1 października 2014

Rozdział 365

         - Bes myślała, że ucieknie przed przeszłością, jednak ta dopadła ją wcześniej, niż się tego spodziewała – słowa Armanda docierały do mnie łagodnym, czystym strumieniem, kiedy biegliśmy prawie całkowicie opustoszałymi ulicami. Tylko tramwaje mijały nas co chwilę, wioząc wdzięcznych za odrobinę nocnego chłodu mugoli. Mogliśmy po prostu polecieć, ale Armand chciał mi wszystko wyjaśnić, zanim wpadniemy do szpitala. – Tuż przed twoim urodzeniem miała niebezpieczną przygodę z jednym z Nieśmiertelnych.
- Tak, wiem, opowiadała mi o tym – odparłam, starając się dotrzymać mu kroku. Jednak zarówno on, jak i Barty mieli długie nogi i jednym susem pokonywali odległości, które ja musiałam przebiec. – On wrócił? Co ty pieprzysz?
- Tym razem jednak obrał sobie za cel Livię – dodał Bartemiusz. – Przykro mi.
W tej chwili wszystko stało się jasne, moją krew wypełnił najczystszy, zrodzony z gniewu i nienawiści jad, a Crouch mówił dalej:
- Ten wampir, Borys Luirecruaté, przyszedł dziś do domu twoich rodziców razem z Livią, a Bes nie czuła się już zbyt dobrze. To był dla niej szok.
Chyba tylko przeogromna wściekłość trawiąca moje ciało powstrzymywała moje łzy. Czułam, jak dławią mnie w gardle, lecz nie mogą wydostać się na zewnątrz. Nie mogłam znaleźć słów, które mogłyby opisać mój stan. Tak źle jeszcze nigdy się nie czułam, wiedziałam, że tej nocy mogłabym zabić. Nigdy nie widziałam tego krwiopijcy, nie zamieniłam z nim ani słowa, ale nienawidziłam go z całego swego robaczywego serca.
- Zabiję sukinsyna – zdołałam z siebie wyrzucić na wydechu.
- Obawiam się, że to nie będzie takie proste – rzekł Armand.
Na horyzoncie pojawił się już zniszczony budynek z wyblakłą witryną zamkniętego sklepu. Znajome, niemodnie ubrane manekiny powitały nas pojedynczym mrugnięciem, kiedy wchodziliśmy do środka. Poczekalnia była jak zwykle pełna ludzi. Jedni odwiedzali tu bliskich, inni czekali na uzdrowicieli, którzy zajęliby się ich ranami. Jednak wszyscy zwrócili w naszą stronę głowy, kiedy tylko przekroczyliśmy próg. Byłam zdyszana, roztrzęsiona i wściekła, ale przede wszystkim zdolna do wszystkiego. Łypnęłam groźnie na blondynę siedzącą za recepcją i już miałam ruszyć w jej stronę, kiedy przytrzymał mnie jakiś potężnie zbudowany mężczyzna ze źle ogoloną szczęką.
- Sophie Serpens? Pójdzie pani z nami – zaczął, lecz nim zdążył wypowiedzieć choćby jeszcze jedno słowo, w mojej dłoni pojawiła się różdżka, której koniec wbiłam w pokaźny brzuch czarodzieja i wysyczałam, mrużąc oczy:
- Zamilcz i prowadź do Bes Ghost. Nie gap się tak, tylko ruszaj.
Szturchnęłam go nagląco różdżką w pierś i rzuciłam szybkie spojrzenie swym towarzyszom. Mężczyzna nie mógł zrobić nic więcej, jak tylko spełnić moje żądanie. To trwało tylko chwilkę. Bezzwłocznie udaliśmy się na drugie piętro, gdzie musiała leżeć Bes. Ruchem różdżki odprawiłam czarodzieja, uprzedziwszy go jednocześnie, że jeśli ktokolwiek spróbuje mnie pojmać, ucierpią pacjenci. Ta groźba była wystarczająca.
Salę, a której leżała moja matka odnaleźliśmy bez trudu dzięki niewielkiemu tłumowi stłoczonemu pod drzwiami. Był tam Sethi, moi trzej bracia, Syriusz, Remus z żoną oraz Livia i nieznany mi mężczyzna. To musiał być ów Borys i to właśnie on najbardziej odznaczał się na tle śnieżnobiałego, sterylnego szpitalnego korytarza. Miał połyskującą, ostrą twarz przypominającą maskę, czarne, połyskujące granatem włosy spięte w koński ogon, równie ciemną, kozią bródkę i cieniutkie, podkręcone na końcach wąsiki. W całej tej marmurowej twarzy tylko oczy zdawały się być żywe. Ogromne, ciemnobłękitne, jarzące się jak dwa reflektory. Jego skóra była bielsza, niż ściany korytarza. Przyodzianą miał granatową, ciężką pelerynę zawiązaną tuż pod szyją, która zasłaniała całe ciało. Kilka razy mignęły jego wielkie, mięsiste dłonie, kiedy na nasz widok rozłożył ramiona w groteskowym, teatralnym geście. Choć jego delikatnie zarysowane usta ani drgnęły, usłyszałam cichy, choć wyraźny, uprzejmy szept:
- Ach, Armandzie, ileż to już lat…
