15 lipca 2008

5. Prawie ulubiony nauczyciel

Zawsze cieszyliśmy się na weekendy, bo tata był w domu. Robiliśmy wtedy coś wszyscy razem, pomagaliśmy mu w sadzie, chodziliśmy na ryby albo rozstawialiśmy grilla. I zawsze przed śniadaniem graliśmy na pianinie — Sethi i ja. Ale tego ranka czułam się nieco przygaszona; miałam świadomość, że to taka ostatnia wspólna sobota, bo jutro wieczorem mama zacznie krążyć po domu i kontrolować stan naszych kufrów, a w poniedziałek trzeba będzie zapakować się do samochodu i jechać na pociąg. Na samą myśl o Hogwarcie coś nieprzyjemnie przewracało mi się w żołądku.

Bes sugerowała podczas śniadania pracę przy alejce prowadzącej do ogrodu, ale tata zaproponował pójście nad rzekę; nawet Livia przytaknęła na to gorliwie, choć nie wyglądała na zachwyconą — gdy pakowaliśmy plecaki i przebieraliśmy się w stroje kąpielowe, marudziła pod nosem:

— Ech… co za obciach… żadna z moich koleżanek nie chodzi z rodzicami w takie miejsca… co innego pilnowanie smarkaczy, ale z rodzicami w takie miejsce? Obciach…

Spajk musiał usłyszeć tego smarkacza, bo rzucił w nią slipkami i krzyknął:

— Zamknij gębę, sama jesteś obciach!

— Zabieraj te galoty! — wrzasnęła i ze wstrętem strząsnęła z siebie kąpielówki. — Maaamooo! Powiedz mu coś!

Nie wybiła jeszcze dziesiąta, a Oreżnów aż się trząsł od kłótni. Kiedy słuchałam ich z boku i patrzyłam na rodziców, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że odliczali dni, aż wsadzą połowę tego zwierzyńca do pociągu i będą mogli odpocząć. Przynajmniej na chwilę. Przyglądając się, jak Spajk okładał Ripa swoimi majtkami do kąpieli, przypuszczałam, że mama najbardziej nie mogła się doczekać przyszłego roku, kiedy to okiełznanie bliźniaków stanie się problemem nauczycieli. I jeżeli wszystko potoczy się tak, jak podczas poprzednich ceremonii przydziału, współczułam profesor McGonagall użerania się z takimi urwisami.

Nie śpieszyliśmy się w drodze nad rzekę. Skwar uparcie lał się z nieba, a zmęczona upałami wioska domagała się choćby odrobiny wiatru. Poza granicami naszego gospodarstwa rośliny nie wyglądały już tak jędrnie i zielono. Łąki między domem a rzeką były spieczone i przesuszone, skurczone, przyżółknięte trawy rozpaczliwie wypatrywały deszczu, ale nie zapowiadało się, żeby w najbliższym czasie pogoda miała się zmienić.

Tata przez całą drogę opowiadał o następstwach wydarzeń po finale Mistrzostw Świata w Quidditchu.

— Nie zazdroszczę Brytyjczykom — mówił. — Jak dobrze, że dział teleportacji ominęła ta cała afera. Gdybym pracował w sekcji świstoklików, nie wracałbym do domu nawet na sen.

— Ale czemu? Czemu? — dopytywał się Spajk, podskakując tuż obok nogi Sethiego, żeby dotrzymać mu kroku. — Przecież nasza drużyna się nawet nie dostała.

— Nie szkodzi, problem dotyczy każdego państwa, z którego ludzie przybywali na rozgrywki — odparł, a w jego głosie zabrzmiała nutka grozy. Zauważyłam, że się zawahał, zanim dodał: — W ministerstwie robią, co mogą, żeby to zatuszować, próbują załagodzić aferę, przedstawiając tamtych ludzi jako pijanych kiboli, pojawienie się Mrocznego Znaku usiłuje się podciągnąć pod głupi wybryk albo żart… ale sprawa wygląda nie za ciekawie. Odnotowano niepokojące aktywności w okolicy miejsca, w którym odbywały się mistrzostwa. Miotły są niewykrywalne, a teleportacja międzypaństwowa… nawet jeżeli granice zostałyby otwarte… to na tak duże dystanse jest niemożliwa. Najprostszym rozwiązaniem jest w takiej sytuacji nielegalny świstoklik.
Poczułam narastający niepokój. Bardzo chciałam podpytać tatę o te niezarejestrowane świstokliki, ale nie miałam pojęcia, jak to zrobić, żeby nie wydało mu się to podejrzane. Na szczęście Rip mnie wyręczył.

— A co się wtedy dzieje?

— Jak by ci to wytłumaczyć… — Zawiesił na moment głos, marszcząc brwi. — Magia zawsze zostawia po sobie jakiś ślad. W zależności od tego, jak skomplikowane jest zaklęcie i ile energii potrzeba, żeby go użyć, tak długo ten ślad może się utrzymać. Jeżeli postanowiłbyś czarować w miejscu, w którym takie aktywności nie występują, taki ślad będzie bardzo dobrze widoczny, a wyodrębnienie go tam, gdzie czarowało bardzo wiele osób, może być piekielnie trudne… ale nie niemożliwe. Różne czary zostawiają różne ślady i eksperci w tym temacie potrafią mniej więcej określić, czy w danym miejscu został użyty świstoklik. Na mistrzostwach takie miejsca zostały dokładnie określone, żeby na przykład jakaś duża grupa z zagranicy nie zmaterializowała się komuś w namiocie albo na boisku. Dlatego jeżeli odkryto taki świeży odcisk magii w miejscach, do których nie były przypisane zarejestrowane świstokliki, odpowiedź nasuwa się sama. Ktoś użył nielegalnego świstoklika, żeby dostać się na teren campingu. W połączeniu z Mrocznym Znakiem na niebie i tamtym okrutnym maltretowaniem mugoli niektórym otworzyły się klapki…

— Daj już spokój, nie strasz ich — przerwała mu mama. Chociaż Spajk i Rip wyglądali na podekscytowanych i spijali każde słowo z ojcowskich warg, Sonia i Tonia wgapiały się w Sethiego okrągłymi z przestrachu oczami. — Nic się nie dzieje, aurorzy panują nad sytuacją, prawda? Zresztą to problem Brytyjczyków, nie nasz.

Przez twarz taty przebiegł cień prawdziwego niepokoju. Razem z Vipim i bliźniakami wstrzymaliśmy oddech, kiedy przez moment Sethi bił się z myślami.

— Mmm… nie do końca — bąknął, ignorując ostry wzrok żony. — Dużo wskazuje na to, że część tych świstoklików mogła, ALE NIE MUSIAŁA startować w naszym kraju. Być może tamten wybryk był bardziej zaplanowany, niż nam się wydaje, a umiejscowienie nielegalnych świstoklików miało zmylić trop, ale tego już raczej się nie dowiemy. Przynajmniej na razie.

— A kto wyczarował Mroczny Znak? — zapytał Spajk.  

— Tego nie wiem — odparł, ale spojrzenie, którym obdarzył mnie i Victora, było mocno znaczące. — Gdyby udało się złapać sprawcę, pewnie siedziałby już w Azkabanie, a Rita Skeeter miałaby używanie.

