30 stycznia 2010

Rozdział 233

Podniosłam się z ciężkim westchnieniem i zmrużyłam oczy. W dormitorium było ciemno, bo reszta lokatorek jeszcze spała, a Sapphire świeciła mi różdżką po oczach. Jako wampir mam duży światłowstręt, kiedy przebywam przez chwilę w ciemnym pomieszczeniu. W ogóle nawet nie lubię ostrego blasku różdżki.

- Co zjadł? – zapytałam i ziewnęłam potężnie.
- Ciastko. Zatrute.
Wyglądała na przerażoną, więc musiała to być prawda.
- Dobrze, idę, ale zamknij się już – syknęłam, bo Sapphire zaczęła mi dokładnie i głośno opisywać, jak się to stało.
Moja prośba i tak nie pomogła. Ledwo Sapphire umilkła, Ashley i Pansy poruszyły się pod swoimi kocami i usiadły na łóżkach, rozczochrane i blade.
- Co się dzieje? – wymamrotała Pail.
- Nic, śpijcie – poleciłam jej i odrzuciłam fałdy swojego koca. Wyskoczyłam z łóżka i poszłam do łazienki się umyć. Chciałam użyć czarów, ale rozbłysk mógłby obudzić resztę lokatorek.

Kiedy już wróciłam, umyta i ubrana, Sapphire nuciła coś nerwowo pod nosem. Wstała z mojego łóżka, gdy mnie tylko zobaczyła.
- Chodź. Do skrzydła szpitalnego – chwyciła mnie za nadgarstek i wyciągnęła z sypialni.
Cóż, sądziłam, że pokój wspólny będzie świecił pustkami o tak wczesnej porze. Lecz nie. Było tu całkiem dużo osób, uczących się właśnie z różnych przedmiotów. Cóż. Tak bywa, że jeśli jest się leniem przez cały rok, teraz, kiedy zbliżają się już egzaminy, trzeba wkuwać na potęgę. Może trochę przesadziłam z tymi egzaminami, fakt. Jest dopiero marzec, a one są w czerwcu. Chociaż, jestem przekonana, że Hermiona od stycznia pewnie się przed nimi denerwuje.

Sapphire zaprowadziła mnie do skrzydła szpitalnego.
- I co, tak pozwoliła tutaj wejść? – zapytałam, mając na myśli panią Pomfrey.
- No, zrobiła co potrafiła i poszła z powrotem spać.
Kompetentny personel. Nie ma to jak troska o życie i zdrowie uczniów.
Dookoła łóżka Rona, jedynego jak na razie pacjenta (dajmy czas reszcie, jest dopiero dziewiąta rano, na śniadaniu na pewno będą ranni i nieżywi) zgromadził się całkiem duży tłumek. Jego siostra, Fred, George, Hermiona, Harry… Poczułam się niezręcznie, podchodząc do nich, zwłaszcza, że bliźniacy obserwowali mnie spode łba, jakby chcieli zasztyletować mnie spojrzeniem.
Usiadłam obok Hermiony i utkwiłam wzrok w leżącym bez żadnych oznak życie Ronie.
- Skąd w ogóle miał to trujące ciastko? – zapytałam.
Wszyscy Gryfoni spojrzeli na mnie, jakbym postradała zmysły.
- Że co? – zapytał rozdrażnionym tonem George. Albo Fred… nie wiem, jakoś nie potrafiłam ich nigdy rozróżnić.
- Sapphire powiedziała mi, że Ron zjadł zatrute ciastko – odparłam.
Nawet w takiej tragicznej chwili przyjaciele poszkodowanego potrafili się zaśmiać.
- Zjadł czekoladkę z eliksirem miłosnym – wyjaśnił Harry. – Romilda Vance dała mi pudełko, żeby mnie uwieść, jeszcze przed tym balem u Slughorna. Dzisiaj, kiedy szukałem Mapy Huncwotów, wyrzuciłem je przypadkowo z kufra. Ron chyba pomyślał, że to prezent urodzinowy, więc zjadł. No i mu odbiło. Zaprowadziłem go do Slughorna, żeby podał mu jakieś antidotum. Kiedy już było po wszystkim, dał nam po kieliszku miodu, który miał być dla Dumbledore’a. Ron nie zatruł się ciastkiem, tylko pitnym miodem.
Zapadło milczenie. Sapphire wyglądała na trochę zażenowaną zaistniałą sytuacją, ale powiedziała tylko, wzruszając ramionami:
- Ciastko, miód, wszystko jedno. A ta prawda i tak Ronowi zdrowia nie wróci.
Znów utkwiłam wzrok w poszkodowanym. Byłam świadkiem wielu ciężkich chorób i krzywd w życiu. Widziałam swoich bliskich w szpitalu już tyle razy, że widok nieprzytomnego Rona nie powinien zrobić na mnie wrażenia. Ale coś we mnie pękło. Darla leżała tak samo bez życia, jak on. Tylko że Weasley jeszcze dychał, ona była już martwa.
Długo patrzyłam na jej ciało. Dumbledore pozwolił ją zabrać dopiero po zidentyfikowaniu trującej rośliny. Trochę to trwało. A ja się temu przyglądałam. Nie mogłam zrobić nic, by zapobiec bezczeszczeniu jej ciała.

Przygryzłam wargi tak mocno, że aż krew spłynęła mi po podbródku. Ale nic to nie dało. Na policzkach pojawiły się kolejne, czerwone krople, pochodzące tym razem z moich oczu.
- Nawet gdybym chciała, nie mogłam nic zrobić – odezwałam się. – Przestańcie patrzeć na mnie tym oskarżycielskim wzrokiem. Oni nie wtajemniczają mnie już w swoje plany, skąd miałam wiedzieć, że będą chcieli otruć Rona? Myślicie, że chcę jego śmierci? Już raz byłam przy czymś takim. Kiedy Darla umierała. Pomyślcie, jak ja się czuję.
- To nie twoja wina, nie zrobiłabyś mu krzywdy – odpowiedziała Hermiona. Ona również płakała. – Ale powiedz. Slughorn jest Śmierciożercą? W końcu ten napój miał być dla Dumbledore’a, a był zatruty…
Parsknęłam śmiechem.
- Slughorn? Śmierciożercą? – powtórzyłam. – Gdyby tak było, nie wysyłałby go na misje do Hogwartu. Tak znakomity czarodziej siedziałby teraz za biurkiem i wykonywał papierkową robotę. Slughorn jest wykształcony. Znam Śmierciożerców, ci, którzy nie nadają się do pisania raportów, plądrują i mordują. A jest ich wielu, w końcu większość to Ślizgoni.
Wszyscy słuchali moich słów z imponującą uwagą. Byłam pewna, że natychmiast doniosą o tym Dumbledore’owi, ale nie zależało mi na tym. W końcu była to informacja mało ważna dla Voldemorta, no i byłam coś dłużna Zakonowi.
- Oczywiście, do większych bitew wygania wszystkich – dodałam. – Ale przecież nie toczymy walk codziennie.
Wzruszyłam ramionami. Zanim ktoś zdołał podjąć jakiś temat, do skrzydła szpitalnego wpadł Hagrid. Pani Pomfrey, usłyszawszy hałas, którego narobił, również wyszła ze swojego gabinety, ubrana w niebieski szlafrok. Z jego kieszeni sterczała różdżka.
- Najwyżej sześciu odwiedzających – zawołała.
Ja i Sapphire wstałyśmy.
- Już sobie idziemy – powiedziałam i pociągnęłam przyjaciółkę za rękaw w stronę wyjścia.

Na korytarzu spotkałyśmy Weasleyów. Molly biegła na swoich krótkich nogach w stronę skrzydła szpitalnego, szlochając.
- Nie płacz, Molly – odezwałam się do niej, kiedy zatrzymali się na chwilę przed nami.
- Jak mam nie płakać – wyjąkała. – Kiedy mój syn prawie umarł!
- Najbardziej zbyteczna rzecz w nieszczęściu to łzy – powiedziałam spokojnie. – Nic mu nie będzie.
Poklepałam ją pocieszająco po ramieniu i odeszłam. Zrobiłam jakieś dwa kroki do przodu, kiedy pani Weasley zawołała za mną, że ma dla mnie list.
Zatrzymałam się.
- Od kogo? – zapytałam zaciekawiona.
- Od twojej mamy – odparła, grzebiąc w wewnętrznej kieszeni płaszcza. – Napisała go chwilę temu, wpadłam do niej, żeby jej powiedzieć o tym, co się przydarzyło Ronowi. To ona powiedziała, że rozmawiała o czymś z twoim ojcem i kazała mi poczekać. Napisała list i kazała mi go tobie przekazać.
Wydobyła w końcu kopertę i wręczyła mi ją.
- Dzięki – mruknęłam i odeszłam.
Sapphire jak cień podążyła za mną.
- Otwórz i przeczytaj – ponagliła mnie, kiedy zatrzymałam się na chwilę pod ścianą, żeby obejrzeć list.
Wzruszyłam tylko w odpowiedzi ramionami i rozerwałam kopertę. W środku była kartka zapisana bez wątpienia pismem Bes, ale było ono niechlujne, jakby pisała w pośpiechu. No i nie rozpisała się za bardzo. Było tam tylko kilka zdań. Zaczęłam czytać na głos.

Sophie
Rozmawialiśmy z ojcem już na ten temat. Jednak po tym, co się przydarzyło Ronowi, będziemy musieli z Tobą poważnie porozmawiać. Nie chcę Ci o tym pisać, bo to musi być rozmowa w cztery oczy. Bądź jak najwcześniej, najchętniej jutro, bo dzisiaj mamy w Zakonie dużo pracy.
Bes

Uniosłam nieco brwi.
- No, to się szykuje kolejna wyprawa poza szkołę – stwierdziłam i uśmiechnęłam się. – Jutro robię sobie małe wagarki.

