16 sierpnia 2013

Rozdział 345

Uwaga:

Rozdział zawiera wątki erotyczne, sceny nieprzeznaczone dla dzieci, dlatego życzę miłego czytania xD

         Z dnia na dzień robiło się coraz cieplej. W końcu nadchodził maj. Parnota i wiecznie świecące słońce stawało się coraz bardziej męczące, do tego przechodzące przez błonia uciążliwe burze nasilały to uczucie. Albo dręcząca duchota, albo niepokojące wiatry. Pod koniec kwietnia pogoda nieco się ustatkowała, wciąż było bardzo ciepło, lecz bez zbędnych szaleństw. Jednak coś dziwnego unosiło się w powietrzu, mimo że Hogsmeade strzeżone było w dzień i w nocy, tak samo wszystkie sekretne i odtajnione przejścia w szkole. Nikt nie miał możliwości skorzystania także z Sieciu Fiuu, chyba że w gabinetach nauczycieli, które także były przez dwadzieścia cztery godziny na dobę pod obserwacją. Hogwart jeszcze nigdy nie był tak strzeżony, jak teraz, kiedy Severus Snape został mianowany dyrektorem. Bartemiusz musiał mu to przyznać: nadawał się do tej posady o wiele bardziej, niż sam Albus Dumbledore. Dyscyplina w szkole była surowa, lecz nie bezlitosna.

         Przez długi, niezwykle długi czas nie miał prawie żadnego kontaktu z Czarnym Panem, co wydało mu się niesamowicie dziwne, podejrzane wręcz. Od zawsze traktował go jak swego własnego syna, najwierniejszego kompana, z którym dzielił się wszystkim. Nikt nie wiedział o nim tyle, co Crouch, nawet Sophie, a ostatnio ich kontakt zupełnie się urwał…
Dlatego postanowił sam udać się do opustoszałego już od dawna, mrocznego i tajemniczego dworu, w którym Lord Voldemort pozostawał, kiedy potrzebował trochę samotności. Nie mógł już wysiedzieć na miejscu, może to głupio brzmiało, ale martwił się o swego pana. Od jakiegoś czasu nic złego się nie zdarzyło, co wydało mu się jeszcze bardziej frapujące. Śladem Czarnego Pana zawsze szło zniszczenie i cierpienie ludzi, wszystko jedno, czarodziejów czy mugoli.
Natychmiast, kiedy tylko skończyła się kolacja, a wszyscy uczniowie zostali odprowadzeni do swych domów, gdzie spędzić mieli kolejną niespokojną noc, Barty porozumiał się po cichu i dyskretnie ze Snape’em i udał się do jego gabinetu, z którego mógł się bezkarnie przenieść w dowolne miejsce. Biegł schodami ile sił w nogach, a po drodze nie napotkał nawet jednego ducha. Nawet Irytek gdzieś chyba się schował. Dzisiejszy Hogwart, mimo że doskonale opanowany i prowadzony, nie przypominał już tego, w którym on się wychował i który pokochał. Ach, jakże często szwendał się tymi korytarzami razem z Regulusem, obserwując, jak jego przyjaciel zaczepia piękne dziewczyny i śmieje się z Puchonów… Tyle razy przesiadywał tam, pod tym składzikiem na miotły, oczekując, aż Regulus „załatwi swoje sprawy” z kolejną młodszą, uroczą koleżanką. Teraz czuł nie tylko radość, ale i swego rodzaju dumę z tego, że zachował siebie dla tej jedynej kobiety, którą kochał, choć czasami zastanawiał się, czy może nie lepiej było prowadzić takiego życia, jak Regulus… Wtedy mniej przejmowałby się wieloma sprawami, mniej martwiłby się tym, co sobie pomyśli albo co zrobi Sophie… Mógłby służyć tylko i wyłączenie Czarnemu Panu, nie krzywdząc przez to ukochanej. Wciąż bardzo wyraźnie pamiętał, jak bardzo Lord Voldemort potępiał jego związek z siostrzenicą. A teraz obawiał się nie tylko o nią, ale i o swoje życie. Uzależnianie kogoś od siebie w tak ciężkich czasach było głupotą. A Sophie, kochana przez tak wielu, była najbardziej samotną istotą, jaką znał. No, może poza Czarnym Panem.

