Kiedy
wróciłam po feriach wielkanocnych do Hogwartu, okazało się, że wszystko wygląda
zupełnie normalnie. Musiałam zaakceptować swoje życie, choć w sercu wciąż
łudziłam się, że to tylko kolejna sprzeczka. Wszystko będzie, jak dawniej,
tylko potrzebujemy trochę czasu, choć to ode mnie zależało. Powinnam pierwszy
raz wykazać się odpowiedzialnością i roztropnością. Lepiej było mi wierzyć, że
ja również nie potrzebowałam Czarnego Pana tak, jak on nie potrzebował mnie.
Przyjęłam to lepiej, niż się spodziewałam.
Moją
uwagę przykuło kolejne, szóste zadanie w Siedmioboju Magicznym. Była to swego
rodzaju ulga, ponieważ mogłam znów skupić się na czymś innym. Powiem nawet, że
trochę się cieszyłam na tę konkurencję, ponieważ miała mieć miejsce w
Hogwarcie. Nie miałam pojęcia, na czym będzie polegać, ale nie potrzebowałam
tej wiedzy. Byłam pewna, że co by się nie wydarzyło, dam sobie radę. Domyślałam
się, iż będzie to bezpieczniejsze, niż w Albanii, lecz z całą pewnością
trudniejsze. Siedmiobój miał wybrać najlepszego, najsprytniejszego i
najbardziej uzdolnionego reprezentanta, nie był to może Turniej Trójmagiczny,
lecz także i nie prymitywny konkurs. Wiedza z podręczników nie przydaje się w
prawdziwym życiu.
Snape nie odzywał się do mnie
od momentu, kiedy przyjechałam. Draco również czuł się bardzo niezręcznie w
moim towarzystwie, Sapphire również, lecz ona podeszła do mnie kiedyś po
transmutacji z nieprzeniknionym wyrazem twarzy i powiedziała nieśmiało:
- Wszystko się wydało…
Przepraszam, wiedziałam, że temu nie podołam.
- Daj spokój, to nie twoja
wina – odparłam i uśmiechnęłam się, aby dodać jej otuchy. – Dobrze odegrałaś
swoją rolę, to, że mnie złapali… nie przejmuj się.
Poklepałam ją lekko po
ramieniu i odeszłam w stronę czekającej na mnie Ashley Pail. Nie przyjaźniłyśmy
się, ale lubiłam słuchać jej dziwacznego, zabawnego gadania. Często
zastanawiałam się, jak to jest tak nie myśleć, jak ona. Musiała być bardziej
szczęśliwa, niż ja, jej życie obracało się w końcu tylko dookoła szkoły,
znajomych, pracy domowej i zwyczajnych spraw, jakie może mieć nastolatka.
Lubiłam z nią rozmawiać, mimo że pomiędzy mną a Ashley była ogromna przepaść
nie tylko intelektualna, ale i poziomową. Pail nie była dziewczyną, którą można
było traktować poważnie, choć oczywiście, ludzie woleli spędzać z nią czas
właśnie z tego powodu. Cóż za paradoks. Od dawna wiedziałam, że nie byłam stworzona
do życia w tej epoce, niejednokrotnie męczyłam się, zmuszona do zaakceptowania
zmian, które mnie zabijały. Pod tym względem nie nadawałam się na wampira. Z
nieśmiertelnością wiążą się zmiany i łatwość w zaakceptowaniu ich. Ja natomiast
tak wiele bym dała, aby cofnąć się zaledwie kilkadziesiąt lat wstecz. Może do
lat młodości Czarnego Pana… Albo jeszcze odrobinę wcześniej. Gdzie mogłabym
tworzyć prawdziwą muzykę, a to… to, co teraz.
Było
już bardzo ciepło, błonia pokryły się świeżą, soczystą zielenią. Szósta
konkurencja miała się odbyć już lada dzień, a ja poświęcałam rozmyślaniu nad
nią sporo czasu. Jednak wiedziałam, że sama siebie oszukiwałam. Zapełnianie
głowy głupotami dawało pozytywny skutek tylko przez chwilę. Wróciłam po lekcjach
do dormitorium. Większość uczniów wyszło tłumnie przed zamek, oczywiście pod
nadzorem Śmierciożerców i kilku nauczycieli. Był to wszak
jeden pierwszych ciepłych, naprawdę wiosennych, słonecznych dni. Ja
jednak nie paliłam się ani do leniuchowania w cieniu wielkiego dębu, ani do
spacerów skrajem Zakazanego Lasu.