Dotarliśmy na kamienistą plażę i zaczęliśmy rozkładać koce; bliźniaki jeszcze wypytywali tatę o kulisy zajścia podczas finału, ale tamten starał się jak najbardziej zboczyć z tematu. Livia natychmiast wymościła się na kocu, natarła się obficie kremem z filtrem i zajęła się tym, co zwykle robiła nad rzeką — opalaniem się i narzekaniem.

— Dlaczego nasze życie musi być taką tandetą — mamrotała, kiedy mama pomagała dziewczynkom rozebrać się do strojów kąpielowych, a Sethi wyciągał z plecaka przekąski i ręczniki. — Nigdzie nie jeździmy, chodzimy tylko nad tą głupią rzekę… Wiecie, że spotkałam na Pokątnej Kaśkę, strzaskało ją całą na brązowo! Była w Grecji. A Angelina przysłała mi śnieżną kulę z Francji. Tylko my co roku nad nasze morze… a w te wakacje nawet tego nie było.

Poruszyłam się niespokojnie na swoim kocu. Wiązałam akurat buty do wody i przyśpieszyłam, czując, że rozmowa zaczynała wkraczać na krępujące tereny.

— Wiesz, jaka jest sytuacja — oświadczyła spokojnie Bes i zaczęła smarować Sonię olejkiem. — Nie mamy teraz złota na takie wycieczki. My też chcielibyśmy gdzieś wyjechać, ale w tym roku mieliśmy inne wydatki. Może uda się w przyszłym… a jak bardzo ci zależy, możesz zacząć dorabiać i pojechać razem z koleżankami. Masz najlepsze oceny w klasie, nie myślałaś o dawaniu korepetycji?

— A jak ja chciałem jechać z Deanem na zbiory do Holandii, to powiedziałaś, że nie ma mowy! — wtrącił się oburzony Vipi.

— Bo Livia idzie do szóstej klasy i zdała wybitnie wszystkie SUM-y, a ty pod koniec trzeciej klasy byłeś zagrożony z eliksirów — skwitowała groźnie i kontynuowała rozmowę z córką: — Pomyśl o tych korepetycjach, miałabyś dodatkowe złoto na jakieś swoje wydatki. Postaramy się coś wymyślić na następne lato. Ach, i pewnie się ucieszycie… Zaprosiłam na jutrzejszy obiad profesora Lupina!

Ale siostra i tak nie wyglądała na zadowoloną.

— Profesor Lupin to nie wakacje w Grecji — odburknęła. — Nie rozumiem, niby dlaczego to ja mam cierpieć za to, że komuś zachciało się zrywać umowę z wytwórnią…?

Nie mogłam tego dłużej słuchać. Wzięłam bliźniaczki za ręce i pobiegłyśmy w stronę rzeki; dziewczynki domagały się wodnych nart, więc uniosłam się jakiś metr nad taflą i ciągnęłam najpierw jedną, potem drugą siostrę za ręce tak, że stopami ślizgały się po powierzchni. Wszystkie trzy śmiałyśmy się i piszczałyśmy, ale przez długi czas nie potrafiłam pozbyć się ogromnej guli, która wyrosła mi w gardle. Zdawałam sobie sprawę z tego, że po śmierci Darli postąpiłam lekkomyślnie, wycofując się ze współpracy ze studiem młodych talentów, ale przecież byłam dobrą siostrą. Sonia i Tonia mnie uwielbiały, chłopcy tak samo, z Victorem zawsze mogliśmy na siebie liczyć, tylko Livia ciągle miała żal o tę cholerną karę za odstąpienie od umowy. Wiedziałam, że pozostawałyśmy siostrami na dobre i złe, ale i tak było mi przykro.

Potrzebowałam chwili, żeby oderwać się od wyrzutów sumienia. Jakiś kwadrans później dołączył do nas tata, a Spajk i Rip krążyli nieopodal olbrzymiej kępy zarośli rosnącej przy brzegu. Mimo wszystko nie potrafiłam sobie wyobrazić lepszego zakończenia wakacji. Po kilku godzinach pływania i hasania po plaży kanapki z serem i pomidorem smakowały jak najwykwintniejszy obiad. I jeszcze wizyta Lupina na jutrzejszym obiedzie… Liczyłam, że uda mi się zostać z profesorem sam na sam i podpytać o Syriusza. Na myśl o wyjeździe do Hogwartu odzywał się natarczywy głosik, który prosił o zatrzymanie czasu. Mogłabym to popołudnie przeżywać bez przerwy.

Jakąś godzinę później, kiedy udałam się w krzaki za potrzebą, odkryłam, co takiego trzymało bliźniaków podejrzanie z daleka od wody. Na wąskiej, wydeptanej ścieżce pomiędzy leszczynami usłyszałam podekscytowane szepty.

— …a może do słoika?

— A skąd ja ci tu wezmę słoik, baranie?

— No to go lewituj jak ten rower, pamiętasz?

— Ale co z nim później zrobię?

— Co to za konspira? — spytałam donośnie i wyłoniłam się z gęstwiny; chłopcy wrzasnęli z przerażeniem, a Rip strącił sobie z nosa okulary, ale bardzo szybko przywołali się do porządku i stanęli wyprostowani, ewidentnie ukrywając coś za plecami. Na ten widok wydęłam usta. — Dobra, przecież widzę, że coś chowacie. Chyba że wolicie pokazać mamie.

Bez słowa i z niewyraźnymi minami odsunęli się, a na kamienistej ścieżce od razu dostrzegłam małego, szarego węża. Coś podskoczyło mi gwałtownie w żołądku, ale kiedy podeszłam bliżej, uśmiechnęłam się na widok żółtych plam po obu stronach głowy.

— Zaskroniec — mruknęłam do siebie i obrzuciłam braci cierpkim spojrzeniem. — Młodziutki. Zostawcie go w spokoju, chodźcie, wracamy…

— Nie! — zaprotestowali chórkiem, a Spajk jęknął: — Chcieliśmy go zabrać do domu, żeby nastraszyć Livię…

— No nie wiem, ostatnio coś dla mnie zrobiła…

— Ale nic się nikomu nie stanie, tylko ją nastraszymy i zaraz go wypuścimy — dodał błagalnie Rip.

Bracia zamilkli, wpatrując się we mnie w napięciu. Z jednej strony wciąż się bałam, że siostra się domyśli i zdradzi przed rodzicami prawdziwy cel naszej wczorajszej wycieczki, ale z drugiej nadal miałam w głowie jej wyrzuty i cyniczne komentarze nad rzeką. Złość uderzyła mi do głowy. To prawda, nikomu nic się nie stanie, jeżeli ktoś nareszcie utrze Livii nosa. Uśmiechnęłam się do bliźniaków i powiedziałam:

— Dobra, ale ja to zrobię. Po mojemu. Tylko tak na przyszłość, nie drażnijcie węży, bo możecie trafić na żmiję, zrozumiano? Najlepiej w ogóle nie zaczepiajcie żadnych zwierząt. Pamiętacie, jak ja kiedyś zaczepiłam i jak to się skończyło? To idziemy.