Jednak towarzyszący mu wampir nie zdążył odpowiedzieć na tę uwagę, bo ja już skoczyłam w stronę przybysza z przekleństwem na ustach.
- Jeszcze śmiesz tu przychodzić? Ty skurwysyni, ja ci dam – rzuciłam się w jego kierunku z daleko wyciągniętymi przed siebie rękami, ale Armand natychmiast mnie powstrzymał, więc pozostało mi tylko wyrywanie się i zaciskanie szponiastych palców na nieistniejącej szyi. – Byłam pewna, że nigdy się tu nie przywleczesz, ale myliłam się, jesteś większym tchórzem, niż myślałam! Odczep się w końcu od mojej rodziny, nie chcę już widzieć twojej parszywej mordy! No i co się tak gapisz? Precz, bo pożałujesz, że jesteś nieśmiertelny! Będziesz zdychał latami za to, co jej zrobiłeś, rozumiesz?!
Mój głos odbijał się od perfekcyjnie wypucowanych ścian i niósł się echem po korytarzu, a ja wciąż skakałam jak szatan, usiłując wyswobodzić się ze stalowego uścisku nieśmiertelnego ojca. Wszyscy byli oburzeni moim zachowaniem. Wszyscy oprócz Borysa, który przyglądał mi się z uprzejmym zainteresowaniem, a uśmiech nie schodził z jego warg. Gdy przemówił, jego głos był przyjacielski i miły, choć ja słyszałam w nim truciznę:
- Ty musisz być Sophie, tak? Ach, urocza.
Objął Livię ramieniem; moja siostra wyglądała chyba na najbardziej zniesmaczoną moimi krzykami i obelgami. No tak. Jej gach nie powiedział jej całej prawdy o romansie z naszą matką. Gdyby o tym wiedziała, z pewnością by nas nie zdradziła.
- Chcesz ją wykończyć? O to ci chodzi?! – Nie mogłam zahamować potoku słów, który płynął czysto i bezczelnie, lecz nie robił na nieproszonym gościu żadnego wrażenia.
- Sophie! Co ty opowiadasz? Mama leży za drzwiami, a ty krzyczysz, robisz awanturę na cały szpital – wysyczał Sethi, a jego oczy zmieniły się w szparki. Moim sercem targnął ból na myśl, że ojciec jest nieświadomy tego, iż stoi tuż obok byłego kochanka swojej żony i z całych sił go broni.
Trochę się rozluźniłam. Armand musiał to wyczuć, bo zapytał cicho:
- Mogę cię puścić?
Nic mu nie odpowiedziałam, tylko wyszarpnęłam ramię z jego uścisku i poprawiłam potarganą szatę, dysząc ciężko. Wciąż wpatrywałam się w to znienawidzone oblicze, jednak nie miałam wyjścia. Musiałam powściągnąć emocje.
- Niech ten skurwiel pójdzie precz, nie chcę go tu widzieć – zażądałam.
Nikt się nie odezwał, jedynie ojciec rzucił najstarszej córce znaczące spojrzenie. Livia zaś chwyciła Borysa za rękę i oboje zniknęli na klatce schodowej, lecz o jej minie domyśliłam się, że nie jest zadowolona tym, co się tu wydarzyło. Napięcie opuściło moje ciało dopiero wtedy, gdy zeszli mi z oczu. Odetchnęłam głęboko, aby moje serce powróciło do normalnego rytmu i zapytałam spokojnym już głosem:
- Powie mi ktoś, co się w ogóle stało? Mogę teraz wejść do mamy? Dlaczego z nią nie jesteście?
Sethi zbliżył się do mnie, a jego twarz złagodniała, odsłaniając zmęczenie i rozpacz. Czułam, że wie tylko niewiele więcej ode mnie, choć potrzebowałam każdej, nawet najmniej znaczącej informacji, by zaspokoić żarłoczną niecierpliwość.
- Kochanie, mama już od kilku dni czuła się źle, ale nie chcieliśmy cię martwić naszymi problemami…
- Waszymi? Tato, jak możesz… Wasze kłopoty są moimi kłopotami, nie powinieneś tego przede mną zatajać! – Przerwałam mu, a złość na nowo zaczęła przejmować kontrolę nad moim ciałem. Sethi tylko westchnął i niczym niezrażony kontynuował:
- W końcu Livia zniknęła. Robiła to już wcześniej, ale zawsze wracała. Tym razem jednak przyprowadziła ze sobą tego wampira. I wtedy Bes upadł na podłogę. Wezwaliśmy pomoc, a zaraz potem zjawił się Armand, nawet nie było czasu, żeby z nim porozmawiać. Wysłałem sową i tak tu czekamy. Nie mam pojęcia, co jest z mamą. Uzdrowiciele powiedzieli, że zrobią, co w ich mocy…
Słuchałam tego z mocno bijącym sercem, dłońmi przyciśniętymi do ust i szeroko otwartymi oczami.
- Ale to brzmi, jakby… jakby…
