Jacques
czekał cierpliwie na progu, odziany w gruby, skórzany płaszcz i wielką,
futrzaną czapkę, chroniącą przed mrozem jego ostrzyżoną na jeża fryzurę i uszy.
Uściskał mnie, zanim jeszcze wpuściłam go do środka. Kiedy zamknęłam drzwi, nie
mogłam przestać się uśmiechać. Tak bardzo tęskniłam za jego obecnością, był dla
mnie przecież bardzo ważną osobą… co prawda ostatnio zapomniałam o nim, za co
było mi wstyd, jednak radość z jego niezapowiedzianej wizyty całkowicie
przyćmiła inne uczucia.
- Przepraszam, że nie
pisałam… tyle się działo… Opowiadaj, co tam u ciebie? – zapytałam, kiedy
Jacques zdjął futrzaną czapkę i gruby, ciepły płaszcz. – Moich rodziców nie ma,
udali się do swoich przyjaciół, Weasleyów, ja jestem z nimi tak jakby…
skłócona…
- Gdybyś nie miała z kimś
konfliktu, nie byłabyś sobą – zaśmiał się. W tym żarcie było sporo prawdy, gdyż
nie pamiętam dnia, w którym nie byłabym z kimś poróżniona.
Weszliśmy do kuchni, która
zazwyczaj zastępowała nam salon i usiedliśmy przy stole. Dopiero wtedy zauważyłam,
jak Jacques się zmienił. Był nieco starszy, poważniejszy i jakby… bardziej
zmęczony. Zastanawiałam się, co przez ten czas robił. Może miał
jakąś narzeczoną? Albo działał w tajemnicy po którejś ze stron? Ja oczywiście
byłam zbyt sentymentalna, zawsze stawiałam rodzinę ponad wszystko, nawet
sprawiedliwość, więc potrafiłabym mu nawet wybaczyć, gdyby spiskował przeciwko
mnie, choć bardzo by mnie to zraniło. Dlatego nie chciałam wiedzieć i
postanowiłam nie pytać. Dla dobra swego własnego sumienia. I tak już gryzłam
się tym, że znałam miejsce pobytu Harry’ego Pottera, a nie podzieliłam się tą
informacją z Lordem Voldemortem, choć ten tak chciwie spijał z ust każdego, kto
miał na ten temat cokolwiek do powiedzenia, każde słowo.
- Chciałem ci powiedzieć to
już dawno – podjął na nowo, kiedy podałam herbatę. – Wracam do Paryża. Muszę
tam załatwić kilka spraw.
Nie dałam po sobie poznać, że
to zdanie wywołało w moim sercu nieopisany ból. Nawet uśmiechnęłam się krzywo,
zachęcając go do dalszej rozmowy. Nigdy nie rozmawiałam o mojej Ojczyźnie.
Nigdy nawet o niej nie myślałam. Po prostu nie chciałam się niepotrzebnie
zadręczać. Już dawno pogodziłam się z decyzją Czarnego Pana, który nigdy nie
wyrazi zgody na mój powrót do Francji. Oczywiście, mogłam się łudzić, że kiedyś
mi to wyjaśni… A teraz nie chciałam nawet myśleć o Paryżu, aby nie budzić w
sobie tego maleńkiego ognika nadziei…
- I pogodziłem się z bratem.
Trochę to trwało, ale w końcu sam przyszedł do mnie, aby porozmawiać – dodał.
Ta informacja skutecznie odwróciła moją uwagę od ponurych myśli.
- Naprawdę? Nie wierzę, że
sam z siebie wyciągnął rękę na zgodę! – zawołałam, a serce zabiło mi mocniej w
piersi.
Tak naprawdę nie chciałam
jakiegoś niesamowitego pojednania z dawną rodziną, aczkolwiek zależało mi na tym,
aby w końcu zapanował spokój, przynajmniej między mną a rodzicami. Nie
oczekiwałam tego oczywiście od Czarnego Pana, on nienawidził każdego, z tym
także już dawno się pogodziłam. Natomiast pojednanie dwóch skłóconych braci to
cudowny, potężny krok naprzód! Byłam zachwycona, kiedy o tym się dowiedziałam.
