Mimo że zalecił Sophie
pozostanie w dworku przez resztę dnia, on sam opuścił go przed wieczorem.
Dziewczyna nie skomentowała tego ani jednym słowem, wiedziała, że niczego tym
nie wskóra. Jeżeli Lord Voldemort czegoś chciał, zawsze to dostawał, bez
względu na cenę. Och, gdyby wiedziała, jak bardzo w tej chwili pragnął z nią
zostać… nie zaczynać rozdziału, za co z całą pewnością go znienawidzi… Kiedy
leciał w szybko gęstniejącym mroku, a jesienny, chłodny wiatr targał jego
czarną szatę, czuł w żołądku nieprzyjemny uścisk, jakby żelazna dłoń pochwyciła
jego wnętrzności silnymi palcami i trzymała tak, że żadna na świecie moc nie
była w stanie ich rozewrzeć. Już od bardzo wielu tygodni nawiedzała go ta
ponura myśl. Od dnia, kiedy spotkał się ze starym Albańczykiem. Teraz bardzo
potrzebował rozmowy z nim. Potrzebował usłyszeć z tych suchych, pomarszczonych
przez czas ust, że jednak istniej inna droga, choć sam dobrze wiedział, że to
nie prawda. Nie mógł tego odkładać w nieskończoność. Oszukiwał się.
Lecąc tak, w ogóle nie
zwracał uwagi na to, gdzie jest i na co patrzy. Doskonale znał drogę, tak
dobrze, że jego ciało samo kierowało się w odpowiednią stronę. A pędził tak, że
nie jeden Nieśmiertelny Krwiopijca mógłby mu tego pozazdrościć. Podświadomie
wiedział, że to niezdrowe, ale miało to teraz dlań drugorzędne znaczenie.
Wszystko dookoła niego rozmazywało się, a on trwał uparcie przy tej prędkości,
z różdżką w ręku i oczami utkwionymi w ciemnym horyzoncie.
Podróż nie trwała długo. Zaledwie godzinę, może nie całą, choć jemu
wydawało się, iż leciał tak całą wieczność. Z ulgą przesyconą niepewnością
wylądował przed drewnianymi, nieheblowanymi drzwiami obdartymi przez wiatr i
czas. W okienku na samej górze wieży płonęło chybotliwe, czerwonawe światełko
świecy. Poruszyło się nieznacznie, co musiało oznaczać, że starzec wstał, aby
zejść i wpuścić go do środka. Kiedy zawiasy skrzypnęły cicho, a drzwi uchyliły
się, w powstałej szparze Czarny Pan dostrzegł wielkie, czyste oczy starca,
utkwione w nim bez cienia zaskoczenia. Wręcz przeciwnie. Wyglądał tak, jakby
się go spodziewał dokładnie w tej chwili, tego samego dnia. Voldemort uniósł
różdżkę, na której końcu zapłonęło ostre, srebrno niebieskie światło.
- Dobry wieczór, Tom – rzekł Gazi i cofnął się, aby jego gość mógł
wejść do środka. – Spodziewałem się ciebie.
Widząc wyraz jego twarzy, natychmiast zorientował się, po co tu
przyszedł. Jego pomarszczone kąciki ust drgnęły gwałtownie, jakby starzec
chciał usilnie powstrzymać wybuch śmiechu. Poczuł zadowolenie, czego nie można
było powiedzieć o Voldemorcie.
Weszli razem na samą górę wieży, gdzie znajdowała się mała komnata, w
której Gazi sypiał. Łóżko jednak nie było przygotowane do snu, wręcz
przeciwnie. Wszystko wyglądało tak, jakby starzec spodziewał się kogoś. Czarny
Pan usiadł we wskazanym fotelu, jego noga drgała nerwowo, dopóki Gazi nie
postawił przed nimi na niskim stoliku butelki z czerwonym winem. Różdżką
wyczarował kieliszki.
- Odwiedzasz mnie o tak późnej porze – zaczął, patrząc na Riddle’a
uważnie, jakby chciał dobrze zapamiętać jego reakcję. Czuł jego wściekłość, co
oznaczało, że musiał tego wieczora uważać, aby głupio go nie sprowokować. –
Czyli musisz mieć do mnie jakąś ważną sprawę. Nie cierpiącą zwłoki.
- Nie mylisz się. Dawno temu powiedziałeś mi, że lepiej będzie dla
mnie i dla Sophie, kiedy sam zajmę się szkoleniem jej – rzekł.
