- Co zjadł? – zapytałam i ziewnęłam potężnie.
- Ciastko. Zatrute.
Wyglądała na przerażoną, więc musiała to być prawda.
- Dobrze, idę, ale zamknij się już – syknęłam, bo Sapphire zaczęła mi dokładnie i głośno opisywać, jak się to stało.
Moja prośba i tak nie pomogła. Ledwo Sapphire umilkła, Ashley i Pansy poruszyły się pod swoimi kocami i usiadły na łóżkach, rozczochrane i blade.
- Co się dzieje? – wymamrotała Pail.
- Nic, śpijcie – poleciłam jej i odrzuciłam fałdy swojego koca. Wyskoczyłam z łóżka i poszłam do łazienki się umyć. Chciałam użyć czarów, ale rozbłysk mógłby obudzić resztę lokatorek.
Kiedy już wróciłam, umyta i ubrana, Sapphire nuciła coś nerwowo pod nosem. Wstała z mojego łóżka, gdy mnie tylko zobaczyła.
- Chodź. Do skrzydła szpitalnego – chwyciła mnie za nadgarstek i wyciągnęła z sypialni.
Cóż, sądziłam, że pokój wspólny będzie świecił pustkami o tak wczesnej porze. Lecz nie. Było tu całkiem dużo osób, uczących się właśnie z różnych przedmiotów. Cóż. Tak bywa, że jeśli jest się leniem przez cały rok, teraz, kiedy zbliżają się już egzaminy, trzeba wkuwać na potęgę. Może trochę przesadziłam z tymi egzaminami, fakt. Jest dopiero marzec, a one są w czerwcu. Chociaż, jestem przekonana, że Hermiona od stycznia pewnie się przed nimi denerwuje.
Sapphire zaprowadziła mnie do skrzydła szpitalnego.
- I co, tak pozwoliła tutaj wejść? – zapytałam, mając na myśli panią Pomfrey.
- No, zrobiła co potrafiła i poszła z powrotem spać.
Kompetentny personel. Nie ma to jak troska o życie i zdrowie uczniów.
Dookoła łóżka Rona, jedynego jak na razie pacjenta (dajmy czas reszcie, jest dopiero dziewiąta rano, na śniadaniu na pewno będą ranni i nieżywi) zgromadził się całkiem duży tłumek. Jego siostra, Fred, George, Hermiona, Harry… Poczułam się niezręcznie, podchodząc do nich, zwłaszcza, że bliźniacy obserwowali mnie spode łba, jakby chcieli zasztyletować mnie spojrzeniem.
Usiadłam obok Hermiony i utkwiłam wzrok w leżącym bez żadnych oznak życie Ronie.
- Skąd w ogóle miał to trujące ciastko? – zapytałam.
Wszyscy Gryfoni spojrzeli na mnie, jakbym postradała zmysły.
- Że co? – zapytał rozdrażnionym tonem George. Albo Fred… nie wiem, jakoś nie potrafiłam ich nigdy rozróżnić.
- Sapphire powiedziała mi, że Ron zjadł zatrute ciastko – odparłam.
Nawet w takiej tragicznej chwili przyjaciele poszkodowanego potrafili się zaśmiać.
- Zjadł czekoladkę z eliksirem miłosnym – wyjaśnił Harry. – Romilda Vance dała mi pudełko, żeby mnie uwieść, jeszcze przed tym balem u Slughorna. Dzisiaj, kiedy szukałem Mapy Huncwotów, wyrzuciłem je przypadkowo z kufra. Ron chyba pomyślał, że to prezent urodzinowy, więc zjadł. No i mu odbiło. Zaprowadziłem go do Slughorna, żeby podał mu jakieś antidotum. Kiedy już było po wszystkim, dał nam po kieliszku miodu, który miał być dla Dumbledore’a. Ron nie zatruł się ciastkiem, tylko pitnym miodem.
Zapadło milczenie. Sapphire wyglądała na trochę zażenowaną zaistniałą sytuacją, ale powiedziała tylko, wzruszając ramionami:
- Ciastko, miód, wszystko jedno. A ta prawda i tak Ronowi zdrowia nie wróci.
Znów utkwiłam wzrok w poszkodowanym. Byłam świadkiem wielu ciężkich chorób i krzywd w życiu. Widziałam swoich bliskich w szpitalu już tyle razy, że widok nieprzytomnego Rona nie powinien zrobić na mnie wrażenia. Ale coś we mnie pękło. Darla leżała tak samo bez życia, jak on. Tylko że Weasley jeszcze dychał, ona była już martwa.
Długo patrzyłam na jej ciało. Dumbledore pozwolił ją zabrać dopiero po zidentyfikowaniu trującej rośliny. Trochę to trwało. A ja się temu przyglądałam. Nie mogłam zrobić nic, by zapobiec bezczeszczeniu jej ciała.
Przygryzłam wargi tak mocno, że aż krew spłynęła mi po podbródku. Ale nic to nie dało. Na policzkach pojawiły się kolejne, czerwone krople, pochodzące tym razem z moich oczu.
