26 grudnia 2012

Rozdział 324

Rozdział zawiera wątki erotyczne, sceny nieprzeznaczone dla dzieci, dlatego życzę miłego czytania xD

*

Zamek Reigi Sakusha, wbrew pozorom, był naprawdę ogromny i piękny, podobnie jak Hogwart, pełen tajemnic i nierozwiązanych zagadek. Otrzymałam średnich rozmiarów komnatę, w której po balu miałam spędzić noc. Pokój urządzony był po japońsku - wszędzie dominowała prostota oraz brak zbędnych dekoracji. Ściany miały barwę bladego, wpadającego w szarość błękitu, a delikatne, niskie, drewniane łóżko ustawiono naprzeciwko drzwi, dokładnie po środku pomieszczenia. W kącie ujrzałam swój spakowany kufer. Mimo tego skrajnego wręcz minimalizmu, czułam klimat tego kraju. Jako reprezentantka otrzymałam wyznaczony pokój, lecz reszta uczniów, która przybyła tutaj ze mną, aby podziwiać popisy uczestników zapewne nocowała w szkolnym wagonie lub mniej luksusowych komnatach.
Bal rozpoczynał się już za niecałą godzinę. Miałam mało czasu na przygotowanie, jednak pomysł na kreację już dawno zaświtał mi w głowie. Potrzebowałam jednak pomocy jednego z moich niezwykle "wiernych" przyjaciół. Dlatego wezwałam do siebie moją najlepszą i najbardziej oddaną towarzyszkę, Sapphire, której pokrótce wyjaśniłam, w czym mogła mi usłużyć. Oczywiście dziewczyna starała się wszystko robić jak najdokładniej, ja jednak nie dałam się temu zwieść. Już dawno wybaczyłam jej podłe występki, aczkolwiek nie zapomniałam o nich i teraz byłam o wiele bardziej ostrożna. Czasami bywałam w melancholijnym nastroju, wtedy cierpiałam z powodu narastającej wciąż samotności, jednak gdy wracała mi siła, stawałam się jeszcze bardziej zimna i twarda.
Posłusznie, nie mówiąc przy tym ani słowa, rozłożyłam ręce, aby Sapphire mogła owinąć mnie w talii szerokim, śnieżnobiałym pasem. Miałam już na sobie czerwone, lśniące kimono z delikatnego jedwabiu, takiego, jakim szczycą się Japończycy. Ozdobione było białymi i kremowymi ptaszkami, obsiadającymi brązowe, nagie gałęzie. Podczas gdy Sapphire upinała mi włosy oraz umieszczała w nich kolory o ciepłych barwach, ja, trzymając w dłoni małe lusterko, malowałam usta czerwoną szminką. Nie potrzebowałam dodatkowo wybielać swojej twarzy - była tak upiornie blada, że nie powstydziłaby się jej żadna gejsza. Bez wyjątku.
- Jesteś piękna - powiedziała na końcu Sapphire, przyglądając mi się z uwielbieniem. W moich oczach błysnęła podejrzliwość, zachowałam ją jednak tylko dla siebie, grzecznie podziękowałam i również skomplementowałam jej kreację na dzisiejszy bal.
Ślizgonka ubrana była w z pozoru ładną, lecz zbyt prostą, kremową, długą do ziemi suknię z błyszczącej satyny, której cienkie ramiączka pokrywały najprawdziwsze, lecz maleńkie diamenciki. Między piersiami miała maleńką łezkę, natomiast z tyłu ciągnął się za nią króciutki, koronkowy tren. Włosy miała pokręcone w piękne, lśniące loki, a te opadały jej miękkimi, kasztanowymi falami na nagie plecy. Urocza i delikatna. W środku jednak gnijąca, niczym książkowy Dorian Gray.
W milczeniu opuściłyśmy komnatę, Sapphire powiedziała tylko coś na temat zamku, no i że boi się zabłądzić. Odpowiedziałam jej lekkim wzruszeniem ramion. ja sama nie odczuwałam tego, przecież miałam w sobie ten pierwiastek wampirycznej cudowności, który nie pozwoliłby mi się zgubić.
Dotarłyśmy do komnaty, w której miał odbyć się bal. Już z oddali usłyszałyśmy muzykę. Charakterystyczną, delikatną, uspokajającą i japońską. Trochę sę spóźniłyśmy, większość uczniów już dobrze się bawiła. Bardzo łatwo można było rozpoznać osoby uczące się w Reigi Sakusha i przyjezdnych. Niekoniecznie po zachowaniu, ale i po stroju. Szaty japońskiej młodzieży były o wiele bardziej ekstrawaganckie i dziwaczne, mało tego, były także pozbawione smaku, można rzec. W ogóle nie potrafiłam odnaleźć w nich choć odrobiny zachowanej tradycji. Jednak uczniowie innych szkół wyglądali przy nich jak szare, pozbawione charakteru kaczątka. Gdzieś kątem oka dostrzegłam odzianego w klasyczną czerń Dracona oraz wdzięczącą się do niego Pansy w różowej, wydekoltowanej sukience odsłaniającej kolana. Coś zagotowało się we mnie, lecz nie ze złości, tylko raczej zażenowania. Gdybym to ja była w takiej sytuacji, już dawno pozwoliłabym mu odejść do innej. Sapphire