~*~


Pardon za dwie rzeczy. Po pierwsze, nie pisałam tydzień. Bo miałam szlaban na kompa, w „informacji” już napisałam. Po drugie, za rozdział. Chciałam, żeby był wyjątkowy po takiej długiej przerwie, ale nagle wpadł ojciec i stwierdził, że mam tylko pół godziny. Więc tyle udało mi się sklecić. Zrobiłam za to nowy szablon xD Dedykacja dla Monsmornii :* 

22 stycznia 2010

Rozdział 232

Dzień przed pierwszym marca pojawiła się informacja na tablicy ogłoszeń, że odwołano wypad do Hogsmeade. Ron był bardzo zawiedziony.
- Kurde, a tak na to czekałem – mruknął, marszcząc brwi.
- Przynajmniej nie spotka cię żadna krzywda – odpowiedziałam, mało przejęta rozpaczą Weasleya. – A, właśnie. Ta wasza ścigająca, Karolina…
- To jest Katy – wpadła mi w słowo Hermiona. Od rana chodziła nabuzowana, jak szampan dla dzieci. Pewnie widziała, jak Ron całuje się z Lavender Brown.
- No tak, tak powiedziałam.
Wyszczerzyłam do niej zęby, ale Hermiona prychnęła tylko coś o nieodpowiedzialności i odwróciła się do mnie plecami. Wzruszyłam ramionami.
- Cóż. Tak czy inaczej, wyjdzie ci to na dobre – zwróciłam się do Rona. – Wiecie co, idę odwiedzić Stworka. Jest tu, w Hogwarcie, tak?
Zatrzymałam się na chwilę, ale nikt nie ruszył się z miejsca. Cóż, myślałam, że Hermiona natychmiast się rzuci, żeby jak zwykle podjąć próbę pomieszania skrzatom domowym w głowach, ale jednak nie. Tym lepiej.

Zeszłam do lochów i skręciłam w korytarz, prowadzący do kuchni i dormitorium Hufflepuffu. Mimo że ściany były wykonane z tego samego czarnego, chłodnego kamienia, było tu o wiele jaśniej. Wszystkie pochodnie płonęły ciepłym płomieniem, na ścianach wisiały gobeliny i obrazy, przedstawiające jedzenie, a na kamiennej podłodze rozciągnięta była czerwono-złota wykładzina.

Odnalazłam obraz, przedstawiający misę z owocami. Z dość głupią miną połaskotałam wielką gruszkę, która najpierw się zatrzęsła, zaczęła się skręcać, aż zmieniła się w klamkę.
Weszłam do środka. W kuchni pracowało mnóstwo skrzatów domowych, a każdy był podobny do każdego. W oczy rzucał się jedynie Zgredek. Na głowie miał teraz dziecięcy czepek z dziurami na uszy, sweter, który Ron podarował mu dwa lata temu był już znoszony i zmechacony, ale nie było na nim ani jednej plamki. Na długie stopy wciągnął po kilka par różnych skarpetek, a na rękach miał damskie, koronkowe, kremowe rękawiczki. Szorował zawzięcie blat brudną szmatą, utkwiwszy w nim spojrzenie wielkich oczu.

Podeszłam do niego, patrząc pod nogi, żeby nie nadepnąć przypadkiem na jakiegoś skrzata.
- Witaj, Zgredku – zwróciłam się do niego. – Widziałeś Stworka?
- Dzień dobry, Sophie Serpens – powitał mnie z radosnym uśmiechem. – Stworek siedzi tam, nie chce się dostosować, jak kiedyś Mrużka.
Wskazał na brudną, pomarszczoną postać, siedzącą w kącie. Na głowie miał zarzuconą niczym kaptur skurzoną, pomiętą serwetkę stołową z herbem Hogwartu, w jakie ubrane były wszystkie skrzaty tu pracujące.

Stworek zaś nadal przewiązany był tą samą szmatą, w której chodził, gdy mieszkał jeszcze w domu Blacków i związany był z Syriuszem jako jego sługa. Nie rozpaczał jednak tak jak Mrużka. Siedział naburmuszony i zły na cały świat, aż poczułam nieznaczne skrępowanie przed odezwaniem się do niego.

Podeszłam do niego.
- Eee… cześć.
Skrzat podniósł głowę. Gdy mnie rozpoznał, wielkie, wyblakłe oczy zaszły mu łzami, a on sam zerwał się na krzywe nogi i zgiął się w głębokim ukłonie tak nagle, że aż się wzdrygnęłam.
- Pani przyszła uratować Stworka! – zapiszczał nienaturalnie wysokim głosem. – Bękart Potter kazał Stworkowi pracować z tymi pozbawionymi honoru skrzatami.
Kazałam mu się wyprostować.
- Harry jest twoim panem, Stworku – powiedziałam. – Jego również musisz słuchać. Ale przecież wiesz, że możesz wracać do domu Blacków kiedy tylko chcesz. A gdy już Czarny Pan zwycięży, wrócisz do domu swojej pani na stałe.
Stworek pokiwał gorliwie głową.
Zapytałam go, gdzie jest Mrużka.
- Stworek nie interesuje się zdrajczynią swojego pana – oświadczył dobitnie. – Skrzaty domowe nie zdradzają swoich panów, a Mrużka oszukała pana Croucha.
Jego słowa, mimo że dobrze mi znane, wzbudziły we mnie ciekawość.
- Więc nie wiesz, gdzie ona jest? – spytałam.
- Stworek nie wie i go to nie obchodzi – powiedział i skrzyżował ręce na piersiach, tym samym kończąc rozmowę na ten temat.

Odczekałam chwilkę, aż się uspokoi i dopiero wtedy spytałam:
- Myślisz, że syn pana Croucha mógłby wiedzieć, co się dzieje z Mrużką?
Stworek popatrzył na mnie uważnie, nadal nie opuszczając rąk.
- A co panienkę Sophie tak interesuje los tej skrzatki? – dopytywał się podejrzliwym tonem. – Być może, nie przeczę, że nie.
- Wiesz, nie wiem, czy ty też tak masz – zaczęłam niepewnie. – Ale chciałabym wrócić do dawnych czasów, choćby przez odnowienie starych znajomości.

Odnowienie starych znajomości. To było coś, czego potrzebowałam. Musiałam odwiedzić Barty’ego, żeby wypytać go o Mrużkę. Chciałam też pójść do Syriusza, żeby z nim porozmawiać. Grób Darli… tak, tam też nie mogło mnie dziś zabraknąć. Ale to dopiero na końcu. Coś czułam, że spędzę tam więcej czasu, niż w pozostałych miejscach.

Pożegnałam się ze Stworkiem, podziękowałam mu za informacje i wyszłam z kuchni najszybciej, jak potrafiłam zrobić to w „ludzki” sposób. Za drzwiami natychmiast się teleportowałam.
Pojawiłam się gdzieś na korytarzu w domu Czarnego Pana. Dawno mnie tam nie było. Tęskniłam za widokiem tych mrocznych, wyszorowanych aż do chorobliwego blasku podłóg. Nie myślałam za bardzo, gdzie mnie teleportowało. Nie miało to dla mnie znaczenia. To znaczy, dopóki nie pojawiłam się przed pomieszczeniem, w którym zobaczyłam Czarną Dziurę. Czym prędzej opuściłam ten korytarz, nie dopuszczając do siebie wspomnień.

Dotarłam do gabinetu Barty’ego. Zapukałam, jak przystało na dobrze wychowaną osobę, po czym weszłam do środka. Crouch bardzo się zdziwił, kiedy mnie zobaczył.
- Myślałem, że jesteś w szkole – odezwał się jako pierwszy.
- Bo jestem – odparłam. – Teoretycznie.
Podeszłam do biurka i usiadłam na jego brzegu.
- Wiesz, co się dzieje z Mrużką? – zapytałam.
Barty spuścił wzrok.
- Nieprzyjemny temat, znowu – odpowiedział. – Możemy do niego już nie wracać?
- Nie – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. – No więc. Wiesz, gdzie się teraz znajduje ta skrzatka?
Crouch zmarszczył lekko czoło, niezadowolony, że nadal drążę ten temat.
- Myślałem, że jest w Hogwarcie – mruknął. – Stworek, ten skwaszony skrzat, który tutaj często przychodzi, żeby pomóc Glizdogonowi, wspominał coś kiedyś.
- Zrobiliście z niego służącego, mimo że jest takim samym Śmierciożercą jak ty czy Bellatrix – stwierdziłam. – Nie podoba mi się to. Nie jest może aż tak kompetentny, jakbym chciała, ale to nadal człowiek. Nie pomyśleliście, że on też ma uczucia? Nie przepadam za nim, ale sądzę, że należy mu się jakaś nagroda za to, co zrobił dla Czarnego Pana.
Barty przyjrzał mi się uważnie, z nieukrywanym niepokojem.
- Nic ci nie jest? – spytał. – Co się stało, że nagle zainteresowałaś się naszym małym, śmierdzącym przyjacielem?
Wykrzywiłam mu się głupio.
- Nie drwij – odpowiedziałam, wstając. – Zostałabym dłużej, ale muszę jeszcze kogoś odwiedzić.
Obeszłam biurka by pocałować go w policzek, po czym teleportowałam się.

Pojawiłam się na cmentarzu, gdzie pochowana była Darla. Chciałam najpierw odwiedzić Syriusza, ale najwyraźniej pragnienie odwiedzenia przyjaciółki zwyciężyło, i mimo że myślałam o domu Weasleyów, Norze, pojawiłam się tutaj.
Odnalazłam nagrobek bardzo szybko. W końcu bywałam tu już tyle razy… Kiedy zobaczyłam go z oddali, na myśl rzuciła mi się najpierw świadomość, że widmo Darli nie odwiedzało mnie już… no, nawet nie wiem kiedy. Świadczyło to albo o tym, że jestem szczęśliwa, albo że jestem mniej szalona, niż byłam… jeszcze miesiąc temu.

Usiadłam na porośniętej lichą trawą ziemi, jeszcze zmrożonej, bo śnieg nadal czasami posypywał, znikając po południu, pojawiając się na nowo następnego ranka. Patrzyłam tak w wygrawerowane imię i nazwisko zmarłej przyjaciółki, mając cały czas nadzieję, że ściągnę jej widmo. Nie przeliczyłam się. To znaczy, nie do końca mi się udało ją sprowokować, bo zamiast ciemnowłosej, smukłej postaci, zobaczyłam małą, dziecięcą sylwetkę Claudii. Siedziała na brzegu grobu, tak jak kiedyś Darla. Ubrana była w czarną, widmową sukienkę, złote włosy przyciskał czarny, koronkowy kapelusz. Wyglądała bardzo ponuro, jakby tam, w zaświatach, odbył się właśnie czyjś pogrzeb.

