Zawsze cieszyliśmy się na weekendy, bo tata był w domu. Robiliśmy
wtedy coś wszyscy razem, pomagaliśmy mu w sadzie, chodziliśmy na ryby albo
rozstawialiśmy grilla. I zawsze przed śniadaniem graliśmy na
pianinie — Sethi i ja. Ale tego ranka czułam się nieco przygaszona;
miałam świadomość, że to taka ostatnia wspólna sobota, bo jutro wieczorem mama
zacznie krążyć po domu i kontrolować stan naszych kufrów, a w poniedziałek
trzeba będzie zapakować się do samochodu i jechać na pociąg. Na samą myśl o
Hogwarcie coś nieprzyjemnie przewracało mi się w żołądku.
Bes sugerowała podczas śniadania pracę przy alejce prowadzącej do
ogrodu, ale tata zaproponował pójście nad rzekę; nawet Livia przytaknęła na to
gorliwie, choć nie wyglądała na zachwyconą — gdy pakowaliśmy plecaki
i przebieraliśmy się w stroje kąpielowe, marudziła pod nosem:
— Ech… co za obciach… żadna z moich koleżanek nie chodzi z
rodzicami w takie miejsca… co innego pilnowanie smarkaczy, ale z rodzicami w
takie miejsce? Obciach…
Spajk musiał usłyszeć tego smarkacza, bo rzucił w nią slipkami i
krzyknął:
— Zamknij gębę, sama jesteś obciach!
— Zabieraj te galoty! — wrzasnęła i ze wstrętem
strząsnęła z siebie kąpielówki. — Maaamooo! Powiedz mu coś!
Nie wybiła jeszcze dziesiąta, a Oreżnów aż się trząsł od kłótni. Kiedy
słuchałam ich z boku i patrzyłam na rodziców, nie mogłam oprzeć się wrażeniu,
że odliczali dni, aż wsadzą połowę tego zwierzyńca do pociągu i będą mogli
odpocząć. Przynajmniej na chwilę. Przyglądając się, jak Spajk okładał Ripa
swoimi majtkami do kąpieli, przypuszczałam, że mama najbardziej nie mogła się
doczekać przyszłego roku, kiedy to okiełznanie bliźniaków stanie się problemem
nauczycieli. I jeżeli wszystko potoczy się tak, jak podczas poprzednich ceremonii
przydziału, współczułam profesor McGonagall użerania się z takimi urwisami.
Nie śpieszyliśmy się w drodze nad rzekę. Skwar uparcie lał się z
nieba, a zmęczona upałami wioska domagała się choćby odrobiny wiatru. Poza
granicami naszego gospodarstwa rośliny nie wyglądały już tak jędrnie i zielono.
Łąki między domem a rzeką były spieczone i przesuszone, skurczone,
przyżółknięte trawy rozpaczliwie wypatrywały deszczu, ale nie zapowiadało się,
żeby w najbliższym czasie pogoda miała się zmienić.
Tata przez całą drogę opowiadał o następstwach wydarzeń po finale Mistrzostw
Świata w Quidditchu.
— Nie zazdroszczę Brytyjczykom — mówił. — Jak
dobrze, że dział teleportacji ominęła ta cała afera. Gdybym pracował w sekcji
świstoklików, nie wracałbym do domu nawet na sen.
— Ale czemu? Czemu? — dopytywał się Spajk, podskakując
tuż obok nogi Sethiego, żeby dotrzymać mu kroku. — Przecież nasza drużyna
się nawet nie dostała.
— Nie szkodzi, problem dotyczy każdego państwa, z którego ludzie
przybywali na rozgrywki — odparł, a w jego głosie zabrzmiała nutka
grozy. Zauważyłam, że się zawahał, zanim dodał: — W ministerstwie
robią, co mogą, żeby to zatuszować, próbują załagodzić aferę, przedstawiając
tamtych ludzi jako pijanych kiboli, pojawienie się Mrocznego Znaku usiłuje się
podciągnąć pod głupi wybryk albo żart… ale sprawa wygląda nie za ciekawie.
