31 października 2014

Rozdział 367

         Inez wróciła do Hiszpanii kilka dni później, ponieważ dostała „pilną sowę” od kogoś „bardzo ważnego”. Czym prędzej zabrała swoje rzeczy i wyjechała zaraz po obiedzie. Victor i reszta Ghostów przyjęli to z ulgą, choć mi było trochę przykro, że Bes nie mogła polegać na swojej matce tak, jak my na niej. Przez chwilę nawet wydawało mi się, że czuła się lepiej, gdy Inez była w pobliżu, ponieważ w momencie, kiedy wyjechała, stan Bes znacznie się pogorszył.
         Ja zaś po spotkaniu z Victorem wróciłam do domu Jacquesa. Mimo że czułam się bardzo dobrze wśród swojego rodzeństwa, ciągle wydawało mi się, że w głębi duszy mają do mnie żal. Że uważają mnie za kogoś, kto rozbił naszą rodzinę. Odeszłam wszak, a teraz miałam wrócić z podkulonym ogonem? O wiele lepiej było mi z Jacquesem. Oboje żyliśmy jak na wygnaniu, tyle że wuj mógł zawsze wrócić, a ja…

         Pewnego czerwcowego przedpołudnia odwiedził mnie ktoś całkiem nieoczekiwany. Nie spodziewałam się nikogo, dlatego Jacques mnie zaskoczył, kiedy wkroczył do mojego pokoju z informacją:
- Masz gościa, poprosić?
Nie robiłam niczego, co mogłoby absorbować moją uwagę. Zerwałam się z krzesła, na którym kiwałam się przez cały ranek i przytaknęłam gorliwie. Gdy wuj się cofał, aby wpuścić anonimowego czarodzieja, wpatrywałam się w drzwi, usiłując wyczuć zapach, jednak brak dostępu do krwi zrobił swoje i wszystkie wonie zlewały się ze sobą tak, że każdy człowiek pachniał tak samo.
Tajemniczym przybyszem okazał się być Syriusz. Wyglądał wspaniale, a ja od razu spostrzegłam w zwyczajny, ludzki sposób, że osiadł na nim aromat kobiecych perfum. Spokój po bitwie bardzo mu służył. Jego długie do pasa, kruczoczarne włosy lśniły w ciepłym świetle dnia, skóra na twarzy wyglądała zdrowo i promiennie, a policzki miał delikatnie zarumienione. Od razu rzuciłam mu się w objęcia. Całkowicie zapomniałam, że widzieliśmy się tego samego wieczora, kiedy Bes trafiła do szpitala. Wtedy jednak oko mojego Wszechświata skierowane było tylko na matkę, dziś natomiast mogliśmy poświęcić sobie trochę więcej czasu. Mimo że nieco się od siebie oddaliliśmy, miałam do niego spory sentyment.
- Czym sobie zasłużyłam na twoją wizytę? – Zapytałam, kiedy opadliśmy na łóżko.
Syriusz wyciągnął wygodnie nogi i odpowiedział ze śmiechem:
- Przesiadujesz tu całymi dniami, nie odzywasz się do starego Wąchacza, więc postanowiłem się do ciebie pofatygować. Chociaż powiem szczerze, że ostatnio nie narzekam na nudę, mimo że nie dzieje się właściwie nic ciekawego.
W jego szarych oczach zaigrały takie światełka, że natychmiast mnie zainteresowało, co tak bardzo absorbuje uwagę mego chrzestnego ojca, że nie nuży go polityczna bezczynność.
- Masz na myśli… kobietę? – Zapytałam, uśmiechając się złośliwie.
Mimo że Syriusz był przystojnym mężczyzną, nie potrafiłam go sobie wyobrazić z jakąś dziewczyną. Miał naturę samotnika. Jednak nie myliłam się, ponieważ Black uśmiechnął się tak, jak jeszcze nigdy dotąd i chyba troszkę się zarumienił. Pierwszy raz widziałam go tak zmieszanego.
- Kilka dni temu wprowadziła się do mnie Primavara, między nami już dawno nie było tak dobrze – odparł i żart całkowicie go opuścił, mówił teraz ze mną zupełnie szczerze.
- Na stałe?
Skinął głową. Bardzo chciałam natychmiast polecieć z nim do jego domu i ją zobaczyć, wypytać o wszystko, sprawdzić, jak bardzo się zmieniła, dowiedzieć się, co robiła przez ten czas. Ale musiałam usiedzieć na miejscu, co nie było łatwe. Mimo że Syriusz nie był osobą, która nadawała się do stałych związków, mogłam połączyć go tylko z Primą. Choć nie znałam jej zbyt długo, wiedziałam, że będzie dla Wąchacza idealną towarzyszką. Czułam rozpierającą mnie radość, gdyż zaledwie miesiąc po bitwie prawie wszyscy moi bliscy zaczynali na nowo układać sobie życie. Byli po prostu szczęśliwi, jakby w Hogwarcie nic się w ogóle nie stało, a to w jakiś sposób łagodziło moje poczucie winy. A no właśnie… Hogwart.
Posmutniałam trochę, co nie umknęło uwadze Syriusza, który zapytał:
- Coś nie tak?
- Nie, tylko… Mam trochę wyrzuty sumienia przez to, co się stało – odparłam niechętnie. – No wiesz, bitwa i te sprawy… Hogwart pewnie jest jedną wielką kupą gruzu, przez naszą pazerność zniszczyliśmy historyczny budynek. Gdzie teraz dzieci będą się uczyć?
Byłam przekonana, że Black zasępi się podobnie jak ja i przytaknie, jednak on uśmiechnął się jeszcze radośniej, co trochę mnie oburzyło, ponieważ spodziewałam się po nim większej empatii i powagi. Syriusz szybko to wyjaśnił:
- Nie jest tak źle, a śmierciożercy nie są takimi mocarzami, jak ci się wydaje. Jeśli chcesz, możemy tam polecieć, przekonasz się.