Zerknęłam na nią.
- A tobie co się stało? – zapytałam zawiedziona.
- Nic.
- Nie wiem już, czy jesteś wytworem mojej chorej wyobraźni, czy istniejesz naprawdę – powiedziałam.
Claudia wzruszyła ramionami.
- Gdybyś miała ciasny umysł, tak jak ta cała Granger, nie mogłabyś mnie widzieć – odparła obojętnym tonem. – Natomiast ja, gdybym nie istniała, nie wiedziałabym o tej szlamie. Albo raczej nie mówiłabym o niej.
Otworzyłam usta, ale natychmiast je zamknęłam, gdy powiedziała to ostatnie o Hermionie. Fakt, gdyby była tylko wytworem mojej wyobraźni, nie interesowałby ją los szlamy czy innych. A już wielokrotnie pokazała mi, że potrafi się zatroszczyć nie tylko o mnie.
- Czemu Darla nie przyszła? – spytałam.
- A co, ja ci nie pasuję?
- Nie o to chodzi.
Nie znosiłam takiej rozmowy z nią. Odpowiadała mi pytaniami na moje pytania. A ja wtedy się wkurzałam, dlatego Claudia znikała i nie pojawiała się przez wiele, bardzo wiele dni. A czasami potrzebowałam jej obecności.
- Nie widziałam jej długo – dodałam.
- Bo ona nie żyje.
Och, jakże wspaniałomyślna była, że mi o tym przypomniała. Bo ja po trzech latach nieobecności Darli nie zauważyłam, że umarła. Chciałam jej odpowiedzieć coś, co by ją zdenerwowano, ale stwierdziłam, że nie warto.

Stwierdziłam, że pora wracać. Już straciłam nadzieję, że Darla przyjdzie. Tęskniłam za nią, tak bardzo, jak jeszcze nigdy. Claudia cały czas mi towarzyszyła, obserwowała mnie, jak wpatruję się bezczynnie w imię i nazwisko Darli. Sądziłam, że chciała mi jakoś pomóc i zastąpić mi ją.

*

Weszłam do sypialni dziewczyn. Rozmawiałam chwilę z Syriuszem przez jego lusterko. Nie chciałam spotkać się z Weasleyami. Dowiedziałam się za to wiele ciekawych rzeczy o Zakonie. Ale nie ważne. Właśnie zobaczyłam Ashley Pail, co było o wiele ciekawsze od poczynań Dumbledore’a przeciwko Voldemortowi.

Siedziała na swoim łóżku, kiedy weszłam do pokoju. Gdy się zorientowała, że ja to ja, wstała. Na początku uznałam to za gest albo przestrachu, albo szacunku, ale myliłam się. Był to odruch, dość odważny, jak na nią. Podeszła do mnie, kiedy tylko Sapphire uśmiechnęła się do mnie i powiedziała, że idzie do łazienki, dopóki nie ma jeszcze Pansy.

Uniosłam brwi, kiedy podeszła do mnie tak blisko, że aż odsunęłam się trochę.
- Czego chcesz? – zapytałam z bezgraniczną odrazą na twarzy.
- Słuchaj – powiedziała szeptem, zerkając co chwilę w stronę drzwi do łazienki. – Ona… Sapphire, nie jest z tobą szczera.
Chwyciła mnie za nadgarstek, więc ją od siebie odepchnęłam.
- Odczep się, o co ci chodzi? – zapytałam z wyrzutem, wycierając przegub, na wokół którego zacisnęły się palce Pail.
- O to, że ona łamie zasadę przyjaźni – wyjaśniła. – No wiesz, nie zdradzać sekretów, nie uganiać się za chłopakami swojej przyjaciółki…
- Nie ugania się za moim chłopakiem, bo go już nie mam – przerwałam jej. – Dzięki tobie.
Ashley wyglądała teraz naprawdę przekonująco. Zawsze sądziłam, że jest taką idiotką, że nie potrafi się przejąć czymś, co nie wiąże się z nią.
- Ale jest też zasada – zaczęła. – Nie spotykać się z byłym chłopakiem przyjaciółki.
Uniosłam brwi.
- Ona nie znosi Malfoya – oświadczyłam. – A on jej. Daj mi spokój.


Spałam jeszcze mocno, kiedy ktoś z całej siły mną potrząsnął. Westchnęłam ciężko i podniosłam się na łokciu. Kiedy przetarłam oczy, zobaczyłam przerażoną Sapphire. Była bardzo blada.
- O co chodzi? – mruknęłam sennym głosem.
- O Rona – odpowiedziała zdyszana. – Zjadł zatrute ciastko.

~*~

Cóż, nieco długo wyszło. Na razie nie jest tak ciekawe, ale dzisiaj mnie oświeciło i niedługo będzie akcja. Zmieniłam szablon, bo ten mi się strasznie nie podobał. Taki nieprofesjonalny był. Dedykacja dla Eles. :*

16 stycznia 2010

Rozdział 231

W Hogwarcie znów moje życie stało się w miarę normalne, cudownie monotonne, jakbym nie miała na głowie nic z wyjątkiem nauki. A właśnie tego ostatniego było jakoś wyjątkowo dużo, odkryłam nawet, że muszę się zacząć edukować, aby utrzymać mój poziom wiedzy i oceny na takim stopniu jak zwykle, czyli lepszy od Hermiony Granger.

Zawsze rywalizowałyśmy ze sobą, nauka była częstym powodem naszych kłótni, nie licząc konwersacji na temat jej fryzury, szlamu we krwi i dziwnych poglądów, jakie zaczęła wygłaszać publicznie. Dotyczyły one mianowicie skrzatów domowych. Nie byłam jednak jedyną osobą, która miała dość Hermiony, gdy zaczynała gadać o uwolnieniu wszystkich skrzatów. Ja, przywykła do wygód, nie byłam zachwycona, kiedy zaproponowała mi uwolnienie Stworka.

- Czy ty wstydu nie masz? – zapytałam oburzona. – Stworek kocha, to co robi, zrobiłabym mu krzywdę, gdybym dała mu ubranie. Kiedy będziesz miała swoje skrzaty domowe, możesz je sobie uwalniać dziesięć razy dziennie, ale od innych wara!
Hermiona tylko wzruszyła ramionami i z kwaśną miną odeszła, prawdopodobnie do biblioteki. Ron był zachwycony.
- Pomyśleć, że jeszcze dwa miesiące temu uważałem cię za markotną psychopatkę – powiedział, kiedy szliśmy w stronę Wielkiej Sali na obiad.
- Szczery jesteś – mruknęłam.
Zaprzyjaźnienie się na nowo z ową hogwarcką trójcą stało się dla mnie miłą odmianą. Przypomniały mi się stare czasy, jeszcze za życia Darli, kiedy byłam grzeczną, szaloną dziewczynką. Zdawało mi się, że te czasy były tak odległe, jakby były jakimś snem, tylko marzeniem. Tak samo Darla wydawała mi się mniej rzeczywista niż Claudia.

A jeśli już o niej mowa, to nie odwiedzała mnie długo. A wcale nie byłam tak szczęśliwa, jakbym chciała. Niepokoiły mnie lekcje Harry’ego, te spotkania z Dumbledore’em, wiesz. Ale bałam się go wprost zapytać. Listy Syriusza, które wysyłał mi co najmniej raz na tydzień również nie okazywały, że ich autor wie cokolwiek.

A więc była to tajemnica, którą Harry podzielił się z Ronem, Hermioną i mną… Kiedy o tym pomyślałam, zrobiło mi się jakoś tak ciepło na sercu, a moja niechęć do Pottera jeszcze bardziej zmalała. Podzielił się tajemnicą ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi. Więc i mnie za taką uważał? Po tym, co przeze mnie przeszedł?


Dostawałam też sowy od Barty’ego. Pisał, co robią Śmierciożercy, co Voldemort, jak wkurza się na swoje sługi… często chciałam wymknąć się na parę godzin, żeby po prostu z nim pobyć. Brakowało mi nie tylko jego, ale i Czarnego Pana. Minęło kilka tygodni, a ja już mu prawie wybaczyłam jego grubiańskie zachowanie i ostre słowa. Zraniły mnie, ale nie mogłam mu tego pamiętać do końca świata. A prawda jest, jaka jest.

Nie dałam się jednak oprzeć pokusie. Zostałam w Hogwarcie, grzecznie się zachowując, ucząc się i robiąc na złość Ashley Pail. Wyszłam cało z jej intrygi, a ona poniosła karę i ostateczną klęskę. Ona i jej kuzynka. Ostatnio podrywała starszych chłopaków, nie tylko ze Slytherinu, ale i z innych domów. Raz nawet ją widziałam, jak się przystawia do Victora. Nie mogłam przecież na to patrzeć bezczynnie. Chwyciłam ją za ramię i odciągnęłam kilka kroków na bok.

Ashley jęknęła z bólu i próbowała wyszarpnąć rękę z mojego silnego uścisku.
- Jeszcze raz cię zobaczę z moim bratem, mocno tego pożałujesz – wycedziłam. – Nie dotarło jeszcze do ciebie, kim ja jestem? Czy może twój wielce „złożony” umysł tego nie potrafi pojąć? Zniszczyłam twoją kuzynkę, bo wchodziła mi w paradę, więc zniszczę i ciebie, jeśli jeszcze raz cię zobaczę z Vipim.
Pail skrzywiła się żałośnie. Bardzo się zmieniła od czasu, kiedy pierwszy raz przekroczyła próg Hogwartu. Oczywiście była jak zwykle dziwką, szmatą, pustakiem i tak dalej, ale mnie już się osobiście bała zaleźć za skórę.
Ścisnęłam mocniej jej ramię, na co ona jęknęła jeszcze głośniej.
- Co ja ci zrobiłam, puszczaj!
- Nie dotykaj Victora – wyszeptałam. – Twoja kuzynka chciała rozbić mój związek, tobie się to udało. Mam podać więcej powodów? Ja nie atakuję bez przyczyny.
Puściłam ją i odeszłam w stronę Vipi’ego, który miał wyraźny wyraz ulgi na twarzy.

- Wiesz, ona chyba sądzi, że ma jeszcze szansę zrobić ci jakąś krzywdę – powiedział, kiedy szliśmy korytarzem, akurat pustym, bo niektórzy jeszcze spali. Albo raczej większość, bo o takiej wczesnej porze to chyba nikt nie wstaje, chyba że ma zaległości w szkole.
- Ona co najwyżej może zepsuć powietrze swoją obecnością – odparłam. – Mam na nią takiego haka, że jej ograniczony umysł nawet tego nie pojmie.
- A właśnie, wiesz, że są kursy teleportacji? – spytał Victor.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie potrzebuję ich – stwierdziłam. – Poza tym, nie chcę znów skupić całej uwagi na sobie.
- Ale jeśli ich nie ukończysz, nie będziesz się mogła teleportować, gdy dorośniesz.
Parsknęłam drwiącym śmiechem.
- Ależ oczywiście, że tak – powiedziałam. – Robię to od dawna i nikt nie ma do mnie pretensji.
- Ale rozumiesz, że kiedy się to skończy – rzekł z kamienną miną. – Będziesz musiała powtarzać ten test.
- Kiedy co się skończy?
Zatrzymałam się, a uśmiech spełzł mi z twarzy.
- No… - Victor zmieszał się bardzo. – Kiedy Lord Voldemort zostanie pokonany… Nie rób takiej miny, Sophie, to nie tak, że ja tego chcę, czy coś, ale tak się kiedyś stać musi. Jak nie za naszego pokolenia, to za pokolenia naszych dzieci albo wnuków, może później, ale się stanie. On będzie żył wiecznie, bo jest Voldemortem, a ty też nigdy nie umrzesz, bo jesteś wampirem.