Pochyliłam się nad gadem i wyszeptałam cichą prośbę, by za nami podążał. Zaskroniec drgnął i zaczął sunąć ścieżką w kierunku plaży. Trzymał się tuż-tuż mojej nogi jak bardzo długi, wytresowany jamnik bez nóg, raz po raz unosząc łeb. Chłopcy szli sprężystym krokiem, z trudem ukrywając podniecenie; zanim znaleźliśmy się na tyle blisko, że mama i siostra mogły coś usłyszeć, wydałam jeszcze jedno polecenie i zwolniłam. Bliźniaki również, obserwując, jak wąż ciągnął w kierunku trawy, a gdy w niej zniknął, widać było tylko delikatnie rozstępujące się źdźbła. Serce mi zamarło, kiedy gad dopełzł do ręcznika Livii, a chwilkę potem siostra podskoczyła i zaczęła się drzeć:

— Coś mi wlazło, coś mi wlazło…! WĄŻ! To wąż!!! AAA, WĄŻ!!! WĄŻ, WĄŻ, WĄŻ, WĄŻ!!!

Książki, butelki po soku, folia z kanapek i ubrania fruwały dookoła, czyjaś skarpetka ugodziła Bes w tył głowy, gdy zdezorientowana ocknęła się z drzemki i uniosła się na łokciu. Zaskroniec już dawno zniknął w trawie, ale Livia nadal tańczyła i zanosiła się wrzaskiem, jakby stała na rozżarzonym węglu; na plaży natychmiast pojawił się zaniepokojony tata, Spajk i Rip pokładali się na ścieżce, bijąc pięściami w ziemię, a ja musiałam przycisnąć obie ręce do ust, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

— A tej co? — bąknął Victor; kiedy szepnęłam mu na ucho historyjkę z gadem, on również parsknął w ręce i odwrócił się plecami do podskakującej Livii.

Sethiemu zajęło dużo czasu, żeby uspokoić córkę i upewnić ją, że w jej rzeczach ani pod ręcznikami nie było już niczego, co mogłoby wpełznąć jej do majtek, ale Livia nadal cała się trzęsła.

— Wy! — warknęła rozhisteryzowana i wycelowała dramatycznie palcem w stronę chłopaków. — To wy, gówniarze, czarujecie węża, to już nie jest pierwszy raz! Niech no ja was dorwę…!

Popędziła w ich kierunku z furią wymalowaną na zaczerwienionej twarzy, a Spajk i Rip musieli wziąć nogi za pas i gnać w stronę rzeki, żeby uniknąć gniewu siostry; woda była ich jedynym wybawieniem — Livia nie potrafiła pływać. Dali nura w ciemną głębinę i jedyne, co mogli zrobić, to przeczekać atak szału. Chichocząc, usunęliśmy się z Vipim z pola widzenia mamy, żeby uniknąć podejrzeń i jej groźnego pomrukiwania. Usiedliśmy na kamiennym brzegu nieopodal miejsca, w którym chłopcy osaczyli węża, wsunęliśmy stopy do wody i zaczęliśmy rozprawiać o tym, co powiedział tata. Tak, jak się spodziewałam, Victorowi również nie umknęło jego znaczące spojrzenie. Co prawda za żadne skarby świata nie mogłam podzielić się z bratem moją historią o Bartym Crouchu, ale łączyło nas wydarzenie z Wrzeszczącej Chaty sprzed dwóch miesięcy, więc mieliśmy dużo do omówienia.

— Jak na mój gust to Glizdogon maczał w tym swoich dziewięć paluchów — mruknął półgębkiem. Nie przestawał rozglądać się dookoła, ale Livia nadal wrzeszczała na bliźniaków jakieś dwadzieścia metrów dalej.

— Wątpię. Tchórz nawiał układać sobie życie gdzieś indziej — odparłam z obrzydzeniem i wzruszyłam ramionami. — Zresztą musiałby najpierw zagadać do innych śmierciożrenców, a on chyba nie jest za bardzo lubiany, nie?

Victor popatrzył na mnie z ukosa.

— Czy ja wiem…?

— Daj spokój — prychnęłam. — Kto by lubił Glizdogona. Poza tym Syriusz na sto procent go szuka, j’en suis sûr. Nie, to musiał być ktoś inny.

— Może Knot chce coś cichaczem przepchnąć, dlatego tak się rozpisują o tym Mrocznym Znaku…

— Może…

Siedzieliśmy tak w milczeniu jeszcze przez dobrych kilka minut, każdy pogrążony we własnych myślach. Byłam pewna, że oboje głowiliśmy się nad tym samym: co dokładnie stało się po finale w Mistrzostwach Świata? Do tej pory ani przez moment nie połączyłam tamtego wydarzenia z Lordem Voldemortem, w końcu złożyłam obietnicę milczenia, a to, co zdążyłam zauważyć w domu Crouchów, dało mi do zrozumienia, że wszystko było trzymane w ogromnym sekrecie. Nic zresztą dziwnego, gdybym znalazła się w skórze kogoś, kogo uznawano za martwego, wolałabym, żeby tak pozostało. Ale te niezarejestrowane świstokliki… Coś mi ewidentnie nie grało.

Zza pleców dobiegł nas chrzęst kamieni.

— Sophie, już ja wiem, kto napuścił węża na Livię — rozległ się surowy głos taty, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że cały czas walczył z rozbawieniem.

— Sama się prosiła, wypominała mi umowę — poskarżyłam się zbolałym tonem.

Sethi poczochrał mi włosy i usiadł obok Victora, wsunąwszy bose stopy do wody.

— Tatuś… — zagadnęłam potulnie. — To wiesz, kto wyczarował ten Mroczny Znak?

— Poniekąd — odparł i westchnął ciężko. — Uznaliśmy z mamą, że w końcu trzeba będzie wam powiedzieć, skoro i tak zadajecie się z Harrym…

— To Harry?! — wykrzyknęliśmy z Vipim i tata musiał nas uciszyć.

— Nie. Ale Mroczny Znak został wyczarowany za pomocą jego różdżki — rzekł, a z jego twarzy zniknęły wszelkie ślady wesołości. — Wiem od Artura Weasleya, że Harry zgubił różdżkę w lesie podczas zamieszania, kiedy wszyscy uciekali z campingu. Kiedy Mroczny Znak pojawił się na niebie, Harry, Ron i Hermiona byli akurat nieopodal, słyszeli tamten głos, podobno męski, ale kiedy pracownicy ministerstwa… łącznie z panem Crouchem i Arturem… zaczęli przeszukiwać zarośla, znaleźli skrzata Croucha z różdżką Harry’ego w ręce. Ostatecznie nic się nie wyjaśniło, dzieciaki zeznały, że głos nie należał do skrzata, a tamten tylko znalazł różdżkę Harry’ego w krzakach. Wygląda na to, że osoba, która wyczarowała Znak, od razu się teleportowała, więc nikogo nie złapano. Skończyło się na tym, że Crouch zwolnił skrzata, a wina za wyczarowanie Mrocznego Znaku spadła na osoby zamieszane w torturowanie mugoli na campingu.

— Czyli też nie wiadomo na kogo — skwitował Victor.