stojąca u mojego boku poruszyła się lekko, niespokojnie, jakby przez chwilę analizowała to, co widzi. W końcu chyba podjęła decyzję, bo ruszyła przyspieszonym krokiem w ich stronę, a na jej twarzy zapłonęło rozdrażnienie. Zatrzymała się gwałtownie przy dwójce Ślizgonów, aby wdać się w głupią i błahą kłótnię z Pansy. A ja zostałam sama. Znów zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu znajomych twarzy. Większość z nich znałam, ale nie były to osoby, z którymi chciałam spędzić ten wieczór. Zwłaszcza uczniowie z Reigi Sakusha patrzyli na mnie jakoś dziwnie, jakbym była zupełnie naga, skażona. Natomiast młodzież z Hogwartu zdawała się zachwycać moją kreacją, najwyraźniej żadne z nich nie pomyślało, aby ubrać się stosownie do klimatu i kultury panującej w owym kraju.
W końcu odnalazłam wzrokiem osobę, która, nie ukrywam, była najbardziej pożądana przeze mnie właśnie tego wieczora. Barty stał oparty plecami o kamienną ścianę i rozmawiał beztrosko ze Snape'em. Obaj byli w znakomitych humorach, można było nawet pokusić się o mniemanie, iż na twarzy Mistrza Eliksirów widniał cień pobłażliwego uśmiechu. Dwaj mężczyźni ubrani byli oczywiście w nieodłączną czerń, jednak strój Bartemiusza znacznie różnił się od zwyczajnej, codziennej szaty profesora Snape'a. Jego powrót do dawnego stylu ubierania się nieco mnie zaskoczył, choć miałam pewne hipotezy... być może skłonił go do tego uczynku powrót do Hogwartu. To tutaj nauczył się wszystkiego, co związane nie tylko ze światem czarodziejów, ale i zaczął kształtować swoje zdanie na temat polityki oraz tego, co dzieje się w kraju.
Podeszłam do nich, starając się trzymać głowę jak najwyżej, aby zarazem wyglądało to naturalnie. Nie mogłam dać zbić się z tropu. Zignorowałam uniesioną lekko brew Snape'a; domyślał się, że nie zrezygnuję z okazji, aby uczynić coś dziwacznego. Nie interesowała mnie jednak jego opinia. Ważny był dla mnie tylko ten uśmiech Barty'ego i jego urocze, pełne blasku spojrzenie, kiedy pochylał się nisko, aby musnąć ustami wierzch mojej dłoni. Ja również nie mogłam powstrzymać delikatnego, choć trochę tajemniczego uśmiechu, który mimowolnie wkradł się na moją twarz. Nie potrafiłam okazywać emocji tylko samymi wargami, kiedy byłam szczęśliwa, śmiały się także moje oczy, gdy zaś czułam wściekłość - te płonęły niczym rozjarzone ogniem.
Ta milcząca chwila bardzo mi się podobała. Nie potrzebowaliśmy słów, aby cieszyć się sobą nawzajem, mimo obecności tych wszystkich ludzi. Wszystko jedno - znajomych czy obcych. Dobrze znałam swoją porywczą i władczą naturę, zawsze to ja wolałam nad wszystkimi dominować. Teraz jednak poczułam się niesamowicie bezbronna i uległa, jednak to uczucie odnosiło się tylko i wyłącznie do niego. Reszta zgromadzonych w tej sali wciąż mogła tylko i wyłącznie padać mi do stóp. Byłam od nich silniejsza. Czułam aurę bijącą od każdego z nich, a dotyczyło to między innymi uczniów z zagranicznych szkół. Nie znali poczucia zagrożenia tak dobrze jak młodzież ucząca się w Hogwarcie. To na terenach państwa, gdzie znajdowała się owa szkoła odbywały się obecnie najstraszniejsze rzeczy, o których nikomu dotąd się nie śniło.
Bartemiusz chciał powiedzieć, że bardzo mu się podobam, ale chyba wyczytał w moich oczach, że ja to już wiem, dlatego zamknął usta i w gruncie rzeczy nie wypowiedział ani słowa. Uśmiechnęłam się, widząc jego bezradność w tej dziedzinie magii, którą ja już dawno opanowałam do perfekcji. A zawdzięczałam to tylko i wyłącznie czarodziejskiej krwi, którą tak chętnie pragnęłam mu ofiarować. Wystarczyło tylko, aby poprosił. Aby powiedział słowo. Wyraził chęć. Zapragnął posiąść ten szkarłatny medalion, który był zaledwie na wyciągnięcie ręki. Teraz jednak on chciał ode mnie zupełnie czegoś innego, czegoś bardzo ludzkiego, niesamowicie prostego, choć tak naprawdę było to... głębsze, niż by się mogło komukolwiek wydawać. W naszym wypadku zmierzało to do czegoś innego, nie byłam do końca pewna, do czego, aczkolwiek miałam nadzieję, że znajdzie swój koniec w wieczności.
- Chcę, żebyś ze mną zatańczył - wyraziłam swe życzenie cicho i uprzejmie, choć miałam nadzieję, że zabrzmiało na tyle stanowczo, aby Crouch nie mógł tak po prostu wymigać się głupią wymówką. Od zawsze uważał, że nie powinien mieszać się do czegoś tak "wzniosłego" jak muzyka.