Tak. On będzie żył wiecznie, bo jest Voldemortem. A Ashley będzie idiotką do końca życia, bo jest Ashley Pail. Może syndrom nieśmiertelności będzie się nazywać od tej chwili Syndromem Voldemorta?
Panie uzdrowicielu, czy coś jest ze mną nie tak? Mam już pięćset lat i nie umieram.
Och, nie, ma pan tylko Syndrom Voldemorta. To nic groźnego, będzie pan żył aż do Apokalipsy.
No dajcie spokój, jak to brzmi.

Zamrugałam szybko.
- Ty też jesteś wampirem – odezwałam się po chwili. – I dlaczego sądzisz, że coś może pokonać Czarnego Pana? Nie rozumiem cię kompletnie. I nie będę z tobą o tym więcej rozmawiać.
- Ale…
- Uważaj – przerwałam mu ostrzegawczym tonem. – Bo wszystko powiem mamie, jeśli jeszcze raz zapytasz mnie o Voldemorta. Pamiętasz? Ona zabrania ci się mieszać w sprawy Zakonu.
Odeszłam, zanim zdążył coś na to odpowiedzieć. Ja nie mogę, jaki krętacz. Tylko by węszył. Czy ja nie mogę ufać nawet mojemu bratu?

Poszłam do biblioteki. Spotkałam tam Harry’ego, Rona i Hermionę, z podkrążonymi oczami i z nosami w książkach. Weasley miał do tego rozczochrane włosy.
- Nie wiesz, co to szczotka? – zapytałam go.
Ron mruknął coś niezrozumiałego.
- Ale tutaj tłumy – dodałam, siadając między nim a Hermioną. – Czemu siedzicie tu tak wcześnie?
- Snape’owi się ubzdurał test – odpowiedział Ron. – Idiota, co się w lumpeksie ubiera.
Ściągnęłam brwi, ale nie skomentowałam tego. Powiedziałabym mu „i kto to mówi”, ale już nie chciałam psuć im nastroju.

Harry co chwilę zerkał na mnie, jakby chciał się o coś zapytać. Dałam mu wzrokiem do zrozumienia, żeby się nie krępował.
- I co, myślałaś nad tym, co ci proponowałem? – spytał.
Odwróciłam wzrok na moment, żeby się zastanowić nad jego pytaniem.
- Tak, myślałam – mruknęłam. – Ale zrozum, nie mogę tego zrobić. Mój związek prawie się rozleciał przez jedną zdradę, wątpię, czy zniesie drugą. Przynajmniej nie teraz.
Harry spuścił wzrok. Ron, żeby jakoś rozchmurzyć przyjaciela, odezwał się, rzucając jakąś głupotę:
- W sobotę są moje urodziny, może pójdziemy do Hogsmeade?

~*~


Trochę nie trzymający się kupy rozdział, tak samo jak nowy szablon. Ale chcieliście Hogwart, więc macie. Nie pisałam, bo miałam próbne testy gimnazjalne, a musiałam się uczyć. W poniedziałek napiszę coś ciekawszego. Dedykacja dla alice. :* 

12 stycznia 2010

Rozdział 230

Wstałam wcześnie, ale Barty i tak już dawno był na nogach. Siedział ubrany w szatę Śmierciożercy na brzegu łóżka, odwrócony do mnie plecami. Pochylał się nad czymś lekko. Usiadłam na łóżku, potężnie ziewając. Zauważyłam, że w rękach trzyma zdjęcie, oprawione w złotą, cudownie zdobioną ramkę.
Zobaczyłam przezroczyste krople na szybce, za którą umieszczona była ruchoma, czarno-biała fotografia bardzo pięknej, delikatnej, jasnowłosej kobiety, matki Croucha. Po policzkach płynęły mu łzy, ale twarz miał spokojną.

Oparłam szczękę o jego ramię, również utkwiwszy wzrok w zdjęciu.
- Bardzo do niej jesteś podobny – odezwałam się. – Piękna kobieta. Wygląda na taką dobrą, miłą, opanowaną osobę… Czego nie można powiedzieć o mojej matce.
Ostatnie zdanie wypowiedziałam z goryczą. Dopiero teraz mogłam to przyznać, mimo całego swego uczulenia na punkcie rodziny. Brzydziłam się jej żałosnymi, nieodpowiedzialnymi postępkami.

Barty pociągnął głośno nosem i odetchnął kilkakrotnie.
- Twoja matka przynajmniej żyje – powiedział, odwracając się do mnie twarzą. – Przeze mnie umarła moja. Sophie, spójrz, co ja zrobiłem ze swoim życiem.
Te słowa dopiero po chwili dotarły do mojej świadomości. Bartemiusz Crouch wątpił w swoje przeznaczenie? Wątpił w Czarnego Pana? W swoją służbę u niego?
Poczułam się trochę nieswojo. Wiedziałam, że Barty nie miał tego na myśli, ale czyżby wątpił też w naszą znajomość?

Odwróciłam na moment wzrok od niego, żeby zastanowić się nad odpowiedzią.
- Według mnie twoje życie było barwne i wartościowe. Wniosłeś dużo choćby w moją marną egzystencję – odezwałam się, utkwiwszy z powrotem wzrok w jego błękitnych oczach, w których wciąż widniały ślady łez. – Nie znam osoby, która byłaby tak młoda i przeszła jednocześnie tyle, co stary człowiek.
Przysunęłam się bliżej, żeby otrzeć mu łzy.
- Mówisz tak, jakbyś widziała w tym same plusy – stwierdził. – Czasem myślę o tym, co by było, gdybym nie wybrał drogi Śmierciożercy. Moja matka by żyła. Ja zdobyłbym jakieś wysoko postawione stanowisko w Ministerstwie Magii, załatwione oczywiście przez pracoholika ojczulka… Nie patrz tak na mnie, miałem przecież dwanaście wybitnych na SUMACH.
- Nie o to chodzi – parsknęłam zduszonym śmiechem. – Mówisz o swoim ojcu… Spójrz na siebie. Siedzisz do późna z nosem w tych świstkach – wzięłam do ręki kilka kartek, leżących na jego nocnej szafce i cisnęłam je gdzieś za siebie – jakbyś poza nimi świata nie widział.
Barty zrobił oburzoną minę.
- Nie widzę świata poza tobą, to chciałaś chyba powiedzieć.
- Tak, dokładnie – zadrwiłam. – Mówisz, że zmarnowałeś życie. Może i tak, ale przywróciłeś je innym. Ja na przykład nadal tkwiłabym w tym pozbawionym sensu związku z Draconem, Czarny Pan wciąż byłby widmem, a ja nie odzyskałabym moich nieśmiertelnych.
- Ale zniszczyłem życie rodzinom, w których kogoś zabiłem.

Zapanowało milczenie. Barty’emu najwyraźniej zabrakło argumentów, nie licząc tego ostatniego, dość niezręcznego w obecnej sytuacji. Podjął więc nowy temat.
- Ładnie wczoraj grałaś – rzekł. – Uwielbiam brzmienie skrzypiec. Sam czasami gram.
Uniosłam brwi ze zdumienia. Ten temat bardzo mnie zainteresował, nigdy bym nie przypuszczała, że zajmuje się muzyką. A skrzypce to już poważna sprawa.
- Grasz? – powtórzyłam.
Crouch machnął lekceważąco ręką.
- Takie tam rzępolenie – mruknął i wyciągnął spod łóżka skrzynię. Nie była duża, lecz bez problemu mogła pomieścić w sobie skrzypce, które właśnie Barty z niej wyciągnął.

Pokiwałam z uznaniem głową.
- Są piękne – stwierdziłam. – Moje wstyd by było porównywać do nich. Ale dał mi je Armand, gdy byłam jeszcze śmiertelna. Mam do nich sentyment… Zagrasz dla mnie?
Policzki Barty’ego pokrył nieznaczny rumieniec.
- Zabiłabyś mnie, gdybyś usłyszała, jak kaleczą twoją umiłowaną muzykę – zaśmiał się.
- Nie kłóć się ze mną – oświadczyłam. – No proszę, zrób to dla mnie.

Po dłuższej chwili zastanawiania, zgodził się. Ułożył skrzypce na ramieniu i zaczął grać*. Na początku nieśmiało, chociaż według mnie robił to o wiele lepiej niż Armand. On też lubił skrzypce. Chciał, żebym dostała tak doskonałym muzykiem, jak on. Ale wyszło na to, że Armand zniknął, ścigany przez łowców wampirów, a ja wylądowałam jako potencjalna gwiazda muzyki pop. Nigdy nie grałam tak świetnie jak on. Mogę nawet powiedzieć, że Barty był ode mnie lepszy.

Muzyka trwała kilka minut. Później jednak, kiedy Barty już opuścił skrzypce, nadal brzmiała mi w uszach, pewnie dla tego, że tak głośno grał.
- Przepraszam cię – odezwałam się cicho, ocierając łzę wzruszenia z policzka. – Pierwszy raz zdarzyło mi się…
Uśmiechnęłam się. Muzyka różnie na mnie działała. Zwykle płakałam z jej powodu, ale nigdy z powodu osoby, która ją tworzyła.
Twarz Barty’ego nie była jednak uśmiechnięta, wręcz przeciwnie. Wyglądał na zaniepokojonego.
- Nie chciałem… - zaczął.
- Nie przejmuj się – przerwałam mu, ocierając drugą łzę.
Gestem ręki dałam mu znak, żeby usiadł obok mnie.
- To było… nie znam na to słowa – powiedziałam. – Bo beau to delikatnie powiedziane.
Chciałam go pocałować, żeby mu podziękować za jego grę, ale ów romantyczny wieczór zepsuł nie kto inny, jak sam zacny Lord Voldemort.
- Barty, znów grasz? – zapytał rozdrażniony.
Głos uwiązł mu w gardle. Odwróciłam głowę. Zobaczyłam, jak krzyżują mu się wąskie, jasne brwi. Otworzył usta z oburzenia, po czym zamknął je. Wyglądało to komicznie wręcz, ale mnie do śmiechu nie było. Zrobiłam niewinną minę.
- Zanim wyciągniesz pochopne wnioski… - zaczęłam, ale Voldemort machnął rękami w taki sposób, jakby dyrygował.
- Ty… ubieraj się… a ty… - zaczął wyrzucać z siebie pojedyncze słowa. Nigdy mu się nie zdarzało tak zdenerwować, żeby aż nie mógł sklecić zdania. Przynajmniej nie na mnie.

