13 września 2013

Rozdział 348

         Niewiele pamiętam z powrotu. Wyczuwalny był tylko szał, który ogarnął Czarnego Pana, który zwiastował nadchodzącą burzę. Wiedziałam, że brak medalionu był kroplą, która przelała czarę nienawiści w sercu mego wuja. Czułam radosne podniecenie, gdyż wiedziałam, co się święci. Tego wszystkiego było zbyt wiele, to było ostatnie upokorzenie, które Potterowi nie ujdzie płazem. Szykowało się coś wielkiego, a ja aż rwałam się do walki, która przyniesie każdemu wielką ulgę i wyjaśni to, co niepewne.
Pojawiliśmy się na jakiejś leśnej, szerokiej drodze. Mrok ogarnął już cały świat, a ja ujrzałam wysoką bramę i dwie duże kolumny zwieńczone uskrzydlonymi dzikami. W oddali majaczył ciemny zarys zamku. Tylko światło tryskające z okien oświetlało go. Lord Voldemort uniósł różdżkę, a brama rozwarła się przed nami. Nie śmiałam odezwać się choćby jednym słowem, lecz domyślałam się, że w Hogwarcie musiał znajdować się kolejny horkruks.  Przez chwilę zastanawiałam się, czy wuj zamierzał tak po prostu wkroczyć do szkoły, podczas gdy on podwijał rękaw, aby dotknąć Mrocznego Znaku.
- Tej nocy będziesz świadkiem tworzenia Nowej Ery – powiedział mi, a jego głos przepełniony był pewnością siebie i groźbą. – Teraz żałuję, że odkładałem to tak długo.
- To już nie ma znaczenia – odparłam. – Liczy się tylko to, co będzie w przyszłości.
- Przyszłość jest moja.
Coś zaszeleściło, a z zarośli na skraju Zakazanego Lasu ktoś się wyłonił. Wytężyłam wzrok i natychmiast poznałam w tym pochylonym mężczyźnie Barty’ego. Skłonił się nisko, a Voldemort patrzył na niego z góry w oczekiwaniu, aż stanie przed nim wyprostowany. Gdy już to uczynił, Czarny Pan rzekł:
- Wszystko już jest gotowe, tak? W takim razie weź Sophie na miejsce, a ja… Ja muszę coś załatwić.
Otworzyłam usta, aby jakoś zaprotestować… Przecież nie byłam jedną ze sług tworzących ten szary tłum, ja im przewodniczyłam. Ale Bartemiusz natychmiast zabrał mnie od swego pana. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Nie możemy teraz przeszkadzać Czarnemu Panu – wyjaśnił, ciągnąc mnie w głąb lasu. – Napaść na Hogwart była tylko kwestią czasu. Śmierciożercy są już na terenie szkoły.
- Ale… ale jak to…? Szykuje się bitwa?
- Tak bym tego nie nazwał… Wszystko zależy od decyzji, jaką podejmą obrońcy Hogwartu – odpowiedział, unikając ze mną kontaktu wzrokowego. – Natomiast jeśli coś nie pójdzie po myśli Czarnego Pana… obawiam się, że określenie bitwa jest zbyt łagodne.
Starałam się przez chwilę milczeć, aby uporządkować zdarzenia w swojej głowie. Czekałam na to przez tak długi czas… ale teraz, kiedy już wszystko było jasne, zaczęłam odczuwać swego rodzaju niepokój. Przed oczami stanął mi obraz Ministerstwa Magii sprzed kilku lat. Wspomnienie podziemia i bitwy, która się tam odbyła. Pamiętałam cudowny dreszcz podniecenia, który towarzyszył walce, ale i gorycz łez wywołanych śmiercią Syriusza. Nie chciałam tego ponownie przeżywać, jednak wiedziałam, że tak trzeba. Nic nie może pozostać niewyjaśnione. A szykująca się wojna oczyści relacje między czarodziejami opowiadającymi się po którejś ze skłóconych stron. Obawiałam się, że moje jedno życie może nie wystarczyć dla tych wszystkich, których kocham.
Wsunęłam swoją rękę w dłoń Barty’ego i instynktownie uścisnęłam ją mocniej. Crouch odwzajemnił uścisk. Jego śmiertelność po raz kolejny wywołała niepokój w moim sercu. Nie wątpiłam w jego umiejętności magiczne. Jednak coś, co zalęgło się jakiś czas temu z tyłu mojej głowy podpowiadało mi natarczywie, że to nie jest odpowiedni dzień na walkę, której od dawna pragnęłam.