Jednak Barty nie odmówił. Poprowadził mnie dalej, na parkiet, gdzie zakręcił mną lekko dookoła. Wcale nie był niezgrabny w tym, co robił i jak się poruszał, wręcz przeciwnie, było w tym dużo precyzji i, choć nie znał tak doskonale taktyki, jak Armand, był niezwykle uroczy oraz przede wszystkim świeży. Jego włosy wirowały dookoła naszych twarzy przy kolejnych obrotach, a trzymał mnie tak blisko, że widziałam praktycznie wszystkie piegi na jego nosie, te granatowe, ciemne obwódki dookoła błyszczących, modrych, prawie lazurowych tęczówek, a przede wszystkim jego białe, równe zęby, które migały pomiędzy wargami, kiedy uśmiechał się szerzej. Był szczęśliwy, a ja nie potafiłam przeboleć, że nie widziałam w jego ustach ukrytych ostrych, śmiercionośnych kłów.
- Jesteś pięknym śmiertelnikiem - musiałam mu to przyznać i, choć była to tylko drobna, miła uwaga, sprawiła mu wiele radości.
- Wiem, że nie chciałabyś, aby tak pozostało - odparł, a w jego oczach rozbłysło coś, co było zupełnie niezgodne z jego nieco pobladłym uśmiechem. Jemu... podobał się związek z istotą tak odmienną od reszty zwykłych ludzi. A i ja musiałam przyznać, że takie życie na krawędzi, pomiędzy światem wiecznych i śmiertelnych było dla mnie w jakiś sposób ważne. - Myślę jednak...
- Nie myśl - przerwałam mu nieco o wiele zbyt stanowczo, niż planowałam, aczkolwiek osiągnęłam wymagany skutek: zamilkł, patrząc na mnie pytająco. - Tańcz. Tylko tańcz.
Armand był w tym mistrzem. Jego bezwzględne ruchy sprawiały, że nie potrzebowałam martwić się o technikę. Jednak taniec z nim nie przyniósł mi nigdy takiej satysfakcji i przyjemności jak ten, w którym tkwiłam razem ze swym ukochanym. Przestały liczyć się kroki, czułam, że frunę. Moja dusza miała teraz skrzydła, choć byłam prawie pewna, że nic nie będzie już w stanie oderwać jej od ziemi. A wszystko działo się tu, na tej przyciemnionej, pełnej pachnącego wiśnią dymu i prostych uczniów sali, podczas zwyczajnego balu. Dla nas nie było już pozostałych, młodych ludzi. Oni po prostu nie istnieli, myślami byliśmy daleko. Gdzieś pomiędzy ludzkimi odruchami, a anielską intuicją.
Wiedziałam, że to uczucie kiedyś się skończy. Nie mogłam się powstrzymać, dlatego przycisnęłam swoje usta do jego warg, moje powieki opadły leniwie, a pęd powietrza nagle ustał. Przestaliśmy wirować, świat się zatrzymał i byliśmy już tylko my, jak wcześniej, lecz już bez muzyki, która nadal trwała, choć nie docierała do nas. Dopiero po chwili odsunęłam swoją twarz, patrząc nań pałającymi wciąż oczami. Nigdy dotąd nie czułam się bardziej śmiertelna. Chwyciłam go za rękę i zawiodłam korytarzami do swojej komnaty. Nie miałam pojęcia, jak tam trafiłam, nie potrafię sobie przypomnieć drogi. Pamiętam jedynie odsuwane powoli drewniane drzwi z maleńkimi, prostokątnymi, papierowymi witrażami, chwilę później stałam już przed nim spokojna i opanowana, patrząc szeroko otwartymi oczami na jego twarz, dając przyzwolenie i dostęp do mojego ciała. Barty odrzucił gdzieś na bok swoją skórzaną, wysłużoną już nieco kurtkę, po czym pochwycił mocno pas oplatający mnie w talii i rozwiązał go. Dzięki temu moje szkarłatne kimono szybko opadło na drewnianą, wbrew pozorom ciepłą podłogę. Teraz stałam przy nim całkiem naga, prędko zniknęły także kwiaty z moich włosów, podtrzymująca je ostra, czarna szpilka również wylądowała na ziemi. Tak wiele minut przygotowań tylko po to, aby ten śmiertelny rozbójnik zniszczył je w jednej zaledwie minucie. Znajdował przyjemność w tym powolnym rozbieraniu mnie z owej orientalnej kreacji, skupiając się jednocześnie na penetrowaniu mojego ciała delikatnymi, acz stanowczymi dłońmi. Był mimo wszystko opanowany.
Teraz to ja stałam się poczuć pewność siebie, lecz z marnym skutkiem. Barty zdawał się całkowicie panować nade mną, a ja odkryłam w nim moc, która zawsze towarzyszyła Czarnemu Panu. Wiedziałam, że ta noc będzie różniła się od pozostałych i - być może - przyszłych. Drżącymi dłońmi zaczęłam szukać jakiegokolwiek guzika w jego ubraniu, wszystko, aby tylko zająć czymś ręce. Jakimś cudem udało mi się pozbawić go górnej części garderoby, wciąż jednak odnosiłam być może mylne wrażenie, że Barty stał się nagle czymś na kształt wampira, który odbiera mi nie krew, lecz moc. Mą siłę i niezależność.