- Posłuchaj mnie – podeszłam do niego szybko i chwyciłam go za oba nadgarstki, by nie odszedł obrażony. – Czy ty musisz wszystko źle interpretować? Wyjaśnię ci wszystko, ale daj mi chwilę.
Voldemort z wyrazem zaskoczenia na twarzy, został przeze mnie wypchnięty za drzwi. Zaczęłam w pośpiechu zbierać ubrania z podłogi i narzucać je na siebie byle jak. Barty przyglądał się temu wszystkiemu, kompletnie ogłupiały.
Kiedy już wyglądałam jako tako, objęłam go za szyję, pocałowałam w pośpiechu w usta i pobiegłam w stronę drzwi, nie mówiąc ani słowa.

Czarny Pan był już w połowie drogi do swojej komnaty. Wpadłam na niego na zakręcie.
- To może wyglądało podejrzanie – wydyszałam. – Ale na prawdę nic między nami nie zaszło. Po prostu spałam u niego, bo…
- Miałaś być w Hogwarcie – przerwał mi z lodowatą obojętnością.
- No właśnie, do tego zmierzam… - nadal z trudnością łapałam oddech. Musiałam chwycić się przedramienia wuja, żeby móc dotrzymać mu kroku. W boku okropnie mnie kłuło. – Spałam z Bartym, bo wystraszyła mnie Czarna… Bałam się. Stwierdziłam więc, że ciebie nie będę niepokoić.
- No, właśnie ci się ten plan powiódł – zadrwił. – Nie pozwolę, żebyś sypiała z moim Śmierciożercą. To niebezpieczne. Zresztą, nie zrobisz z niego jakiegoś zniewieściałego facecika, siedzącego w domu i bawiącego trójkę dzieci.
Spojrzałam na niego karcąco.
- Tak się składa, że nie mogę mieć dzieci – sprostowałam z goryczą. – Nie musiałeś tego mówić.
Czarny Pan zatrzymał się tuż przed drzwiami do swojej komnaty.
- Skoro już ci przeszedł strach, możesz wracać do Hogwartu – rzekł, jakby nie usłyszał moich ostatnich słów.
- Masz rację – odparłam lodowato. – Mogę.

~*~


Trochę krótko mi to wyszło. No ale cóż, jutro mam próbny test gimnazjalny z polskiego, przydałoby się jeszcze trochę pouczyć, zresztą miałam dzisiaj Noworoczny Dar, więc jestem trochę zmęczona. Miałam dzisiaj zmieniać szablon, ale stwierdziłam, że do tego z Czarną Dziurą mam słabość. Cóż, zaczynam chyba lubić obiekt mojego strachu xD Dedykacja dla Doski :* 

10 stycznia 2010

Rozdział 229

Wyszłam z gabinetu Croucha po upływie pół godziny. On tylko siedział i pisał, co chwilę zerkając na jakiś inny pergamin. Buddo, jakie to monotonne. Ja bym zasnęła po dziesięciu minutach. Barty to miał naprawdę nudne życie.
Zeszłam do swojego pokoju i rozejrzałam się po nim. Teraz będę musiała być ostrożna, żeby nie nadziać się przez przypadek na jakiegoś bogina…

Upewniwszy się, że nigdzie żadna Czarna Dziura na mnie nie czyha, wśliznęłam się do środka. Wyciągnęłam skrzypce z szafki. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł, tak prosty i jakże oczywisty.
Weszłam do komnaty Voldemorta.
- Rozkaż Glizdogonowi pozbyć się wszystkich boginów z tego domu – oświadczyłam. – Albo sam się tym zajmij, jak wolisz.
Czarny Pan zmroził mnie spojrzeniem, ale nic nie odpowiedział, tylko podciągnął lwy rękaw szaty i mocno ucisnął Mroczny Znak na swoim przedramieniu. Poczułam pieczenie swojego tatuażu, ale tylko przez sekundę.
Wzruszyłam ramionami i wyszłam. Co się będę. Nie mam ochoty patrzeć, jak Glizdogon ryczy ze strachu na widok swojego bogina. A sądzę, że jest ich tu mnóstwo.

Wbiegłam po schodach na drugie piętro i weszłam do jakiegoś pokoju. Chciałam mieć spokój. Różdżką usunęłam kurz z podłogi. W pomieszczeniu nie było nic. Pusto. Ściany wyklejone czarną tapetą w ciemnoczerwone, malutkie wzorki i czarny parkiet były tu jedyną ozdobą. Zobaczyłam jeszcze krzesło, stojące na środku pokoju. Wyglądało jak jedno z tych, których używa się podczas przesłuchań w Ministerstwie Magii. Pewnie była to sala tortur… a piękne ściany były tylko na pozór przyjazne. Ile osób tu zginęło?

Oparłam się o krzesło, ułożyłam skrzypce na ramieniu i zaczęłam grać. Grałam tak i grałam, kołysząc się w rytm muzyki*… Najpierw ostro szarpałam smyczkiem struny, później nieco delikatniej… Minęło sporo czasu. Ale dla mnie wydało się to chwilką, bardzo krótką chwilką.

W końcu w pokoju zaległa cisza, bardzo kąsająca narząd słuchu po mojej głośnej grze. Otworzyłam oczy. Piekły mnie od kurzy, który unosił się w powietrzu. I mimo że usunęłam go z podłogi, nadal panował w pokoju ten niemiły zapach.

Poszłam do swojego pokoju, żeby schować skrzypce. Prezent od Armanda, dopiero teraz go odkryłam, po tak wielu latach, odkąd mi go dał. Grałam na tym instrumencie, kiedy byłam mała, to zresztą on tego mnie nauczył.

Wyszłam do ogrodu. Śnieg nie był już tak sprężysty i cudowny, jak w grudniu. Był ciężki i nieco wilgotny, ale to drobiazg. Wyprostowałam się, przechyliłam się do tyłu i padłam plecami w wielką zaspę. Leżałam tak przez kilka minut, obserwując, jak deszcz ze śniegiem kropi mi na twarz. Podniosłam się dopiero wtedy, kiedy szata na plecach całkowicie mi przemokła.

Dopiero teraz zauważyłam, jak wielki jest ten ogród. Ze wszystkich czterech stron otaczały go mury dworu Czarnego Pana. Ta cała gęsto rosnąca roślinność sprawiała, że ogród zdawał mi się o połowę mniejszy. Teraz, gdy dookoła były tylko obwiązane płatami materiału rośliny, a w wielu miejscach wystawały tylko nagie badyle, sprawiał wrażenie ogromnego. I taki z pewnością był. Usiadłam na ośnieżonej ławce i zaczęłam się dookoła rozglądać. Było już ciemno, dopiero sobie uświadomiłam, jak bardzo ta gra mnie wciągnęła. Ja jednak widziałam wszystko doskonale. Nie muszę mówić chyba, dlaczego tak się dzieje.

Zajrzałam do kamiennej studni. Nie wiem, po co tutaj stała. Zdaje mi się, że tylko dla ozdoby, bo każdy mógł sobie przecież wyczarować wodę, kiedy tylko chciał. A Barty, który opiekował się tym ogrodem, nie miał z tym najmniejszej trudności.
Niemniej jednak, woda w studni była zamarznięta. Albo pokrywała ją tylko cienka warstwa lodu. Nieważne.

Zrobiło mi się zimno. Stwierdziłam, że na rozgrzanie dobrze mi zrobi coś mocniejszego. Wiem, nie powinnam tyle pić, ale to nie moja wina. To Voldemort pozwolił mi na to. Zresztą, taka gwiazda jak ja, nawet niepełnoletnia, może się od czasu do czasu napić.

Zeszłam do piwnicy, gdzie trzymali alkohol. Ominęłam półki, na których stała trucizna i wzięłam z jakiejś innej butelkę Była wypełniona białym płynem o ostrym zapachu. Cóż, to do dna.
Wypiłam kilka łyków, ale nie posmakowało mi. Wręcz przeciwnie. Skrzywiłam się i zaczęłam się krztusić. O mało się nie udusiłam. Poczułam pieczenie w gardle. To nie mogła być trucizna, nie.

I nagle stało się coś, co spowodowało kolejny napad paniki. Nie tak wielkiej, jak po ujrzeniu Czarnej Dziury, ale był to co najmniej szok. Spomiędzy moich włosów, z miejsca, w których były uszy, zaczęło się dymić. To dymiło z moich uszu!

Przestraszyłam się, że mogą mi się spalić włosy. Kilka metrów ode mnie zauważyłam stojącą pod ścianą drewnianą beczkę, prawie tak wysoką jak ja, po brzegi wypełnioną wodą. Bez wahania włożyłam do niej głowę. Woda wypełniła mi uszy, natychmiast mocząc mi włosy. Ale przynajmniej przestało mi się dymić z uszu…

Wynurzyłam się. Zakaszlałam. Nic mi to nie pomogło. Nie dość, że było mi zimno, to jeszcze byłam okropnie mokra. Wkurzona, poszłam do sypialni Barty’ego. Było dość późno, powinien już skończyć pracę. No a ja musiałam dostać się do niego niezauważona. Wszak Voldemortowi by się nie spodobało, gdyby zauważył mnie, błąkającą się jak duch po ciemnych korytarzach jego opustoszałego domu.

Tak, jak się spodziewałam, Crouch leżał już w łóżku. Ale oczywiście, nawet tam nie rozstawał się ze swoją pracą.
- Zdaje mi się, że z tymi papierami sypiasz częściej, niż ze mną – odezwałam się, kiedy zamknęłam drzwi.
Barty zdjął okulary i odłożył je na szafkę nocną. Obserwował, jak suszę sobie różdżką włosy.
- Gdzie ty byłaś? – zapytał, podchodząc do mnie, żeby pomóc mi zdjąć obrzydliwie zimne mokre ubranie. Nie lubiłam tego uczucia, kiedy jakieś odczucie, nie ważne czy chłodu, czy gorąca, padało na moją wilgotną od mokrego materiału ciała.
- Przestań, czuję się jeszcze młodsza niż jestem w rzeczywistości – chodziło mi oczywiście o fakt, że Barty zdejmował ze mnie bluzkę, lecz w sposób, jaki robi się to małemu dziecku.
Różdżką wysuszyłam się w sekundę. Na moim ciele pojawiła się koszula nocna.

