Czekało
mnie ostatnie zadanie. Nie miałam zielonego pojęcia, na czym będzie polegało,
ale coraz mniej zaczynało mnie to obchodzić. Owutemy zbliżały się
błyskawicznie, a świadomość, że będą to moje ostatnie egzaminy, spadła na mnie
jak grom z jasnego nieba. Rozwiążę testy, trochę poczaruję i… koniec. Na tym
się skończy moja przygoda z Hogwartem. Oczywiście miałam dokąd wracać. Miałam
rodzinę, zaplanowaną przyszłość… jednak szkoła zajmowała w moim sercu bardzo
ważne miejsce, dodatkowo myśl, że mogę już nigdy nie odwiedzić tych
historycznych, pełnych wspomnień murów sprawiała, że czułam się okropnie.
W przerwach pomiędzy nauką a
nauką zastanawiałam się, co teraz dzieje się z Harrym Potterem i resztą. Nie
miałam z nimi kontaktu, oczywiście, nigdy nie sądziłam, że któreś z nich
napisze do mnie list, ale w sercu miałam jednak taką nadzieję. W końcu udało im
się uciec z dworu Malfoyów, myślałam, że obudzą się w nich jakieś uczucia
wyższe, jakaś… pokora. Ale najwyraźniej teraz czuli się jeszcze bardziej
bezkarni. Zaczęłam współczuć Czarnemu Panu, a do siebie miałam żal. To była
moja wina, że Voldemort nie dotarł do Harry’ego. A teraz… przecież mogłam go
wydać, jednak po tym, co wuj mi powiedział, nie miałam zamiaru niczego mu
ułatwiać, choć moją duszę przepełniały mieszane uczucia.
Nadszedł
kwiecień, a wiosna rozpoczęła się na dobre. Od czasu do czasu przez błonia
przechodził deszcz, ściągając nas z raju na ziemię. Nawet w tak ciężkich
czasach czuć było odrobinę nieba.
Pewnej chłodnej, lecz
słonecznej soboty siedziałam w bibliotece i uczyłam się jak zwykle do
egzaminów. Ashley Pail siedziała przy stoliku razem ze mną i wpatrywała się w
okno, ziewając i nudząc się okropnie. Nie znosiłam marudzenia, kiedy byłam
zajęta, więc tylko i wyłącznie po jej minie widziałam, jak bardzo jest znękana
marnowaniem czasu w pomieszczeniu pełnym książek. Milczała, ale mimo to
rozpraszała mnie niesamowicie. Co chwilę zerkałam na nią, czując coraz większe
rozdrażnienie.
- Może po prostu pójdziesz
sobie do dormitorium? – zapytałam w końcu, zaciskając palce na brzegu blatu
stołu, aby opanować wzburzenie.
- Przecież wiesz, że boję się
teraz chodzić sama po korytarzach – jęknęła. – Dużo ci jeszcze zostało?
- W zasadzie wiadomości,
których jeszcze nie posiadam, jest nieskończenie wiele, gdyż w każdej sekundzie
ktoś odkrywa coś nowego. Mogłabym tu siedzieć przez wieczność, a biorąc pod
uwagę niektóre czynniki… jest to możliwe – odparłam, jednak po jej minie
poznałam, że dziewczyna nie zrozumiała ani słowa z tego, co powiedziałam, więc
prychnęłam cicho pod nosem i dodałam: - Posiedzimy jeszcze do obiadu.
Głowa Ashley opadła ciężko na
pomazany graffiti blat stolika, a ona sama jęknęła przeciągle. Wzruszyłam więc
tylko ramionami i powróciłam do książki. Od zawsze fascynowało mnie wszystko,
co było związane z magią. Z tym, co mogłam sama wyczarować. Numerologia,
wróżenie, eliksiry, historia magii… Tak, to było ciekawe. Jednak ucząc się
zaklęć, transmutacji czy obrony przed czarną magią, uczyłam się także o tym, co
dzieje się we mnie. Nigdy do samego końca nie wiedziałam, jakim cudem
czarodziejska siła jest we mnie bardziej wyzwolona, niż w większości
czarodziejów na naszej planecie, dlatego, tak chętnie pochłaniałam wiedzę na
temat magii, że mogłam wiecznie siedzieć w bibliotece i zgłębiać tajniki tego,
co siedziało we mnie.
W pewnej chwili ktoś podbiegł
do nas, zanim jednak zjawił się tak blisko, abyśmy mogły rozpoznać jego
tożsamość, poczułam nagły przypływ emocji. Radość pomieszana z podnieceniem.
Natychmiast podniosłam głowę, a sekundę później zza półki wypadł Victor. W
dłoni ściskał pognieciony list.