- Wybornie zapamiętałeś moje słowa. I co, stosujesz się do moich rad?
– zapytał. Czarny Pan spojrzał na niego z nieukrywanym gniewem w oczach, które
lśniły w czerwonym półmroku jeszcze bardziej, niż zwykle i miały jeszcze
głębszy odcień rubinu.
- Odebrało ci rozum? – z jego ust wydobył się straszliwy syk, który
spowodował, że dreszcz przebiegł po starych, spracowanych plecach Gaziego. –
Przenigdy nie zrobiłbym jej tego…
- Tom, sam doskonale wiesz, że to jest konieczne – przerwał mu łagodnie
Albańczyk i nalał wina do obu kieliszków, ale Czarny Pan zupełnie to
zignorował. Gniew wezbrał w nim jak woda w rzece po gwałtownej, wielodniowej
ulewie. Zerwał się z fotela i zaczął przewracać wszystko, co akurat nawinęło mu
się pod rękę. Wściekłość jednak nie ustępowała. Gazi zaś ciągnął dalej: -
Musisz ją wzmocnić właśnie w ten sposób, sprawić, że stanie się odporna. Ja
wiem, że to będzie dla ciebie straszne, ale kiedy już się skończy… Oboje
odniesiecie sukces. Oboje będziecie silniejsi, taką właśnie moc ma cierpienie.
Voldemort zatrzymał się. Jego oczy wprost płonęły wściekłością, ale
Gazi dostrzegł w nich coś jeszcze. Wyraz, kształtujący się… w rozpacz. Przełknął głośno ślinę, twarz
mu się wydłużyła, kiedy Czarny Pan odpowiedział w końcu ze stanowczością i
niezwykłą determinacją:
- Nie.
Wydał z siebie zwierzęce, wściekłe warknięcie i przewrócił okrągły,
drewniany stolik, na którym stał trunek. W głowie miał gonitwę myśli. Uczucia
toczyły bezlitosną walkę z pragnieniem zdobycia potęgi jeszcze większej od tej,
którą posiadał przed swoją klęską. Ręce drżały mu okropnie, sam zaś czuł się
teraz okropnie słaby. Chciał się ukryć jak najdalej od tej obskurnej, starej
wieży. Na jego idealnym, gładkim, alabastrowym czole pojawiła się podłużna
zmarszczka. Mimo że miał już swoje lata, czuł się i wyglądał doskonale.
Perfekcyjnie. I zdawał sobie z tego sprawę, mimo swojego oczywistego uroku i
przerażającej postaci, fascynował. Fascynował wszystkich, którzy na niego
patrzyli, większość jednak odczuwała to w swoich sercach tak głęboko, że zanim
to sobie uświadomili, zazwyczaj ginęli gwałtownie, mając przed oczami jego
wielkie, szkarłatne tęczówki i oślepiający, szmaragdowozielony błysk klątwy.
- Musi ci na niej naprawdę zależeć – rzekł Gazi, przyglądając mu się
ze spokojem. Nie okazał najmniejszej emocji, kiedy patrzył, jak Lord Voldemort
rujnuje jego pokój. To naprawdę drobnostka, wystarczy jedno zaklęcie. W tej
chwili liczyły się rzeczy ważne, rzeczy wyższe, niebiańskie… - Ale musisz być
rozsądny. Tom… - wstał i podszedł do niego, by z niezwykłą łagodnością położyć
mu rękę na ramieniu, które drgnęło lekko. – Wszystko wymaga poświęceń. Jesteś
przecież taki inteligentny. Nie potrzebujesz mojego wsparcia ani rad, po prostu
rób swoje.
Voldemort spojrzał na niego spode łba, już całkowicie spokojny i
opanowany. Wyprostował się godnie, jego pierś skryta pod czarną szatą uniosła
się nieco w głębokim, kojącym oddechu. Myślał już czysto, nic nie zaśmiecało
jego umysłu. Żadne emocje, uczucia. Nic. Czuł się podle, ponieważ pozwolił
sobie na utratę panowania nad sobą. Widział już przed sobą cel. Całkiem
wyraźnie. Musiał jednak sprawić, by Sophie pozostała przy nim przez jakiś czas.