- Czarny Pan nad wszystkim panuje – dodał, widząc, jak zmienia się wyraz mojej twarzy.
Chciałam powiedzieć mu tyle rzeczy… nawet otworzyłam usta, aby to uczynić, ale żaden, nawet najcichszy dźwięk nie wydobył się z mojego gardła. Nie mogłam przemówić. Poczułam, jak wnętrzności zwijają mi się boleśnie ze strachu, który nagle mną zawładnął. Lord Voldemort źle uczynił, że zostawił mnie w towarzystwie Bartemiusza w momencie zwątpienia. Niczego bardziej nie wyczekiwałam, jak tego, aby w końcu powrócił mój dawny duch walki. Nie bałam się o swoje życie. Śmierć od lat nie wydawała mi się przerażająca. Obawiałam się życia, które będę musiała wieść przez nieskończoną ilość czasu ze świadomością, że utraciłam bliskich.
Czy tym razem znów mi się poszczęści i przeżyję tę lekkomyślną decyzję, którą podświadomie podjęłam? Nie znałam broni, którą mieli obrońcy Hogwartu. Za każdym razem, kiedy tylko dochodziło do starcia, ciemna strona uciekała z podkulonym ogonem, mając zwycięstwo w zasięgu ręki, jednak Dumbledore wyciągał w ostatniej chwili kolejnego asa ukrytego w rękawie swej szaty, co niweczyło wszystkie snute przez Czarnego Pana plany. Wolałabym zginąć, niż oglądać jego kolejną klęskę.
- To wszystko wydaje mi się teraz bardzo… patetyczne – odezwałam się. W Zakazanym Lesie nie było słychać niczego poza naszymi tłumionymi przez drzewa i ściółkę krokami. Przez myśl przemknęła mi absurdalna myśl, że magiczne stworzenia przewidziały więcej, niż ludzie i ukryły się, przerażone nadchodzącą bitwą, której oddech czułam już na karku. Dla losu to wszystko było obojętne. Jednym przyniesie śmierć, innym chwałę. Nie było dla niego ważne, która ze stron otrzyma nagrodę, a która – potępienie. Zerknęłam przelotnie na Barty’ego i zapytałam cicho: - Boisz się?
Usłyszałam, jak wzdycha ciężko, jakby… uspokajająco.
- Skłamałbym, gdybym przyznał, że świadomość walki nie robi na mnie żadnego wrażenia – odparł, patrząc gdzieś ponad wierzchołki drzew. – Jednak każdy z nas wiedział, że ten moment kiedyś nadejdzie, więc zdążyłem się z tym oswoić. To, czego dokonam tej nocy… to nie będzie ani moralne, ani miłe Bogu. Ale muszę robić to, do czego zostałem powołany.
- Jesteś pełen sprzeczności…
- Jestem raczej hipokrytą – przerwał mi. Mówił to takim głosem, który zadziwił mnie jeszcze bardziej, niż znaczenie słów, które wypowiadał. Utkwiłam w nim wzrok szeroko rozwartych oczu, słuchając tak uważnie, jak tylko mogłam. – Zabijając, wykonuję tylko swój obowiązek. Nie musi to znaczyć, że jestem potępiony.
Mówił to bardziej do siebie, niż do mnie, przez co wydało mi się, że usiłował się sam przed sobą wytłumaczyć. To, czy postępuje moralnie, czy też nie, nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia. Na wszystkich bogów! Chciałam tylko jednego! Żeby przeżył tę noc.
Z mojej ręki jeszcze nigdy nikt nie zginął. Nigdy nie odebrałam życia, które było dla mnie ogromną wartością. Jednak czułam, że tej nocy wszystko może się zmienić. Byłam w stanie zabić każdego, kto zagrozi życiu moich bliskich. Najgorsze jednak było to, że znów poczułam się rozdarta pomiędzy jedną a drugą stroną. Nawet nie chciałam myśleć o sytuacji, w której walczą dwie ukochane przeze mnie osoby. Jedna broni się, a druga pragnie wydrzeć z niej życie.
Wszystko było zdecydowanie zbyt spokojne. Las, szkolne błonia… nawet sam Czarny Pan wydawał się być podejrzanie opanowany. Nadchodzące potyczki zawsze wywoływały w nim narastające podniecenie. Uwielbiał to. Biorąc udział w pojedynku, czuł się wspaniale. Był w swoim żywiole. Teraz jednak napotkałam na chłodną kalkulację i lodowaty, powściągliwy gniew. To znak. Dzisiejsza noc będzie wyjątkowa.