Wypowiedział hasło i wszedł do gabinetu. Za swoich młodych lat w Hogwarcie nigdy tutaj nie był, natomiast od momentu, w którym podszywał się pod Alastora Moody’ego, pomieszczenie w ogóle się nie zmieniło. Tylko nad biurkiem przybyła nowa rama, w której drzemał stary dyrektor. Wielokrotnie pytał Snape’a, czy namalowany Albus Dumbledore kiedykolwiek się budził, jednak nie otrzymywał jednoznacznej odpowiedzi. Nigdy o tym Czarnemu Panu nie mówił, a przecież dzielił się z nim wszystkim, że Mistrz Eliksirów jest sprytniejszy, niż się im wydawało. Tym razem namalowany były dyrektor Hogwartu także spał. Jego siwa głowa opadła mu na ramię, a długa, srebrna broda falowała lekko w miarowym oddechu. Na ustach zastygł słabiutki półuśmieszek, jakby Dumbledore śnił o czymś bardzo przyjemnym. Jakby… wspominał dawne, dziecięce lata sielanki.
Oderwał wzrok od portretu, obszedł biurko i zanurzył dłoń w sporej, chińskiej wazie, którą wypełniał ciepły, lśniący proszek. Kiedy wrzucał go do tlącego się delikatnie płomienia w kominku, gdzie sekundę później wkroczył, na myśli miał swoją własną komnatę, w której tak dawno już nie był, która z całą pewnością była teraz zrujnowana bądź zapuszczona, pełna kurzu. Nikt się o tamte pomieszczenia nie troszczył.
Kręcił się szybko dookoła własnej osi, aż musiał zacisnąć powieki. Zawsze czuł się bardzo nieswojo, kiedy używał kominków do przemieszczania się. Wolał miotły lub teleportację. Jednak podróż na szczęście nie trwała długo. Kilka sekund później uderzył mocno stopami o zimne, puste palenisko w swoim kominku.
Jego sypialnia była pogrążona w mroku, mimo że na zewnątrz słońce stało jeszcze całkiem wysoko. W momencie, gdy wystąpił ostrożnie na wykładzinę, zauważył, że ktoś zaciągnął długie, ciężkie zasłony. Tak, jak przypuszczał: wszystkie blaty pokrywała gruba warstwa kurzu, niektóre szafki ktoś w pośpiechu pootwierał i wygarnął z nich rzeczy, tak, że teraz były prawie całkiem opustoszałe. Chwilę później przypomniał sobie, że to on sam niecierpliwie pakował się, aby jak najszybciej przenieść się do Malfoyów.
Przekroczył ostrożnie jakiś rozbity wazon i opuścił komnatę, mając gorącą nadzieję, że znajdzie tu tego, za którym od tylu dni tęsknił. Serce biło mu w piersiach jak szalone, kiedy maszerował cicho, lecz szybko i pewnie przez opustoszałe sale i korytarze, a jego kroki odbijały się głuchym echem od błyszczących ścian i wysokich sufitów. Zatrzymał się gwałtownie przed drzwiami i odetchnął głęboko. Zapukał.
Nikt mu nie odpowiedział, więc wsunął się do środka. Z serca spadł mu kamień, kiedy ujrzał płonący ogień w kominku i samego Lorda Voldemorta siedzącego na swoim kamiennym, wysokim tronie, palącego jakiegoś niesamowicie długiego, cieniutkiego papierosa, który w jego pajęczych, białych palcach zakończonych dodatkowo ostrymi, kilkucentymetrowymi paznokciami prezentował się jakoś niesamowicie. Puste miejsce Sophie zajmował wspaniały, śpiący teraz spokojnie wąż. Czarny Pan natychmiast uniósł głowę, a na jego płaskiej, wężowej, intrygującej twarzy pojawił się wyraz zdziwienia.
- Barty? A co ty tutaj robisz? – zapytał, wstając z zadziwiającym wdziękiem. Był wyższy od niego, a także o wiele bardziej chudy, jego dłonie, ramiona i twarz były ciasno obleczone białą, aksamitną skórą, upodabniając go do jakiegoś cudownego, ożywionego szkieletu.
- Pomyślałem sobie, że będziesz mnie potrzebował, mój panie – odparł, a jego głos natychmiast wypełnił się bezgranicznym oddaniem i pokorą. Był dla niego w stanie zrobić wszystko, co mu tylko rozkaże. – Od tylu tygodni nie kontaktowałeś się ze mną, zacząłem się nawet zastanawiać, czy nie zrobiłem czegoś nie tak.
Voldemort roześmiał się, a jego wysoki, zimny chichot wypełnił mroczną komnatę. Nagini uniosła łeb, wysuwając szybko język. Zbliżył się do Bartemiusza, a on cofnął się nieznacznie na wszelki wypadek, jakby jego pan chciał skierować swe kroki w inną stronę.
- Barty, Barty, na tobie zawsze można polegać – rzekł i zaciągnął się jakimś magicznym dymem. Wyciągnął z kieszeni różdżkę i zakręcił nią w powietrzu młynek, a z wysokiej, mahoniowej, lakierowanej szafki wyskoczyły dwa pękate kieliszki i butelka wypełniona rubinowoczerwonym, ciemnym płynem. – Nie, nie potrzebuję niczyjej pomocy. Wszystko układa się ostatnio dokładnie po mojej myśli. Napij się ze mną.
Butelka przechyliła się i napełniła oba kieliszki winem. Crouch pochwycił jeden kryształ i upił trochę, ponieważ tak polecił mu jego umiłowany pan. Od dawna łapał się na tym, że czynił wszystko, co mu kazał, aby jakoś odpokutować to, że zadawał się z Sophie wtedy, kiedy jeszcze ten nie wyrażał na to zgody. Podświadomie, lecz nie potrafił nad tym zapanować. Nadal czuł się winny.
Obserwował, jak Lord Voldemort powoli sączy czerwone wino i spaceruje powoli po komnacie, ciągnąc za sobą poły długiego, czarnego płaszcza. W prawej dłoni trzymał delikatnie różdżkę, jak dyrygent batutę i wpatrywał się w nią tak, jakby nad czymś się zastanawiał. Przemówił dopiero po dłuższej chwili:
- I jak oceniasz Snape’a? Jak się sprawdza na swoim stanowisku?
- Uważam, że nadaje się do tego jak nikt inny – odparł szybko, lecz stanowczo. Lubił Severusa i nie chciał mu zaszkodzić jakimś nieodpowiednim słowem, dlatego prędko zmienił temat: - Panie mój… czy to nowa różdżka?
Czarny Pan znowu się zaśmiał i uniósł ją jeszcze wyżej, aby Barty mógł lepiej zobaczyć. 
- Zauważyłeś? Tak, przez wiele, bardzo wiele miesięcy usiłowałem ją zdobyć – odparł i pogładził pieszczotliwie czarne, błyszczące drewno. – Są jednak takie sprawy, którymi nie powinienem ci zaprzątać głowy. Ale możesz mi wierzyć, że jesteś moim najwierniejszym, najznamienitszym Śmierciożercą, jakiego kiedykolwiek miałem.
Schował do kieszeni różdżkę, podszedł do niego i uścisnął lekko jego ramię. Bartemiusz poczuł jego długie, szczupłe, zimne palce przenikające jego szatę aż do samego ciała. Chwilę później objął go lekko ramieniem, tak, jak jego ojciec nigdy tego nie czynił. Crouch czuł ze swym panem tak silną więź, jak jeszcze z żadnym swoim członkiem rodziny… No, może tylko matkę kochał bardziej. Ale ona już dawno temu umarła. Pamiętał ją tak świeżą i chłodną, jak wczesnowiosenny poranek, stojącą na wąskiej dróżce pośród przeróżnych roślin w ich rodzinnym ogrodzie, najpierw patrzącą na niego z czułością, a później tulącą do piersi… tak, ich ostatnie, całkiem normalne spotkanie. A później znowu widzieli się w Azkabanie, lecz tego już nie chciał pamiętać. I tak też było. Wolał zachować w umyśle jej piękny obraz, szczęście bijące z pięknej, niewinnej twarzy, biel i światłość, a nie mrok i brud więziennej celi.

