- To nie teatr grecki, więc oszczędź sobie. Jęki na mnie nie działają – poinformowałam ją. – Ciesz się, że dostajesz jedzenie. Zwykle Czarny Pan skazuje ofiary na śmierć głodową. O ile nie są potrzebne.
- Przyjaźniłyśmy się, nie m-mów mi, ż-że o tym zapomniałaś… - wyjąkała szlama głosem drżącym od tłumionego płaczu, strachu i zimna. Zacmokałam cicho.
- Zła taktyka, Granger. Czarny Pan woli, jeśli ofiary mu się opierają. Za uległością nie przepada – poradziłam jej. – Więc i ja nie życzę sobie płaszczenia się. Nie chcę tego słuchać.
Gdzieś z tyłu rozległy się kroki. Chwilę potem nadeszła Bellatriks z fałszywym uśmiechem na ustach, przyświecając sobie różdżką.
- Czarny Pan cię wzywa do siebie – zwróciła się do mnie, ze wzrokiem utkwionym w Hermionie.
- No to powiedz mu, że jeśli czegoś ode mnie chce, niech tu przyjdzie – oświadczyłam bardzo politycznym tonem.
Bellatriks przykucnęła obok mnie, wciąż przyglądając się szlamie, która instynktownie cofnęła się pod ścianę. Warunki panujące w jej celi były okropne, jak przystało na pomieszczenie, gdzie się przetrzymuje szlamy. Poza brudnym, śmierdzącym kocem służącym za łóżko, blaszanej, obtłuczonej miski i drewnianym taboretem była uschnięta już od dawna ludzka czaszka, od której Hermiona najwyraźniej uciekała.
- Co z nią zamierzasz zrobić? – zapytała Bella, wskazując podbródkiem na pojmaną.
- Sama nie wiem. Może pozbędę się jej przed moją trasą koncertową? Pewnie tak, nie chcę jej zostawiać z Czarnym Panem, to mój prezent i sama chcę ją wykończyć – odparłam, po czym szturchnęłam ją lekko łokciem. – Idź po niego, na co czekasz?
Lestrange wstała i oddaliła się posłusznie. Parsknęłam śmiechem.
- Ja dobrze wiem, że oni wszyscy mają na ciebie chętkę. Po tym, co im o tobie opowiedziałam, nie można się dziwić, że ustawiają się w kolejce, żeby cię wykończyć – rzekłam. Wyciągnęłam z kieszeni pilniczek, którym zaczęłam polerować swoje długie paznokcie. – A tak z innej bajki, wiesz, że wysłałam wiadomość twoim przyjaciołom? Ron chyba wpadł w panikę, wiesz, to dziwne, że jeszcze tu nie przybył, by cię ratować. Zawsze z waszej trójki, wbrew pozorom, najmniej lubiłam Weasleya. Nigdy nie mówiłam tego otwarcie, naturellement, ale tak było. Jest irytujący, to prostak. Ja wiem, że między wami coś było, takie rzeczy się czuje. Tylko nie wydaje ci się, że jest… no… mięczakiem?
Hermiona prychnęła cicho. Oj, niedobre zagranie, zwłaszcza w jej obecnym położeniu.
- Ron jest ciepły, to bardzo miły chłopak.
- No właśnie. Jest za ciepły. Takie miękkie kluchy – przyznałam z lekkim zniecierpliwieniem w głosie. – A kobieta potrzebuje takiego mężczyzny, który by nią zawładnął, zwłaszcza w łóżku. Wyobrażam sobie, jaki Weasley musi być w tych sprawach. Pewnie nawet nie wiedziałby jak to zrobić.
Zaczęłam się śmiać. Fakt, Ron Weasley i dziki seks raczej do siebie nie pasowało. On kojarzył mi się najwyżej ze spokojnymi baraszkami w łóżeczku mamusi, kiedy ta wyszła na zakupy.
- Seks nie jest taki ważny – odezwała się szlama już nieco pokorniejszym głosem.
- Bo go nie zasmakowałaś- stwierdziłam. – Nie mówię, żeby się puszczać na lewo i prawo, nie. Ale to nic złego, jeśli spotka się właściwego mężczyznę. Miałam w łóżku tylko jednego faceta, jest mi z nim dobrze. Nigdy bym go nie zdradziła. Gdybym mogła, spędziłabym z nim całą wieczność.
Cóż, Hermiona nie musiała znać całej prawdy. Jej mogłam kłamać, ile mi się tylko podobało.
