Słowa Jacquesa zapadły mi głęboko w pamięci. Coraz częściej
łapałam się na tym, że rozmyślałam, jak mogłaby zareagować Bes na mój widok, co
powiedziałby Sethi… Czy będą radzi, gdy zjawię się w ich domu? Były to myśli
zarazem stresujące, jak i podniecające. Bardzo chciałam znów zobaczyć rodzinę,
ale bałam się, czy w ogóle będą chcieli ze mną rozmawiać.
Poza tym u Jacquesa
mieszkało mi się bardzo dobrze, a i on sprawiał wrażenie zadowolonego z mojej
obecności. Był zwykłym śmiertelnikiem, dla którego obecność innych miała
wielkie znaczenie. Już zapomniałam, jak można potrzebować towarzystwa ludzi.
Czarny Pan powoli stawał
się mglistym wspomnieniem. Mroczny Znak, który jaśniał na moim lewym
przedramieniu, milczał. Wcześniej nienawidziłam tego upodlającego, palącego
uczucia, teraz zaś oddałabym wszystko, żeby ów ból powrócił.
Dość już tego.
- Odwiedzę rodziców.
Jacques odłożył „Proroka
Codziennego”. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie moim nagłym pojawieniem
się, lecz dojrzałam też cień smutku.
- Cieszę się, że w końcu
zdecydowałaś się na konkretny krok – uśmiechnął się blado.
- Nie wiem, jaka będzie ich
reakcja… ale jaka by nie była… wrócę.
Uścisnęłam mocno jego dłoń.
Byliśmy jak dzieci, które na świecie mają tylko siebie.
*
Zapukałam, czując w żołądku natarczywy, bolesny skurcz.
Serce waliło mi w piersi jak oszalałe, kiedy kroki po drugiej stronie drzwi
stawały się coraz głośniejsze. Poznałam. To Bes spieszyła, by mi otworzyć.
- Sophie…
Naturalny uśmiech na jej
twarzy zbladł. Ona cała była blada, jej skóra przybrała niezdrowy, szarawy
odcień, pod oczami miała ciemne wory, a włosy bardzo się jej przerzedziły. W
ciągu tych niewielu dni również sporo schudła. Tak nie wygląda zdrowy człowiek.
Widziałam już bieg czasu na jej twarzy, jednak było w jej ciele coś takiego…
Czułam od niej smród choroby.
Oczy momentalnie jej się
zaszkliły, a sinawe wargi zadrżały. Nawet się nie zorientowałam, kiedy
przygarnęła mnie do piersi. Nie minęła sekunda, a ona już przyciskała mnie do
serca, szlochając głośno. Jej wzruszenie i mi się udzieliło. Łzy jakoś same
popłynęły z oczu, a twarz wykrzywiła się w paskudnym grymasie. Tęskniłam za jej
matczynym ciepłem, za jej troskliwością, zainteresowaniem… po prostu za żarem
jej uczucia. Jednocześnie wypełnił mnie niepokój związany z chłodem bijącym z
jej śmiertelnego ciała. Otarłam dyskretnie łzy w jej szatę i odsunęłam się od
matki, by zapytać:
- Czy wszystko jest…?
Ale Bes już pobiegła do
kuchni, aby każdemu oznajmić, że wróciłam, że żyję, że nic mi nie jest… Moje
serce, pomimo chwilowego zatroskania, uradowało się niezmiernie na widok tak
zachwyconej moim nagłym pojawieniem się rodziny. Sethi natychmiast porwał mnie
w ramiona. Jego reakcja ucieszyła mnie jeszcze bardziej, niż reakcja jego żony.
Ojciec zawsze był dla mnie ukochanym tatusiem. Z nim zawsze miałam lepszy
kontakt, on zawsze troszczył się o mnie, jak tylko potrafił najlepiej. Byłam
dla niego prawdziwą córką. Victor ucałował mnie tak, jak tylko brat potrafi.
Poza rodzicami to z nim właśnie byłam najbardziej związana, zawsze mieliśmy
swoje sekrety, razem spędzaliśmy czas… Kiedy byliśmy dziećmi, to on był moim
najlepszym przyjacielem, dzieliłam się z nim wszystkim, a on dzielił się
wszystkim ze mną.