         Podglądanie z krzaków nie było czymś, co by mnie usatysfakcjonowało, ale zgodziłam się. Zabraliśmy ze sobą Jacquesa, po czym od razu teleportowaliśmy się do Hogsmeade. Wioska wyglądała na nienaruszoną, jakby bitwa o szkołę nigdy nie miała miejsca. Wszystko wróciło do normy i, choć aportowaliśmy się po środku biegnącej przez Zakazany Las ścieżki, byłam przekonana, że mieszkańcy znów cieszyli się życiem i nadchodzącym latem.
         Przez kilka minut szliśmy w milczeniu drogą, którą ciągnięte przez testrale drewniane karety wiozły uczniów pod szkolną bramę, lecz w końcu stwierdziliśmy, że w moim przypadku bezpieczniej byłoby spotkać centaura, niż kogoś pracującego przy odbudowie zamku, więc wkroczyliśmy do lasu. Po grzbiecie przebiegły mi znajome dreszcze radości i tęsknoty, które zawsze towarzyszyły mi podczas powrotu do Hogwartu po długich wakacjach. Jednak była w naszym trzyosobowym gronie osoba, która bardziej tęskniła za tym miejscem.
         Widać było, że podczas swojej nauki w Hogwarcie Jacques przestrzegał regulaminu jak na dobrego ucznia przystało, ponieważ w ogóle nie znał grogi do szkoły, zatem nigdy nie wymykał się do Zakazanego Lasu. Nie wtrącał się również do naszych wspominek, jedynie przysłuchiwał się im z większą bądź mniejszą aprobatą, która objawiała się bladymi, pobłażliwymi uśmiechami rozciągającymi jego wargi.
- Kiedy byliśmy z trzeciej klasie, zwabiliśmy Smarka do lasu – mówił Black, a jego oczy połyskiwały w chłodnym półmroku wewnętrzną radością, którą wywołały wspomnienia z najszczęśliwszych lat jego życia. – Ten idiota zawsze dawał się nabierać Jamesowi i tym razem nie zwietrzył podstępu. A może się domyślał, że zamierzamy zrobić mu jakiś dowcip? Pewnie chciał, żebyśmy wpadli i dostali szlaban, ale nie tym razem…
- Już raz go nabraliście i nie wyszło wam to na dobre – wtrącił się Jacques, patrząc znacząco na Wąchacza, który tylko zarechotał pobłażliwie, choć wszyscy wiedzieliśmy, którą historię miał na myśli Serpens.
- No tak, ale w tym nie było nic niebezpiecznego, Snape po prostu poleciał za nami do Zakazanego Lasu, myśląc, że jesteśmy głupcami i nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nas śledzi – odparł Syriusz, machając beztrosko ręką. – Zaprowadziliśmy go prawie do samego gniazda akromantuli, było strasznie ciemno, a ten kretyn nie zapalił różdżki i przykleił się do wielkiej pajęczyny tuż przy wejściu. Było tak ciemno, że Snape stracił nas z oczu i tak się przestraszył, że zaczął miotać zaklęciami we wszystkie strony, co oczywiście zwabiło pająki. Na szczęście Hagrid jakimś cudem znalazł się w środku tego gniazda i uwolnił Smarkerusa. Wszyscy dostaliśmy miesięczny szlaban u Filcha, musieliśmy we trójkę czyścić klopy. Nawet te w łazience Jęczącej Marty.
Przez chwilę śmialiśmy się cicho z tej głupiej historyjki, nawet Jacques nie starał się powstrzymać uśmiechu, jednak szybko zapadło między nami całkowite milczenie. Szliśmy, nie mówiąc ani słowa, wsłuchani w trzaskające pod naszymi stopami suche liście, gałązki i szyszki. Mimo że poza mną, Czarnym Panem i Severusem nie było nikogo we Wrzeszczącej Chacie w noc, kiedy Voldemort usiłował zabić swego najwierniejszego sługę, jakimś cudem wiadomość o tym, co się wtedy zdarzyło rozeszła się nie tylko wśród śmierciożerców, ale obiegła także członków Zakonu Feniksa. Niemniej jednak nigdy nie drążyłam tego tematu, zapytałam tylko, siląc się na obojętność:
- Kontaktowałeś się ze Snape’em po bitwie?
Syriusz zaprzeczył krótko i znów zapanowało niezręczne milczenie. Ostatnio bardzo często rozmyślałam o tym, co mogło przydarzyć się Severusowi zaraz po tym incydencie we Wrzeszczącej Chacie. Im więcej czasu mijało od bitwy, tym bardziej się niepokoiłam, niejednokrotnie planowałam też eskapadę do owego miejsca, aby się upewnić, że ciało Mistrza Eliksirów nie gnije pomiędzy roztrzaskanymi meblami.
