Kiedy wyszedł, jakimś
cudem zmusiłam swoje członki do ruchu. Podniosłam się na nogi i wpełzłam na
łóżko. Każda, nawet najmniejsza, najmniej znacząca cząstka mojego ciała bolała
niemiłosiernie po tych długich, straszliwych torturach. Zwinęłam się w kłębek i
zamknęłam piekące oczy. Twarz miałam mokrą. Nie wiedziałam, czy pokrywa ją pot,
krew, czy może łzy. A może była to mieszanina tych trzech substancji? W głowie
huczało mi od natarczywych myśli i przekleństw. Dlaczego Voldemort to zrobił?
Wybaczył mi! A kiedy do mnie przyszedł tego wieczora, nie wyglądał na
rozwścieczonego! Bardzo chciałam, aby wrócił i przytulił mnie, wyjaśnił,
dlaczego to zrobił. Źle się czułam. Bolała mnie głowa i było mi niedobrze, ale
zmęczenie zdominowało fatalność mojego samopoczucia. Szybko zapadłam w
przynoszący ulgę, odprężający sen.
Nie wróciłam do
Hogwartu. Byłam zbyt zdołowana i obolała, aby znosić jeszcze udręki zwykłego,
codziennego dnia w szkole. Kiedy późnym rankiem wstałam, natychmiast udałam się
do łazienki, aby zmyć z siebie zakrzepniętą już krew. Bałam się najbliższego
spotkania z Czarnym Panem. Nie miałam pojęcia, co mu powiedzieć. Jak go
potraktować.
Czy naprawdę myślałaś, że będzie
traktował cię wyjątkowo już zawsze?
Nie musiałam z nim
jednak rozmawiać. Przyszedł do mnie jeszcze tego samego dnia, po kolacji,
jeszcze nie zdążyło się ściemnić. Nie powiedział ani słowa. Po prostu wszedł do
mojej komnaty, chłodny i milczący. Nie chciałam z nim rozmawiać, choć z drugiej
strony pragnęłam mu wszystko wygarnąć. On jednak tylko uniósł różdżkę. U
koszmar zaczął się na nowo. Moje wrzaski wypełniły cały budynek. I tak działo
się każdego wieczora. Nigdy nie przychodził o tej samej porze. Czasami był już
u mnie jeszcze przed kolacją, a czasami późno w nocy. Lecz zawsze działo się to
samo. Klątwa Cruciatus pomieszana z jakimiś straszliwymi zaklęciami, po których
leżałam wycieńczona, a on po prostu opuszczał komnatę, nie racząc nawet
zaszczycić mnie przelotnym spojrzeniem. Opiekowała się mną Narcyza. To ona
przynosiła mi jedzenie do pokoju i podawała eliksir uzupełniający krew. Ale
przede wszystkim nie zadawała pytań, za co byłam jej niesamowicie wdzięczna.
Sama nie potrafiłabym jej na nie odpowiedzieć.
*
Wszedł do oświetlonego
jasno holu. Dobrze znał swój cel. Nogi same skierowały go w stronę schodów
prowadzących na piętro. Ale w połowie drogi natknął się na niespodziankę. Miała
zaciętą i obleczoną w groźbę twarz. W sercu zadrżała na jego widok, lecz
potrafiła doskonale nad sobą zapanować, zupełnie, jak jej Mistrz.
- Nie zamierzam tego znosić już ani minuty dłużej. Wracam do Hogwartu
– oświadczyła i minęła go pewnie, starając się nie okazać trwogi lub
niepewności. Zeszła prawie na sam dół, kiedy Voldemort machnął różdżką, a w
Sophie trafiło zaklęcie. Podczas pojedynków był honorowy, ale tym razem musiał
tak postąpić. Nie mógł pozwolić, aby mu się wymknęła. Nie teraz, kiedy byli już
tak blisko.
Dziewczyna upadła na środek marmurowej posadzki. Zleciała z szóstego
stopnia, ale upadku w ogóle nie odczuła, ponieważ klątwa zadziałała
natychmiast. Nie przejął się jej straszliwymi krzykami, a także i tym, że we
dworze znajdowali się inni. Ale może to i lepiej, zobaczą, że jest zdolny nawet
do torturowania swojej umiłowanej siostrzenicy. Tak. Już dawno powinien to
zrobić.
Po wielu dniach regularnych tortur Sophie przywykła nieco do bólu,
który sprawiała jej klątwa, a przynajmniej tak jej się wydawało, ponieważ za
każdym razem chyba bywało gorzej. Co prawda cierpienie serca było o wiele
gorsze od bólu ciała, ale tym razem czuła jedno i drugie. Wuj wciąż nie
wyjaśnił jej, co to oznacza, do tego traktował ją tak, jakby była jakimś
więźniem. Nie mogła wrócić do Hogwartu, nie mogła wziąć udziału w kolejnym
zadaniu, w którym zastąpił ją Otto Pius. Nie miała pojęcia, jaki był wynik,
jaka była konkurencja, czy inni zainteresowali się tym, dlaczego jej nie ma…
Najbardziej zawiodła się na swoim rodzeństwie. Przecież z Victorem miała
większość lekcji, a on nawet nie napisał do niej listu. Nawet nie zapytał, co
się ze mną stało. Albo Snape… On bał się sprzeciwić swemu panu, ale myślała, że
są przyjaciółmi. Nikt jej nie odwiedził, ponieważ wszyscy bali się zbliżyć do
drzwi jej pokoju. Tylko Narcyza miała tyle odwagi, aby zaopiekować się nią.