Rodzeństwo otaczało mnie ze
wszystkich stron. Już dawno nie czułam się tak potrzebna i kochana. Poszłam ze
wszystkimi do kuchni, która, choć średnich rozmiarów, zdała się nagle
kilkakrotnie zmniejszyć. Oczy wszystkich wpatrzony były we mnie jak w obrazek,
przez co poczułam się troszkę speszona. Nie widzieli mnie od czasu bitwy, byli
świadkiem mojej śmierci i powrotu na Ziemię… Mieli do mnie wiele pytań i
pretensji, a ja doskonale to rozumiałam. Poczułam gwałtowny przypływ wyrzutów
sumienia. Nie powinnam odchodzić bez żadnego słowa wyjaśnienia na tak długi
czas. Zaślepił mnie Czarny Pan i to, co się jego tyczyło. Należało im się choć
kilka zdań napisanych w liście. Choć jedna sowa przysłana zaraz po tych
tragicznych wydarzeniach. Na usta cisnęło mi się wiele pytań, lecz nie śmiałam
zadać ani jednego, dopóki oni wszyscy nie dowiedzą się wszystkiego, czego chcą.
Sethi usiadł najbliżej mnie
i wciąż trzymał mnie za rękę, nieustannie gładząc wierzch dłoni. To on odezwał
się najpierw:
- Zniknęłaś tak nagle…
- Wiem, przepraszam –
przerwałam mu. Nie potrafiłam ukryć już poczucia winy, które mnie trawiło. –
Powinnam chociaż napisać, dać znać, że ze mną wszystko w porządku… Nie wiem,
dlaczego tego nie zrobiłam.
Ojciec najwyraźniej już
dawno wybaczył mi ten błąd, bo tylko roześmiał się serdecznie. Radość z powrotu
córki była większa, niż żal z powodu jej odejścia.
- Nie musisz się tłumaczyć.
To już przeszłość. Najważniejsze, że już jesteś. Cała i zdrowa. To, co się
stało podczas bitwy… wszyscy myśleliśmy, że nie żyjesz.
- I tak było – mruknęłam.
Obawiałam się, że zaczną wypytywać o to, co widziałam po drugiej stronie, jakim
cudem udało mi się wrócić… A ja sama przecież nie potrafiłam odpowiedzieć na te
pytania! Tak naprawdę nigdy nie łudziłam się, że będę w stanie doświadczyć
takiego… cudu! Tak, to najlepsze określenie tego, co się wydarzyło. Wszystko,
co stało się po rozpoczęciu bitwy, było dla mnie jakimś czarodziejskim snem,
którego nie potrafiłam wytłumaczyć.
- Dlaczego odeszłaś od
Jacquesa? – zapytała Bes.
Serce we mnie zamarło. Nie
miałam pojęcia, że oni wiedzą o mojej nieoczekiwanej zmianie miejsca
zamieszkania. W środku zalało mnie gorąco, jednak moja twarz pozostała blada i
niewzruszona. Już sporo czasu minęło od chwili, kiedy Czarny Pan postanowił
poważnie traktować to, że staję się dorosłą czarownicą, a Hogwart nie jest w
stanie poskromić mojej mocy. Zawsze mi powtarzał, że nie brak mi talentu,
jednak w odróżnieniu od niego, nie posiadam za grosz samodyscypliny. Panowanie
nad emocjami – to była jego pierwsza lekcja.
- Szczerze mówiąc bałam
się, jak mnie tu przyjmiecie, dlatego odciągałam dni mojej wizyty… Jednak nie
mogłam tego robić w nieskończoność – odparłam. – A skąd wiecie, że byłam u
Jacquesa?
- Wysłał do nas sowę –
brzmiała jasna i oczywista odpowiedź.
Przez chwilę przemknęło mi
przez myśl, że być może to sam Dumbledore zjawił się w naszym domu, być może
nawet zaraz po opuszczeniu kamienicy Jacquesa i poinformował ich o tym, gdzie
aktualnie się znajduję, jednak zaskoczył mnie swoją niesamowitą lojalnością. Tak
naprawdę od dnia jego wizyty bardzo często myślałam, że były dyrektor Hogwartu
natychmiast nawiąże kontakt z członkami Zakonu, który założył. Jednak na
twarzach Ghostów nie było widać choćby cienia niepokoju czy napięcia. Wszyscy
byli radośni i rozluźnieni, jakby bitwa o Hogwart nigdy nie miała miejsca.