         Nagle krajobraz zaczął się zmieniać. Drzewa rosły od siebie coraz dalej, a na horyzoncie pojawiły się hogwardzkie błonia. Serce zadrżało mi z niecierpliwości, a ja automatycznie przyspieszyłam kroku, jednak Syriusz prędko mnie powstrzymał i przyłożył palec do ust. Podpełzliśmy praktycznie do samej granicy pomiędzy Zakazanym Lasem a terenem szkoły. Dokładnie widziałam majaczący w oddali zamek. Kiedy widziałam go po raz ostatni, niektóre wieże wciąż dymiły, a wygryzione niebezpiecznie ściany trzymały się chyba tylko dzięki magii. Chatka Hagrida przysłaniała mi widok, jednak bez problemu mogłam spostrzec, że szkoła wyglądała niemal tak dobrze, jak przed bitwą. Dachy i ściany były załatane, a w powietrzu nie było śladu po czarnych kłębach dymu. Zorane, pokryte gruzem błonia ktoś pięknie uporządkował. Zupełnie tak, jakby nic się nie stało. Zerknęłam przelotnie na swoich towarzyszy. Syriusz chyba musiał tutaj wcześniej bywać, a może nawet pomagać przy remoncie szkoły, ponieważ widok ten nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia, natomiast Jacques… On chłonął wzrokiem każdy kawałek rozciągającego się przed nim obrazu. Uśmiechnęłam się do siebie, kiedy to ujrzałam. Byłam bardzo wdzięczna Syriuszowi, że nas tutaj zabrał. Uspokoił moje sumienie, a memu opiekunowi ofiarował widok, którego brakowało mu od lat.
- Można bliżej? – Zapytałam szeptem, lecz Wąchacz nawet nie zdążył skierować wzroku w moją stronę, bo ja już wstałam i ruszyłam pędem w stronę szkoły.
         Prędko uniosłam się w powietrze, a blask słońca na niezapominajkowym, czystym niebie natychmiast mnie oślepił. Bardzo szybko przybrałam błękitny kolor, abym mogła dłużej pozostać niezauważalna i zbliżyłam się do zamku tak, jak tylko mogłam najbardziej. Natychmiast zauważyłam pośród wielu pracujących jak mrówki osób te, które znałam i w przeszłości lubiłam. W oczy rzuciła mi się stojąca na dziedzińcu Tonks, której różowe, krótkie włosy widziałam już z daleka. Towarzyszył jej jakiś chudy, odziany w brąz mężczyzna, którym był zapewne Remus Lupin, a także ładna, choć już nieco starsza kobieta o twarzy tak podobnej do Bellatriks, że musiałam nieco zniżyć lot, aby się upewnić, że to nie Lestrange postanowiła zdradzić Czarnego Pana i przystać do członków Zakonu Feniksa.
         Obleciałam zamek dookoła i stwierdziłam, że na zewnątrz wyglądał tak, jak przed bitwą. Usunięto gruz, kolorowe szkło z powybijanych okien, nie było także śladów krwi, której podczas potyczek było tu tak wiele. Kiedy tak szybowałam nad Hogwartem niczym złakniony sęp, poczułam w sercu swego rodzaju ukłucie zazdrości. Bardzo żałowałam, że nie mogłam wylądować i pomóc im wszystkim w odbudowie szkoły, zwłaszcza, że nigdy tak naprawdę nie chciałam, aby śmierciożercy doprowadzili ją do takiego stanu. Kiedy przelatywałam nad jeziorem, dostrzegłam kilku moich szkolnych znajomych, którzy siedzieli w cieniu wielkiego dębu i pałaszowali obiad, który musieli wynieść z zamku. Był wśród nich Neville i Luna, w oczy rzuciła mi się też rozwiewana przez letni wiaterek grzywa rudych włosów Ginny. Z jednej strony bardzo się ucieszyłam, że widzę ich całych i zdrowych, pełnych zapału do odbudowy nowego świata, choć na myśl, że będę musiała wrócić do ponurego domu Jacquesa i czekać na jakiś gest ze strony Czarnego Pana bądź Dumbledore’a…
         Natychmiast oddaliłam się od zapewne odpoczywających po ciężkiej, przedpołudniowej pracy znajomych, aby zbadać, co działo się w środku. Wiedziałam, że to o wiele bardziej niebezpieczne od swobodnego latania wysoko ponad dachami szkoły, jednak ciekawość paliła mnie w środku niczym trucizna. Korzystając z wampirycznych właściwości swego ciała, przemknęłam niezauważona głównym wejściem, przy którym stali jacyś nieznani mi mężczyźni i oto znalazłam się w sali wejściowej. Spodziewałam się, że ujrzę tam całą masę ludzi, jednak spotkałam tam tylko jakąś ładną, ciemnowłosą dziewczynę. Miałam szczęście, że przechadzała się z wyciągniętą przed siebie różdżką po szczycie głównych schodów i mnie nie zauważyła, jednak kiedy obok niej przebiegałam, chyba poczuła jakiś powiew, ponieważ wzdrygnęła się gwałtownie i rozejrzała dookoła. Rzuciłam na nią okiem, kiedy zatrzymałam się bezpiecznie w opustoszałym, wysprzątanym korytarzu. Dziewczyna najprawdopodobniej stwierdziła, że to duch, ponieważ tylko wzruszyła lekko ramionami, coś do siebie mruknęła i ruszyła w dalszą drogę. Ja natomiast omiotłam wzrokiem cały długi korytarz. Dopiero tutaj można było zobaczyć, że bitwa jednak się odbyła. Podłoga, owszem, była uprzątnięta, a dziury w niej załatane, ale w ścianach i suficie wciąż widać było olbrzymie kratery. Wszystkie całe ramy były puste, natomiast te zniszczone ktoś pozdejmował z gwoździ i zrobił z nich w kącie spory stos, który czekał na naprawę.