Długi czas. Bez względu na to, czy będzie musiała porzucić na jakiś czas
Hogwart, Siedmiobój i życie. To było teraz najważniejsze. Powinien zacząć od
początku, ale… nie. Nie we własnym domu. Tam było teraz bardziej
niebezpiecznie, niż w domu każdego swojego Śmierciożercy. Będzie musiał po
prostu robić swoje, nie zważając na wszystko dookoła nich.
Tak bardzo spieszył się,
że kiedy przebył już połowę drogi, teleportował się. Chciał to zrobić wszystko,
nic nie mówiąc. Nadal czuł swego rodzaju obawę, rozchwianie emocjonalne, ale
teraz już idealnie nad tym panował. Kiedy pojawił się we dworze Lucjusza Malfoya,
zauważył w holu Bellatriks biegnącą ku niemu z zapieczętowanym listem w ręku.
Poczuł niepokój na jego widok. Któż zamierzał przerwać mu dokonanie tego, z
czym i tak miał wielkie kłopoty pogodzić się?
- Panie mój! – zawołała Lestrange i wręczyła mu kopertę. – Sowa
przybyła jakieś pół godziny temu, tutaj, napisane jest, że tylko ty możesz to
otworzyć.
Voldemort wziął od niej grubą, żółtawą kopertę i nakazał jej odejść.
Bellatriks posłusznie spełniła prośbę, choć na jej pięknej, pokrytej przeważnie
wyrazem szaleństwa twarzy pojawiła się troska. Czyją ręką wypisany był adres i
nazwisko odbiorcy, że Czarny Pan tak bardzo spoważniał? Ukryła się w swojej
komnacie, lecz myślami wciąż była przy swoim Mistrzu.
Voldemort zaś rozerwał kopertę i wyciągnął złożony na pół pergamin.
Znajdowało się tam jedno krótkie, napisane w pośpiechu zdanie: List do ciebie jest dla mnie ostatecznością,
lecz jestem zmuszona poprosić o spotkanie – Melania. Kąciki jego ust
zadrgały lekko, a serce wypełniło mu poczucie zwycięstwa i satysfakcji, zawsze,
kiedy miał świadomość triumfu nad starszą siostrą. Schował list do wewnętrznej
kieszeni szaty i czym prędzej opuścił dwór Malfoyów. Po prostu teleportował się,
myśląc o Melanii. Nie miał pojęcia, gdzie postanowiła się z nim spotkać.
Dopiero kiedy jego stopy uderzyły o twardy grunt, zdał sobie sprawę, że
znajduje się na jakimś zaniedbanym, mrocznym cmentarzu. Odważne posunięcie, pomyślał, uśmiechając się w duchu i krocząc
powoli zarośniętą ścieżką. Wielkie, stare, kamienne grobowce rzucały wysokie,
czarne cienie na pożółkłą, suchą trawą. Księżyc wychylał się spoza mrocznych
chmur, płynących powoli po aksamitnym, granatowym niebie, maleńkie, srebrne
gwiazdki zaś lśniły na nim niczym diamenty na sukniach pysznych, wyniosłych
dam, które Voldemort często widywał w towarzystwie swoich arystokratycznych
Śmierciożerców.
Jego nienaturalnie wyczulone zmysły wyostrzyły się w tym mroku jeszcze
bardziej. Gdzieś zza ogromnego, pokrytego ciemnozielonym mchem anioła dobiegł
go cichy, ledwo dosłyszalny szelest. Jego wzrok błyskawicznie skierował się w
tamtą stronę. Zza ułamanego, kamiennego skrzydła zerkała na niego nieco
wylękniona, lecz bez wątpienia rozeźlona kobieta. Długie, kasztanowe włosy
splecione miała w gruby warkocz, który przerzuciła sobie przez ramię i teraz
spoczywał jej na piersi. Ubrana była w prostą, czarną szatę czarownicy.
Voldemort natychmiast ją poznał. Na jego wargach mimowolnie pojawił się
charakterystyczny dla niego, cyniczny półuśmieszek, którym zwykł był obdarzać
zbyt frywolnych Śmierciożerców.
- Bardzo klimatyczne miejsce. Czemu zawdzięczam możliwość spotkania z
tobą? – zapytał z ironią, podchodząc do siostry.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi – warknęła, a jej blade oczy zalśniły w
blasku srebrnych promieni księżyca. – Wczoraj otrzymałam list od Spirydiona.
Był krótki i treściwy. Napisał, że podjął już decyzję dotyczącą swojego życia.
