1 sierpnia 2013

Rozdział 342

        Jacques czekał cierpliwie na progu, odziany w gruby, skórzany płaszcz i wielką, futrzaną czapkę, chroniącą przed mrozem jego ostrzyżoną na jeża fryzurę i uszy. Uściskał mnie, zanim jeszcze wpuściłam go do środka. Kiedy zamknęłam drzwi, nie mogłam przestać się uśmiechać. Tak bardzo tęskniłam za jego obecnością, był dla mnie przecież bardzo ważną osobą… co prawda ostatnio zapomniałam o nim, za co było mi wstyd, jednak radość z jego niezapowiedzianej wizyty całkowicie przyćmiła inne uczucia.
- Przepraszam, że nie pisałam… tyle się działo… Opowiadaj, co tam u ciebie? – zapytałam, kiedy Jacques zdjął futrzaną czapkę i gruby, ciepły płaszcz. – Moich rodziców nie ma, udali się do swoich przyjaciół, Weasleyów, ja jestem z nimi tak jakby… skłócona…
- Gdybyś nie miała z kimś konfliktu, nie byłabyś sobą – zaśmiał się. W tym żarcie było sporo prawdy, gdyż nie pamiętam dnia, w którym nie byłabym z kimś poróżniona.
Weszliśmy do kuchni, która zazwyczaj zastępowała nam salon i usiedliśmy przy stole. Dopiero wtedy zauważyłam, jak Jacques się zmienił. Był nieco starszy, poważniejszy i jakby… bardziej zmęczony.  Zastanawiałam się, co przez ten czas robił. Może miał jakąś narzeczoną? Albo działał w tajemnicy po którejś ze stron? Ja oczywiście byłam zbyt sentymentalna, zawsze stawiałam rodzinę ponad wszystko, nawet sprawiedliwość, więc potrafiłabym mu nawet wybaczyć, gdyby spiskował przeciwko mnie, choć bardzo by mnie to zraniło. Dlatego nie chciałam wiedzieć i postanowiłam nie pytać. Dla dobra swego własnego sumienia. I tak już gryzłam się tym, że znałam miejsce pobytu Harry’ego Pottera, a nie podzieliłam się tą informacją z Lordem Voldemortem, choć ten tak chciwie spijał z ust każdego, kto miał na ten temat cokolwiek do powiedzenia, każde słowo.
- Chciałem ci powiedzieć to już dawno – podjął na nowo, kiedy podałam herbatę. – Wracam do Paryża. Muszę tam załatwić kilka spraw.
Nie dałam po sobie poznać, że to zdanie wywołało w moim sercu nieopisany ból. Nawet uśmiechnęłam się krzywo, zachęcając go do dalszej rozmowy. Nigdy nie rozmawiałam o mojej Ojczyźnie. Nigdy nawet o niej nie myślałam. Po prostu nie chciałam się niepotrzebnie zadręczać. Już dawno pogodziłam się z decyzją Czarnego Pana, który nigdy nie wyrazi zgody na mój powrót do Francji. Oczywiście, mogłam się łudzić, że kiedyś mi to wyjaśni… A teraz nie chciałam nawet myśleć o Paryżu, aby nie budzić w sobie tego maleńkiego ognika nadziei…
- I pogodziłem się z bratem. Trochę to trwało, ale w końcu sam przyszedł do mnie, aby porozmawiać – dodał. Ta informacja skutecznie odwróciła moją uwagę od ponurych myśli.
- Naprawdę? Nie wierzę, że sam z siebie wyciągnął rękę na zgodę! – zawołałam, a serce zabiło mi mocniej w piersi.
Tak naprawdę nie chciałam jakiegoś niesamowitego pojednania z dawną rodziną, aczkolwiek zależało mi na tym, aby w końcu zapanował spokój, przynajmniej między mną a rodzicami. Nie oczekiwałam tego oczywiście od Czarnego Pana, on nienawidził każdego, z tym także już dawno się pogodziłam. Natomiast pojednanie dwóch skłóconych braci to cudowny, potężny krok naprzód! Byłam zachwycona, kiedy o tym się dowiedziałam.
- Ja również byłem tym zaskoczony – rzekł Jacques, kiwając głową w sposób, którego nie powstydziłby się sędziwy, doświadczony przez życia staruszek. – Jednak najwyraźniej każdy wcześniej czy później dojrzewa do pewnych decyzji… Mam nadzieję, że na ciebie też przyjdzie pora.
- Na mnie? – zdziwiłam się, nie wierząc własnym uszom.
- A twój konflikt z rodzicami? – zapytał i uniósł lekko brwi. – Rozumiem, że posiadasz takie, a nie inne poglądy, przyjaciele Ghostów mają inne… To wasza sprawa. Ale tak naprawdę ta cała historia z Bonitusem i Melanią ma związek z czymś zupełnie innym.
Spojrzałam na niego spode łba, nieco zawstydzona, gdyż już wiedziałam, co miał na myśli. Mimo wszystko spytałam:
- Niby z czym?
- Z tym, że ani ty, ani oni nie potraficie się przyznać do błędu.
Tak, to była prawda. Jednak to oni najbardziej zawinili. Jak mogli przegnać swoją córkę z domu? Nawet, jeśli był to tylko chwilowy odruch, ośmielę się nawet stwierdzić, że był on niesamowicie głupi, ponieważ Melania sama wepchnęła mnie w łapy swego brata, który tylko czekał na okazję. I wykorzystał ją maksymalnie. Jednak w tłumaczenie, że powodem nienawiści Melanii do mnie było moje rzekome podobieństwo do Anzelma… Cóż za infantylne i idiotyczne wyjaśnienie! W które zresztą na początku sama uwierzyłam… Teraz jednak, kiedy już trochę dorosłam i zrozumiałam wiele spraw, których wcześniej nie byłam w stanie pojąć, wiem, że moja matka jest zbyt inteligentną i dumną osobą, aby ukrywać się za tak głupimi wykrętami. Tam musiała być kolejna tajemnica. Sekret, i to tak wielki, że odkrycie go mogłoby zapewne zniszczyć życie nie tylko im, ale i mnie samej.
Przełknęłam maleńki łyk słodkiej herbaty z cytryną.
- Masz rację. Ale to oni rozpoczęli to wszystko. Narobili zbyt wiele zła – przyznałam.
- A ty możesz uczynić sporo dobrego. Możesz zakończyć to wszystko.
 Nic już nie odpowiedziałam.