         Zapuściłam się może niezbyt daleko, jednak zdążyłam zauważyć, jak wiele już zostało tu zrobione. W moim sercu pojawiła się iskierka nadziei, że uda im się wszystko odbudować do końca sierpnia, a pierwszego września dzieciaki znów, jak co roku, przyjadą tu pociągiem, aby móc, jakby nigdy nic, studiować w spokoju magię.
Uniosłam różdżkę i machnęłam nią krótko w kierunku sporego otworu w podłodze, przez który mogłam spokojnie włożyć głowę i spojrzeć na to, co działo się piętro niżej, jednak nic się nie stało. Po tych krótkich, acz dokładnych oględzinach miejsc, w których nie spotkałam nikogo szybko zdałam sobie sprawę, że niektóre zaklęcia zostawiły po sobie magiczne ślady, przez które nie można było za pomocą zwykłych czarów załatać dziur lub naprawić niektóre przedmioty, wszędzie jednak panował idealny porządek, tak, jakby dyrektor Hogwartu zatrudnił do pracy dodatkowo dziesięciu nowych Filchów.
Spróbowałam jeszcze kilku zaklęć, w tym wyczarowania nowych kamiennych płyt, aby załatać dziurę, jednak nic nie pomogło. Dlatego wycięłam w podłodze równy, sporej wielkości kwadrat w miejscu, w którym był otwór i patrzyłam, jak spada on na podłogę piętro niżej. Nieprzyjemny, głuchy odgłos tąpnięcia rozległ się zarówno na drugim, jak i pierwszym piętrze. Szybko wstawiłam w kwadratową dziurę wyczarowane wcześniej płyty i przyspawałam je za pomocą różdżki. Otwór rozjarzył się białym, oślepiającym blaskiem, jakbym kamiennymi kaflami przykryła słońce, a dziura natychmiast zniknęła. Wyprostowałam się z zadowoloną miną, a serce rozpierała mi cudowna lekkość. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu podobnego defektu, jednak zamiast zniszczonych ram czy wysadzonych zaklęciem okien dostrzegłam stojącą niedaleko zakrętu Lunę, która przyglądała mi się szeroko otwartymi oczami i uśmiechała się z tajemniczym rozmarzeniem. Poczułam się tak, jakby ogromny głaz upadł mi na samo dno żołądka. Krukonka otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale ja już wystrzeliłam przez dziurę, która przed bitwą była wysokim oknem wypełnionym kolorowymi, szklanymi witrażami. Wiatr ostro ciął moją skórę, a włosy boleśnie chlastały twarz, jednak nie mogłam zwolnić. Serce wciąż waliło mi z całych sił w piersiach, a całe ciało drżało tak, że leciałam niczym ptak ze zranionymi skrzydłami. Oby jak najdalej od Hogwartu.
         Na początku chciałam wrócić po Syriusza i Jacquesa, jednak bałam się, że Luna zawiadomi jakiegoś bardziej doświadczonego czarodzieja, który wzmocni barierę ochronną dookoła szkoły i nie będę mogła już się stąd wydostać. Czułam, jak przelatuję przez delikatną, płynną bańkę zaklęć, którymi otoczony był zamek i błonia. Kiedy opuściłam teren szkoły, poczułam się nareszcie bezpieczna. W powietrzu teleportowałam się na posesję wuja, a kiedy weszłam do przyjemniej chłodnej, opustoszałej kamienicy, natychmiast opadłam zmęczona na kanapę. W głowie kręciło mi się niemiłosiernie, gdyż pozwoliłam sobie na zbyt szybki lot, jednak nie dbałam o to. Ważne było, że wróciłam bezpiecznie do domu. Wąchacz miał rację. Nie powinnam była tak ryzykować. Obojętne mi były intencje Luny, być może nie miała w stosunku do mnie złych zamiarów, jednak doskonale wiedziałam, że z pewnością podzieli się tą wiadomością chociażby z Neville’em, który już nie był do mnie tak przyjaźnie nastawiony. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że naprawdę mam na tym świecie wrogów, którzy nie zawahają się, aby zemścić się na mnie za czyny Czarnego Pana.