Chce zostać Śmierciożercą, bo tylko to zapewni mu w przyszłości prawdziwą
chwałę.
Voldemort doskonale znał zamiary swojego siostrzeńca, więc owa rozmowa
z Melanią, która właśnie miała miejsce, wydawała mu się być bezsensowna.
Spirydion był tak uderzający do niego samego z młodych lat, przez co sam Czarny
Pan czuł, że nawet gdyby chciał, nie mógłby go traktować tak, jak traktował
resztę Śmierciożerców. Oczywiście, nigdy nie będzie między nimi takiej więzi,
jaka łączyła go z jego siostrą, ale wydawało mu się to niemożliwe, że w tak
krótkim czasie zdołał go… polubić.
- Ależ Melanio, nie potrzebuję listu czy deklaracji Spirydiona, aby
wiedzieć, jaką drogą postanowił pójść. Usiądziemy? – odparł spokojnie i wskazał
na niski, marmurowy nagrobek. Pani Serpens oparła się o niego biodrem,
Voldemort zaś rozsiadł się na drugim, długim i kamiennym, mówiąc: – Wystarczy
spojrzeć na jego twarz, na charakter… Przyznaj, przypomina ci kogoś, hmm?
Kobieta spuściła wzrok, a oczy wypełniły się łzami. Już nie mogła
dłużej być tak uległa. Musiała wzbudzić w Voldemorcie jakieś uczucia, chociażby
najmniejsze.
- Ja wiem, że popełniłam wiele błędów, ale jestem dobrą matką! –
zawołała, a Czarny Pan dosłyszał w jej głosie rozpacz. – Chcesz zniszczyć życie
mojemu synowi? Pozostała w nim odrobina dobra, którą z dnia na dzień zabijasz!
Spaczyłeś już psychikę Sophie, nie rób tego Spirydionowi!
- Do niczego nie zmuszałem twoich dzieci – oświadczył Voldemort, a
ironiczny uśmiech spełzł mu z twarzy. – Musisz mi przyznać, że te błędy, które
popełniłaś, były znacznie poważniejsze, niż ci się wydaje. Jeśli myślisz, że
Sophie wybaczy ci kiedykolwiek to, co jej zrobiłaś…
- To ty namieszałeś jej w
głowie, ona nie jest normalna, bo od najmłodszych lat krzywdzisz ją… Spirydion
mi wszystko powiedział. Nie zachowujesz się, jak jej wuj, dotykasz ją, jak
mężczyzna… to jest obrzydliwe! – w jej oczach szkliły się już wyraźnie łzy,
spękane wargi drżały, a głos nabrzmiał od wstrętu. Voldemort poczuł się
dotknięty do żywego.
- Nigdy jej nie tknąłem, jeśli chcesz wierzyć – syknął tak jadowicie,
że Melanii zjeżyły się włosy na karku. Nie zauważyła tego, ale jego głos
brzmiał teraz bardziej ludzko, niż zwykle. – To, co do niej czuję… Wierz mi, to
nie jest łatwe. Za każdym razem, kiedy kładzie się ze mną do łóżka, wiem, że
nie mogę posunąć się dalej. I ona też to wie.
- Już samo to, że sypiacie razem w jednym łóżku jest niedopuszczalne,
chore…
- Dosyć.
Voldemort poderwał się z kamienia. Był wściekły. Poskromiony wcześniej
gniew narodził się w jego wnętrzu na nowo i szalał teraz, niczym huragan. Nie
zamierzał się z nikim dzielić informacjami na temat jego uczuć, a już na pewno
nie ze starszą siostrą. Mogła sobie nosić szatę czarownicy, żyć znowu „po
magicznemu”, ale jemu nie zamydliła oczu swoim obłudnym zachowaniem. W środku
wciąż była zdrajczynią, która pragnęła mieć przy sobie dwójkę swoich dzieci, by
móc nad nimi panować tylko dla swojej własnej uciechy i chęci zrobienia mu na
złość. Nie kochała Sophie, nie chciała jej dobra. Tak samo było ze Spirydionem,
ale on był na tyle silny i rozsądny, aby być w stanie sobie z tym poradzić. A
Sophie… Nie bez powodu umieścił ją w domu Sethi’ego i Bes. Tylko oni mogli
przygotować ją do życia, które miało ją czekać. Do życia u jego boku. Od dawna
wiedział, że kiedy nadejdzie czas, a on przybędzie, aby zabrać ją do siebie na
nauki, oddadzą mu ją bez słowa, ponieważ darzyli ją bezgraniczną, czystą
miłością.
