13 lipca 2011

Rozdział 302

         Było już późno, kiedy poczułam pieczenie na lewym przedramieniu. Aby ukryć to, że muszę na jakiś czas udać się do Czarnego Pana, powiedziałam Harry’emu, że idę do łazienki. Nie wiem, ile wuj będzie chciał, abym tam została, ale nie muszę się przecież Wybrańcowi tłumaczyć. Dlatego, kiedy tylko zamknęłam się w małej łazience na najwyższym piętrze, otworzyłam wąskie okno i wyleciałam przez nie. Gdy byłam już w odpowiedniej odległości od domu numer dwanaście, teleportowałam się.
Automatycznie zostałam przeniesiona do dworu Malfoyów. W salonie było prawie całkiem ciemno, w kominku płonął delikatny ogień. Ujrzałam Lorda Voldemorta stojącego u szczytu stołu, drżącego na całym ciele Dracona w kącie i klęczącego na podłodze owego wielkiego Śmierciożercę, Rowle’a. Jeszcze raz rozejrzałam się dookoła.
- O co chodzi? – zapytałam przyciszonym głosem, jakby nie wolno mi było się tu odezwać.
- Sophie, pięknie wyglądasz. Podejdź tu – rzekł Riddle, a kiedy stanęłam u jego boku, objął mnie ramieniem. Pocałowałam go w usta, po czym zwróciłam wzrok na Śmierciożercę ubranego w mugolskie ubranie robotnika.
- Nie wiem, czy doszły do ciebie najnowsze wieści… Moi Śmierciożercy dorwali Pottera i jego przyjaciół. Niestety uciekli im, tylko tyle udało mi się z niego wyciągnąć. Jak na razie. To znaczy – uśmiechnął się złośliwie – Draconowi.
Zerknęłam na Malfoya, który zadrżał gwałtownie w swoim kącie. Nie wyglądał na osobę, która triumfuje nad ofiarą. Od samego początku wydało mi się, że Draco służy Voldemortowi z przymusu, ale jeszcze nigdy nie byłam tego aż tak pewna, jak teraz.
- Panie mój… - wybełkotał Śmierciożerca. Pot z twarzy mieszał mu się ze łzami.
- Więcej, Rowle, więcej, albo to zakończymy i nakarmię tobą Nagini! Po co mnie wezwałeś? Żeby mi powiedzieć, że Harry Potter wam umknął? Draco, daj mu jeszcze raz odczuć naszą złość… No, Rowle? Gdzie się ukrył Harry Potter? – zapytał Czarny Pan, a Malfoy uniósł niechętnie różdżkę, która mocno drżała w jego dłoni.
- C-Crucio… - wyjąkał, a czerwony promień ugodził w Śmierciożercę, który zaczął wić się z bólu. Tortury nie były dla mnie czymś niezwykłym, byłam ich świadkiem już wiele razy. Przyglądałam się ciskającemu się po podłodze mężczyźnie bez cienia emocji na twarzy. Czarny Pan obejmował mnie, również zupełnie nie przejmował się wrzaskiem Śmierciożercy. Zaklęcie ustało.
- Daj mu już spokój, nic z niego nie wyciągniesz, on nic nie wie – mruknęłam, gładząc powoli ramię wuja. Ten zerknął najpierw na mnie, potem na Rowle’a, po czym podszedł do kominka, wsunął dłoń do porcelanowego dzbanka i wrzucił w ogień trochę połyskującego proszku. Buchnęły szafirowe płomienie, a Czarny Pan powiedział w ich stronę:
- Bartemiuszu, pozwól do mnie na chwilę.
Rozległ się cichy szum, a w zielonym ogniu pojawił się szary wir, z którego wyskoczył Crouch. Za każdym razem, kiedy go widziałam, czułam gdzieś w okolicy żołądka lekki skurcz. Nie powiem, było to bardzo miłe uczucie.
- Tak, panie mój?
- Zabierzesz tego oto Rowle’a do pokoju, niech nabierze sił. Potrzebujemy ludzi w Londynie – zwrócił się do niego Voldemort, Barty skłonił się nieznacznie, po czym podniósł wielkiego Śmierciożercę za ramię i poprowadził go w stronę wyjścia.
- Pójdę z nimi – rzuciłam w stronę wuja i pobiegłam za Bartemiuszem. Otworzyłam mu drzwi, bo obie ręce miał zajęte podtrzymywaniem Rowle’a.
Zaprowadził go do jednego z pokoi gościnnych na pierwszym piętrze, położył na łóżku i zasunął ciężkie zasłony w oknach. Podeszłam do ukochanego, żeby ująć jego dłoń i położyć głowę na ramieniu. Jego śmiertelny zapach tego wieczora oszałamiał mnie.
- Kochanie, chciałabym spędzić z tobą tę noc, ale muszę jeszcze coś zrobić – wyszeptałam. Barty spojrzał na mnie.
- Rozumiem, masz dużo pracy przed następnym koncertem – odparł.
- Mogę z tobą pobyć, dopóki nie zaśniesz? – zapytałam, kiedy wyszliśmy z pokoju. Barty nic nie odpowiedział, tylko objął mnie ramieniem. Poszliśmy na górę do jego sypialni. Crouch zdjął ubranie i położył się do łóżka, ja zaś opadłam na poduszki z cichym westchnieniem. Ich miękkość przyniosła mi sporą ulgę. Po całym dniu w kostiumie byłam naprawdę zmęczona. Przytuliłam się do Bartemiusza z uśmiechem na ustach.
- Kochanie, pozałatwiam wszystkie swoje sprawy i spędzimy razem trochę czasu, dobrze?
- Oczywiście. Już się nie mogę doczekać. A powiedz mi… Co z Sapphire? Rozmawiałaś z nią ostatnio? – zapytał, gładząc delikatnie moją prawą dłoń. Westchnęłam ciężko.
- Między nami nigdy nie będzie już tak, jak dawniej. Kiedy wspominam dawne czasy, to już wiem, że tylko dzięki Darli byłyśmy sobie bliskie. Chciałabym, żeby się wszystko jakoś poukładało. A teraz… jestem tak rozdarta między wami a rodziną.
