Rozdział zawiera wątki erotyczne, sceny
nieprzeznaczone dla dzieci, dlatego życzę miłego czytania xD
*
Zamek Reigi Sakusha, wbrew pozorom, był
naprawdę ogromny i piękny, podobnie jak Hogwart, pełen tajemnic i
nierozwiązanych zagadek. Otrzymałam średnich rozmiarów komnatę, w której po
balu miałam spędzić noc. Pokój urządzony był po japońsku - wszędzie dominowała
prostota oraz brak zbędnych dekoracji. Ściany miały barwę bladego, wpadającego
w szarość błękitu, a delikatne, niskie, drewniane łóżko ustawiono naprzeciwko
drzwi, dokładnie po środku pomieszczenia. W kącie ujrzałam swój spakowany
kufer. Mimo tego skrajnego wręcz minimalizmu, czułam klimat tego kraju. Jako
reprezentantka otrzymałam wyznaczony pokój, lecz reszta uczniów, która przybyła
tutaj ze mną, aby podziwiać popisy uczestników zapewne nocowała w szkolnym
wagonie lub mniej luksusowych komnatach.
Bal rozpoczynał się już za niecałą godzinę.
Miałam mało czasu na przygotowanie, jednak pomysł na kreację już dawno zaświtał
mi w głowie. Potrzebowałam jednak pomocy jednego z moich niezwykle
"wiernych" przyjaciół. Dlatego wezwałam do siebie moją najlepszą i najbardziej oddaną towarzyszkę, Sapphire, której
pokrótce wyjaśniłam, w czym mogła mi usłużyć. Oczywiście dziewczyna starała się
wszystko robić jak najdokładniej, ja jednak nie dałam się temu zwieść. Już
dawno wybaczyłam jej podłe występki, aczkolwiek nie zapomniałam o nich i teraz
byłam o wiele bardziej ostrożna. Czasami bywałam w melancholijnym nastroju,
wtedy cierpiałam z powodu narastającej wciąż samotności, jednak gdy wracała mi
siła, stawałam się jeszcze bardziej zimna i twarda.
Posłusznie, nie mówiąc przy tym ani słowa,
rozłożyłam ręce, aby Sapphire mogła owinąć mnie w talii szerokim, śnieżnobiałym
pasem. Miałam już na sobie czerwone, lśniące kimono z delikatnego jedwabiu,
takiego, jakim szczycą się Japończycy. Ozdobione było białymi i kremowymi ptaszkami,
obsiadającymi brązowe, nagie gałęzie. Podczas gdy Sapphire upinała mi włosy
oraz umieszczała w nich kolory o ciepłych barwach, ja, trzymając w dłoni małe
lusterko, malowałam usta czerwoną szminką. Nie potrzebowałam dodatkowo wybielać
swojej twarzy - była tak upiornie blada, że nie powstydziłaby się jej żadna
gejsza. Bez wyjątku.
- Jesteś piękna - powiedziała na końcu
Sapphire, przyglądając mi się z uwielbieniem. W moich oczach błysnęła
podejrzliwość, zachowałam ją jednak tylko dla siebie, grzecznie podziękowałam i
również skomplementowałam jej kreację na dzisiejszy bal.
Ślizgonka ubrana była w z pozoru ładną, lecz
zbyt prostą, kremową, długą do ziemi suknię z błyszczącej satyny, której
cienkie ramiączka pokrywały najprawdziwsze, lecz maleńkie diamenciki. Między
piersiami miała maleńką łezkę, natomiast z tyłu ciągnął się za nią króciutki,
koronkowy tren. Włosy miała pokręcone w piękne, lśniące loki, a te opadały jej
miękkimi, kasztanowymi falami na nagie plecy. Urocza i delikatna. W środku
jednak gnijąca, niczym książkowy Dorian Gray.
W milczeniu opuściłyśmy komnatę, Sapphire
powiedziała tylko coś na temat zamku, no i że boi się zabłądzić. Odpowiedziałam
jej lekkim wzruszeniem ramion. ja sama nie odczuwałam tego, przecież miałam w
sobie ten pierwiastek wampirycznej cudowności, który nie pozwoliłby mi się
zgubić.
Dotarłyśmy do komnaty, w której miał odbyć się
bal. Już z oddali usłyszałyśmy muzykę. Charakterystyczną, delikatną,
uspokajającą i japońską. Trochę sę spóźniłyśmy, większość uczniów już dobrze
się bawiła. Bardzo łatwo można było rozpoznać osoby uczące się w Reigi Sakusha
i przyjezdnych. Niekoniecznie po zachowaniu, ale i po stroju. Szaty japońskiej
młodzieży były o wiele bardziej ekstrawaganckie i dziwaczne, mało tego, były
także pozbawione smaku, można rzec. W ogóle nie potrafiłam odnaleźć w nich choć
odrobiny zachowanej tradycji. Jednak uczniowie innych szkół wyglądali przy nich
jak szare, pozbawione charakteru kaczątka. Gdzieś kątem oka dostrzegłam
odzianego w klasyczną czerń Dracona oraz wdzięczącą się do niego Pansy w
różowej, wydekoltowanej sukience odsłaniającej kolana. Coś zagotowało się we
mnie, lecz nie ze złości, tylko raczej zażenowania. Gdybym to ja była w takiej
sytuacji, już dawno pozwoliłabym mu odejść do innej. Sapphire stojąca u mojego
boku poruszyła się lekko, niespokojnie, jakby przez chwilę analizowała to, co
widzi. W końcu chyba podjęła decyzję, bo ruszyła przyspieszonym krokiem w ich
stronę, a na jej twarzy zapłonęło rozdrażnienie. Zatrzymała się gwałtownie przy
dwójce Ślizgonów, aby wdać się w głupią i błahą kłótnię z Pansy. A ja zostałam
sama. Znów zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu znajomych twarzy. Większość z
nich znałam, ale nie były to osoby, z którymi chciałam spędzić ten wieczór.