W salonie natknęłam się na
kilku pierwszoroczniaków, który byli chyba zbyt przerażeni tak niepokojąco
bliską i oczywistą obecnością zamaskowanych postaci, że woleli zostać
bezpiecznie w zamku. Udałam się szybko do sypialni dziewcząt. Byłam zmęczona
nie tylko nauką, ale także obecnością tych wszystkich ludzi. Nie byłam
przyzwyczajona do ciągłych kontaktów ze śmiertelnikami. Wolałam samotność, a
oni wciąż oblegali mnie ze wszystkich stron. Oczywiście wiedziałam, że to nie
jest ich wina, Snape uznał, iż o wiele łatwiej było zapanować nad zwartą grupą,
niż rozproszonymi uczniami. Ten tłum mnie przytłaczał.
Sypialnia była całkiem pusta,
przynajmniej z pozoru. Na swoim łóżku zastałam Glorię. Siedziała, machając
nerwowo ogonem, a jej wielkie, żółte oczy wpatrzone były w drzwi. Opadłam z
ulgą na poduszki, czując przyjemne odprężenie w kończynach. Wzięłam kotkę na
kolana. Przez moment gładziłam jej ciemne, podpalane futro, a ona wciąż
patrzyła mi w twarz, jakby współczuła mi tego, co się ostatnio działo.
- Tylu ludzi mnie otacza, a
mimo to nie mam z kim porozmawiać – odezwałam się. Swego czasu często
przemawiałam do Glorii, niektórym wydarzyło się to głupie, lecz ja nie. –
Wszyscy szpiegują i donoszą sobie nawzajem… Ale wiem, że ty nic nikomu nie
powiesz. Teraz mi trudno do tego przywyknąć… Od długiego czasu wszystko między
nami było dobrze, a ostatnio ze spotkania na spotkanie się psuje. Tym razem nie
zawiniłam w niczym. Pierwszy raz nie powiedziałam niczego, co by mogło tę
kłótnię rozpocząć.
Gloria przyglądała mi się
tak, jakby wszystko rozumiała. Była inteligentną kotką, spore znaczenie miało
zapewne to, że urodziła się jako magiczne stworzenie. To wpływało nie tylko na
jej intelekt, ale i długość życia. Cieszyłam się, że dzięki czarom będzie ze
mną dłużej, niż zwyczajny, prosty kot, choć wiedziałam, że któregoś dnia opuści
mnie na zawsze. Byłam nieśmiertelna, przynajmniej po części, mogłam żyć tyle
lat, ile chciałam, a jej pobyt tutaj miał gdzieś koniec.
- Kiedyś często mnie
przytulał, a teraz wydaje mi się to tylko moim wyobrażeniem. Nie mogę uwierzyć
w to, że znowu się cofamy. Przecież zrozumieliśmy już niektóre sprawy… a on
nadal szuka sobie kobiet – to bolało mnie najbardziej, choć sama przed sobą
chciałam się wytłumaczyć, że ta sprawa interesuje mnie najmniej.
Chciałam coś jeszcze
powiedzieć, ale drzwi otworzyły się raptownie, a do pokoju wpadła Sapphire,
Draco zaś obejmował ją i całował, jedną ręką rozpinając sobie już rozporek.
Ślizgonka natomiast nie miała już bluzki; wlekła ją za sobą po podłodze jakąś
strasznie zmiętą i ubrudzoną. Pieścili się już na korytarzu, chichocząc i
wzdychając głośno. Wypuściłam Glorię z uścisku i wyprostowałam się gwałtownie.
Zgłupiałam, nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić, gdzie się schować… Ale nie
mogłam tu przecież zostać, nie miałam zamiaru być świadkiem… tego…
Całe szczęście Sapphire jako
pierwsza zdała sobie sprawę z mojej obecności. Stanęła w progu jak wryta,
wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami, ja natomiast również gapiłam
się na nią, równie zszokowana, z rozchylonymi ustami. Draco spłonął rumieńcem,
widząc mnie, jego dziewczyna zawstydziła się niesamowicie, spuszczając wzrok.