W straszliwej agonii jej ręce powędrowały do jej skroni, a palce
zacisnęły się na włosach, które zaczęła rwać, nawet o tym nie wiedząc. Nie
kontrolowała swego ciała. Jeżeli o to chodziło Czarnemu Panu, to osiągnął swój
cel. Ale on najwyraźniej miał co do niej inne plany. Nie mógł pozwolić, żeby
Sophie sama się oszpeciła, wiedział jednak, że powstrzymać ją będzie niezwykle
trudno. Dlatego czym prędzej ruszył w jej stronę i przygniótł ją swoim ciałem.
Z całej siły chwycił te chude, pokryte maleńkimi, zielonymi żyłkami nadgarstki
i napiął się cały, aby odciągnąć je od jej głowy. W zaciśniętych pięściach i
tak już poplamionych krwią tkwiły kępki czarnych jak węgiel, lecz zmatowiałych
nieco przez ostatnie tortury włosów. Udało mu się przygwoździć je po obu
stronach jej głowy do marmurowej posadzki, a Sophie wiła się pod nim i skręcała
z bólu, usiłując zrzucić go z siebie. Sam dotyk jego zimnej, gładkiej skóry
parzył ją straszliwie. Mimo że zaklęcie ustało z chwilą, kiedy Lord Voldemort
przygniótł ją do ziemi, ból nadal trwał. Nie była pewna, czy mijał, czy może
jakaś straszliwa trucizna wypalała jej żyły, ale pragnęła, aby ustał.
- Baise-toi… ve te faire fourte!
– to były jedyne słowa, które udało się jej wykrztusić. Przez moment Czarnemu
Panu przemknęło przez myśl, że Sophie zapomniała języka polskiego w zaistniałej
sytuacji i później będzie ciężko się z nią porozumieć, ale w końcu doszedł do
wniosku, że to niewiarygodnie głupi pomysł.
W końcu upór dziewczyny zelżał, więc Voldemort puścił ją, a Ślizgonka
przewróciła się na brzuch i podparła się na zablokowanych w łokciach ramionach,
dysząc ciężko i drżąc na całym ciele. W jednej chwili poczuła gwałtowne
szarpnięcie bólu w płucach i jednocześnie w żołądku. Sama nie wiedziała, co
dokładnie się stało, targnęły nią gwałtowne mdłości, płuca zdały się jej
wywinąć na lewą stronę w bolesny sposób. Zwymiotowała na marmurową podłogę,
lecz nie miała pojęcia skąd pochodzi ta gęsta, ciemna krew. Z żołądka, czy może
z płuc? A może z obu organów?
Voldemort nie zamierzał na to bezczynnie patrzeć. Odgarnął jej włosy
ze spoconej twarzy i przytrzymał na karku, drugą ręką zaś objął ją, a kiedy w
końcu odetchnęła, otarł jej spękane, sine usta rękawem i ucałował lekko w
wilgotną skroń. W głębi serca czuł się niezbyt komfortowo, że doprowadził
Sophie do takiego stanu.
- Zajmijcie się nią – mruknął, wstając i rzucając przelotne spojrzenie
na tłoczących się przy drzwiach do salonu Malfoyów i Bellatriks. Na Sophie
nawet nie zerknął. Nie chciał patrzeć na tę trupio bladą, pokrytą krwią i
kropelkami potu twarz, mętne, mlecznobiałe, pozbawione źrenic i tęczówek oczy i
porzucone, skulone, wątłe ciało obok kałuży prawie czarnej krwi. Odwrócił się i
odszedł, chłodny i milczący.
*
Siedział na krawędzi
łóżka nakrytego haftowaną złotą nicią kołdrą, pięści miał zaciśnięte tuż przy
drżących ustach, po policzkach zaś płynęły mu gorące łzy. W gardle coś ściskało
go, zupełnie jak jakaż żelazna rękawica. Bellatriks odwiedziła go jakieś dziesięć
minut temu, aby go uspokoić. Crouch przybył do Malfoy Manor wczesnym rankiem,
żeby zobaczyć, co dzieje się z jego ukochaną. Przez te wszystkie dni jej
nieobecności Snape okłamywał go, a Barty głupio wierzył mu. Dopiero kiedy
Sophie nie stawiła się na Zadanie, zaczął coś podejrzewać i pojawił się w domu
Lucjusza. To, co zdarzyło się jakiś kwadrans wcześniej, było dla niego
wstrząsem.
- Musiałam cię tutaj zamknąć, wybacz – przemówiła kobieta. Ton jej
głosu znacznie różnił się od tego, którego używała na co dzień. Jakby bardziej
ludzki i… pozbawiony szaleństwa. Normalny.
Zignorowała łzy Bartemiusza, choć w sercu bardzo ją wzruszyły.
- Dlaczego on jej to robi? O co tutaj chodzi? – zapytał drżącym
głosem. – A najgorsze jest to, że nie mogę nic zrobić…
Powstał i zaczął krążyć po pogrążonej w mroku komnacie. Spojrzał na
swoje dłonie i dostrzegł na ich wewnętrznej stronie półokrągłe rozcięcia
broczące krwią, pod paznokciami również miał tę jasnoczerwoną wydzielinę.
Płonący w kominku ogień rzucał na twarz Bellatriks ukośne, acz łagodne, ciepłe
światło. Patrzyła na niego spod ciężkich powiek z mieszaniną współczucia i
surowości. Na Boga, był Śmierciożercą i powinien wziąć się w garść. Nie mógł
mieć za złe Czarnemu Panu tego, że robił takie rzeczy Sophie, ponieważ miał w
tym swój cel.