Zwłaszcza uczniowie z Reigi Sakusha patrzyli na mnie jakoś dziwnie, jakbym była
zupełnie naga, skażona. Natomiast młodzież z Hogwartu zdawała się zachwycać
moją kreacją, najwyraźniej żadne z nich nie pomyślało, aby ubrać się stosownie
do klimatu i kultury panującej w owym kraju.
W końcu odnalazłam wzrokiem osobę, która, nie
ukrywam, była najbardziej pożądana przeze mnie właśnie tego wieczora. Barty
stał oparty plecami o kamienną ścianę i rozmawiał beztrosko ze Snape'em. Obaj
byli w znakomitych humorach, można było nawet pokusić się o mniemanie, iż na
twarzy Mistrza Eliksirów widniał cień pobłażliwego uśmiechu. Dwaj mężczyźni
ubrani byli oczywiście w nieodłączną czerń, jednak strój Bartemiusza znacznie
różnił się od zwyczajnej, codziennej szaty profesora Snape'a. Jego powrót do
dawnego stylu ubierania się nieco mnie zaskoczył, choć miałam pewne hipotezy...
być może skłonił go do tego uczynku powrót do Hogwartu. To tutaj nauczył się
wszystkiego, co związane nie tylko ze światem czarodziejów, ale i zaczął
kształtować swoje zdanie na temat polityki oraz tego, co dzieje się w kraju.
Podeszłam do nich, starając się trzymać głowę
jak najwyżej, aby zarazem wyglądało to naturalnie. Nie mogłam dać zbić się z
tropu. Zignorowałam uniesioną lekko brew Snape'a; domyślał się, że nie
zrezygnuję z okazji, aby uczynić coś dziwacznego. Nie interesowała mnie jednak
jego opinia. Ważny był dla mnie tylko ten uśmiech Barty'ego i jego urocze,
pełne blasku spojrzenie, kiedy pochylał się nisko, aby musnąć ustami wierzch
mojej dłoni. Ja również nie mogłam powstrzymać delikatnego, choć trochę
tajemniczego uśmiechu, który mimowolnie wkradł się na moją twarz. Nie
potrafiłam okazywać emocji tylko samymi wargami, kiedy byłam szczęśliwa, śmiały
się także moje oczy, gdy zaś czułam wściekłość - te płonęły niczym rozjarzone
ogniem.
Ta milcząca chwila bardzo mi się podobała. Nie
potrzebowaliśmy słów, aby cieszyć się sobą nawzajem, mimo obecności tych
wszystkich ludzi. Wszystko jedno - znajomych czy obcych. Dobrze znałam swoją
porywczą i władczą naturę, zawsze to ja wolałam nad wszystkimi dominować. Teraz
jednak poczułam się niesamowicie bezbronna i uległa, jednak to uczucie odnosiło
się tylko i wyłącznie do niego. Reszta zgromadzonych w tej sali wciąż mogła
tylko i wyłącznie padać mi do stóp. Byłam od nich silniejsza. Czułam aurę
bijącą od każdego z nich, a dotyczyło to między innymi uczniów z zagranicznych
szkół. Nie znali poczucia zagrożenia tak dobrze jak młodzież ucząca się w
Hogwarcie. To na terenach państwa, gdzie znajdowała się owa szkoła odbywały się
obecnie najstraszniejsze rzeczy, o których nikomu dotąd się nie śniło.
Bartemiusz chciał powiedzieć, że bardzo mu się
podobam, ale chyba wyczytał w moich oczach, że ja to już wiem, dlatego zamknął
usta i w gruncie rzeczy nie wypowiedział ani słowa. Uśmiechnęłam się, widząc
jego bezradność w tej dziedzinie magii, którą ja już dawno opanowałam do
perfekcji. A zawdzięczałam to tylko i wyłącznie czarodziejskiej krwi, którą tak
chętnie pragnęłam mu ofiarować. Wystarczyło tylko, aby poprosił. Aby powiedział
słowo. Wyraził chęć. Zapragnął posiąść ten szkarłatny medalion, który był
zaledwie na wyciągnięcie ręki. Teraz jednak on chciał ode mnie zupełnie czegoś
innego, czegoś bardzo ludzkiego, niesamowicie prostego, choć tak naprawdę było
to... głębsze, niż by się mogło komukolwiek wydawać. W naszym wypadku zmierzało
to do czegoś innego, nie byłam do końca pewna, do czego, aczkolwiek miałam
nadzieję, że znajdzie swój koniec w wieczności.
