Obudziłam
się z ciężkim westchnieniem. Nie wyspałam się tej nocy. Ktoś do trzeciej nad
ranem tłukł coś młotkiem. A ja mam bardzo wrażliwy słuch. Zwlekłam się z łóżka,
podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież. Po pokoju natychmiast rozniosło
się świeże, zimowe powietrze.
Wystawiłam
głowę na zewnątrz. Moje okno wyglądało prosto na ogród. Wszędzie leżało pełno
śniegu. Glizdogon oczywiście był zajęty jakąś głupotą, na przykład waleniem
młotkiem. Pewnie. Bo po co odśnieżyć ten metr śniegu, leżący na zewnątrz?
Ubrałam
się i opuściłam sypialnię. Z komnaty Voldemorta dochodziły normalne odgłosy
pracy: kroki, czyjeś głosy i co chwilę okrzyk wściekłości Czarnego Pana.
Typowe. Zeszłam do kuchni, żeby zrobić sobie jakieś śniadanie. Oczy nadal
piekły mnie okropnie po źle przespanej nocy. Dawniej, kiedy nie mogłam spać,
noce dłużyły się niemiłosiernie. Teraz, gdy jestem zmęczona, nie można spać
przez tłuczenie młotkiem.
Wracając z
kuchni, natknęłam się na Croucha. Wyglądał na zmęczonego. Usłyszałam
zatrzaskujące się drzwi na pierwszym piętrze. A więc to na niego tak się wydarł
Voldemort…
Uśmiechnęłam
się, kiedy na mnie spojrzał.
- Wcześnie
wstałaś – zauważył, kiedy weszłam po schodach na górę.
- Ktoś
walił młotkiem przez pół nocy – wyjaśniłam.
Barty
skrzywił się nieco.
-
Przepraszam.
Zmroziłam
go spojrzeniem. Kiedy w nocy przewracałam się z boku na bok, próbując zasnąć,
przyrzekłam sobie, że ukarzę tego, kto ośmielił się zakłócać mój spokój. I
Croucha ukarzę. Na pewno.
- Nic nie
szkodzi – skłamałam i objęłam go w pasie. – Chodź.
Zaprowadziłam
go do swojego pokoju i popchnęłam na łóżko, a jednocześnie przytrzymałam prawą
ręką, żeby nie rozwalił sobie głowy o najbliższy drewniany filar. Usiadłam obok
niego i odchyliłam jego głowę na bok, żeby mieć lepszy dostęp do jego szyi, w
którą po chwili wbiłam zęby. Czułam w sobie jeszcze krew Sanguini’ego, ale
teraz potrzebowałam krwi śmiertelnika.
To ciepło,
rozchodzące się po całym ciele, jak gdybym wyszła nagle na słońce… Nie chciałam
jednak zabić Croucha. Wyszarpnęłam kły z rany i położyłam go na łóżku. Oparłam
się na łokciu i podniosłam lewy nadgarstek do ust, żeby zrobić w żyle ujście
dla krwi. Barty chwycił go z zadziwiającą jak na pozbawionego dużej ilości krwi
śmiertelnika.
- Nie.
-
Dlaczego? – zapytałam z uśmiechem. – Byłbyś świetnym wampirem.
- Proponuj
mi to sto razy, ale moja odpowiedź się nie zmieni – odparł.
Westchnęłam
ciężko.
- Jedna
kropla mogłaby wyleczyć cię ze śmiertelności – mówiłam.
Barty
podniósł się i dotknął rany na karku. Na palcach zostały mu ślady krwi.
Ugryzłam się w język tak, że długi kieł przeszedł na jego wylot. Usta powoli
zaczęły mi się wypełniać czym płomiennym płynem, który dopiero co zabrałam
Crouchowi. Przysunęłam się do niego i pocałowałam jego ranę. Natychmiast po
zetknięciu się z moją krwią, zaczęła się goić.
Uśmiechnęłam
się, widząc reakcję Śmierciożercy i wstałam.
- To
zaskakujące, jak się układają ludzkie losy – odezwał się nagle. – Jesteś
Francuzką. A Francja była od zawsze naturalnym wrogiem Anglii.
- Była –
potwierdziłam jego słowa. – Ty za to jesteś Anglikiem. Ja musiałam tutaj
zamieszkać. Dlaczego wyprowadziłeś się z Anglii?