- Wróć do domu – rzekł. Czuł w sobie ogromną moc, którą musiał szybko
uwolnić. Nadawała się idealnie do zadania, które go czekało. – I daj
Spirydionowi wolną rękę. Jeżeli się kogoś kocha, trzeba dać temu komuś wolność.
Nawet ja to wiem.
Odwrócił się na pięcie, a jego czarna peleryna załopotała za nim, jak
skrzydła wielkiego, czarnego ptaka, kiedy teleportował się z głośnym, suchym
trzaskiem. Musiał natychmiast znaleźć się w apartamencie Lucjusza. Jak najszybciej. Naprawdę nie chciał
tego robić, ale to była rzecz słuszna. Straszna, ale słuszna. Przecież już
wielokrotnie robił takie rzeczy. Rzeczy, na które nie miał ochoty, jednak
musiał się przemóc. Na tym przecież polegała jego siła. Dlatego kiedy tylko
pojawił się w jasnym holu, wezwał Lucjusza, który przebywał w salonie,
najwyraźniej czekając na swego pana.
- Zaprowadź mnie do Sophie – polecił mu. Malfoy ukłonił się, drżąc
nieznacznie, po czym ruszył schodami na trzecie piętro, gdzie znajdowała się
komnata dziewczyny. Voldemort milczał przez całą drogę, patrząc surowo przed
siebie. Dopiero gdy Malfoy wskazał mu rzeźbione, ciemnoorzechowe drzwi gdzieś
po środku mrocznego korytarza, rzekł, a w jego głosie mocno zabrzmiała nutka
groźby:
- Doskonale. A teraz możesz wrócić do swoich zajęć i bądź łaskaw nam
nie przeszkadzać. Nie zadawaj żadnych
pytań.
Lucjusz już otwierał usta, ale natychmiast je zamknął, ukłonił się po
raz ostatni i odszedł, nękany niezbyt przyjemnymi wyobrażeniami. Czuł się
niepewnie, ponieważ wyraz twarzy jego pana zdawał się być podobny do tego
wyrazu, który przyoblekał jego twarz podczas strasznych tortur lub planowania
morderstwa. Czarny Pan odczekał, aż jego sługa zniknie mu z oczu, po czym
nacisnął klamkę i bezszelestnie wśliznął się do środka, jak wąż. W komnacie
było całkiem ciemno, nie palił się nawet ogień w kominku, no, może za wyjątkiem
samotnej świecy stojącej na parapecie, którą Sophie musiała chyba pominąć,
kiedy kładła się spać. Leżała w łóżku, jeszcze w ubraniach, głowę odchyloną
miała nieco w lewo. Czarne włosy spłynęły jej na poduszkę, odsłaniając białą
szyję. Voldemort przyglądał się jej przez jakiś czas. Jej piersi unosiły się w
miarowym, głębokim oddechu, twarz zaś miała tak niewinny wyraz, że kąciki ust
Voldemorta zadrgały lekko. I kto by pomyślał, że ta na pozór niewinnie
wyglądająca dziewczynka jest w rzeczywistości niebezpiecznym krwiopijcą. Musiał
jednak robić swoje. Podszedł do rozłożystego łoża i odwrócił ją na drugi bok,
co natychmiast obudziło Sophie. Kiedy podniosła wzrok i go ujrzała, uśmiechnęła
się ciepło.
- Witaj, co się stało? – zapytała i uniosła się na łokciu, żeby
pocałować go w policzek. Voldemort przyjął to chłodno. Wyprostował się z
godnością i wyciągnął różdżkę. Dziewczyna uniosła obie brwi, patrząc na niego
ze szczerym zainteresowaniem.
- Podejdź tu – polecił jej.
Czarnowłosa wstała z łóżka, wciąż bardzo zaskoczona jego oziębłym
zachowaniem. Nigdy tak się nie odnosił do niej bez powodu. Przecież wybaczył
jej odwiedziny u Syriusza. I nawet bardzo czule się z nią pożegnał, kiedy
wybierał się na jedną ze swoich tajnych podróży. Kiedy tylko do niego podeszła,
stało się coś, czego się nie spodziewała. Voldemort uniósł różdżkę i wysyczał:
- Crucio!