Poczułam się, jak Anioł Gabriel, zwiastujący im wszystkim dobrą nowinę. A
przecież nie przyniosłam im żadnej dobrej wiadomości. Przez kilkanaście dobrych
sekund miałam ochotę zerwać się z krzesła i natychmiast opuścić ten dom, aby
nie kalać go więcej moją obecnością. Wciąż byłam zagrożeniem. Teraz już nie
tylko polowali na mnie autorzy oraz członkowie Zakonu Feniksa, lecz także i od
strony Lorda Voldemorta nie mogłam już liczyć na obronę. Jedynie Nieśmiertelni
byli mi niemymi sojusznikami.
Odetchnęłam cicho.
- A Dumbledore?
Sethi i Bes spojrzeli po
sobie. Na ich twarzach nie było ani cienia zaskoczenia, jedynie uprzejme
rozbawienie. Pomyśleli, że sobie żartuję, ale kiedy ujrzeli, jak na nich
patrzę, blask ich oczu nieco przygasł. Spojrzeli na mnie, jakbym zwariowała. Przez
chwilę panowało niezręczne milczenie, które dopiero Livia odważyła się
przerwać:
- Dumbledore nie żyje.
Zabił go Snape.
- Tak… no tak… - mruknęłam,
wpatrując się w podłogę.
Kłamstwa nie było w
powietrzu. Ghostowie nie wiedzieli o powrocie Dumbledore’a. Dlaczego? Dlaczego
nie powiedział im o swoim powrocie? Być może inni wiedzą, a tylko mojej
rodzinie zaoszczędził wyznania tej informacji? W mojej głowie narodziło się
tysiące pytań. Dotąd nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale w końcu musiałam to
przyznać: cała wojna rozpocznie się na nowo. I to ze świeżą namiętnością, z
całkiem nowym zapałem i nienawiścią. Jednak tym razem Czarny Pan wzgardzi moją
pomocą. Będę skazana na wieczną tułaczkę. Kiedy zaczynałam podwójną grę z
Lordem Voldemortem i Dumbledore’em, nie wiedziałam, że tak się to potoczy.
Chciałam być zarówno dobra, jak i zła. Teraz zaś pozostałam wykluczona z gry.
Nie mogłam wspierać ani Zakon Feniksa, ani Śmierciożerców. Byłam potępiona
przez wszystkich, nawet przez rodzinę, która jedynie przez grzeczność i dawne
uczucie do mnie nie pokazywała, jak bardzo jestem jej obmierzła. A Dumbledore…
czym sobie zasłużyłam, że to właśnie mnie postanowił się objawić? Czym
zapracowaliśmy sobie my, sługi Księcia Ciemności, którym był Lord Voldemort? To
my dostąpiliśmy tego zaszczytu, nie ci nieskalani, władający białą magią.
Spojrzałam na Victora.
Pośród tych wszystkich serdecznych śmiechów tylko on pozostał poważny.
*
Widziałam Victora z okna swojego pokoju. Siedziałam na łóżku
i zaplatałam dziesiątki maleńkich warkoczyków najpierw na głowie Sonii, później
Kitany. Obie były chyba najbardziej zachwycone moim powrotem. Albo po prostu
najbardziej to okazywały. Uwielbiały mnie. Poza Livią, która zawsze zajęta była
tylko sobą, miały jedynie starszych braci. Nie znałam bardziej kobiecych
dziewczynek. Towarzystwo chłopców nie było dla nich odpowiednie.
- Jacques mieszkał we
Francji? – zapytała Kitana. Sonya w międzyczasie kiwała się na dwóch nogach
mojego krzesła.
- Zaraz spadniesz i
stłuczesz sobie głowę – skarciłam ją, nie odrywając wzroku od czubka głowy jej
siostry bliźniaczki. Moje palce przesuwały się błyskawicznie po ciemnych
kosmykach, tworząc długie warkoczyki. – Tak. Służył w armii. Teraz mieszka sam
w wielkiej kamienicy. Trochę mu współczuję samotności. Wy chyba nie
potrafiłybyście zostawić matki i ojca samych i wyprowadzić się gdzieś daleko od
domu.