Barty natomiast czuł się kompletnie bezsilny. Jakim był on mężczyzną,
skoro nie potrafił nawet obronić swojej ukochanej, nie potrafił pocieszyć jej w
tak trudnych chwilach. Pragnął być teraz z nią, przytulić jej doskonale
chłodne, alabastrowe ciało, aby przynieść jej choć odrobinę wytchnienia w tej
ciężkiej chwili. Domyślał się, jak bardzo musiało teraz krwawić jej serce.
Kochała swego pana, a on krzywdził ją nie tyle na ciele, lecz najbardziej na
duchu.
- Bartemiuszu, przecież znasz Czarnego Pana. Jemu nie można
wyperswadować niczego, on ma swoje własne plany i cele, którym my, zwykli
śmiertelnicy, nie mamy prawa się sprzeciwiać – powiedziała tak cicho, że jej
głos zdał się być zaledwie trzaskiem ognia w kominku. – Za tym musi kryć się
coś więcej…
- Myślisz, że łatwo jest mi wysłuchiwać jej wrzasków? – przerwał jej
Crouch, odwracając się gwałtownie w stronę drzwi. Lord Voldemort z pewnością
opuścił już Malfoy Manor, ale Sophie została. Wiedział, że nie pozwolę mu się z
nią zobaczyć, poza tym potrzebowała teraz spokoju, aby odpocząć i zrezygnować
skrzywdzony organizm. A on przyszedłby do niej ze łzami w oczach, z okrutnym
poczuciem winy, musiałby spojrzeć w tę pełną wyrzutów twarz… Czuł się jak
tchórz. Pociągnął nosem i otarł łzy z policzków, choć w gardle wciąż czuł
uścisk. Chciał, żeby Bellatriks natychmiast opuściła ten pokój i zostawiła go
samego. Ale ona usiadła w skórzanym, czarnym fotelu i założyła nogę na nogę w
oczywisty, kuszący sposób.
- To naprawdę urocze, że tak przejmujesz się tą sytuacją, ale nie
pomożesz tym Sophie – przemówiła, a jej głos znowu nabrzmiał szaleństwem. – Daj
Czarnemu Panu działać, on wie, co robi. Zaufaj mu.
- Bella, ja ufam… ufam. Ale ciężko mi spokojnie patrzeć na jej
cierpienie – rzekł i odetchnął głęboko, uspokajająco. Lestrange siedziała w
mroku krótką chwilę i przyglądała mu się, bezwiednie przygryzając dolną wargę.
Milczała. Zastanawiała się, jak jeden umysł i jedno ciało mogło pogodzić w
sobie dwie tak różne osobowości. Bartemiusz potrafił płakać szczerymi łzami,
ale i mordował gołymi rękami bez mrugnięcia okiem. Ez wahania. To było
fascynujące, nigdy by mu tego nie przyznała, ale obserwowała go z niekłamaną
ciekawością. Jego oraz jego błyskawiczne postępy, które robił w karierze
Śmierciożercy. Wstała, minęła go i bez słowa opuściła pokój.
*
Zdrowiałam cały następny
dzień. Czułam ulgę, kiedy nikt mi nie przeszkadzał i kiedy nikt mnie nie
dotykał. Doskonale wiedziałam, że bali się do mnie zbliżać, ale nie mogli
sprzeciwić się rozkazowi Czarnego Pana. Brzydzili się mojej twarzy, gdzie oczy
miałam już normalne, lecz przekrwione, pod nimi znajdowały się niemalże czarno
bordowe cienie, wargi miałam sine, lecz bardzo blade, skórę poszarzałą, a z obu
dziurek nosa co chwilę płynęła krew, przez co moje ciało trochę wyschło i teraz
na dłoniach oraz szyi widoczne były nawet najdrobniejsze, błękitne żyłki. Bałam
się kolejnych odwiedzin Voldemorta. Naprawdę się bałam. Ostatnimi czasy był dla
mnie oschły i bezwzględny. Nie miałam pojęcia, jak długo będą trwały te tortury
i do jakiego stanu mnie doprowadzą. Ale wyglądało na to, że musiałam tu zostać
i poddać się jego woli. Nie byłam w stanie uciec ani skontaktować się z kimś,
kto mógłby mi pomóc. A nawet jeżeli czułabym się na tyle dobrze, by odejść, to
co, miałam ukrywać się przed Czarnym Panem? Prowadzić z nim wojnę? Powrócić
skruszona do Zakonu Feniksa? Czy może odszukać Armanda i żyć jak wampir? Tylko wampir? Nie byłabym w stanie
porzucić świata, do którego należałam. Jedyne, co mi pozostało, to czekać. I
starać się to przetrwać. Najbardziej bolała mnie obojętność Lorda. Nie potrafił
się tu nawet pofatygować, aby wyjaśnić mi to wszystko. Nie mówiąc już o tych
pseudo-przyjaciołach, którzy nawet do mnie nie napisali. Po części sama byłam
sobie winna, przecież już wielokrotnie znikałam na kilka dni, więc Sapphire i
inni mogli pomyśleć, że to właśnie jedna z takich sytuacji.