- Bardzo chciałam, aby pomógł nam któryś z Nieśmiertelnych – podjęłam temat, na który już dawno chciałam z kimś porozmawiać, jednak bardzo się niepokoiłam, iż wywoła w rozmówcach niepokój, a nawet złość. W chwili obecnej jednak żadne słowa się już nie liczyły. Mogłam powiedzieć wszystko. – Gdyby któreś z nas…
Resztę zdania zagłuszyło trzęsienie. Był to wybuch, który spowodował, że aż podskoczyłam, rozglądając się dookoła, poszukując źródła, z którego dochodził ten złowieszczy, wywołujący zimny dreszcz szept:
- Wiem, że przygotowujecie się do walki. Na nic się wam to jednak nie zda. Nigdy mnie nie pokonacie. Mimo to nie chcę was zabijać. Mam szacunek do nauczycieli, a także do czarodziejów, których krwi nie chcę przelewać.
Ów głos dobiegał zewsząd. Otaczał mnie, był niczym ostry, rozpalony do białości sztylet wbijający się w moje uszy. Bez trudu rozpoznałam, że należał on do Czarnego Pana. Był jednak tak… obcy. Nie mogłam się od niego odciąć, pragnęłam, aby przestał wdzierać się boleśnie przez moje uszy prosto do mózgu. Jednak to nie był koniec mrożących krew w żyłach słów. Monolog Lorda Voldemorta trwał, a każde słowo zdawało się brzmieć i nieść szerokim echem po Zakazanym Lesie przez wieki.
- Wydajcie mi Harry’ego Pottera, a nikomu nie stanie się krzywda. Wydajcie mi go, a zostaniecie sowicie wynagrodzeni. Wydajcie mi go, a opuszczę tereny zamku. Macie czas do północy.
Wszystko całkowicie ucichło, lecz niepokój pozostał. Serce zadrżało mi na myśl, że stoję w tej samej puszczy, w której siedem lat temu ukrywał się mój wuj pozbawiony mocy, chłepcząc ustami Quirrella krew niewinnego jednorożca. Owe czasy zdały się być tak odległe… Wydawało mi się przez chwilę, że śnię. Dopiero po tych słowach Voldemorta dotarło do mnie: to nie jest już ten sam Hogwart. Utracił charakterystyczną dla niego atmosferę, która sprawiała, że zamek stawał się wyjątkowy.
Spojrzałam na Barty’ego, który wydawał się być równie zaskoczony i przerażony, jak ja. Przełknął bezgłośnie ślinę, jakby usiłował się uspokoić, udając przede mną, że wszystko jest w należytym porządku. Mimo wszystko to ja przemówiłam jako pierwsza:
- Nie wiem, czy chcę tej walki.
- Jak to?!
- Jeśli dojdzie do otwartego starcia między Czarnym Panem i Obrońcami Szkoły, Hogwart nigdy już nie będzie tym samym miejscem, co kiedyś. Już zawsze będzie panować ta sama atmosfera przygnębienia, strachu i buntu. Też chodziłeś do tej szkoły, powinieneś to rozumieć… Ja nigdy nie przeżyłam żadnej prawdziwej wojny, ale wyobrażam sobie, jak zniszczeni są ludzie, którzy ją przetrwali. Nie chcę być jedną z takich osób, dlatego nie jestem pewna, czy zamiary Czarnego Pana są słuszne.
Twarz Bartemiusza, dotąd nieco zaskoczona i niepewna, przybrała teraz wyraz prawdziwego przerażenia. Jakby to, co w tym momencie powiedziałam, było największą znaną mu dotąd zdradą jego umiłowanego pana. Nie miałam pojęcia, że odbierze to tak dosłownie.
- Nie chcę z tobą walczyć – przemówił zaskakująco spokojnie. – Jestem pewien, że Czarny Pan również.
Przerwałam mu, zanim zdążył powiedzieć choćby o jedno słowo za dużo:
- Nie odejdę od was. Już dawno dokonałam wyboru, za który być może będę się kiedyś smażyć w piekle… Ale podjęłam decyzję. I nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo było mi trudno pogodzić się z tym, że będę w przyszłości walczyć z osobami, które kocham. Jednak to jest łatwiejsze, bo… bo bez was nie mogłabym żyć.
Głos mi się załamał, a oczy zwilgotniały, lecz nie mogłam tego ukryć przed bystrym wzrokiem Croucha. Z trudem panując nad nieznośnym drżeniem warg i podbródka, pozwoliłam krótko objąć się ukochanemu. Kiedy już mnie puścił, otarłam szybko i dyskretnie samotną łzę, która wymknęła się spod beztroskiej powieki i zaproponowałam dalszy marsz, choć nie miałam zielonego pojęcia, dokąd mamy się udać. Spojrzałam w kierunku zamku ze świadomością, że w tej chwili jego obrońcy przygotowują się do walki. Słyszałam odległe brzęczenie, jakby… tysiące głów wypełnionych szalejącymi weń myślami, planami i nadziejami, a serca – wolą walki. Było to tak czyste, tak… dziewiczo białe, że blask tego boleśnie oślepiał me gnijące wnętrze. Rozkładałam się, czułam to. Ale podjęłam już decyzję. Musiałam kontynuować to w nadziei, że w końcu stłumię wyrzuty sumienia i zacznę radować się z tego, co nieuniknione. Śmierć szykowała już swoją kosę. Oczami wyobraźni widziałam, jak ostrzy swą przysłowiową kosę. Kogo zabierze ze sobą tej nocy?