*

         Jacques i Syriusz wrócili dopiero po godzinie czwartej po południu, gawędząc ze sobą spokojnie, choć widziałam po ich twarzach, że coś ich trapiło. Jednak w chwili, kiedy mnie zobaczyli, oboje uśmiechnęli się do siebie z zadowoleniem.
- Jak zwykle – odezwał się ze śmiechem Black i rozsiadł się wygodnie w fotelu naprzeciwko mnie. – Po co wracać po starych przyjaciół, skoro można sobie zwiedzić Hogwart od środka i przylecieć do domu.
Jacques nie przyjął tego tak optymistycznie, jak jego towarzysz. Przyniósł z kuchni trzy butelki piwa kremowego i rzekł, a w jego głosie mogłam bez trudu dosłyszeć rozczarowanie:
- Uznałaś to za świetny żart, co? Nie pomyślałaś, że będziemy się z Łapą martwić?
Poczułam się jednocześnie rozwścieczona, jak i przytłoczona tymi po części żartobliwymi i poważnymi oskarżeniami, jednak opanowałam nerwy, gdyż zdałam sobie sprawę z tego, że faktycznie musieli się trochę niepokoić, dlatego odpowiedziałam tak spokojnie, jak tylko mogłam:
- Chciałam wrócić, ale wpadłam na Lunę Lovegood i spanikowałam, przepraszam. Jakim cudem jej w ogóle nie wyczułam?
Ostatnie zdanie wymruczałam raczej do siebie, niż do nich, jednak moje słowa trochę udobruchały Jacquesa, bo usiadł z cichym westchnieniem na kanapie, a jego twarz nieco się rozluźniła. Syriusz natomiast chyba faktycznie był święcie przekonany, że jestem w stanie wyjść z każdej opresji cało, bo tylko machnął w swój lekceważący sposób ręką, pociągnął spory łyk chłodnego, słodko cierpkiego napoju i powiedział:
- Luna nic by ci nie zrobiła. Tak samo jak i reszta Zakonu, która cię zna, ja bym się bardziej obawiał tych sztywniaków z ministerstwa. Wiem, że teraz, kiedy Kingsley jest ministrem, sporo się poprawiło, ale niektóre fałszywe hieny nadal pozostały hienami, które tylko czekają, aż komuś powinie się noga.
Mimo że atmosfera nieco się rozluźniła, a Syriuszowi wrócił humor, jakoś nie mieliśmy ochoty na wspominanie dawnych czasów czy na roztrząsanie spraw Hogwartu. W zamian za to Jacques postanowił podzielić się z nami swoją historią. Doskonale wiedziałam, że służył w mugolskiej armii, jednak jakoś nie przyszło mi do głowy podczas tych wielu śmiertelnie nudnych wieczorów zapytać go o to, skąd ten pomysł.
- Nasi rodzice nigdy nie byli jakoś specjalnie… zaściankowi. Zaściankowi, tak, to dobre słowo – mówił, a ja widziałam, jaką przyjemność sprawiają mu wspomnienia związane ze szkołą, dlatego słuchałam z jeszcze większą uwagą. – Być może gdyby ojciec z większym zapałem pielęgnował w nas przekonanie, jak ważna jest czystość krwi i nasze pochodzenie, Bonitus pewnie wyrósłby na lepszego człowieka. Ale my nigdy nie mieliśmy ze sobą dobrego kontaktu, ja zawsze byłem tym odludkiem, a Bonek z kolegami wolał robić sobie żarty z pierwszoroczniaków z Hufflepuffu. Kiedy w szóstej klasie powiedziałem, że chciałbym zrobić mugolską maturę, rodzice byli ze mnie dumni, że mają tak wszechstronnego syna, a on jak zwykle wyśmiał mnie i rozpowiedział swoim kumplom, jakiego ma brata zdrajcę. Ale nie miało to dla mnie znaczenia, ja od zawsze chciałem służyć w armii, nie pociągała mnie kariera aurora, o wiele bardziej podobała mi się broń, która wcale nie jest taka prosta w obsłudze, na jaką wygląda, te piękne mundury i wizja ewentualnej walki o wolność… Możecie się śmiać – dodał, widząc, jak wymieniamy z Syriuszem porozumiewawcze uśmiechy – ale tak wtedy myślałem. I myślę do dziś. Nie marnowałem czasu na szczeniackie psikusy, tylko skupiłem się na nauce, aby móc swobodnie po SUMACH zacząć przygotowania do matury. Dzięki odrobinie magii udało mi się sfabrykować świadectwa z mugolskich szkół, pozaliczać wszystkie przedmioty i po ukończeniu Hogwartu przystąpić do egzaminu dojrzałości. Później wyjechałem do Francji, dostałem się na studia… Tak naprawę większość czasu spędziłem wtedy wśród mugoli i przyznam, że nie są oni takimi tępakami, jak sądzą maniacy czystości krwi.
Tym razem to on spojrzał na nas z nieco złośliwym półuśmieszkiem, a cała złość wyparowała w sekundę. Byłam tak zaaferowana swoją przeszłością i tajemnicami, które były dla mnie jeszcze bardziej mroczne i zamglone, niż niepewna przyszłość, że nie zwróciłam uwagi na to, że inni mogą mieć również swoje historie równie interesujące, jak moja. Oczy otworzyły mi się na ludzi, których nienawidziłam, ba, dzięki słowom Jacquesa pomyślałam sobie nawet, że być może warto odkryć przeszłość także i mojego biologicznego ojca, postarać się go zrozumieć… Jednak nie było dane zastanawiać się nad tym dłużej, ponieważ w tej samej chwili tuż nad naszymi głowami zmaterializował się z cichym pyknięciem Flagro, przynosząc ze sobą delikatne ciepło oraz czerwonozłoty poblask podobny do zachodzącego krwawo słońca. W połyskującym, miedzianym dziobie trzymał byle jak poskładany kawałek pergaminu, który wyglądał tak, jakby autor pospiesznie oderwał kawałek kartki z pierwszej lepszej gazety i nabazgrał na nim byle jak kilka słów, które z trudem odczytałam:

         Jesteśmy wszyscy w szpitalu, mamie się pogorszyło, przybądź tak szybko, jak możesz.
         Sethi