- Ja również byłem tym
zaskoczony – rzekł Jacques, kiwając głową w sposób, którego nie powstydziłby
się sędziwy, doświadczony przez życia staruszek. – Jednak najwyraźniej każdy
wcześniej czy później dojrzewa do pewnych decyzji… Mam nadzieję, że na ciebie
też przyjdzie pora.
- Na mnie? – zdziwiłam się,
nie wierząc własnym uszom.
- A twój konflikt z
rodzicami? – zapytał i uniósł lekko brwi. – Rozumiem, że posiadasz takie, a nie
inne poglądy, przyjaciele Ghostów mają inne… To wasza sprawa. Ale tak naprawdę
ta cała historia z Bonitusem i Melanią ma związek z czymś zupełnie innym.
Spojrzałam na niego spode
łba, nieco zawstydzona, gdyż już wiedziałam, co miał na myśli. Mimo wszystko
spytałam:
- Niby z czym?
- Z tym, że ani ty, ani oni
nie potraficie się przyznać do błędu.
Tak, to była prawda. Jednak
to oni najbardziej zawinili. Jak mogli przegnać swoją córkę z domu? Nawet,
jeśli był to tylko chwilowy odruch, ośmielę się nawet stwierdzić, że był on
niesamowicie głupi, ponieważ Melania sama wepchnęła mnie w łapy swego brata,
który tylko czekał na okazję. I wykorzystał ją maksymalnie. Jednak w
tłumaczenie, że powodem nienawiści Melanii do mnie było moje rzekome
podobieństwo do Anzelma… Cóż za infantylne i idiotyczne wyjaśnienie! W które
zresztą na początku sama uwierzyłam… Teraz jednak, kiedy już trochę dorosłam i
zrozumiałam wiele spraw, których wcześniej nie byłam w stanie pojąć, wiem, że
moja matka jest zbyt inteligentną i dumną osobą, aby ukrywać się za tak głupimi
wykrętami. Tam musiała być kolejna tajemnica. Sekret, i to tak wielki, że
odkrycie go mogłoby zapewne zniszczyć życie nie tylko im, ale i mnie samej.
Przełknęłam maleńki łyk
słodkiej herbaty z cytryną.
- Masz rację. Ale to oni
rozpoczęli to wszystko. Narobili zbyt wiele zła – przyznałam.
- A ty możesz uczynić sporo
dobrego. Możesz zakończyć to wszystko.
Nic już nie
odpowiedziałam.
Dopiliśmy herbatę,
porozmawialiśmy jeszcze trochę o bardziej ogólnych sprawach, głównie o
Hogwarcie i wielkich zmianach, które w nim nastały, do tego opowiedziałam
wujowi o moim udziale w Siedmioboju Magicznym, każde zdanie opisałam mu
niezwykle dokładnie, zwłaszcza to ostatnie, z którym nie miałam
najprzyjemniejszych wspomnień. Złapałam się na tym, że mimo wszystko było to dla
mnie niesamowicie emocjonujące wydarzenie, przeżywałam każdą konkurencję, mniej
lub bardziej, ale jednak przejmowałam się tym. Czułam gniew, kiedy coś nie szło
po mojej myśli, lecz także odczuwałam radość, gdy wygrywałam albo zdobywałam
bardzo wysoką liczbę punktów. Same zadania, mimo że nie były dla mnie jakoś
niesamowicie trudne, sprawiały mi swego rodzaju przyjemność. Mogłam legalnie
sprawdzać regularnie swoje zdolności magiczne, z zachwytem obserwować, jak
rosną, jak… zmieniają się.
Później nasza rozmowa zeszła
na ostatnie wydarzenia. Wiedziałam, że to bardzo delikatny temat, Jacques też
to czuł, więc staraliśmy się unikać niektórych nazwisk, epizodów, dat… Wolałam
porozmawiać o czymś innym, bałam się, że wuj za chwilę zapyta o Lorda
Voldemorta.