To ja pierwsza odzyskałam głos i czucie w kończynach. Poderwałam się natychmiast
z łóżka i przywołałam na twarz wymuszony, sztuczny uśmiech.
- Nie będę wam… pójdę już
sobie – udało mi się wykrztusić i momentalnie minęłam ich, starając się nie
dotykać ich ciał. Usłyszałam jeszcze, jak Draco woła mnie po imieniu takim
tonem, jakby chciał się usprawiedliwić, ja jednak już przebiegłam przez salon,
oddychając swobodniej. Poczułam się idiotycznie, za żadne skarby świata nie
chciałam ich przyłapać w tak intymnej sytuacji. Nikogo nie
chciałam zastać praktycznie w połowie stosunku. Starałam się nawet nie myśleć o
tym, gdzie oni to będą robić. Pozostała mi jedynie nadzieja, że nigdy nie
skorzystali z mojego łóżka.
*
Ostatniego
dnia miesiąca udaliśmy się na błonia Hogwartu, gdzie został wybudowany ogromny,
prostokątny podest wyścielony grubym, tureckim, purpurowym dywanem, dookoła
którego ustawiono kilkunastometrowe, drewniane trybuny oraz nakryty
śnieżnobiałym, lśniącym w ciepłych promieniach słońca stół jurorski. Na siedmiu
wysokich, heblowanych kijach wywieszono flagi z herbami siedmiu szkół: pierwszy
należał do Hogwartu, a była na nim duża, złota litera H z lwem, wężem, orłem i
borsukiem oraz łacińskim zawołaniem Draco dormiens nunquam titillandus, Akademia
Magii Beauxbatons miała dwie skrzyżowane różdżki strzelające gwiazdami na
błękitnym tle, Durmstrang smoka z rozdwojoną głową i jakimś bułgarskim hasłem,
którego nie potrafiłam zrozumieć, Wizard’s College posiadał na granatowym tle
okrąg z białych gwiazd, w środku zaś znajdował łeb szkarłatnego gryfa. Piątą
szkołą była Reigi Sakusha z błękitno złotym smokiem rzygającym pomarańczowym
ogniem, który układał się w idealny prostokąt. Parashikon Ne Pyll, w
przeciwieństwie do japońskiej uczelni, miał bardzo regularny i stonowany kocioł
tryskający iskrami. Ostatni herb wyglądał chyba najbardziej malowniczo i
efektownie ze wszystkich. Były to srebrne hipogryfy walczące dookoła liter ME
wysadzane rubinami, których blask aż bił po oczach. Wszystkie te flagi
powiewały delikatnie na leciutkim, wiosennym wietrze, a ja natychmiast
przypomniałam sobie drugą klasę i klub pojedynków z Gilderoyem Lockhartem. Na
to wspomnienie aż uśmiechnęłam się z rozczuleniem. Już odkryłam, co będzie
tematem kolejnego zadania.
Tylko z kim będziemy walczyć?
Odpowiedź
na moje pytanie nadeszła kilka godzin później, a dokładniej po obiedzie.
Nadjechali reprezentanci pozostałych szkół ze swoimi opiekunami i sekundantami,
a każdy czuł już ducha walki. To był decydujący moment. Od tej konkurencji
mogło zależeć wszystko, ponieważ następna była już ostatnią.
Zebraliśmy się wszyscy na
brzegu drewnianego podestu, naprzeciwko stołu jurorskiego. Wszystkie miejsca na
trybunach były już zajęte, a każdy wpatrywał się w nas wzrokiem pełnym
napięcia. Snape, jako gospodarz, powstał i przemówił płynną angielszczyzną:
- Witam was w
Hogwarcie na szóstym zadaniu Siedmioboju Magicznego. Jak zapewne już
zdążyliście się zorientować, będzie ono polegało na pojedynkach, a walczyć
będziecie ze sobą nawzajem. Zostaliście już podzieleni na pary. Bez zbędnego
przeciągania zapraszam reprezentantów Magia Escola i Beauxbatons.
Tak, jak się spodziewałam.
Nie miałam jednak pojęcia, że pojedynkować będziemy się między sobą. Zostaliśmy
odesłani do specjalnego namiotu, gdzie mieliśmy czekać na swoją kolej, mogąc
jednocześnie obserwować poczynania występujących właśnie uczniów. Podeszłam
natychmiast do towarzyszącego mi Bartemiusza, aby to wszystko omówić.
