Było już późno, kiedy poczułam
pieczenie na lewym przedramieniu. Aby ukryć to, że muszę na jakiś czas udać się
do Czarnego Pana, powiedziałam Harry’emu, że idę do łazienki. Nie wiem, ile wuj
będzie chciał, abym tam została, ale nie muszę się przecież Wybrańcowi tłumaczyć.
Dlatego, kiedy tylko zamknęłam się w małej łazience na najwyższym piętrze,
otworzyłam wąskie okno i wyleciałam przez nie. Gdy byłam już w odpowiedniej
odległości od domu numer dwanaście, teleportowałam się.
Automatycznie
zostałam przeniesiona do dworu Malfoyów. W salonie było prawie całkiem ciemno,
w kominku płonął delikatny ogień. Ujrzałam Lorda Voldemorta stojącego u szczytu
stołu, drżącego na całym ciele Dracona w kącie i klęczącego na podłodze owego
wielkiego Śmierciożercę, Rowle’a. Jeszcze raz rozejrzałam się dookoła.
-
O co chodzi? – zapytałam przyciszonym głosem, jakby nie wolno mi było się tu
odezwać.
-
Sophie, pięknie wyglądasz. Podejdź tu – rzekł Riddle, a kiedy stanęłam u jego
boku, objął mnie ramieniem. Pocałowałam go w usta, po czym zwróciłam wzrok na
Śmierciożercę ubranego w mugolskie ubranie robotnika.
-
Nie wiem, czy doszły do ciebie najnowsze wieści… Moi Śmierciożercy dorwali
Pottera i jego przyjaciół. Niestety uciekli im, tylko tyle udało mi się z niego
wyciągnąć. Jak na razie. To znaczy – uśmiechnął się złośliwie – Draconowi.
Zerknęłam
na Malfoya, który zadrżał gwałtownie w swoim kącie. Nie wyglądał na osobę,
która triumfuje nad ofiarą. Od samego początku wydało mi się, że Draco służy
Voldemortowi z przymusu, ale jeszcze nigdy nie byłam tego aż tak pewna, jak
teraz.
-
Panie mój… - wybełkotał Śmierciożerca. Pot z twarzy mieszał mu się ze łzami.
-
Więcej, Rowle, więcej, albo to zakończymy i nakarmię tobą Nagini! Po co mnie
wezwałeś? Żeby mi powiedzieć, że Harry Potter wam umknął? Draco, daj mu jeszcze
raz odczuć naszą złość… No, Rowle? Gdzie się ukrył Harry Potter? – zapytał
Czarny Pan, a Malfoy uniósł niechętnie różdżkę, która mocno drżała w jego
dłoni.
-
C-Crucio… - wyjąkał, a czerwony
promień ugodził w Śmierciożercę, który zaczął wić się z bólu. Tortury nie były
dla mnie czymś niezwykłym, byłam ich świadkiem już wiele razy. Przyglądałam się
ciskającemu się po podłodze mężczyźnie bez cienia emocji na twarzy. Czarny Pan
obejmował mnie, również zupełnie nie przejmował się wrzaskiem Śmierciożercy.
Zaklęcie ustało.
-
Daj mu już spokój, nic z niego nie wyciągniesz, on nic nie wie – mruknęłam,
gładząc powoli ramię wuja. Ten zerknął najpierw na mnie, potem na Rowle’a, po
czym podszedł do kominka, wsunął dłoń do porcelanowego dzbanka i wrzucił w
ogień trochę połyskującego proszku. Buchnęły szafirowe płomienie, a Czarny Pan
powiedział w ich stronę:
-
Bartemiuszu, pozwól do mnie na chwilę.
Rozległ
się cichy szum, a w zielonym ogniu pojawił się szary wir, z którego wyskoczył
Crouch. Za każdym razem, kiedy go widziałam, czułam gdzieś w okolicy żołądka
lekki skurcz. Nie powiem, było to bardzo miłe uczucie.
-
Tak, panie mój?
-
Zabierzesz tego oto Rowle’a do pokoju, niech nabierze sił. Potrzebujemy ludzi w
Londynie – zwrócił się do niego Voldemort, Barty skłonił się nieznacznie, po
czym podniósł wielkiego Śmierciożercę za ramię i poprowadził go w stronę
wyjścia.
-
Pójdę z nimi – rzuciłam w stronę wuja i pobiegłam za Bartemiuszem. Otworzyłam
mu drzwi, bo obie ręce miał zajęte podtrzymywaniem Rowle’a.
Zaprowadził
go do jednego z pokoi gościnnych na pierwszym piętrze, położył na łóżku i
zasunął ciężkie zasłony w oknach. Podeszłam do ukochanego, żeby ująć jego dłoń
i położyć głowę na ramieniu. Jego śmiertelny zapach tego wieczora oszałamiał
mnie.
-
Kochanie, chciałabym spędzić z tobą tę noc, ale muszę jeszcze coś zrobić –
wyszeptałam. Barty spojrzał na mnie.
-
Rozumiem, masz dużo pracy przed następnym koncertem – odparł.
-
Mogę z tobą pobyć, dopóki nie zaśniesz? – zapytałam, kiedy wyszliśmy z pokoju.