Dopiliśmy herbatę, porozmawialiśmy jeszcze trochę o bardziej ogólnych sprawach, głównie o Hogwarcie i wielkich zmianach, które w nim nastały, do tego opowiedziałam wujowi o moim udziale w Siedmioboju Magicznym, każde zdanie opisałam mu niezwykle dokładnie, zwłaszcza to ostatnie, z którym nie miałam najprzyjemniejszych wspomnień. Złapałam się na tym, że mimo wszystko było to dla mnie niesamowicie emocjonujące wydarzenie, przeżywałam każdą konkurencję, mniej lub bardziej, ale jednak przejmowałam się tym. Czułam gniew, kiedy coś nie szło po mojej myśli, lecz także odczuwałam radość, gdy wygrywałam albo zdobywałam bardzo wysoką liczbę punktów. Same zadania, mimo że nie były dla mnie jakoś niesamowicie trudne, sprawiały mi swego rodzaju przyjemność. Mogłam legalnie sprawdzać regularnie swoje zdolności magiczne, z zachwytem obserwować, jak rosną, jak… zmieniają się.
Później nasza rozmowa zeszła na ostatnie wydarzenia. Wiedziałam, że to bardzo delikatny temat, Jacques też to czuł, więc staraliśmy się unikać niektórych nazwisk, epizodów, dat… Wolałam porozmawiać o czymś innym, bałam się, że wuj za chwilę zapyta o Lorda Voldemorta.
- To wszystko jest bardziej stresujące, niż mi się wydawało – mruknęłam, wpatrując się w swoje stopy, kiedy szliśmy powoli lekko rozmokniętą, błotnistą ścieżką przez martwy jeszcze sad. – Myślałam, że skoro jestem jego… moja rodzina będzie całkowicie bezpieczna. Że będą żyli tak, jak wcześniej. Ale najpierw prawie zabili Livię, wilkołak, który jest pod naszą kontrolą, zaatakował ją. Gdyby nie… A teraz Bes. Nie wygląda najlepiej, chyba za bardzo się przejmuje tym wszystkim.
- Przykro mi. Ale sama przyznaj, Śmierciożercy to nie osoby, które kierują się w życiu moralnością i złotymi zasadami swoich dziadków – rzekł. – Obiecają ci jedno, a zrobią drugie.