Sonya i Tania wymieniły
szybkie, znaczące spojrzenia. Nie umknęło to mojej uwadze. Uśmiechnęłam się
zachęcająco, patrząc na bujającą się na krześle Gryfonkę.
- Livia chyba bardzo
chciałaby mieć taką kamienicę, żeby przesiadywać w niej w samotności – odparła,
patrząc mi prosto w oczy. – Znika na całe dni i jest jeszcze bardziej nadęta,
niż wcześniej.
Nie spostrzegłam w tym
niczego dziwnego, jednak Sonya i Kitana były tym faktem nieco oburzone.
Wiedziałam, że dziewczynki nie powiedzą mi zbyt wiele, więc o tym musiałam
porozmawiać z kimś starszym. Wzruszyłam więc tylko ramionami i odparłam:
- Nie przejmujcie się, może
Livia ma jakiegoś chłopaka, ale wstydzi się go przedstawić rodzicom? Jest już
dorosła, wie, co robi.
Sonii to najwyraźniej
wystarczyło, jednak Tania odwróciła głowę w moją stronę. Jej wielkie oczy były
przyćmione, niczym niebo burzową chmurą, a na twarzy malował się niepokój, gdy
pytała:
- A co, jeśli nas
wszystkich zdradzi?
Victor oddalał się w stronę lasu. Kiedy tylko dziewczynki
oddaliły się do swoich zajęć, natychmiast za nim pobiegłam. Wydawało mi się, że
Vipi specjalnie wlecze się tak powoli, bym mogła go dogonić, jednak nie musiał
tego czynić. Zrównałam się z nim bardzo prędko.
- Tak naprawdę nikt tu się
nie boi o twoje życie – rzekł.
- To bardzo miłe, bracie.
- Nie to miałem na myśli…
Wszyscy są przekonani, że nic ci nie grozi. Że nigdy nie umrzesz. Tylko ja tak
nie uważam – powiedział szybko, chwytając mnie za rękę. Jego oczy przepełnione
były troską i obawą. – Podczas bitwy bałem się, że już nie wrócisz.
- Wiem. Jesteś moim
najlepszym przyjacielem. Ale rodzice chyba mają rację. Nie tak łatwo jest się
mnie pozbyć z tego świata – zaśmiałam się cicho pod nosem, ale brat spojrzał na
mnie tak srogo, że szybko na powrót spoważniałam. Pozwoliłam, by mnie objął i
pogładził po włosach. Kiedy już się od niego odsunęłam, dodałam nieśmiało: -
Mogłabym wyznać ci sekret? Tak, jak za dawnych lat. Nie zdradzisz mnie?
Oczy Victora rozbłysły
ciekawością. Szybko przytaknął, oczekując z niecierpliwością na to, co mu
rzeknę.
- Pewnie się za to na mnie
obrazisz, ale… nie mam wyboru – zaczęłam, błądząc wzrokiem po koronach drzew.
Kwitnące jabłonie otaczały nas ze wszystkich stron, woniejąc słodkim,
przecudownym zapachem. – Gdyby nie to, co się zdarzyło, pewnie nieprędko bym
was odwiedziłam. Kilka dni po bitwie, kiedy znajdowaliśmy się wszyscy na dworze
Czarnego Pana, odwiedził nas Dumbledore. Najprawdziwszy, żywy Dumbledore! To wszystko było jak sen, myślałam, że bitwa
rozgorzeje na nowo tutaj, w naszym domu, że wszyscy stracimy dach nad głową,
jeśli Czarny Pan zacznie z nim walczyć… Ale on oświadczył, że to moja wina, bo
to ja ściągnęłam go z zaświatów, kiedy sama powracałam. Natychmiast mnie
odprawił. Straciłam Barty’ego, boję się, że więcej go nie zobaczę… Nie miałam
dokąd pójść, a bałam się do was wrócić. Przygarnął mnie Jacques. U niego
odwiedził mnie Dumbledore. Myślałam, że to on do was napisał.
Victora nie zaskoczyły moje
słowa, choć byłam pewna, że nie miał pojęcia o nagłym „zmartwychwstaniu” byłego
dyrektora Hogwartu. W napięciu słuchał, jak mówiłam, gdy zaś zamilkłam, nie
potrafił za bardzo znaleźć słów, by to skomentować:
- Wiesz… gdybym cię nie
znał, ciężko byłoby mi w to uwierzyć, ale w tej sytuacji… Zamierzasz coś z tym
zrobić?