Dopiero po jakimś czasie udało mi się powrócić do siebie. Nie trwało to długo, choć ja czułam się tak, jakby minęło wiele godzin, podczas których Bartemiusz obsypywał moją szyję pocałunkami. Niektóre z nich były bardzo delikatne, inne zaś namiętne i niecierpliwe, acz brakowało im niepotrzebnego chaosu i szarpaniny. Odważyłam się, aby spojrzeć mu w oczy. Chwilę przed tym ogarnęła mnie niewyjaśniona fala strachu, którą mogłam tłumaczyć jedynie obawą przed ujrzeniem w jego oczach zupełnie innego Barty'ego. Tak się jednak nie stało, mimo stanowczości wyraźnie malującej się na jego twarzy, widniało na niej również ciepło. Uśmiechnęłam się, kiedy udało mi się rozmontować jakimś cudem jego pasek. Tym razem pocałował mnie w usta, boleśnie kąsając dolną wargę, jedną ręką szukając czegoś na moich nagich, wygiętych do tyłu w nieznaczny łuk plecach, drugą zaś uniósł mnie bez najmniejszego trudu. Nigdy nie udało mi się wzbudzić we mnie takiego pożądania, jak właśnie dziś. Zero alkoholu, zero jakichkolwiek wspomagaczy. Muzyka uczyniła to wszystko. To ona była dla mnie najlepszym narkotykiem. Teraz jednak w ogóle o niej nie myślałam, w mojej głowie był tylko Barty, tylko jego pocałunki, jego delikatne, a zarazem stanowcze dłonie oraz dotyk jego ciepłego, nagiego, śmiertelnego ciała, który doprowadzał do szaleństwa moje wampiryczne zmysły. Nawet nie wiem, kiedy opadliśmy na miękkie łóżko, tonąc w rozkosznych uściskach, zapominając o całym świecie. Tak bardzo go kochałam, że zapragnęłam stać się z nim jednym ciałem i jedną duszą tu i teraz. W tej chwili.
Szeptał mi do ucha jakieś francuskie słowa, lecz nie potrafiłam ich zrozumieć, co wprawiło mnie w lekkie zakłopotanie, którego starałam się nie okazać. Byliśmy od siebie oddaleni na tak długi czas, że poczułam się tak, jakbym właśnie miała kochać się z nim po raz pierwszy, choć nie było we mnie lęku. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Delikatne pieszczoty, którym poddawał moje ciało bardzo różniły się od tych, które znałam. Powiódł mnie na łóżko, przyciskając sobą do miękkiego materaca. Zsunął się niego niżej, a jego głowa znalazła się na wysokości moich piersi. Włosy prawie całkowicie zasłoniły mu twarz, kiedy powoli przesuwał językiem po moich małych sutkach, później żebrach i brzuchu. Był to niby drobny, mało znaczący gest, jednak kiedy tak całował delikatnie moje ciało, tym samym rozpalał mnie coraz bardziej.
Z ust wyrwało mi się ciche, lecz gwałtowne westchnienie, a ja nie mogłam już powstrzymać moich warg, które wygięły się w uśmiechu pełnym zaskoczenia. Barty w tym czasie przesunął powoli dłonią po moim podbrzuszu i zaczął niebezpiecznie zbliżać się do moich intymnych części ciała. W pewnej chwili jego twarz znów znalazła się przy mojej, jego usta już toczył bój z moimi, jednak ta zdecydowana, aczkolwiek delikatna ręka wciąż pozostawała na swoim dawnym miejscu, coraz natarczywiej kursować to w jedną, to w drugą stronę, doprowadzając mnie do szaleństwa. Moje piersi unosiły się szybko w nierównym oddechu, a ja, nieco zawstydzona, że tak szybko mnie złamał, wyszeptałam na tyle stanowczo, na ile było mnie stać:
- Przestań...
Wywołał na moich ustach niepewny uśmiech, kiedy zębami uszczypnął mnie lekko w ucho. Moja cicha prośba miała wręcz odwrotny skutek, niż się spodziewałam. Jeszcze mocniej przycisnął mnie do materaca, chwycił mocno za włosy i odchylił głowę do tyłu, lecz nie było w tym geście aż takiej siły, by sprawiło mi to ból. Objęłam go ramionami i pochwyciłam jego usta z tak ogromną namiętnością i pasją, jakiej się po sobie nie spodziewałam. Zazwyczaj bywałam zimna w sprawach łóżkowych i oczywiście dominowałam. Teraz jednak role zupełnie się zamieniły.