         Jacques został ze mną do samego powrotu rodziców. Bes i Sethi słabo znali mojego wuja, choć nie dziwiłam im się, ja sama przecież niedawno go poznałam. Usiadłam cichutko w kącie kuchni, kiedy Ghostowie i Serpens spoczęli przy stole. Rozmawiali krótko i raczej o niczym konkretnym, wiadomo. Musieli najpierw dowiedzieć się czegoś o sobie, aby obdarzyć się wzajemnie zaufaniem. Przysłuchiwałam się temu uważnie, obserwując jednocześnie Jacquesa i rodziców. Serpens na początku sprawiał wrażenie, jakby obserwował przez dłuższą chwilę Bes, która nie zwróciła na to uwagi. Zapewne chciał sprawdzić, czy to, co mówiłam o jej kiepskim stanie zdrowie to prawda. Ucieszyłam się w duchu, że powoli znajdują wspólny język, ponieważ bardzo lubiłam młodszego brata Bonitusa i wierzyłam, że nasza znajomość może z czasem przerodzić się w piękną przyjaźń.

*

         Nadszedł ostatni wieczór mojego pobytu w domu. Następnego ranka musiałam jakimś cudem przedostać się do Hogwartu. Planowałam najpierw deportować się do dworu Malfoyów, a później, z kominka Lucjusza przenieść się za pomocą sieci Fiuu do kominka Slughorna. Nie chciałam widzieć się ze Snape’em sam na sam, wciąż czułam wstyd na samo wspomnienie owej tragicznej dla mnie nocy w puszczy. Przez cały mój pobyt w domu łudziłam się, choć nie jawnie oczywiście, że może dostanę jakąś sowę od Czarnego Pana, że może będzie chciał ze mną o tym wszystkim porozmawiać… Jednak on milczał. Będąc prawie w desperacji, pewnego dnia zapytałam Bes, wykręcając sobie ręce:
- Czy… czy przyszedł do mnie jakiś list?
Matka spojrzała na mnie znad książki, nie podejrzewając niczego.
- Nie, od tygodnia nie przyleciała żadna sowa – odparła i powróciła do lektury. Wbiegłam więc z powrotem po schodach do swojego pokoju.