- Co się stało? – zapytałam,
zaskoczona jego przedziwnym szczęściem.
- Dostałem list od matki –
odparł i usiadł tuż obok mnie, podtykając mi pod nos kawałek pergaminu. –
Spójrz, Snape go zatwierdził… Mama napisała, że Tonks urodziła dziecko. To
chłopiec, ma na imię Ted.
Zerknęłam na pomięty list
wypełniony znajomym, matczynym pismem, a na myśl od razu przyszła mi jej szara,
zmęczona twarz. Zastanawiałam się, czy Vipi wie o jej złym samopoczuciu, nawet
chciałam teraz coś o tym wspomnieć… Ale pomyślałam sobie, że może lepiej go nie
martwić. On wszak także ma w tym roku owutemy.
Uśmiechnęłam się krzywo na te
wieści i mruknęłam:
- Cóż, nie wiem, czy to
rozsądnie pisać o tym w liście… Przecież Snape czyta je wszystkie.
- I co z tym zrobi? –
prychnął pogardliwie, ale szybko schował pergamin do kieszeni. Był naprawdę
uradowany, choć przecież nie było to jego dziecko. On jednak był człowiekiem.
Mógł znaleźć sobie jakąkolwiek kobietę, zakochać się, poślubić ją i mieć
dzieci. Dlatego cieszył się tak, jak człowiek. Ja zaś musiałam żyć do końca
świata ze świadomością, że nigdy nie będę matką. Mogłam stworzyć setki wampirów
i pokochać ich nieśmiertelne życie, jednak nigdy nie będę miała dziecka, które
będzie owocem miłości mojej i Barty’ego.
Wzruszyłam tylko ramionami i
zamknęłam książkę. Straciłam ochotę na naukę.
*
Im
bliżej było końca kwietnia, tym częściej rozmyślania o egzaminach ustępowały
miejsca rozmyślaniom o ostatnim zadaniu. Wiedziałam, że odbędzie się ono w
szkole mojej ulubionej dyrektorki. Magia Escola, Portugalia. W Turnieju
Trójmagicznym zwyciężył reprezentant, ba, reprezentanci Hogwartu. Czy w
Siedmioboju Magicznym wypadniemy gorzej? To zależało tylko ode mnie i od tego,
czy po raz kolejny nie złamię jakiegoś punktu w regulaminie. Oczywiste było, że
poradzę sobie z nim, gorzej było z moją znajomością zasad. Zapewne dlatego
kilka dni później zostałam poproszona podczas lekcji transmutacji na korytarz.
Za drzwiami czekał na mnie
Snape.
- Przestałeś się na mnie
złościć, profesorze? – zapytałam, uśmiechając się do niego przyjaźnie. Nie
chciałam się z nim już więcej kłócić, w końcu od zawsze stał po mojej stronie,
bez względu na to, jaki stosunek miał do mnie Czarny Pan. Wszak wiadomo, że
między nami bywało różnie.
W czarnych, pustych oczach
Mistrza Eliksirów rozbłysły iskierki, które były zapowiedzą czegoś dobrego.
- Musisz wiedzieć, że
zachowałaś się bardzo nieodpowiedzialnie – rzekł w końcu. Jego wzrok przeszywał
mnie na wskroś, aż poczułam się niezręcznie. – Jednak muszę ci to przyznać,
całkiem sprytnie wywiodłaś nas w pole.
Znów się uśmiechnęłam.
- To miód na moje uszy –
odparłam, a kły błysnęły złowrogo w ciepłym blasku promieni słonecznych
wpadających przez jedno z niewielu odsłoniętych okien.
- Nie wezwałem cię jednak
tylko po to, aby ci prawić kazania – ciągnął. – Przejdźmy się.
Przystałam na to z wielką chęcią,
ponieważ ostatnio bardzo tęskniłam za obecnością jakiegokolwiek innego
Śmierciożercy, który był blisko z Czarnym Panem. Znowu poczułam się ważna,
potrzebna… Tak bardzo tego potrzebowałam, głównie po ostatniej rozmowie z
wujem. Nasze spotkanie podczas ferii wielkanocnych nie wpłynęło zbyt korzystnie
na moją pewność siebie, a zdałam sobie sprawę, że to głównie ona daje mi moc.
Kiedy czuję się osaczona, przygnębiona lub zrozpaczona, trudno mi nad nią
zapanować. Wiedziałam, że nie dopuszczę znowu do utraty mojej magicznej mocy
tak, jak to było podczas… podczas długiej nieobecności Syriusza,
jednak uczucie towarzyszące temu… jest niesamowicie trudne do opisania. Pustka,
próżnia wręcz. I nic nie może jej ukoić. Jak czarna dziura pochłaniałam
wszystko, co się dookoła mnie znajdowało, a nie pozostawiało to we mnie
najmniejszego śladu. Taka… studnia bez dna.