Pokręciłam głową.
- Nie mam pojęcia, co mam
teraz zrobić ze swoim życiem – odparłam, wzruszając ramionami. – Pobędę z wami
jeszcze trochę i wrócę do Jacquesa, żeby was nie narażać. Teraz muszę chronić
się nie tylko przed gniewem Zakonu, ale i Czarnego Pana. Przyszło mi
podporządkować się losowi.
Victor nieco posmutniał,
szukając w głowie słów, które mogłyby mnie jakoś pokrzepić.
- Jeśli cię to choć trochę
pocieszy… Od zakończenia bitwy nie mamy kontaktu z nikim. Wiem, że Hogwart jest
w opłakanym stanie, podobno trwa jego odbudowa, lecz każdy lęka się tego, że
Sama-Wiesz-Kto może znów zaatakować. Tak naprawdę nic się nie zmieniło, wszyscy
żyją w ciągłym strachu – powiedział. – Pojawienie się Dumbledore’a z pewnością
dużo zmieni, ale chyba nie na tyle, aby wszystko wróciło do normy.
Oboje westchnęliśmy
głęboko. Przez kilka minut szliśmy powoli pośród kwitnących jabłoni, nie
odzywając się do siebie, każde pogrążone we własnych myślach. Zerknęłam na
brata. Rozważał to wszystko, o czym chwilę temu mówiliśmy. Być może próbował
znaleźć jakieś rozwiązanie mojego problemu… jednak tak naprawdę nie mógł tego
uczynić. Nawet ja nie potrafiłam sama sobie pomóc, choć znałam siebie i
Czarnego Pana najlepiej. Gdyby przygarnął mnie z powrotem, wszystko by się
ułożyło. Wyszłabym za Barty’ego, bylibyśmy szczęśliwi i znów moglibyśmy
planować przejęcie kontroli nad ministerstwem, które stało się teraz z całą
pewnością ostrożniejsze.
Ciepły, wonny wiaterek
rozwiewał nasze włosy i tańczył z połami szat, którymi zamiataliśmy wydeptaną,
polną dróżkę. Czułam już lato, kiedy oddychałam pełną piersią i napawałam się
czystym powietrzem, czego nie mogłam uświadczyć w mieście, siedząc na dachu
kamienicy Jacquesa. Kiedy teraz o tym myślałam, zdało mi się to wszystko
idiotyczne i niezrozumiałe, jednak wiedziałam, że na tamtą chwilę tego właśnie
potrzebowałam. Podświadomie szukałam czegoś, co ukoi moje złamane serce. Nie
chciałam już rozmawiać z bratem o przeszłości. Pragnęłam oderwać się od mojego
nieszczęśliwego życia i skierować swą uwagę na problemy innych. Z całą
pewnością je mieli. Matka nikła w oczach, a Livia zaczęła coś knuć. Nie miałam
pojęcia, dlaczego ignorowali to. Nie mieliśmy przecież niczego poza sobą.
Tym razem postanowiłam
pierwsza zagaić rozmowę.
- Dziewczynki powiedziały
mi, że Livia ostatnio gdzieś znika – zagadnęłam Victora. – Myślisz, że to ma
coś wspólnego z bitwą?
Gryfon wzruszył tylko
ramionami. Nie miał najlepszych kontaktów z siostrą. Nie znosił jej dumy i
wiecznego wymądrzania się. Od zawsze był świadomy tego, kim jest i nigdy nikogo
nie udawał, Livia zaś była inna. Lubiła wyobrażać sobie, że jest kimś wielkim,
kimś z wysokim pochodzeniem. Pod tym względem bardzo przypominała mi
Śmierciożerców, choć oni mogli pochwalić się swoimi tytułami. Ona – nie. Jednak
kochałam jej uczynność i dobroduszność. Nie znam osoby, która potrzebowałaby
pomocy, a ona odmówiłaby jej.
- Chyba nie. Wiem, że Tania
obawia się, że Livia przejdzie na Ciemną Stronę, ale to są raczej takie…
dziecięce, naiwne strachy na Lachy. Pewnie ma jakiegoś nowego chłopaka.