- Dlaczego nie spędzisz? Jeśli się kochacie…
- Barty nie chce, bym go przemieniła. Zachowanie niektórych wampirów napawa go głębokim wstrętem. On chyba boi się nigdy nie umrzeć… - przerwałam jej z ciężkim westchnieniem. Sama nie wiem, po co w ogóle to mówiłam. Może po prostu chciałam kimś zastąpić Sapphire? Nawet, jeśli miała to być szlama…
Znów rozległy się kroki. Poznałam, że to idzie Voldemort, więc wstałam. Po krótkiej chwili zjawił się u mojego boku. Objął mnie w talii i pociągnął trochę na bok, z dala od celi Granger.
- Wychodzę, muszę dziś coś robić, nie będzie mnie dość sporą ilość czasu – rzekł. Poprowadził mnie w stronę wyjścia, wciąż trzymając za rękę. – Zostawiam tu moich najlepszych Śmierciożerców, ale ty musisz wrócić do dworu Lucjusza. Będzie z tobą Barty, dobrze? Dopóki nie wrócę.
- Dobrze, nie chcę ci robić kłopotu – westchnęłam.
Zabrał mnie do swojej komnaty. Za dnia Śmierciożercy byli zwykle bardzo zajęci i nie wchodzili bez powodu do jego pokoju. Czarny Pan opadł na swój tron, ja usiadłam mu na kolanach. Lubiłam to robić, czułam się wtedy tak bezpiecznie, prawie jak w ramionach Barty’ego. Pochyliłam się, żeby go pocałować. Poczułam jak jego ręce przesuwają się po moim ciele, badając każdy jego kawałek. Przez kilka chwil nasze języki walczyło o dominację, aż oderwałam się od niego, żeby przywrzeć ustami do jego szyi.
- Opowiadasz szlamie to wszystko, bo zamierzasz ją zabić? – zapytał, kiedy odchyliłam mu głowę do tyłu i wbiłam nos w zagłębienie jego szyi.
- Może. A może ją wypuszczę. Ale najpierw muszę się nią trochę pobawić – odparłam, zajęta całowaniem jego gardła. Wiedziałam, że nie powinniśmy tego robić. Zawsze, kiedy wynikała między nami taka sytuacja, czułam w środku maleńkie jak główka od szpilki wyrzuty sumienia. Ale w końcu byliśmy po złej stronie mocy, mogliśmy sobie pozwolić na wszystko.
Podciągnął mnie nieco wyżej, żebym mu się nie zsunęła z kolan. Oplotłam go kolanami w pasie. Zamknęłam oczy, podczas gdy on wodził językiem wokół moich ust, linii szczęki, później po szyi. Dłonie zsunęły mu się na moje piersi, przez co zaśmiałam się cicho.
- Wszyscy jesteście tacy sami. Chodzi wam tylko o jedno – powiedziałam.
- Nie. Nie ja. Mogłem tyle razy wykorzystać cię do moich planów. Ale szanuję cię i nigdy tego nie zrobię – zaprzeczył stanowczo Voldemort. – Pocałuj mnie ostatni raz i wracaj do Malfoyów. Mam dużo pracy.
Ujęłam jego twarz w dłonie, przysunęłam się do niego tak, że zetknęliśmy się czołami i wsunęłam mu język między wargi. Trwaliśmy tak przez kilkanaście sekund, aż odsunęłam się, zsunęłam z jego kolan i ruszyłam w stronę drzwi. Kiedy byłam tuż przy nich, zatrzymałam się gwałtownie.
- Masz nie dotykać mojej szlamy – dodałam jeszcze, patrząc mu w oczy. – Skoro dałeś mi ją w prezencie, jest moja i ode mnie zależy jej los. Rozumiesz?
- Oczywiście. Możesz się o nic nie martwić. Ale jeśli przyjdą po nią, moi Śmierciożercy mają moje pozwolenie, by ich wszystkich wymordować.
Skinęłam tylko głową i opuściłam pokój.
Teleportowałam się przed dwór Malfoyów, przeszłam przez bramę, jakby była wykonana z dymu i, bez pukania, weszłam do środka. Nikomu nie chciałam mówić, że wróciłam. Od razu wbiegłam na górę do swojego pokoju. Musiałam przecież wybrać piosenki na koncert.