Powoli odzyskiwałam siły. Wiedziałam, że żadne eliksiry mi tu nie
pomogą. Czas. Tylko i wyłącznie czas mógł przywrócić mi moc. Po południu ubrałam
się w świeżą szatę, uczesałam włosy i zeszłam na dół. Wciąż nie wyglądałam
najlepiej. Twarz miałam poszarzałą, pod oczami wciąż znajdowały się sinoczarne
cienie. Ale nie zważałam na to. W końcu wielokrotnie mój wygląd przerażał ich,
chociażby wtedy, kiedy poddałam się samospaleniu. Dlatego nawet nie
zareagowałam, kiedy Lucjusz wzdrygnął się na mój widok, gdy pojawiłam się w
salonie i usiadłam w fotelu. Wyczułam, że Malfoy przygląda mi się ukradkiem.
Chciałam mu coś na ten temat powiedzieć, ale on odezwał się pierwszy:
- Bartemiusz był tutaj, lecz Snape wezwał go dziś rano do Hogwartu.
Czarny Pan nie życzył sobie, aby cię odwiedził.
Gdzieś na wysokości serca poczułam jakby… ulgę. Czyli jednak komuś
naprawdę na mnie zależało. I bardzo ucieszyło mnie, że tą osobą był właśnie
Barty. Wyciągnęłam z kieszeni różdżkę i zaczęłam się nią bawić. Nie miałam
pojęcia, co mogłam robić w tym domu. Czułam się, jak w klatce, jakbym była…
więźniem. Więźniem, oczekującym na kolejne tortury lub, co gorsza, egzekucję.
- Rozumiem – mruknęłam. W końcu nadszedł ten czas, kiedy zaczęłam czuć
się jak kobieta renesansu. Miałam wszystko. Wygodne życie, zapewnione
bezpieczeństwo, przyszłość i byłam czczona niczym anioł lub bajecznie piękna
rzeźba. Lecz musiałam też pogodzić się z faktem, iż to koniec mojej wolności i
decydowania o sobie. Nie mogłam już okazywać swojego zirytowania. Choć czy tak
naprawdę byłam kiedyś tak naprawdę w stu procentach wolna? Czy mogłam
samodzielnie zadecydować o swoim losie, bez konsultacji z tuzinem osób? Jedynym
pocieszeniem było to, że w arystokratycznych domach działo się tak od wieków.
Miałam do wyboru. Żyć na poziomie, lecz kontrolowana przez wuja lub, jak to
dawno temu wieśniacy, być szczęśliwa i wolna, choć bez tego cudownego
dystyngowania i klasy. Ślizgoni stworzeni byli do życia na poziomie. Lubili
mieć znajomości, mnóstwo złota w swoim depozycie w Banku Gringotta, ubierać się
w piękne, drogie szaty, wystawiać bajeczne przyjęcia oraz zachwycać, budząc
przy okazji i strach, i podziw. Ja nie byłam inna, mimo że wychowała mnie
rodzina Gryfonów, która ceniła sobie zupełnie odmienne wartości. Nie
potrafiłabym zrezygnować z takiego życia.
- Eee… panienko Sophie, jest jeszcze jedna sprawa… - odezwał się
Malfoy, najwyraźniej zaskoczony moim nieadekwatnym do obecnej sytuacji
spokojem.
- Skąd taki oficjalny ton? – zapytałam, chowając różdżkę z powrotem do
kieszeni. – Pokaż, co tam masz.
Lucjusz podszedł do komody, odsunął lakierowaną szufladę i wyciągnął z
niej pożółkłą kopertę, którą wręczył mi z usłużnym ukłonem.
- Przyszło dziś rano.
List zaadresowany był do mnie ładnym, kaligraficznym pismem, którego
charakter natychmiast rozpoznałam. Zaśmiałam się cicho i rozerwałam kopertę.
- Dlaczego Spirydion postanowił napisać do mnie? – zapytałam sama
siebie. Wyciągnęłam złożony schludnie kawałek pergaminu i odczytałam:
Droga Siostro,
Twoja
nieobecność na kolejnym zadaniu Siedmioboju Magicznego wzbudziła we mnie
niepokój, dlatego postanowiłem do Ciebie napisać.
O
ile mi wiadomo, Jego kwatera znajduje się obecnie w rezydencji Malfoyów,
dlatego przychodzi mi mniemać, że i Ty tam właśnie się znajdujesz. Wczorajszego
wieczora pisałem już do Lucjusza Malfoya z prośbą o krótką gościnę w
najbliższym czasie, lecz jaki będzie powód mojej wizyty, wyjaśnię Ci, kiedy już
będzie po wszystkim.
Mam
nadzieję, że zobaczymy się, kiedy przybędę do Malfoy Manor. Nareszcie zacznę
działać tak, jak tego od zawsze skrycie pragnąłem.
Spirydion
Złożyłam list z powrotem do koperty i poprosiłam Lucjusza o pergamin i
pióro. Musiałam natychmiast naszkicować odpowiedź. Gdy dostarczył mi
odpowiednie materiały, zamoczyłam koniuszek ostrej stalówki w ciemnogranatowym
płynie i napisałam, starając się, aby list zabrzmiał beztrosko i spokojnie:
Spirydionie –
Twoja
troska o mnie jest naprawdę urocza, lecz zupełnie niepotrzebna.
Masz
rację, przybywam obecnie we dworze Lucjusza, ponieważ wuj nasz ma jakieś plany
wobec mojej osoby i potrzebuje mnie to, na miejscu. Odpoczywam i mam się
dobrze. Przybądź do mnie jak najszybciej, jestem szalenie ciekawa, co ciekawego
dzieje się w Hogwarcie, jak wykazał się mój sekundant… Muszę przyznać, że
tęsknię za Tobą, braciszku.