- Myślisz, że mogą mnie
zdyskwalifikować za użycie jakiegoś zaklęcia? – zapytałam szeptem, zerkając
ukradkiem na konwersujących ze swoimi nauczycielami reprezentantów z
pozostałych szkół. Oni również układali już taktykę.
- Sophie, nie chcę cię
martwić, ale obawiam się, że możesz użyć mniej zaklęć, niż więcej – odrzekł
Crouch, przygryzając nieświadomie wargi. Wyglądał na nieco zestresowanego, choć
z całą pewnością, gdyby tylko chciał, mógł pokonać każdego obecnego w tym
namiocie śmiertelnika za pomocą jednego, co więcej, legalnego zaklęcia.
Parsknęłam śmiechem, słysząc
to.
- Mam nadzieję, że trafię na
tę siksę z Wizard’s College – mruknęłam. – Wtedy jej pokażę, ja co tak naprawdę
mnie stać. Wszystko będzie dobrze, nie martw się.
Uśmiechnęłam się, aby go
jakoś pocieszyć. Zapowiadał się bardzo udany pojedynek.
Na swoją kolej nie musiałam
długo czekać. Powiem więcej, trafiłam nawet na partnerkę, której tak bardzo
chciałam. Reprezentantka Wizard’s College wystąpiła naprzeciwko mnie z
podniesioną głową i zaciętą miną. Była dumna i pewna siebie. Jej różdżka
wycelowana była w moim kierunku jak szabla. Ja nie miałam różdżki. Wyszłam na
drewniany podest, a później na wykładzinę z opuszczonymi rękami, lecz ze
złośliwym uśmieszkiem przyklejonym do warg. Była w nim groźba, którą jasnowłosa
dziewczyna rozszyfrowała bez problemu. Snape zapowiedział nas, obie ukłoniłyśmy
się sobie, a właściwie, to ja to uczyniłam, moja rówieśnica ledwo skinęła
głową. Kiedy się wyprostowałam, wszystko się zaczęło.
Blondynka uniosła różdżkę i
zawołała:
- Drętwota!
Jej szkarłatny promień
pomknął w moim kierunku z szybkością światła, ja jednak wystrzeliłam w
powietrze. Nie był to jakże krytykowany przez nią wcześniej lot, lecz wyskok.
Wylądowałam bezpiecznie po środku podestu i zamachnęłam się obiema dłońmi, w
których pojawiła się ogromna, bladoniebieska kula energii. Jeden ruch, a
skumulowana siła ugodziła w tarczę, którą wyczarowała blondynka. Zaczęła się
bronić, co oznaczało, że ów pojedynek potrwa krótko. Uśmiechnęłam się, a kły
błysły pomiędzy moimi wargami niczym dwa długie, złote, wilcze zęby. Już
zwyciężyłam, choć miałam nadzieję, że walka potrwa dłużej. Bardzo brakowało mi
takiej rozrywki.
Fale szafirowo niebieskich
pióropuszy raz po raz uderzały w wyczarowaną przez blondynkę tarczę.
Podchodziłam coraz bliżej, machając rękami jak drewniana lalka na sznurkach, a
czułam tylko gorąco. Przerażenie, które wystąpiło na twarz mojej przeciwniczki
było dla mnie niczym emocje dla dementorów. Mój śmiech mieszał się ze
świszczącymi odgłosami zaklęć, którymi bombardowałam reprezentantkę Wizard’s
College. Kiedy te rozpryskiwały się o słabnącą tarczę, lśniły dookoła niej
niczym szafirowe strumienie wody, tryskające na wszystkie strony. W końcu
wszystko ustało, a ochrona blondynki zniknęła. Cofnęłam się nieco, chcąc, aby
dziewczyna również trochę ze mną powalczyła. Nie pragnęłam tak prymitywnej
wygranej. Pojedynek był niczym taniec, a świsty różnobarwnych, przypominających
płynne diamenty zaklęć brzmiały jak muzyka.