Oboje wpatrywaliśmy się w tatę z szeroko otwartymi oczami, wstrzymując oddech. Sprawa wyglądała na coraz bardziej podejrzaną. A ja, wiedząc to, co wiedziała po powrocie z domu Barty’ego, miałam w głowie jeszcze większy mętlik. I jeszcze ten męski głos… Może Vipi faktycznie miał rację i Glizdogon pojawił się na miejscu, żeby coś zapowiedzieć? Ale dlaczego wybrał sobie akurat Mistrzostwa Świata w Quidditchu, skoro Czarnemu Panu zależało na jak najmniejszym rozgłosie? Chyba że chciał sprawdzić, kto tak naprawdę był gotowy, by powrócić do niego na służbę… Poczułam w środku skurcz, jakby wnętrzności zwinęły mi się w supeł; wszystko wskazywało na to, że obietnica Rosiera zaczynała się sprawdzać.

— Tylko miałbym do was prośbę i liczę, że zachowacie się jak odpowiedzialni ludzie — dodał, patrząc to na mnie, to na syna. — Zachowajcie to dla siebie i nie rozpowiadajcie. Z tego, co wiem, kręcił się tam także dzieciak Lucjusza Malfoya, więc pewnie i tak sprawa błyskawicznie rozejdzie się po szkole, niemniej jednak wolałbym, żeby nikt nie powtarzał, że te informacje wyszły od nas. Zrozumiano?

— Jasne — przytaknęliśmy zgodnie. 

Wróciliśmy na koce jakiś czas później, ale do końca dnia nie potrafiliśmy się zrelaksować; Victor sprawiał wrażenie zaniepokojonego i wiedziałam, że tylko czekał, aż w poniedziałek dorwie Harry’ego gdzieś na korytarzu w wagonie. Ja czułam się rozbita. Ciekawość wierciła mi dziurę w brzuchu, a palce świerzbiły, żeby jeszcze dziś napisać do Barty’ego, ale rozsądek podpowiadał: im mniej wiesz, tym spokojniej śpisz. Co wcale nie przełożyło się na rzeczywistość. Przez całą drogę powrotną nie potrafiłam przestać myśleć o tym, co powiedział tata, a kiedy po kolacji razem z Vipim po raz pierwszy odpuściliśmy wojnę o łazienkę, zabunkrowaliśmy się u niego w sypialni, żeby ponownie podsumować to, co się dowiedzieliśmy. Za każdym razem, kiedy taiłam coś przed bratem, czułam, jakby małe robaczki pod skórą zaczynały się wić, dopóki nie wyznam mu całej prawdy, ale nie tym razem. To, co zaszło w domu pana Croucha, zostało odcięte i spoczęło tam, gdzie się wydarzyło — w Wielkiej Brytanii. Ale to, że wiedziałam ciut więcej, nie rozjaśniło mi tej sytuacji ani trochę. Wręcz przeciwnie. Więcej ludzi, więcej wydarzeń, więcej podejrzanych zaklęć… Nie. To musiał być ktoś z zewnątrz. Gdyby miał powiązania z Voldemortem i Glizdogonem, porwałby Harry’ego, nie jego różdżkę. Ale nie szkodziło podpytać jeszcze jednej osoby.

Mama zaprosiła na niedzielny obiad wyjątkowo trafnie dobranego gościa…

Nie mogłam zasnąć. Wierciłam się w łóżku prawie do północy, rozmyślając o tym, co powiedział tata i rozbierając na czynniki pierwsze nasze dywagacje w pokoju Victora, a kiedy zmorzył mnie sen, śniłam o podróży do Anglii. Leciałam nad kanałem La Manche i potwornie się męczyłam, warunki były idealne na miotłę, lecz coś ją hamowało, jakby jakaś olbrzymia dłoń ciągnęła z tyłu za witki. A Czarny Pan się irytował. Gdzie ona jest — mamrotał. Chociaż wciąż unosiłam się nad wodą, jakimś cudem widziałam tył wysokiego oparcia, ale wiedziałam, że on tam siedział. Barty, zagrajmy w grę: zabijesz tyle osób, ile minut ona się spóźni. A ja tak bardzo nie chciałam, żeby ktoś zginął tylko dlatego, że tamta wielgachna ręka ciągnęła moją Kometę za ogon. Zbudziłam się kwadrans po dziewiątej z niejasnym poczuciem, że naprawdę gdzieś tej nocy leciałam, ale kiedy wyjrzałam przez okno, zobaczyłam szopę zamkniętą na cztery spusty, a różdżkę w tym miejscu, w którym zostawiłam ją po powrocie z Pokątnej.
Tak czy siak nadal nie potrafiłam myśleć o niczym innym.

Tylko wyściubiłam głowę z sypialni, natychmiast dobiegły mnie odgłosy porannej, niedzielnej bieganiny i podejrzany zapach palonego drewna. Mama na dole ochrzaniała któregoś z bliźniaków, na klatce schodowej Livia wyciągała Victora siłą z łazienki, tata trzaskał szufladami w salonowym kredensie. Starałam się zręcznie ominąć tę całą awanturę i zakraść się do kuchni po coś do jedzenia, ale na najniższym stopniu natknęłam się na nieuczesaną, na wpół ubraną do wyjścia Sonię. Podpierała głowę na rączkach i przyglądała się buszującemu po pokoju Sethiemu.

— Co się stało? — zapytałam i przykucnęłam obok niej.

— Spajk podpalił tacie skrzynię i teraz tata szuka zapasowej różdżki — odparła głosem drżącym od tłumionego śmiechu.

— Dlaczego podpalił skrzynię? I po co tacie zapasowa różdżka?

Ale siostra tylko wzruszyła ramionami.

— Bo ta właściwa była w skrzyni razem z Ripem.

Na ułamek sekundy serce podskoczyło mi do gardła.

— A dlaczego Rip był w skrzyni?

— Bo się śpieszył do kościoła. 

— No i widzisz? Najlepszym rozwiązaniem byłoby w ogóle nie chodzić do kościoła. Chodź, zrobię ci warkocze — skwitowałam, nawet nie próbując zrozumieć logiki tamtych wydarzeń.

Wyprostowałam się, wzięłam ją za rękę i zaprowadziłam do kuchni, gdzie Bes właśnie rozprawiała się z bliźniakami. Wierzyłam, że Sonia w tym przypadku zadziała jak tarcza ochronna i nie oberwę rykoszetem za zbyt głośne oddychanie. Mina Spajka wyrażała wszystkie przyjęte niesprawiedliwie kary tego świata, a Rip lekko dymił. Poczułam ukłucie żalu, kiedy sobie pomyślałam, że to był mój ostatni taki poranek w tym roku.

W salonie pojawił się Vipi w pomiętej piżamie, masując sobie zaczerwienione ramię. Ten widok jeszcze bardziej rozjuszył zdenerwowaną mamę.

— Ty jeszcze nieubrany? — rzuciła groźnie.

Sama biegała po domu w ładnej, beżowej sukience i w butach na obcasach, w pełni umalowana i uczesana, jako jedyna gotowa do wyjścia. Wyczuwając zbliżającą się burzę, ofuknęłam Sonię modlącą się nad talerzem z kanapkami i zaczęłam uwijać się przy jej włosach. Z pomruku dobiegającego z salonu wywnioskowałam, że tata w końcu znalazł zapasową różdżkę i mógł w spokoju wyprasować wyjściową koszulę.