- Mam przestać? - zapytał zupełnie spokojnie, choć czułam, że i nim targają od środka skrajne emocje: chęć przeciągnięcia tego jak najdłużej oraz połączenia się ze mną w miłosnym uścisku, który od wieków był czymś ponad cywilizację i kulturę. Teraz pragnęłam tylko jednego: aby ta chwila trwała w nieskończoność, by te ciepłe, spragnione dłonie gładziły moje ciało i na tysiące sposobów sprawiały przyjemność, która przenikała mnie falami. Z moich ust wydarł się niechciany, całkowicie spontaniczny, nieco ochrypły jęk, a ja sama wyszeptałam tylko nieskładne, przeciągłe "nie". Bartemiusz ujął w obie dłonie moją twarz, a jego przymknięte nieznacznie oczy płonęły najprawdziwszym, niezaspokojonym żarem. Trwaliśmy w długim, pełnym pasji pocałunku, a miejsca, po których przesuwały się teraz jego palce - paliły mnie niemiłosiernie. Serce szalało mi w piersi, wybijając zupełnie inny rytm, niż serce Barty'ego, które również nie mogło usiedzieć spokojnie na miejscu. Złączył się ze mną niespodziewanie, nagle, tak, że nie mogłam tego wcześniej przewidzieć. Pasowaliśmy do siebie idealnie, oboje wkładaliśmy w ten miłosny akt całe swoje dusze i serca, oboje zatracając się w nieziemskiej wręcz rozkoszy. Mechanicznie zacisnęłam palce na jego plecach i ramionach, paznokcie wbiły się w to śmiertelne, jakby stworzone z najdelikatniejszego jedwabiu ciało. Z jego każdym kolejnym, coraz szybszym ruchem odczuwałam potęgującą się euforię. Całkowity brak panowania nad swoim ciałem już przyprawiała mnie w zakłopotanie, lecz nie potrafiłam się na tym skupić, gdyż dłonie Barty'ego były wciąż i wciąż bardziej zaborcze, błądziły po moich plecach, zsuwając się coraz niżej.
Nie byłam już w stanie skupić się na oddawaniu pocałunków. Umysł przyćmiła mi przedziwna, gęsta, złota mgła, której nie potrafiłam przezwyciężyć. Przeszyła mnie szpila najwyższej, nieopisanej rozkoszy, wyginając moje ciało w łuk, zaciskając moje palce na jego ramionach; z gardła wyrwał mi się przeciągły jęk. Oboje przeżywaliśmy najcudowniejszą chwilę tego wieczora, zatopieni w objęciach, pochłonięci sobą. Równocześnie. Fala najcudowniejszej euforii zalała mnie i była taka, jak opisywali to Nieśmiertelni - krótka, ulotna, lecz bardzo mocna. Bez porównania gorsza od sączenia krwi. Pierwszy raz jednak nie miałam najmniejszej ochoty na skosztowanie tego magicznego eliksiru, moje zmysły skierowane były w zupełnie innym kierunku. Siła naszych uścisków opadła niczym nasze emocje. Opadliśmy na łóżko, pośród poduszek, próbując zapanować nad ciężkimi oddechami i sennością. Przez chwilę wydawało mi się, iż serce moje wyskoczy mi z piersi. Ręce i nogi miałam jak z żelaza, ciężkie i niestabilne, powieki ciążyły mi nieznośnie, ja jednak wciąż chciałam patrzeć na mego ukochanego, patrzeć bez końca i rozkoszować się jego słodką śmiertelnością. Znów był tym bezradnym, delikatnym chłopcem, niewinnym, czystym, bez żadnej, choćby najmniejszej skazy. A ja powróciłam do swego ciała, znów zbrukałam go tym nieczystym, choć jakże pięknym, miłosnym aktem. Chciałam tak myśleć, lecz wiedziałam, że coś się między nami zmieniło, Barty stał się... równy wobec mnie. Leżał teraz już całkiem spokojnie, opierając policzek na wierzchu swojej pięknej, kobiecej dłoni i przyglądał mi się z najwyższym zainteresowaniem. Drugą rękę wyciągnął w moim kierunku i przyciągnął mnie do siebie, aby móc swobodnie gładzić mnie po twarzy i ramionach, bez końca bawić się kosmykami moich czarnych włosów... Uśmiechał się do mnie jak anioł, zupełnie nie myśląc o tym, że jeszcze chwilę temu był dla mnie jak rogaty diabeł - grzeszny i lubieżny, choć uroczy z tą swoją niebiańską twarzyczką pochyloną nade mną, całującą bez opamiętania i tak namiętnie, iż pozbawił mnie całkowicie rozumu. Przez tę długą, przepełnioną milczeniem chwilę dochodziłam do siebie i, choć moje serce i oddech już dawno się uspokoiły, ja wciąż leżałam i patrzyłam w jego uśmiechające się do mnie radośnie oczy. Zdałam sobie sprawę, że moje usta również się śmieją, milcząc jednocześnie. Przysunęłam się do niego jeszcze bliżej, aby złożyć na jego na wpół rozchylonych wargach ciepły pocałunek, który miał być podziękowaniem za tak cudownie spędzony wieczór, ale i ukazaniem mu swoich uczuć. Nie potrzebne były słowa. O miłości nie trzeba było mówić, aby druga osoba wiedziała to, co ja sama wiem.
Bez najmniejszych oporów pozwoliłam się mu objąć, sama zaś przycisnęłam policzek do jego piersi, słysząc dokładnie, jak bije jego serce i szumi krew. Złożył na moim czole ciepły, słodki pocałunek, nie przestając gładzić moich włosów i nagiego ciała. Tuliłam głowę do jego piersi, a on wciąż szeptał, jaka jestem piękna i jak bardzo mnie kocha. Czułam jednak, że chciał mi coś udowodnić.