- Chcę, żebyś ze mną zatańczył - wyraziłam swe
życzenie cicho i uprzejmie, choć miałam nadzieję, że zabrzmiało na tyle
stanowczo, aby Crouch nie mógł tak po prostu wymigać się głupią wymówką. Od
zawsze uważał, że nie powinien mieszać się do czegoś tak "wzniosłego"
jak muzyka.
Jednak Barty nie odmówił. Poprowadził mnie
dalej, na parkiet, gdzie zakręcił mną lekko dookoła. Wcale nie był niezgrabny w
tym, co robił i jak się poruszał, wręcz przeciwnie, było w tym dużo precyzji i,
choć nie znał tak doskonale taktyki, jak Armand, był niezwykle uroczy oraz
przede wszystkim świeży. Jego włosy wirowały dookoła naszych twarzy przy
kolejnych obrotach, a trzymał mnie tak blisko, że widziałam praktycznie
wszystkie piegi na jego nosie, te granatowe, ciemne obwódki dookoła
błyszczących, modrych, prawie lazurowych tęczówek, a przede wszystkim jego
białe, równe zęby, które migały pomiędzy wargami, kiedy uśmiechał się szerzej.
Był szczęśliwy, a ja nie potafiłam przeboleć, że nie widziałam w jego ustach
ukrytych ostrych, śmiercionośnych kłów.
- Jesteś pięknym śmiertelnikiem - musiałam mu
to przyznać i, choć była to tylko drobna, miła uwaga, sprawiła mu wiele
radości.
- Wiem, że nie chciałabyś, aby tak pozostało -
odparł, a w jego oczach rozbłysło coś, co było zupełnie niezgodne z jego nieco
pobladłym uśmiechem. Jemu... podobał
się związek z
istotą tak odmienną od reszty zwykłych ludzi. A i ja musiałam przyznać, że
takie życie na krawędzi, pomiędzy światem wiecznych i śmiertelnych było dla
mnie w jakiś sposób ważne. - Myślę jednak...
- Nie myśl - przerwałam mu nieco o wiele zbyt
stanowczo, niż planowałam, aczkolwiek osiągnęłam wymagany skutek: zamilkł,
patrząc na mnie pytająco. - Tańcz. Tylko tańcz.
Armand był w tym mistrzem. Jego bezwzględne
ruchy sprawiały, że nie potrzebowałam martwić się o technikę. Jednak taniec z
nim nie przyniósł mi nigdy takiej satysfakcji i przyjemności jak ten, w którym
tkwiłam razem ze swym ukochanym. Przestały liczyć się kroki, czułam, że frunę.
Moja dusza miała teraz skrzydła, choć byłam prawie pewna, że nic nie będzie już
w stanie oderwać jej od ziemi. A wszystko działo się tu, na tej przyciemnionej,
pełnej pachnącego wiśnią dymu i prostych uczniów sali, podczas zwyczajnego
balu. Dla nas nie było już pozostałych, młodych ludzi. Oni po prostu nie
istnieli, myślami byliśmy daleko. Gdzieś pomiędzy ludzkimi odruchami, a
anielską intuicją.
Wiedziałam, że to uczucie kiedyś się skończy.
Nie mogłam się powstrzymać, dlatego przycisnęłam swoje usta do jego warg, moje
powieki opadły leniwie, a pęd powietrza nagle ustał. Przestaliśmy wirować,
świat się zatrzymał i byliśmy już tylko my, jak wcześniej, lecz już bez muzyki,
która nadal trwała, choć nie docierała do nas. Dopiero po chwili odsunęłam
swoją twarz, patrząc nań pałającymi wciąż oczami. Nigdy dotąd nie czułam się
bardziej śmiertelna. Chwyciłam go za rękę i zawiodłam korytarzami do swojej
komnaty. Nie miałam pojęcia, jak tam trafiłam, nie potrafię sobie przypomnieć
drogi. Pamiętam jedynie odsuwane powoli drewniane drzwi z maleńkimi,
prostokątnymi, papierowymi witrażami, chwilę później stałam już przed nim
spokojna i opanowana, patrząc szeroko otwartymi oczami na jego twarz, dając
przyzwolenie i dostęp do mojego ciała. Barty odrzucił gdzieś na bok swoją
skórzaną, wysłużoną już nieco kurtkę, po czym pochwycił mocno pas oplatający
mnie w talii i rozwiązał go. Dzięki temu moje szkarłatne kimono szybko opadło
na drewnianą, wbrew pozorom ciepłą podłogę. Teraz stałam przy nim całkiem naga,
prędko zniknęły także kwiaty z moich włosów, podtrzymująca je ostra, czarna
szpilka również wylądowała na ziemi. Tak wiele minut przygotowań tylko po to,
aby ten śmiertelny rozbójnik zniszczył je w jednej zaledwie minucie. Znajdował
przyjemność w tym powolnym rozbieraniu mnie z owej orientalnej kreacji,
skupiając się jednocześnie na penetrowaniu mojego ciała delikatnymi, acz
stanowczymi dłońmi. Był mimo wszystko opanowany.
Teraz to ja stałam się poczuć pewność siebie,
lecz z marnym skutkiem. Barty zdawał się całkowicie panować nade mną, a ja
odkryłam w nim moc, która zawsze towarzyszyła Czarnemu Panu. Wiedziałam, że ta
noc będzie różniła się od pozostałych i - być może - przyszłych. Drżącymi
dłońmi zaczęłam szukać jakiegokolwiek guzika w jego ubraniu, wszystko, aby
tylko zająć czymś ręce. Jakimś cudem udało mi się pozbawić go górnej części
garderoby, wciąż jednak odnosiłam być może mylne wrażenie, że Barty stał się
nagle czymś na kształt wampira, który odbiera mi nie krew, lecz moc. Mą siłę i
niezależność.