Patrząc tęsknie w stronę Hogwartu, zauważyłam w pewnej chwili, jak śmigają w powietrze zaklęcia ochronne. I nie były to pojedyncze snopy srebrnych, platynowych, błękitnych i rudozłotych iskier. Ciemnogranatowe, aksamitne niebo prędko upstrzone zostało pełnymi mocy wstęgami, tworzącymi swego rodzaju kopułę emanującą pozytywną energią. Nadzieja przyjęła namacalny kształt w postaci tej chroniącej zamek kuli. Poczułam, że włosy na moim karku stają dęba, a po plecach przebiega lodowaty dreszcz, docierający do każdej, najdrobniejszej części mojego ciała. Byli gotowi.
- Sophie, spójrz…
Barty wskazał na wzgórze, gdzie zebrali się tłumnie Śmierciożercy. Ciemna, podniecona masa ludzi z własną historią, rodziną i poglądami, lecz także z łączącymi ich pragnieniami. Byli teraz jednym, ogromnym, przegniłym, czarnym sercem, reprezentując swego pana najlepiej, jak tylko mogli. W jednej chwili zwątpienie, niepokój i wątpliwości ustąpiły miejsca świadomości, że jednak nie wszystko stracone. Mogliśmy przywrócić ład i porządek, który może nie będzie tak zły dla Hogwartu i jego mieszkańców. O ile tylko odnajdą w swoich głowach choć odrobinę rozumu. Stłumiłam dyskretny uśmiech, który cisnął mi się na wargi, skupiając się teraz na czymś zupełnie innym.
Ilość zwolenników Lorda Voldemorta wydała mi się złowieszcza. Nie miałam zielonego pojęcia, że tak wielu z nich zjawi się, aby wziąć udział w ostatecznej bitwie. Zdobycie Hogwartu miało być symbolem zwycięstwa Czarnego Pana nad maluczkimi.
- To niesamowite – wydyszałam, powoli rozglądając się dookoła, podczas, gdy Śmierciożercy odsuwali się przed nami, tworząc przejście. W tym momencie ja i Barty byliśmy Mojżeszami, przeprawiającymi się przez morze przegniłych dusz w kierunku swego pana, który czekał na końcu tej drogi. – Czarny Pan ma przeogromne poparcie, ale byłam przekonana, że nie wśród osób, które są w stanie oddać za niego swe życie.
Kiedy Bartemiusz mi odpowiadał, w jego głosie bardzo wyraźnie zabrzmiała duma:
- Każdy człowiek jest zdolny ofiarować komuś swoje życie. Musi tylko odnaleźć w sobie tę odwagę. Czasami lepiej mieć taki cel, niż żaden. Ech, ludzie z sumieniem mają za życia o wiele gorzej, lecz mogą pocieszać się myślą, że po śmierci czeka ich nagroda. Każdy wszak ma swojego boga, na którym polega.
Dotarliśmy do celu. W tym oto miejscu wszystko miało się rozpocząć, lecz… gdzie planowało się zakończyć? Jak wielu ze zgromadzonych tu śmiertelników miało nie ujrzeć następnego wschodu słońca? Melancholia mieszała się we mnie wraz ze współczuciem, ale i wolą walki. Byłam gotowa na stoczenie bitwy, która powodowała od lat rosnące wciąż napięcie. To musiało się przypieczętować. Co prawda trochę obawiałam się tego końca, jednak przekonywałam sama siebie: to tylko chwilka. Jedna, nic nieznacząca sekunda, która rozpocznie całkiem nową erę. I nic nikogo już nie zaboli. To tak, jak ze śmiercią. Obawiamy się nieznanego, niczego więcej. A później już wszystko jest… dobrze.