Barty nic nie odpowiedział, tylko objął mnie ramieniem. Poszliśmy na górę do
jego sypialni. Crouch zdjął ubranie i położył się do łóżka, ja zaś opadłam na
poduszki z cichym westchnieniem. Ich miękkość przyniosła mi sporą ulgę. Po
całym dniu w kostiumie byłam naprawdę zmęczona. Przytuliłam się do Bartemiusza
z uśmiechem na ustach.
-
Kochanie, pozałatwiam wszystkie swoje sprawy i spędzimy razem trochę czasu,
dobrze?
-
Oczywiście. Już się nie mogę doczekać. A powiedz mi… Co z Sapphire? Rozmawiałaś
z nią ostatnio? – zapytał, gładząc delikatnie moją prawą dłoń. Westchnęłam
ciężko.
-
Między nami nigdy nie będzie już tak, jak dawniej. Kiedy wspominam dawne czasy,
to już wiem, że tylko dzięki Darli byłyśmy sobie bliskie. Chciałabym, żeby się
wszystko jakoś poukładało. A teraz… jestem tak rozdarta między wami a rodziną.
Oni
wszyscy myśleli, że jest mi tak dobrze, bo miałam przywileje u Dumbledore’a i
Lorda Voldemorta, a wszyscy są tak pokrzywdzeni… Gdyby tylko wiedzieli. Och,
gdyby tylko wiedzieli, jaki mam dylemat, bo nie mogę opowiedzieć się za żadną
ze stron. Nie mogłam przecież pomagać Śmierciożercom i Zakonowi Feniksa
jednocześnie.
Barty
leżał na wznak z zamkniętymi oczami, ale czułam, że jeszcze nie śpi. Krew
płynęła wciąż niespokojnie, a serce biło mocniej. Gładziłam powoli jego włosy,
przyglądając się spokojnej twarzy. Teraz czasy były niebezpieczne, a ja
spędzałam z nim za mało czasu. Fakt, że druga strona nie miała przywódcy nie
był wcale tak dobry, jakby się to wydawało. Tacy przerażeni ludzie mogli o
wiele bardziej nam zagrozić. Jedyną pocieszającą rzeczą było to, że można było
nimi łatwiej manipulować.
Dopiero
kwadrans później krew w Bartym zaczęła płynąć wolniej, jego oddech stał się
głębszy. Pochyliłam się nad nim i ucałowałam go w czoło. Nawet się nie
poruszył. Zsunęłam się z łóżka, poprawiłam szatę i perukę, po czym podeszłam do
okna, otworzyłam je i wyleciałam przez nie w ciemną noc. Dopiero kiedy
przefrunęłam nad żywopłotem, mogłam się teleportować. Nie chciałam naruszać
magicznego pola.
Pojawiłam
się na szczycie schodów i nacisnęłam mosiężną klamkę. Od progu powitała mnie
szara zjawa, ale szybko się jej pozbyłam. Wiedziałam, że Harry, Ron i Hermiona
są już na górze w salonie. Świt dopiero się zbliżał, ale do wschodu słońca było
jeszcze daleko. Kiedy zajrzałam do środka, zobaczyłam leżącą na podłodze
Hermionę, tuż obok niej Ronalda; oboje pogrążeni byli w głębokim śnie. Pottera
zaś zastałam siedzącego przy oknie. Gwałtownie odwrócił głowę, kiedy usłyszał
ciche trzaśnięcie drzwi. Kiedy mnie zobaczył, na jego twarzy pojawił się dziwny
zawód. Bez słowa wzięłam sobie krzesło i usiadłam. Harry na nowo odwrócił głowę
i utkwił niewidzący wzrok w jednym z naprzeciwległych domów.
-
Co zamierzacie? – zapytałam cicho.
-
A więc po to tu przyszłaś? Żeby nas wypytać i natychmiast popędzić do swojego
ukochanego pana?
W
jego głosie zabrzmiał ciężko skrywany gniew. Westchnęłam ciężko.
-
O co ci chodzi?
Spojrzał
na mnie, oczy mu lśniły. Coś mu się stało, złość i sarkastyczny ton nie wzięły
mu się znikąd.
-
Wszystko widziałem. Jak Malfoy torturuje tego Śmierciożercę, Rowle’a. Widziałem
ciebie, jak stoisz tam i się przyglądasz…
Na
moment ukryłam twarz w dłoniach, aby zebrać myśli. Jakim cudem on to zobaczył?
Miałam mętlik w głowie.
-
To wszystko nie jest takie łatwe, jak ci się wydaje – powiedziałam w końcu
lekko stłumionym głosem. – Ty nic nie rozumiesz, bo nigdy nie byłeś w takiej
sytuacji jak ja. Od samego początku wiedziałeś, po której jesteś stronie. A ja…
odkąd tylko pamiętam, musiałam wybierać. Albo rodzina, albo Czarny Pan. Kocham
go, rozumiesz? Niby miałam oparcie w przyjaciołach, ale tylko on pomógł mi w
ciężkich chwilach. Kiedy jestem z nim… sama nie wiem, jak ci to wyjaśnić. Po
prostu tak czuję, nic na to nie poradzę. Ale nie chcę wam zaszkodzić. Gdybym
tylko mogła, zmieniłabym tą przepowiednię.