- Jesteś dla mnie za dobry - wyznałam i uniosłam się nieco na rękach, aby okryć go swoim nagim, wciąż ciepłym ciałem. Pochyliłam się bardzo nisko nad jego piersią i zaczęłam delikatnie całować jego aksamitną, słonawą skórę, pieszcząc językiem wypukłe, twarde obojczyki i płaskie, różowe sutki. Poczułam subtelny, ledwo wyczuwalny uścisk dłoni na swoich ramionach, a do moich uszu dobiegło mnie ciche westchnienie. Pragnęłam dopełnić jego rozkosz, dać mu to, na co nigdy przedtem się nie zdobyłam. Wiedziałam, że było to proste, aczkolwiek dla mężczyzny bardzo ważne. A ja chciałam, aby Barty wiedział, iż jestem i zawsze należałam tylko do niego. Bez względu na to, co stało się dawno temu. W środowisku wampirów panowały zupełnie odmienne reguły, zdrada znaczyła coś innego, lecz dziś chciałam być dla niego tak śmiertelna, jak on był dla mnie. Poruszył się niespokojnie, kiedy zsunęłam się jeszcze bardziej w dół, zdawałam sobie z tego sprawę, że dla niego była to również całkowicie nowa sytuacja. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób go uspokoić, co mu rzec. Nie okazywałam tego, ale ja również byłam nieco przerażona.
Do tego momentu nie zdawałam sobie sprawy z rozmiarów jego męskości, mało tego, nie miały dla mnie zbyt dużego znaczenia, można powiedzieć. Do tego momentu. Rozluźnił się dopiero wtedy, kiedy po raz pierwszy przesunęłam mocno zaciśniętymi wargami po jego przyrodzeniu. W górę i w dół. Szybko ustaliłam rytm, a Barty odnalazł moją głowę i wplątał długie palce w czarne włosy. Chciał pomóc mi w utrzymaniu tempa, jednak ja doskonale panowałam nad wszystkim. Radością i prawdziwą rozkoszą była dla mnie wieść, iż sprawia mu to przyjemność. Jego coraz to głośniejsze westchnienia, urywane jęki, moje imię wypowiadane drżącym szeptem... wyrwało mu się przekleństwo, kiedy był już bliski spełnienia, a ja przesunęłam czubkiem języka po najwrażliwszej, odsłoniętej części jego intymnego miejsca. Było to niezwykle dziwne, nienaturalne uczucie, aczkolwiek wypełniło mnie niesamowitą satysfakcją. Biodra Croucha zaczęły lekko falować, podobnie jak pierś, powieki miał zaciśnięte, ja zaś poczułam w ustach odrobinę gorącej, słonej, gęstej cieczy. Jego dłonie wciąż mocno, zapewne bezwiednie, zaciskały się na moich włosach, kiedy uniosłam głowę, drżąc jak w febrze, usiłując uspokoić szamoczące się w piersi serce. Czułam, że policzki mi płoną, był to zapewne skutek zmęczenia. Wdrapałam się wyżej, nie spuszczając wzroku ze swego ukochanego, który po części powrócił już do siebie i teraz uśmiechał się ciepło, z lekkim skrępowaniem. Wyglądał tak, jakby chciał coś rzec, jednak nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Błękitne,  przepełnione miłością oczy lśniły mu, kiedy ujął moją twarz w dłonie. Czułam jego wargi na moich, język wsuwający się niczym wąż do wnętrza mych ust i te delikatne, acz namiętne, pełne pasji pocałunki, jego błądzące po moich plecach i ramionach ręce. Nie było w tym nic niestosownego, choć tej nocy i tak już sporo nagrzeszyliśmy. Zacisnęłam palce dookoła długiego, jasnego, miękkiego niczym jedwab kosmyka jego włosów i tak je gładziłam, pieściłam, dopóki nie przestał mnie całować.
- Nie przestajesz mnie zaskakiwać - rzekł, gdy odetchnęłam głęboko, aby przywrócić sobie jasność umysłu. - To było... niesamowicie przyjemne. Chociaż z początku bałem się, że...
Przerwał mu mój śmiech, którego nie potrafiłam opanować, a kły błysnęły w mdłym, pomarańczowym świetle świec. Nie musiał kończyć, abym zrozumiała, co dokładnie miał na myśli. Przytuliłam policzek do jego piersi, a on objął mnie tak, że z łatwością mogłam zatopić się w jego czułych ramionach, będąc tak szczęśliwa, jak już od dawna nie byłam. Przez chwilę jeszcze bawił się długimi, splątanymi kosmykami moich włosów, a za każdym razem, kiedy dotykał skóry, przeszywały mnie rozkoszne dreszcze, serce drżało mi w piersi, jednak słodkie zmęczenie wzięło górę nad namiętnością. Teraz słyszałam już tylko szum płatków śniegu rozbijających się o szyby w maleńkich oknach i rytmiczny, głęboki oddech Barty'ego. Oboje pogrążyliśmy się we śnie, dzieląc ze sobą to cudowne uczucie odprężenia i spełnienia.