Jednak ostatniego wieczora zdarzyło się coś niesamowitego. Hmm, cóż. Niesamowite to może nieodpowiednie słowo, przecież mogłam się domyślić, że tak się stanie. On jest przecież tak sentymentalny i uwielbia symbole… A przecież od zawsze temu zaprzeczał. I z pewnością będzie kłamał dalej, choć dowody na to są oczywiste.
Było już niesamowicie późno, moi rodzice poszli spać jakieś dwie godziny temu, ale ja nadal leżałam na łóżku w otaczającym mnie mroku, świecąc sobie tylko różdżką i czytając książkę. Właśnie na tych feriach wielkanocnych zdałam sobie sprawę, jak dawno tego nie robiłam, a jak bardzo mi tego brakowało. Co jakiś czas zerkałam na kamienny posąg Buddy, aby się upewnić, że wszystkie kadzidełka wciąż dymią. Ten zapach niezwykle stępiał moje zmysły, mroczył mój umysł i sprawiał, że miałam problem z wyczuciem obecności człowieka. Jednak tej osoby nie mogłabym zauważyć, choćby powietrze było całkowicie czyste.
Na lewym przedramieniu poczułam mocne pieczenie. Tak, już wiedziałam, kto niepokoił mnie ostatniej nocy. Nie teleportowałam się jednak. Poczułam, że muszę podejść do okna… byłam jak zaczarowana, choć wiedziałam, że nikt nie był w stanie rzucić na mnie żadnego zaklęcia. Zatem wyszłam szybko na parapet i wyjrzałam na zewnątrz. Moim oczom ukazała się tylko nieprzenikniona ciemność i… jakieś maleńkie, niebieskawe światełko, kuszące, jak gorąca gwiazda. Bez zastanowienia opadłam miękko na błotnistą, klejącą, wonną ziemię i podążyłam za przynętom. Wiedziałam, że czynię nierozsądnie, jednak byłam gotowa na odparcie każdego ataku. Różdżka w pogotowiu, oczy szeroko otwarte, uszy wsłuchane w ciszę, a sylwetka nieco pochylona. Jednak nic się nie wydarzyło, a ja szłam, szłam i szłam… a światełko w ogóle się nie przybliżało.
Dotarłam do sadu. Tam poczułam lekki niepokój, więc rozejrzałam się szybko. Nie bałam się, lecz uczucie, które niespodziewanie mnie ogarnęło, nie należało do najprzyjemniejszych. Pomyślałam, że muszę znajdować się już blisko celu, choć majacząca ponad metr nad ziemią, świecąca kuleczka nie zbliżyła się do mnie ani o cal. Przyspieszyłam więc kroku. Nie mogłam znieść tego mrowienia na karku i nieprzyjemnych dreszczy po obu bokach, a kiedy szłam szybciej, czułam się też o wiele lepiej. W pewnym momencie zobaczyłam jakiś ciemny kształt. Był to wysoki, smukły mężczyzna, a stał tak nieruchomo, jak posąg. Nie wydzielał też żadnego zapachu, nie słyszałam żadnego brzęczenia myśli, szumu krwi…
Na początku pomyślałam: Armand?
Jednak to nie był on. Wiedziałam też, że Marius również nie mógł mnie odwiedzić, gdyż był obecnie gdzieś na Wschodzie. Słyszałam jakieś echo jego myśli właśnie z tamtego obszaru.
Wyprostowałam się i zapaliłam różdżkę, a moim oczom ukazała się upiornie blada i nienaturalna twarz Lorda Voldemorta. Aż odskoczyłam, wydając z siebie zduszony okrzyk przerażenia, choć wcale nie poczułam strachu. Był to raczej szok spowodowany jego tak zmienioną postacią.
Zaśmiał się drwiąco i zakręcił swoją różdżką w powietrzu koło, a majacząca w oddali, błękitna gwiazda zniknęła.
- Jak łatwo cię nabrać… I jak łatwo posiąść cechy Żywego Trupa, nie będąc martwym – przemówił. Jego głos był tak zimny i szyderczy jak zwykle. Ze mną rzadko w ten sposób rozmawiał, przeważnie porzucał chłód na rzecz czegoś na kształt koślawej czułości.
Natychmiast się opanowałam. Schowałam różdżkę do kieszeni i utkwiłam wzrok w wuju, oczekując, aż znowu się odezwie. W końcu to on mnie wezwał i z pewnością nie uczynił tego, aby mi się pochwalić swoimi umiejętnościami, o których do tego momentu nie wiedziałam.
- Muszę z tobą porozmawiać na temat ostatniego nieporozumienia – zaczął podejrzanie spokojnym i niewinnym tonem głosu, choć w jego oczach błyszczały już groźne iskierki. – Niby spałaś normalnie w Hogwarcie, uczyłaś się w bibliotece, uczęszczałaś na lekcje… A nagle szmalcownicy znajdują nieprzyzwoicie podobną do ciebie dziewczynę w namiocie Pottera. Zaskakujące, nie uważasz?