Odnotowano niepokojące aktywności w okolicy miejsca, w którym odbywały się
mistrzostwa. Miotły są niewykrywalne, a teleportacja międzypaństwowa… nawet
jeżeli granice zostałyby otwarte… to na tak duże dystanse jest niemożliwa.
Najprostszym rozwiązaniem jest w takiej sytuacji nielegalny świstoklik.
Poczułam narastający niepokój. Bardzo chciałam podpytać tatę o te
niezarejestrowane świstokliki, ale nie miałam pojęcia, jak to zrobić, żeby nie
wydało mu się to podejrzane. Na szczęście Rip mnie wyręczył.
— A co się wtedy dzieje?
— Jak by ci to wytłumaczyć… — Zawiesił na moment głos,
marszcząc brwi. — Magia zawsze zostawia po sobie jakiś ślad. W
zależności od tego, jak skomplikowane jest zaklęcie i ile energii potrzeba,
żeby go użyć, tak długo ten ślad może się utrzymać. Jeżeli postanowiłbyś
czarować w miejscu, w którym takie aktywności nie występują, taki ślad będzie
bardzo dobrze widoczny, a wyodrębnienie go tam, gdzie czarowało bardzo wiele
osób, może być piekielnie trudne… ale nie niemożliwe. Różne czary zostawiają różne
ślady i eksperci w tym temacie potrafią mniej więcej określić, czy w danym
miejscu został użyty świstoklik. Na mistrzostwach takie miejsca zostały
dokładnie określone, żeby na przykład jakaś duża grupa z zagranicy nie
zmaterializowała się komuś w namiocie albo na boisku. Dlatego jeżeli odkryto
taki świeży odcisk magii w miejscach, do których nie były przypisane
zarejestrowane świstokliki, odpowiedź nasuwa się sama. Ktoś użył nielegalnego
świstoklika, żeby dostać się na teren campingu. W połączeniu z Mrocznym Znakiem
na niebie i tamtym okrutnym maltretowaniem mugoli niektórym otworzyły się
klapki…
— Daj już spokój, nie strasz ich — przerwała mu mama.
Chociaż Spajk i Rip wyglądali na podekscytowanych i spijali każde słowo z
ojcowskich warg, Sonia i Tonia wgapiały się w Sethiego okrągłymi z przestrachu
oczami. — Nic się nie dzieje, aurorzy panują nad sytuacją, prawda? Zresztą
to problem Brytyjczyków, nie nasz.
Przez twarz taty przebiegł cień prawdziwego niepokoju. Razem z Vipim i
bliźniakami wstrzymaliśmy oddech, kiedy przez moment Sethi bił się z myślami.
— Mmm… nie do końca — bąknął, ignorując ostry wzrok
żony. — Dużo wskazuje na to, że część tych świstoklików mogła, ALE
NIE MUSIAŁA startować w naszym kraju. Być może tamten wybryk był bardziej
zaplanowany, niż nam się wydaje, a umiejscowienie nielegalnych świstoklików
miało zmylić trop, ale tego już raczej się nie dowiemy. Przynajmniej na razie.
— A kto wyczarował Mroczny Znak? — zapytał Spajk.
— Tego nie wiem — odparł, ale spojrzenie, którym
obdarzył mnie i Victora, było mocno znaczące. — Gdyby udało się
złapać sprawcę, pewnie siedziałby już w Azkabanie, a Rita Skeeter miałaby używanie.
Dotarliśmy na kamienistą plażę i zaczęliśmy rozkładać koce; bliźniaki
jeszcze wypytywali tatę o kulisy zajścia podczas finału, ale tamten starał się
jak najbardziej zboczyć z tematu. Livia natychmiast wymościła się na kocu,
natarła się obficie kremem z filtrem i zajęła się tym, co zwykle robiła nad
rzeką — opalaniem się i narzekaniem.