- Jak jest późno? – zapytałam, kładąc się obok niego.
Barty z powrotem wsadził na nos okulary, podniósł z podłogi kilka kartek pergaminu i zerknął na zegarek na swoim przegubie.
- Dwudziesta trzecia – mruknął. – Przeszkadza ci to światło?
Odpowiedziałam, że nie przeszkadza. Obserwowałam go przez kilka minut, jak czyta te cztery kartki. Albo pismo musiało być naprawdę malutkie, albo Barty uczył się tekstu na pamięć. W ostateczności to mnie dłużył się czas.

Przewróciłam się z prawego boku na plecy i westchnęłam ciężko.
- Skończ już – poradziłam mu. – I zdejmij te okulary, głupio w nich wyglądasz.
- Serio?
- Nie, nadal jesteś zabójczo przystojny, ale przestań już czytać, bo zwariuję.
Barty posłuchał mnie, jednak z pewnym oburzeniem, bo mamrotał coś pod nosem, że nie pozwalam mu pracować i przeze mnie zostanie ukarany.

Zgasił światło i machnął różdżką, żeby przydusić ogień w kominku. Zapanowała ciemność. Tylko światło księżyca sprawiało, że wszystko dookoła było granatowo szare.

Odwróciłam się twarzą do Barty’ego. On wpatrywał się we mnie, trochę zły, że przerwałam mu pracę. Patrzył tak przez jakiś czas, nie odzywając się. Poczułam się dziwnie, mogę nawet powiedzieć, że dreszcz strachu przebiegł mi po grzbiecie, aczkolwiek usta same rozciągnęły się w nieśmiałym uśmiechu.
- Czemu tak na mnie patrzysz? – zapytałam.
On tylko wzruszył ramionami.
- Zastanawiam się, czy piłaś – odparł.
Odwróciłam na moment wzrok, a moje policzki pokrył nieznaczny rumieniec wstydu. On jednak nie mógł tego zobaczyć, na szczęście.
- Tylko troszkę, było mi zimno – mruknęłam, próbując niewinnym uśmiechem załagodzić sytuację. – A co, wyrzucisz mnie?
Przewrócił oczami, myśląc, że tego nie zauważę przez ciemność, panującą w pokoju. Niestety, widziałam doskonale zniecierpliwienie na jego twarzy.
- Wiesz, że nie – odpowiedział. – Ale nie możesz pić. Alkohol jest przeznaczony dla osób dorosłych. Poza tym w piwnicy jest wiele niebezpiecznych, trujących substancji, które właśnie powoli są przenoszone do innego pomieszczenia.
- Daj spokój, napiłam się tylko kilka łyków jakiegoś białego napoju. O co tyle krzyku…
Przewróciłam się na drugi bok, kończąc tym samym rozmowę. Ale Crouch ani myślał przystawać na moje warunki. Oparł się na łokciu i przysunął się bliżej, żebym go lepiej mogła usłyszeć.
- Zachowujesz się nieodpowiedzialnie – zaczął.
- Odezwał się ten, który zachowuje się jak dorosły – mruknęłam. – Daj mi spokój.
- Dobrze, jak sobie życzysz – te słowa wypowiedziane były z goryczą, jakby chciał mi pokazać, że nie odezwie się do mnie, jeśli coś będę od niego chciała.

I rzeczywiście, chyba to przewidział. Po dalszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że zachowałam się względem niego jak jego pani, nie jak kochanka.
- Barty – szepnęłam. – Śpisz?
- Nie.
- Pardon, nie chciałam się tak unieść – powiedziałam już normalnym głosem.
Nie odpowiedział mi, tylko pocałował mnie w policzek.
- Śpij już – usłyszałam tylko.
Usiadłam na łóżku, oburzona tymi słowami.
- Tobie łatwo jest powiedzieć – warknęłam. – Bo ty nie widzisz Czarnej, kiedy tylko zamkniesz oczy.
Barty oparł się na łokciu i przyjrzał mi się uważnie.
- Dlaczego właściwie boisz się Czarnych Dziur? – zapytał. – Nie, będę wypowiadał to słowo, nawet tysiąc razy, jeśli zechcę. Strach przed nazwą wzmaga strach przed samą rzeczą. Wiesz, co mi to przypomina? Żałosny strach czarodziejów przed nazywaniem Czarnego Pana po imieniu.
- Wy też nie mówicie do niego per Voldemorcie – zauważyłam.
- Z szacunku – wyjaśnił Crouch z uśmiechu. – No i znamy go trochę, prawda?
Westchnęłam przeciągle, spazmatycznie i opadłam z powrotem na poduszki.
- Więc? – dodał. – Co cię przeraża w…
- Sam ten odgłos – odpowiedziałam ze złością. – Już ci mówiłam. Ten szum, ten okropny widok… nie potrafię tego opisać słowami. Nie każ mi sobie jej przypominać, bo zostanę tutaj przez miesiąc. Po prostu daj mi zapomnieć, dobrze?
- A nie chcesz pokonać strachu? – spytał.
- Nie.
Odwróciłam się do niego plecami. Nie chciałam już rozmawiać. Zamknęłam oczy i usiłowałam zasnąć. Przerażający widok znów ukazała mi moja wyobraźnia. Ale przywykłam już do tego, więc nie przeraził mnie tak bardzo.

Podobno na końcu Czarnej Dziury jest Biała Dziura, którą wszystko wylatuje. Tak, tylko nic nie ma prawa przetrwać w niej choćby sekundy, bo czarna cię wessie i rozerwie na kawałeczki. Widziałam na ruchomych obrazkach w książce do astronomii, co te potwory robią z planetą, a co dopiero z małym człowieczkiem.

A tak w ogóle, to nie wierzę w istnienie Białych Dziur. Nigdy nic takiego nie widziałam. No, Czarnych też w sumie nie widziałam na oczy, ale mugole przecież robią im zdjęcia tymi swoimi satelitami. Założę się, że Anzelm by wiedział. On wiedział dużo. Chociaż jego też nie znałam, to sądzę, że był bardzo mądrym człowiekiem. Napisał wiele mądrych, naukowych książek. Muszę stwierdzić, że miałam bardzo inteligentnego dziadka, jak na tak szaloną rodzinę, w której się znalazł.

~*~


Nic się w sumie nie działo, ale rozdział mi się podoba. Spokojny, ale całkiem w porządku. Nie mogę się zbytnio rozpisywać, bo muszę jeszcze się trochę pouczyć z geografii. Jutro mam sprawdzian J Dedykacja dla Satii :* 

8 stycznia 2010

Rozdział 228

Barty posadził mnie na krześle, a sam podszedł do kredensu, z którego wyciągnął dwie filiżanki, cukiernicę i jeszcze kilka rzeczy, których się używa do robienia herbaty. Postawił to wszystko na stole i machnął różdżką, a w imbryku pojawił się bursztynowy płyn. 
- Ile słodzisz? – zapytał, lejąc do obu filiżanek herbatę.
- Powinieneś wiedzieć o mnie takie rzeczy – mruknęłam, nadal drżąc ze strachu.
Nie mogłam nad tym zapanować. Powiedziałam mu po chwili, że słodzę dwie łyżeczki. Wzięłam od niego trzęsącymi się rękami filiżankę i upiłam trochę, zaciskając wargi tak mocno, że zaledwie kilka kropel gorącego płynu dostało się do moich ust. Odłożyłam porcelanę na malutki talerzyk.

Milczeliśmy. Zastanawiałam się przez ten cały czas, w jaką rzecz zmienia się bogin Barty’ego. Gdybym nie była takim głupim tchórzem i nie wystraszyłabym się tej Czarnej Dziury, nie musiałabym o tym teraz myśleć. Zapytałam go o to, ale Crouch się tylko zaśmiał.
- Czy to ważne? Mój bogin nie jest na pewno tak przerażający, jak twój – odparł. – Nigdy bym nie pomyślał, że boisz się Czarnej…
Uniosłam gwałtownie rękę, żeby go uciszyć.
- Nie wypowiadaj tego słowa – wysyczałam. – Chcesz na nas wszystkich ściągnąć nieszczęście? Czarna krąży być może gdzieś niedaleko nas, czekając tylko, żeby rozerwać Ziemię na drobniutkie kawałeczki…
Aż wzdrygnęłam się na samą myśl o tym. Czasami, kiedy pomyślałam o Czarnych Dziurach, przez długi moment czułam, jakby obserwowała Ziemię z kosmosu.
Barty’ego bardzo rozbawiła moja histeryczna hipoteza, tak, że nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- W kosmosie jest wiele planet – stwierdził. – Więc dlaczego Czarna… przepraszam… więc dlaczego ona miałaby wessać akurat Ziemię?
- A dlaczego nie? – zapytała, wstając z krzesła. – Kiedyś jakaś Czarna nas zniszczy, to pewne.
Usiadłam mu na kolanach i objęłam go za szyję. Nie chciałam już rozmawiać o tych kosmicznych potworach. Czułam dreszcz na karku, kiedy, choćby tylko w moich myślach, pojawiała się nazwa Czarna Dziura.

Barty skończył swoją herbatę i machnął różdżką, żeby serwis do herbaty sam się posprzątał.
- Kiedy wrócisz do Hogwartu? – zapytał.
- A co, chcesz się mnie pozbyć?
Odpowiedział mi tylko jego cichy śmiech. Zaczęłam odczuwać dziwne wrażenie, że bawi go ta cała sytuacja. I choć wykazywał współczucie z powodu mojego strachu, mój bogin go raczej nie przerażał tak, jak mnie. No tak. Bo co to w ogóle jest? Siostrzenica Lorda Voldemorta boi się Czarnej Dziury. Tego potwora boją się mugole, boją się zwykli ludzie, czarodzieje… a ja nie mam prawa odczuwać przed nią strachu, nie.