- Niesamowite. To chyba magia – zadrwiłam, krzyżując ręce na piersiach. W oczach Voldemorta zamigotało ostrzeżenie typu Uważaj, jesteś już blisko granicy. Ja jednak nie przejęłam się tym ani trochę. Wciąż byłam wściekła na wuja, do tego doszedł żal, że tak ostatnio chłodno i oficjalnie się ze mną obchodził.
Czarny Pan rozluźnił się nieco. Oparł się nonszalancko o pień niskiej jabłonki i zaczął bawić się różdżką, przetaczając ją pomiędzy długimi, kościstymi palcami, jak to miał w zwyczaju. To milczenie zdało mi się całą wiecznością, choć trwało zaledwie kilkanaście sekund, podczas których zastanawiałam się, czy zamierza mnie ukarać za moje nieposłuszeństwo.
W końcu odezwał się jeszcze bardziej tajemniczo, niż przedtem, a jego głos brzmiał jak cichy powiew chłodnego wiatru zimą:
- Zawiodłaś mnie, nie będę tego ukrywał. Okłamałaś nie tylko Snape’a i moich Śmierciożerców, ale okłamałaś także i mnie. I nie mówię już o twojej wycieczce, doskonale wiem, że opuszczasz Hogwart, kiedy tylko chcesz, nikt nie ma na to żadnego wpływu, nawet ja. Jednak nie spotkałaś się ani z Armandem, ani nawet ze swoimi rodzicami, tylko poleciałaś prosto do Harry’ego Pottera. Wiedziałaś, gdzie on jest i przez tyle czasu mi nie powiedziałaś. To mogę uznać za zdradę.
Parsknęłam drwiącym śmiechem.
- Oczywiście, tobie można mnie oszukiwać, ale jeśli ja już coś przed tobą zatajam, to jest wielka zdrada! – odpowiedziałam mu, wciąż szczerząc się okropnie. Było to rozbawienie pomieszane z narastającym gniewem i rozgoryczeniem, gromadzącym się we mnie podczas naszego ostatniego, bardzo intymnego spotkania. – Nie wiedziałam, gdzie się ukrywa Potter, po prostu teleportowałam się i pojawiłam się w jego namiocie. To nie moja wina, że mam zdolności, których ty nigdy nie posiądziesz. Powinieneś się z tym pogodzić, a nie wyciągać mnie w nocy z łóżka tylko po to, aby robić jakieś śmieszne wyrzuty.
- Doskonale, za to ja posiadłem w tym czasie bardzo wiele kobiet i nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to cudowne uczucie w końcu się od ciebie uwolnić. Może powinnaś zaakceptować to, że istnieją czarownice, które również są w stanie dać mi to, co ty – te słowa wywołały we mnie jeszcze większy gniew, a w żołądku poczułam nieprzyjemny uścisk.
- Spodziewałam się po tobie jakiegoś bardziej elokwentnego argumentu, niż to, że rzucasz na mugolki zaklęcie Imperius, gwałcisz je, a potem mordujesz. I czego ja nie mam, co one mają? Czystą krew? Powiem ci! Przebywam z tobą i nikt mnie do tego nie zmusza, gdyby nie ja, byłbyś sam, jak palec i przegrałbyś we wszystkim.
- Na chwilę obecną całkiem nieźle sobie radzę, nie potrzebuję cię…
Moja ręka sama powędrowała w kierunku jego twarzy. Odbiłam się od błotnistego podłoża, aż cmoknęło, a dłoń z ostrym trzaskiem uderzyła w policzek mego wuja. Wszystko nagle umilkło. Głosy w mojej głowie niczego już nie szeptały, krew przestała szumieć mi w uszach, a w sadzie znowu zapanował spokój. Był jednak przepełniony swego rodzaju napięciem. Patrzyłam pustymi oczami w twarz Czarnego Pana, a on trzymał się za pulsujący policzek i przyglądał mi się, zaskoczony tym, co się właśnie wydarzyło. Tak trwaliśmy, usiłując zapanować nad dygotaniem ciał, aby nie pokazać sobie nawzajem tego, jak bardzo nas to wszystko zszokowało.
Voldemort pierwszy odzyskał oddech.
- Sophie…
Cofnęłam się, aby nie pozwolić się mu dotknąć. Wyciągnął rękę, aby pochwycić moje ramię. Uniosłam jednak dłonie tak, jakbym chciała się przed nim obronić. Nie mogłam już na niego patrzeć, wypowiedział o jedno zdanie za dużo. To wystarczyło, abym mogła przestać myśleć o nim w jakikolwiek przychylny sposób. Te ostatnie słowa były kroplą, która przepełniła czarę. Runęło wszystko, co budowaliśmy przez tyle miesięcy. Znów się od siebie oddaliliśmy, a ja nie potrafiłam sobie wyobrazić po tym, co powiedział, że kiedyś wszystko będzie dobrze.
- Nie… Mam już dość. Jestem prawdopodobnie jedyną osobą, która, koniec końców, zawsze była ci wierna. A jeśli w to nie wierzysz…
Wzruszyłam jeszcze ramionami i odeszłam.
Mój świat na tę noc się skończył. Gdy wróciłam do łóżka, nie płakałam. Nie rozpaczałam. Nawet o tym nie myślałam. Zapadłam w sen, który miał przynieść ulgę, a był tylko nieprzeniknioną, lodowatą czernią.