Dobrze
wiedziałam, że to kupi. Może było w tym trochę prawdy? A właściwie… tej prawdy
było całkiem dużo. Kochałam wuja i nie chciałam tej wojny. Nie teraz. Gdy z nim
byłam, zmieniałam się. Byłam w stanie zrobić dla niego wszystko. Ale teraz
czułam taką złość, taką… taką wściekłość… Musiałam go ukarać. Po prostu
musiałam. Kiedy myślałam o tym, jak fatalnie się zachował, moja ślizgońska krew
burzyła się we mnie. Musiałam to zrobić chociażby dla samego faktu i spokoju
sumienia.
-
Nigdy tak o tym nie myślałem – mruknął Harry, patrząc na mnie współczującym
wzrokiem. – Ale torturowanie swoich ludzi…
-
To się nazywa dyscyplina. Dzięki temu można zyskać wiele, ale i wiele stracić.
To skomplikowane. Idę spać – odparłam już luźniejszym tonem. Wstałam, ruszyłam
w stronę drzwi, ale nagle coś mi się przypomniało. – A tak między nami…
wybraliście sobie niezbyt bezpieczne miejsce na kryjówkę. Nie mówię tu o
Śmierciożercach, nie. Raczej o osobach całkiem neutralnych, choć możecie się
bardzo wystraszyć, jeśli jedna z nich się tu niespodziewanie pojawi.
Odeszłam,
nie czekając na odpowiedź. Mariusa tu ostatnio nie było, co nie znaczy, że
pewnego ranka się tu nie pojawi, aby w spokoju przeczekać dzień. Udałam się do
sypialni, gdzie spałyśmy z dziewczynami dawno temu. Byłam naprawdę zmęczona.
Zdjęłam ciężką perukę, niewygodną suknię, a za pomocą różdżki ubrałam nocną
koszulę i wśliznęłam się pod kołdrę. Poczułam przyjemne odprężenie w zmęczonych
członkach. Przewróciłam się na drugi bok, pod powiekami czułam piasek. Sen
nadszedł szybko.
Obudziłam się kilka godzin później,
wypoczęta i pełna energii. Czułam się naprawdę szczęśliwa. Nie musiałam wcale
spędzać czasu z Harrym, Ronem czy Hermioną. Mogłabym po prostu zabarykadować się
w tym pokoju i opuszczać go tylko przez okno. Jacques przecież mieszka tu,
niedaleko. A od czasu do czasu mogłabym w jakiś nieszkodliwy sposób pomóc
naszym małym uciekinierom. Podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież, aby
wpuścić tu trochę powietrza i wywietrzyć smród stęchlizny. Transmutowałam
wymyślną, czerwoną suknię w czarną, dżinsową, krótką spódnicę z wszytą od
wewnątrz różową, bufiastą falbanką, skórzaną kurtkę z ćwiekami i krótką, czarną
bluzkę. Zmieniłam ciasne pantofelki w glany i ubrałam się. Poczułam w żołądku
skurcz z głodu. Stanęłam na parapecie i poleciałam. Nie był to jednak długi
dystans. Wylądowałam miękko tuż przed domem Jacquesa i zapukałam. Otworzył mi
żołnierz w czarnej szacie czarodzieja z papierosem w ustach.
-
Nie przeszkadzam? Jestem bardzo głodna, a obecnie ukrywam się razem z Potterem
i jego przyjaciółmi – odezwałam się szybko.
-
Też się cieszę, że cię widzę – odparł, nieco zdezorientowany, ale natychmiast
wpuścił mnie do środka. Kiedy usiadłam przy stole w kuchni, postawił przede mną
talerz pełen tostów z dżemem wiśniowym i srebrny puchar z sokiem pomarańczowym.
Moja uwaga skupiona była wyłącznie na kanapkach, dopóki nie opróżniłam
całkowicie talerza. Jacques przyglądał mi się przez pewien czas z rozbawieniem.
-
Wracasz z wesela i jesteś głodna? – zdziwił się, po czym dodał, widząc moją
minę: - Wieści szybko się roznoszą, nie pytaj. Mimo wszystko wciąż mam jako
taki kontakt z bratem.
-
Moi rodzice byli u Weaslyów? Dlaczego
ich tam nie spotkałam?
-
Było mnóstwo gości, a oni nie ubrali wysokiej na półtora metra peruki i
czerwonej sukni. No i nie śpiewali. Zabrali też Spirydiona – wyjaśnił zdawkowym
tonem. Nie lubiłam, kiedy tak mówił, ale to nie był Czarny Pan, więc nie
chciałam się z nim kłócić o takie głupoty. Dopiłam sok do końca i zapytałam:
-
A jak twoje kłopoty z McGonagall? Dasz sobie z nią radę sam, czy mamy porwać
kogoś z jej rodziny w zamian za spokój dla ciebie?
Jacques
machnął lekceważąco ręką, jakby ta sprawa dawno się już przedawniła.
-
Nie przejmuj się, dam sobie radę. Powiedz mi… ukrywasz się razem z Harrym Potterem? Żartujesz sobie,
prawda? Jesteś tak jakby po stronie Czarnego Pana, powinnaś go ścigać, a nie
pomagać mu w ucieczce – stwierdził z jeszcze głupszą miną. Tym razem to ja
machnęłam ręką.