- Nie wracam dzisiaj do Hogwartu – odpowiedziałam po dłuższej chwili, prostując się gwałtownie. – Będę się bała sama spać. Mogę spać z tobą?
Zawahał się.
- Dobrze – odpowiedział w końcu. – Ale wrócę późno, mamy dużo pracy.
- Co wy właściwie robicie? – zapytałam. – Widzę, że wszyscy jesteście jacyś nakręceni, do Voldemorta nie można się odezwać… Dlaczego mnie nie wtajemniczacie?
Barty po raz pierwszy od początku naszej rozmowy wydał mi się naprawdę zaniepokojony i zakłopotany. Wyraźnie unikał mojego spojrzenia.
- Bo widzisz… wróciłaś do Zakonu – mruknął. – Czarny Pan nie chce cię informować. Boi się, że możesz wydać nasze plany Dumbledore’owi.
Westchnął, najwyraźniej zasmucony. Cały strach, który nadal się  utrzymywał po ujrzeniu Czarnej Dziury, przyćmiony został przez złość. Znalazłam się na nogach w sekundę po usłyszeniu tej informacji.
- Co to ma znaczyć? – warknęłam. – Poświęcam się dla was! Narażam życie! A ty siedzisz sobie spokojnie i pijesz herbatę? Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Barty popchnął mnie z powrotem na moje krzesło i zasugerował, żebym przestała krzyczeć. Chciałam mu coś odpowiedzieć, przypomnieć mu, do kogo się zwraca, ale nie miałam już głowy do kłótni z nim.

Kiedy już ochłonęłam po tym napadzie złości, oświadczyłam, że pójdę sobie porozmawiać z wujem. Nie będzie mnie jakiś pozbawiony brwi imbecyl poniżał i krytykował za to, co robię.
Wyszłam, trzaskając drzwiami. Wszystko się we mnie gotowało. Mrucząc pod nosem najróżniejsze przekleństwa, wpadłam do komnaty Voldemorta.

- Czyś ty rozum postradał?! – wrzasnęłam. – Myślisz, że jestem jakimś pieprzonym konfidentem?
Czarny Pan podskoczył na swoim tronie, a książka, w której lekturze był pogrążony, upadła na podłogę z głuchym tąpnięciem.
- O co ci chodzi? – spytał, oddychając głęboko.
Wypuściłam głośno powietrze przez nos ze zniecierpliwienia.
- Dlaczego zabraniasz mnie informować? – spytałam, siląc się na spokój.
Voldemort zaczął krążyć po komnacie, najwyraźniej zastanawiając się nad odpowiedzią.

Trzymał mnie w niepewności, fircyk jeden. Uwielbiał grać mi na nerwach. Nie mógł jednak nie usłyszeć moich wrzasków. W końcu, idąc do niego, zauważyłam Glizdogona, stojącego na wysokiej, nienaturalnej drabinie i wprawiającego różdżką okna, które musiały chyba pęknąć pod wpływem moich krzyków.

Zatrzymał się w końcu.
- Cóż. Zbudziło to we mnie niepokój – rzekł. – Wróciłaś do Zakonu. Tak nagle przebaczyłaś Potterowi to, co ci zrobił? Wysługiwał się tylko tobą, on i ta cała jego hałastra, która tylko psuła moje plany.
Zmarszczyłam lekko brwi, obserwując przez krótki moment Nagini, wijącą się przed rozpalonym kominkiem. Już podjęłam decyzję. Nigdy nie opuszczę Śmierciożerców, to niedorzeczne. Jak mogłam właściwie nawet pomyśleć o tym.
- Wróciłam do Zakonu, bo tęskniłam za Syriuszem – odpowiedziałam cicho. – I za innymi. Przyznaję, że jestem trochę sentymentalna…
- Sentymentalna? – powtórzył ze złością Voldemort. – Jeszcze chwila i staniesz się dekadenckim wampirem, nie potrafiącym sobie poradzić z upływem czasu i zmianą technologii!
Wyglądał teraz przerażająco. Zupełnie tak jak wtedy, gdy pracował. Na co dzień nie budził we mnie strachu. Jednak kiedy walczył, gdy działał… było w nim coś takiego… nawet nie znam na to słowa… Charmant. Tak, do właściwe określenie.

Westchnęłam i przygryzłam wargi, patrząc w Nagini jak sroka w kość.
- Wiesz, że nie chcę taka być – mój głos znów rozbrzmiał echem w lśniącej sali, ale tym razem o wiele ciszej, niż przedtem. – Chyba już pójdę.
Voldemort zgodził się i z powrotem usiadł na swoim tronie. Obserwował mnie uważnie, jak zmierzam powoli w stronę drzwi.

Miał racje. Opanowywał mnie dekadentyzm. Zapatrzona byłam w te lata, które już dawno minęły. I z pewnością nie wrócą. Nie wskrzeszę Evana, nie cofnę tego, co poróżniło mnie i Barty’ego… między nami też już nigdy nie będzie tak, jak dawniej. Crouch będzie czuł się cały czas zagrożony, nie będzie mi ufał…

Poszłam do jego gabinetu. Wiedziałam, że tam go zastanę. Mówił, że ma dużo pracy, a nie lubił, gdy coś mu przeszkadzało.
Weszłam do środka bez pukania. W końcu to był mój dom, nie wiem, dlaczego bawiłam się w te całe uprzejmości.
Nie pomyliłam się. Barty siedział przy biurku, jak zwykle. Zajęty był swoimi zwykłymi sprawami. Nie podniósł głowy, kiedy weszłam. Najwidoczniej się mnie spodziewał.
- Załatwiłaś już sprawę z Czarnym Panem? – zapytał, nie przerywając pisania.
Głowę miał bardzo nisko pochyloną nad pergaminem.
- Zepsujesz sobie wzrok – mruknęłam. – Tak, rozmawiałam z nim.
- I co?
Wzruszyłam tylko ramionami i usiadłam w fotelu. Obserwowałam go przez kilka minut. Choć nie chciałam się mu do tego przyznawać, ten dom budził we mnie większy lęk, niż kiedykolwiek. Bałam się chodzić po nim sama, jakby Czarna Dziura miała wyskoczyć gdzieś nagle zza rogu…

~*~

Pardon, pardon, pardon, pardon! Nie chciałam, żeby ten rozdział wyszedł:
a.    nudny
b.    krótki
c.    beznadziejny

Ale i tak jestem dziś strasznie zmęczona, poza tym już muszę kończyć. No i za chwilę będzie  „Królowa Potępionych” xD Muszę zobaczyć, jak Marius robi ten swój gest rękami xD Następna notka będzie o niebo lepsza, obiecuję xD Dedykacja dla Olki :* 

4 stycznia 2010

Rozdział 227

Wróciłam do Hogwartu, gdzie spędziłam jakiś tydzień, dwa… Jakże cudownie było znów wrócić do zwykłego, szkolnego życia, bez trosk o Voldemorta albo Zakon. Martwiłam się tylko ocenami i nauką. Wszyscy hogwartczycy zapewne wyśmialiby mnie za takie twierdzenie, ale cieszyłam się, kiedy nauczyciel zadawał super długie wypracowanie. Pisząc je, nie musiałam myśleć o tym, czy Czarny Pan mnie do siebie wezwie, żeby mi powiedzieć, że jednak musimy się przenieść. Chociaż nie miałabym nic przeciwko, gdybyśmy wrócili do Francji…

Dzięki temu, że wróciłam do Hogwartu, udało mi się odbudować przyjaźń z rodzeństwem, również z Spirydionem, który miał mi za złe, że nie wysłałam do niego przez ten czas ani jednej sowy. W duszy powiedziałam sobie, że nie miałam niczego lepszego do roboty, jak wysyłać mu list, ale zostawiłam tą myśl dla siebie. Opowiedziałam mu, co mi się przydarzyło, później poszłam do Gryfonów.

Chciałam pogadać z Harrym i resztą. Jestem pewna, że już wiedzieli o moim powrocie do Zakonu, ale stwierdziłam, że jestem im winna jakieś wyjaśnienie. Stanęłam przed portretem Grubej Damy i czekałam. Ona patrzyła na mnie, ja patrzyłam na nią. I tak przez jakąś minutę.
- Czy możesz z łaski swojej poprosić tutaj Pottera? – zapytałam. – Albo lepiej mnie wpuść, zaoszczędzisz i mnie, i sobie czasu.
Gruba Dama zawahała się.
- No dobra, właź. Jak będziesz chciała, to i tak się zdeportujesz – mruknęła. – Ale nie mów nikomu, że wpuściłam cię bez hasła.
W odpowiedzi posłałam jej jedynie uśmiech i weszłam do środka, kiedy mi otworzyła.
Oj, nie było to miłe powitanie, kiedy Gryfoni zobaczyli dziewczynę z przyszytą łatką ze znakiem Slytherinu do szaty. W dormitorium zapadła głucha cisza, słychać było tylko ogień, trzaskający w kominku, a warto podkreślić, że siedzieli tu nawet Spajk i Rip. A ich zmusić do zamknięcia jadaczki to by trzeba cudu.

Pierwszy odezwał się jakiś nieznany mi siódmoklasista:
- Po co tu przyszłaś?
Rzuciłam mu jadowite spojrzenie.
- Harry, chciałabym z tobą porozmawiać – odpowiedziałam, patrząc nadal na tego ciemnowłosego Gryfona. Ron i Hermiona popatrzyli po się niepewnie, zastanawiając się, czy również mają iść. Skinęłam głową, a oni poderwali się i wyszli za mną i Harrym z dormitorium.
Gruba Dama coś mruknęła, oburzona, że się tak „przetwieramy”. Cokolwiek to słowo by znaczyło, nie zwracając uwagi na portret, odeszliśmy trochę, żeby uniknąć ewentualnego perfidnego podsłuchania.

W końcu zatrzymaliśmy się na ruchomych schodach.
- Czemu nas wyciągnęłaś z pokoju wspólnego? – zapytał z wyrzutem Ron. – Jest sobota, a my chcemy sobie odpocząć. Nie możemy w każdej chwili się urwać ze szkoły.
Jego słowa mówiąc wprost, wkurzyły mnie. Zachowałam jednak spokój, żeby nie wywołać niepotrzebnie jakiejś kłótni.
- Nie o tym chciałam rozmawiać – rzekłam z kamiennym wyrazem twarzy. – Jesteśmy chyba na tyle dorośli, żeby odróżnić rzeczy ważniejsze od głupot. Wróciłam do Zakonu.
- Wiemy – odpowiedzieli równocześnie, a Harry dodał:
- Tydzień temu dostałem list od Syriusza. Po co to zrobiłaś? Znów stwierdziłaś, że będziesz na nas donosić Voldemortowi?
Nie lubiłam, kiedy wypowiadał imię mojego wuja. W jego ustach brzmiało to tak… plugawie. Może to dla tego, że przywykłam do wypowiadania go z szacunkiem i bezgranicznym oddaniem przez Śmierciożerców. Nieważne.