Oni wszyscy myśleli, że jest mi tak dobrze, bo miałam przywileje u Dumbledore’a i Lorda Voldemorta, a wszyscy są tak pokrzywdzeni… Gdyby tylko wiedzieli. Och, gdyby tylko wiedzieli, jaki mam dylemat, bo nie mogę opowiedzieć się za żadną ze stron. Nie mogłam przecież pomagać Śmierciożercom i Zakonowi Feniksa jednocześnie.
Barty leżał na wznak z zamkniętymi oczami, ale czułam, że jeszcze nie śpi. Krew płynęła wciąż niespokojnie, a serce biło mocniej. Gładziłam powoli jego włosy, przyglądając się spokojnej twarzy. Teraz czasy były niebezpieczne, a ja spędzałam z nim za mało czasu. Fakt, że druga strona nie miała przywódcy nie był wcale tak dobry, jakby się to wydawało. Tacy przerażeni ludzie mogli o wiele bardziej nam zagrozić. Jedyną pocieszającą rzeczą było to, że można było nimi łatwiej manipulować.
Dopiero kwadrans później krew w Bartym zaczęła płynąć wolniej, jego oddech stał się głębszy. Pochyliłam się nad nim i ucałowałam go w czoło. Nawet się nie poruszył. Zsunęłam się z łóżka, poprawiłam szatę i perukę, po czym podeszłam do okna, otworzyłam je i wyleciałam przez nie w ciemną noc. Dopiero kiedy przefrunęłam nad żywopłotem, mogłam się teleportować. Nie chciałam naruszać magicznego pola.
Pojawiłam się na szczycie schodów i nacisnęłam mosiężną klamkę. Od progu powitała mnie szara zjawa, ale szybko się jej pozbyłam. Wiedziałam, że Harry, Ron i Hermiona są już na górze w salonie. Świt dopiero się zbliżał, ale do wschodu słońca było jeszcze daleko. Kiedy zajrzałam do środka, zobaczyłam leżącą na podłodze Hermionę, tuż obok niej Ronalda; oboje pogrążeni byli w głębokim śnie. Pottera zaś zastałam siedzącego przy oknie. Gwałtownie odwrócił głowę, kiedy usłyszał ciche trzaśnięcie drzwi. Kiedy mnie zobaczył, na jego twarzy pojawił się dziwny zawód. Bez słowa wzięłam sobie krzesło i usiadłam. Harry na nowo odwrócił głowę i utkwił niewidzący wzrok w jednym z naprzeciwległych domów.
- Co zamierzacie? – zapytałam cicho.
- A więc po to tu przyszłaś? Żeby nas wypytać i natychmiast popędzić do swojego ukochanego pana?
W jego głosie zabrzmiał ciężko skrywany gniew. Westchnęłam ciężko.
- O co ci chodzi?
Spojrzał na mnie, oczy mu lśniły. Coś mu się stało, złość i sarkastyczny ton nie wzięły mu się znikąd.
- Wszystko widziałem. Jak Malfoy torturuje tego Śmierciożercę, Rowle’a. Widziałem ciebie, jak stoisz tam i się przyglądasz…
Na moment ukryłam twarz w dłoniach, aby zebrać myśli. Jakim cudem on to zobaczył? Miałam mętlik w głowie.
- To wszystko nie jest takie łatwe, jak ci się wydaje – powiedziałam w końcu lekko stłumionym głosem. – Ty nic nie rozumiesz, bo nigdy nie byłeś w takiej sytuacji jak ja. Od samego początku wiedziałeś, po której jesteś stronie. A ja… odkąd tylko pamiętam, musiałam wybierać. Albo rodzina, albo Czarny Pan. Kocham go, rozumiesz? Niby miałam oparcie w przyjaciołach, ale tylko on pomógł mi w ciężkich chwilach. Kiedy jestem z nim… sama nie wiem, jak ci to wyjaśnić. Po prostu tak czuję, nic na to nie poradzę. Ale nie chcę wam zaszkodzić. Gdybym tylko mogła, zmieniłabym tą przepowiednię.
Dobrze wiedziałam, że to kupi. Może było w tym trochę prawdy? A właściwie… tej prawdy było całkiem dużo. Kochałam wuja i nie chciałam tej wojny. Nie teraz. Gdy z nim byłam, zmieniałam się. Byłam w stanie zrobić dla niego wszystko. Ale teraz czułam taką złość, taką… taką wściekłość… Musiałam go ukarać. Po prostu musiałam. Kiedy myślałam o tym, jak fatalnie się zachował, moja ślizgońska krew burzyła się we mnie. Musiałam to zrobić chociażby dla samego faktu i spokoju sumienia.
- Nigdy tak o tym nie myślałem – mruknął Harry, patrząc na mnie współczującym wzrokiem. – Ale torturowanie swoich ludzi…
- To się nazywa dyscyplina. Dzięki temu można zyskać wiele, ale i wiele stracić. To skomplikowane. Idę spać – odparłam już luźniejszym tonem. Wstałam, ruszyłam w stronę drzwi, ale nagle coś mi się przypomniało. – A tak między nami… wybraliście sobie niezbyt bezpieczne miejsce na kryjówkę. Nie mówię tu o Śmierciożercach, nie. Raczej o osobach całkiem neutralnych, choć możecie się bardzo wystraszyć, jeśli jedna z nich się tu niespodziewanie pojawi.
Odeszłam, nie czekając na odpowiedź. Mariusa tu ostatnio nie było, co nie znaczy, że pewnego ranka się tu nie pojawi, aby w spokoju przeczekać dzień. Udałam się do sypialni, gdzie spałyśmy z dziewczynami dawno temu. Byłam naprawdę zmęczona. Zdjęłam ciężką perukę, niewygodną suknię, a za pomocą różdżki ubrałam nocną koszulę i wśliznęłam się pod kołdrę. Poczułam przyjemne odprężenie w zmęczonych członkach. Przewróciłam się na drugi bok, pod powiekami czułam piasek. Sen nadszedł szybko.