— Dlaczego nasze życie musi być taką
tandetą — mamrotała, kiedy mama pomagała dziewczynkom rozebrać się do
strojów kąpielowych, a Sethi wyciągał z plecaka przekąski i ręczniki. — Nigdzie
nie jeździmy, chodzimy tylko nad tą głupią rzekę… Wiecie, że spotkałam na
Pokątnej Kaśkę, strzaskało ją całą na brązowo! Była w Grecji. A Angelina
przysłała mi śnieżną kulę z Francji. Tylko my co roku nad nasze morze… a w te
wakacje nawet tego nie było.
Poruszyłam się niespokojnie na swoim kocu. Wiązałam akurat buty do
wody i przyśpieszyłam, czując, że rozmowa zaczynała wkraczać na krępujące
tereny.
— Wiesz, jaka jest sytuacja — oświadczyła spokojnie Bes
i zaczęła smarować Sonię olejkiem. — Nie mamy teraz złota na takie
wycieczki. My też chcielibyśmy gdzieś wyjechać, ale w tym roku mieliśmy inne
wydatki. Może uda się w przyszłym… a jak bardzo ci zależy, możesz zacząć
dorabiać i pojechać razem z koleżankami. Masz najlepsze oceny w klasie, nie
myślałaś o dawaniu korepetycji?
— A jak ja chciałem jechać z Deanem na zbiory do Holandii, to
powiedziałaś, że nie ma mowy! — wtrącił się oburzony Vipi.
— Bo Livia idzie do szóstej klasy i zdała wybitnie wszystkie SUM-y, a ty pod koniec trzeciej klasy byłeś zagrożony
z eliksirów — skwitowała groźnie i kontynuowała rozmowę z córką: — Pomyśl
o tych korepetycjach, miałabyś dodatkowe złoto na jakieś swoje wydatki.
Postaramy się coś wymyślić na następne lato. Ach, i pewnie się ucieszycie…
Zaprosiłam na jutrzejszy obiad profesora Lupina!
Ale siostra i tak nie wyglądała na zadowoloną.
— Profesor Lupin to nie wakacje w
Grecji — odburknęła. — Nie rozumiem, niby dlaczego to ja mam cierpieć za to, że komuś
zachciało się zrywać umowę z wytwórnią…?
Nie mogłam tego dłużej słuchać. Wzięłam bliźniaczki za ręce i
pobiegłyśmy w stronę rzeki; dziewczynki domagały się wodnych nart, więc
uniosłam się jakiś metr nad taflą i ciągnęłam najpierw jedną, potem drugą siostrę
za ręce tak, że stopami ślizgały się po powierzchni. Wszystkie trzy śmiałyśmy
się i piszczałyśmy, ale przez długi czas nie potrafiłam pozbyć się ogromnej
guli, która wyrosła mi w gardle. Zdawałam sobie sprawę z tego, że po śmierci
Darli postąpiłam lekkomyślnie, wycofując się ze współpracy ze studiem młodych
talentów, ale przecież byłam dobrą siostrą. Sonia i Tonia mnie uwielbiały,
chłopcy tak samo, z Victorem zawsze mogliśmy na siebie liczyć, tylko Livia
ciągle miała żal o tę cholerną karę za odstąpienie od umowy. Wiedziałam, że
pozostawałyśmy siostrami na dobre i złe, ale i tak było mi przykro.
Potrzebowałam chwili, żeby oderwać się od wyrzutów sumienia. Jakiś
kwadrans później dołączył do nas tata, a Spajk i Rip krążyli nieopodal
olbrzymiej kępy zarośli rosnącej przy brzegu. Mimo wszystko nie potrafiłam
sobie wyobrazić lepszego zakończenia wakacji. Po kilku godzinach pływania i
hasania po plaży kanapki z serem i pomidorem smakowały jak najwykwintniejszy
obiad. I jeszcze wizyta Lupina na jutrzejszym obiedzie… Liczyłam, że uda mi się
zostać z profesorem sam na sam i podpytać o Syriusza. Na myśl o wyjeździe do
Hogwartu odzywał się natarczywy głosik, który prosił o zatrzymanie czasu.
