l'océan
Viens je t'emmene au gré du vent
Vers la lumiére du soleil levant
Viens je t'emmene sur mon bateau blanc

Viens je t'emmene sur l'océan
Viens je t'emmene au gré du vent
Vers la lumiére du soleil levant
Viens je t'emmene sur mon bateau blanc


Viens je t'emmene sur l'océan
Viens je t'emmene au gré du vent
Vers la lumiére du soleil levant
Viens je t'emmene sur mon bateau blanc


Muszę przyznać, że tłum ludzi, i mugoli, i czarodziejów, był nieco zdezorientowany. No cóż, był to chyba pierwszy raz, kiedy artysta przedstawia na scenie piosenkę, której jeszcze nigdy nie opublikowano. Ba, której jeszcze on sam nie planował.
- Tak, wiem, ja też nie planowałam, że zaśpiewam coś, czego dotąd nie śpiewałam, ale nie mogłam się powstrzymać – przemówiłam do mikrofonu po francusku. Wątpię, by cokolwiek zrozumieli, ale mimo wszystko skwitowali to brawami.

Pół godziny później zeszłam ze sceny z szerokim uśmiechem na twarzy. To wszystko było cudowne, a ja… ja chciałam więcej. Czekały mnie jeszcze dwa koncerty. Jeden we Włoszech, w Rzymie, i jeden w Anglii, w Londynie.
- Chcę wrócić na noc do domu Malfoyów – zwróciłam się do Śmierciożerców. – Nie zostawię tam Skalskiej. Wiem, że Barty’ego nie ma, ale w każdej chwili może wrócić.
- Nie może panienka wrócić teraz do Anglii. Tę noc musi panienka spędzić tutaj, w hotelu – odpowiedział mi jeden z nich uspokajającym tonem.
Zacisnęłam wargi, myśląc intensywnie. Wystąpić tutaj a spędzić noc to dwie zupełnie różne sprawy. Umawiałam się tylko na koncert, nie było mowy o noclegu. Nie wiem, czy dam sobie radę. No ale cóż, będę musiała w końcu pójść z kimś na kompromis, zwłaszcza w takich czasach. Westchnęłam ciężko.
- Dobra. Nie znam Berlina. Zaprowadźcie mnie do tego hotelu – odparłam, stukając niecierpliwie obcasem.
Wyprowadzono mnie tylnym wejściem. Mieli chyba nadzieję, że nikt mnie nie zobaczy. Nic z tych rzeczy. Ludzie dopadli nas i tam. Błysk fleszy oślepiał. Przez tłum przepchnął się jakiś mężczyzna. Na głowie miał kapelusz, ubrany był zaś w czarne spodnie rurki i białą, nie do końca zapiętą białą koszulę. Na szyi miał czarno-białą arafatkę. Podbiegł do mnie w niego damski sposób i uściskał przyjaźnie.
- Dlaczego nie było cię za sceną? – zapytałam w naszym ojczystym języku, kiedy już odsunął się ode mnie.
Prosper Charpentier miał mały diamentowy kolczyk w uchu, wystylizowany, kilkudniowy zarost, a kiedy się uśmiechnął, zobaczyłam jeden złoty ząb. Nie widziałam go już od dawna, ale nic się nie zmienił. Był tak samo idealnie ubrany i miał takie samo nieco zniewieściałe obejście.
- Chciałem cię zobaczyć z pozycji widza. Jak zwykle wypadłaś cudownie, ale ty to przecież wiesz – odpowiedział po francusku. – Ustawmy się do zdjęcia.
Prosper był moim producentem, zawsze wszystko załatwiał. Czasami mnie denerwował. Nawet często. Ale nie wiem, co bym zrobiła ze swoją karierą, gdyby nie on.
Przez chwilę staliśmy, robiąc różne pozy, by tłum mógł narobić tyle zdjęć, by w końcu mogliśmy w miarę spokojnie przecisnąć się do przygotowanego już samochodu. Co ja się oszukuję, oni nigdy nie dadzą nam spokojnie przejść! Ale, mimo wszystko to całe zamieszanie było cudowne, a ja kochałam ich wszystkich, nawet tych dziennikarzy, którzy tylko czekali, aż człowiek zrobi coś głupiego, by opublikować to w gazetach na całym świecie.

- Gdzie właściwie znajduje się ten cały hotel? – zapytałam z godzinę później, kiedy już ręce bolały mnie od ściskania tysiąca dłoni, podpisywania podsuwanych mi karteczek, a w oczach ciemniało mi co jakiś czas dzięki migającym wciąż fleszom. W końcu udało się mi, moim sześciu Śmierciożercom i Prosperowi wsiąść do czarnego, długiego samochodu. Nie mam pojęcia, jak mugole nazywają coś takiego, ale było prawie tak duże jak auto w magiczny sposób powiększone od środka.
- To całkiem niedaleko. Hotel nazywa się ABION Villa Suites i powinien odpowiadać twoim wymaganiom – odparł i mrugnął do mnie w porozumiewawczy sposób.
- Mnie wystarczy całkiem niedrogi, miły, lecz nieco zapierający dech w piersiach teleport do Anglii, gdzie obecnie znajduje się moja i mojego wuja kwatera główna – mruknęłam i oparłam głowę na jego ramieniu.
Na miejsce dojechaliśmy dwadzieścia minut później. Powolne są te mugolskie samochody. Z cichym westchnieniem wysiadłam na zewnątrz, widząc kolejne tłumy, zebrane u wejścia do hotelu. Budynek był ogromny, nie miałam pojęcia, ile mógł mieć pięter, ale jakoś średnio mnie to interesowało. Przebiliśmy się przez tłumy dziennikarzy i innych ludzi, Śmierciożercy z trudem zamknęli za mną i Prosperem drzwi.
Wjechaliśmy windą na szóste piętro. Byłam tak zmęczona, że nie miałam siły, by podziwiać wspaniałe korytarze czy choćby i moją sypialnię. Prosper miał wynajęty pokój zaraz obok mojego. Pożegnał mnie szybkim całusem w policzek, pożyczył dobrej nocy i zniknął w swojej sypialni. Ja, nie zastanawiając się ani chwili, padłam na wspaniałe łóżko i prawie natychmiast zasnęłam.