Czarny Pan nadszedł kilka chwil później, zalewając nas mrocznym blaskiem swej chwały. Był idealnym przywódcą. Pełen mocy, pewny siebie, emanujący złem i samozadowoleniem. Jego postawa sprawiała, że w kruchej, śmiertelnej piersi Śmierciożercy rosło serce, a umysł przyswajał powoli, lecz skutecznie myśl, że w grupie są w stanie zrobić wszystko. Obawiałam się tylko jednego. Jeśli jeden odpuści, inni pójdą w jego ślady. Niegodziwość ciągnęła za sobą jedyną wadę, której nie posiadali ci szlachetni, zionący dobrocią Obrońcy Hogwartu. A była to niestałość. Fałsz. I bardzo często tchórzostwo. Podczas, gdy Syriusz więziony był w Azkabanie za swą wierność wobec przyjaciół, a Dumbledore cierpiał męki na wygnaniu, Lucjusz Malfoy wyrzekł się swego pana, którego, jak wcześniej zarzekał się, miłował ponad swoje życie. Niewielu miało tak waleczne i szlachetne serce, jak Barty. Zaczęłam podejrzewać, że wiara w Jedynego Boga mogła mieć spory wpływ na jego późniejsze odczuwanie. Przecież nic tak nie motywuje do godnego zachowania, jak Pan, który patrzy z góry i ocenia nasze uczynki. Dzieli je na dobre i złe. Które zwyciężą w naszym życiu? To zależy tylko od nas.

Błyskawicznie pojawiłam się u boku swego pana. Nawet na mnie nie spojrzał. Wzrok swych szkarłatnych, przepełnionych stanowczością oczu utkwił w majaczącym w oddali zamku, który aż lśnił od energii, którą roztaczali jego obrońcy. Zastanawiałam się, o czym może w tej chwili myśleć, jednak jego umysł był dla mnie całkowicie zamknięty, a dusza stała się zagadką. Czy miał już gotowy plan? A może wolał, analizując wszystko na bieżąco, działać spontanicznie? Poczułam się, jakbym znajdowała się w próżni. Oddzielona od tych, z którymi miałam walczyć, lecz także i od tych, u których boku miałam się stawić. Bardzo chciałam zaangażować w nadchodzącą bitwę całe swoje serce, jednak obawiałam się, że nie będę potrafiła pogodzić się ze stratą. W duchu zazdrościłam Śmierciożercom i Obrońcom Hogwartu. Każdy z nich walczył o swoją sprawę, każdy był święcie przekonany, że to, co robi, jest dobre, że liczy się tylko mordowanie przeciwników. Ja zaś wiedziałam, że śmierć zarówno tych pierwszych, jak i drugich przeżyję bardzo mocno. Po raz kolejny odczułam potworny dyskomfort związany z wcielaniem się w podwójnego agenta. Gdybym mogła tylko cofnąć czas… zapewne zadecydowałabym tak samo, jak teraz.