- Oceniasz mnie pochopnie – powiedziałam spokojnie. – Gdyby Czarny Pan zrobił dla ciebie tyle, co dla mnie, też traktowałbyś go podobnie jak ja.
- No tak, mam mu za co dziękować – warknął. – Zamordowanie rodziców i ściganie moich przyjaciół to nie dość…
- Nie rozumiesz – przerwałam mu już z większą emocją w głosie. – Ja mam u niego dług wdzięczności. Kiedy moi rodzice pozbyli się mnie, wziął mnie z ulicy i znalazł mi dom. Ale nie o mnie teraz mowa, dajmy temu spokój. Nie mam zamiaru was wydać, wręcz przeciwnie. Syriusz powiedział mi, jaka jest sytuacja. I wiedz, że ze strony Voldemorta i Śmierciożerców nie grozi mu nic złego.
- A my? – wtrąciła się nagle Hermiona, która przez całą moją rozmowę z Harrym wytrzeszczała gały to na mnie, to an niego.
- Nie mogę wam tego zagwarantować – odparłam. – Postaram się, ale bardzo wątpię, żeby wuj porzucił plany o zamordowaniu Harry’ego. To trzeba po prostu przeżyć i tyle. On spróbuje i odpuści. Wiem, znam go.
Potter parsknął szyderczym śmiechem.
- No tak, i mówisz to do osoby, którą Voldemort ściga od piętnastu lat – zadrwił. – A może jeszcze zaproponujesz, żebym przyszedł do jego domu, stanął przed nim i poczekał, aż on łaskawie strzeli we mnie zaklęciem. Jeśli się nie uda, powie, że jestem wolny i da mi dożyć spokojnie osiemdziesiątki.
Zagotowało się we mnie jak w wielkim kotle. Ściągnęłam brwi.
- Jestem cierpliwa, ale nie przeciągaj – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Nie obrażaj mojego wuja, naprawdę, ostrzegam cię. Przyszłam się pojednać, ale ty najwyraźniej masz to gdzieś.

Oczy zapłonęły mi czerwienią. Na ten widok twarz Harry’ego trochę się rozluźniła.
- Wiesz, że zależy mi na twoim członkostwie w Zakonie – powiedział, lekko się jąkając. - Ale to jest niesprawiedliwe, że jesteś z nami, minie chwila i odchodzisz do Śmierciożerców. I tak jest zawsze. Nie mogłabyś kiedyś zostawić Voldemorta samego sobie? Jeśli już nie chcesz tego robić dla Zakonu, zrób to dla niego i sprawdź go.
No, to już brzmiało sensownie. Nie spodziewałam się takich słów po Harrym Potterze. Zawsze uważałam go za człowieka, który pozjadał wszystkie rozumy i nie potrafi samodzielnie niczego wymyślić.

Przygryzłam wargi.
- Nie myślałam tak nigdy o tym – mruknęłam.
- I sama widzisz – wtrąciła się znów Hermiona. – Nie chcemy, żebyś była w Zakonie tylko dla tego, że czujesz wyrzuty sumienia z powodu Ghostów.
- Wygląda to trochę tak, jakbyś bała się zostawić Voldemorta, bo on sobie sam nie poradzi – dodał Harry. – Czasami sobie myślę, że niańczysz go jak małe dziecko.
Dobra, przegiął. Ale sama wizja Czarnego Pana ze smoczkiem w ustach, siedzącego w dziecięcym wózku, kołysanego przeze mnie wywołało u mnie ledwo zauważalny uśmiech, a gniew trochę zelżał.
- On zabił moich rodziców bez twojej pomocy – rzekł Potter.
Spuściłam głowę. Trudna decyzja. Nie chciałam opuścić Voldemorta, ale chciałam też zrobić coś, co by pomogło Zakonowi tak, że Czarny Pan musiałby się już wysilić i wstać z tego swojego tronu, do którego chyba przyrósł.

- Muszę to przemyśleć – odpowiedziałam w końcu po długiej chwili milczenia.
Okręciłam się na pięcie i teleportowałam się z głośnym trzaskiem, który obudził drzemiącego w swoich ramach mnicha.

Pojawiłam się w holu, w domu Voldemorta. Dziwnie się poczułam, kiedy sobie pomyślałam, że miałabym zdradzić Śmierciożerców. Jakoś sobie nie wyobrażałam białego dymu, kiedy pojawiałam się w pewien magiczny sposób w jakimś miejscu, a nie czarnego, tak jak zwykle.

Zobaczyłam Barty’ego, pchającego jakiś srebrny stół na kółkach. Poczułam skurcz strachu. Nie wybaczyłby mi drugiej zdrady. Nie osobistej, ale ogólnej. Zdradzając Śmierciożerców, zraniłabym i jego.
Uśmiechnęłam się jednak na jego widok i od razu znalazłam się przy nim.
- Co tu robisz? – zapytał, również się uśmiechając.
- Stęskniłam się za tobą – odpowiedziałam. – Gdzie to targasz? I po co ci to w ogóle?
- Ach, to nic – machnął lekceważąco ręką i stuknął różdżką w stół, żeby uniósł się nieco w powietrze, bo zaczęliśmy wchodzić po schodach na kolejne piętro. – Mamy rannego, przewozimy go do jego domu, więc trzeba jakoś go przetransportować.
- Kto to? – zainteresowałam się natychmiast. – Ranny z tej akcji pod Kijowem?
Barty skinął twierdząco głową.
- To Travers.
Znałam go skądś, ale nie mogłam sobie przypomnieć, skąd. Wzruszyłam więc ramionami.
- Cóż, mam nadzieję, że szybko z tego wyjdzie – mruknęłam.

Wyszliśmy na najwyższe piętro, na którym mieściły się magiczne pomieszczenia, w których szybciej goiły się rany, klątwy łatwiej wyparowywały i działy się różne inne, lecznicze rzeczy.
Barty wszedł do pokoju, w którym, jak mi powiedział, leczyły się jadowite ukąszenia.
- Rzadko się używa tego pokoju – dodał, podchodząc do żelaznego łóżka, pomalowanego na biało magiczną farbą, na którym leżał nieprzytomny mężczyzna z obandażowaną twarzą.
Komnata miała zasłonięte okna, więc panował półmrok. Doskonale jednak zauważyłam drewnianą, wspaniałą podłogę, szafkę nocną, na której stało kilka słoiczków z różnymi maściami, które również Crouch zapakował na wózek. W kącie stała stara, lakierowana szafa, dygocąca lekko. Utkwiłam w niej wzrok.

Barty był już gotowy do drogi powrotnej.
- Chodź, Czarny Pan się ucieszy, kiedy cię znów zobaczy – powiedział i wyszedł, pchając ostrożnie przed sobą wózek z pacjentem.
Mruknęłam coś, że za chwilę przyjdę, nadal wpatrując się uważnie w szafę.
Podeszłam cicho do skrzypiącego mebla i pochyliłam się lekko, żeby wychwycić jakiś podejrzany dźwięk. Ale szafa tylko drżała, nic więcej. Chwyciłam miedzianą gałkę, przekręciłam ją i jakaś potężna siła przerzuciła mnie przez cały pokój, prawie aż pod przeciwległą ścianę.

Rozległ się przeraźliwy szum, tak straszny, że aż poderwałam się na nogi, aby znów upaść na podłogę. Z szafy wyłoniła się ogromna, sięgająca aż pod sam wysoki sufit Czarna Dziura. Żarłocznie pochłaniała piękną, niewielką w porównaniu do jej samej Galaktykę Andromedy. Gwiazdy, świecące różowym i pomarańczowym blaskiem rozpadały się w sekundę. Dziura zaczęła również ciągnąć ku sobie łóżko, na którym leżał ranny Śmierciożerca.

Przyległam przerażona do ściany, patrząc na potwora, wchłaniającego sąsiadkę naszej galaktyki. Zaczęłam krzyczeć. To mało powiedziane. Zapiszczałam tak głośno, że szyby w oknach zatrzeszczały. Zakryłam twarz ramionami i skuliłam się, nadal krzycząc jak tylko umiałam najgłośniej, żeby tylko nie słyszeć paraliżującego szumu i nie widzieć przerażającego widoku. Kompletnie nie panowałam nad strachem.

Ktoś nagle znalazł się przy mnie. Na początku myślałam, że to Czarna Dziura, ale ona przecież nie mogłaby mnie objąć i pogłaskać po włosach.
Okropny szum narastał mi w uszach. Czarna nie zniknęła, czułam jej ssanie na plecach i karku, moje długie włosy już prawie jej dotykały. Uchyliłam powieki. Zobaczyłam Barty’ego, obejmującego mnie.

Czarna była bardzo blisko i… zniknęła. Zmieniła się w coś, nie wiedziałam, w co. Łzy, które podeszły mi do oczu, zamazały cały obraz. Rozległ się huk zatrzaskiwanych drzwi. Tuż nad moim uchem rozbrzmiał uspokajający szept Croucha. Ja nadal nie mogłam się uspokoić, drżałam ze strachu. Z trudem łapałam oddech.

- To był tylko bogin, nie ma się czego bać – w końcu zrozumiałam jego słowa, ale dopiero po długiej chwili. Łzy ciurkiem płynęły mi po policzkach.
Przytuliłam się do niego, nadal zaciskając powieki. Bałam się je otworzyć, żeby znów nie zobaczyć wielkiego, sięgającego aż pod sufit potwora, pochłaniającego wszystko, co się tutaj znajdowało.

Po kilku minutach znów usłyszałam jego głos. Tyle że tym razem brzmiał tak, jakby tłumił śmiech.
- Od dawna się zastanawiałem, jak wygląda twój bogin – rzekł.
Bogin. To słowo rozbrzmiało boleśnie w mojej głowie. A więc to był tylko… bogin? Buddo, ratuj. Jeszcze nigdy nie czułam się tak upokorzona. No i wystraszona, bo przed zamkniętymi powiekami nadal widziałam tą niknącą w oczach Galaktykę Andromedy.
Pociągnęłam głośno nosem, wzięłam parę uspokajających oddechów.
- Chodź, zrobię ci herbatę – dodał, podnosząc mnie na nogi. Gdybym tak nie dygotała, uciekłabym stąd jak najdalej. Koszmar z moich snów spełnił się, a choć moje sny są bardzo rzeczywiste, wyglądał tak, jakby naprawdę istniał.

~*~

Wybaczcie mi nieskładność tego rozdziału, ale jak widać, w szablonie występuje czarna […]. I tak już przeżyłam piekło, szukając tego obrazka i pisząc o niej. Przemogłam się i przynajmniej napisałam to „słowo” w tytule. Tak, Czarne Dziury to mój koszmar, cały czas mi się śnią. Jestem pewna, że na widok takiego bogina zareagowałabym sto razy gorzej, niż Sophie.

Już się ferie niestety skończyły, więc znów istnieje prawdopodobieństwo, że z powodu nauki nie napiszę notki na czas. Dedykacja dla wiki-pedii :*