- Widzisz, Barty, jestem kimś, kto działa tylko i wyłącznie samodzielnie – mówił Czarny Pan, a jego wąskie, surowe wargi ledwo się poruszały. – Nigdy nie potrzebowałem pomocy, nigdy nikomu nie ufałem… Ale ty wyciągnąłeś mnie z tej żałosnej, prymitywnej powłoki, którą wytworzył dla mnie Glizdogon, dzięki tobie odzyskałem swe dawne ciało, które stało się jeszcze doskonalsze, niż przed moim upadkiem. Tylko tobie ufam. Reszta to tylko dodatek. Pamiętaj, ty także nie bądź łatwowierny. Nigdy nie przewidzisz wszystkiego do końca, zamyślisz się, a nawet Bellatriks wbije ci nóż w plecy.
- A Sophie? – zapytał cicho Crouch. Wiedział, na co może sobie pozwolić, a jakich tematów lepiej nie poruszać. Teraz Czarny Pan był w świetnym humorze, jak rzadko. – Jej też nie ufasz?
- To jest zupełnie inna sprawa. Ona wszystko zawdzięcza mi – odparł spokojnie. – A ja znowu to, co mam, zawdzięczam jej. Nawet, gdyby chciała, nigdy by mnie nie zdradziła. Dlatego traktuj ją dobrze. Jak to wszystko się skończy, jak już zdobędę władzę nad całym społeczeństwem czarodziejów i przestaniemy ze sobą toczyć bój…
Spojrzał na swego oddanego sługę, a jego wielkie oczy z pionowymi źrenicami błysnęły jak zwykle na czerwono. Barty spuścił głowę, aby już w nie nie patrzeć. Zawsze go onieśmielały, przeszywając swoją intensywnością na wskroś, jakby bez trudu odczytywały to, co było zapisane w jego duszy.