-
Etam. Długa historia, ale oni mi za tę pomoc jeszcze podziękują. Ano właśnie,
mogłabym im zanieść trochę jedzenia? Chcę być… no wiesz, przydatna. Nie
uśmiecha mi się grzebać w ich głowach. Już raz tak przypadkowo zrobiłam, nie
chcę mieć kłopotów psychicznych. Już wystarczająco mam nerwicę – odparłam
beztroskim tonem. Jacques przyniósł mi pudło z prowiantem i położył je na
stole.
-
Czyli to taki podstęp? – zapytał.
-
I tak, i nie. Będę się lepiej czuła, kiedy pobędę trochę z jedną i z drugą
stroną – oświadczyłam.
I
tak w zasadzie było, o to tu chodziło. Gdybym nie była taka miękka, wybrałabym
Voldemorta, ale Zakon zawsze wzbudzał we mnie litość swoją bezradnością. Bo tak
właśnie było! Byli bardziej bezsilni, niż im się to wydawało, a Śmierciożercy
potężniejsi, niż myśleli. Czarny Pan zawsze uważał na Dumbledore’a. I
prawidłowo, bo był naprawdę wielkim człowiekiem. Ale w tej swojej ostrożności
zapomniał, że to tylko on wzbudzał wśród ludzi respekt. Jako osoba z Mroczną
Krwią mogę to określić. Armand zawsze tak mówił. On dobrze znał życie, lubił
obserwować zachowanie śmiertelników, tak jak my wszyscy. Wiecznie spragnieni
Nieśmiertelni.
Po południu opuściłam dom Jacquesa z
wielkim pudłem żywności. Tym, co jest w spiżarce w domu numer dwanaście
normalny człowiek raczej się nie naje. Weszłam do swojego pokoju przez wciąż
otwarte okno. Harry’go, Rona i Hermionę zastałam siedzących w kuchni.
Rozmawiali o czymś, głowa przy głowie. Kiedy mnie usłyszeli, wzdrygnęli się jak
na komendę. W powietrzu wyczułam odór intensywnego myślenia. Zapewne zamierzali
się stąd jak najszybciej wynieść.
-
Coś mam dla was. Sądzę, że wam się przyda – zagadnęłam ich i postawiłam na
stole kartonowe pudło. Ron zajrzał do środka.
-
Skąd masz żarcie? – zapytał podejrzliwie.
-
Mieszkam w zamku, ale jeszcze pamiętam, do czego służy sklep – odparłam. Nie
mogłam im przecież powiedzieć, że mam to od wujka, nie wzięliby przecież ani
kęsa, już nie ważne, od którego. Dla nich cała moja rodzina jest zła.
Z
ponurą satysfakcją przyglądałam się, jak Harry, Ron i Hermiona pochłaniają
kanapki z szynką. Dostarczenie im prowiantu było naprawdę drobną pomocą, ale
lubiłam patrzeć, jak ludzie korzystają z niej. Może i było we mnie coś z
Gryffindora? Hmm, trudno. Slytherin skutecznie to maskował.
-
Długo zamierzacie tu zostać? – zapytałam z niewinną miną. – Bo do Hogwartu
chyba nie zamierzacie wracać? Zjedzą was żywcem.
-
Powiem szczerze, nie mam pojęcia, co zrobimy. To wszystko jest zbyt trudne,
musimy wszystko przemyśleć – stwierdził. Weasley zerknął na niego ostrzegawczo,
po czym zapytał mnie:
-
Jaki masz z tego zysk, że nam pomagasz? Bo, wybacz mi, ale dzięki ostatnim
zdarzeniu jakoś nie mogę ci ufać.
-
Tak, to zrozumiałe. Ale nie jestem tak zła, jak ci się wydaje. Mam swoje
powody. Jak na dzień dzisiejszy mogę wam przedstawić ten jeden: dawno temu
byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi –
odrzekłam, po czym wstałam od stołu i udałam się do pokoju matki Syriusza, żeby
zagrać na stojącym tam fortepianie *
Beethovena. Była to jedyna rzecz, której Syriusz nie usunął z tego pokoju i
pewnie dlatego, że fortepian był na stałe przytwierdzony do drewnianej podłogi,
na której wciąż znajdowało się mnóstwo słomy.
*
Szczerze mówiąc, to spędzanie czasu z
Potterem i paczką nie było tak fascynujące jak myślałam. Potrafili siedzieć i
nic nie robić. Hermiona po raz setny wczytywała się w baśnie, które dostała w
testamencie od Dumbledore’a, Ron denerwował ją, bawiąc się magicznym
wygaszaczem, a Harry patrzył w okno. To było naprawdę męczące, bo wiedziałam,
że chcą zostać sami i omówić plan ucieczki, ale przy mnie się bali. Nie dziwię
się im jednak. W końcu nie raz i nie dwa wystawiłam ich do wiatru. Ale wcale
tego nie żałuję. Zawsze, koniec końców, wynikało z tego coś dobrego. Mimo to
postanowiłam nie narażać ich więcej na moje towarzystwo i zamknęłam się w
pokoju. Tam mogłam spokojnie pomyśleć. Od trzech dni siedzimy tu… praktycznie
bez celu! Pod domem zaczęły się kręcić zakapturzone postacie. Śmierciożercy
mogli tylko mniemać, że Potter jest w środku, a ja jakoś nie zamierzałam im ułatwiać
tej gry. Co jakiś czas się zmieniali, ale ani jeden nie przypominał mi sylwetką
Barty’ego. On był zbyt ważny, by tracić czas na kręcenie się pod starym domem
Syriusza.