- Nawet gdybym chciała, nie mogłam nic zrobić – odezwałam się. – Przestańcie patrzeć na mnie tym oskarżycielskim wzrokiem. Oni nie wtajemniczają mnie już w swoje plany, skąd miałam wiedzieć, że będą chcieli otruć Rona? Myślicie, że chcę jego śmierci? Już raz byłam przy czymś takim. Kiedy Darla umierała. Pomyślcie, jak ja się czuję.
- To nie twoja wina, nie zrobiłabyś mu krzywdy – odpowiedziała Hermiona. Ona również płakała. – Ale powiedz. Slughorn jest Śmierciożercą? W końcu ten napój miał być dla Dumbledore’a, a był zatruty…
Parsknęłam śmiechem.
- Slughorn? Śmierciożercą? – powtórzyłam. – Gdyby tak było, nie wysyłałby go na misje do Hogwartu. Tak znakomity czarodziej siedziałby teraz za biurkiem i wykonywał papierkową robotę. Slughorn jest wykształcony. Znam Śmierciożerców, ci, którzy nie nadają się do pisania raportów, plądrują i mordują. A jest ich wielu, w końcu większość to Ślizgoni.
Wszyscy słuchali moich słów z imponującą uwagą. Byłam pewna, że natychmiast doniosą o tym Dumbledore’owi, ale nie zależało mi na tym. W końcu była to informacja mało ważna dla Voldemorta, no i byłam coś dłużna Zakonowi.
- Oczywiście, do większych bitew wygania wszystkich – dodałam. – Ale przecież nie toczymy walk codziennie.
Wzruszyłam ramionami. Zanim ktoś zdołał podjąć jakiś temat, do skrzydła szpitalnego wpadł Hagrid. Pani Pomfrey, usłyszawszy hałas, którego narobił, również wyszła ze swojego gabinety, ubrana w niebieski szlafrok. Z jego kieszeni sterczała różdżka.
- Najwyżej sześciu odwiedzających – zawołała.
Ja i Sapphire wstałyśmy.
- Już sobie idziemy – powiedziałam i pociągnęłam przyjaciółkę za rękaw w stronę wyjścia.
Na korytarzu spotkałyśmy Weasleyów. Molly biegła na swoich krótkich nogach w stronę skrzydła szpitalnego, szlochając.
- Nie płacz, Molly – odezwałam się do niej, kiedy zatrzymali się na chwilę przed nami.
- Jak mam nie płakać – wyjąkała. – Kiedy mój syn prawie umarł!
- Najbardziej zbyteczna rzecz w nieszczęściu to łzy – powiedziałam spokojnie. – Nic mu nie będzie.
Poklepałam ją pocieszająco po ramieniu i odeszłam. Zrobiłam jakieś dwa kroki do przodu, kiedy pani Weasley zawołała za mną, że ma dla mnie list.
Zatrzymałam się.
- Od kogo? – zapytałam zaciekawiona.
- Od twojej mamy – odparła, grzebiąc w wewnętrznej kieszeni płaszcza. – Napisała go chwilę temu, wpadłam do niej, żeby jej powiedzieć o tym, co się przydarzyło Ronowi. To ona powiedziała, że rozmawiała o czymś z twoim ojcem i kazała mi poczekać. Napisała list i kazała mi go tobie przekazać.
Wydobyła w końcu kopertę i wręczyła mi ją.
- Dzięki – mruknęłam i odeszłam.
Sapphire jak cień podążyła za mną.
- Otwórz i przeczytaj – ponagliła mnie, kiedy zatrzymałam się na chwilę pod ścianą, żeby obejrzeć list.
Wzruszyłam tylko w odpowiedzi ramionami i rozerwałam kopertę. W środku była kartka zapisana bez wątpienia pismem Bes, ale było ono niechlujne, jakby pisała w pośpiechu. No i nie rozpisała się za bardzo. Było tam tylko kilka zdań. Zaczęłam czytać na głos.
Sophie
Rozmawialiśmy z ojcem już na ten temat. Jednak po tym, co się przydarzyło Ronowi, będziemy musieli z Tobą poważnie porozmawiać. Nie chcę Ci o tym pisać, bo to musi być rozmowa w cztery oczy. Bądź jak najwcześniej, najchętniej jutro, bo dzisiaj mamy w Zakonie dużo pracy.
Bes
Uniosłam nieco brwi.
- No, to się szykuje kolejna wyprawa poza szkołę – stwierdziłam i uśmiechnęłam się. – Jutro robię sobie małe wagarki.
~*~
Pardon za dwie rzeczy. Po pierwsze, nie pisałam tydzień. Bo miałam szlaban na kompa, w „informacji” już napisałam. Po drugie, za rozdział. Chciałam, żeby był wyjątkowy po takiej długiej przerwie, ale nagle wpadł ojciec i stwierdził, że mam tylko pół godziny. Więc tyle udało mi się sklecić. Zrobiłam za to nowy szablon xD Dedykacja dla Monsmornii :*