Nie mogłam już wykrztusić ani słowa więcej, spojrzenia ich wszystkich mnie parzyły. To już było za dużo, emocje przelały się przez brzegi czary. Z całej siły kopnęłam w stojące pod ścianą krzesła, przycisnęłam dłonie do twarzy, aby ukryć łzy, lecz nie mogłam już dłużej nad sobą panować. Osunęłam się na kolana, dławiąc się łzami. Poczułam ciepłą rękę Barty’ego na swoim ramieniu, jednak nic w tej chwili nie mogło mnie uspokoić. Byłam bezsilna. Mogłam walczyć z każdym, moje ciało było odporne na śmiertelne zaklęcia, lecz nie potrafiłam pomóc matce. Nawet nie wiedziałam, na co choruje, choć wyraźnie czułam swąd zgnilizny, którego nie potrafiły zatrzymać drzwi, za którymi ją trzymano. Przez moment poczułam się taka słaba, ale ta chwila musiała minąć. Przecież sama ściągnęłam swoją duszę z zaświatów. Nie mogłam się poddać.
Przełknęłam łzy, odetchnęłam kilkakrotnie i otarłam twarz rękawem, a Crouch pomógł mi się podnieść. Spojrzałam na bliskich stojących pod ścianą. Sethi frasował się bardzo moją rozpaczą Syriusz szeptem wymieniał z Remusem uwagi dotyczące Bes, Tonks szlochała bezgłośnie w kącie, a wtórował jej Spajk i Rip. Victor zbliżył się, aby mnie przytulić, a blady był jak trup.
- Dlaczego się tak zdenerwowałaś? – Zapytał, odsuwając się ode mnie na tyle, by móc spojrzeć mi w twarz. Zacisnęłam palce na jego ramionach i potrząsnęłam nim lekko, mówiąc żarliwie:
- To zły człowiek, Vipi. Zniszczy życie Livii, a ona będzie cierpieć jak nigdy dotąd. Muszę iść i przemówić jej do rozsądku.
Brat patrzył na mnie z taką ufnością w oczach, że już wiedziałam. Wierzył mi. Choć nie wyjaśniłam mu, dlaczego Borys Luirecruaté był dla Livii niebezpieczny, nie zwątpił
w moje słowa. Teraz miałam już trzy osoby, na które mogłam liczyć.
Powiedziałam ojcu, że idę do bufetu po coś do picia, podziękowałam Barty’emu, że się zjawił, ale nie udałam się na piąte piętro. Poszłam tropem siostry, którą zastałam przed budynkiem Świętego Munga. Opierała się plecami o ścianę i paliła papierosa w towarzystwie milczącego wampira. Nawet na niego nie spojrzałam, tylko od razu zwróciłam się do Livii:
- Możemy porozmawiać na osobności?
Nie odpowiedziała, tylko zerknęła szybko w stronę towarzysza, który oddalił się tak prędko, że umknęło to mojej uwadze. Siostra wciąż milczała, więc kontynuowałam:
- Ty palisz?
- Jak widać. Ale nic ci do tego – jej głos był zimny i obojętny, a twarz pozbawiona wyrazu. – Wiem, po co tu przyszłaś, ale zapomnij. Nie odpuszczę Borysa.
Wyrwałam jej z ręki papierosa, cisnęłam na chodnik i zdeptałam go, mówiąc gniewnie:
- Możesz nie palić, kiedy ze mną rozmawiasz? Nie jestem już dzieckiem i oczekuję choć odrobiny szacunku.
Wysyczałam to przez zaciśnięte zęby, a wściekłość zawrzała we mnie momentalnie. Byłam tak zaabsorbowana wejściem w świat Nieśmiertelnych i służbą u Czarnego Pana, że nie zauważyłam, jak bardzo zmieniła się moja starsza siostra. Poukładana, zakochana w Percym Weasleyu nastolatka zniknęła na dobre, a jej miejsce zajęła zimna, wyrafinowana kobieta z fajką w zębach, która patrzyła na mnie teraz z taką niechęcią…
- Nie wiesz, w co się pakujesz – oświadczyłam, ale Livia skwitowała to tylko krótkim śmiechem i przykrymi słowami:
- Myślisz, że jesteś taka mądra, bo jesteś blisko z Armandem, ale na nim nie kończy się świat Nieśmiertelnych. Więc przestań robić sceny i wracaj do ojca, a od Borysa trzymaj się z daleka.
Jej słowa ugodziły mnie do żywego. Moja krew w jednej chwili się wzburzyła, bardzo chciałam uderzyć Livię, aby wybić jej z głowy wszystkie głupie pomysły, lecz wiedziałam, że jest już za późno. To już się stało. Borys zaczarował ją tak, jak przed laty naszą matkę. To już nie była ta sama Livia Ghost. Musiała przekonać się na własnej skórze, jak kończy się znajomość z tym draniem. Ale ja przecież nie mogłam tak po prostu jej odpuścić.
- Ten człowiek zniszczył naszą matkę, a ty… ja… ja chciałam dla ciebie umrzeć, być mogła żyć…
- Ty i to twoje pragnienie samodestrukcji… Tylko umierałabyś za każdego, a tak naprawdę nigdy ci się to nie udało – wysyczała.
Takiego jadu, żalu i tak palącej nienawiści nie widziałam jeszcze u nikogo. Jej ciemne oczy płonęły niechęcią, której nigdy bym się po niej nie spodziewała. Trucizna wylewała się z niej palącym strumieniem, jakby zbierała się w sercu od lat. Ona tymczasem mówiła dalej:
- Wiecznie tylko jęczysz, jaka to jesteś nieszczęśliwa, a masz wszystko! Dlaczego ja choć raz nie mogę dostać tego, czego pragnę? Może i jesteś panią po Ciemnej Stronie, ale nade mną władzy nie masz!
- Livia, on cię zniszczy… Kocham cię, jesteś moją siostrą, chcę dla ciebie jak najlepiej, myślisz, że mogłabym cię życzyć źle…?
Te słowa rozsierdziły ją jeszcze bardziej. Wpadła w szał, nad którym już nie potrafiła zapanować. Biło od niej potworne gorąco, którego sprawcą mógł być tylko gniew.
- Nie jesteś moją siostrą! – Zawyła. – I w tym tkwi szkopuł! Nie masz prawdziwej rodziny, więc musisz wtrącać się w sprawy innych!
Po tym, co mi powiedziała, poczułam jednocześnie złość, jak i smutek. Bardzo mnie to dotknęło, lecz skoro faktycznie tak myślała, postanowiłam dać sobie z tym wszystkim spokój. Machnęłam na nią lekceważąco ręką i powiedziałam już całkiem spokojnie:
- Dobrze. Jak dla mnie możesz sobie z nim lecieć do Francji i żyć długo i szczęśliwie. Przynajmniej do czasu, aż się tobą znudzi. Tylko później nie wracaj do domu z płaczem. Zraniłaś mamę, nigdy ci tego nie wybaczę.
Szybko odwróciłam się na pięcie i wróciłam do szpitala, zanim zdążyła choćby westchnąć. Już nikt od dawna mnie tak nie zawiódł, nawet Czarny Pan nie złamał swym niedowierzaniem mego serca tak, jak Livia teraz. Jeśli przez jej chore zaślepienie tym potworem Bes umrze, zniknie dla mnie z wszechświata na wieki.
Pod drzwiami wciąż czekali z niecierpliwością moi bliscy. Barty, który dotąd trzymał się Armanda, natychmiast do mnie podszedł i zapytał:
- Gdzie ty byłaś? Nie wyglądasz dobrze…
- Rozmawiałam z Livią, ale to już nieważne – odparłam chłodno. – Dokonała wyboru
i póki go nie zmieni, nie chcę jej widzieć na oczy.  Co, wiadomo już coś?
Sethi jednak pokręcił tylko przecząco głową.
- Proszę, wyjaśnij mi to – zwrócił się do mnie. – Najpierw krzyczysz na tego wampira, potem obrażasz się na Livię…
- Tato, to nie jest dobry chłopak dla niej – odpowiedziałam spokojnie. – Ale teraz nie to jest najważniejsze. Trzeba się dowiedzieć, co z mamą, niech ktoś tam zajrzy, już!
Najbliżej drzwi stał Syriusz, więc bez słowa zapukał delikatnie do drzwi, po czym ostrożnie wsunął głowę do środka. Wszyscy wpatrywaliśmy się w niego z niemal namacalnym napięciem, ale Black został złośliwie zrugany przez uzdrowiciela, więc powoli się wycofał. Nie musiał nic mówić, tylko pokręcił głową i powrócił na swoje miejsce.
Oparłam się plecami o ścianę z ciężkim westchnieniem i zsunęłam się po niej, szepcząc do siebie:
- Zwariuję tutaj…
Zacisnęłam otwarte dłonie na powiekach i czole. Ostre światło świec na korytarzu sprawiło, że kręciło mi się w głowie. Byłam wykończona, choć noc dopiero się rozpoczęła. Zapach Livii wciąż się utrzymywał, choć wiedziałam, że zabrała swego nieśmiertelnego kochanka i oddaliła się w nieznane mi miejsce. Moje serce krwawiło na myśl, co poczuje Bes, kiedy odzyskała przytomność i zapyta o najstarszą córkę, a my będziemy milczeć. Bo co mamy jej powiedzieć? Nie dość, że dała się uwieść jej byłemu kochankowi, to jeszcze zniknęła.
Barty przysiadł pod ścianą i objął mnie czule. Z niepohamowanym westchnieniem ulgi oparłam policzek o jego ramię i przymknęłam na chwilę oczy. Dotąd tak bardzo zależało mi na tym, aby znów poczuć się potrzebna, lecz ostatnie, czego pragnęłam to choroba bliskiej mi osoby. Do tego wszyscy utraciliśmy Livię. Wiedziałam, że kiedyś wróci. Borys skrzywdzi ją tak, jak dawno temu mamę, ale nie będzie już powrotu.
- Zobaczysz, uzdrowiciele coś na to poradzą – Crouch mówił do mnie łagodnie, uspokajająco. – Mugolska medycyna Est zawodna, ale nie nasza. Twoja matka wyzdrowieje, o nic się nie martw.
Nic mu na to nie rzekłam. Uświadomiłam sobie, jak kruche jest śmiertelne ciało Bes, które w każdej chwili mogło odmówić posłuszeństwa. Wcześniej mogłam liczyć na pomoc Czarnego Pana, on zawsze miał jakąś koncepcję, która nigdy nie zawodziła. Tym razem byłam całkiem sama. Dotąd to on o wszystkim decydował, w tej chwili zaś to na mnie spadła odpowiedzialność. Bałam się. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu byłam przerażona przyszłością.