         Obudziłam się kilka godzin później, wypoczęta i pełna energii. Czułam się naprawdę szczęśliwa. Nie musiałam wcale spędzać czasu z Harrym, Ronem czy Hermioną. Mogłabym po prostu zabarykadować się w tym pokoju i opuszczać go tylko przez okno. Jacques przecież mieszka tu, niedaleko. A od czasu do czasu mogłabym w jakiś nieszkodliwy sposób pomóc naszym małym uciekinierom. Podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież, aby wpuścić tu trochę powietrza i wywietrzyć smród stęchlizny. Transmutowałam wymyślną, czerwoną suknię w czarną, dżinsową, krótką spódnicę z wszytą od wewnątrz różową, bufiastą falbanką, skórzaną kurtkę z ćwiekami i krótką, czarną bluzkę. Zmieniłam ciasne pantofelki w glany i ubrałam się. Poczułam w żołądku skurcz z głodu. Stanęłam na parapecie i poleciałam. Nie był to jednak długi dystans. Wylądowałam miękko tuż przed domem Jacquesa i zapukałam. Otworzył mi żołnierz w czarnej szacie czarodzieja z papierosem w ustach.
- Nie przeszkadzam? Jestem bardzo głodna, a obecnie ukrywam się razem z Potterem i jego przyjaciółmi – odezwałam się szybko.
- Też się cieszę, że cię widzę – odparł, nieco zdezorientowany, ale natychmiast wpuścił mnie do środka. Kiedy usiadłam przy stole w kuchni, postawił przede mną talerz pełen tostów z dżemem wiśniowym i srebrny puchar z sokiem pomarańczowym. Moja uwaga skupiona była wyłącznie na kanapkach, dopóki nie opróżniłam całkowicie talerza. Jacques przyglądał mi się przez pewien czas z rozbawieniem.
- Wracasz z wesela i jesteś głodna? – zdziwił się, po czym dodał, widząc moją minę: - Wieści szybko się roznoszą, nie pytaj. Mimo wszystko wciąż mam jako taki kontakt z bratem.
- Moi rodzice byli u Weaslyów? Dlaczego ich tam nie spotkałam?
- Było mnóstwo gości, a oni nie ubrali wysokiej na półtora metra peruki i czerwonej sukni. No i nie śpiewali. Zabrali też Spirydiona – wyjaśnił zdawkowym tonem. Nie lubiłam, kiedy tak mówił, ale to nie był Czarny Pan, więc nie chciałam się z nim kłócić o takie głupoty. Dopiłam sok do końca i zapytałam:
- A jak twoje kłopoty z McGonagall? Dasz sobie z nią radę sam, czy mamy porwać kogoś z jej rodziny w zamian za spokój dla ciebie?
Jacques machnął lekceważąco ręką, jakby ta sprawa dawno się już przedawniła.
- Nie przejmuj się, dam sobie radę. Powiedz mi… ukrywasz się razem z Harrym Potterem? Żartujesz sobie, prawda? Jesteś tak jakby po stronie Czarnego Pana, powinnaś go ścigać, a nie pomagać mu w ucieczce – stwierdził z jeszcze głupszą miną. Tym razem to ja machnęłam ręką.
- Etam. Długa historia, ale oni mi za tę pomoc jeszcze podziękują. Ano właśnie, mogłabym im zanieść trochę jedzenia? Chcę być… no wiesz, przydatna. Nie uśmiecha mi się grzebać w ich głowach. Już raz tak przypadkowo zrobiłam, nie chcę mieć kłopotów psychicznych. Już wystarczająco mam nerwicę – odparłam beztroskim tonem. Jacques przyniósł mi pudło z prowiantem i położył je na stole.
- Czyli to taki podstęp? – zapytał.
- I tak, i nie. Będę się lepiej czuła, kiedy pobędę trochę z jedną i z drugą stroną – oświadczyłam.
I tak w zasadzie było, o to tu chodziło. Gdybym nie była taka miękka, wybrałabym Voldemorta, ale Zakon zawsze wzbudzał we mnie litość swoją bezradnością. Bo tak właśnie było! Byli bardziej bezsilni, niż im się to wydawało, a Śmierciożercy potężniejsi, niż myśleli. Czarny Pan zawsze uważał na Dumbledore’a. I prawidłowo, bo był naprawdę wielkim człowiekiem. Ale w tej swojej ostrożności zapomniał, że to tylko on wzbudzał wśród ludzi respekt. Jako osoba z Mroczną Krwią mogę to określić. Armand zawsze tak mówił. On dobrze znał życie, lubił obserwować zachowanie śmiertelników, tak jak my wszyscy. Wiecznie spragnieni Nieśmiertelni.
         Po południu opuściłam dom Jacquesa z wielkim pudłem żywności. Tym, co jest w spiżarce w domu numer dwanaście normalny człowiek raczej się nie naje. Weszłam do swojego pokoju przez wciąż otwarte okno. Harry’go, Rona i Hermionę zastałam siedzących w kuchni. Rozmawiali o czymś, głowa przy głowie. Kiedy mnie usłyszeli, wzdrygnęli się jak na komendę. W powietrzu wyczułam odór intensywnego myślenia. Zapewne zamierzali się stąd jak najszybciej wynieść.
- Coś mam dla was. Sądzę, że wam się przyda – zagadnęłam ich i postawiłam na stole kartonowe pudło. Ron zajrzał do środka.
- Skąd masz żarcie? – zapytał podejrzliwie.
- Mieszkam w zamku, ale jeszcze pamiętam, do czego służy sklep – odparłam. Nie mogłam im przecież powiedzieć, że mam to od wujka, nie wzięliby przecież ani kęsa, już nie ważne, od którego. Dla nich cała moja rodzina jest zła.
Z ponurą satysfakcją przyglądałam się, jak Harry, Ron i Hermiona pochłaniają kanapki z szynką. Dostarczenie im prowiantu było naprawdę drobną pomocą, ale lubiłam patrzeć, jak ludzie korzystają z niej. Może i było we mnie coś z Gryffindora? Hmm, trudno. Slytherin skutecznie to maskował.
- Długo zamierzacie tu zostać? – zapytałam z niewinną miną. – Bo do Hogwartu chyba nie zamierzacie wracać? Zjedzą was żywcem.
- Powiem szczerze, nie mam pojęcia, co zrobimy. To wszystko jest zbyt trudne, musimy wszystko przemyśleć – stwierdził. Weasley zerknął na niego ostrzegawczo, po czym zapytał mnie:
- Jaki masz z tego zysk, że nam pomagasz? Bo, wybacz mi, ale dzięki ostatnim zdarzeniu jakoś nie mogę ci ufać.
- Tak, to zrozumiałe. Ale nie jestem tak zła, jak ci się wydaje. Mam swoje powody. Jak na dzień dzisiejszy mogę wam przedstawić ten jeden: dawno temu byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi – odrzekłam, po czym wstałam od stołu i udałam się do pokoju matki Syriusza, żeby zagrać na stojącym tam fortepianie  * Beethovena. Była to jedyna rzecz, której Syriusz nie usunął z tego pokoju i pewnie dlatego, że fortepian był na stałe przytwierdzony do drewnianej podłogi, na której wciąż znajdowało się mnóstwo słomy.