Czarny Pan dał znak swoim sługom, a oni posłali w kierunku zamku nie setki, lecz tysiące płonących, pałających gorącem płomieni, ciągnących za sobą długie, ogniste ogony. Wszystkie te groty nieistniejących strzał kierowały się w jednym, konkretnym kierunku. Hogwart jednak stał w bezruchu, tak samo jak od wieków, spokojny i milczący, jakby od dawna był pogodzony ze swoim losem. Kule przeogromnej, złej energii zderzały się raz po raz chroniącą zamek kopułą, która broniła stanowczo starożytne mury szkoły i ukrytych za nimi, gotowymi na wszystko śmiertelnikami. Nie było już dla mnie żadnych ludzi. Byli ci, którzy mogli umrzeć i ci, których Śmierć nie mogła nigdy dopaść.

Gdzieś w oddali ujrzałam potężny, pomarańczowo złoty rozbłysk, co momentalnie odwróciło moją uwagę od srebrnych strzał odbijających się gromadnie od niewidocznej powłoki nad Hogwartem. Płonął las. Potężne, wysokie na kilkanaście metrów płomienie trawiły trybuny, na których tak często zasiadaliśmy, aby obejrzeć mecz quidditcha jakiejś konkurencyjnej drużyny. Coś momentalnie chwyciło mnie za serce, gdy patrzyłam, jak środkowa pętla opada z hukiem na trawę, którą również pochłaniał żarłocznie ogień. Pełna świadomości, że to, co właśnie trwa, jest w gruncie rzeczy dobre, musiałam teraz być świadkiem zagłady tego, co kocham. Zdałam sobie sprawę z tego, że ważniejsze dla mnie są w tym momencie przedmioty, do których byłam przywiązana. Nie ludzie. Oni się zmieniali. Starzeli się. A ja, tak samo, jak i te wszystkie rzeczy, trwać będę przez wieczność niezmienna.
Pierwsze wrzaski dobiegły nas tak szybko, jak rozpoczynające walkę rozbłyski. Gdzieś tam trwała już bitwa. Może ginęli ludzie… Pierwsze dusze odnalazły już spokój w niebie, skąd mogły obserwować przebieg wojny, inne zaś stoczyły się w otchłań piekieł, gdzie dopiero rozpocznie się dla nich wieczna męka.
Gdzieś w tej szkole niszczone są także największe skarby Czarnego Pana. I on o tym wiedział. Patrzyłam, jak jego wielkie oczy miotają się okropnie w oczodołach. Ale nie tylko zło działo się za chronionymi ostatkami sił murami. Gdzieś tam ujawniana zostawała miłość, zachęcona dyszącą w plecy kochanków śmiercią. Ja zaś mogłam tylko stać u boku wuja i patrzeć na pogrążony w mroku zamek, wyobrażać sobie to wszystko i starać się zrozumieć każdą ze stron.