         Oczekiwanie było moim dramatem, choć wszystko nie trwało tak naprawdę zbyt długo. Tonks drzemała na drewnianym krześle pod ścianą, Syriusz wciąż szeptem rozmawiał z Remusem, Spajk i Rip kręcili się po korytarzu, uważnie obserwowani przez ojca, a Armand niespodziewanie zniknął. Ja zaś wciąż siedziałam na podłodze przytulona do Bartemiusza, pogrążona we własnych myślach, walcząc ze sprzecznymi emocjami. Byłam zmęczona, ale też chciało mi się krzyczeć z bezsilności.
         W pewnej chwili drzwi się otworzyły, a na zewnątrz wysunął się uzdrowiciel
w towarzystwie dwóch praktykantów. Wszyscy natychmiast zerwali się na równe nogi
z twarzami bladymi, zastygłymi w oczekiwaniu, jakbyśmy oczekiwali na wyniki bardzo trudnego egzaminu.
- Państwo z rodziny? – Zapytał uzdrowiciel, rozglądając się po naszych twarzach, a Sethi ponaglił go:
- Tak, proszę powiedzieć, co jest mojej żonie?
Mężczyzna schował ręce za plecami, minę miał nietęgą. Już wiedzieliśmy, że nie było dobrze, zanim padło choćby jedno słowo.
- Bes Ghost cierpi niestety na smocze zapalenie oskrzeli. Choroba szybko postępuje, więc pacjentka zostanie w szpitalu jeszcze przez jakiś czas. Przykro mi.
Sethi podziękował czarodziejowi, ja zaś przycisnęłam dłonie do ust, by powstrzymać zduszony okrzyk. W płucach zabrakło mi tchu, a oczy zaszkliły się momentalnie. Już niczego nie słyszałam, w uszach mi szumiało, a serce chyba przeniosło się do głowy, bo stałam się jednym głośnym łomotem. Jak przez gruby, plastikowy kombinezon poczułam pocieszający dotyk Barty’ego na swoich ramionach. Nie wiedziałam, co mam teraz ze sobą zrobić. Czułam odrzucającą, wypływającą z sali woń rozkładu, która wywoływała we mnie mdłości, jednak zapragnęłam natychmiast tam wejść. Uzdrowiciel odszedł, a za nim podążyli praktykanci. Mogliśmy już zobaczyć Bes, czego straszliwie się bałam. Mimo wszystko natychmiast rzuciłam się do drzwi razem z ojcem i braćmi. Reszta została na korytarzu, by nie męczyć chorej zbyt dużą ilością gości.
Pokój, w którym leżała mama był niewielki i ubogi. Okna zasłonięte były żaluzjami, ściany pokrywała pożółkła już farba olejna, a na podłodze leżało białe, wyszorowane linoleum. W kącie stało jedno jedyne łóżko, gdzie spała blada jak trup Bes. Poczułam nieprzyjemny dreszcz na plecach i przypomniała mi się nieprzytomna, pokąsana przez Greybacka Livia. Nie widziałam mamy już jakiś czas, być może dlatego jej wygląd tak bardzo mnie zaskoczył. Pogrążona była we śnie, twarz nie wyrażała żadnych emocji, przypominając niezwykle wychudzoną maskę ze spękanymi wargami. Łzy zebrały się w moich oczach, kiedy widziałam jej przerażającą bezradność, poczułam przemożną chęć potrząśnięcia nią, ale musiałam się powstrzymać.
Sethi przysunął sobie krzesło i osunął się na nie najciszej, jak tylko się dało, Victor i bliźniaki uczynili to samo. Ja zaś stałam przy łóżku z opuszczonymi wzdłuż ciała rękami
i wpatrywałam się tępo w pogrążoną we śnie matkę. Nie miałam pojęcia, co robić dalej. Czekać, aż się obudzi? Biec po uzdrowicielkę? Tak naprawdę nie wiedzieliśmy, co dalej będzie. W ciemnym, smutnym pokoju wszystko wydawało się być o wiele bardziej przerażające. Zrobiło mi się strasznie duszno, choć w pokoju panował przyjemny chłód. Nie mogłam tu dłużej przebywać, Bes leżąca w bezruchu na łóżku wyglądała jak marmurowy posąg. Robiłam wszystko, aby na nią nie patrzeć. Serce w mojej piersi biło tak mocno, że słyszałam je tak, jakbym trzymała je w dłoni tuż przy uchu.
Odwróciłam się na pięcie i prawie wybiegłam z pomieszczenia. To był impuls. Nie chciałam patrzeć ani na Syriusza, ani na Barty’ego, wybąkałam tylko coś o tym, że muszę się przewietrzyć, po czym oddaliłam się tak szybko, jak to tylko było możliwe.