— Bo tamta wariatka wywaliła mnie z kibla! — poskarżył się Victor zbolałym głosem i pokazał nam podłużne ślady po paznokciach. — Jeszcze mnie podrapała.

— Szlag mnie zaraz jasny trafi!

Tymczasem do dużego pokoju wpadła Tonia, również pięknie wyszykowana, ściskając w garści pomarańczowe baleriny i domagając się śniadania. Zerknęłam na zegarek postawiony na szczycie gazet na kredensie — do mszy zostało pół godziny, a w kuchni panował istny Armagedon. Niedziela jak każda. Wypisanie się ze wspólnoty katolickiej miało wiele plusów, ale to był największy: nie musiałam co tydzień brać udziału w walce z czasem, żeby razem z resztą zdążyć na mszę o dziesiątej. Nawet kiedy jeszcze wierzyłam w Boga, uważałam to za kompletnie idiotyczne, w końcu spotkanie z Jezusem miało być spotkaniem towarzyskim, a nie lekcją w szkole. Podczas jednego z niedzielnych poranków podzieliłam się tą myślą z rodzicami i to był ostatni raz, kiedy odważyłam się podjąć taki temat na dziesięć minut przed rozpoczęciem mszy, wciąż mając na sobie piżamę i szczoteczkę do zębów w ustach.

Całe szczęście teraz mogłam wieść życie całkowicie wolne od śpieszenia się na kościelne nabożeństwa i poświęcić tę dodatkową godzinę na sen, błogie lenistwo albo — jak tego dnia — na pakowanie kufra. Zamknęłam bramę za zielonym Polonezem i po niecodziennie cichej porannej toalecie zamknęłam się na strychu. Powietrze było tam suche i przesycone kurzem, a przez małe, oblepione brudem okienka wpadało tak niewiele światła, że musiałam zapalić lampkę i otworzyć drzwi na klatkę schodową, żeby wszystko dokładnie widzieć. Kiedy wróciłam do Oreżnowa na wakacje, praktycznie nie tknęłam tego, co przywiozłam ze sobą w skrzyni, więc zanim zaczęłam się pakować, musiałam wszystko rozpakować. Książki do trzeciej klasy, wszystkie notatki i stare wypracowania poszły do kartonu opatrzonego moim imieniem, tak samo wszystkie bibeloty, które nagromadziłam przez dwa semestry. Przez dłuższą chwilę z rozrzewnieniem obracałam w dłoniach szatę i cały sprzęt do quidditcha; tylko nadzieja, że od czasu do czasu będę mogła polatać z chłopakami po treningach sprawiła, że odłożyłam te rzeczy na kupkę „do zapakowania”. Po wygarnięciu napoczętych czekoladowych żab i wymieceniu rozsypanych fasolek wszystkich smaków wyciągnęłam z dna kufra fragmenty scenicznych strojów, w których ćwiczyłam i występowałam; pod wpływem fali palących wyrzutów sumienia zerwałam się na równe nogi, wcisnęłam to wszystko do szafy i zatrzasnęłam drzwi. Z jej szczytu spadły trzy pająki i rozbiegły się po podłodze.

Serce biło mi w piersi jak szalone i wcale nie ze strachu przed pająkami. Nie bez trudu obeszłam strych kilka razy, nie mogąc usiedzieć w miejscu. Zajrzałam jeszcze raz do skrzyni, zamknęłam ją. Później otworzyłam i znów obejrzałam to, co czekało do ponownego zapakowania. Coś przewróciło mi się nieprzyjemnie w żołądku; mama nie będzie zachwycona, kiedy jej powiem, że zapomniałam wyprać drugi szkolny mundurek. Na szczęście ten podlejszy, który wkładałam tylko na szlabany i awaryjne sytuacje. Spódniczki, pantofle, kozaki na zimę, strój do quidditcha… wszystko w ciemnych barwach. Rzuciłam tęskne spojrzenie w kierunku szafy. Nie tylko Livia była sroką. Czułam, że już teraz zaczynało brakować mi tamtych kolorowych, błyszczących fatałaszków, a kiedy sobie uzmysłowiłam, że jedyną formą muzyki, którą miałam od teraz uprawiać, miała być ta na zajęciach z chóru, narzucona przez profesor McGonagall, pod powiekami coś mnie zapiekło. Wstałam i tym razem bez nerwów jeszcze raz uchyliłam skrzypiące drzwi. Na podłogę wypadły upstrzone dziurami dżinsowe spodenki, za nią kamizelka cała z cekinów, długa, czerwona sukienka bez pleców… Przewijały mi się przez dłonie kolejne i kolejne kreacje, a ja pamiętałam każdy jeden występ, każdy konkurs… I pierwszy raz tak wyraźnie przeszyły mnie wątpliwości, czy zrobiłam dobrze, rezygnując z tego.

W pewnym momencie gdzieś na podwórku rozległ się cichy, stłumiony odgłos deportacji, a niecałą minutę później na dole rozbrzmiał natarczywy dźwięk dzwonka. Zanim wyplątałam się z kłębowiska różnobarwnych kreacji, drzwi wejściowe się otworzyły i usłyszałam znajomy, męski głos:

— Halo, halo, jest tu kto?

— Tak! — odkrzyknęłam, zamotana w połyskującą, butelkowo zieloną szatę. — Niech pan przyjdzie na górę!

Profesor Lupin lekko i śpiesznie pokonał schody, przeskakując chyba po trzy stopnie na raz, i znalazł się na strychu; ostrożnie zerknął do środka i rozejrzał się po pomieszczeniu. Na widok kolorowego rozgardiaszu uśmiechnął się lekko pod wąsem.

— Rodziców jeszcze nie ma? — zagadnął, opierając się nonszalancko o framugę.

— Jeszcze nie wrócili z kościoła, może Poldek się rozkraczył albo ogłoszenia duszpasterskie się przedłużyły — odparłam i też się do niego wyszczerzyłam. — Jak to fajnie, że pan wpadł.

— Ciebie też dobrze widzieć. Lepiej się czujesz?

Wzruszyłam tylko ramionami. Oczy Lupina — ciepłe i promienne, tak podobne do oczu mojego taty — wyrażały najszczerszą empatię. Miał na sobie tę samą pocerowaną, wypłowiałą pelerynę w brunatnym kolorze, o rozmiar za duże, staromodne spodnie i buty powycierane na czubkach — ten sam zestaw, w którym widywałam go przez cały poprzedni semestr. Tylko policzki wisiały mu trochę bardziej niż dwa miesiące temu. Wiedziałam, że będzie próbował podpytać o Darlę, ale miał zbyt dużo klasy, żeby walić wprost. Bardzo żałowałam, że postanowił zrezygnować z posady nauczyciela, nawet spróbowałam go jeszcze raz namówić, by wrócił, ale profesor pokręcił z uśmiechem głową, a przez jego pobliźnioną twarz przebiegł enigmatyczny, figlarny cień.

— To raczej niemożliwe, Sophie. Ale słyszałem, że Dumbledore znalazł już kogoś na moje miejsce i wydaje mi się, że godnie mnie zastąpi.

Podekscytowana poderwałam się z podłogi.

— Kto to taki? — zapytałam, a uśmiech profesora się pogłębił.