Odwiedź
mnie jak najszybciej.
Sophie
Wezwałam do siebie Flagro; sowy były zbyt powolne, a ja chciałam, aby
Spirydion dostał list jeszcze tego dnia. Gdy feniks zniknął, pozostawiając po
sobie kupkę złotobrązowego, gorącego pyłu połyskującego w mdłym świetle słońca
ukrytego za nudnymi, sennymi chmurami. Siąpił także delikatny deszczyk.
Nienawidziłam takiej pogody. Ale cóż, to przecież firmowy, angielski klimat, na
który nic nie mogłam poradzić. Teraz, kiedy już doszłam do siebie, przerażała
mnie ta bezczynność. Co miałam robić w tym domu? W apartamencie Czarnego Pana
czułam się swobodnie, mogłam poświęcić się swoim ulubionym rozrywkom. Mogłam
udać się do ogrodu, gdzie Barty opiekował się swoimi ukochanymi kwiatami; była
tam drewniana huśtawka, którą uwielbiałam. Jeśli pogoda była właśnie taka, jak
dziś, mogłam pójść popływać lub coś poczytać w wielkiej bibliotece, gdzie
Voldemort zgromadził tysiące książek. Na czwartym piętrze znajdowała się
ogromna komnata pełna portretów, gdzie można było się udać i czasami
porozmawiać z wyniosłymi, acz kulturalnymi postaciami z piętnastego i
szesnastego wieku. No i zawsze mogłam poszwę dać się po korytarzach. Tutaj nie
mogłam tego zrobić. Nie czułam się tu jak w domu. Chciałam znaleźć się albo w
Hogwarcie, albo na dworze Czarnego Pana. Tylko tam nie dostawałam szału z
nudów.
Po obiedzie, który
zjadłam razem z Narcyzą, Lucjuszem oraz małżeństwem Lestrange, udałam się do
salonu, gdzie stał w kącie duży, lśniący, czarny fortepian. Kiedy tylko
usiadłam przy nim, od razu poczułam, jak bardzo nieprzyjemny jest dla mnie
dotyk tych klawiszy, ale była to jak na razie jedyna rozrywka w tym domu.
Szybko zaczęło się ściemniać, już o godzinie osiemnastej niebo przybrało kolor
ciemnego, aksamitnego granatu. Wciąż siąpił zimny deszcz, a srebrny księżyc
przysłaniały chmury. Tęskniłam za Bartym i bałam się kolejnej wizyty Czarnego
Pana, choć szczerze powiedziawszy już wiedziałam, co nastąpi, kiedy go ujrzę,
więc było mi obojętne, o której godzinie do mnie przyjdzie. Chciałam to już
mieć za sobą.
Przy drzwiach
wejściowych rozległ się zwykły hałas towarzyszący wchodzeniu do środka jakiejś
niezważającej na gwar osoby. Odgłos ów był jednak zbyt ludzki, aby mógł należeć
do Voldemorta, więc nawet nie oderwałam dłoni od klawiatury fortepianu.
Dopiero, kiedy usłyszałam znajomy i miło dla mych uszu głos, odwróciłam się
gwałtownie.
- Spirydion! – zawołałam i zerwałam się na nogi, aby do niego podbiec
i uściskać. – Dostałeś mój list?
- Tak, dlatego tak prędko postanowiłem tutaj przybyć – odparł i
odsunął mnie od siebie na taką odległość, aby mógł mu się dobrze przyjrzeć. Na
jego przystojnej twarzy pojawił się ledwo zauważalny skurcz. – Co ci się stało?
Wyglądasz, jakby cię tu torturowano.
- Nie przejmuj się, to nic takiego – odpowiedziałam, machając
lekceważąco ręką. – Chodź, opowiesz mi o wszystkim.
Peleryna Spirydiona ociekała wodą, ale nie zdjął jej, kiedy udaliśmy
się do salonu. Przez myśl przeszło mi, że może zamierzał tylko odwiedzić mnie
na krótko i wracał do szkoły. Usiadł na sofie obok mnie i złożył dłonie na
kolanach. Przez chwilkę przyglądał mi się z niepokojem, odezwał się dopiero po
jakiejś minucie:
- Sophie, strasznie wyglądasz. Jesteś pewna, że dobrze się czujesz?
- Naprawdę wszystko w porządku. Opowiedz mi o zadaniu – odparłam,
usiłując uśmiechnął się jak najszczerzej i najradośniej.
Dobrze wiedziałam, że Spirydion i tak mi nie uwierzył, ale i ja, i on
nie daliśmy tego po sobie poznać. Była to kolejna zła cecha życia wśród
arystokracji. Mimo że nie było dobrze, trzeba było udawać. Mimo rozpaczy
tęsknoty trzeba było zachowywać się tak, jakby nic się nie stało.
Spirydion powiedział mi, że zadanie udało się Piusowi raczej średnio.
Miał godzinę na pokonanie mugolskiej broni za pomocą czarów. Jako że na terenie
Beauxbatons było zbyt duże magiczne promieniowanie, musieli przenieść się do
francuskich lasów bez najmniejszego choćby zaklęcia zabezpieczającego. Lord
Voldemort doskonale to sobie wykalkulował. Porwał mnie akurat na czas zadania,
które odbywało się we Francji. W mojej najdroższej Ojczyźnie. Za to w tej
chwili nienawidziłam go najbardziej.