Noce w Świętym Mungu muszą być znacznie spokojniejsze od dni, choć na parterze spotykałam kilku pacjentów ze świeżymi obrażeniami. Ze szpitala wymknęłam się niezauważona. Zanim blondynka z recepcji zdążyła mrugnąć, ja już byłam na zewnątrz. Spokój chodnej nocy trochę ukoił moje zdenerwowanie. Powoli wdrapałam się na dach budynku po jego szarej, chropowatej ścianie, gdzie mogłam odetchnąć wolnością. Usiadłam na samej krawędzi płaskiego dachu i utkwiłam wzrok w majaczących w oddali światłach. Mimo że było już późno, miasto wciąż żyło.
- Smocze zapalenie oskrzeli. Nie jest chyba aż tak źle – usłyszałam za plecami.
Odwróciłam gwałtownie głowę i ujrzałam Armanda. Jego oczy błyszczały w  ciemności,
a twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Mój dziadek na to umarł – wyszeptałam, z całych sił powstrzymując łzy. – Nie mogłam już tam być. To wszystko mnie przerasta. Miałam nadzieję, że po bitwie choć przez chwilę odpocznę, a tu zjawia się Dumbledore, muszę żyć na wygnaniu u Jacquesa,
a mama choruje…
Mówiłam to przez zaciśnięte zęby, uderzając pięścią w udo i choć łzy wciąż stały mi
w oczach, twarz miałam całkiem suchą. W tej chwili zdałam sobie sprawę z własnej bezsilności. Przeżywałam dramat, z którego nie potrafiłam się wyrwać. Westchnęłam ciężko.
- Nie radzę sobie bez Czarnego Pana.
- A może najlepiej byłoby po prostu pozostać bezstronną? – Cichy głos Armanda sączył się łagodną nutą przez jego zamknięte usta. – Doskonale cię rozumiem. Nam, Nieśmiertelnym, z góry pisane jest cierpienie. Nikt poza nami nie zna tak straszliwej samotności, jednocześnie zaś nikt inny nie potrafiłby jej znieść. Powinnaś się z tym jak najszybciej pogodzić. Nieśmiertelni od wieków pozostają w cieniu i to jest reguła.
Trochę mnie zabolało, że Armand miał mi do powiedzenia tylko tyle. Miałam nadzieję, że zastąpi mi chociaż po części Lorda Voldemorta, doradzi, co powinnam w tej sytuacji zrobić… On znał o niebo lepiej świat Nieśmiertelnych, być może istniała jakaś możliwość… Spotkało mnie natomiast straszne rozczarowanie.
Westchnęłam ciężko, odwracając wzrok od Armanda.
- A co z Livią? Myślisz, że Borys ją przemieni? – Zapytałam, usiłując ukryć przed nim rozpacz, która z całych sił próbowała zmienić mój głos. Jednak wiedziałam, że on i tak się domyśli, jak bardzo martwi mnie to, co działo się z moją starszą siostrą.
- Tego nie wiem – odparł powoli, ważąc każde słowo. – Historia Borysa nie jest mi za bardzo znana, on zawsze był bardzo skryty i ostrożny, choć mroczna krew nie dała mu zbyt wielkiej siły. Nie chcę go bronić, ale w swoim śmiertelnym życiu musiał chyba sporo przejść i teraz odbija się to na jego czynach. Jest nieprzewidywalny i naprawdę nie wiem, czy przemieni twoją siostrę, aczkolwiek lepiej byłoby dla każdego, gdyby Livia pozostała śmiertelniczką. Jeśli przyjmie krew, będzie skończona. Ona jest słaba, straci zmysły, jej życie będzie udręką, aż nareszcie zakończy swą żałosną egzystencję w promieniach słońca.
Jego słowa przeraziły mnie jeszcze bardziej, niż zachowanie siostry. Mimo że byłam na nią wściekła, nie potrafiłam przestać się nią przejmować, choć postanowiłam, że już nie będę się mieszać w jej prywatne sprawy. W końcu była dorosła. Jednak to, co rzekł mi Armand brzmiało całkowicie abstrakcyjnie i realnie zarazem. Sama doskonale wiedziałam, że Livia nie była silna. Nie czyniło ją to w żaden sposób gorszej od nikogo, po prostu mroczna krew jest w pewnym sensie jak różdżka. Sama sobie wybiera, kto ma ją posiąść. Wyobraziłam sobie szaloną, rzucającą się w bólach istnienia Livię w tęsknocie za krwią, z tą przemożną żądzą zabijania…
Otrząsnęłam się z tej przerażającej wizji.
- To wszystko mnie przytłacza – wykrztusiłam z gardłem ściśniętym przez łzy. – Co ja mam robić? Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to Czarny Pan. Może powinnam wrócić i błagać go o pomoc? Sama sobie z tym nie poradzę, ja chyba też jestem słaba…
Usłyszałam tylko ciche westchnienie Armanda, który rzekł po krótkiej chwili namysłu:
- Jesteś silna, Sophie. Ta sytuacja po prostu cię przerosła. Cóż ja ci mogę poradzić… Zajmij się swoją śmiertelną rodziną. Dla wielu z nas to doskonałe lekarstwo na Nieśmiertelność.