*

         Powrócił do zamku, kiedy słońce schowało się już za horyzontem. W ostatni czwartek miesiąca miał najwięcej lekcji, między innymi także z siódmymi klasami. Czuł swego rodzaju radość, ponieważ lubił uczyć młodzież. Była to bardzo spokojna, ale ciekawa praca, cieszył się, że inni stają się dzięki niemu mądrzejsi. No i znów mógł spotkać się z Sophie. To był chyba najlepszy układ, jaki mu do tej pory zaoferowano.
Podczas śniadania nic szczególnego się nie wydarzyło. Uczniowie zostali wprowadzeni do Wielkiej Sali i, oczywiście pod ścisłym nadzorem, zajęli swoje miejsca przy stole. Prawie nikt się nie odzywał, jadalnię wypełniły tylko ledwo dosłyszalne szepty niektórych odważniejszych.
Snape pochylił się w stronę Bartemiusza i zapytał cicho:
- Co u Czarnego Pana?
- Wszystko dobrze – odparł. – Pytał, jak sobie radzisz na nowym stanowisku.
Snape zachichotał.
- No, już nie na takim nowym – mruknął i zajął się swoją owsianką, do której nasypał trochę cukru. – Był tutaj, kiedy złapaliście Sophie.
Barty skinął głową i omiótł wzrokiem całą salę. Niesamowicie różniła się od tej, którą pamiętał ze swych młodych lat. Cała magiczna atmosfera Hogwartu po prostu prysła, a jej miejsce zajął mrok i  ponury klimat. Zaczął się zastanawiać, skąd to wszystko się wzięło. Gdzie Snape popełnił błąd. Bo, owszem, coś uczynił źle. Doszedł do wniosku, że nowy dyrektor po prostu musiał wybrać: albo dyscyplina, albo dobre samopoczucie uczniów. A szkoła przecież ma uczyć, a nie bawić. Młodzież jeszcze mu za to podziękuje.