Krukonowi udało siało się zaliczyć tę konkurencję bez większych
problemów, ale nie wykazał się większą kreatywnością. Użył po prostu Zaklęcia
Traczy Protego, więc otrzymał
trzydzieści punktów na pięćdziesiąt. Muszę przyznać, że trochę się zawiodłam,
bo na mugolskie kule ja miałam swoje sposoby. Przynajmniej na te, które nie
posiadały w swoim wnętrzu choć odrobiny płynnego srebra. I, jestem tego prawie
pewna, dostałabym za tę konkurencję największą liczbę punktów, gdybym tylko
mogła wystąpić. Za to w Hogwarcie nikt nawet nie spytał o mnie. Owszem, Victor
bardzo niepokoił się moją nieobecnością, zwłaszcza, kiedy nie stawiłam się na
zadanie, lecz tak naprawdę każdy w tych trudnych czasach martwił się na samym
początku o siebie. Dopiero później, kiedy poczuł się bezpiecznie, czasami
poświęcał jedną myśl dla bliźniego. Ale… czy w naszych czasach można było mówić
o jakimkolwiek bezpieczeństwie?
- Kiedy wrócisz do szkoły? – zapytał nagle Spirydion, a jego twarz
błyskawicznie spoważniała. – Bartemiusza nie było przez cały wczorajszy dzień,
Carrow zastąpił go na ten czas… Widać naprawdę ogromną różnicę. Oni ciebie
postrzegają za autorytet, być może nawet większy od Snape’a…
- Wrócę. Ale jeszcze nie teraz – odrzekłam, znowu się uśmiechając, tym
razem już szczerze. – Muszę pozałatwiać jeszcze swoje sprawy, ale obiecuję ci,
że nie potrwa to długo.
Brat ujął moją dłoń i uścisnął ją lekko. W jego ciemnych, dużych
oczach spostrzegłam blask zrozumienia. On wiedział, że coś jest tutaj nie w
porządku, ale nie poruszył tego tematu, gdyż nie chciałam o tym rozmawiać. Z
drugiej strony chyba miał mi coś ważnego do powiedzenia, ale nie miał pojęcia,
od czego zacząć. Chcąc mu pomóc, odezwałam się:
- Dlaczego postanowiłeś odwiedzić dom Lucjusza? Nie uwierzę, że to
tylko z troski o mnie. Coś się wydarzyło?
Spirydion spuścił na chwilę wzrok, jakby ubierał swoje myśli w
odpowiednie słowa. W końcu rzekł:
- Nie wiem, czy to zauważyłaś, ale nie jestem już dzieckiem…
- Oczywiście, że nie – przerwałam mu z rozumnym uśmiechem. – Jesteś
już młodym mężczyzną, masz bardziej dojrzały od swoich rówieśników.
- Właśnie. Cieszę się, że to rozumiesz – na jego twarzy pojawiło się
coś w rodzaju ulgi, a głos wydał mi się bardziej radosny. – Dlatego podjąłem
już decyzję dotyczącą mojej przyszłości. Chcę zostać Śmierciożercą.
Zapewne spodziewał się, że zareaguję jakoś gwałtownie, zacznę
kwestionować jego decyzję lub próbować wyperswadować mu to, dlatego mój szeroki
uśmiech zaskoczył go.
- To wspaniała wiadomość! – ucieszyłam się i wychyliłam się do przodu,
aby go uściskać. – Czarny Pan zgodził się? Co na to matka? Chyba nie jest
zachwycona.
Jego twarz nieco spochmurniała, kiedy wspomniałam o Melanii.
- Zawiodła się na mnie, teraz, kiedy już powróciła na stałe do świata
czarodziejów razem z ojcem, myślała, że zostanę normalnym człowiekiem, który
nie zamierza mieszać się w sprawy wojny – mruknął. – Ale nie zamierzam
zrezygnować z własnych pragnień, aby ją zadowolić.
- Mówisz, jak prawdziwy Ślizgon. I jak prawdziwy Śmierciożerca. Jestem
z ciebie dumna.
Przy drzwiach wejściowych znowu rozległ się hałas, lecz tym razem bardziej
subtelny i cichy. Oboje ze Spirydionem odwróciliśmy się jak na komendę. Lord
Voldemort przeszedł przez rozświetlony hol; jego szkarłatne, zimne oczy
utkwione były w Spirydionie.
- Lucjuszu, wskaż mojemu siostrzeńcowi jego komnatę – zwrócił się do
czającego się w ciemnym kącie Malfoya, który skłonił się nisko i gestem
przywołał do siebie Spirydiona. Ten wstał i poszedł w milczeniu za blondynem.
Voldemort odwrócił swoją idealnie bladą twarz w moją stronę.
~*~
Walczę z uczuleniem,
normalnie calutki dzień. Rozdział opublikowałam z opóźnieniem, ponieważ to taka
ładna data. 7.07. Wróciłam z Warszawy. I, powiem szczerze, bardzo się
zawiodłam. Miałam się tam spotkać z czytelniczką. Tak, z jedną z Was. I
zostałam wystawiona. Dzień przed moją wizytą. Ja już spakowana, tata
zarezerwował miejsce w hotelu… A tu taka wiadomość. Ja rozumiem, że różne są
sprawy w życiu człowieka, ale to bardzo nie przystoi odwoływać spotkania o
jedenastej wieczorem. Szczerze mówiąc, to nawet bym się tak nie przejęła, gdyby
odpadły mi jakieś zdjęcia. A wiecie, dlaczego? Ponieważ z Wami czuję bliską
więź, jesteście dla mnie naprawdę ważni, więc być wystawioną przez bliską mi
osobę to naprawdę nieprzyjemne uczucie. Powiem więcej, rzadko kiedy ludzie są w
stanie mnie załamać. Gratuluję. Jednej z Was się udało. No cóż, jedyne, co mogę
powiedzieć, to to, że jest mi bardzo przykro. Jadę przez pół Polski praktycznie
na próżno. Kolejny rozdział opublikuję po rocznicy na Łzy Marii Magdaleny.