— Zobaczysz jutro — odparł tajemniczo. — Ale możesz mi wierzyć, zrobi wrażenie.

— E tam, i tak nie będzie fajniejszy od pana — mruknęłam i zabrałam się z powrotem za upychanie ubrań w szafie. — Wie pan, że latam już całkiem nieźle? I to bez miotły! A to wszystko dzięki panu.

— Dzięki mnie? — zdziwił się.

— No — odpowiedziałam z zadowoleniem. — Jednego nieludzia najlepiej nauczy drugi nieludź. C’est incroyable! To się dzieje prawie z dnia na dzień, nie muszę się nawet za bardzo skupiać ani wyobrażać sobie tej osi, o której pan mówił… Ale nie gniewa się pan o tego nieludzia, co?

Stał z rękami skrzyżowanymi na piersiach, opierał biodrem o futrynę i chichotał cicho.

— Nie, nie gniewam się. A mnie się wydaje, że po prostu to już, nie uważasz? Rodzice nadal są w kontakcie z panią Pomfrey? Powinna się przygotować. 

Spochmurniałam nieco i energiczniej, niż by tego wymagały, zaczęłam wrzucać szaty do szafy, nie dbając o ład czy zakładanie delikatnych rzeczy na wieszaki. Poczułam, że mimowolnie zaczynałam się rumienić, choć przecież przed nim nie powinnam się tego wstydzić. Albo powinnam wstydzić się najmniej.

— Mhm, naturellement jak cholera — bąknęłam rozdrażniona. — Sowa lata tam i z powrotem.

— Przecież wiesz, że to dla twojego dobra — odrzekł z poważną miną i pogroził lekko palcem. — I dla dobra twoich kolegów. Dumbledore i pani Pomfrey nie są twoimi wrogami, chcą tylko, żeby wszyscy byli bezpieczni, a ty mogła chodzić do szkoły. Ja też musiałem się podporządkować pewnym regułom, a, możesz mi wierzyć, były dziesięć razy bardziej rygorystyczne.

Spojrzałam z ukosa na jego zmarszczone brwi, poorane bliznami policzki i podkrążone oczy; ta twarz wyrażała w tej chwili tak szczerą, ojcowską troskę, że nie potrafiłam się na niego dłużej dąsać. Profesor Lupin był moim prawie ulubionym nauczycielem i z trudem przyjęłam to, że już nie poprowadzi lekcji obrony przed czarną magią. Nie potrafiłam sobie wyobrazić nikogo lepszego na tym stanowisku. No, może poza Snape’em. Prawie każdy pedagog w Hogwarcie budził we wszystkich uczniach mniej lub bardziej ciepłe uczucia, a Severus Snape oddziaływał tak tylko i wyłącznie na Ślizgonów. Cała reszta widziała w nim tyrana, dupka, upierdliwca, prostaka, złośliwego chama i największy wrzód na tyłku, jakiego można było się nabawić w tej szkole, ale my go uwielbialiśmy. Nie mogłam zliczyć, ile sów ze skargami zostało oszczędzone rodzicom, a to tylko dlatego, że należałam do Domu Węża i Mistrz Eliksirów przymykał oko na mój kolejny nocny spacer po szkolnych korytarzach albo pałę za ściąganie. Na występy wyjeżdżałam tylko dzięki jego aprobacie. Malfoya faworyzował tak bardzo, że gdyby Draco trafił pod opiekę innego wychowawcy, już dawno pożegnałby się ze szkołą. To Snape przekonał McGonagall, żeby pozwoliła mi zostać w chórze, a po śmierci Darli pozostawał w kontakcie z tatą; i choć początkowo uważałam to za niepotrzebne, wręcz obciachowe, ostatecznie zaakceptowałam przejaw tej nauczycielskiej troski. Każdy Ślizgon wiedział, że mógł przyjść do niego o każdej porze dnia i nocy, jeżeli zaistniała taka potrzeba. I w całej swojej szorstkiej, mrocznej i niezbyt przyjemnej powierzchowności wypracował sobie respekt wśród nas, ale nie dlatego, że straszył szlabanami.

— No wiem, wiem — mruknęłam. — A czy pan profesor miał kiedyś w szkole jakąś niebezpieczną akcję związaną… no wie pan z czym…?

— Ja…

W tym samym momencie na podwórku rozbrzmiał przeraźliwy huk, jakby ktoś wystrzelił z armaty, a zaraz potem rozległy się jakieś wrzaski i głośne marudzenie. Rodzice wrócili z kościoła. Wcisnęłam do szuflady ostatnią parę spodni i zatrzasnęłam szafę, zanim bliźniaczki wpadły do domu.

Zeszliśmy z Lupinem na dół, żeby zbadać źródło podejrzanych wystrzałów. W ogrodzie już trwało małe zamieszanie. Tata z czarnymi od smaru rękami pochylał się nad otwartą maską samochodu, Spajk i Rip nieśmiało zezowali do środka, a mama już zmierzała w naszą stronę; torebka dyndała jej wściekle na przedramieniu. W powietrzu wciąż dało się wyczuć nerwową atmosferę.

— Przepraszamy cię, Remusie, że musiałeś czekać — wypaliła, wychyliwszy się, żeby cmoknąć go na powitanie w oba policzki — no ale widzisz, co się stało. Tyle razy mu powtarzałam, żeby zezłomować tego grata i kupić coś do rzeczy…

— Przecież wszystko działa! — odfuknął tata.

Bes zmierzyła samochód takim wzrokiem, jakby spoglądała na wyjątkowo dorodnego karalucha.

— Dopóki coś się nie zepsuje. Chodź, Remusie, wejdziemy do środka, już stawiam obiad, jemy dzisiaj żeberka w sosie… Sonia, Tonia, natychmiast na górę się przebrać!

O ile rano udało mi się wymknąć porannej awanturze, zaraz po wejściu do salonu zostałam obsztorcowana za to, że nie zrobiłam gościowi herbaty. Mama zaczęła nastawiać wodę w czajniku, ogień zapłonął pod kociołkiem z rosołem i w kuchni momentalnie zrobiło się gęsto od smakowitych zapachów. Siedziałam przy stole razem z profesorem Lupinem i kątem oka przyglądałam się soczystym żeberkom w miodzie rozłożonym na półmisku. Czasami żałowałam, że musiałam zrezygnować z jedzenia mięsa, ale w rezultacie przejście na inną wiarę było strzałem w dziesiątkę. No i mogłam zostawać w niedzielę w domu.

Nie potrafiłam sobie wymarzyć lepszego popołudnia. Zjedliśmy dwa wspaniałe dania (ja dostałam bezmięsne gołąbki z grzybami i sosem koperkowym), a na deser mama zmaterializowała nam ogromne porcje lodów truskawkowo-orzechowych z bitą śmietaną, nikt nie wiercił się przy stole, Bes na nikogo nie krzyczała, Lupin podzielił się swoimi historiami z niekończących się rozmów o pracę, a kiedy wybiła szesnasta, Sethi wyciągnął z kredensu trzy małe kieliszki i butelkę rubinowoczerwonej, domowej nalewki. Nie omieszkaliśmy wymienić z Victorem szybkich, znaczących spojrzeń; raz czy dwa podkradliśmy jej trochę z piwnicy, zanim tata rozlał ją do flaszek i rozparcelował po znajomych.