Dopiero po jakimś czasie udało mi się powrócić
do siebie. Nie trwało to długo, choć ja czułam się tak, jakby minęło wiele
godzin, podczas których Bartemiusz obsypywał moją szyję pocałunkami. Niektóre z
nich były bardzo delikatne, inne zaś namiętne i niecierpliwe, acz brakowało im
niepotrzebnego chaosu i szarpaniny. Odważyłam się, aby spojrzeć mu w oczy.
Chwilę przed tym ogarnęła mnie niewyjaśniona fala strachu, którą mogłam
tłumaczyć jedynie obawą przed ujrzeniem w jego oczach zupełnie innego
Barty'ego. Tak się jednak nie stało, mimo stanowczości wyraźnie malującej się
na jego twarzy, widniało na niej również ciepło. Uśmiechnęłam się, kiedy udało
mi się rozmontować jakimś cudem jego pasek. Tym razem pocałował mnie w usta,
boleśnie kąsając dolną wargę, jedną ręką szukając czegoś na moich nagich,
wygiętych do tyłu w nieznaczny łuk plecach, drugą zaś uniósł mnie bez
najmniejszego trudu. Nigdy nie udało mi się wzbudzić we mnie takiego pożądania,
jak właśnie dziś. Zero alkoholu, zero jakichkolwiek wspomagaczy. Muzyka
uczyniła to wszystko. To ona była dla mnie najlepszym narkotykiem. Teraz jednak
w ogóle o niej nie myślałam, w mojej głowie był tylko Barty, tylko jego
pocałunki, jego delikatne, a zarazem stanowcze dłonie oraz dotyk jego ciepłego,
nagiego, śmiertelnego ciała, który doprowadzał do szaleństwa moje wampiryczne
zmysły. Nawet nie wiem, kiedy opadliśmy na miękkie łóżko, tonąc w rozkosznych
uściskach, zapominając o całym świecie. Tak bardzo go kochałam, że zapragnęłam
stać się z nim jednym ciałem i jedną duszą tu i teraz. W tej chwili.
Szeptał mi do ucha jakieś francuskie słowa,
lecz nie potrafiłam ich zrozumieć, co wprawiło mnie w lekkie zakłopotanie,
którego starałam się nie okazać. Byliśmy od siebie oddaleni na tak długi czas,
że poczułam się tak, jakbym właśnie miała kochać się z nim po raz pierwszy,
choć nie było we mnie lęku. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Delikatne
pieszczoty, którym poddawał moje ciało bardzo różniły się od tych, które znałam.
Powiódł mnie na łóżko, przyciskając sobą do miękkiego materaca. Zsunął się
niego niżej, a jego głowa znalazła się na wysokości moich piersi. Włosy prawie
całkowicie zasłoniły mu twarz, kiedy powoli przesuwał językiem po moich małych
sutkach, później żebrach i brzuchu. Był to niby drobny, mało znaczący gest,
jednak kiedy tak całował delikatnie moje ciało, tym samym rozpalał mnie coraz
bardziej.
Z ust wyrwało mi się ciche, lecz gwałtowne
westchnienie, a ja nie mogłam już powstrzymać moich warg, które wygięły się w
uśmiechu pełnym zaskoczenia. Barty w tym czasie przesunął powoli dłonią po moim
podbrzuszu i zaczął niebezpiecznie zbliżać się do moich intymnych części ciała.
W pewnej chwili jego twarz znów znalazła się przy mojej, jego usta już toczył
bój z moimi, jednak ta zdecydowana, aczkolwiek delikatna ręka wciąż pozostawała
na swoim dawnym miejscu, coraz natarczywiej kursować to w jedną, to w drugą
stronę, doprowadzając mnie do szaleństwa. Moje piersi unosiły się szybko w
nierównym oddechu, a ja, nieco zawstydzona, że tak szybko mnie złamał,
wyszeptałam na tyle stanowczo, na ile było mnie stać:
- Przestań...
Wywołał na moich ustach niepewny uśmiech, kiedy
zębami uszczypnął mnie lekko w ucho. Moja cicha prośba miała wręcz odwrotny
skutek, niż się spodziewałam. Jeszcze mocniej przycisnął mnie do materaca,
chwycił mocno za włosy i odchylił głowę do tyłu, lecz nie było w tym geście aż
takiej siły, by sprawiło mi to ból. Objęłam go ramionami i pochwyciłam jego
usta z tak ogromną namiętnością i pasją, jakiej się po sobie nie spodziewałam.
Zazwyczaj bywałam zimna w sprawach łóżkowych i oczywiście dominowałam. Teraz
jednak role zupełnie się zamieniły.