*

         Szczerze mówiąc, to spędzanie czasu z Potterem i paczką nie było tak fascynujące jak myślałam. Potrafili siedzieć i nic nie robić. Hermiona po raz setny wczytywała się w baśnie, które dostała w testamencie od Dumbledore’a, Ron denerwował ją, bawiąc się magicznym wygaszaczem, a Harry patrzył w okno. To było naprawdę męczące, bo wiedziałam, że chcą zostać sami i omówić plan ucieczki, ale przy mnie się bali. Nie dziwię się im jednak. W końcu nie raz i nie dwa wystawiłam ich do wiatru. Ale wcale tego nie żałuję. Zawsze, koniec końców, wynikało z tego coś dobrego. Mimo to postanowiłam nie narażać ich więcej na moje towarzystwo i zamknęłam się w pokoju. Tam mogłam spokojnie pomyśleć. Od trzech dni siedzimy tu… praktycznie bez celu! Pod domem zaczęły się kręcić zakapturzone postacie. Śmierciożercy mogli tylko mniemać, że Potter jest w środku, a ja jakoś nie zamierzałam im ułatwiać tej gry. Co jakiś czas się zmieniali, ale ani jeden nie przypominał mi sylwetką Barty’ego. On był zbyt ważny, by tracić czas na kręcenie się pod starym domem Syriusza.
Trzeciego dnia, kiedy leżałam bezczynnie na łóżku i obserwowałam plamy promieni słonecznych na suficie, poczułam na lewym przedramieniu pieczenie. Charakterystyczne pieczenie. Dlatego wstałam i natychmiast teleportowałam się. Pojawiłam się w komnacie wuja. Voldemort siedział na swoim tronie jak święta krowa i przyglądał mi się jak do niego podchodzę i zajmuję miejsce na jego kolanach.
- Czy jest sens pytać, gdzie byłeś?
- Nie. Ostatnio nie mieliśmy sposobności pogadać… Bardzo się cieszę, że udało ci się opanować ministerstwo. Jestem z ciebie dumna – odpowiedziałam, całując go w zapadnięty policzek.
- No właśnie. Dlatego chciałbym, żebyś dzisiaj poszła tam z Bartemiuszem i zobaczyła, jak przebiegają prace – odrzekł dość poważnym tonem.
- Do ministerstwa? W tę całą politykę? A po co mnie tam? Wszystko, co daje mi szczęście mam tutaj – stwierdziłam z uśmiechem i przytuliłam się do niego.
- Tak, wiem. Ale mogłabyś się czegoś nauczyć, zobaczyć, jak moi Śmierciożercy pracują – odrzekł z kamienną twarzą. Sama już nie wiedziała, dlaczego on mnie tak pchał w ten rząd. Może chciał, żebym… hmm, sama zajęła się polityką? Denerwowało mnie to. Te wieczne kłótnie, mieszanie się w sprawy mugoli.
- Nie wiem. Przejąłeś władzę nad ministerstwem, ale mimo to nie pojawisz się tam, prawda? Więc po co ja mam się tam kręcić? – zapytałam z rozbawieniem. – Co, chcesz, żebym została twoim szpiegiem?
Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnął się.
- No… można to tak nazwać. Poza tym, jeśli ty tam będziesz, ludzie potraktują moje przejęcie władzy jak coś, co ma zmienić ich życie. Wszyscy wiedzą, że zawsze jesteśmy razem. Ty jesteś prawie jak ja, a oni wszyscy nie chcą przyjąć do wiadomości, że czasy się zmieniły.
W sumie ten pomysł nie był taki głupi. A ja byłabym  ministerstwie jak taki wizytator. To będzie cudowne obserwować, jak ludzie się boją. Moja obecność sprowadzi ich na ziemię i udowodni, że Czarny Pan naprawdę zwycięży.
- To dobry pomysł. Tak, zrobię to. Kiedy Barty się tam wybiera? No i po co?
- Za jakieś pół godziny, musi mi przynieść listę Niepożądanych – odparł.