~*~


No i jest Voldemort, wedle życzenia. Do bitwy o Hogwart zostało coraz mniej rozdziałów, więc powoli się szykujcie, w zasadzie za kilkanaście dni każdy odcinek może być właśnie tym początkiem końca. Nie mogę uwierzyć, że to tak blisko. Praktycznie od pierwszej rocznicy tego wyczekiwałam i zawsze zdawało się to dla mnie tak… odległe. Ale dość o tym, jeszcze będzie czas na pisanie o bitwie. Założyłam nową sondę. Tak, tak, oto ja. Muszę sobie nawalić wszystkiego, bo bym nie była sobą. Tym razem założyłam bloga, gdzie będę pisać miniaturki. Wiadomo, od czasu do czasu, aby odetchnąć od długich fabuł. A sonda ma mi pomóc wybrać pierwszy temat takiej miniaturki. Tutaj macie link i głosujcie! Pierwsze opowiadanko już w weekend xD Dedykacja dla Patrycji :*

6 komentarzy:

  1. ~Patrycja
    1 sierpnia 2013 o 21:43

    No cóż po pierwsze muszę podziękować za dedykację, chyba nawet wiem za co ją dostałam ;P
    Był Voldzio, był Jaques, byli Ghostowie, brakuje tylko Darli jak Ci już mówiłam ;P Zdziwiło mnie że Voldemort tak spokojnie zareagował na całą sytuacje i nadal nie wiem jak on może oskarżać tyle razy Sophie o zdradę, ona jest, mimo wszystko, jego najwierniejszą, bynajmniej według mnie.
    Nie chcę żebyś kończyła siostrzenicę po bitwie, masz kontynuować ją dalej!!! Tymczasem kończę.
    Serdecznie pozdrawiam :)
    Patrycja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1 sierpnia 2013 o 21:48
      No pewnie, że będę kontynuować! O ile będziecie czytać i wyrażać swoje opinie na temat tego, co piszę, na każdy możliwy sposób :)
      Taaak, zgadłaś Jacquesa i nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem! Ty mi chyba z tyłu głowy wyrastasz, jak Voldek Quirrellowi i wiesz, o czym myślę xD Uuu, zaczynam się bać, bo może już wiesz, jaki będzie wynik bitwy :O

      Usuń
    2. ~Patrycja
      2 sierpnia 2013 o 10:20

      Nie, tego niestety nie wiem, choć nie powiem, kusząca jest ta wiedza ;)

      Usuń
    3. 2 sierpnia 2013 o 11:13
      A żebyś wiedziała ;>

      Usuń
  2. ~Tenebris Lupus
    4 sierpnia 2013 o 13:41

    Ja cię tylko o jedno proszę, nie rób mi tego, i nie zabijaj Czarnego Pana w Bitwie ;___;
    Proszę c;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 4 sierpnia 2013 o 13:56
      Widzę, że Wy już wszyscy żyjecie bitwą! Ja nie wiem, co będzie, jak już zakończę opisywać bitwę, nikt SCP nie będzie czytał xD

      Usuń