~*~

Opisanie tego koncertu było bardzo trudne. Mogłam tylko sobie wyobrażać jak czuje się człowiek na wielkiej scenie w Berlinie, śpiewając przez kilkutysięcznym tłumem. No, ale mam nadzieję, że chociaż w połowie udało mi się oddać te uczucia.
Przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale w naszym regionie semestr kończy się szybciej i musiałam skupić się na nauce. Ale teraz już mam spokój, wczoraj zaczęła się przerwa świąteczna. Jutro wigilia, za dwa dni Boże Narodzenie, więc postanowiłam, jak co roku, umieścić tu świąteczny szablon. Może i nie pasuje do tematu dzisiejszego rozdziału, ale nasze święta są ważniejsze. Życzę Wam Wesołych Świąt, mam nadzieję, że za dwa dni uda mi się napisać kolejny rozdział. Chociaż na tę przerwę świąteczną chcę powrócić do starego systemu xD
* Pod gwiazdką link do bohaterów.
Lady Gada „Alejandro”
Evanescence „Going under”

Karol „Le Bateau Blanc”, TU tłumaczenie. 

12 komentarzy:

  1. ~Nightmare
    23 grudnia 2010 o 22:09

    Zacznę może od narzekania, dobrze? Czcionka jest nieco za ciemna i strasznie ciężko się to czytało. Dobrze, to chyba tyle minusów. No, nareszcie koncert. ;] Rozdział jest bardzo dobry, od początku do końca. Naprawdę mi się podobał. Masz u mnie wielkiego „+” za ten fragment pisany z perspektywy Voldemorta. ;]Wesołych świąt życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 24 grudnia 2010 o 08:27
      Miałam ten fragment dać wcześniej, ale zupełnie o nim zapomniałam! Ale teraz chyba pasuje, bo nie będzie go przez jakiś czas. Kurde no, ja nie wiem, czemu Wam się ciemna wydaje. Słaby wzrok pewnie macie, od komputera zapewne. No dobra, poprawię, tylko mi się komputer zawieszać przestanie.

      Usuń
  2. ~Sheirana
    23 grudnia 2010 o 23:07

    Druga…? xD Rozdział oczywiście super, koncert świetnie opisany ;D A mnie się szablon podoba i kolor czcionki też mi nie przeszkadza. W ogóle lubię ciemne kolory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 24 grudnia 2010 o 08:31
      No, nareszcie jakaś osoba po mojej stronie. Mimo wszystko zmieniłam, mam nadzieję, że teraz nie jest za jaskrawa xD

      Usuń
  3. ~olka
    23 grudnia 2010 o 23:17

    Fajny rozdział i ładny szablon………….Fajnie że opisałaś koncertu….Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 24 grudnia 2010 o 08:33
      To było dość ciężkie, ale mam małe doświadczenie w śpiewaniu na scenie, nie koniecznie na wielkiej, ale mniej więcej wiem, jakie to uczucie xD

      Usuń
  4. ~Adrianna
    24 grudnia 2010 o 12:39

    Zdziwiłam się trochę,że Sophie miała tremę przed występem xD . szlama za mało tortur dostała ,bynajmniej mi się tak wydaje xD . Tobie też życzę wesołych świąt :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 25 grudnia 2010 o 08:38
      No w sumie to taak, powinna dostać więcej, w ramach prezentu świątecznego ode mnie. W końcu u nas Boże Narodzenie, a Hermionka bez prezentu została.

      Usuń
    2. ~Adrianna
      25 grudnia 2010 o 18:18

      A chyba dostanie,co? Przyda jej się więcej tortur xD Ucieszy się bardzo

      Usuń
    3. 26 grudnia 2010 o 13:19
      Nieno, na pewno dostanie xD Przecież wizyta w domu Czarnego Pana musi być udana, a sam gospodarz nie może odmówić swojemu gościowi takich rozrywek xD

      Usuń
  5. ~Destruo.
    26 grudnia 2010 o 02:00

    kurcze, moje komentarze się nie dodają :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 26 grudnia 2010 o 13:20
      Może za dużo w nich przekleństw? Tak, wiem, rozumiem, jesteś oburzona, że Hermiona była tak mało torturowana. Ale spokojnie, jej pobyt w hotelu „Voldek i spółka” został przedłużony xD

      Usuń