*

- Proszę się uciszyć.
Wszedł do klasy szybkim, energicznym krokiem. Zgadał się na korytarzu z jednym ze Śmierciożerców i już był spóźniony, jednak nie groziła mu za to żadna kara. W końcu był najwierniejszym, najznamienitszym sługą Czarnego Pana.
Uczniowie siedzieli już w ławkach, lecz skorzystali z tego, że przez krótką chwilę nikt nie ma nad nimi nadzoru i postanowili sobie przez moment pofolgować. Draco Malfoy usiadł z nadąsaną miną na swoim krześle obok Sapphire, która przyglądała się zazdrośnie Pansy Parkinson. Najwyraźniej nie zrozumiała nic po ostatniej rozmowie z Sophie, która teraz zajmowała miejsce tuż obok Ashley Pail. Jasne włosy jej sąsiadki splecione były w gruby warkocz, związany na końcu ogromną, różową kokardą. Oderwał wzrok od tego szokującego dodatku i stanął za drewnianą katedrą. W klasie momentalnie zapanowała głucha cisza.
- Będziemy kontynuować powtórki z wcześniejszych lat – rzekł, otwierając swój neseser, aby wyciągnąć z niego plan. – To, co robił z wami profesor Lockhart jest śmieszne, więc niestety musimy powtórzyć praktycznie cały materiał. Nie mamy już czasu, dlatego napiszecie na poniedziałek esej o chochlikach kornwalijskich oraz ich zwalczaniu. Wypracowania przepisane prosto z książek będą oceniane na trolla.
Dał siódmoklasistom chwilkę na zapisanie tematu zadania domowego. W ostatniej klasie znajdowało się najmniej osób. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie oni znikali, a także Snape nie potrafił nad tym zapanować. Gryfonów nie było prawie w ogóle, pozostał jedynie Victor Ghost. Oczywiście przeważali Ślizgoni, którzy czuli się bezkarnie. Większość z nich miała rodziców ściśle związanych z Czarnym Panem.
Zazwyczaj unikał wzroku dziewcząt, kiedy prowadził lekcje. Domyślał się, że jego pozycja w obecnym świecie magicznym wydawała im się pociągająca, co zasmucało go jeszcze bardziej. Męczył się w tych czasach, w których każdy młody umysł spętany został materializmem i pragnieniem zrobienia kariery bez jakiejkolwiek pracy czy wysiłku. A on nie mógł się tym ot tak przestać przejmować. Przecież żył pomiędzy ludźmi, którzy co prawda różnili się od niego, ale jednak stanowili część jego świata.