- To wszystko jest bardziej
stresujące, niż mi się wydawało – mruknęłam, wpatrując się w swoje stopy, kiedy
szliśmy powoli lekko rozmokniętą, błotnistą ścieżką przez martwy jeszcze sad. –
Myślałam, że skoro jestem jego… moja rodzina będzie całkowicie bezpieczna. Że
będą żyli tak, jak wcześniej. Ale najpierw prawie zabili Livię, wilkołak, który
jest pod naszą kontrolą, zaatakował ją. Gdyby nie… A teraz Bes. Nie wygląda
najlepiej, chyba za bardzo się przejmuje tym wszystkim.
- Przykro mi. Ale sama
przyznaj, Śmierciożercy to nie osoby, które kierują się w życiu moralnością i
złotymi zasadami swoich dziadków – rzekł. – Obiecają ci jedno, a zrobią drugie.
Jacques
został ze mną do samego powrotu rodziców. Bes i Sethi słabo znali mojego wuja,
choć nie dziwiłam im się, ja sama przecież niedawno go poznałam. Usiadłam
cichutko w kącie kuchni, kiedy Ghostowie i Serpens spoczęli przy stole.
Rozmawiali krótko i raczej o niczym konkretnym, wiadomo. Musieli najpierw
dowiedzieć się czegoś o sobie, aby obdarzyć się wzajemnie zaufaniem.
Przysłuchiwałam się temu uważnie, obserwując jednocześnie Jacquesa i rodziców.
Serpens na początku sprawiał wrażenie, jakby obserwował przez dłuższą chwilę
Bes, która nie zwróciła na to uwagi. Zapewne chciał sprawdzić, czy to, co
mówiłam o jej kiepskim stanie zdrowie to prawda. Ucieszyłam się w duchu, że
powoli znajdują wspólny język, ponieważ bardzo lubiłam młodszego brata Bonitusa
i wierzyłam, że nasza znajomość może z czasem przerodzić się w piękną przyjaźń.
*
Nadszedł
ostatni wieczór mojego pobytu w domu. Następnego ranka musiałam jakimś cudem
przedostać się do Hogwartu. Planowałam najpierw deportować się do dworu
Malfoyów, a później, z kominka Lucjusza przenieść się za pomocą sieci Fiuu do
kominka Slughorna. Nie chciałam widzieć się ze Snape’em sam na sam, wciąż
czułam wstyd na samo wspomnienie owej tragicznej dla mnie nocy w puszczy. Przez
cały mój pobyt w domu łudziłam się, choć nie jawnie oczywiście, że może dostanę
jakąś sowę od Czarnego Pana, że może będzie chciał ze mną o tym wszystkim
porozmawiać… Jednak on milczał. Będąc prawie w desperacji, pewnego dnia
zapytałam Bes, wykręcając sobie ręce:
- Czy… czy przyszedł do mnie
jakiś list?
Matka spojrzała na mnie znad
książki, nie podejrzewając niczego.
- Nie, od tygodnia nie przyleciała
żadna sowa – odparła i powróciła do lektury. Wbiegłam więc z powrotem po
schodach do swojego pokoju.
Jednak ostatniego wieczora
zdarzyło się coś niesamowitego. Hmm, cóż. Niesamowite to może
nieodpowiednie słowo, przecież mogłam się domyślić, że tak się stanie. On jest
przecież tak sentymentalny i uwielbia symbole… A przecież od zawsze temu
zaprzeczał. I z pewnością będzie kłamał dalej, choć dowody na to są oczywiste.
Było już niesamowicie późno,
moi rodzice poszli spać jakieś dwie godziny temu, ale ja nadal leżałam na łóżku
w otaczającym mnie mroku, świecąc sobie tylko różdżką i czytając książkę.
Właśnie na tych feriach wielkanocnych zdałam sobie sprawę, jak dawno tego nie
robiłam, a jak bardzo mi tego brakowało. Co jakiś czas zerkałam na kamienny
posąg Buddy, aby się upewnić, że wszystkie kadzidełka wciąż dymią. Ten zapach
niezwykle stępiał moje zmysły, mroczył mój umysł i sprawiał, że miałam problem
z wyczuciem obecności człowieka. Jednak tej osoby nie mogłabym
zauważyć, choćby powietrze było całkowicie czyste.