* W słowniczku umieściłam tłumaczenia.
~Kira
OdpowiedzUsuń12 lipca 2012 o 14:20
pierwsza :) Rozdział strasznie mi się podobał, nawet nie wiesz, jak długo na niego wyczekiwałam, a teraz jestem w 100% zadowolona. Voldemort pragnie coś uświadomić młodej Sophie, możliwe chce nauczyć ją posłuszeństwa? – zauważyłam, że Sophie zaczyna odczuwać wobec niego nienawiść, szczerze, nie dziwię się jej. Szkoda mi dziewczyny.. przyjaciele się od niej odwrócili, nawet Snape, którego uważała za swojego dobrego nauczyciela i przyjaciela. No cóż… myślę, że nasza bohaterka dokona właściwej decyzji, dotyczącej jej przyszłości. Co do tej czytelniczki… nie przejmuj się, naprawdę. Niewiele mogę napisać, gdyż nie wiem, co tam się dokładnie wydarzyło. Myślę, że ktoś inny nie zrobi ci takiego świństwa. Pozdrawiam serdecznie ;)
12 lipca 2012 o 14:25
UsuńTak, ale z drugiej strony po czymś takim nie wiem, czy jak wyjadę do innego czytelnika lub czytelniczki, to nie zrobi mi tego samego.
~Kira
Usuń12 lipca 2012 o 14:41
Myślę, że drugi raz by się to nie powtórzyło. Gdyby komuś naprawdę zależało na spotkaniu, to chętnie by wszystko zaplanował, abyście mogli razem spędzić ten dzień. Hmm… może czytelniczka po prostu bała się spotkania? może nie była pewna co do znajomości przez internet? – naprawdę, nie mam pojęcia, ale tylko to mi wpadło do głowy. Ale, gdy już się z kimś umawia, to się tak nie robi. Bynajmniej ja bym tak nie zrobiła. Nie powiem, byłoby mi przykro i to bardzo. Ta osoba była wyjątkowo wredna, jednakże… pierwszy raz ją zauważyłam, komentującą na blogu. Ale dobra, koniec mojego, nie będę obrażać tej osoby, nawet jej nie znając. Zobaczymy, czy odezwie się na blogu.Nie przejmuj się, po co marnować nerwy? :)
12 lipca 2012 o 14:57
UsuńObrażać? Broń Boże! Nigdy bym nie obraziła żadnego swojego czytelnika i Wy też się wzajemnie nie obrażajcie. Napisałam tę notkę pod rozdziałem, żeby Wam pokazać, jak mi na Was zależy, a tutaj otrzymuję taką nieprzyjemną niespodziankę. No i oczywiście jest to podtekst, mianowicie nie zamierzam przerywać mojego „tourne”, dając tą informacją do zrozumienia, jak nie należy postępować xD
~Aga ;)
OdpowiedzUsuń12 lipca 2012 o 15:29
Pierwsza ;) Boski rozdział normalnie nie wiem co napisać :D
12 lipca 2012 o 15:32
UsuńPierwsza była Kira, Ty druga <3
~Aga ;)
OdpowiedzUsuń12 lipca 2012 o 15:30
Uwielbiam onet;) wchodzę na komentarze i nic nie ma a jednak są ;)
12 lipca 2012 o 15:35
UsuńTak, albo lepiej. Odpowiadam, komentarz się pojawia, odświeżam stronę, jego nie ma. Znów odświeżam – on jest xD
~KefirOva.
OdpowiedzUsuń12 lipca 2012 o 21:54
Ciekawi mnie kiedy Voldemort wyjawi Sophie prawdę. Czekam na next rozdział
13 lipca 2012 o 10:17
UsuńTo fajnie xD Rozdział na Łzach Marii Magdaleny czytajcie xD
~Atramentowa
OdpowiedzUsuń13 lipca 2012 o 14:20
Jak ja kocham Barty’ego. Jest taki bezlitosny i jednocześnie czuły. To jest idealny mężczyzna i Śmierciożerca w jednym. *.*Ale mógłby przyjść do Sophie. Olać zakazy Voldemorta, by pokazać, że ją kocha. I wtedy dostałby manto od Czarnego Pana, ale czułby się szczęśliwy, bo zobaczyłby się z ukochaną – aaach, robię się sentymentalna, fuj…Ale oni są dla siebie stworzeni. *o* <3
13 lipca 2012 o 14:39
UsuńTak, doskonałym mężczyzną i Śmierciożercą to on jest. Ale jest też człowiekiem (nie wampirem, muahahahah), przez co musi brać pod uwagę fakt, że Voldemort by go zabił, gdyby mu przeszkodził w realizowania arcyważnego planu, który wymącił dla niego Gazi xD
~olka
OdpowiedzUsuń13 lipca 2012 o 16:23
Voldemort mógłby powiedzieć Sophie dlaczego ją torturuje.
14 lipca 2012 o 09:41
UsuńMógłby, ale Voldemort ma swoje tajemnice i, jak na razie, ani mu w głowie sie z nikim nimi dzielić xD
~Kira
OdpowiedzUsuń16 lipca 2012 o 19:24
http://onetblog.blog.onet.pl/R-ewolucja-w-blogach,2,ID479032988,nCzytałaś? :D ja się już przeniosłam.