Potężny blask.
Musiałam zasłonić twarz obiema rękami, zaciskając jednocześnie wargi tak mocno, iż poczułam w ustach swą własną krew, aby żaden niechciany dźwięk nie opuścił gardła. Jednak nie miało to żadnego znaczenia dla świata. Wraz z oślepiającym aż do granicy bólu światłem, w uszy wdzierał się również ogłuszający huk mieszający się z wysokim, rozdziewającym wrzaskiem Lorda Voldemorta. To on był sprawcą tego, co właśnie się działo. Nie przypuszczałam, że drzemie w nim tak przeogromna energia, która jest w stanie praktycznie zwalić mnie z nóg. Przez ten cały czas trwania w ogłuszeniu wydawało mi się, że trwam gdzieś poza ciałem. Nie miałam kontroli nad członkami, wiedziałam tylko, że mocno zaciskałam powieki, przez które i tak czułam bolesny, oślepiający blask. Chyba krzyczałam… tak, do moich uszu wróciło to, co opuściło gardło. Słyszałam przerażający, złowrogi szum potężnej energii, a także rozdzierający wrzask Czarnego Pana i mój. Wiatr szarpał moje włosy i chlastał mnie nieznośnie po twarzy, a później… wszystko nagle ustało.
Zdałam sobie sprawę z tego, że straciłam równowagę i upadłam na twardą, suchą ziemię. Jednak nie byłam jedyna. Wielu Śmierciożerców straciło grunt pod nogami i teraz podnosiło się, patrząc uparcie przed siebie. Ujrzałam Czarnego Pana stojącego samotnie na samym skraju skalnego klifu, wpatrzonego uparcie w efekty swych czarów. Chroniąca zamek kopuła po prostu spłonęła. Ogień trawił jej resztki niczym suche liście, a te zaczęły powoli opadać, dając znak nie tylko Śmierciożercom, ale i Obrońcom, że ich bunt właśnie dobiegł końca. Do moich nozdrzy zaczął dobiegać odór paniki.

Podniosłam się z powrotem na nogi i podeszłam do wuja. Zabawa w kotka i myszkę się skończyła. Oto byłam świadkiem początku największej walki, która kiedykolwiek odbyła się na tych ziemiach.

28 komentarzy:

  1. ~LunaGlow
    22 września 2013 o 13:50

    Czo ta Frozenka ;_______;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 23 września 2013 o 09:01
      Jeszcze mam zakończenie do napisania, cierpliwości xD

      Usuń
  2. ~niezapominajka
    24 września 2013 o 22:23

    Czytelnicy się fochają, Frozenko ;c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 25 września 2013 o 09:03
      Dodam dzisiaj i zobaczymy, czy przeczytacie xD

      Usuń
  3. ~niezapominajka
    29 września 2013 o 22:51

    Nie mamy czego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 30 września 2013 o 20:32
      Faktycznie, muszę ogarnąć dupę ;/

      Usuń
  4. ~Amanda Black
    30 września 2013 o 22:28

    OMG…. jak dawno mnie tu nie było… ostatnio to chyba z dwa lata temu… no nic, może jeszcze dzisiaj odszukam rozdział na którym skończyłam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 30 września 2013 o 22:38
      Och, ostatnio się tak rozleniwiłam, że pewnie sto razy zdążysz nadrobić xD

      Usuń
  5. ~barzul
    4 października 2013 o 21:57

    Frozenka proszona o ogarnięcie dupy – Czytelnicy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 5 października 2013 o 09:46
      Teraz już nie dupa jest problemem, a pamięć. Zapomniałam zabrać na weekend do domu wszystko potrzebne do rozdziału *inteligentna ja* ;/

      Usuń
  6. ~Evelyn
    10 października 2013 o 21:47

    miesiąc….

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 11 października 2013 o 11:24
      Właśnie wczoraj sobie zdałam sprawę z tego, że miesiąc czekacie. Ale spoko – zabrałam ze sobą wszystko potrzebne do rozdziału i będę pisać, jak wrócę z miasta.

      Usuń
    2. ~Evelyn
      28 października 2013 o 18:31

      Doczekałam się. :P Na razie trudno skomentować bo bitwa się dopiero rozkręca i był to głównie opis przed nią, ale to również jest potrzebne. Najbardziej zastanawia mnie kto zginie :D

      Usuń
    3. 29 października 2013 o 12:04
      Taaak, ja też się dziwię, że sama się doczekałam chęci do pisania rozdziału o bitwie xD

      Usuń
    4. ~Evelyn
      29 października 2013 o 17:15

      XD. Dużo będzie krwi? :D

      Usuń
    5. 29 października 2013 o 21:49
      Nie tylko krew oznacza śmierć i tortury ;>