Na lewym przedramieniu
poczułam mocne pieczenie. Tak, już wiedziałam, kto niepokoił mnie ostatniej
nocy. Nie teleportowałam się jednak. Poczułam, że muszę podejść do okna… byłam
jak zaczarowana, choć wiedziałam, że nikt nie był w stanie rzucić na mnie
żadnego zaklęcia. Zatem wyszłam szybko na parapet i wyjrzałam na zewnątrz. Moim
oczom ukazała się tylko nieprzenikniona ciemność i… jakieś maleńkie,
niebieskawe światełko, kuszące, jak gorąca gwiazda. Bez zastanowienia opadłam
miękko na błotnistą, klejącą, wonną ziemię i podążyłam za przynętom.
Wiedziałam, że czynię nierozsądnie, jednak byłam gotowa na odparcie każdego
ataku. Różdżka w pogotowiu, oczy szeroko otwarte, uszy wsłuchane w ciszę, a
sylwetka nieco pochylona. Jednak nic się nie wydarzyło, a ja szłam, szłam i
szłam… a światełko w ogóle się nie przybliżało.
Dotarłam do sadu. Tam
poczułam lekki niepokój, więc rozejrzałam się szybko. Nie bałam się, lecz
uczucie, które niespodziewanie mnie ogarnęło, nie należało do
najprzyjemniejszych. Pomyślałam, że muszę znajdować się już blisko celu, choć
majacząca ponad metr nad ziemią, świecąca kuleczka nie zbliżyła się do mnie ani
o cal. Przyspieszyłam więc kroku. Nie mogłam znieść tego mrowienia na karku i
nieprzyjemnych dreszczy po obu bokach, a kiedy szłam szybciej, czułam się też o
wiele lepiej. W pewnym momencie zobaczyłam jakiś ciemny kształt. Był to wysoki,
smukły mężczyzna, a stał tak nieruchomo, jak posąg. Nie wydzielał też żadnego
zapachu, nie słyszałam żadnego brzęczenia myśli, szumu krwi…
Na początku pomyślałam: Armand?
Jednak to nie był on.
Wiedziałam też, że Marius również nie mógł mnie odwiedzić, gdyż był obecnie
gdzieś na Wschodzie. Słyszałam jakieś echo jego myśli właśnie z tamtego
obszaru.
Wyprostowałam się i zapaliłam
różdżkę, a moim oczom ukazała się upiornie blada i nienaturalna twarz Lorda
Voldemorta. Aż odskoczyłam, wydając z siebie zduszony okrzyk przerażenia, choć
wcale nie poczułam strachu. Był to raczej szok spowodowany jego tak zmienioną
postacią.
Zaśmiał się drwiąco i zakręcił
swoją różdżką w powietrzu koło, a majacząca w oddali, błękitna gwiazda
zniknęła.
- Jak łatwo cię nabrać… I jak
łatwo posiąść cechy Żywego Trupa, nie będąc martwym – przemówił. Jego głos był
tak zimny i szyderczy jak zwykle. Ze mną rzadko w ten sposób rozmawiał,
przeważnie porzucał chłód na rzecz czegoś na kształt koślawej czułości.
Natychmiast się opanowałam.
Schowałam różdżkę do kieszeni i utkwiłam wzrok w wuju, oczekując, aż znowu się
odezwie. W końcu to on mnie wezwał i z pewnością nie uczynił tego, aby mi się
pochwalić swoimi umiejętnościami, o których do tego momentu nie wiedziałam.
- Muszę z tobą porozmawiać na
temat ostatniego nieporozumienia – zaczął podejrzanie spokojnym i niewinnym
tonem głosu, choć w jego oczach błyszczały już groźne iskierki. – Niby spałaś
normalnie w Hogwarcie, uczyłaś się w bibliotece, uczęszczałaś na lekcje… A
nagle szmalcownicy znajdują nieprzyzwoicie podobną do ciebie dziewczynę w
namiocie Pottera. Zaskakujące, nie uważasz?
- Niesamowite. To chyba magia
– zadrwiłam, krzyżując ręce na piersiach. W oczach Voldemorta zamigotało
ostrzeżenie typu Uważaj, jesteś już blisko granicy. Ja jednak nie
przejęłam się tym ani trochę. Wciąż byłam wściekła na wuja, do tego doszedł
żal, że tak ostatnio chłodno i oficjalnie się ze mną obchodził.