         Kiedy tylko rozbrzmiał dzwonek, do klasy wszedł Filch, który tym razem miał odprowadzić siódmoklasistów na kolejną lekcję, którą były zaklęcia z profesorem Flitwickiem. Stał za katedrą i obserwował, jak młodzież opuszcza salę. Miał teraz godzinę wolnego czasu, którą postanowił jakoś pożytecznie spędzić.
Sophie dała znak Filchowi, aby odszedł i zamknął za sobą drzwi. Bardzo często zostawała jeszcze kilka minut, aby porozmawiać, między innymi dlatego Barty tak bardzo lubił lekcje z siódmą klasą.
- Jeszcze dwa miesiące i to wszystko się dla mnie skończy – odezwała się. – Nadal będziesz pracował w Hogwarcie?
Crouch zamyślił się.
- No nie wiem… Zrobię wszystko, co rozkaże mi Czarny Pan. Nie wiem tak naprawdę, dlaczego mnie tutaj umieścił. To, co mi powiedział, a to, co myśli, są to dwie zupełnie różne sprawy – odpowiedział i wyciągnął ramiona, aby przytulić swoją ukochaną. Kiedy był młody, miał zupełnie inny obraz idealnej kobiety. Zawsze myślał, że jego partnerka będzie przypominała Roxanne Crouch. Będzie zawsze czysta, dobra, spokojna, pobożna i przede wszystkim tak niewinnie słodka, jak sam Anioł. Sophie zaś była jej całkowitym przeciwieństwem. Silna, stanowcza, do szpiku kości przepełniona złem, niewierząca, sprytna i całkowicie nieprzewidywalna. Zawsze stronił od takich kobiet, nie mógł jednak przypuszczać, że zakocha się właśnie w jednej z nich.
Pochylił się mocno, żeby pocałować ją w usta. Od dawna nie był z nią tak blisko, atmosfera panująca w Hogwarcie skutecznie oziębiała ich związek, choć wciąż czuli do siebie to samo, co na początku.
Ich pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne, mimo że Bartemiusz nadal miał w głowie, ile jeszcze rzeczy musi dziś zrobić. Już dawno obiecał Snape’owi, że nie będzie łączył swojego życia prywatnego z pracą, jednak w momencie, kiedy Sophie znajdowała się blisko niego, nie potrafił jej niczego odmówić. Słowa Severusa huczące w jego głowie zmieniały się w jakiś niezrozumiały szum.
Dłoń Ślizgonki powoli zsunęła się po jego piersi jeszcze niżej i zaczęła rozpinać rozporek w czarnych spodniach, na co Barty natychmiast zareagował. Oderwał się od jej ust i wyszeptał, choć nie mógł już myśleć rozsądnie:
- Daj spokój, ktoś tu może wejść…
- Nie udawaj, że jesteś taki grzeczny – mruknęła i zsunęła lekko jego spodnie. Gorąca krew pulsowała w nim, a on sam chwycił lekko dziewczynę za włosy, kiedy zacisnęła usta dookoła jego członka, który twardniał szybko pod wpływem jej poruszającego się niczym wąż języka. Z jego gardła wydarło się pierwsze, urwane westchnienie. Co jakiś czas czuł, jak ostre kły Sophie muskają jego wrażliwą skórę, jednak dziewczyna starała się być równie delikatna, co namiętna.
Serce waliło mu w piersi jak oszalałe, nie mógł, a nawet nie chciał już panować nad sobą; odchylił do tyłu głowę i przyjmował całą rozkosz, którą dawała mu Ślizgonka. Ufał już jej w stu procentach, nie myślał o niczym, a ona klęczała przed nim jakby nigdy nic i zajmowała się troskliwie jego męskością. Szybko się uczyła. A może tylko tak Barty’emu się wydawało? Oboje byli tak niedoświadczeni, że intymność odkrywali razem, czerpiąc z tego wiedzę, pomagając sobie nawzajem…
Język Sophie i jego mocne, szybkie, rytmiczne ruchy zdziałały cuda. Nie trwało to długo. Palce Barty’ego zacisnęły się mocno na włosach dziewczyny, której żółte, wielkie oczy błysnęły spod powiek, kiedy zerknęła na jego twarz, wciąż niezwykle zajęta. Czuła, że finał jest już blisko, dlatego jeszcze bardziej uaktywniła swoje usta. Krawędź drewnianego blatu wbijała się boleśnie w biodra Bartemiusza, ale on tego nie czuł. Z jego gardła wyrwał się stłumiony nieco jęk, a on sam eksplodował, przygryzając mocno wargi. Opuścił głowę i otworzył oczy. Sophie wstała już, uśmiechając się z satysfakcją. Jej policzki były lekko zaróżowione – to jedyna oznaka, że wciąż żyła. Przypominała teraz kamienną, opanowaną rzeźbę w porównaniu do Bartemiusza, który oddychał ciężko i szukał drżącymi rękami rozporka, aby go w końcu zapiąć. Odetchnął ostatni raz i przeczesał szybko włosy smukłą dłonią, by doprowadzić je do ładu. Przez jego usta przebiegł płochliwy uśmiech.
- Nie potrafię cię rozgryźć, choć nie wiem jak bym się starał – rzekł.
- Tak, wiem – odparła, podeszła do niego i pocałowała go krótko w rozwarte jeszcze wargi. Następnie odwróciła się na pięcie i wyszła. Crouch został sam.

~*~

Pomyślałam sobie, że przed bitwą warto dodać taki rozdział pisany z perspektywy kogoś innego. Wybrałam więc Barty’ego. Szału nie ma, dupy nie urywa, ale potraktujcie ten spokojny rozdział jako ciszę przed burzą. Jak czujecie się z tym, że niedługo koniec wakacji? ;) Na pocieszenie dzisiaj HP6 na TVN i miniaturka Sevmione na Papierowych Gwiazdach. Dedykacja dla Agi :*

PS: Wróciłam z pielgrzymki, na „Proroku” macie moją relację z tej właśnie wyprawy.

20 komentarzy:

  1. ~_Wika_
    16 sierpnia 2013 o 13:54

    Już za chwilę go przeczytam =)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 16 sierpnia 2013 o 16:06
      Mhm, będzie za kilkanaście minut.

      Usuń
    2. ~_Wika_
      17 sierpnia 2013 o 13:44

      Życie jest okrutne =( Chwilę po tym jak przeczytałam Twoją odpowiedź nastąpiła awaria prądu i dopiero teraz mogłam przeczytać ten rozdział. Z perspektywy innej osoby- całkiem fajnie wyszło,ale odnoszę wrażenie, że Barty bardziej uwielbia Czarnego Pana niż Bella =)
      I kiedy wreszcie bitwa?