- Mam przestać? - zapytał zupełnie spokojnie,
choć czułam, że i nim targają od środka skrajne emocje: chęć przeciągnięcia
tego jak najdłużej oraz połączenia się ze mną w miłosnym uścisku, który od
wieków był czymś ponad cywilizację i kulturę. Teraz pragnęłam tylko jednego:
aby ta chwila trwała w nieskończoność, by te ciepłe, spragnione dłonie gładziły
moje ciało i na tysiące sposobów sprawiały przyjemność, która przenikała mnie
falami. Z moich ust wydarł się niechciany, całkowicie spontaniczny, nieco ochrypły
jęk, a ja sama wyszeptałam tylko nieskładne, przeciągłe "nie".
Bartemiusz ujął w obie dłonie moją twarz, a jego przymknięte nieznacznie oczy
płonęły najprawdziwszym, niezaspokojonym żarem. Trwaliśmy w długim, pełnym
pasji pocałunku, a miejsca, po których przesuwały się teraz jego palce - paliły
mnie niemiłosiernie. Serce szalało mi w piersi, wybijając zupełnie inny rytm,
niż serce Barty'ego, które również nie mogło usiedzieć spokojnie na miejscu.
Złączył się ze mną niespodziewanie, nagle, tak, że nie mogłam tego wcześniej
przewidzieć. Pasowaliśmy do siebie idealnie, oboje wkładaliśmy w ten miłosny
akt całe swoje dusze i serca, oboje zatracając się w nieziemskiej wręcz
rozkoszy. Mechanicznie zacisnęłam palce na jego plecach i ramionach, paznokcie
wbiły się w to śmiertelne, jakby stworzone z najdelikatniejszego jedwabiu
ciało. Z jego każdym kolejnym, coraz szybszym ruchem odczuwałam potęgującą się
euforię. Całkowity brak panowania nad swoim ciałem już przyprawiała mnie w
zakłopotanie, lecz nie potrafiłam się na tym skupić, gdyż dłonie Barty'ego były
wciąż i wciąż bardziej zaborcze, błądziły po moich plecach, zsuwając się coraz
niżej.
Nie byłam już w stanie skupić się na oddawaniu
pocałunków. Umysł przyćmiła mi przedziwna, gęsta, złota mgła, której nie
potrafiłam przezwyciężyć. Przeszyła mnie szpila najwyższej, nieopisanej
rozkoszy, wyginając moje ciało w łuk, zaciskając moje palce na jego ramionach;
z gardła wyrwał mi się przeciągły jęk. Oboje przeżywaliśmy najcudowniejszą
chwilę tego wieczora, zatopieni w objęciach, pochłonięci sobą. Równocześnie.
Fala najcudowniejszej euforii zalała mnie i była taka, jak opisywali to
Nieśmiertelni - krótka, ulotna, lecz bardzo mocna. Bez porównania gorsza od
sączenia krwi. Pierwszy raz jednak nie miałam najmniejszej ochoty na
skosztowanie tego magicznego eliksiru, moje zmysły skierowane były w zupełnie
innym kierunku. Siła naszych uścisków opadła niczym nasze emocje. Opadliśmy na
łóżko, pośród poduszek, próbując zapanować nad ciężkimi oddechami i sennością.
Przez chwilę wydawało mi się, iż serce moje wyskoczy mi z piersi. Ręce i nogi
miałam jak z żelaza, ciężkie i niestabilne, powieki ciążyły mi nieznośnie, ja
jednak wciąż chciałam patrzeć na mego ukochanego, patrzeć bez końca i
rozkoszować się jego słodką śmiertelnością. Znów był tym bezradnym, delikatnym
chłopcem, niewinnym, czystym, bez żadnej, choćby najmniejszej skazy. A ja
powróciłam do swego ciała, znów zbrukałam go tym nieczystym, choć jakże
pięknym, miłosnym aktem. Chciałam tak myśleć, lecz wiedziałam, że coś się między
nami zmieniło, Barty stał się... równy wobec mnie. Leżał teraz już całkiem
spokojnie, opierając policzek na wierzchu swojej pięknej, kobiecej dłoni i
przyglądał mi się z najwyższym zainteresowaniem. Drugą rękę wyciągnął w moim
kierunku i przyciągnął mnie do siebie, aby móc swobodnie gładzić mnie po twarzy
i ramionach, bez końca bawić się kosmykami moich czarnych włosów... Uśmiechał
się do mnie jak anioł, zupełnie nie myśląc o tym, że jeszcze chwilę temu był
dla mnie jak rogaty diabeł - grzeszny i lubieżny, choć uroczy z tą swoją
niebiańską twarzyczką pochyloną nade mną, całującą bez opamiętania i tak
namiętnie, iż pozbawił mnie całkowicie rozumu. Przez tę długą, przepełnioną
milczeniem chwilę dochodziłam do siebie i, choć moje serce i oddech już dawno
się uspokoiły, ja wciąż leżałam i patrzyłam w jego uśmiechające się do mnie
radośnie oczy. Zdałam sobie sprawę, że moje usta również się śmieją, milcząc
jednocześnie. Przysunęłam się do niego jeszcze bliżej, aby złożyć na jego na
wpół rozchylonych wargach ciepły pocałunek, który miał być podziękowaniem za
tak cudownie spędzony wieczór, ale i ukazaniem mu swoich uczuć. Nie potrzebne
były słowa. O miłości nie trzeba było mówić, aby druga osoba wiedziała to, co
ja sama wiem.