Czarny Pan rozluźnił się
nieco. Oparł się nonszalancko o pień niskiej jabłonki i zaczął bawić się
różdżką, przetaczając ją pomiędzy długimi, kościstymi palcami, jak to miał w
zwyczaju. To milczenie zdało mi się całą wiecznością, choć trwało zaledwie kilkanaście
sekund, podczas których zastanawiałam się, czy zamierza mnie ukarać za moje
nieposłuszeństwo.
W końcu odezwał się jeszcze
bardziej tajemniczo, niż przedtem, a jego głos brzmiał jak cichy powiew
chłodnego wiatru zimą:
- Zawiodłaś mnie, nie będę
tego ukrywał. Okłamałaś nie tylko Snape’a i moich Śmierciożerców, ale okłamałaś
także i mnie. I nie mówię już o twojej wycieczce, doskonale wiem, że opuszczasz
Hogwart, kiedy tylko chcesz, nikt nie ma na to żadnego wpływu, nawet ja. Jednak
nie spotkałaś się ani z Armandem, ani nawet ze swoimi rodzicami, tylko
poleciałaś prosto do Harry’ego Pottera. Wiedziałaś, gdzie on jest i przez tyle
czasu mi nie powiedziałaś. To mogę uznać za zdradę.
Parsknęłam drwiącym śmiechem.
- Oczywiście, tobie można
mnie oszukiwać, ale jeśli ja już coś przed tobą zatajam, to jest wielka zdrada!
– odpowiedziałam mu, wciąż szczerząc się okropnie. Było to rozbawienie
pomieszane z narastającym gniewem i rozgoryczeniem, gromadzącym się we mnie
podczas naszego ostatniego, bardzo intymnego spotkania. – Nie wiedziałam, gdzie
się ukrywa Potter, po prostu teleportowałam się i pojawiłam się w jego
namiocie. To nie moja wina, że mam zdolności, których ty nigdy nie posiądziesz.
Powinieneś się z tym pogodzić, a nie wyciągać mnie w nocy z łóżka tylko po to,
aby robić jakieś śmieszne wyrzuty.
- Doskonale, za to ja posiadłem
w tym czasie bardzo wiele kobiet i nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to cudowne
uczucie w końcu się od ciebie uwolnić. Może powinnaś zaakceptować to, że
istnieją czarownice, które również są w stanie dać mi to, co ty – te słowa
wywołały we mnie jeszcze większy gniew, a w żołądku poczułam nieprzyjemny
uścisk.
- Spodziewałam się po tobie
jakiegoś bardziej elokwentnego argumentu, niż to, że rzucasz na mugolki
zaklęcie Imperius, gwałcisz je, a potem mordujesz. I czego ja nie mam, co one
mają? Czystą krew? Powiem ci! Przebywam z tobą i nikt mnie do tego nie zmusza,
gdyby nie ja, byłbyś sam, jak palec i przegrałbyś we wszystkim.
- Na chwilę obecną całkiem
nieźle sobie radzę, nie potrzebuję cię…
Moja ręka sama powędrowała w
kierunku jego twarzy. Odbiłam się od błotnistego podłoża, aż cmoknęło, a dłoń z
ostrym trzaskiem uderzyła w policzek mego wuja. Wszystko nagle umilkło. Głosy w
mojej głowie niczego już nie szeptały, krew przestała szumieć mi w uszach, a w
sadzie znowu zapanował spokój. Był jednak przepełniony swego rodzaju napięciem.
Patrzyłam pustymi oczami w twarz Czarnego Pana, a on trzymał się za pulsujący
policzek i przyglądał mi się, zaskoczony tym, co się właśnie wydarzyło. Tak trwaliśmy,
usiłując zapanować nad dygotaniem ciał, aby nie pokazać sobie nawzajem tego,
jak bardzo nas to wszystko zszokowało.
Voldemort pierwszy odzyskał
oddech.