Trzeciego
dnia, kiedy leżałam bezczynnie na łóżku i obserwowałam plamy promieni
słonecznych na suficie, poczułam na lewym przedramieniu pieczenie.
Charakterystyczne pieczenie. Dlatego wstałam i natychmiast teleportowałam się.
Pojawiłam się w komnacie wuja. Voldemort siedział na swoim tronie jak święta
krowa i przyglądał mi się jak do niego podchodzę i zajmuję miejsce na jego
kolanach.
-
Czy jest sens pytać, gdzie byłeś?
-
Nie. Ostatnio nie mieliśmy sposobności pogadać… Bardzo się cieszę, że udało ci
się opanować ministerstwo. Jestem z ciebie dumna – odpowiedziałam, całując go w
zapadnięty policzek.
-
No właśnie. Dlatego chciałbym, żebyś dzisiaj poszła tam z Bartemiuszem i
zobaczyła, jak przebiegają prace – odrzekł dość poważnym tonem.
-
Do ministerstwa? W tę całą politykę? A po co mnie tam? Wszystko, co daje mi
szczęście mam tutaj – stwierdziłam z uśmiechem i przytuliłam się do niego.
-
Tak, wiem. Ale mogłabyś się czegoś nauczyć, zobaczyć, jak moi Śmierciożercy
pracują – odrzekł z kamienną twarzą. Sama już nie wiedziała, dlaczego on mnie
tak pchał w ten rząd. Może chciał, żebym… hmm, sama zajęła się polityką?
Denerwowało mnie to. Te wieczne kłótnie, mieszanie się w sprawy mugoli.
-
Nie wiem. Przejąłeś władzę nad ministerstwem, ale mimo to nie pojawisz się tam,
prawda? Więc po co ja mam się tam kręcić? – zapytałam z rozbawieniem. – Co,
chcesz, żebym została twoim szpiegiem?
Po
raz pierwszy tego dnia uśmiechnął się.
-
No… można to tak nazwać. Poza tym, jeśli ty tam będziesz, ludzie potraktują
moje przejęcie władzy jak coś, co ma zmienić ich życie. Wszyscy wiedzą, że
zawsze jesteśmy razem. Ty jesteś prawie jak ja, a oni wszyscy nie chcą przyjąć
do wiadomości, że czasy się zmieniły.
W
sumie ten pomysł nie był taki głupi. A ja byłabym ministerstwie jak taki wizytator. To będzie
cudowne obserwować, jak ludzie się boją. Moja obecność sprowadzi ich na ziemię
i udowodni, że Czarny Pan naprawdę zwycięży.
-
To dobry pomysł. Tak, zrobię to. Kiedy Barty się tam wybiera? No i po co?
-
Za jakieś pół godziny, musi mi przynieść listę Niepożądanych – odparł.
I
faktycznie. Dwadzieścia minut później w komnacie pojawił się Crouch. Wyglądał
na bardzo zabieganego tego dnia.
-
No, Sophie, zbieramy się – zwrócił się do mnie, po czym przemówił do
Voldemorta: - Panie mój, wrócimy od razu do domu Malfoya, listę przyniosę tutaj
wieczorem, dobrze?
-
Oczywiście. Idźcie już.
Zeskoczyłam
z jego kolan i podbiegłam do Bartemiusza, który chwycił mnie za rękę u
wyprowadził z komnaty wuja. Teleportowaliśmy się do apartamentu Lucjusza
Malfoya. Dobrze wiedziałam, że najwygodniej i najbezpieczniej było dostać się do
Ministerstwa Magii za pomocą Sieci Fiuu, ale lepiej było nie ryzykować i nie
korzystać z kominków w domu Lorda Voldemorta. Kiedy wkroczyliśmy w szmaragdowe
płomienie, poczułam się, jakbym została wessana przez wielką Czarną Dziurę. Nie
przepadałam za magicznymi środkami transportu, ale były przynajmniej szybkie i
bardzo skuteczne. Wylądowaliśmy w wielkiej, ponurej sali. Ludzi było tam
mnóstwo, ale zachowywali się jakoś nienaturalnie spokojnie i wyglądali na
bardzo przygnębionych. Przeszliśmy
przez długi, szeroki korytarz i znaleźliśmy się w komnacie, w której dawno temu
stała duża, złota fontanna. Teraz na jej miejscu umieszczono posąg z czarnego
kamienia przedstawiający czarownicę i czarodzieja siedzących na wielkich,
bogato rzeźbionych tronach. Na piedestale wypisane było drukiem: MAGIA TO
POTĘGA. Kiedy podeszłam bliżej, zobaczyłam, że to nie na tronach siedzą, tylko
na plątaninie nagich, ludzkich ciał kobiet, mężczyzn i dzieci o brzydkich,
przygłupich twarzach. Nie zszokował mnie ten widok, chociaż ci rzeźbieni mugole
byli nieco przerażający.
-
To musi być dziwne uczucie, kiedy po tylu latach ukrywania się, teraz nagle
przechodzisz sobie spokojnie przez środek ministerstwa. Rok temu to byłoby
samobójstwo, a teraz… - odezwałam się.