Dorośli opróżnili prawie połowę postawionego na stole alkoholu i dopiero wtedy mama odesłała nas wszystkich na górę. To oznaczało jedno — tematy nie dla dzieci. I bynajmniej nie mające czegoś wspólnego z seksem.

— Założę się, że gadają o Mrocznym Znaku — bąknął pod nosem niezadowolony Victor, kiedy wspinaliśmy się po schodach na górę.

— Cent pour cent — mruknęłam.

Ulokowaliśmy się u bliźniaków, bo Rip zaczął męczyć, żeby w coś zagrać. Ale było w tej banicji coś pocieszającego: Livia, choć „prawie dorosła”, również powędrowała obrażona na górę i w ramach wyrażenia swojego zdania na temat tej decyzji trzasnęła drzwiami, aż zadźwięczały szyby w oknach. Wszystko wskazywało więc na to, że dyskusja musiała być naprawdę poważna.

Usiedliśmy do warcabów: Rip naprzeciwko Sonii, której pomagał Vipi. Graliśmy tak już trzecią rundę, a na zewnątrz powoli zaczynało się chmurzyć. Chyba nadciągała burza, bo korony drzew tańczyły chaotycznie na wietrze, a niebo od południa zrobiło się złowieszczo granatowe. Zapowiadało się na pierwszy deszcz od początku wakacji.

— Dalej rozmawiają — stwierdziłam, grzebiąc w wielkim pudle z fasolkami wszystkich smaków, które znalazłam na łóżku Spajka. — Myślałam, że sama podpytam Lupina o to zamieszanie. A właściwie dlaczego te wszystkie fasolki są zielone?

— Spróbuj, to zobaczysz — odpowiedział i razem z Ripem zarechotali szatańsko.

— Dzięki, chyba spasuję.

Odłożyłam paczkę, zsunęłam się z materaca i zaczęłam krążyć po pokoju. Wszystkie sypialnie w naszym domu były ekstremalnie ciasne, nie inaczej wyglądała ta należąca do braci. Piętrowe łóżko z rozbebeszoną pościelą, stolik w kącie (zwykle zawalony książkami i zeszytami) i kilkuczęściowa szafa zajmująca całą jedną ścianę. Nad podłogą najbezpieczniej było lewitować; nie zliczyłam, ile razy wlazłam tutaj w plastikowego żołnierzyka.

— Szkoda, że musiał zrezygnować — mruknął Vipi; z Sonią na kolanach pochylał się nad planszą i obserwował, jak Rip zmienia pionka na królówkę. — Przez cały rok nikt nie wiedział, że to wilkołak, a potem nagle wszystkim miałoby to zacząć przeszkadzać. Ale może kolejny nauczyciel będzie jeszcze lepszy… Poczekaj, tutaj masz podwójne bicie, widzisz?

— Podobno ma być ktoś zajebisty — odparłam z ironią. — O co im wszystkim chodzi z tymi tajemnicami. Szaty na jakieś tajemnicze wyjście, tajemniczy Mroczny Znak na finale, tajemniczy nauczyciel obrony przed czarną magią… Do kompletu brakuje Komnaty Tajemnic.

Na dole rozległo się ledwo słyszalne szuranie krzeseł i narastające głosy w salonie — profesor Lupin chyba zbierał się do wyjścia. Wybrał sobie kiepski moment, bo na zewnątrz właśnie zaczynało kropić. Wszyscy zerwaliśmy się na równe nogi i stłoczyliśmy się na klatce schodowej, bo każdy chciał się pożegnać. Coś ścisnęło mnie w sercu, kiedy patrzyłam, jak eks nauczyciel zakładał wysłużony kapelusz.

— Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie, Bes, obiad był wyborny — zwrócił się do mamy i pochylił się nieco, by musnąć wargami wierzch jej dłoni. Chłopcy zabuczeli cichutko, rzucając sobie prowokujące spojrzenia, ale tata zmroził ich wzrokiem. Wszyscy powiedzieliśmy do widzenia, Sethi uścisnął profesorowi dłoń i wtedy wydarzyło się coś, co zaskoczyło nawet mnie: — Sophie, chodź, pokażesz mi, gdzie mogę się teleportować.

Zerknęłam na równie zdumionego Victora, ale on tylko wzruszył ramionami, więc prędko wsunęłam pierwsze z brzegu buty i razem z Lupinem wyszliśmy na podwórko. Wiatr hulał po ogrodzie z taką siłą, że płot cały się trząsł, a astry mamy wirowały pod oknami jak szalone. Dopiero teraz poczułam zapach zbliżającej się jesieni, jakby tamta zdmuchnęła lato za pomocą jednej wichury. Pojedyncze krople deszczu zaczęły ostro zacinać, więc prędko podbiegłam do ogrodzenia i pchnęłam bramkę.

— Pójdzie pan tam, na gościniec, stamtąd już można się teleportować! — krzyknęłam, wskazując palcem na polną drogę.

— Wiem! Chciałem ci tylko coś przekazać! — zawołał, przekrzykując szum wiatru.

Stanął tak, żeby Spajk i Rip, którzy nadal przyklejali nosy do szyby w salonie, widzieli tylko jego plecy, po czym wygrzebał z wewnętrznej kieszeni szaty jakąś bardzo pomiętą, zaplamioną kopertę. Wyglądała na taką, która w drodze wiele przeszła. Popatrzyłam na profesora i jego oczy mówiły wszystko. Pochwyciłam list z mocno bijącym sercem i od razu schowałam pod bluzkę.

— To od…?

— Tak.

Obdarzyłam profesora najbardziej wdzięcznym, poufałym spojrzeniem, na jakie mogłam się zdobyć. Coś niespodziewanie ścisnęło mnie w gardle i przez chwilę nie potrafiłam wykrztusić słowa.

— Powodzenia, Sophie. Jesteście z Sapphire silne i odważne, poradzicie sobie — dodał, a jego ręka spoczęła na moment na moim ramieniu. — W razie czego zawsze możecie napisać.

— Dziękuję panu.

Stałam za bramką i patrzyłam, jak biegł we wskazane miejsce, jedną ręką przytrzymując kapelusz, drugą ściskając niepozapinaną pod szyją szatę. Zanim się teleportował, pomachał mi jeszcze na pożegnanie, po czym obrócił się i już go nie było.

~*~

Jak przewijają mi się te stare głupoty w pierwszych rozdziałach, to mi się nóż w kieszeni otwiera. Ale całe szczęście tylko ta czwarta klasa jest tak facepalmogenna, później jest coraz lepiej. I długość tych rozdziałów to też był kosmos, jakieś maksymalnie tysiąc słów i jedna krótka scenka podzielona na trzy odcinki. Widać, że mocno weszła inspiracja Modą na sukces. A potem się zastanawiam, jakim cudem naprodukowałam prawie czterysta rozdziałów.

Notkę dedykuję Nicole.