Jeszcze zanim Flagro upuścił mi na głowę ten liścik, poczułam, jak żołądek podskakuje mi do gardła, natomiast w momencie, kiedy zapoznałam się z jego treścią, zrobiło mi się nieznośnie gorąco, a serce waliło mi w piersi jak oszalałe.
- I co? – Ponaglił mnie Syriusz, który również szybko utracił dobry humor.
- Tata napisał tylko, żeby szybko przyjść do szpitala, bo z mamą jest kiepsko – te słowa przeszły mi przez gardło z takim trudem, jak wielka, ciężka, zbita kula.
         Coś sparaliżowało moje członki, wciąż siedziałam sobie wygodnie na kanapie obok Jacquesa, który zaczął szarpać mnie za ramię. Dopiero to mnie ocuciło. Choć Sethi nie napisał, co właściwie się stało, wiedziałam, że musi być bardzo źle, inaczej nie wysyłałby Flagro. Mimo że na zewnątrz wciąż było jasno, a pora odwiedzin z całą pewnością jeszcze się nie skończyła, nie mogłam czekać, aż zapadnie zmrok i wszyscy odwiedzający swoich bliskich opuszczą szpital, teraz liczyła się każda sekunda. Tak, jak wtedy, kiedy dostałam wiadomość, że Bes trafiła do Świętego Munga. Tylko wtedy towarzyszył mi wszechmocny Armand i rozsądny Bartemiusz, który zawsze służył mi dobrą radą. A teraz miałam przy sobie jedynie porywczego Syriusza i Jacquesa, który pół życia spędził z mugolami i nie miał zielonego pojęcia, jak sobie poradzić ze smoczym zapaleniem oskrzeli. Czułam się jak schwytany w pułapkę lis, którego jedyną deską ratunku było odgryzienie swej własnej nogi. I to właśnie musiałam zrobić, choć cholernie się bałam, że w emocjach coś sknocę i pogorszę całą sytuację.
         Jacques polecił mi, abym dostała się do szpitala jak najprędzej, a oni dostaną się tam w bardziej przyziemny sposób – za pomocą kominka. Bez słowa skinęłam sztywno głową i wbiegłam na najwyższe piętro, po czym wdrapałam się po drabinie na dach, skąd mogłam bez obaw wzbić się w powietrze. Ślepa byłam na piękno zachodzącego słońca, rozkrwawione promienie, które zalewały złotem i fioletem całe niebo, na którym za kilka godzin zaczną rodzić się gwiazdy, nieczuła pozostałam dla ciepłego, przyjemnie opływającego moje ciało powiewu pachnącego latem. Znów leciałam zbyt szybko, wiedziałam, że kiedy wyląduję, będę się bardzo źle czuła, jednak to było dla mnie w tej chwili najmniej ważne.
         Mimo rozbieganych myśli i całkowitego braku rozsądku, który opuścił mnie w chwili, w której najbardziej go potrzebowałam, zachowałam w sobie odrobinę inteligencji i skierowałam się prosto do okna, za którym zapewne zgromadzona była cała moja rodzina, a nie do głównego wejścia, jak jeszcze kilka minut temu chciałam uczynić. Z nieprzyjemnym trzaskiem wylądowałam na parapecie i obiłam sobie boleśnie kolana. Przykleiłam nos do szyby, przez którą faktycznie ujrzałam wszystkich Ghostów. Brakowało tylko Livii. Pierwszy zauważył mnie Victor i to on wpuścił mnie do środka. Kiedy wgramoliłam się niezgrabnie na podstawione przez brata krzesło, poczułam, jak świat wiruje mi w głowie, jednak nie dałam się zwyciężyć słabości, która stopniowo zaczęła mijać. Mój wzrok od razu powędrował w stronę matki, która na pierwszy rzut oka nie wyglądała wcale tak źle, jak się spodziewałam. Na jej twarzy, owszem, pojawiły się już paskudne, cuchnące zgnilizną strupy o zielonkawym odcieniu, jednak Bes leżała w łóżku jakby nigdy nic, oczy miała spokojne, a usta rozciągały się lekko w bladym, acz radosnym uśmiechu. Jedyne, co mnie zaniepokoiło, to fakt, że rany, które pokrywały sporą część odkrytego ciała nie były opatrzone.
- Skąd ten list? – Zwróciłam się do ojca, nie kryjąc swych pretensji.
Byłam zła, że napędził mi strachu tym niedbałym, krótkim listem. Jednak w tym samym czasie na korytarzu rozległy się przyspieszone kroki, a sekundę później w drzwiach stanął Syriusz, a zaraz za nim do sali wpadł Jacques. Oboje byli nieco zdyszani i przestraszeni, choć ich ciała tego nie zdradzały. Wąchacz natychmiast zapytał, jak Bes się czuje, ale Sethi zignorował i jego, tylko dał nam znak, abyśmy za nim wyszli. Byłam tak zdenerwowana i zaniepokojona, że bez słowa udałam się za ojcem, depcząc mu po piętach. Nawarstwiające się wciąż tajemnice zaczęły mnie powoli drażnić.
- Dlaczego nie chcesz mówić przy wszystkich? – Spytałam natychmiast, kiedy stanęliśmy wszyscy pod ścianą tuż obok drzwi, aby nikt przebywający na sali nie mógł nas zobaczyć.
Mimo że korytarz był całkiem pusty, Sethi mruknął tak cicho, jakby otaczała nas cała gromada obcych, wrogo nastawionych ludzi:
- Nie chcę, żeby dziewczynki słyszały. Nie powinienem ich tu zabierać, widziałaś, jak wygląda Bes… Ale obie uderzyły w bek i rozmowa się skończyła.
Nie dałam mu dokończyć, tylko od razu na niego naskoczyłam, tym razem z innego powodu:
- Gdzie są uzdrowiciele? Dlaczego mama nie ma jakoś opatrzonych tych ran? Przecież może wdać się zakażenie…