      Usuń
  7. ~Blackie.
    27 października 2013 o 20:32

    Przez to, że skończyłaś w takim momencie jestem tak okvjbsvbjasjlv, że nie umiem nawet skomentować tego rozdziału! Dopiszę coś jak zbiorę myśli ;-;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 27 października 2013 o 20:39
      Tak, wiem, fakt, iż dodałam w końcu rozdział, odbiera mowę nawet palcom, które mają wystukać na klawiaturze komentarz xD

      Usuń
    2. ~Blackie.
      27 października 2013 o 21:58

      Weszłam tu w przerwie między meczami w UNM i patrzę, że rozdział. To był rzeczywiście szok xD
      Zgadzam się z Agą- kończenie w takim momencie naprawdę powinno być karalne.
      Sam rozdział jest taki.. Wow.
      Mam nadzieję, że nie zabijesz Barty’ego. Uwielbiam go. Uwielbiam jego poglądy i to oddanie..
      Tak, to wspaniała postać..

      Teraz mam kolejny powód, by z niecierpliwością wyczekiwać 31.10!

      Usuń
    3. 27 października 2013 o 22:26
      Chyba wszyscy uwielbiają Barty’ego, nawet ja, będzie mi go naprawdę szkoda xD

      Usuń
    4. ~Blackie.
      28 października 2013 o 17:25

      Mam nadzieję, że jest Ci go szkoda, bo zginie jego Pan/Sophie/znajomy Śmierciożerca/ktokolwiek, a nie dlatego, że to właśnie on umrze >_<
      Tak szczerze jak się nad tym zastanawiam to już wolę, by zginęła Sophie niż Crouch..

      Usuń
    5. 29 października 2013 o 12:03
      No to pięknie, zamiast lubić główną bohaterkę, to życzycie jej śmierci, ładnie to tak? :D

      Usuń
  8. ~Aga ;)
    27 października 2013 o 21:24

    Kończenie rozdziałów w takim momencie powinno być karalne. Tak samo jak takie opóźnienie :D Mam nadzieję, że teraz już Ci szybciej pójdzie :/
    Rozdział jest za to tak genialny, że nie wiem co napisać. Muzyka dodaje idealnej atmosfery i czyta się jednym rytmem, nie idzie się oderwać.
    Widać, że naprawdę dopieściłaś tę bitwę. Oby tak dalej !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 27 października 2013 o 21:28
      Aaaa, to ja doskonale wiem, ogólnie to ja zawsze jestem przeciwko prawu xD Nie, jednak nie. Raz byłam, jak przeszłam na czerwonym świetle i dostałam mandat ;/
      Kolejny będzie w noc, a właściwie dzień duchów xD Jeszcze przed wykładem z filozofii, więc pewnie będę w podniosłym nastroju xD

      Usuń
  9. ~Patrycja
    28 października 2013 o 17:12

    Z tak długie oczekiwanie na ten rozdział powinno się Cruciatusa na Ciebie rzucić! :P Choć nie przeczę, czas oczekiwania został wynagrodzony wyśmienitym rozdziałem. Barty i Sophie… I ta muzyka… Ale czy ja dobrze zrozumiałam że chcesz zabić Barty’ego?! Ani mi się waż! Nie pozwalam! Zostaw go w spokoju, zabij Dracona i Sapphire, ale Barty’ego mi zostaw!
    Czekam z utęsknieniem na kolejny rozdział ( mam nadzieję że tym razem bez opóźnienia ;) )
    Serdecznie pozdrawiam,
    Patrycja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 28 października 2013 o 21:28
      Tak mnie korci, żeby zabić Hermionę… ale nie, nie mogę tego zrobić. Jedyna osoba, co do której możecie być pewni, to Hermiona. Ona to przeżyje. Niech zna łaskę pana xD

      Usuń
  10. ~Misia
    29 października 2013 o 09:55

    JESSSSTTT ;D Ogólnie to Barty mnie wkurwia, myśli,że jest święty bo postępuje tak jak głoszą ideały i wiara ale tak naprawdę robi źle i do piekła razem z Sophie bicz!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 29 października 2013 o 12:02
      Spokojnie, spokojnie, to tylko opowiadanie xD

      Usuń