Zaklęcie ugodziło, zanim dziewczyna zdążyła zareagować. Upadła na
ziemię, wijąc się z bólu i krzycząc tak, jak jeszcze nigdy nie krzyczała. Nigdy
nie czuła takiego bólu. Jakby tysiące rozgrzanych do białości noży cięło każdą
najmniejszą cząstkę jej ciała. Pragnęła umrzeć. Ból po prostu rozrywał jej ciało,
lecz najbardziej cierpiała w środku, psychicznie. Nie potrafiła zrozumieć,
dlaczego człowiek, którego kochała i, tak myślała który kochał ją, torturował
ją. A były to tortury gorsze nawet od Zaklęcia Cruciatus. Czarny Pan musiał
użyć jeszcze czegoś. I tak w zasadzie było. Patrzył, jak Sophie krzyczy
rozpaczliwie, rozdrapując sobie twarz długimi paznokciami i miota się po
podłodze niczym ryba wyciągnięta z wody, a czuł przy tym prawdziwą mieszankę
emocji. Obserwowanie ludzkiego cierpienia zawsze przynosiło mu sporą
satysfakcję i wiele rozrywki. Jednak torturowanie jedynej osoby, którą darzył
szczerym uczuciem było dlań jak toksyna w jego własnym ciele. Obrzydliwa i
parząca. Krople potu na skroniach dziewczyny lśniły w mdłym świetle i mieszały
się z krwią, łokcie miała całkowicie obdarte od uderzania nimi w błyszczącą,
drewnianą podłogę.
- Dlaczego to robisz?! – udało się jej wykrzyczeć, a łzy płynęły
ciurkiem po jej twarzy wykrzywionej z bólu i rozpaczy. – Alliage! Tu cesse, je sous prie de bien vouloir!
Krzyki jej mieszały się ze szlochem i jękami, to zakrywała twarz
dłońmi, to trzaskała pięściami o podłogę, aż drżały ściany i wszystkie meble.
Większą widoczną krzywdę robiła sobie sama, nawet o tym nie wiedząc. Jej
wrzaski zaś niosły się echem po korytarzach i docierały nawet do lochów, gdzie
więźniowie drżeli ze strachu, słysząc to. Obawiali się, że kiedy Lord Voldemort
skończy, przyjdzie do nich, aby i ich ukarać. W końcu klątwa została cofnięta,
a Czarny Pan schował różdżkę do wewnętrznej kieszeni czarnej szaty.
Beznamiętnie patrzył z góry na drżącą i łkającą cicho Ślizgonkę. Była zbyt
obolała i zmęczona, by się poruszyć lub cokolwiek powiedzieć. Nie mógł na to
dłużej patrzeć, zwłaszcza, gdy spostrzegł stróżkę gęstej, ciemnoszkarłatnej
krwi spływającej po jej skroni z kącika oka. Odwrócił się na pięcie i opuścił
komnatę, zatrzaskując za sobą drzwi.
~*~
Tak, jestem brutalna,
wiem. Ale tak trzeba. Jest to wyjątkowy rozdział, ponieważ mamy dzisiaj czwartą
rocznicę bloga. Opowiadanie jest oczywiście dużo, dużo starsze, ale sam blog ma
już cztery lata. To tylko Wasza zasługa, dziękuję. Mam nadzieję, że mnie nie
opuścicie, może to brzmi zbyt… wiecie. Dziwnie. Ale jesteście bardzo ważną
częścią mojego życia. I to nie tylko tego internetowego, ale realnego. Piątego
i szóstego lipca będę w Warszawie, więc zapraszam tych z Was, którzy tam
mieszkają, na spotkanie ze mną. Jeszcze raz dziękuję Wam za te cztery lata. Mam