Bez najmniejszych oporów pozwoliłam się mu
objąć, sama zaś przycisnęłam policzek do jego piersi, słysząc dokładnie, jak
bije jego serce i szumi krew. Złożył na moim czole ciepły, słodki pocałunek,
nie przestając gładzić moich włosów i nagiego ciała. Tuliłam głowę do jego
piersi, a on wciąż szeptał, jaka jestem piękna i jak bardzo mnie kocha. Czułam
jednak, że chciał mi coś udowodnić.
- Jesteś dla mnie za dobry - wyznałam i
uniosłam się nieco na rękach, aby okryć go swoim nagim, wciąż ciepłym ciałem.
Pochyliłam się bardzo nisko nad jego piersią i zaczęłam delikatnie całować jego
aksamitną, słonawą skórę, pieszcząc językiem wypukłe, twarde obojczyki i
płaskie, różowe sutki. Poczułam subtelny, ledwo wyczuwalny uścisk dłoni na
swoich ramionach, a do moich uszu dobiegło mnie ciche westchnienie. Pragnęłam
dopełnić jego rozkosz, dać mu to, na co nigdy przedtem się nie zdobyłam.
Wiedziałam, że było to proste, aczkolwiek dla mężczyzny bardzo ważne. A ja
chciałam, aby Barty wiedział, iż jestem i zawsze należałam tylko do niego. Bez
względu na to, co stało się dawno temu. W środowisku wampirów panowały zupełnie
odmienne reguły, zdrada znaczyła coś innego, lecz dziś chciałam być dla niego
tak śmiertelna, jak on był dla mnie. Poruszył się niespokojnie, kiedy zsunęłam
się jeszcze bardziej w dół, zdawałam sobie z tego sprawę, że dla niego była to
również całkowicie nowa sytuacja. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób go
uspokoić, co mu rzec. Nie okazywałam tego, ale ja również byłam nieco
przerażona.
Do tego momentu nie zdawałam sobie sprawy z
rozmiarów jego męskości, mało tego, nie miały dla mnie zbyt dużego znaczenia,
można powiedzieć. Do tego momentu. Rozluźnił się dopiero wtedy, kiedy po raz
pierwszy przesunęłam mocno zaciśniętymi wargami po jego przyrodzeniu. W górę i
w dół. Szybko ustaliłam rytm, a Barty odnalazł moją głowę i wplątał długie
palce w czarne włosy. Chciał pomóc mi w utrzymaniu tempa, jednak ja doskonale
panowałam nad wszystkim. Radością i prawdziwą rozkoszą była dla mnie wieść, iż
sprawia mu to przyjemność. Jego coraz to głośniejsze westchnienia, urywane
jęki, moje imię wypowiadane drżącym szeptem... wyrwało mu się przekleństwo,
kiedy był już bliski spełnienia, a ja przesunęłam czubkiem języka po
najwrażliwszej, odsłoniętej części jego intymnego miejsca. Było to niezwykle
dziwne, nienaturalne uczucie, aczkolwiek wypełniło mnie niesamowitą
satysfakcją. Biodra Croucha zaczęły lekko falować, podobnie jak pierś, powieki
miał zaciśnięte, ja zaś poczułam w ustach odrobinę gorącej, słonej, gęstej
cieczy. Jego dłonie wciąż mocno, zapewne bezwiednie, zaciskały się na moich
włosach, kiedy uniosłam głowę, drżąc jak w febrze, usiłując uspokoić szamoczące
się w piersi serce. Czułam, że policzki mi płoną, był to zapewne skutek
zmęczenia. Wdrapałam się wyżej, nie spuszczając wzroku ze swego ukochanego,
który po części powrócił już do siebie i teraz uśmiechał się ciepło, z lekkim
skrępowaniem. Wyglądał tak, jakby chciał coś rzec, jednak nie potrafił znaleźć
odpowiednich słów. Błękitne, przepełnione miłością oczy lśniły mu, kiedy
ujął moją twarz w dłonie. Czułam jego wargi na moich, język wsuwający się
niczym wąż do wnętrza mych ust i te delikatne, acz namiętne, pełne pasji
pocałunki, jego błądzące po moich plecach i ramionach ręce. Nie było w tym nic
niestosownego, choć tej nocy i tak już sporo nagrzeszyliśmy. Zacisnęłam palce
dookoła długiego, jasnego, miękkiego niczym jedwab kosmyka jego włosów i tak je
gładziłam, pieściłam, dopóki nie przestał mnie całować.
- Nie przestajesz mnie zaskakiwać - rzekł, gdy
odetchnęłam głęboko, aby przywrócić sobie jasność umysłu. - To było...
niesamowicie przyjemne. Chociaż z początku bałem się, że...
Przerwał mu mój śmiech, którego nie potrafiłam
opanować, a kły błysnęły w mdłym, pomarańczowym świetle świec. Nie musiał
kończyć, abym zrozumiała, co dokładnie miał na myśli. Przytuliłam policzek do
jego piersi, a on objął mnie tak, że z łatwością mogłam zatopić się w jego
czułych ramionach, będąc tak szczęśliwa, jak już od dawna nie byłam. Przez
chwilę jeszcze bawił się długimi, splątanymi kosmykami moich włosów, a za
każdym razem, kiedy dotykał skóry, przeszywały mnie rozkoszne dreszcze, serce
drżało mi w piersi, jednak słodkie zmęczenie wzięło górę nad namiętnością.