-
Tak. Nadal trudno mi do tego przywyknąć, ale to raczej miłe uczucie.
Ludzie
pierzchli przed nami z przerażeniem malującym się na twarzy. Bardzo chciałam
spotkać tu Dolores Umbridge. Nie mogła mi nic zrobić, a ja, gdybym tylko
chciała, mogłabym na przykład… zesłać ją do Azkabanu. Sama zapewne bardzo się
starała, żeby Syriusza zamknęli w więzieniu. Bez procesu. Ta niesprawiedliwość
bolała mnie do teraz.
-
Posłuchaj mnie, kochanie. Mam teraz do załatwienia parę spraw. Nie chcę cię
fatygować, zajmij się czymś, dobrze? W tamtym pomieszczeniu jest mała kawiarnia
dla pracowników, możesz tam na mnie zaczekać – powiedział Barty, zatrzymując
się gwałtownie pośrodku korytarza.
-
Jestem w ministerstwie i co, mam siedzieć w restauracji? Chyba żartujesz, mam
już tyle lat, że poradzę sobie sama – pocałowałam go lekko w usta i odeszłam w
stronę wind. Wsiadłam do jednej z nich wcisnęłam guzik z numerem trzy.
Pojechałam na piętro, gdzie pracował Sethi. Nie byłam pewna, czy zastanę tam
ojca, ale warto było to sprawdzić. Gabinety Niewymownych znajdowały się na
osobnym piętrze niż Departament Tajemnic. A Sethi był właśnie jednym z nich.
Każda wzmianka o tym departamencie wywoływała u mnie mimowolny skurcz w
żołądku. Winda zatrzymała się, a chłodny, kobiecy głos oznajmił mi, na którym
piętrze się znajduję. Szybko odnalazłam lakierowane, jasne drzwi z miedzianą
tabliczką, na której napisane było:
Sethi Griffith
Ghost
Niewymowny
Departament
Tajemnic
Zapukałam
i weszłam do środka. Ojciec siedział przy biurku, czytając „Proroka
Codziennego”. Do korkowej tablicy przypięty był plakat ze zdjęciem Harry’ego,
przez którego pierś biegł wytłuszczony napis NIEPOŻĄDANY NR 1. Kiedy drzwi się
za mną zatrzasnęły, podniósł głowę znad gazety.
Na jego twarzy pojawiło się przerażenie.
-
Sophie, co ty tu robisz? Ty i Ministerstwo Magii? – zdziwił się, odkładając
„Proroka”.
-
Barty tutaj jest, musi coś załatwić – odparłam, siadając w prostym, granatowym
fotelu. – I co, nikt ci nie przeszkadza w pracy? Bardzo się starałam, żeby
Czarny Pan obiecał, że żaden z jego ludzi nie będzie was nachodził. Ciebie w
pracy i mamy w domu.
Uśmiechnęłam
się na widok jego zdezorientowanej miny. Ojciec był zwykłym pracownikiem w
ministerstwie, ani zbyt decydującym, ani zbyt nieznaczącym. Był jednak też
Niewymownym, a ta ranga była dla Śmierciożerców najbardziej interesująca,
pracownicy Departamentu Tajemnic nie byli bezpieczni w naszych czasach.
-
Wiesz… jest tak, jak było zawsze, ale nie rozumiem… Dlaczego to wszystko tak
się zmieniło? O co chodzi z tym sprawdzaniem drzew genealogicznych,
uzyskiwaniem akt czystości krwi i… Wiesz, że bez takiego zaświadczenia dzieci z
mugolskich rodzin nie będą mogły pójść do Hogwartu?
Zaśmiałam
się cicho.
-
Nie, to wejdzie w życie dopiero w przyszłym roku. McGonagall jest dyrektorką,
prawda? Nic jeszcze nie jest postanowione. A ta ustawa dotyczy tylko
pierwszoroczniaków. Ja naprawdę nie chcę się mieszać w to, co Czarny Pan robi.
Nie chcę po prostu – odpowiedziałam.
Do
drzwi gabinetu ktoś zapukał, po czym wszedł do środka. Yaxley bardzo zyskał na
pracy w ministerstwie i pilnowaniu urzędników. Niewiele wiedziałam na temat
przebywania Śmierciożerców tutaj, ale sądząc po wyrazie twarzy i wspaniałej
aksamitnej, czarnej szacie, w którą był ubrany, dobrze był tutaj traktowany.
-
Proszę mi przygotować dzisiejszą rozpiskę, kto wchodził do pokoju numer sześć,
kto wychodził… i wysłać mi to przed piętnastą, panie Ghost – odezwał się
oficjalnym tonem, po czym podbiegł do mnie i ucałował prędko wierzch mojej
dłoni: - Co panienka tutaj robi?
-
Przyszłam z Bartym, ale jego obecnie nie ma, więc przyszłam odwiedzić tatę –
odparłam beztrosko.
-
W takim razie proszę, oprowadzę panienkę – pokora na jego twarzy była tak
udawana, jak sympatia do mojego ojca, ale dobrze znałam naturę Śmierciożerców.
Oni zawsze byli obłudni, nic na to nie poradzę. Dlatego pożegnałam się z ojcem
i odeszłam z Yaxley’em.
-
Co ty tu w ogóle robisz? To znaczy… czym się tutaj zajmujesz? – spytałam,
szczerze zaciekawiona.