~*~

         Pomyślałam sobie, że wypada napisać w końcu coś w miarę długiego, konkretnego, a nie kolejny zapychacz. Mam nadzieję, że ta zmiana przypadnie Wam do gustu.

No cóż. Nadszedł ten dzień. Większość z Was pewnie chodzi jeszcze do szkoły, więc wakacje skończyły się Wam miesiąc temu, ja zaś zaczynam „rok szkolny” właśnie dzisiaj. Drugi rok studiów… Już się boję xD Ale mam już genialny plan, więc o rozdziały nie musicie się obawiać. W weekend możecie się spodziewać kolejnego odcinka na DLR, to właśnie ten blog zwyciężył w sondzie. Dziękuję wszystkim, którzy brali w niej udział. Dedykacja dla Patrycji :* 

12 komentarzy:

  1. ~Patrycja
    1 października 2014 o 16:15

    Jejejejejejej! :D
    Jest rozdział :D
    I to z dedykacją dla mnie! :D
    I do tego pierwsza go komentuję! :D
    Dobra koniec tej ogólnej ekscytacji ;)
    Po pierwsze… Ten wampir, Borys, były kochanek Bes… Bez pomysłu na kolejny wątek, rozwinięcie fabuły, nie wprowadziłabyś go do opowiadania tak,o…. Więc zaintrygowałaś mnie….
    Po drugie…. Bes chora na smocze zapalenie oskrzeli? Nie próbuj jej nawet uśmiercić, nie wolno Ci, nie pozwalam!
    Po trzecie… Fajnie by było gdyby Sophie pogodziła się z Voldemortem.
    W końcu to jego Dark Lady ;)
    Po czwarte… W tych bardzo niebezpiecznych czasach… Barty mógłby zaciągnąć Sophie przed ołtarz :D To byłoby genialne :P
    A tymczasem żeby się za bardzo nie rozpisywać…..
    Dziękuję za dedykację (wcześniej się nią zachwyciłam, teraz dziękuję;P) bardzo, bardzo, ale to bardzo dziękuję :D
    Serdecznie pozdrawiam i życzę naprawdę miłego dnia i naprawdę mocnej weny aby następny rozdział pojawił się naprawdę bardzo, ale to bardzo szybko :D
    Patrycja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1 października 2014 o 17:08
      Już dawno temu stworzyłam Borysa, stworzyłam sytuację z chorą Bes, ale zastanawiałam się, jakby go tu wcisnąć, żeby nie był tylko samym wspomnieniem, ale i żeby się pojawił. No i nadarzyła się okazja xD
      Gdyby się tak szybko z nim pogodziła, nie byłoby to tak poważna kłótnia, jak planowałam, dlatego Sophie jeszcze będzie z nim w stanie wojny, ale już niedługo xD

      Usuń
  2. ~Leanne
    1 października 2014 o 18:02

    Jeszcze dzisiaj myslalam, kiedy w koncu cos napiszesz :) dziwny ten Borys… nie wiem, czemu, ale wydaje mi sie, ze skrywa jakas wieksza tajemnice, i watek miedzy nim, a Sophie bedzie jakis glebszy. Mam nadzieje, ze nie postanowisz odebrac nam Bes… a postac Livii niesamowicie przypomina mi… mnie sama. Tez taka wiecznie zbuntowana, majaca gdzies rodzine. Takie troche smutne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2 października 2014 o 20:42
      Jak już widać od… no, od zawsze, lubię daty mniej lub bardziej znaczące, jakieś rocznice, itp., itd…
      Haahhaha, jak byłam mała, to Livia była taką dobrą siostrą dla mnie i dla Sophie <3 A tak strasznie skrzywdziłam jej charakter xD