Teraz słyszałam już tylko szum płatków śniegu rozbijających się o szyby w
maleńkich oknach i rytmiczny, głęboki oddech Barty'ego. Oboje pogrążyliśmy się
we śnie, dzieląc ze sobą to cudowne uczucie odprężenia i spełnienia.
~*~
Zarówno my, jak i Sophie, mamy swoje Boże
Narodzenie. Pisałam ten rozdział dłużej, niż zazwyczaj, planowałam go
opublikować w Wigilię, ale wiecie, jak to jest. Młodszy brat plus święta...
Trudno się dostać do komputera. Mam nadzieję, że uda mi się coś jeszcze dodać
przez Nowym Rokiem :*
PS. Jest to pierwszy odcinek, gdzie dominują
sceny miłosne, dlatego proszę o wyrozumiałość.
~_Wika_
OdpowiedzUsuń26 grudnia 2012 o 15:17
Pierwsza!!!
Nowy rozdział stał się wisienką na moim świątecznym torcie leniuchowania. Cóż o nim powiedzieć? Po prostu cudowny. Czytało się go lekko, a jednocześnie ze wstrzymanym oddechem. Doskonale opisałaś emocje, które odczuwali Shopie i Barty.
Nowy wygląd całkiem fajny, klimatyczny =) Chociaż są Święta, to jakoś ich nie czuję… Brak śniegu, mrozu; tylko deszcz i chmury ;-(
26 grudnia 2012 o 15:57
UsuńDziękuję xD
Ja także jakoś nie czuję świąt, może dlatego, że nie było mnie podczas ich przygotowywania, no i miałam kupę spraw na głowie.
A tak w ogóle, to już do wszystkich Czytelników – skasowali mi bloga z linkami i wszystko muszę zacząć zbierać od początku. Dlatego jeśli prowadzicie jakieś blogi, to zostawcie mi ich adresy.
~Enigmatyczna
OdpowiedzUsuń27 grudnia 2012 o 01:09
Dobrze, że Ci skasowało linki, z tego co pamiętam, wiele z nich było mocno nieaktualnych ;)
Dziwi mnie Twój styl pisania. Widzę, że w ten rozdział włożyłaś naprawdę dużo serca, opisy przeżyć są bardzo głębokie i bogate. Błędów stylistycznych i językowych nie robisz. Jak więc możesz strzelać takie byki ortograficzne, jak „rzebra” czy „przesówać”? Gdybyś jeszcze była dysortografikiem… ale nie jesteś, to widać, bo te błędy są pojedyncze. I to jest dla mnie niezrozumiałe.
Co do treści rozdziału: rozśmieszyło mnie, gdy Barty pocałował Sophie zaraz po tym, jak dziewczyna miała w ustach jego intymną wydzielinę… no ale co kto lubi. Pomijam już fakt, że Sophie ma 17 lat xD
27 grudnia 2012 o 12:55
UsuńSophie jest dorosła (oczywiście w świecie czarodziejów), ale bohaterowie, jeśli są nimi czarodzieje, żyją właśnie w tym świecie. Poza tym w naszych czasach, jeśli dziewczyna śpi z chłopakiem i ma 17 lat, to nikogo to nie dziwi.
Aaa, właśnie, idealnie trafiłaś – jestem dysortograficzką, mam na to papier od psychologa, jeśli chcesz, mogę się nim pochwalić w następnym odcinku. Opublikuję screena :>
Nie rozumiem jednak jednej rzeczy. Może nie jesteś sentymentalna, ale ja jestem i utrata bloga z linkami jest dla mnie dużym ciosem, ponieważ właśnie te nieaktualne linki był dla mnie najważniejsze. Czasami wchodziłam sobie na nie i patrzyłam na te dawno już nieaktualne linki, pod którymi kryły się blogi moich pierwszych Czytelników. Pomijam oczywiście fakt, iż teraz mam spory problem z informowaniem osób, ponieważ historia w moim komputerze jest tak ustawiona, że sama kasuje się po tygodniu i nie mogę poinformować większości Czytelników o kolejnym rozdziale.
A co do tego rozdziału, to po prostu mój styl się ciągle zmienia, mam nadzieję, że na lepsze, przeczytaj rozdział numer 1 lub 2, potem 70, następnie 160, 290, a potem porównaj go do tego. Te cyfry są oczywiście przypadkowe, ale nawet jeśli ja czytam stare odcinki, to widzę, jak styl mojego pisania się zmienia.
~Enigmatyczna
Usuń27 grudnia 2012 o 14:39
No cóż, to, że 17-latek w świecie czarodziejów jest już dorosły, to tylko kwestia umowy, równie dobrze można by się było umówić, że takim wiekiem jest 15 lub 13 lat. Tak samo jak u nas 18… Ale czy jakikolwiek 13-, 15-, 17-, czy nawet 18-latek jest w dzisiejszych czasach samodzielny finansowo, tak rozgarnięty, że byłby sobie w stanie poradzić bez pomocy rodziców? Więc co tak naprawdę ta „dorosłość na papierze” wobec tego oznacza… Zwłaszcza, że wg naszego prawa seks można uprawiać od 15 lat (choć oglądać – dopiero od 18!) xD Nie wiem, czemu to ma służyć. Ale wracając do Twojego opowiadania: wiem, że to „nikogo” nie dziwi, jak 17-latka w dzisiejszych czasach uprawia seks. Ale czytając Twoje opowiadanie to się wydaje jeszcze bardziej normalne, takie zupełnie naturalne. Twoja Sophie jest tutaj całkowicie obdarta z dziewczęcości, jakby ktoś nie wiedział z całości opowiadania, że ona jest nastolatką, to wziąłby ją za „starą babę”.