- Widzisz, to ostatnie
zadanie jest decydujące, jednak nie chciałbym na tobie wywierać żadnej presji –
mówił Snape, a ja patrzyłam na jego ostry, poważny profil, myśląc o czymś
zupełnie innym. – Ale skoro Hogwart bierze udział w Siedmioboju, moglibyśmy
utrzymywać wszystkich w przekonaniu, że nic się nie zmieniło. Doskonale wiesz,
jakie plotki krążą nie tylko o szkole, o mnie… ale i o tobie. Oczywiście nie mówię
ci tego, abyś jakoś hamowała się podczas wykonywania zadania, jednak twoje
podejście bardzo dużo o tobie mówi. Mogłabyś chociaż poudawać, że zależy ci na
tym.
Westchnęłam ciężko. Tak,
zależało mi na Siedmioboju Magicznym, nie musiałam tego udawać. Jednak
sprawdzenie się… rywalizacja… to wszystko było dla mnie ważniejsze, niż
cokolwiek innego w tym turnieju. Pragnęłam wciąż udowadniać sobie, że moja
magia rozwija się, że nie ma końca… tak, jak moje życie. Czasami nawet
myślałam, że Czarny Pan wytrzymuje ze mną tylko dla mojej mocy. I znów
odczuwałam ból.
- Wiem, profesorze, wiem. Ale
ja po prostu nie potrafię czarować i nie łamać regulaminu – odrzekłam, a
uśmiech spełzł mi z twarzy. – A takie zwyczajne, prymitywne zaklęcia są nudne.
I co z tego, że dostanę punkty za kreatywność, skoro odejmą mi za to, że klątwa
jest niezarejestrowana przez ministerstwo? To zamknięte koło.
- Sophie, nie liczy się
wygrana. Ważne, aby dyrektorzy innych szkół widzieli, że mimo wojny w naszym
kraju, wszyscy żyjemy normalnie – w głosie Snape’a zabrzmiała desperacja.
Widziałam, jak wprost wyłazi ze skóry, aby Hogwart wyglądał tak, jak przed
śmiercią Dumbledore’a, choć coraz więcej uczniów po prostu znikało ze szkoły. –
Ucz się teraz do owutemów, kolejne zadanie odbędzie się dopiero trzydziestego
pierwszego maja, więc wszystko przed nami.
*
Mimo
coraz bardziej oczywistych i przerażających ataków Śmierciożerców, Barty nie
zmieniał się w ogóle. Był świetnym nauczycielem, ani zbyt pobłażliwym, ani zbyt
surowym. Nie uczył nas także rzeczy, które są zbędne, lecz nie wpajał nam także
wiadomości, które są zbyt proste. Ot, zwyczajny, dobry nauczyciel. Nigdy nie
podejrzewałam, że Bartemiusz ma tak szeroką wiedzę nie tylko dotyczącą
eliksirów, ale i obrony przed czarną magią. Nigdy nie ukrywał przed uczniami
swoich poglądów, jednak potrafił doskonale grać normalnego czarodzieja.
Wiedziałam, że pod tą spokojną nieśmiałą maską kryło się najczystsze
szaleństwo. Bardzo rzadko ujawniał je przede mną, jednak miałam już okazję
doświadczyć go na własnej skórze.
Po jednej z jego lekcji
Crouch przywołał mnie do siebie. Wszyscy tłumnie opuścili klasę, ja w tym
czasie przebiegłam pomiędzy ławkami i padłam mu w ramiona. Nie miał dla mnie w
ogóle czasu, a nasz związek rozwijał się jeszcze gorzej, niż wtedy, kiedy on
pracował tylko i wyłącznie dla Czarnego Pana, a ja mogłam odwiedzać go wtedy,
kiedy tylko chciałam.
- Ostatnie zadanie już prawie
za miesiąc, cieszysz się? – zapytał, przytulając mnie tak mocno, jak tylko
potrafił. Przycisnęłam policzek do jego piersi i westchnęłam cicho:
- Kiedy sobie myślę, że to
moje ostatnie tygodnie w Hogwarcie, chce mi się płakać. Nie będę mogła żyć bez
tej szkoły. Zawsze miałam taką perspektywę, że czego bym nie zrobiła… co by się
nie wydarzyło, będę miała gdzie wracać. A kiedy zakończę edukację, to co ze
sobą zrobię? Mam wracać do rodziców? Zamieszkać u Czarnego Pana? Nie mam na
myśli złota, ale raczej tego, co dalej pocznę ze swoim życiem.