-
Jeśli panienka chce, mogę panience pokazać, ale musimy zjechać do Departamentu
Tajemnic.
-
Co? Jesteś Niewymownym? W takim razie po co prosiłeś mojego tatę o taką listę?
Sam mogłeś sobie tam wejść i zobaczyć na tablicę – zdziwiłam się z cichym
śmiechem w głosie.
-
Nie, nie. Wiesz, że teraz każdy, czyj status krwi jest niepewny, musi zostać
przesłuchany. A ja właśnie wybieram się na jedno z nich – wyjaśnił, kiedy
wsiadaliśmy do windy. Na jego twarzy pojawiła się satysfakcja, jakby wzmianka o
dręczeniu szlam przed sądem należała do jego ulubionych czynności. – Bartemiusz
też czasami w takich uczestniczy.
Zjechaliśmy
na dół. Kiedy wysiedliśmy, poznałam korytarz prowadzący do Departamentu
Tajemnic. Yaxley skręcił jednak w zupełnie przeciwną stronę. Poczułam znajomy,
nieprzyjemny chłód, a moim oczom ukazali się dwaj dementorzy stojący po obu
stronach wysokich, żelaznych drzwi, pod kamienną ścianą zaś siedziała na
drewnianej ławie trójka ludzi: jedna kobieta i dwójka mężczyzn. Minęliśmy ich
bez słowa, a drzwi same się przed nami rozwarły. Weszliśmy przez nie do
kamiennej komnaty przypominającej małe Koloseum. Na poszczególnych ławach
siedzieli ubrani w czarne szaty czarodzieje i czarownice. Przy kamiennym stole
na wysokim podium siedziała drobna kobieta o siwych włosach, a obok niej niska,
pulchna czarownica w puchatym, różowym sweterku. Żabie wargi Dolores Umbridge
rozchyliły się lekko ze zdumieniem. Uśmiechnęłam się drwiąco i pozwoliłam
poprowadzić się Yaxley’owi na podium, po czym usiadłam obok wąsatego
czarodzieja. Było tu sześciu dementorów, ale przed złowrogą aurą roztaczaną przez
nich chronił nas srebrny Patronus w kształcie włochatego kota. Po środku zaś
stało drewniane krzesło z wysokim oparciem i grubymi łańcuchami. Umbridge
wyciągnęła w kierunku drobnej kobiety pulchną dłoń, która szybko wygrzebała ze
stosu teczek tę pożądaną i wręczyła ją Dolores. Drzwi znów się rozwarły i
wkroczyło dwóch dementorów prowadzących ową drżącą, jasnowłosą kobietę, którą
widziałam na korytarzu. Osunęła się ostrożnie na krzesło, ale łańcuchy tylko
zadzwoniły złowieszczo.
-
Sara Maria Opania? – zapytała Umbridge, a kobieta kiwnęła sztywno głową. –
Małżonka Roberta Opanii z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów?
Zanim
odpowiedziała, drzwi znów się otworzyły, a do komnaty wpadł zdyszany Barty. Bez
jednej chociażby emocji na twarzy przebiegł obok dementorów.
-
Przepraszam za spóźnienie, Nott mnie zatrzymał – wyrzucił z siebie na wydechu.
Usiadł na krześle tuż obok mnie, nachylił się nade mną i wyszeptał mi do ucha:
-
Co tutaj robisz? Jak tu w ogóle trafiłaś?
-
Yaxley mnie przyprowadził. A ty? Nie powiedziałeś mi, ze bierzesz udział w
przesłuchaniach – odpowiedziałam równie przyciszonym głosem.
-
Nie biorę. Tylko czasami obserwuję. Moja obecność nic tutaj nie zmieni, to
królestwo Umbridge i Yaxley’a. Po tym przesłuchaniu odprowadzę cię do domu. Nie
chcę, żebyś to oglądała. I ci dementorzy… Nie, powiem Yaxley’owi, żeby cię tu
nigdy nie przyprowadzał – w jego głosie usłyszałam lekkie rozgoryczenie.
Dolores w tym czasie zdarzyła przepytać panią Sarę z pracy jej rodziców i
statusu ich krwi.
-
A teraz niech się pani przyzna, komu pani ukradła tę różdżkę – powiedziała jej
wyniosłym tonem, unosząc długi, jasny kawałek drewna zapakowany w przezroczystą
folię, jakby był dowodem zbrodni.
-
N-nikomu, ta różdżka mnie wybrała, kiedy miałam jedenaście lat! Ja chodziłam do
Hogwartu, byłam w Ravenclawie – wyjąkała pani Opania, a łzy płynęły jej z
wielkich, bladych oczu i skapywały na podołek.
-
Tak, wszyscy, którzy tu siedzą, mówią to samo – stwierdziła, wydymając żabie
wargi. – A więc – zerknęła na Yaxley’a, który skinął lekko głową z
nieprzeniknioną twarzą – za kradzież różdżki zostaje pani ukarana grzywną w
wysokości pięćdziesięciu galeonów i umieszczona w Azkabanie na dwa miesiące.
Wyprowadzić.
Dementorzy
chwycili ją pod ramiona i praktycznie wynieśli z sali. Barty wstał, zszedł z
podestu i pomógł mi stanąć na podłodze.