nadzieję, że za rok znowu się tu spotkamy. Wszyscy. Tymczasem zapraszam do
zakładki „W następnym odcinku”, gdzie znajdują się cytaty z najbliższego
rozdziału. Do zobaczenia we środę :*
~Atramentowa
OdpowiedzUsuń1 lipca 2012 o 12:29
Widzę równo o godzinie siódmej, a siódemka to potęęężna, magiczna liczeba. :PHm, muszę powiedzieć, że zaskoczyłaś mnie. Gdybyś wcześniej na fejsie nie wspomniała o torturowaniu Sophie, to bym Cię teraz chyba poćwiartowała. :P Ja tam zawsze miałam nadzieję, że Sophie coś ze swoim wujaszkiem pobaraszkuje w łóżku, a przez tego Cruciatusa to straciłam ją. :PA gdzie się Barty podziewa? Bo coś go ostatnio mało. Niech się Sophie idzie wypłakać do niego. :DW ogóle oczarowałaś mnie pierwszymi akapitami! Cudownie! Aż nabrałam ochoty na pisanie drugiego rozdziału na MS. :DBuźka i do napisania we środę! :D :*
1 lipca 2012 o 14:26
UsuńPrawda? Ja zawsze, jak czytam jakąś zarąbistą książkę, świetny opis czy coś, to aż mi się chce samej pisać. Sophie jest twarda, nie będzie płakać. Noo i nie może cały czas z Voldkiem żyć w dobrych stosunkach, nie będę w każdym rozdziale rzygać tęczą xD Za to środowy rozdział… albo przynajmniej środek… Ach xD Uwielbiam się pastwić nad moimi bohaterami, zwłaszcza w pierwszej osobie xD
~_Wika_
OdpowiedzUsuń1 lipca 2012 o 15:59
Rozdział fajny, szybki zwrot akcji, ale żeby Sophie tak męczyć? Tego bym się nie spodziewała, aczkolwiek pomysł bardzo ciekawy. Zastanawiam się ile jeszcze będzie musiała się tak męczyć…
1 lipca 2012 o 16:10
UsuńJa bym raczej się zastanawiała, dlaczego xD
~olka
OdpowiedzUsuń2 lipca 2012 o 13:50
Voldemort chyba już tak Sophie nie ukaże.Pozdrawiam.
2 lipca 2012 o 15:33
UsuńOn jej nie karał, po prostu musiał zastosować tortury ;/
~Aga ;)
OdpowiedzUsuń2 lipca 2012 o 17:41
Szczerze to czekałam na taki moment , uwielbiam je :D Genialnie to wszystko opisujesz. Czekam na nową ;)
2 lipca 2012 o 18:22
UsuńHahaha, lubisz, jak ktoś kogoś torturuje w opowiadaniach? xD
~Kada113
OdpowiedzUsuń2 lipca 2012 o 22:31
Super! Niestety, przeczytam dopiero jutro, bo mnie mamusia spać goni… Ale fajnie, że będziesz 5 lipca, bo akurat od 5 papiery będzie można do szkół wozić :) 6 to nie, bo HP w tv leci, więc jeśli się spóźniłabym… to TRAGEDIA!
3 lipca 2012 o 20:55
UsuńJa właśnie też rozpaczam :( Bo nie zdążymy do domu. Ale może mi babcia nagra. Ej, to jeszcze się jutro zgadamy, mam chyba Twój numer telefonu, to zadzwonię xD Bo ja Warszawy nie znam xD
~Aga ł=
OdpowiedzUsuń2 lipca 2012 o 23:06
Nie tylko w opowiadaniach :D
~Aga ;)
OdpowiedzUsuń2 lipca 2012 o 23:07
Nie tylko w opowiadaniach :D
3 lipca 2012 o 20:57
UsuńGroźnie ;>
~Aga ;)
OdpowiedzUsuń3 lipca 2012 o 00:00
Sorki za podwójny ale onetowi odwala i albo nie dodaje wcale albo mi dodaje po kilka razy :(
3 lipca 2012 o 20:59
UsuńWiem właśnie, raz dodaje po sto razy, a raz w ogóle.