      Usuń
  3. ~natalia
    1 października 2014 o 22:56

    Nie no, wchodzi sobie Sopkie i Crouch do Świętego Munga, nikt ich nie aresztuje bo Sophie ich zaszantażowała że skrzywdzi pacjentów, a cała ochrona szpitala taka biedna i bezsilna przy niej :( Nawet nie wzywają żadnych innych służb, bo kto by się przejmował przestępcami wałęsającymi się po szpitalu xD Syriusz i Remus na spokojnie z Crouchem se stoją na korytarzu szpitala i pewnie o pogodzie gawędzą jak gdyby nigdy nic xD A z Sophie taka wampirka, a w dzień sobie normalnie żyje, biega wolniej od śmiertelnika Croucha… Jestem w stanie zrozumieć że Sophie to Mary Sue i jest to celowy zabieg, ale nie sądzisz że to jest zbyt banalne, kiedy może robić wszystko co chce i jedno jej słowo wystarczy, żeby jej nie pojmali? Poza tym z reszty bohaterów robisz totalnych idiotów, tak jakby ich zatargi to były kłótnie dzieci z przedszkola.Jeszcze te histeryczne reakcje Sophie, zawsze cierpi, coś ją rani „tak jak nikt nigdy wcześniej”, Takie wieczne gorzkie żale, fabuła bardzo naciągana, naiwna i niedopracowana. Masz dużo postaci z różnych światów, ale w ogóle nie ogarniasz interakcji między tymi światami. Widać, że wszystko to funkcjonuje tylko jako tło do marysuistycznego lamentu Sophie, pełno w tym sprzeczności i niedogrania. Sophie chce polamentować nad chorą matką? Zbierają się śmierciożercy z członkami Zakonu i jej towarzyszą, nikt nie ośmiela się przeszkodzić jej i pojmać xD Przywołujesz postacie tylko wtedy kiedy są Ci potrzebne do wejścia w interakcję z Sophie, nie są umiejętnie wkomponowane w fabułę, nie mają własnego życia i własnych wątków. Każdy funkcjonuje tylko w odniesieniu do Sophie, po to aby ją wkurzyć, rozbawić, rozczulić, przynieść pomoc, być obiektem jej uczuć. Same w sobie te postacie nic nie reprezentują, co widać dobitnie na przykładzie miałkich, olewających wszystko śmierciożerców i członków Zakonu, istniejących tylko tu i teraz, dla Sophie..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2 października 2014 o 20:40
      Zastanawiam się, czy istnieje w internecie jakiś magicznie stworzony przez kogoś skrypt mojej Siostrzenicy, bo cały Twój komentarzy brzmi tak, jakbyś czytała tylko kiepskie, mało dokładne streszczenie tego opowiadania, ale cóż, nie mnie oceniać xD
      Oczywiście, stworzyłam całą masę bohaterów, każdy ma swoją historię, swoją przeszłość, plany… Ale nie, nie ma absolutnie żadnych bohaterów xD Ciekawa jestem, jak miałabym o nich wszystkich pisać na raz. Wybacz, ale nie posiadam takiej umiejętności i muszę Cię zawieść – NIKT takiej umiejętności nie posiada, więc wszystko, co będziesz czytać, będzie beznadziejne, już nie mówiąc o tym, że opowiadanie jest pisane w pierwszej osobie. To jest świat Sophie, opisany z jej perspektywy, więc jak miałabym pisać coś z perspektywy np. Armanda czy Bes? Chociaż oczywiście takie rozdziały, w trzeciej osobie, z perspektywy innych bohaterów są i to, że o tym nie wiesz świadczy o fakcie, że całego opowiadania nie przeczytałaś, tylko jakieś trzy wybrane rozdziały. Nie no, trzy to oczywiście przesada, ale widzę, że zapoznałaś się z opowiadaniem bardzo wybiórczo xD Miałam wiele rozdziałów pisanych oczywiście z perspektywy Voldemorta, Barty’ego, Armanda, bo to jedne z głównych postaci, ale pojawia się także Dumbledore, teraz nie jestem Ci w stanie przywołać każdej osoby, która była tu swego rodzaju narratorem, bo blog ma już ponad 6 lat, nie jest fizycznie możliwe, bym pamiętała każde słowo z Siostrzenicy. No ale cóż, taki już jest świat, nie ma rzeczy, która by się podobała każdemu. No, chyba że cycki. Cycki zawsze się każdemu mniej lub bardziej podobają. No i koty xD Obojętnie jaka byłaby opinia Czytelników, cieszę się, że chce im się mnie o tym informować, nie zawsze jest różowo xD Więc dzięki za komentarz (już bez emotikona na końcu, bo nie chcę wyjść na aż takiego gimba).

      Usuń
  4. ~Tomione
    3 października 2014 o 00:49

    Mój komentarz nie będzie jakiś bardzo długi i zapewne nic nie wniesie. Pewnie to zasługa dość późnej pory (jest prawie druga w nocy), ale to w tym momencie nieistotne. Twojego bloga czytam od kilku lat i muszę przyznać, że robi się coraz ciekawiej. Rozdział bardzo mi się podobał. Przyjemnie się go czytało. Zauważyłam kilka literówek, ale to nie przeszkodziło mi w przyswojeniu sobie całości tekstu. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Życzę dużo weny. Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 3 października 2014 o 10:52
      Bardzo mnie cieszy, że jednak coś się dzieje xD Ja chyba też będę musiała przeczytać kiedyś Siostrzenicę, bo w pewnych momentach przypominają mi się sceny i myślę sobie… „Kurcze, dobry pomysł, ale czy tego już wcześniej nie było?”.
      Literówki? Nieee ;_; Jednak nie mogę dodawać rozdziałów bez czytania, bo chyba faktycznie nie da się ich uniknąć.

      Usuń
  5. ~Semirkowa
    4 października 2014 o 11:36

    Hej ;)
    Na początek pozwolę sobie wytknąć mały błąd, jaki znalazłam w pewnym zdaniu:
    - Jeszcze śmiesz tu przychodzić? Ty skurwysyni, ja ci dam – chyba miało być skurwysynie xD literówka może się zdarzyć, wiadomo.
    Szkoda mi Bes, i to bardzo. Ale cóż, ciekawa jestem co Sophie zrobi jak tamta umrze. Nie, żebym chciała jej śmierci, ale to jest strasznie ciekawe.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 30 października 2014 o 00:33
      Miało być „sku*wysynu*, poprawię! :D Dziękuję za poprawienie. Chyba faktycznie powinnam czytać każdy rozdział przed dodaniem ;/

      Usuń
  6. ~Disco Polo
    21 października 2014 o 11:50

    Można się na prawdę zaczytać w twoim blogu. Ale jest super, często tu wpadam. Pozdrawiam CIe :)

    OdpowiedzUsuń