Co do nieaktualnych linków, to miałam na myśli przede wszystkim te niedziałające. No ale czemu skasowali Ci tego bloga?
27 grudnia 2012 o 17:43
UsuńSkasowali, bo tak. Nie było tam posta tylko same ramki, nic obchodzi ich, że praktycznie codziennie wchodziłam na tego bloga. Nie zdziwiłabym się, gdyby któregoś dnia skasowali mi innego bloga, bo miałam nie takie tło, jak oni chcieli.
Też głowię się nad logiką naszego, polskiego prawa, doszłam jednak do wniosku, że nie ma to najmniejszego sensu.
Sophie po prostu taka jest. Z doświadczenia wiem, że osoba, która w życiu wiele przeszła, na dodatek od swoich najmłodszych lat, później jest swego rodzaju… dojrzalsza. Nie mogę wyjawić, dlaczego akurat Sophie taka jest, bo zdradziłabym fabułę, ale zanim ona się urodziła, to stało się coś, co było ściśle związane z nią samą. No, jeśli uda Ci się dotrwać do zakończenia bitwy o Hogwart, to się dowiesz.
~Enigmatyczna`
Usuń27 grudnia 2012 o 21:04
Dużo Ci jeszcze zostało rozdziałów do Bitwy? Sama nie mogę wywnioskować bo to co się dzieje u Ciebie a to co w książce Rowling dotyczy zupełnie innych bohaterów, wydarzeń, zupełnie wokół czego innego się obraca, Harry’ego Pottera praktycznie w tym wszystkim nie ma. No i czy na Bitwie zakończysz Siostrzenicę Czarnego Pana, czy będziesz kontynuować? Oczywiście mam nadzieję że Voldemort cudem nie przeżyje, to byłoby przegięcie.
27 grudnia 2012 o 21:13
UsuńKurde, nie wiem, dlaczego komentarz się pisze pod moją odpowiedzią, a pod Twoim komentarzem nie ma opcji „odpowiedz”. Cóż.
Tutaj wszystko dzieje się tak, jak u Rowling, przynajmniej jeśli chodzi o czas. Teraz właśnie jest Boże Narodzenie, a co za tym idzie, Harry i Hermiona odwiedzają Dolinę Godryka. Wszystko mam już obmyślone, nie powiem Ci, co uczynię z Voldemortem i czy będę kontynuować opowiadanie (wszystko zależy od stopnia przeżycia głównej bohaterki, jeśli Sophie umrze, nie będzie narratora), jednak postaram się to wszystko opisać godnie, ponieważ finał bitwy w Hogwarcie to rzecz bardzo ważna.
~Enigmatyczna
Usuń27 grudnia 2012 o 23:09
To Sophie jako wampirzyca może umrzeć? Trochę tego nie ogarniam.
28 grudnia 2012 o 15:24
UsuńA, bo to jest paradoks. Wszystko zależy od sposobu, w jaki wampir przemienia swoją ofiarę. Chodzi konkretniej o wymianę krwi. Jeżeli jest to tylko jednostronna, jak było w wypadku Sophie i Armanda, to powstaje takie… takie coś. Nigdy nie drażniło Cię to, że niby wampir, a jednak żyje w blasku dnia, je wszystkie posiłki, rośnie…?
~Caitlin
OdpowiedzUsuń27 grudnia 2012 o 19:21
Oh. My. God.
You killed it.
Rozdzaił fantastyczny. Już dawno nie czytałam nic z takimi wypiekami na twarzy i czegoś tak prawdziwego, realnego..!
Mmm. Barty przechodzi samego siebie. Ale niezły z niego świntuszek, huhu ;) chyba pierwszy raz Sophie nie panowała nad sobą…!
jeden mały błąd: „Teraz to ja stałam się poczuć pewność siebie [...]” – choba chodziło Ci o ‚starałam się’? ;))))
Buziaki!
27 grudnia 2012 o 19:25
UsuńOch, tak, jutro to poprawię, jak będę w bibliotece. Nienawidzę tego blog.pl, nawet, jeśli coś poprawię i zaktualizuję, to i tak błąd z powrotem wraca! Tak samo jest z akapitami, nie dość, że nie mogę tutaj go zrobić, to jak już mi się uda jako tako oddzielić tekst spacjami, to i to zżera :<
~Blackie.
OdpowiedzUsuń29 grudnia 2012 o 01:41
Mimo dominowania scen miłosnych rozdział jest cudowny. Długi i ciekawy. Mimo wszystko otacza go jakaś aura tajemniczości. Jednocześnie jest w miarę spokojny. Prawdziwe cudeńko.
29 grudnia 2012 o 11:11
UsuńWłaśnie bardzo chciałam, aby scena miłosna dominowała, zawsze pisałam erotyczne fragmenty tak na „odwal się”, teraz postanowiłąm to zmienić i zazwyczaj dominującą fizyczność zastąpić duchownymi uniesieniami xD