35 komentarzy:

  1. ~Emily Humpber
    15 lipca 2008 o 17:36

    Pierwsza ! :) Odcinek świetny ;) Kiedy napiszesz drugi ? Mam podobny blog, lecz podam Go gdy skończę przygotowania i napiszę pierwszy odcinek ;) Pozdrawiam i jak byś mogła powiadamiaj mnie o notkach [ GG- 9083409]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 16 lipca 2008 o 14:06
      Gratuluję, na pewno do Ciebie napiszę xD

      Usuń
  2. ~niemodna
    15 lipca 2008 o 19:37

    szablon jest super ;] podoba mi się najbardziej koniec notki =))Niegrzeczna dziewczynka :D Skąd ja to znam ;ppp

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 16 lipca 2008 o 14:06
      Mi też się podoba ten koniec xD

      Usuń
  3. ~Niki
    15 lipca 2008 o 20:51

    Za twoją radą wpadłam na twojego bloga…. i nie widze tu nic nadzwyczajnego. Normalny blog i tyle. Fajne opowiadania i spoko grafika, nie wiem czemu napisałaś mi takeigo komenta, jeśli mój blog cie sie nie podobał nie trzeba go było tak komentować. ale cóż…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 16 lipca 2008 o 14:10
      Oh, nie wiedziałam, że mogłam Cię zranić tym komciem, ale ja nie mogę się oprzeć krytyce !

      Usuń
  4. ~aga
    15 lipca 2008 o 23:09

    Hej bardzo fajny blog zapraszam na mój http://www.super-dowcipy.blog.onet.pl Jest teraz konkursik do jutra jak chcesz to możesz jeszcze zdążyć;)

    OdpowiedzUsuń
  5. skazana@onet.eu
    16 lipca 2008 o 00:12

    http://ucieczka-serc.blog.onet.pl/ nowa notka gorąco zapraszam niemodna

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Misha
    16 lipca 2008 o 01:04

    http://hp-momento-mori.blog.onet.pl/ nowa notka, zapraszam:*:*

    OdpowiedzUsuń
  7. Cameron_Riddle
    16 lipca 2008 o 08:08

    Nie poinformowałaś mnie o newsie ;] Notka fajna :) Ja myślała, że Sophie jest jednak dobra ;] Nowy rozdział na http://www.cameron-riddle.blog.onet.pl :) Serdecznie zapraszam do skomentowania i przeczytania :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 16 lipca 2008 o 14:08
      Właśnie przeczytałam Twoją notkę, utrzymaj przy życiu córkę Voldka, pomimo, że może nie jest dobra ! Ale jestem sentymentlnie przywiązana do Czarnego Pana, chociażby przez to, że w moich opowiadaniach odgrywam rolę jego siostrzenicy. I nie zdążyłam Cię poinformować :( Pseprasiam

      Usuń
  8. ~dream
    16 lipca 2008 o 18:36

    fajne fajne czekam na nastepne jak mnie na gg nie bedzie to daj znac na http://www.gw-gwiazdy.blog.onet.plbuzka :*

    OdpowiedzUsuń
  9. ~Martusia
    16 lipca 2008 o 22:27

    świetny odcinek, czekam na następny i zapraszam do mnie na zycie-milosci-przyjaznie.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Cocolina_
    17 lipca 2008 o 13:42

    Świetny, świetny. Informuj mnie o rozdziałach. Pozdrawiam. xd [ coco-dream ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 18 lipca 2008 o 17:13
      Będę informować, Ty też mnie informuj xD

      Usuń
  11. ~Misha
    17 lipca 2008 o 16:31

    http://hp-momento-mori.blog.onet .pl/ nowa notka, znowu xD zapraszam:*:*

    OdpowiedzUsuń
  12. Nadia_X
    17 lipca 2008 o 17:27

    Chciałabym Ci powiedzieć, że od dzisiaj o nowych notkach nie informuję na blogach, a jedynie przez gg. Jeżeli nadal chcesz być informowana, to pisz: 9874941.Pozdrawiam, Nadia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 18 lipca 2008 o 17:14
      Dziękuję, informuj mnie. Moje gg to : 12554927

      Usuń
  13. ~takazwyczajnaa
    17 lipca 2008 o 22:17

    cześć:) świetny blog. na http://www.obrazki-takazwyczajnaa.blog.onet.pl organizowany jest konkurs. Do wygrania 300 komentarzy;D serdecznie zapraszam. pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  14. ~takazwyczajnaa
    17 lipca 2008 o 22:18

    cześć:) świetny blog. na http://www.obrazki-takazwyczajnaa.blog.onet.pl organizowany jest konkurs. Do wygrania 300 komentarzy;D serdecznie zapraszam. pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Cameron_Riddle
    18 lipca 2008 o 08:36

    Nowy rozdział na http://www.cameron-riddle.blog.onet.pl :) Serdecznie zapraszam!

    OdpowiedzUsuń
  16. ~takazwyczajnaa
    18 lipca 2008 o 15:23

    1,2/10 za zgłoszenie sie do konkursu na http://www.obrazki-takazwyczajnaa.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  17. ~takazwyczajnaa
    18 lipca 2008 o 15:23

    1,2/10 za zgłoszenie sie do konkursu na http://www.obrazki-takazwyczajnaa.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~takazwyczajnaa
      18 lipca 2008 o 15:23

      3,4/10 za zgłoszenie sie do konkursu na http://www.obrazki-takazwyczajnaa.blog.onet.pl

      Usuń
    2. ~takazwyczajnaa
      18 lipca 2008 o 15:23

      3,4/10 za zgłoszenie sie do konkursu na http://www.obrazki-takazwyczajnaa.blog.onet.pl

      Usuń
    3. ~takazwyczajnaa
      18 lipca 2008 o 15:24

      5,6/10 za zgłoszenie sie do konkursu na http://www.obrazki-takazwyczajnaa.blog.onet.pl

      Usuń
    4. ~takazwyczajnaa
      18 lipca 2008 o 15:24

      5,6/10 za zgłoszenie sie do konkursu na http://www.obrazki-takazwyczajnaa.blog.onet.pl

      Usuń
    5. ~takazwyczajnaa
      18 lipca 2008 o 15:24

      7,8/10 za zgłoszenie sie do konkursu na http://www.obrazki-takazwyczajnaa.blog.onet.pl

      Usuń
    6. ~takazwyczajnaa
      18 lipca 2008 o 15:25

      7,8/10 za zgłoszenie sie do konkursu na http://www.obrazki-takazwyczajnaa.blog.onet.pl

      Usuń
    7. ~takazwyczajnaa
      18 lipca 2008 o 15:25

      7,8/10 za zgłoszenie sie do konkursu na http://www.obrazki-takazwyczajnaa.blog.onet.pl

      Usuń
    8. ~takazwyczajnaa
      18 lipca 2008 o 15:25

      10/10 za zgłoszenie sie do konkursu na http://www.obrazki-takazwyczajnaa.blog.onet.pl

      Usuń
  18. Brillen
    7 września 2008 o 14:38

    Niegrzeczna dziewczynka?To chyab mało powiedziane:P Rozdział ci się udał:)Ale Sophie śmierciorzercą i przyjaciółką Hermiony?Troszke dziwna sprawa.Mam nadzieje że to sie rozkręci:) :*lg-potter.xx.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 7 września 2008 o 14:43
      One są „przyjaciółkami”. Nom, ale Sop jest w miarę tolerancyjna. Mając TAKICH rodziców… [oczywiście biologicznych]

      Usuń