Mogłabym to popołudnie przeżywać bez przerwy.
Jakąś godzinę później, kiedy udałam się w krzaki za potrzebą,
odkryłam, co takiego trzymało bliźniaków podejrzanie z daleka od wody. Na
wąskiej, wydeptanej ścieżce pomiędzy leszczynami usłyszałam podekscytowane
szepty.
— …a może do słoika?
— A skąd ja ci tu wezmę słoik, baranie?
— No to go lewituj jak ten rower, pamiętasz?
— Ale co z nim później zrobię?
— Co to za konspira? — spytałam donośnie i wyłoniłam
się z gęstwiny; chłopcy wrzasnęli z przerażeniem, a Rip strącił sobie z nosa
okulary, ale bardzo szybko przywołali się do porządku i stanęli wyprostowani,
ewidentnie ukrywając coś za plecami. Na ten widok wydęłam usta. — Dobra,
przecież widzę, że coś chowacie. Chyba że wolicie pokazać mamie.
Bez słowa i z niewyraźnymi minami odsunęli się, a na kamienistej
ścieżce od razu dostrzegłam małego, szarego węża. Coś podskoczyło mi gwałtownie
w żołądku, ale kiedy podeszłam bliżej, uśmiechnęłam się na widok żółtych plam
po obu stronach głowy.
— Zaskroniec — mruknęłam do siebie i obrzuciłam braci
cierpkim spojrzeniem. — Młodziutki. Zostawcie go w spokoju, chodźcie,
wracamy…
— Nie! — zaprotestowali chórkiem, a Spajk jęknął: — Chcieliśmy
go zabrać do domu, żeby nastraszyć Livię…
— No nie wiem, ostatnio coś dla mnie zrobiła…
— Ale nic się nikomu nie stanie, tylko ją nastraszymy i zaraz go
wypuścimy — dodał błagalnie Rip.
Bracia zamilkli, wpatrując się we mnie w napięciu. Z jednej strony
wciąż się bałam, że siostra się domyśli i zdradzi przed rodzicami prawdziwy cel
naszej wczorajszej wycieczki, ale z drugiej nadal miałam w głowie jej wyrzuty i
cyniczne komentarze nad rzeką. Złość uderzyła mi do głowy. To prawda, nikomu
nic się nie stanie, jeżeli ktoś nareszcie utrze Livii nosa. Uśmiechnęłam się do
bliźniaków i powiedziałam:
— Dobra, ale ja to zrobię. Po mojemu. Tylko tak na przyszłość,
nie drażnijcie węży, bo możecie trafić na żmiję, zrozumiano? Najlepiej w ogóle
nie zaczepiajcie żadnych zwierząt. Pamiętacie, jak ja kiedyś zaczepiłam i jak
to się skończyło? To idziemy.
Pochyliłam się nad gadem i wyszeptałam cichą prośbę, by za nami
podążał. Zaskroniec drgnął i zaczął sunąć ścieżką w kierunku plaży. Trzymał się
tuż-tuż mojej nogi jak bardzo długi, wytresowany jamnik bez nóg, raz po raz
unosząc łeb. Chłopcy szli sprężystym krokiem, z trudem ukrywając podniecenie;
zanim znaleźliśmy się na tyle blisko, że mama i siostra mogły coś usłyszeć,
wydałam jeszcze jedno polecenie i zwolniłam. Bliźniaki również, obserwując, jak
wąż ciągnął w kierunku trawy, a gdy w niej zniknął, widać było tylko delikatnie
rozstępujące się źdźbła. Serce mi zamarło, kiedy gad dopełzł do ręcznika Livii,
a chwilkę potem siostra podskoczyła i zaczęła się drzeć:
— Coś mi wlazło, coś mi wlazło…! WĄŻ! To wąż!!! AAA, WĄŻ!!! WĄŻ,
WĄŻ, WĄŻ, WĄŻ!!!