- Sophie…
Cofnęłam się, aby nie
pozwolić się mu dotknąć. Wyciągnął rękę, aby pochwycić moje ramię. Uniosłam
jednak dłonie tak, jakbym chciała się przed nim obronić. Nie mogłam już na
niego patrzeć, wypowiedział o jedno zdanie za dużo. To wystarczyło, abym mogła
przestać myśleć o nim w jakikolwiek przychylny sposób. Te ostatnie słowa były
kroplą, która przepełniła czarę. Runęło wszystko, co budowaliśmy przez tyle
miesięcy. Znów się od siebie oddaliliśmy, a ja nie potrafiłam sobie wyobrazić
po tym, co powiedział, że kiedyś wszystko będzie dobrze.
- Nie… Mam już dość. Jestem
prawdopodobnie jedyną osobą, która, koniec końców, zawsze była ci wierna. A
jeśli w to nie wierzysz…
Wzruszyłam jeszcze ramionami
i odeszłam.
Mój świat na tę noc się
skończył. Gdy wróciłam do łóżka, nie płakałam. Nie rozpaczałam. Nawet o tym nie
myślałam. Zapadłam w sen, który miał przynieść ulgę, a był tylko
nieprzeniknioną, lodowatą czernią.
~*~
No i jest Voldemort, wedle
życzenia. Do bitwy o Hogwart zostało coraz mniej rozdziałów, więc powoli się
szykujcie, w zasadzie za kilkanaście dni każdy odcinek może być właśnie tym
początkiem końca. Nie mogę uwierzyć, że to tak blisko. Praktycznie od pierwszej
rocznicy tego wyczekiwałam i zawsze zdawało się to dla mnie tak… odległe. Ale
dość o tym, jeszcze będzie czas na pisanie o bitwie. Założyłam nową sondę. Tak,
tak, oto ja. Muszę sobie nawalić wszystkiego, bo bym nie była sobą. Tym razem
założyłam bloga, gdzie będę pisać miniaturki. Wiadomo, od czasu do czasu, aby
odetchnąć od długich fabuł. A sonda ma mi pomóc wybrać pierwszy temat takiej
miniaturki. Tutaj macie link i głosujcie! Pierwsze opowiadanko już w weekend xD
Dedykacja dla Patrycji :*
~Patrycja
OdpowiedzUsuń1 sierpnia 2013 o 21:43
No cóż po pierwsze muszę podziękować za dedykację, chyba nawet wiem za co ją dostałam ;P
Był Voldzio, był Jaques, byli Ghostowie, brakuje tylko Darli jak Ci już mówiłam ;P Zdziwiło mnie że Voldemort tak spokojnie zareagował na całą sytuacje i nadal nie wiem jak on może oskarżać tyle razy Sophie o zdradę, ona jest, mimo wszystko, jego najwierniejszą, bynajmniej według mnie.
Nie chcę żebyś kończyła siostrzenicę po bitwie, masz kontynuować ją dalej!!! Tymczasem kończę.
Serdecznie pozdrawiam :)
Patrycja
1 sierpnia 2013 o 21:48
UsuńNo pewnie, że będę kontynuować! O ile będziecie czytać i wyrażać swoje opinie na temat tego, co piszę, na każdy możliwy sposób :)
Taaak, zgadłaś Jacquesa i nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem! Ty mi chyba z tyłu głowy wyrastasz, jak Voldek Quirrellowi i wiesz, o czym myślę xD Uuu, zaczynam się bać, bo może już wiesz, jaki będzie wynik bitwy :O
~Patrycja
Usuń2 sierpnia 2013 o 10:20
Nie, tego niestety nie wiem, choć nie powiem, kusząca jest ta wiedza ;)
2 sierpnia 2013 o 11:13
UsuńA żebyś wiedziała ;>
~Tenebris Lupus
OdpowiedzUsuń4 sierpnia 2013 o 13:41
Ja cię tylko o jedno proszę, nie rób mi tego, i nie zabijaj Czarnego Pana w Bitwie ;___;
Proszę c;
4 sierpnia 2013 o 13:56
UsuńWidzę, że Wy już wszyscy żyjecie bitwą! Ja nie wiem, co będzie, jak już zakończę opisywać bitwę, nikt SCP nie będzie czytał xD