*
Do drzwi ktoś zapukał. Malfoyowie, którzy pięć lat temu stracili skrzata domowego z wiadomych powodów, teraz sami musieli otwierać gościom. Narcyza opuściła salon. Wróciła jednak po jakiejś minucie. Minę miała niezbyt zadowoloną, trochę przestraszoną, jakby oczekiwała na eksplozję. Myślałam, że zwróci się do swojego męża, bo to on zwykle rozmawiał ze Śmierciożercami, ale nie. Zatrzymała się przy fotelu, w którym siedział Barty, trzymając mnie na kolanach.
- Ktoś do ciebie – rzuciła krótko, patrząc na Croucha.
- Od Czarnego Pana? – spytał i odłożył na niski stolik szeroką szklankę z bursztynowym trunkiem.
- Nie. Prywatnie.
Zaskoczony, wziął mnie za rękę i wyszedł z salonu. Kiedy spojrzałam na gościa poczułam się, jakbym przeżyła okropne deja vu. Pod drzwiami wejściowymi stała dziewczyna o głowę wyższa ode mnie, ubrana w letni płaszczyk, spod którego wystawała zielona koronkowa sukienka. Na stopach miała pasujące do tego stroju baleriny. Kręcone, brązowe włosy opadały jej na ramiona. Na widok Barty’ego uśmiechnęła się szeroko, ukazując trochę za krótkie, ale białe zęby. Jeśli chodziło o skórę, to była moim zupełnym przeciwieństwem. Ja miałam nieskazitelną, jasną twarz, bez choćby cienia opalenizny. Ona wyraźnie wróciła albo z wakacji, albo z solo… sole… no, z tego miejsca, gdzie mugolki chodzą, żeby opalić się sztucznym słońcem w żarówce. Ashley Pail kiedyś o tym wspominała.
Zamrugałam, żeby się upewnić, czy nie mam czasami przywidzeń, ale nie, flądra z mojego koszmaru nadal przed nami stała.
- Barty, tyle czasu minęło! – odezwała się po polsku. – Siedem? Jak się masz? Dostałam wiadomość od ciotki, że teraz mieszkasz tu.
- Eee… no tak. Co tu właściwie robisz? – bąknął Crouch, najwyraźniej bardzo zmieszany zaistniałą sytuacją. Dziewczyna nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo ja wtrąciłam się do rozmowy:
- A kim ty jesteś, przepraszam bardzo?
Polka spojrzała na mnie. Tym razem ona zamrugała, ale zrobiła taką minę, jakby zobaczyła ducha. Oj, nie martw się, jeśli mi szybko nie przedstawisz tej całej sytuacji, będziesz się niedługo obracała wśród duchów.
- To Paulina Skalska*, moja… ehm… znajoma ze szkoły – wyjaśnił Bartemiusz, czerwieniąc się.
- Znajoma? – zdziwiła się dziewczyna i roześmiała się, jakby usłyszała dobry żart. – Byliśmy parą, kiedy chodziliśmy do szkoły. On był Ślizgonem, jak Krukonką, ale zawsze świetnie się dogadywaliśmy. Niestety, musieliśmy się rozstać, bo nie popierałam jego fascynacji Sami-Wiecie-Kim… Ale teraz już to zaakceptowałam, w końcu Czarny Pan i tak wygrał, nic nie poradzimy…
Zmroziłam spojrzeniem najpierw Barty’ego, potem
Skalską. A to sukinsyn. Nic mi nie powiedział, że miał dziewczynę! Nie musiał
mi o niej opowiadać, ale chociaż wspomnieć jednym słowem! Ja mu pokażę… A ta
Paulina będzie miała ze mną takie piekło, że będzie stąd zmiatać, ile sił w
nogach. Tylko po cholerę przytargała tu walizkę?
- Ty jesteś Sophie Serpens, tak? – zapytała mnie nagle,
a na jej twarz wypłynął rumieniec podniecenia. – Poznałam po oczach… i
wzroście. Uwielbiam cię, kupiłam nawet bilety na twój koncert. Będę musiała
pojechać do Niemiec, ale…
- Do Niemiec?! – powtórzyłam. Tego się obawiałam. Że
zorganizują mi koncert w Niemczech. Słowa nie potrafiłam wypowiedzieć po
niemiecku, bałam się tego kraju! W ogóle nie umiałam się tam odnaleźć. Zaczęłam
głośno oddychać ze zdenerwowania. Potrzebowałam kocimiętki. Natychmiast.
Zaczęłam grzebać w kieszeniach, żeby odnaleźć ten wąski, biały papieros.
Zapaliłam go i zaciągnęłam się dymem. Zamknęłam na chwilę oczy, żeby ochłonąć.