Książki, butelki po soku, folia z kanapek i ubrania fruwały dookoła,
czyjaś skarpetka ugodziła Bes w tył głowy, gdy zdezorientowana ocknęła się z
drzemki i uniosła się na łokciu. Zaskroniec już dawno zniknął w trawie, ale
Livia nadal tańczyła i zanosiła się wrzaskiem, jakby stała na rozżarzonym
węglu; na plaży natychmiast pojawił się zaniepokojony tata, Spajk i Rip
pokładali się na ścieżce, bijąc pięściami w ziemię, a ja musiałam przycisnąć
obie ręce do ust, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
— A tej co? — bąknął Victor; kiedy szepnęłam mu na ucho
historyjkę z gadem, on również parsknął w ręce i odwrócił się plecami do
podskakującej Livii.
Sethiemu zajęło dużo czasu, żeby uspokoić córkę i upewnić ją, że w jej
rzeczach ani pod ręcznikami nie było już niczego, co mogłoby wpełznąć jej do
majtek, ale Livia nadal cała się trzęsła.
— Wy! — warknęła rozhisteryzowana i wycelowała
dramatycznie palcem w stronę chłopaków. — To wy, gówniarze,
czarujecie węża, to już nie jest pierwszy raz! Niech no ja was dorwę…!
Popędziła w ich kierunku z furią wymalowaną na zaczerwienionej twarzy,
a Spajk i Rip musieli wziąć nogi za pas i gnać w stronę rzeki, żeby uniknąć
gniewu siostry; woda była ich jedynym wybawieniem — Livia nie
potrafiła pływać. Dali nura w ciemną głębinę i jedyne, co mogli zrobić, to
przeczekać atak szału. Chichocząc, usunęliśmy się z Vipim z pola widzenia mamy,
żeby uniknąć podejrzeń i jej groźnego pomrukiwania. Usiedliśmy na kamiennym
brzegu nieopodal miejsca, w którym chłopcy osaczyli węża, wsunęliśmy stopy do
wody i zaczęliśmy rozprawiać o tym, co powiedział tata. Tak, jak się
spodziewałam, Victorowi również nie umknęło jego znaczące spojrzenie. Co prawda
za żadne skarby świata nie mogłam podzielić się z bratem moją historią o Bartym
Crouchu, ale łączyło nas wydarzenie z Wrzeszczącej Chaty sprzed dwóch miesięcy,
więc mieliśmy dużo do omówienia.
— Jak na mój gust to Glizdogon maczał w tym swoich dziewięć
paluchów — mruknął półgębkiem. Nie przestawał rozglądać się dookoła, ale
Livia nadal wrzeszczała na bliźniaków jakieś dwadzieścia metrów dalej.
— Wątpię. Tchórz nawiał układać sobie życie gdzieś
indziej — odparłam z obrzydzeniem i wzruszyłam
ramionami. — Zresztą musiałby najpierw zagadać do innych śmierciożrenców, a on chyba nie jest za
bardzo lubiany, nie?
Victor popatrzył na mnie z ukosa.
— Czy ja wiem…?
— Daj spokój — prychnęłam. — Kto by lubił
Glizdogona. Poza tym Syriusz na sto procent go szuka, j’en suis sûr. Nie, to musiał być ktoś inny.
— Może Knot chce coś cichaczem przepchnąć, dlatego tak się
rozpisują o tym Mrocznym Znaku…
— Może…
Siedzieliśmy tak w milczeniu jeszcze przez dobrych kilka minut, każdy
pogrążony we własnych myślach. Byłam pewna, że oboje głowiliśmy się nad tym
samym: co dokładnie stało się po finale w Mistrzostwach Świata? Do tej pory ani
przez moment nie połączyłam tamtego wydarzenia z Lordem Voldemortem, w końcu
złożyłam obietnicę milczenia, a to, co zdążyłam zauważyć w domu Crouchów, dało
mi do zrozumienia, że wszystko było trzymane w ogromnym sekrecie. Nic zresztą
dziwnego, gdybym znalazła się w skórze kogoś, kogo uznawano za martwego,
wolałabym, żeby tak pozostało. Ale te niezarejestrowane świstokliki… Coś mi
ewidentnie nie grało.