I faktycznie. Dwadzieścia minut później w komnacie pojawił się Crouch. Wyglądał na bardzo zabieganego tego dnia.
- No, Sophie, zbieramy się – zwrócił się do mnie, po czym przemówił do Voldemorta: - Panie mój, wrócimy od razu do domu Malfoya, listę przyniosę tutaj wieczorem, dobrze?
- Oczywiście. Idźcie już.
Zeskoczyłam z jego kolan i podbiegłam do Bartemiusza, który chwycił mnie za rękę u wyprowadził z komnaty wuja. Teleportowaliśmy się do apartamentu Lucjusza Malfoya. Dobrze wiedziałam, że najwygodniej i najbezpieczniej było dostać się do Ministerstwa Magii za pomocą Sieci Fiuu, ale lepiej było nie ryzykować i nie korzystać z kominków w domu Lorda Voldemorta. Kiedy wkroczyliśmy w szmaragdowe płomienie, poczułam się, jakbym została wessana przez wielką Czarną Dziurę. Nie przepadałam za magicznymi środkami transportu, ale były przynajmniej szybkie i bardzo skuteczne. Wylądowaliśmy w wielkiej, ponurej sali. Ludzi było tam mnóstwo, ale zachowywali się jakoś nienaturalnie spokojnie i wyglądali na bardzo przygnębionych.          Przeszliśmy przez długi, szeroki korytarz i znaleźliśmy się w komnacie, w której dawno temu stała duża, złota fontanna. Teraz na jej miejscu umieszczono posąg z czarnego kamienia przedstawiający czarownicę i czarodzieja siedzących na wielkich, bogato rzeźbionych tronach. Na piedestale wypisane było drukiem: MAGIA TO POTĘGA. Kiedy podeszłam bliżej, zobaczyłam, że to nie na tronach siedzą, tylko na plątaninie nagich, ludzkich ciał kobiet, mężczyzn i dzieci o brzydkich, przygłupich twarzach. Nie zszokował mnie ten widok, chociaż ci rzeźbieni mugole byli nieco przerażający.
- To musi być dziwne uczucie, kiedy po tylu latach ukrywania się, teraz nagle przechodzisz sobie spokojnie przez środek ministerstwa. Rok temu to byłoby samobójstwo, a teraz… - odezwałam się.
- Tak. Nadal trudno mi do tego przywyknąć, ale to raczej miłe uczucie.
Ludzie pierzchli przed nami z przerażeniem malującym się na twarzy. Bardzo chciałam spotkać tu Dolores Umbridge. Nie mogła mi nic zrobić, a ja, gdybym tylko chciała, mogłabym na przykład… zesłać ją do Azkabanu. Sama zapewne bardzo się starała, żeby Syriusza zamknęli w więzieniu. Bez procesu. Ta niesprawiedliwość bolała mnie do teraz.
- Posłuchaj mnie, kochanie. Mam teraz do załatwienia parę spraw. Nie chcę cię fatygować, zajmij się czymś, dobrze? W tamtym pomieszczeniu jest mała kawiarnia dla pracowników, możesz tam na mnie zaczekać – powiedział Barty, zatrzymując się gwałtownie pośrodku korytarza.
- Jestem w ministerstwie i co, mam siedzieć w restauracji? Chyba żartujesz, mam już tyle lat, że poradzę sobie sama – pocałowałam go lekko w usta i odeszłam w stronę wind. Wsiadłam do jednej z nich wcisnęłam guzik z numerem trzy. Pojechałam na piętro, gdzie pracował Sethi. Nie byłam pewna, czy zastanę tam ojca, ale warto było to sprawdzić. Gabinety Niewymownych znajdowały się na osobnym piętrze niż Departament Tajemnic. A Sethi był właśnie jednym z nich. Każda wzmianka o tym departamencie wywoływała u mnie mimowolny skurcz w żołądku. Winda zatrzymała się, a chłodny, kobiecy głos oznajmił mi, na którym piętrze się znajduję. Szybko odnalazłam lakierowane, jasne drzwi z miedzianą tabliczką, na której napisane było:

Sethi Griffith Ghost
Niewymowny
Departament Tajemnic

Zapukałam i weszłam do środka. Ojciec siedział przy biurku, czytając „Proroka Codziennego”. Do korkowej tablicy przypięty był plakat ze zdjęciem Harry’ego, przez którego pierś biegł wytłuszczony napis NIEPOŻĄDANY NR 1. Kiedy drzwi się za mną zatrzasnęły, podniósł głowę znad gazety.  Na jego twarzy pojawiło się przerażenie.
- Sophie, co ty tu robisz? Ty i Ministerstwo Magii? – zdziwił się, odkładając „Proroka”.
- Barty tutaj jest, musi coś załatwić – odparłam, siadając w prostym, granatowym fotelu. – I co, nikt ci nie przeszkadza w pracy? Bardzo się starałam, żeby Czarny Pan obiecał, że żaden z jego ludzi nie będzie was nachodził. Ciebie w pracy i mamy w domu.
Uśmiechnęłam się na widok jego zdezorientowanej miny. Ojciec był zwykłym pracownikiem w ministerstwie, ani zbyt decydującym, ani zbyt nieznaczącym. Był jednak też Niewymownym, a ta ranga była dla Śmierciożerców najbardziej interesująca, pracownicy Departamentu Tajemnic nie byli bezpieczni w naszych czasach.
- Wiesz… jest tak, jak było zawsze, ale nie rozumiem… Dlaczego to wszystko tak się zmieniło? O co chodzi z tym sprawdzaniem drzew genealogicznych, uzyskiwaniem akt czystości krwi i… Wiesz, że bez takiego zaświadczenia dzieci z mugolskich rodzin nie będą mogły pójść do Hogwartu?
Zaśmiałam się cicho.
- Nie, to wejdzie w życie dopiero w przyszłym roku. McGonagall jest dyrektorką, prawda? Nic jeszcze nie jest postanowione. A ta ustawa dotyczy tylko pierwszoroczniaków. Ja naprawdę nie chcę się mieszać w to, co Czarny Pan robi. Nie chcę po prostu – odpowiedziałam.
Do drzwi gabinetu ktoś zapukał, po czym wszedł do środka. Yaxley bardzo zyskał na pracy w ministerstwie i pilnowaniu urzędników. Niewiele wiedziałam na temat przebywania Śmierciożerców tutaj, ale sądząc po wyrazie twarzy i wspaniałej aksamitnej, czarnej szacie, w którą był ubrany, dobrze był tutaj traktowany.
- Proszę mi przygotować dzisiejszą rozpiskę, kto wchodził do pokoju numer sześć, kto wychodził… i wysłać mi to przed piętnastą, panie Ghost – odezwał się oficjalnym tonem, po czym podbiegł do mnie i ucałował prędko wierzch mojej dłoni: - Co panienka tutaj robi?
- Przyszłam z Bartym, ale jego obecnie nie ma, więc przyszłam odwiedzić tatę – odparłam beztrosko.
- W takim razie proszę, oprowadzę panienkę – pokora na jego twarzy była tak udawana, jak sympatia do mojego ojca, ale dobrze znałam naturę Śmierciożerców. Oni zawsze byli obłudni, nic na to nie poradzę. Dlatego pożegnałam się z ojcem i odeszłam z Yaxley’em.
- Co ty tu w ogóle robisz? To znaczy… czym się tutaj zajmujesz? – spytałam, szczerze zaciekawiona.
- Jeśli panienka chce, mogę panience pokazać, ale musimy zjechać do Departamentu Tajemnic.
- Co? Jesteś Niewymownym? W takim razie po co prosiłeś mojego tatę o taką listę? Sam mogłeś sobie tam wejść i zobaczyć na tablicę – zdziwiłam się z cichym śmiechem w głosie.
- Nie, nie. Wiesz, że teraz każdy, czyj status krwi jest niepewny, musi zostać przesłuchany. A ja właśnie wybieram się na jedno z nich – wyjaśnił, kiedy wsiadaliśmy do windy. Na jego twarzy pojawiła się satysfakcja, jakby wzmianka o dręczeniu szlam przed sądem należała do jego ulubionych czynności. – Bartemiusz też czasami w takich uczestniczy.