      Usuń
    3. 17 sierpnia 2013 o 14:30
      Bellatriks jest w nim zakochana, a Barty uwielbia Czarnego Pana za wszystko xD

      Usuń
  2. ~Angel
    16 sierpnia 2013 o 14:21

    Czekamy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Evelyn
    16 sierpnia 2013 o 16:30

    Czekam, czekam i już doczekać się nie mogę :D

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Blackie.
    16 sierpnia 2013 o 20:37

    Zacznę od tego, że uwielbiam rozdziały pisane oczami kogoś innego. Już kiedyś był taki z Voldemortem i też strasznie mi się podobał. Piszesz na początku o wątkach erotycznych, a ja czytam rozdział, Barty idzie odwiedzić Czarnego Pana.. Wcale nie miałam dziwnych myśli xD To pewnie przez to, że na początku wakacji miałam fazę na Drarry.. Rozmowa Croucha z Czarnym Panem niesamowicie mi się podobała. Reszta rozdziału też, hihi :D Długo na ten rozdział czekałam, ale myślę, że było warto. c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 16 sierpnia 2013 o 20:43
      Powiem Ci tak – może nie mylisz się co do Barty’ego i Voldemorta aż tak, jak myślisz ;>

      Usuń
    2. ~Blackie.
      19 sierpnia 2013 o 16:08

      Od 16 sierpnia próbuję wymyślić jakąś lepsza odpowiedź na to, co napisałaś niż „CO?!”. Nie udaje mi się XD Więc.. CO?!

      Usuń
    3. 19 sierpnia 2013 o 16:12
      A nastąpi to w najmniej oczekiwanym momencie ;>

      Usuń
  5. ~Atramentowa
    16 sierpnia 2013 o 20:47

    Na wstępie zaznaczam, że jestem zachwycona faktem, że piszesz z perspektywy kogoś innego. Co prawda w narracji trzecioosobowej, ale i tak sam fakt, że to Barty jest już podniecający. xD Dla mnie, nie wiem jak dla reszty. xD
    Nigdy nie wiedziałam co myśleć o relacji między Voldemortem a Bartym i wciąż nie wiem. Z jednej strony bardzo mi to imponuje, jego oddanie i bezgraniczna wierność, dogłębne zaufanie Czarnemu Panu jako swemu mistrzowi i mentorowi, Ale z drugiej strony wygląda to na strasznie toksyczny stosunek, w pewnym sensie zły i nieodpowiedni, bo Crouch zaniedbuje przez to wszystko inne, co teoretycznie powinno być w życiu ważne. No ale w sumie on jako Śmierciożerca ma zupełnie inne wymagania i potrzeby. :D
    Ach, nawet zwykły lodzik, któremu jestem przeciwna (nawet jeżeli napisałam o nim miniaturkę z Lucjuszem), wychodzi Ci fenomenalnie. xD Znaczy jego opis, źle to ujęłam. xD No w każdym bądź razie baaardzo się wyrobiłaś w scenach erotycznych. :D

    Ha, widzisz! Skomentowałam! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 16 sierpnia 2013 o 21:21
      Hahaha, bardzo dziękuję, że wg Ciebie dobrze robię loda lol :D
      Taak, przeczytałaś. A, czy jak wrócisz z Niemiec, dodasz jakiś rozdział? Widziałam, że jesteś mega ambitna – dotrwać chociaż do 3 odcinka :O
      Co do stosunków Voldka z Bartym – poczekaj jeszcze kilka rozdziałów. A później jeszcze kilka. Łohoho, już się nie mogę doczekać. Wiem, że to swego rodzaju spoiler, ale…

      Usuń
  6. ~Areti
    17 sierpnia 2013 o 14:33

    Bardzo fajny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  7. ~_Wika_
    18 sierpnia 2013 o 18:32

    Fajny szablon =)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 18 sierpnia 2013 o 18:44
      A dzięki, wszystko gotowe na bitwę xD

      Usuń
  8. ~_Wika_
    18 sierpnia 2013 o 18:32

    Ciekawy szablon =)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 18 sierpnia 2013 o 18:44
      Kurcze, chyba się zdecydować na komentarz nie możesz, bo pod miniaturką też majstrowałaś :D

      Usuń