17 lipca 2012 o 09:39
UsuńZaraz, ale czy to oznacza tylko update, czy całkowicie usuną stare blogi? Eee… przepraszam, znów to słownictwo z Tibii. Czy to oznacza tylko zmiany? Chyba muszę napisać do onetu (znów) oO”
~Kira
Usuń17 lipca 2012 o 13:49
To mało powiedziane, będą zmiany, takie, że blog.pl zostanie połączony z onet blogiem, z tego co zrozumiałam, to każdy blog ma zostać przeniesiony na blog.pl – jednak ja w to nie wierzę. Wczoraj, po południu, na około godzinę zostały wyłączone wszystkie blogi. Nie podobają mi się „te zmiany” , po prostu coś mi tu „śmierdzi” – zamiast naprawiać te błędy, to wolą przenieść cały portal na blog.pl, który jeszcze był bardzo dobry, ja się już tam przeniosłam, ale i tak czuję, że pójdę na blogspota. Blog.pl denerwuje mnie tym, że nie ma tam ciekawych funkcji. Nudzi mnie:D szablonów nie da się zrobić, a nagłówki muszą być bardzo małe.Na wszelki wypadek przenieś kilka rozdziałów na inny portal, aby mieć pewność, że onet blog zostanie usunięty. Ostatnio dzieją się tutaj złe rzeczy.
17 lipca 2012 o 20:34
UsuńHahaha, jak za komuny. Ja tego tak nie zostawię. Może nie jestem w stanie zawojować internetowego świata na tyle, aby powstrzymać to wszystko, ale powtarzam. Nie zostawię tego tam. Nie możemy się godzić na to, co z nami robią. I nie uciekajmy, nie bądźmy tchórzami. Rozumiem, awarie. Ale to, co się dzieje, nie jest normalne. Wychowałam się na onecie i nie poddam się bez walki. Ale musicie walczyć ze mną, bo sama niczego nie zrobię. Zjednoczmy się, w kupie nas nie wezmą.
unnamed20@onet.pl
Usuń17 lipca 2012 o 22:12
Ludzie nadal naiwnie wierzą, że nic się nie zmieni. Widzisz nawet przy logowaniu reklamę, przedstawiającą blog.pl. Wszystko się zmieni, też zauważyłam, że bawią się nami, to żałosne, co z blogowiczami robią. Ehh, zgadzam się, trzeba protestować, ale i tak to już robią. Raczej wątpię, że zdołamy to powstrzymać :/
18 lipca 2012 o 09:31
UsuńAle nie możemy się poddawać. Nawet, jeżeli zmiany są wprowadzane już teraz, nie możemy przestać walczyć. Założyłam sondę, jest nad szeroką listą, głosujcie. Czy żołnierze walczący na Westerplatte się poddali? Nie, oni walczyli, mimo że w głębi serca wiedzieli, że przegrają, bo była ich garstka. Wiem, że to przykład niezbyt dobry, bo gdzie wojna, a gdzie blogi, ale uważam, że powinniśmy takich patriotów na każdym kroku naśladować. A tak poza tą całą rewolucją… jest rozdział na kochanek-muz, czytajcie xD
~Jarzembina =)
OdpowiedzUsuń17 lipca 2012 o 21:15
Superrrrrrrrrrrrrraśny blog! Kocham tooooooo!!! A tak poza tym to tylko ja tak mam, że nie widzę literek bo są strasznie ciemne ;( ??? Możesz powiadamiać mnie o newsach na mailu??? Jbc. to mój mail to: malgosia_mus@op.pl Pozdrawiam serdecznie ;)
18 lipca 2012 o 09:32
UsuńBardzo się cieszę, że w tak trudnych czasach zyskałam nową Czytelniczkę, prowadząc bloga na stronie onet xD
~Jarzembina =)
Usuń18 lipca 2012 o 16:34
Hihi =) Koleżanka mi poleciła i się po prostu nie umiem oderwać i czytam chyba ze 20 rozdziałów dziennie bo czytam od samego początku i chcę nadgonić ;p A mogłabyś mi odpowiedzieć z tym mailem czy mogłabyś mnie powiadamiać newsach???
18 lipca 2012 o 17:59
UsuńAch, tak, jasne, już sobie go zapisałam xD Już niedługo nowy rozdział, jeśli nie zaśpię, tak jak dziś (wstałam o 9 ;/), to jutro będzie nowy odcinek, robię prawo jazdy i muszę się przebadać, a lekarza mam o 14, więc powinnam zdążyć przepisać xD Fakt, czytać ponad 300 rozdziałów (właśnie zdałam sobie sprawę, że pomyliłam się z w oznaczeniu tego odcinka, napisałam 216, a nie 316)… no, trzeba mieć sporo zaparcia i odwagi, czego Ci bardzo gratuluję xD
~Jarzembina =)
Usuń19 lipca 2012 o 15:14
Czymam kciuki za prawo jazdy ;P
19 lipca 2012 o 22:54
UsuńPrawo jazdy prawo jazdami, ale blog.onet.pl jednak nas wywali na jakieś szajskie blog.pl ;/
~Jarzembina =)
Usuń20 lipca 2012 o 13:09
właśnie dzisiaj weszłam poczułam się zawiedziona jak oni mogli to zrobić ;(
21 lipca 2012 o 12:10
UsuńJa się nie pogodzę z przeniesieniem nas na inną platrofmę, będę walczyć do końca.