-
Za kwadrans następna rozprawa, proszę się nie spóźnić, Crouch – zawołała za
nami Umbridge słodkim głosikiem dziewczynki, ale Bartemiusz nic jej już nie
odpowiedział. Chwycił mnie za rękę i szybkim krokiem ruszył w stronę windy.
Wyjechaliśmy do atrium. Jeszcze nie było piętnastej, ale wielu pracowników
zmierzało już do domów. Barty wziął szczyptę proszku, wrzucił go w ogień, a
kiedy ten zmienił kolor na szmaragdowy, powiedział mi:
-
Wracaj, zobaczymy się wieczorem, dobrze?
Pocałował
mnie w policzek, a ja wkroczyłam w płomienie.
~*~
No,
miałam dużo do przepisywania. Zrobiłam to nad morzem, kiedy było za gorąco,
żebym była w stanie wyjść na plażę. Obiecałam, że będę publikować regularnie,
ale przenośny Internet nie łączył. Za to nadrobiłam w przepisywaniu, nie tylko
na scp, ale i na inne blogi, teraz będę tylko publikować xD Dedykacja dla Atramentowej, która powróciła do
pisania opowiadań potterowskich :*
~Afrodyta
OdpowiedzUsuń13 lipca 2011 o 13:58
Super rozdział .Więc Sophie na razie będzie pomagać NIEPOŻADANEMU NR.1 ? ^^trochę mnie rozśmieszyło to ;”Maria Maja Opania xd” – nie wiem dlaczego , albo ze się zrymowało , albo mam dobry humor ;)Czekam na kolejne rozdziały no i tę bitwę , weny życzę choć tej ci nigdy nie brakuje . Mnie coś teraz len ogarnął do pisania bloga i robienia czegokolwiek ;p A tak z innej beczki : Jaką macie pogodę nad morzem ? Ty jesteś nad Bałtykiem ? pozdrawiam i poinformuj mnie o następnej notce ;*
13 lipca 2011 o 18:25
UsuńKolejny rozdział już gotowy, jestem na trzeciej stronie w pisaniu rozdziału nr 304 xD Powiem szczerze, że następny odcinek nie powali, ale w 304 wyjaśni się kilka spraw, ale i pojawi się dwa razy więcej nowych, więc… xD Pogoda jest super, siedzę w pensjonacie i się przed słońcem kryję, na dlr rozdział dodałam, tutaj, na df… na DF mam przepisane już chyba ze 4 xD Więc mam co publikować. Fale są wielkie xD
~Paulina
OdpowiedzUsuń13 lipca 2011 o 14:50
Warto było czekać na to cudo! :*:*Miłego pobytu nad morzem.Dobrze by było gdyby Sophie też zaczęła coś robić, aby pomóc przejąc władzę wujkowi a nie się zabawia :D
13 lipca 2011 o 18:28
UsuńEtam, ona mu pomorze kiedy indziej. Jeszcze zobaczycie xD
~fear
OdpowiedzUsuń13 lipca 2011 o 15:45
Och jak ja kocham czytać twoje rozdziały!! Dolores Umbridge nie mogę się doczekać kiedy wreszcie ją zamkną. Różowa ropucha. Sophie i pomoc Harry’emPotter’owi NIEPOŻĄDANEMU NR. 1, wręcz nieprawdopodobne! W każdym razie rozdział jest cudowny jak zwykle zresztą;] Pozdrawiam:
13 lipca 2011 o 18:30
UsuńZa takie paskudztwo, jakie Voldemort zrobił Sophie, też mu się należy mała zdrada, nie? Ona już mu przyrzekła, że „zobaczy” xD
unnamed20@onet.pl
OdpowiedzUsuń13 lipca 2011 o 21:16
Nasza Sophie to intrygantka : P , cwana bestia ^^ , nie czułabym się dobrze w towarzystwie świętej trójcy :p , powiem ci ,że wyszedł ci ten rozdział :P , czekam na kolejny. Ja aktualnie zawiesiłam swojego bloga. Teraz piszę drugiego , więcej czytelników ;p , dodaj szybko notkę :D http://everything-scares.blog.onet.pl/
14 lipca 2011 o 21:35
UsuńWiesz, nie chodzi tutaj o to, czy Sophie dobrze się czuje, czy źle. Liczy się efekt, to, że Trójca jej zaufa xD
~olka
OdpowiedzUsuń15 lipca 2011 o 14:20
Widać że Barty jest trochę tajemniczy i nie mówi Sophie wielu rzeczy…………Pozdrawiam.
16 lipca 2011 o 09:11
UsuńWiadomo, to dopiero początek z tajemnicami xD
~Atramentowa
OdpowiedzUsuń17 lipca 2011 o 13:40
Barty, Ty moja małpo kochana wredna, czemu tak milczysz przy Sophie? Ueee, a ja tu sobie wymarzyłam piękne, huczne wesele, a ten zaczyna jakieś tajemnice mieć. xD Zaraz się okaże, że ma jakąś kochankę w Ministerstwie, a wtedy Voldi będzie mógł się na nim wyżyć, mwahahaha. xD I przy okazji Armand się zjawi. :PJak ja lubię to opowiadanie, kurczę, taki sentyment, że się oderwać od czytania nie mogę. I czy mi się wydaje, czy coraz dłuższe rozdziały są? xDMerci za dedykację. :*