- Nie przerywaj mi. – Sethi również stracił cierpliwość. – Byli tutaj po południu, majstrowali coś przy tym świństwie ze trzy godziny, a kiedy już wyszli, stwierdzili, że to tylko kwestia dni. Stwierdzili, że Bes jest silna, wytrzyma może ze dwa tygodnie…
Byłam w szoku, że mówi o tym z takim spokojem. Jego poszarzała twarz nie wyrażała już żadnych emocji czy uczuć poza zmęczeniem. Wiedziałam, że jemu musi być o wiele ciężej, niż mi czy mamie, ponieważ został z dnia na dzień z całym domem, dziećmi i problemami całkiem sam, nie otrzymał pomocy ani od Livii, która nas opuściła, ani ode mnie, bo wolałam ukryć się bezpiecznie u Jacquesa i użalać się nad sobą, ale jakoś nie potrafiłam do siebie dopuścić tej prawdy. Prościej było mi go oskarżać o to, że nie walczył o mamę, tylko bezczynnie czekał na diagnozę, którą postawią leniwi uzdrowiciele.
- A wiedzą chociaż, jak można złagodzić objawy? – Zapytał Syriusz, rozluźniając tym samym atmosferę.
- Podają jej eliksir uzupełniający krew i jakieś środki przeciwbólowe, dlatego jest ciągle taka spokojna – odparł krótko.
Nie mogłam już tego słuchać. Oni wszyscy mówili ze sobą tak, jakby Bes była tylko jakąś fikcyjną postacią z książki, której losy już dawno przesądził autor. Jeśli przekartkowałby tę powieść nieco dalej, można byłoby przeczytać, czy poradziła sobie z chorobą, czy przegrała walkę.
- Przecież ona rozkłada się żywcem – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, z całych sił walcząc ze łzami pchającymi się do moich oczu. – A wy pieprzycie coś o eliksirze uzupełniającym krew i środkach przeciwbólowych…
- Sophie, uzdrowiciele powiedzieli już, że nic się nie da zrobić – przerwał mi Jacques, który do tej pory nie odezwał się ani słowem. – Nie znasz się na tym, więc skąd możesz wiedzieć, co jest dobre dla Bes?
Gniew przedarł się przez zaporę zlepioną z innych emocji. Niepokój, strach, poirytowanie, niepewność… To wszystko natychmiast zniknęło, a wściekłość całkowicie mnie wypełniła. Nie mogłam uwierzyć w naiwność wuja. We trójkę wraz z ojcem i Syriuszem stali teraz naprzeciwko mnie, tworząc jeden front, a ja byłam teraz całkiem sama. Zupełnie tak, jak wtedy, kiedy znaleziono Livię. Nie mogłam uwierzyć, że nawet Black był pozbawiony intuicji. Byłam pewna, że gdyby był ze mną Harry Potter, poparłby mnie, ponieważ on również potrafił mniej lub bardziej trafnie określić, że istnieje jeszcze inne wyjście poza tym narzuconym przez system.
- Może i się nie znam, ale nie wierzę ślepo w to, co mówią mi inni – odpowiedziałam podniesionym głosem. – I nie będę stać bezczynnie i się gapić, kiedy jeszcze nie jest za późno na to, żeby coś zrobić.
Odepchnęłam Syriusza na bok i wkroczyłam na salę. Poczucie konieczności i wściekłość, którą tylko podsycała głupota moich rozmówców natychmiast wymazała z mojego serca strach. Drżałam na całym ciele, a łzy wciąż dygotały na granicy moich oczu, kiedy chwyciłam z całej siły za rękę najpierw Tanię, potem jej siostrę i popchnęłam je trochę zbyt brutalnie w stronę drzwi, mówiąc do Ripa:
- Zabierz je stąd. W tej chwili.
- Ale tata…
- Zabieraj je!
Dziewczynki, które jeszcze chwilę temu były rozluźnione i nawet lekko uśmiechnięte, teraz zbladły, a na ich gładkich twarzach pojawiły się zmarszczki przerażenia. Jeszcze nigdy pry nich tak bardzo nie wybuchłam, przez co poczułam ukłucie wyrzutów sumienia, ale nie mogłam już dłużej czekać. Gniew wciąż we mnie szalał, ale wiedziałam, że jeśli jeszcze chwilę poczekam, odwaga mnie opuści i stchórzę.
Patrzyłam, jak Rip posłusznie wychodzi z bliźniaczkami, które chyba z ulgą opuściły salę, bo nie obejrzały się za siebie ani razu. Ja również szybko odwróciłam wzrok od drzwi i skierowałam go na matkę, która wciąż uśmiechała się delikatnie. Dopiero teraz zauważyłam, że jej oczy nieco już przygasły, a spojrzenie było mętne, a nawet nieobecne.
- Co ty chcesz zrobić? Słyszałaś ojca – wysyczał Victor.
- Był u mnie wczoraj Harry Potter – poinformowała mnie Bes.
Poczułam, jak coś ściska mnie boleśnie w gardle, a oczy palą żywym ogniem. Twarz miałam już mokrą od łez, choć wciąż uparcie z nimi walczyłam.
- Cudownie – odpowiedziałam, po czym szybko warknęłam do brata: - No i co z tego? Chcesz, żeby matka do śmierci piła te ogłupiające eliksiry?
Odepchnęłam go i zignorowałam powolne, nieskładne upomnienie Bes, abym nie biła się z Vipim, bo jesteśmy już przecież dorośli. Nie mogłam uwierzyć, że wystarczyło kilka porcji jakichś pseudo uspokajających, przeciwbólowych wywarów, aby mama całkowicie zdziecinniała. Nie tak chciałam ją zapamiętać. Nie chciałam widywać ją codziennie w tym szpitalnym łóżku i obserwować, jak z dnia na dzień jest coraz słabsza, jak gnije jej skóra, odpadają uszy, nos, później palce… Na głowie już miała chustkę, pod którą miała z całą pewnością niewiele włosów przetykanych gnijącymi, brązowymi plamami odsłaniającymi czaszkę. Wszystko to przerażało mnie jeszcze bardziej niż sama śmierć – powolne konanie z jednym wyborem: potworna męka albo otumanienie i halucynacje.