Wzruszył
ramionami.
- Nie
wiem. Ojciec nas tu zabrał. Ja nie miałem nic do powiedzenia – odpowiedział.
- Może mu
się jego rodzinne państwo nie podobało? – uśmiechnęłam się złośliwie. – Picie
herbaty go znużyło i wolał skosztować „Lecha”?
Barty
zmarszczył groźnie brwi.
- To miała
być taka złośliwa uwaga o Anglikach, tak?
Roześmiałam
się dźwięcznie.
- Ale nie
obrażaj się tak zaraz – odpowiedziałam.
Crouch był
jednak człowiekiem honoru i nie pozwalał się obrażać. Zdążyłam t zauważyć, na
przykład przy tej wymianie zdań w holu z Draconem, kiedy ten drugi przyszedł
mnie przeprosić. A wydaje mi się, że stało się to całe wieki temu…
Barty
skrzyżował ręce na piersiach.
- A ty
dlaczego wyjechałaś z Francji? – zapytał. – Znudziły ci się ślimaki?
Krew
uderzyła mi do głowy razem ze złością. Zacisnęłam pięści tak mocno, że
paznokcie wbiły się boleśnie w skórę.
-
Myślałam, że spędziłeś ze mną tyle czasu, żeby już się połapać, na ile ci mogę
pozwolić – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Kocham cię, ale nigdy nie
pozwolę, żebyś obrażał kraj, z którego pochodzę.
Barty
parsknął śmiechem.
- A ty
sobie niby możesz obrażać mój? – zapytał.
Normalnie,
jak nie on! Jeszcze nigdy chyba nie podniósł na mnie głosu! A teraz po prostu
stoi sobie, zdany na moją łaskę i obraża Francję! Ja go chyba za chwilę…
rozerwę gołymi rękami.
- Mogę
robić, co mi się podoba! – zawołałam. – Skoro tak kochasz Anglię, to po jaką
cholerę siedzisz tutaj? Skoro ci się nie podoba, to wynocha!
Kiedy
zamilkłam, nie mogłam wprost uwierzyć, że to moje słowa. Barty jednak nie
ruszył się z miejsca. Chcesz się dalej kłócić? Dobrze.
- Jestem
tu dla Czarnego Pana – oświadczył. - Nie dla ciebie
Zraniło
mnie to głęboko w serce, ale nie dałam po sobie tego poznać. Zacisnęłam z całej
siły wargi, żeby nie ryknąć na całe gardło. Od tego Glizdogon miałby więcej
roboty, wstawiając nowe szyby w oknach.
- Jesteś
tylko podłym zdrajcą – warknęłam. – My chcieliśmy sprawiedliwości. Francja była
zmęczona po wojnie, a Anglia po prostu chciała spojrzeć na Niemcy poprzez
palce. Jak ty mi możesz w oczy spojrzeć?!
- Patrzę
ci w oczy każdego wieczora, kiedy…
Nie dałam
mu dokończyć. Uderzyłam go w twarz tak mocno, że aż chlasnęło.
- Krzycz
głośniej! – ciszę, która zapanowała w sypialni przerwał mój głos. – Krzycz, a
wrócisz sobie do tej twojej ukochanej Anglii! Tylko że w trumnie!
Barty
chciał coś odkrzyknąć, ale drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie.
- Co to za
krzyki, do cholery? – odezwał się. Wyglądał na wściekłego.
- Nie
wtrącaj się – wycedziłam. – To nie twoja sprawa. Poza tym, nie odzywam się do
ciebie. I do ciebie też. Wynocha stąd.
Wypchnęłam
Croucha i Voldemorta na zewnątrz. Zatrzasnęłam drzwi z takim rozmachem, że aż
szyby zadrżały. Mało tego, jedna wypadła z okna i roztrzaskała się na drobne kawałeczki.
Wściekła,
teleportowałam się. Z pluskiem wpadłam do wody w basenie. Przeżyłam lekki szok,
kiedy woda wlała mi się do uszu. Wynurzyłam się na powierzchnię. Chłód trochę
osłabił gorączkę, która mną owładnęła.
Pływałam
jakiś czas, w myślach przeklinając Croucha.
Usłyszałam
kroki na korytarzu. Chwilę później ciche skrzypnięcie drzwi. Odwróciłam głowę. Aż
zazgrzytałam zębami ze złości, kiedy zobaczyłam Barty’ego, z tym samym
uniżeniem na twarzy, który tak dobrze znałam.