Zjechaliśmy na dół. Kiedy wysiedliśmy, poznałam korytarz prowadzący do Departamentu Tajemnic. Yaxley skręcił jednak w zupełnie przeciwną stronę. Poczułam znajomy, nieprzyjemny chłód, a moim oczom ukazali się dwaj dementorzy stojący po obu stronach wysokich, żelaznych drzwi, pod kamienną ścianą zaś siedziała na drewnianej ławie trójka ludzi: jedna kobieta i dwójka mężczyzn. Minęliśmy ich bez słowa, a drzwi same się przed nami rozwarły. Weszliśmy przez nie do kamiennej komnaty przypominającej małe Koloseum. Na poszczególnych ławach siedzieli ubrani w czarne szaty czarodzieje i czarownice. Przy kamiennym stole na wysokim podium siedziała drobna kobieta o siwych włosach, a obok niej niska, pulchna czarownica w puchatym, różowym sweterku. Żabie wargi Dolores Umbridge rozchyliły się lekko ze zdumieniem. Uśmiechnęłam się drwiąco i pozwoliłam poprowadzić się Yaxley’owi na podium, po czym usiadłam obok wąsatego czarodzieja. Było tu sześciu dementorów, ale przed złowrogą aurą roztaczaną przez nich chronił nas srebrny Patronus w kształcie włochatego kota. Po środku zaś stało drewniane krzesło z wysokim oparciem i grubymi łańcuchami. Umbridge wyciągnęła w kierunku drobnej kobiety pulchną dłoń, która szybko wygrzebała ze stosu teczek tę pożądaną i wręczyła ją Dolores. Drzwi znów się rozwarły i wkroczyło dwóch dementorów prowadzących ową drżącą, jasnowłosą kobietę, którą widziałam na korytarzu. Osunęła się ostrożnie na krzesło, ale łańcuchy tylko zadzwoniły złowieszczo.
- Sara Maria Opania? – zapytała Umbridge, a kobieta kiwnęła sztywno głową. – Małżonka Roberta Opanii z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów?
Zanim odpowiedziała, drzwi znów się otworzyły, a do komnaty wpadł zdyszany Barty. Bez jednej chociażby emocji na twarzy przebiegł obok dementorów.
- Przepraszam za spóźnienie, Nott mnie zatrzymał – wyrzucił z siebie na wydechu. Usiadł na krześle tuż obok mnie, nachylił się nade mną i wyszeptał mi do ucha:
- Co tutaj robisz? Jak tu w ogóle trafiłaś?
- Yaxley mnie przyprowadził. A ty? Nie powiedziałeś mi, ze bierzesz udział w przesłuchaniach – odpowiedziałam równie przyciszonym głosem.
- Nie biorę. Tylko czasami obserwuję. Moja obecność nic tutaj nie zmieni, to królestwo Umbridge i Yaxley’a. Po tym przesłuchaniu odprowadzę cię do domu. Nie chcę, żebyś to oglądała. I ci dementorzy… Nie, powiem Yaxley’owi, żeby cię tu nigdy nie przyprowadzał – w jego głosie usłyszałam lekkie rozgoryczenie. Dolores w tym czasie zdarzyła przepytać panią Sarę z pracy jej rodziców i statusu ich krwi.
- A teraz niech się pani przyzna, komu pani ukradła tę różdżkę – powiedziała jej wyniosłym tonem, unosząc długi, jasny kawałek drewna zapakowany w przezroczystą folię, jakby był dowodem zbrodni.
- N-nikomu, ta różdżka mnie wybrała, kiedy miałam jedenaście lat! Ja chodziłam do Hogwartu, byłam w Ravenclawie – wyjąkała pani Opania, a łzy płynęły jej z wielkich, bladych oczu i skapywały na podołek.
- Tak, wszyscy, którzy tu siedzą, mówią to samo – stwierdziła, wydymając żabie wargi. – A więc – zerknęła na Yaxley’a, który skinął lekko głową z nieprzeniknioną twarzą – za kradzież różdżki zostaje pani ukarana grzywną w wysokości pięćdziesięciu galeonów i umieszczona w Azkabanie na dwa miesiące. Wyprowadzić.
Dementorzy chwycili ją pod ramiona i praktycznie wynieśli z sali. Barty wstał, zszedł z podestu i pomógł mi stanąć na podłodze.
- Za kwadrans następna rozprawa, proszę się nie spóźnić, Crouch – zawołała za nami Umbridge słodkim głosikiem dziewczynki, ale Bartemiusz nic jej już nie odpowiedział. Chwycił mnie za rękę i szybkim krokiem ruszył w stronę windy. Wyjechaliśmy do atrium. Jeszcze nie było piętnastej, ale wielu pracowników zmierzało już do domów. Barty wziął szczyptę proszku, wrzucił go w ogień, a kiedy ten zmienił kolor na szmaragdowy, powiedział mi:
- Wracaj, zobaczymy się wieczorem, dobrze?
Pocałował mnie w policzek, a ja wkroczyłam w płomienie.