Ostatnio skacze z kwiatka na kwiatek… jakby cała ta sytuacja z wilkołakiem
sprawiła, że chciałaby poznać wszystko, co życie ma do zaoferowania –
stwierdził beztrosko.
- Tak samo im powiedziałam,
jednak obawiam się, że wielu spraw tutaj po prostu nie zauważamy – mruknęłam,
patrząc znacząco w oczy Victora. – A propos ignorowania… Spostrzegłam to już
jakiś czas temu, ale stwierdziłam, że to po prostu bieg czasu, jednak Bes
wygląda coraz gorzej. Nie dostrzegacie tego z ojcem?
Twarz Gryfona zbladła, po
czym wystąpił na nią strach, który nie zwiastował niczego dobrego. Jakby Vipi
od momentu mojego przybycia obawiał się, że poruszę ten temat. Spuścił wzrok,
aby uniknąć srogiego spojrzenia moich wpatrzonych w niego oczu, przyspieszył
też kroku. Ja jednak nie mogłam dać mu tak szybko się ulotnić.
- Nie widzieliśmy się od
tak dawna, a ty chcesz tak szybko mnie pożegnać? – zawołałam za nim, idąc z nim
ramię w ramię. – Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?
Victor gwałtownie zatrzymał
się, a jego twarz stężała, wargi zaś zacisnęły się mocno, jakby brat toczył
wewnątrz jakąś zaciętą walkę o to, czy wyznać mi prawdę, czy też nie. Nie był
jedynym, który czegoś się obawiał. Moje serce również zaczęło walić mi w
piersiach jak oszalałe, a żołądek skurczył się boleśnie. Nie znosiłam takiego
oczekiwania. Niepewność była tym gorsza, im bardziej kochałam osobę, której się
tyczyła.
- Mama jest chora, ale
myślisz, że pozwolilibyśmy jej tak po prostu umierać? – zapytał z pretensją,
jakbym to jego oskarżyła o wszystkie niepowodzenia, które spotkały mnie w
życiu. – Ojciec wielokrotnie nalegał, żeby poszła do Świętego Munga, przebadała
się… Ale ona ciągle powtarza, że czuje się dobrze, że nie potrzebuje się
dołować wynikami… Myśli, że samo jej przejdzie, a jeśli nie, to nie chce
umierać, przykuta do łóżka w szpitalu.
Westchnął ciężko, a w oczy
zaszkliły mu się niebezpiecznie. Zamrugał szybko i odwrócił wzrok. Wcale nie
poczułam się lepiej w chwili, kiedy brat wyznał mi prawdę. Stało się zupełnie
odwrotnie. Wcześniej myślałam, że decyzja Czarnego Pana o odprawieniu mnie była
najgorszym moim problemem, okazało się jednak, że los może wszystko odwrócić.
Nie ja teraz stałam w centrum, lecz Bes. Przytuliłam Victora tak mocno, jak
tylko mogłam. Wypłynął nowy problem, na który nie mogliśmy nic poradzić.
~*~
Mimo że nie jest jakoś rewelacyjnie długo albo interesująco,
lubię ten rozdział. Lubię te zdarzenia, które teraz nastąpią, bo będę mogła w końcu
odpocząć od wiecznego, pustego biadolenia Sophie. No i w końcu napatoczy się
jakaś ciekawsza akcja. Zachęcam Was do głosowania w sondzie, do której link
znajdziecie TUTAJ; piszę teraz na SCP oraz na Proroku, a chciałabym już też
zacząć tworzyć coś na pozostałe blogi. Ale na który będę dodawać regularnie
posty? To zależy tylko od Was.
Dedykacja dla Caitlin :*
Anonim
OdpowiedzUsuń23 lipca 2014 o 16:33
Każdy twój rozdział jest świetny. Ten nie jest wyjątkiem XD
Anonim
Usuń23 lipca 2014 o 16:37
A tak w ogóle to mam na imię Klaudia i jestem twoją fanką. Czytam wszystkie twoje opowiadania. Sorry , że z anonima ale nie mam konta na Onecie.