Zza pleców dobiegł nas chrzęst kamieni.
— Sophie, już ja wiem, kto napuścił węża na
Livię — rozległ się surowy głos taty, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu,
że cały czas walczył z rozbawieniem.
— Sama się prosiła, wypominała mi umowę — poskarżyłam
się zbolałym tonem.
Sethi poczochrał mi włosy i usiadł obok Victora, wsunąwszy bose stopy
do wody.
— Tatuś… — zagadnęłam potulnie. — To wiesz,
kto wyczarował ten Mroczny Znak?
— Poniekąd — odparł i westchnął
ciężko. — Uznaliśmy z mamą, że w końcu trzeba będzie wam powiedzieć,
skoro i tak zadajecie się z Harrym…
— To Harry?! — wykrzyknęliśmy
z Vipim i tata musiał nas uciszyć.
— Nie. Ale Mroczny Znak został wyczarowany za pomocą jego
różdżki — rzekł, a z jego twarzy zniknęły wszelkie ślady
wesołości. — Wiem od Artura Weasleya, że Harry zgubił różdżkę w lesie
podczas zamieszania, kiedy wszyscy uciekali z campingu. Kiedy Mroczny Znak
pojawił się na niebie, Harry, Ron i Hermiona byli akurat nieopodal, słyszeli
tamten głos, podobno męski, ale kiedy pracownicy ministerstwa… łącznie z panem
Crouchem i Arturem… zaczęli przeszukiwać zarośla, znaleźli skrzata Croucha z
różdżką Harry’ego w ręce. Ostatecznie nic się nie wyjaśniło, dzieciaki zeznały,
że głos nie należał do skrzata, a tamten tylko znalazł różdżkę Harry’ego w
krzakach. Wygląda na to, że osoba, która wyczarowała Znak, od razu się
teleportowała, więc nikogo nie złapano. Skończyło się na tym, że Crouch zwolnił
skrzata, a wina za wyczarowanie Mrocznego Znaku spadła na osoby zamieszane w
torturowanie mugoli na campingu.
— Czyli też nie wiadomo na kogo — skwitował Victor.
Oboje wpatrywaliśmy się w tatę z szeroko otwartymi oczami, wstrzymując
oddech. Sprawa wyglądała na coraz bardziej podejrzaną. A ja, wiedząc to, co
wiedziała po powrocie z domu Barty’ego, miałam w głowie jeszcze większy mętlik.
I jeszcze ten męski głos… Może Vipi faktycznie miał rację i Glizdogon pojawił
się na miejscu, żeby coś zapowiedzieć? Ale dlaczego wybrał sobie akurat
Mistrzostwa Świata w Quidditchu, skoro Czarnemu Panu zależało na jak
najmniejszym rozgłosie? Chyba że chciał sprawdzić, kto tak naprawdę był gotowy,
by powrócić do niego na służbę… Poczułam w środku skurcz, jakby wnętrzności
zwinęły mi się w supeł; wszystko wskazywało na to, że obietnica Rosiera
zaczynała się sprawdzać.
— Tylko miałbym do was prośbę i liczę, że zachowacie się jak
odpowiedzialni ludzie — dodał, patrząc to na mnie, to na
syna. — Zachowajcie to dla siebie i nie rozpowiadajcie. Z tego, co
wiem, kręcił się tam także dzieciak Lucjusza Malfoya, więc pewnie i tak sprawa
błyskawicznie rozejdzie się po szkole, niemniej jednak wolałbym, żeby nikt nie
powtarzał, że te informacje wyszły od nas. Zrozumiano?
— Jasne — przytaknęliśmy zgodnie.