- She was so young with such innocent eyes*
She always dreamt of a fairytale life 
And all the things your money can't buy 
She thought daddy was a wonderful guy 
Then suddenly, things seemed to change 
It was the moment she took on his name 
He took his anger out on her face 
She kept all of her pain locked away 

Oh mother, we're stronger 
From all of the tears you have shed 
Oh mother, don't look back 
Cause he'll never hurt us again 
So mother, I thank you 
For all you've done and still do 
You got me, I got you 
Together we always pull through 
We always pull through 
We always pull through 
Oh mother, oh mother, oh mother 

It was the day that he turned on his kids 
That she knew she just had to leave him 
So many voices inside of her head 
Saying over and over and over, 
"You deserve much more than this" 

She was so sick of believing the lies and trying to hide 
Covering the cuts and bruises (cuts and bruises) 
So tired of defending her life, she could have died 
Fighting for the lives of her children 

Oh mother, we're stronger 
From all of the tears you have shed
Oh mother, don't look back 
Cause he'll never hurt us again

So mother, I thank you
For all that you've done and still do
You got me, I got you,
Together we always pull through. 
We always pull through 
We always pull through 
Oh mother, oh mother, oh mother 

All of your life you have spent 
Burying hurt and regret 
But mama, he'll never touch us again 
For everytime he tried to break you down 
Just remember who's still around 
It's over and we're stronger 
And we'll never have to go back again 

Byłam już wykończona, czułam się tak, jak po szybkim, długim, męczącym locie, który nie był wskazany tak młodym wampirom jak ja. W oczach mi wirowało, a głowa była niezwykle ciężka, widziałam kilka łóżek i klika mam. Z setek oczu, uszu i ust wydobywały się całe kłęby trującego, cuchnącego, szarozielonego dymu, który całkowicie mnie opętał. Rozwarł moje szczęki i wsiąknął głęboko w moje ciało, tak, że nie szalał już tylko w nim, ale dostał się także do głowy. Był już w mózgu, a przez mózg przeszedł do umysłu. I nie myślałam już trzeźwo, wszystko, co później robiłam było jednym wielkim odruchem. Poczułam tylko, jak opadają mi włosy.

Oh mother don't look back again
Cause he'll never hurt us again
And I thank you for everything you've done
Together we always move on
You got me, I got you
Always pull through
We always pull through 
We always pull through 

Ktoś ścisnął moją dłoń, ale nie był to nikt żyjący. Kiedy uderzyłam plecami o coś twardego, czułam już każdą moją kończynę osobno, jakbym rozpadła się na części.

~*~

         Czekałam na ten moment, zanim wyszła ostatnia część Pottera. Nie miałam zielonego pojęcia, czy będzie istnieć coś takiego jak bitwa, ale te zdarzenia miałam już zaplanowane i nie mogłam się doczekać, aż będę mogła to opisać. Nie wiem, czy wyszło tak, jak to sobie wymarzyłam, sami osądźcie, czy przedstawiłam to zjadliwie.

* Christina Aguilera - Oh mother

8 komentarzy:

  1. ~Leanne
    13 listopada 2014 o 18:00

    No i jak zawsze, Sophie zawsze da radę, z pewnością uzdrowiła Bes, wierzę w to :D
    Chciałabym w końcu poczytać o Voldemorcie.. albo Harry’m Potterze :o może jakiś rozdział z ich perspektywy ? :p
    Pozdrawiam, kochana i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 15 listopada 2014 o 21:47
      Nie uzdrowiła, tylko wessała wirusa xD Jeśli można tak powiedzieć… Chociaż teoretycznie można to nazwać uzdrowieniem, mimo że sama teraz jest chora.
      No kurde, musiałaś przewidzieć następny rozdział? :D A miała być niespodzianka…

      Usuń
  2. ~Leanne
    16 listopada 2014 o 11:10

    No co Ty, powaznie ? :o nie waz sie nic zrobic Sophie !
    Hahahaha naprawde ? Doobra jestem (y)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 22 grudnia 2014 o 21:26
      Wiesz, że ja lubię się trochę poznęcać nad bohaterami xD

      Usuń
    2. ~Leanne
      23 grudnia 2014 o 10:04

      Frozen, rusz dupe do roboty i pisz ! Nowy rozdzial chce zobaczyc w tym roku ! Props jak ukaze sie przed swietami :p czeeekam !
      Wesolych Swiat moja kochana Olu <3

      Usuń
    3. 12 maja 2015 o 10:42
      ;__________;
      Maj ;____________;

      Usuń
  3. ~Klaudia15
    11 kwietnia 2015 o 12:11

    Rozdzial przeczytałam już przed paroma miesiącami ale dopiero teraz postanowiłam go skomentować.
    Podobał mi się tak jak większość twoich rozdziałów, mam jednak jedno ale. Szczerze to wolałabym żeby Bes umarła. Lubiłam ja, była bardzo sympatyczna postacią ale to ciagle uzdrawianie i wskrzeszanie robi się już irytujące. Proszę nie obrażaj się tylko XD
    Kiedy doczekam się jakiegoś nowego rozdziału?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12 maja 2015 o 10:45
      W tym tygodniu będzie xD
      A, wskrzeszania i uzdrawiania to dopiero początek! Ale tylko raz zrobiłam takie chamskie wskrzeszenie, jak w Hogwarcie. Łatwo będzie zakończyć te zmartwychwstania, tylko muszę zrobić z Sophie prawdziwego wampira. Albo śmiertelniczkę, ale najpierw dajmy jej zachorować, może umrze i nie będzie już miał kto wskrzeszać bohaterów? :D

      Usuń