~*~


No, miałam dużo do przepisywania. Zrobiłam to nad morzem, kiedy było za gorąco, żebym była w stanie wyjść na plażę. Obiecałam, że będę publikować regularnie, ale przenośny Internet nie łączył. Za to nadrobiłam w przepisywaniu, nie tylko na scp, ale i na inne blogi, teraz będę tylko publikować xD Dedykacja dla Atramentowej, która powróciła do pisania opowiadań potterowskich :* 

11 komentarzy:

  1. ~Afrodyta
    13 lipca 2011 o 13:58

    Super rozdział .Więc Sophie na razie będzie pomagać NIEPOŻADANEMU NR.1 ? ^^trochę mnie rozśmieszyło to ;”Maria Maja Opania xd” – nie wiem dlaczego , albo ze się zrymowało , albo mam dobry humor ;)Czekam na kolejne rozdziały no i tę bitwę , weny życzę choć tej ci nigdy nie brakuje . Mnie coś teraz len ogarnął do pisania bloga i robienia czegokolwiek ;p A tak z innej beczki : Jaką macie pogodę nad morzem ? Ty jesteś nad Bałtykiem ? pozdrawiam i poinformuj mnie o następnej notce ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 13 lipca 2011 o 18:25
      Kolejny rozdział już gotowy, jestem na trzeciej stronie w pisaniu rozdziału nr 304 xD Powiem szczerze, że następny odcinek nie powali, ale w 304 wyjaśni się kilka spraw, ale i pojawi się dwa razy więcej nowych, więc… xD Pogoda jest super, siedzę w pensjonacie i się przed słońcem kryję, na dlr rozdział dodałam, tutaj, na df… na DF mam przepisane już chyba ze 4 xD Więc mam co publikować. Fale są wielkie xD

      Usuń
  2. ~Paulina
    13 lipca 2011 o 14:50

    Warto było czekać na to cudo! :*:*Miłego pobytu nad morzem.Dobrze by było gdyby Sophie też zaczęła coś robić, aby pomóc przejąc władzę wujkowi a nie się zabawia :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 13 lipca 2011 o 18:28
      Etam, ona mu pomorze kiedy indziej. Jeszcze zobaczycie xD

      Usuń
  3. ~fear
    13 lipca 2011 o 15:45

    Och jak ja kocham czytać twoje rozdziały!! Dolores Umbridge nie mogę się doczekać kiedy wreszcie ją zamkną. Różowa ropucha. Sophie i pomoc Harry’emPotter’owi NIEPOŻĄDANEMU NR. 1, wręcz nieprawdopodobne! W każdym razie rozdział jest cudowny jak zwykle zresztą;] Pozdrawiam:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 13 lipca 2011 o 18:30
      Za takie paskudztwo, jakie Voldemort zrobił Sophie, też mu się należy mała zdrada, nie? Ona już mu przyrzekła, że „zobaczy” xD

      Usuń
  4. unnamed20@onet.pl
    13 lipca 2011 o 21:16

    Nasza Sophie to intrygantka : P , cwana bestia ^^ , nie czułabym się dobrze w towarzystwie świętej trójcy :p , powiem ci ,że wyszedł ci ten rozdział :P , czekam na kolejny. Ja aktualnie zawiesiłam swojego bloga. Teraz piszę drugiego , więcej czytelników ;p , dodaj szybko notkę :D http://everything-scares.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 14 lipca 2011 o 21:35
      Wiesz, nie chodzi tutaj o to, czy Sophie dobrze się czuje, czy źle. Liczy się efekt, to, że Trójca jej zaufa xD

      Usuń
  5. ~olka
    15 lipca 2011 o 14:20

    Widać że Barty jest trochę tajemniczy i nie mówi Sophie wielu rzeczy…………Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 16 lipca 2011 o 09:11
      Wiadomo, to dopiero początek z tajemnicami xD

      Usuń
  6. ~Atramentowa
    17 lipca 2011 o 13:40

    Barty, Ty moja małpo kochana wredna, czemu tak milczysz przy Sophie? Ueee, a ja tu sobie wymarzyłam piękne, huczne wesele, a ten zaczyna jakieś tajemnice mieć. xD Zaraz się okaże, że ma jakąś kochankę w Ministerstwie, a wtedy Voldi będzie mógł się na nim wyżyć, mwahahaha. xD I przy okazji Armand się zjawi. :PJak ja lubię to opowiadanie, kurczę, taki sentyment, że się oderwać od czytania nie mogę. I czy mi się wydaje, czy coraz dłuższe rozdziały są? xDMerci za dedykację. :*

    OdpowiedzUsuń