25 lipca 2014 o 10:42
UsuńNie musisz mieć konta, żeby podpisywać się normalnie xD Wystarczy, że w „podpis” wpiszesz nick, a w e-mail swojego meila, napiszesz komentarz i zaznaczysz, że „nie jesteś spamerem” i już xD
~Leanne
OdpowiedzUsuń23 lipca 2014 o 17:27
Jo ziom :D nie no, bez jaj teraz xd swietny rozdzial, jeden z najlepszych :) szkoda mi Bes.. czekam na rozwoj akcji :) zycze weny i pozdrowienia ;* trzymaj sie podlogi xd
25 lipca 2014 o 10:12
UsuńJuż się nie mogę doczekać kolejnego xD Mogłabym go już zacząć pisać, ale wolę siąść raz, a porządnie, żeby się nie odrywać od akcji. Mam plan ramowy na kilkanaście dobrych zdarzeń, ostatnio wpadłam na jeszcze jeden pomysł… o wiele bardziej mi się podoba SCP po zakończeniu HP XD
~Leanne
Usuń31 lipca 2014 o 23:11
honey, czekam na rozdział xd ;*
1 sierpnia 2014 o 20:40
UsuńJest już xD
~Nightmare
OdpowiedzUsuń24 lipca 2014 o 00:53
Hej. Wiesz, jest jedno, co muszę Ci powiedzieć. Słuchaj. Od jakiegoś czasu widzę pewną zmianę. Tak, zmianę. Taką z dobrego na jeszcze lepsze. Jak tylko sięgam pamięcią, ( a sięgam bardzo daleko, bo aż do 2009r. )Twój styl pisania był dobry, potem także bardzo dobry, ale jednak nadal miał w sobie nutkę chaotyczności, emocjonalnego rozchwiania bohaterki, albo lekkich, w zasadzie kosmetycznych niedociągnięć fabularnych tu i ówdzie. Mam jednak wrażenie, że wyzbyłaś się tych, naturalnych zresztą, dziurek i znacznie poprawiłaś swój styl. Gratuluję. :)
P.S. Nie zauważyłam, żebyś miała gdzieś tu listę archiwum. Nie narzucam się, ale uważam, że przy tak dużej ilości postów byłoby to coś bardziej pomocnego, niż umniejszającego szablonowi bloga. ;)
25 lipca 2014 o 10:45
UsuńPo prostu zaczęłam myśleć, co będzie w miarę dobrze się prezentować, przestałam pisać to, co mi ślina na język przyniesie… jak to brzmi…
No i każdy z wiekiem się jako tako rozwija.
Mówisz o tym, że brakuje odniesienia do innych rozdziałów? Niby dałam spis treści (jest w menu), archiwum też pewnie można umieścić (jeśli jest taka możliwość w widgetach), ale nic nie zastąpi szerokiej listy <3
~Semirkowa
OdpowiedzUsuń30 lipca 2014 o 19:18
Heeeej ;**
jestem, jestem, jestem xD
Jejku, jutro wstawisz nowy rozdział ;))) Aż się cieszę, że nie będę musiała tyle czekać ;))
Co Ty znowu nawymyśliłaś?? Nie dajesz nam odpocząć od akcji…a chwilowy brak akcji – to nic w porównaniu z tym co piszesz.
Juz nie moge się doczekać tego, co dla nas zaczęłaś pisac w nowym rozdziale… ;)) Czy mogę poprosić o podobną kolorystyke do mojego szablonu? Podoba mi się ta szarość, no xD Lepsza od czarnego xD
Co do czarnego…
Kurdę, no ciekawe jak by to wyglądało, gdyby Sophie walnęła Voldkowi w twarz, że tak ją potraktował. Wiem, że nie nie powinniśmy się tak rozczulać nad nią, bo dziewczyna ma charakterek xD
Poza tym czytając to opowiadanie mam wrażenie, że Sophie istnieje naprawdę. wiem, że mam jazdy, ale ta postać jest prawdziwsza niż sam Czarny Pan i ta reszta xD
Pozdrawiam i caluję ;*
Semirkowa.
1 sierpnia 2014 o 20:41
UsuńNie wiem no, cały czas mam wrażenie, że mogę sto razy lepiej napisać, sto razy dłużej i sto razy ciekawiej :<
Spoko, mogę zrobić coś w szarości. Tylko teraz mam jeszcze tyle do nadrobienia w pisaniu, że aż się boję. Miniaturka, post na proroka…