~*~

Zarówno my, jak i Sophie, mamy swoje Boże Narodzenie. Pisałam ten rozdział dłużej, niż zazwyczaj, planowałam go opublikować w Wigilię, ale wiecie, jak to jest. Młodszy brat plus święta... Trudno się dostać do komputera. Mam nadzieję, że uda mi się coś jeszcze dodać przez Nowym Rokiem :*

PS. Jest to pierwszy odcinek, gdzie dominują sceny miłosne, dlatego proszę o wyrozumiałość.

14 komentarzy:

  1. ~_Wika_
    26 grudnia 2012 o 15:17

    Pierwsza!!!
    Nowy rozdział stał się wisienką na moim świątecznym torcie leniuchowania. Cóż o nim powiedzieć? Po prostu cudowny. Czytało się go lekko, a jednocześnie ze wstrzymanym oddechem. Doskonale opisałaś emocje, które odczuwali Shopie i Barty.
    Nowy wygląd całkiem fajny, klimatyczny =) Chociaż są Święta, to jakoś ich nie czuję… Brak śniegu, mrozu; tylko deszcz i chmury ;-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 26 grudnia 2012 o 15:57
      Dziękuję xD
      Ja także jakoś nie czuję świąt, może dlatego, że nie było mnie podczas ich przygotowywania, no i miałam kupę spraw na głowie.
      A tak w ogóle, to już do wszystkich Czytelników – skasowali mi bloga z linkami i wszystko muszę zacząć zbierać od początku. Dlatego jeśli prowadzicie jakieś blogi, to zostawcie mi ich adresy.

      Usuń
  2. ~Enigmatyczna
    27 grudnia 2012 o 01:09

    Dobrze, że Ci skasowało linki, z tego co pamiętam, wiele z nich było mocno nieaktualnych ;)

    Dziwi mnie Twój styl pisania. Widzę, że w ten rozdział włożyłaś naprawdę dużo serca, opisy przeżyć są bardzo głębokie i bogate. Błędów stylistycznych i językowych nie robisz. Jak więc możesz strzelać takie byki ortograficzne, jak „rzebra” czy „przesówać”? Gdybyś jeszcze była dysortografikiem… ale nie jesteś, to widać, bo te błędy są pojedyncze. I to jest dla mnie niezrozumiałe.

    Co do treści rozdziału: rozśmieszyło mnie, gdy Barty pocałował Sophie zaraz po tym, jak dziewczyna miała w ustach jego intymną wydzielinę… no ale co kto lubi. Pomijam już fakt, że Sophie ma 17 lat xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 27 grudnia 2012 o 12:55
      Sophie jest dorosła (oczywiście w świecie czarodziejów), ale bohaterowie, jeśli są nimi czarodzieje, żyją właśnie w tym świecie. Poza tym w naszych czasach, jeśli dziewczyna śpi z chłopakiem i ma 17 lat, to nikogo to nie dziwi.
      Aaa, właśnie, idealnie trafiłaś – jestem dysortograficzką, mam na to papier od psychologa, jeśli chcesz, mogę się nim pochwalić w następnym odcinku. Opublikuję screena :>
      Nie rozumiem jednak jednej rzeczy. Może nie jesteś sentymentalna, ale ja jestem i utrata bloga z linkami jest dla mnie dużym ciosem, ponieważ właśnie te nieaktualne linki był dla mnie najważniejsze. Czasami wchodziłam sobie na nie i patrzyłam na te dawno już nieaktualne linki, pod którymi kryły się blogi moich pierwszych Czytelników. Pomijam oczywiście fakt, iż teraz mam spory problem z informowaniem osób, ponieważ historia w moim komputerze jest tak ustawiona, że sama kasuje się po tygodniu i nie mogę poinformować większości Czytelników o kolejnym rozdziale.
      A co do tego rozdziału, to po prostu mój styl się ciągle zmienia, mam nadzieję, że na lepsze, przeczytaj rozdział numer 1 lub 2, potem 70, następnie 160, 290, a potem porównaj go do tego. Te cyfry są oczywiście przypadkowe, ale nawet jeśli ja czytam stare odcinki, to widzę, jak styl mojego pisania się zmienia.

      Usuń
    2. ~Enigmatyczna
      27 grudnia 2012 o 14:39

      No cóż, to, że 17-latek w świecie czarodziejów jest już dorosły, to tylko kwestia umowy, równie dobrze można by się było umówić, że takim wiekiem jest 15 lub 13 lat. Tak samo jak u nas 18… Ale czy jakikolwiek 13-, 15-, 17-, czy nawet 18-latek jest w dzisiejszych czasach samodzielny finansowo, tak rozgarnięty, że byłby sobie w stanie poradzić bez pomocy rodziców? Więc co tak naprawdę ta „dorosłość na papierze” wobec tego oznacza… Zwłaszcza, że wg naszego prawa seks można uprawiać od 15 lat (choć oglądać – dopiero od 18!) xD Nie wiem, czemu to ma służyć. Ale wracając do Twojego opowiadania: wiem, że to „nikogo” nie dziwi, jak 17-latka w dzisiejszych czasach uprawia seks. Ale czytając Twoje opowiadanie to się wydaje jeszcze bardziej normalne, takie zupełnie naturalne. Twoja Sophie jest tutaj całkowicie obdarta z dziewczęcości, jakby ktoś nie wiedział z całości opowiadania, że ona jest nastolatką, to wziąłby ją za „starą babę”.