- Nie wiadomo, czy w ogóle
będzie później jakieś życie – powiedział Barty, a jego głos jakoś dziwnie
zadrżał. – A jeśli będzie, to się nie martw. Jakoś sobie poradzimy, przecież
jesteśmy elitą, czyż nie?
Roześmiał się i pocałował
mnie w policzek, ale w tym jego śmiechu było coś tak bardzo nieszczerego,
prawie groteskowego… Ale on skończył Hogwart już wiele lat temu i żył bez
niego. Odnalazł swoją drogę. A ja? Jedyne, co było pewne, to muzyka. Nie mogłam
mieć nawet swojej rodziny.
- Tonks urodziła syna –
mruknęłam.
- Wiem, Snape mi mówił.
Wilkołak próbuje żyć tak, jakby był człowiekiem…
- Dziecko Remusa nie zostało
skażone – przerwałam mu, nieco urażona jego słowami, mimo że nie dotyczyły mnie
osobiście. – Ale mimo wszystko… nawet taki prymitywny wilkołak może się
zakochać, mieć syna…
- A ty się nie zakochałaś? –
zapytał.
Zamilkłam.
~*~
Króciutki rozdzialik tuż
przed moją pielgrzymką na Kalwarię Pacławską. Dzisiaj jest w ogóle jakieś
szaleństwo… Pakowanie, rocznica na Douce Fleur, post na Proroka… Masakra. Ale
udało mi się wyrobić, mało tego, jest to drugi dzień, kiedy zrobiłam wszystko,
co miałam do zrobienia. Pewnie się ucieszycie, jak Wam powiem, że od następnego
odcinka zaczynam przygotowania do bitwy. Tak, jak planowałam! Marzyłam sobie
skrycie, że narobię Wam takiego smaka, a później pójdę na pielgrzymkę i
będziecie musieli czekać, aż wrócę i rozpocznę bitwę. I udało mi się xD
Myślałam, że się nie wyrobię, a tu taka niespodzianka! I znalazłam mieszkanie w
Krakowie… Żyć, nie umierać. A jak myślicie, kto umrze podczas bitwy? ;) I kto
chce dedykację w 345?
~Aga ;)
OdpowiedzUsuń8 sierpnia 2013 o 22:23
No jak to kto chce xDD Tonks urodziła dziedzgo jakie to słodgie xDD Czemu Sophie się tyle uczy ? Nie przypominaj ludziom, że za miesiąc szkoła xD Znowu te rozdziały „sraty taty pierdu pierdu” bo czekamy na bitwę ;3 Smóteg i bul bo Sophie kończy Hogwart. Coś przypuszczam, że ją zabijesz w bitwie. Ja się tylko pytam jak SIOSTRZENICA Czarnego Pana bez Siostrzenicy ? XD Słaby komentarz, bo zasypiam ale rozdział mi się podoba. Udanej pielgrzymki !
12 sierpnia 2013 o 19:44
UsuńO to to, właśnie xD Za NIECAŁY miesiąc szkoła. A ja mam jeszcze dwa miesiące, HAAAA XD
Hahaha, to taki paradoks. Wiesz, że lubię dziwne rzeczy. Wtedy może będę pisać jako SIOSTRZENIEC Voldka? Jeden spoiler – Spirydion przeżyje xD
~Patrycja
OdpowiedzUsuń8 sierpnia 2013 o 23:00
No cóż, smaka to narobiłaś dużego. Barty boi się że Sophie zginie, prawda? Albo inaczej. Że ON zginie, a wtedy Sophie zapragnie znowu coś sobie zrobić. Tak bynajmniej to zrozumiałam. A Snape, jaki nagle troskliwy i milutki się zrobił wobec Sophie! Chyba chce się jej przypodobać, choć, na ile to się zda i czy w ogóle przyda…
Ashley boi się chodzić sama po korytarzach? No to już nie pojęte, żeby Ślizgoni bali się Śmierciożerców.
Serdecznie pozdrawiam,
Patrycja.
12 sierpnia 2013 o 19:42
UsuńA bo z Ashley taka Ślizgonka, jak z Hermiony czarownica czystej krwi xD
Hue hue hue, nie wzięłaś pod uwagę dwóch rzeczy – ewentualnie albo zginą oboje, albo żadne z nich xD
~Areti
OdpowiedzUsuń9 sierpnia 2013 o 18:29
Już się nie mogę doczekać rozstrzygnięcia Siedmioboju Magicznego, mam nadzieję, że wygra go Sophie :D Szkoda tylko, że tak krótko :C Z niecierpliwością czekam na następny rozdał :)
Pozdrawiam.
12 sierpnia 2013 o 19:41
UsuńGdyby wygrała, to by już był szczyt marysue’izmu xD