Amerykanka odetchnęła
kilkakrotnie i na nowo uniosła różdżkę, widząc mój zachęcający wzrok. Tym razem
nie uniknęłam pędzącej w moim kierunku klątwy. Pozwoliłam, aby Expelliarmus
uderzył we mnie. Poczułam, jak zaklęcie odpycha mnie z całej swojej mocy, a ja
oczywiście unoszę się w powietrze i upadam kilka metrów dalej. To wszystko
działo się jak w zwolnionym tempie. Gdy jednak moje plecy zetknęły się z
drewnem, nie poczułam bólu. Momentalnie poderwałam się na nogi, a wraz ze mną,
pofrunął w kierunku blondynki szmaragdowozielony promień. Wszyscy zerwali się
ze swoich miejsc, a do moich uszu dotarły okrzyki dobiegające nie tylko z
widowni, ale i stołu jurorskiego. Okrzyki pełne przerażenia i zaprzeczenia.
Miałam ich w garści. Tego właśnie pragnęłam. Znów nad kimś panować, grać na
czyichś uczuciach…
Oślepiająca błyskawica
uderzyła swą zielenią prosto w pierś mojej przeciwniczki, zwalając ją z nóg.
Snape dopadł mnie dopiero w momencie, kiedy ciało dziewczyny z głuchym hukiem
uderzyło o deski podestu, na którym walczyłyśmy. Poczułam silny uścisk
profesora na swoim nadgarstku; jeszcze nigdy nie widziałam takiego przerażenia
w jego czarnych, pustych, przepełnionych mrozem oczach, co wywołało tylko mój
donośny śmiech. Brzmiał okropnie.
W tej chwili przypomniał mi
się rzekomy śmiech królowej Anglii, Anny Boleyn, odbijający się echem od murów
Tower, a była to ostatnia rzecz w jej życiu. Ten właśnie śmiech. Znałam to z
opowieści Armanda i nigdy nie przypuszczałam, że będę w ten sam sposób
rechotała.
Natomiast blondynka
podźwignęła się na drżących straszliwie nogach, blada z przerażenia. Jej
różdżka leżała porzucona kilka metrów od niej. Przez trybuny przebiegło
doskonale słyszalne westchnienie. Znów wygrałam, lecz musiałam za to zapłacić
wysoką cenę.
- Uważasz to za śmieszne? –
wysyczał Snape tak, aby nikt więcej nas nie usłyszał.
- Oczywiście – odparłam,
wciąż dumna ze swojego wyczynu.
Nie było to nic
niesamowitego, jednak fałszywa mordercza klątwa była moim genialnym pomysłem,
który narodził się w mojej głowie kilkanaście sekund przed jego zrealizowaniem,
jak większość fenomenalnych konceptów, których dokonałam.
Jednak nie był to prawdziwy
pojedynek. Okazało się, że Barty miał rację. Owszem, była to kolejna
konkurencja, którą wygrałam, lecz nie bez ujemnych punktów. Nie tylko Snape
wykazał się swoim brakiem humoru w tych sprawach. Pozostali jurorzy pomyśleli
tak samo jak on i odjęli mi punkty za niesmaczne żarty. Byłam tego dnia w tak
wyśmienitym nastroju, że nawet to niesprawiedliwe traktowanie nie zrobiło na
mnie najmniejszego wrażenia. Byłam szczęśliwą kandydatką do tytułu kolejnej
zwyciężczyni Siedmioboju Magicznego.
~*~
Kolejnego rozdziału możecie
się spodziewać tego samego dnia, kiedy rocznica na DF, czyli we czwartek. Mam
nadzieję, że owe dary zostaną przed moją pielgrzymką przez Was szczęśliwie
przyjęte. Pragnę Was też zaprosić na moją pierwszą miniaturkę (jest to
Dramione), tutaj macie mojego nowego
bloga. Proszę, bądźcie dla mnie wyrozumiali xD
A do bitwy coraz mniej czasu…
~Areti
OdpowiedzUsuń6 sierpnia 2013 o 10:41
Hahaha :D genialny pojedynek! Przez chwilę naprawdę sądziłam, że Sophie ją zabije :D Nie płakałabym z tego powodu :P Jedynie szkoda, że tak krótko, ale skoro następny rozdział ma być w czwartek to jakoś to przeżyje ;) bo już się nie mogę doczekać co będzie dalej :D A tak wgl to szkoda, że Sophie jest skłócona z Czarnym Panem :C
Pozdrawiam.