vanilla@onet.com.pl
OdpowiedzUsuń3 lipca 2012 o 16:38
Widzę, że muszę nadrobić zaległości z czytaniem. [SPAM] Opowiadanie na podstawie „Czarnych Kamieni” A.Bishop. 12 lat temu Titian – czarownica z Dea al Mon i Czarna Wdowa – została zgwałcona i zapłodniona przez Kartane SaDiablo, syna Arcykapłanki Hayll. Młoda, ale za to świetna we władaniu nożem, ucieka razem z córką przez wszystkie Terytoria Terreille. Aż pewnego dnia, jej córka znajduje ją z poderżniętym gardłem. Surreal nie ma teraz nikogo, do kogo mogłaby się zwrócić. Jej jedynym wyjściem jest ucieczka. Wejdź do świata Krwawych i poznaj losy Surreal w świecie ludzi okrutnych, skorumpowanych i samolubnych. http://historia-dziecka-z-dea-al-mon.blog.onet.pl/ Zapraszam, Pani Surreal
~Ginger
OdpowiedzUsuń3 lipca 2012 o 23:10
Dabljutief?Ach, nie tylko metody wychowawcze Voldemorta. Wow. No czekam na newsa. Biedna S, ale w sumie cie rozumiem, Czarny Pan to Czarny Pan,.. Pozdrawiam
4 lipca 2012 o 15:24
UsuńNo włąśnie, nie ma się czemu dziwić xD
~Kira
OdpowiedzUsuń4 lipca 2012 o 14:46
[Kira ślini się do monitora] W końcu Voldemortowi obiła szajba! Jak mi tego brakowało, tych tortur, tej jego zabawy, którą uważał za swój obowiązek, mniam :D Niestety, sielanka się skończyła – Sophie oberwała, Voldemort udaje, że go to nie interesuje, a Lucjusz niepokoi się o dziewczynę. Cóż mogę powiedzieć? chociaż było krótko[wiem, ciągle mi mało xD ] to bardzo mi się podobało. Brakowało mi takich akcji w opowiadaniu :) Najbardziej ciekawi mnie, jak zachowa się Sophie wobec wujka: Czy nadal będzie tak pozytywnie do niego nastawiona, czy może zmieni swoje poglądy i przejdzie na stronę dobra?? Tyle się dzieje, powoli nie nadążam… szkoda mi będzie rozstać się z twoją siostrzenicą… chyba, że jeszcze po zakończeniu wojny, pociągniesz wątek wampirzycy :D Pozdrawiam serdecznie! :)
4 lipca 2012 o 15:35
UsuńHahaha, z moim powerem będę pisała te insygnia do końca studiów xD Ostatnio się opuściłam, 16 odcinków w jeden rok… Wstyd mi!
~KefirOva.
OdpowiedzUsuń4 lipca 2012 o 17:48
Coś Ty zrobiła biednej Sophie!?Dlaczego?Rozdział genialny, dawaj next ;3Komentarz dopiero dzisiaj, bo mnie nie ma w domu ; dKiedy następny rozdział?
4 lipca 2012 o 18:58
UsuńRozdział dam, jak z Warszawy wrócę, bo internet mi cały czas się wiesza, więc tylko w simsy 3 mogę grać ;/
~Minewra
OdpowiedzUsuń7 lipca 2012 o 21:07
[SPAM] Daniella „Danna” jest z pozoru zwykłą nastolatką… wróć, ona wogóle nie jest nastolatką, jest już od ponad setki jest nieśmiertelna, jej matka – a jest nią Katherine Pirce – urodziłą ją jako człowiek.Danna ma tylko jeden cel w życiu, w sumie dwa.Pierwsz:Zabić Klausa – motyw osobisty.Drugie:Utrudnić życie swojej matce, jak tylko się da.Ale co się stanie jeśli Danna znów sie zakocha? Tyle że tym razem to ma być prawdziwa miłość, nie taka którą czuła wieki temu, nie taka która po informacji „Będziesz ojcem” próbuje cię zabić.Tak zrobił ojciec Isabel.Miała tylko jedną misję.Zabic Klausa.Ale gdy weszła do baru i zaczęła spełniać swój plan, wszystko się skomplikowało gdy dowiedziała się o swojej wnuczce – podobno umarła – a jednak żyje.Masz już dośc tego że Elena olewa Damona?Wejdź i poznaj Danielle, którą można brać za siostrę bliźniaczkę Eleny i Katherine, ale jest inna.Nie jest wampirem, nie jest wilkołakiem i w szczególności nie jest człowiekiem, ani czarownicą. Jej ojciec był synem Mikaela, ale nikt nie wiedział o jego istnieniu od setek lat.Była szkolona do zabicia rodziny pierwotnych – teraz nadszedł czas aby spełnić swoją misję.Zapraszam na:http://pelnia-mglistego-zmroku.blogspot.com/
~Anyone
OdpowiedzUsuń8 lipca 2012 o 14:03
Pomyślałam, ze mogą ci się spodobać:http://img607.imageshack.us/img607/3777/szablon044hogwart.pnghttp://img98.imageshack.us/img98/4663/szablon101w.pngxD
8 lipca 2012 o 15:20
UsuńŁał, zarąbiste arty xD