– Dobra. Bartemiuszu, wytłumaczysz mi się później. Ty – wskazałam podbródkiem
na Paulinę Skalską – co tutaj robisz.
Dziewczyna nie przestała się uśmiechać.
-
Pomyślałam sobie, że odwiedzę mojego byłego chłopaka, spędzę z nim trochę
czasu… Moja ciotka zna Narcyzę Malfoy, jestem pewna, że mnie przenocuje w swoim
domu – wyjaśniła i wskazała na walizkę. – Pójdę ją zapytać… - Nie – przerwałam jej ostro. – Bartemiuszu, zaniesiesz bagaż panny Skalskiej do jakiejś wolnej sypialni. No, już.
Crouch posłusznie wziął walizkę i wbiegł schodami na piętro. Kiedy zostałyśmy same, podeszłam do Pauliny, chwyciłam ją za ubranie na piersi i wycedziłam:
- Jeśli tylko zbliżysz się do Barty’ego, pożałujesz, że się urodziłaś, obiecuję ci to. Żeby było jasne, spotykamy się od dawna. Niech cię nawet nie korci go uwodzić. Jeśli się nie dostosujesz, zapoznam cię bliżej z moim wujem albo moją… ach, zwierzęcą osobowością.
Teraz chwyciłam ją z kolei za ramię i zaprowadziłam do jej sypialni. Okazało się, że Barty wybrał pokój znajdujący się naprzeciwko mojego. Ze złością zatrzasnęłam za Krukonką drzwi i wkroczyłam do swojej sypialni. Crouch czekał tam na mnie z pokornym wyrazem twarzy.
- Kochanie, wszystko ci wyjaśnię… - zaczął, ale uciszyłam go gestem ręki.
- Sama nie wiem, od czego zacząć – wycedziłam. – To jest ta zdzira z mojego snu! A może to było coś więcej niż zwykła nocna mara? Dlaczego mi nie powiedziałeś, że miałeś dziewczynę? I dlaczego ona nagle zjawia się w progu domu Malfoyów? Co to ma, do cholery, znaczyć?! I dlaczego mój koncert ma się odbyć w Niemczech?!
Bartemiusz podbiegł do mnie i ukląkł przede mną, bo był za wysoki, żeby mógł ściągnąć mój wzrok.
- Wszystko ci wyjaśnię, proszę, tylko nie krzycz. Uspokój się.
- Ale ja jestem spokojna! – zawołałam, chwyciłam wazę stojącą na najbliższym kredensie i cisnęłam nim o ścianę tak, że ten roztrzaskał się w drobny mak. Barty musiał mnie objąć, żebym przestała demolować pomieszczenie.
- Kiedy byliśmy w szkole, byliśmy z Pauliną zwykłą parą. Trzymaliśmy się za ręce, rozmawialiśmy… To uczucie, które żywiłem do niej nie jest nawet cieniem tego, co czuję do ciebie. Już dawno o niej zapomniałem, to było tak jak z tobą i Draconem. Nigdy go naprawdę nie kochałaś – mówił do mnie bardzo szybko i bardzo cicho. Powoli zaczęłam się uspokajać. Odepchnęłam go od siebie i opadłam na łóżko.
- Dlaczego mi o niej nie powiedziałeś?
- Sam już o niej nie pamiętałem. No i byłem w tobie tak zakochany, że nie miałem czasu myśleć o jakichkolwiek innych dziewczynach – odparł. Ujął moją dłoń i ucałował ją.
- Wyjdź. Jestem zmęczona. Ale pamiętaj, jeśli cokolwiek wyda mi się dwuznaczne… - nie dokończyłam, ale mój wzrok musiał dać mu do zrozumienia, że to nie żarty. Barty jeszcze raz mnie pocałował, tym razem w policzek, pożyczył mi dobrej nocy i posłusznie opuścił moją sypialnię. Świetnie. Wprost cudownie. Jeszcze tego mi tu brakowało. Była Bartemiusza akurat na czas moich koncertów.
~*~
Przepraszam za nieobecność, ale miałam na komputerze zmienione hasło. Okazuje się jednak, że przez ten tydzień też nic nie napiszę, no, ewentualnie w poniedziałek, ale nie obiecuję. Mam tyle sprawdzianów, że aż przykro. Cóż, „Harry Potter i Insygnia Śmierci” już w kinach. U mnie będzie dopiero 17 grudnia, no, gdzie tu sprawiedliwość? Dedykacja dla Adrianny :*
* Pod gwiazdką znajduje się link do bohaterów.