Wróciliśmy na koce jakiś czas później, ale do końca dnia nie
potrafiliśmy się zrelaksować; Victor sprawiał wrażenie zaniepokojonego i
wiedziałam, że tylko czekał, aż w poniedziałek dorwie Harry’ego gdzieś na
korytarzu w wagonie. Ja czułam się rozbita. Ciekawość wierciła mi dziurę w
brzuchu, a palce świerzbiły, żeby jeszcze dziś napisać do Barty’ego, ale
rozsądek podpowiadał: im mniej wiesz, tym spokojniej śpisz. Co wcale nie
przełożyło się na rzeczywistość. Przez całą drogę powrotną nie potrafiłam
przestać myśleć o tym, co powiedział tata, a kiedy po kolacji razem z Vipim po
raz pierwszy odpuściliśmy wojnę o łazienkę, zabunkrowaliśmy się u niego w
sypialni, żeby ponownie podsumować to, co się dowiedzieliśmy. Za każdym razem,
kiedy taiłam coś przed bratem, czułam, jakby małe robaczki pod skórą zaczynały
się wić, dopóki nie wyznam mu całej prawdy, ale nie tym razem. To, co zaszło w
domu pana Croucha, zostało odcięte i spoczęło tam, gdzie się
wydarzyło — w Wielkiej Brytanii. Ale to, że wiedziałam ciut więcej,
nie rozjaśniło mi tej sytuacji ani trochę. Wręcz przeciwnie. Więcej ludzi,
więcej wydarzeń, więcej podejrzanych zaklęć… Nie. To musiał być ktoś z
zewnątrz. Gdyby miał powiązania z Voldemortem i Glizdogonem, porwałby Harry’ego,
nie jego różdżkę. Ale nie szkodziło podpytać jeszcze jednej osoby.
Mama zaprosiła na niedzielny obiad wyjątkowo trafnie dobranego gościa…
Nie mogłam zasnąć. Wierciłam się w łóżku prawie do północy,
rozmyślając o tym, co powiedział tata i rozbierając na czynniki pierwsze nasze
dywagacje w pokoju Victora, a kiedy zmorzył mnie sen, śniłam o podróży do
Anglii. Leciałam nad kanałem La Manche i potwornie się męczyłam, warunki były
idealne na miotłę, lecz coś ją hamowało, jakby jakaś olbrzymia dłoń ciągnęła z
tyłu za witki. A Czarny Pan się irytował. Gdzie
ona jest — mamrotał. Chociaż wciąż unosiłam się nad wodą, jakimś
cudem widziałam tył wysokiego oparcia, ale wiedziałam, że on tam siedział. Barty, zagrajmy w grę: zabijesz tyle osób,
ile minut ona się spóźni. A ja tak bardzo nie chciałam, żeby ktoś zginął
tylko dlatego, że tamta wielgachna ręka ciągnęła moją Kometę za ogon. Zbudziłam
się kwadrans po dziewiątej z niejasnym poczuciem, że naprawdę gdzieś tej nocy
leciałam, ale kiedy wyjrzałam przez okno, zobaczyłam szopę zamkniętą na cztery
spusty, a różdżkę w tym miejscu, w którym zostawiłam ją po powrocie z Pokątnej.
Tak czy siak nadal nie potrafiłam myśleć o niczym innym.
Tylko wyściubiłam głowę z sypialni, natychmiast dobiegły mnie odgłosy
porannej, niedzielnej bieganiny i podejrzany zapach palonego drewna. Mama na
dole ochrzaniała któregoś z bliźniaków, na klatce schodowej Livia wyciągała
Victora siłą z łazienki, tata trzaskał szufladami w salonowym kredensie.
Starałam się zręcznie ominąć tę całą awanturę i zakraść się do kuchni po coś do
jedzenia, ale na najniższym stopniu natknęłam się na nieuczesaną, na wpół
ubraną do wyjścia Sonię. Podpierała głowę na rączkach i przyglądała się
buszującemu po pokoju Sethiemu.
— Co się stało? — zapytałam i przykucnęłam obok niej.
— Spajk podpalił tacie skrzynię i teraz tata szuka zapasowej
różdżki — odparła głosem drżącym od tłumionego śmiechu.
— Dlaczego podpalił skrzynię? I po co tacie zapasowa różdżka?
Ale siostra tylko wzruszyła ramionami.
— Bo ta właściwa była w skrzyni razem z Ripem.