      Co do nieaktualnych linków, to miałam na myśli przede wszystkim te niedziałające. No ale czemu skasowali Ci tego bloga?

      Usuń
    3. 27 grudnia 2012 o 17:43
      Skasowali, bo tak. Nie było tam posta tylko same ramki, nic obchodzi ich, że praktycznie codziennie wchodziłam na tego bloga. Nie zdziwiłabym się, gdyby któregoś dnia skasowali mi innego bloga, bo miałam nie takie tło, jak oni chcieli.
      Też głowię się nad logiką naszego, polskiego prawa, doszłam jednak do wniosku, że nie ma to najmniejszego sensu.
      Sophie po prostu taka jest. Z doświadczenia wiem, że osoba, która w życiu wiele przeszła, na dodatek od swoich najmłodszych lat, później jest swego rodzaju… dojrzalsza. Nie mogę wyjawić, dlaczego akurat Sophie taka jest, bo zdradziłabym fabułę, ale zanim ona się urodziła, to stało się coś, co było ściśle związane z nią samą. No, jeśli uda Ci się dotrwać do zakończenia bitwy o Hogwart, to się dowiesz.

      Usuń
    4. ~Enigmatyczna`
      27 grudnia 2012 o 21:04

      Dużo Ci jeszcze zostało rozdziałów do Bitwy? Sama nie mogę wywnioskować bo to co się dzieje u Ciebie a to co w książce Rowling dotyczy zupełnie innych bohaterów, wydarzeń, zupełnie wokół czego innego się obraca, Harry’ego Pottera praktycznie w tym wszystkim nie ma. No i czy na Bitwie zakończysz Siostrzenicę Czarnego Pana, czy będziesz kontynuować? Oczywiście mam nadzieję że Voldemort cudem nie przeżyje, to byłoby przegięcie.

      Usuń
    5. 27 grudnia 2012 o 21:13
      Kurde, nie wiem, dlaczego komentarz się pisze pod moją odpowiedzią, a pod Twoim komentarzem nie ma opcji „odpowiedz”. Cóż.
      Tutaj wszystko dzieje się tak, jak u Rowling, przynajmniej jeśli chodzi o czas. Teraz właśnie jest Boże Narodzenie, a co za tym idzie, Harry i Hermiona odwiedzają Dolinę Godryka. Wszystko mam już obmyślone, nie powiem Ci, co uczynię z Voldemortem i czy będę kontynuować opowiadanie (wszystko zależy od stopnia przeżycia głównej bohaterki, jeśli Sophie umrze, nie będzie narratora), jednak postaram się to wszystko opisać godnie, ponieważ finał bitwy w Hogwarcie to rzecz bardzo ważna.

      Usuń
    6. ~Enigmatyczna
      27 grudnia 2012 o 23:09

      To Sophie jako wampirzyca może umrzeć? Trochę tego nie ogarniam.

      Usuń
    7. 28 grudnia 2012 o 15:24
      A, bo to jest paradoks. Wszystko zależy od sposobu, w jaki wampir przemienia swoją ofiarę. Chodzi konkretniej o wymianę krwi. Jeżeli jest to tylko jednostronna, jak było w wypadku Sophie i Armanda, to powstaje takie… takie coś. Nigdy nie drażniło Cię to, że niby wampir, a jednak żyje w blasku dnia, je wszystkie posiłki, rośnie…?

      Usuń
  3. ~Caitlin
    27 grudnia 2012 o 19:21

    Oh. My. God.
    You killed it.

    Rozdzaił fantastyczny. Już dawno nie czytałam nic z takimi wypiekami na twarzy i czegoś tak prawdziwego, realnego..!
    Mmm. Barty przechodzi samego siebie. Ale niezły z niego świntuszek, huhu ;) chyba pierwszy raz Sophie nie panowała nad sobą…!

    jeden mały błąd: „Teraz to ja stałam się poczuć pewność siebie [...]” – choba chodziło Ci o ‚starałam się’? ;))))

    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 27 grudnia 2012 o 19:25
      Och, tak, jutro to poprawię, jak będę w bibliotece. Nienawidzę tego blog.pl, nawet, jeśli coś poprawię i zaktualizuję, to i tak błąd z powrotem wraca! Tak samo jest z akapitami, nie dość, że nie mogę tutaj go zrobić, to jak już mi się uda jako tako oddzielić tekst spacjami, to i to zżera :<

      Usuń
  4. ~Blackie.
    29 grudnia 2012 o 01:41

    Mimo dominowania scen miłosnych rozdział jest cudowny. Długi i ciekawy. Mimo wszystko otacza go jakaś aura tajemniczości. Jednocześnie jest w miarę spokojny. Prawdziwe cudeńko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 29 grudnia 2012 o 11:11
      Właśnie bardzo chciałam, aby scena miłosna dominowała, zawsze pisałam erotyczne fragmenty tak na „odwal się”, teraz postanowiłąm to zmienić i zazwyczaj dominującą fizyczność zastąpić duchownymi uniesieniami xD

      Usuń