6 sierpnia 2013 o 11:03
UsuńJa wiem, że chcielibyście, abym jak najszybciej wpakowała ją do łóżka Czarnego Pana, ale nie ma tak dobrze xD
Wróciłam do regularnego dodawania postów, oczywiście, obawiam się, że to się trochę zmieni, kiedy zacznę studia, ale te wakacje mogę jeszcze wykorzystać xD
~Areti
Usuń6 sierpnia 2013 o 16:30
Hahaha nie no, może nie od razu do łóżka :P Myślę, że sam Barty jej (na razie) wystarczy xD Po prostu lubiłam czytać o tej innej stronie Voldemorta :))
7 sierpnia 2013 o 08:41
UsuńO, to dobrze, bo ja lubię pisać o tej innej stronie Voldka, dlatego stworzyłam Dark-Love-Riddle, aby móc pisać o wszystkim xD
~_Wika_
OdpowiedzUsuń6 sierpnia 2013 o 11:11
Rozdział całkiem przyjemny, lekko się czyta. Sophie wygrała, co raczej nie było zaskoczeniem =) Ale najbardziej mnie rozśmieszył moment, jak się natknęła na Draco i Sapphire w sypialni xD
Jeszcze jedno zadanie, bitwa i czas Sophie w Hogwarcie dobiegnie końca. Ciekawa jestem, jak potoczą się później jej losy?
6 sierpnia 2013 o 11:40
UsuńCiekawa jestem, jak obstawiacie: kto przeżyje, kto zginie, czy będę trzymać się kanonu w tym momencie, czy nie… xD
~_Wika_
Usuń6 sierpnia 2013 o 13:14
Myślę, że do ostatniej chwili będziesz nas trzymać w niepewności, a później zaskoczysz wszystkich śmiercią osoby, która miała znaczny wpływ na fabułę =)
7 sierpnia 2013 o 08:40
UsuńZapewne tak, ale przecież jej śmierć wtedy też będzie mieć wpływ na fabułę xD Ludzie nie znikają ot tak xD
~Patrycja
OdpowiedzUsuń6 sierpnia 2013 o 12:03
No cóż, rozdział, jak zwykle, świetny. Choć nie, ten jest raczej fenomenalny, z kolei wiem, że na pewno i tak lepsze będą opisy bitwy. Dobrze tak tej z Wizard’s College, ma co chciała. A Snape trochę mnie zaczyna wkurzać mimo wszystko. Cóż, scena w której Sophie zobaczyła Dracona i Sapphire w mocno dwuznacznej sytuacji, musiało mocno odznaczyć się na jej psychice. Wiedzieć, a zobaczyć… Szczególnie że to jej „przyjaciółka” i były chłopak.
Pail może nie jest zbyt mądra, ale za to niewiele musi się martwić i to jest jej zaleta. Nie zamęcza swoimi problemami, bo ich nie ma xD
Ja osobiście, nie obstawiam kto umrze, kto nie, ale mam nadzieję że w bitwie odejdziesz od kanonu, to będzie taki bonusik dla nas, żebyśmy głodni wydarzeń, nie czytali tego co w książce :P
Tymczasem pozdrawiam i życzę miłego dnia i weny ;D
Patrycja
6 sierpnia 2013 o 12:25
UsuńNo pewnie, a dobrze wiecie, jak ja nie lubię trzymać się kanonu ;> Ale nic nie chcę mówić, żeby nie było xD
~Patrycja
Usuń6 sierpnia 2013 o 15:06
O Wielka Frozenko, uchyl choć rąbka, skrywanej przez Ciebie, ogromnej tajemnicy! ;P
7 sierpnia 2013 o 08:39
UsuńOkej, powiem tyle, że będę i nie będę w 100% trzymała się kanonu. Nic nie zmienię, ale zmienię wszystko xD
~Anna Renner
OdpowiedzUsuń7 sierpnia 2013 o 22:56
mam ostro porytą banię i nie wiem co to spowodowało. hahahahhaha, nadal mam bekę z pojedynku xd. eeeeeeeeeeeeej, a co by było jakbyś zabiła Sophie? mwahahahahahhahahahahha chciałabym, oj chciałabym. a tymczasem czekam ^.^
7 sierpnia 2013 o 23:17
UsuńOstatnio hahaha xD
Właśnie też się zastanawiam. Tzn. wiem, co bym zrobiła, ale zastanawiam się, co WY byście zrobili xD