Podszedł
aż pod brzeg basenu i utkwił we mnie wzrok.
-
Przepraszam, że się z tobą kłóciłem – odezwał się.
Prychnęłam
ze zniecierpliwienia.
- Mam
gdzieś twoje przeprosiny – warknęłam i odpłynęłam na drugą stronę basenu.
Barty
okrążył go i zatrzymał się tam, gdzie ja dopłynęłam. Przewróciłam oczami.
- Czego ty
ode mnie chcesz? – zapytałam. – Nie martw się, nic sobie nie zrobię.
Chciałam
zanurkować, ale Crouch w ostatniej chwili chwycił mnie za ramię i podciągnął do
góry. Wyciągnął mnie z wody bez najmniejszego wysiłku.
- Zostaw
mnie, palancie! – krzyknęłam.
- Dlaczego
jesteś taka oziębła? – zapytał.
- Bo tak! I
nie wiem, co ci do tego!
Objęłam go
za szyję i pocałowałam go w usta. Sama byłam zła na siebie, że tak zareagowałam.
To było instynktowne, zupełnie do mnie nie podobne. Wolałam raczej znów
chlasnąć go w twarz.
~*~
Jak
zdążyliście już zauważyć, ostatnio nic nie dodałam. To proste. Miałam tyle
nauki, że nawet nie miałam czasu odpalić komputera na kilka minut. Nie wiem,
czy w niedzielę napiszę, bo jest to przecież Wszystkich Świętych, ale się
postaram. Dedykacja dla Every :*
Wyszłam z
łazienki. Sapphire jeszcze nie wróciła. Najwidoczniej ją zadowalają takie denne
imprezy, bo nie skosztowała prawdziwego życia. Będę jej to musiała kiedyś
powiedzieć…
Ashley
siedziała u wezgłowia swojego łóżka, obserwując mnie spode łba. Wykrzywiłam się
jej i powróciłam do pakowania.
Sapphire
wpadła do sypialni jakieś kilkanaście minut temu. Wyglądała na bardzo
szczęśliwą.
- Ty już
tutaj? – spytała.
- Sanguini
wyszedł, więc ja również – odparłam. – Czekałam tylko na ciebie, żeby się
pożegnać.
Sapphire,
która zajęta była właśnie rozpinaniem butów, wyprostowała się.
- A
wybierasz się gdzieś?
Chwyciłam
Glorię pod pachę i rączkę od kufra.
- Tak
będzie najlepiej, zresztą chciałam jeszcze z kimś porozmawiać – rzuciłam jej ostrzegawcze spojrzenie, żeby
więcej już nie pytała.
Sapphire
przytaknęła, a ja bez najmniejszego problemu zniknęłam.
Wylądowałam
lekko po środku sali wejściowej. Upuściłam Glorię i zaczęłam wtaszczać walizkę
po schodach na pierwsze piętro.
Rozległy
się na korytarzu kroki. O tej porze spodziewałam się tutaj tylko Voldemorta i
Barty’ego. Zobaczyłam jednak nadchodzącą od strony schodów, prowadzących na
drugie piętro Bellatriks.
- Ty już
tutaj? – spytała. – Draco dopiero jutro wieczorem ma przyjechać.
- Nie
wspominaj mi o osobie – warknęłam.
Bella
chciała mi pomóc z walizką, ale odtrąciłam jej rękę i wtaszczyłam kufer na
ostatni schodek.
- Chyba
nie będziesz mi w tym stanie pomagać – powiedziałam. – Czarny Pan u siebie?
Ta pokiwała
głową.
- Świetnie
– dodałam i skierowałam się ku swojej sypialni.
Nikt tam
nic nie odważył się pozmieniać. Tylko by spróbował.
Oparłam
walizkę o ścianę. Gloria wemknęła się za mną przez minimalną szparę pomiędzy
drzwiami a framugą i wskoczyła na łóżko. Wyszłam z powrotem na korytarz.
Bellatriks już odeszła. Echo tylko niosło jeszcze przez chwilę jej kroki, aż w
pewnej chwili wszystko ucichło.
Zapukałam
do drzwi komnaty Czarnego Pana. Nie doczekawszy się odpowiedzi, weszłam do
środka.
Voldemort
siedział jak zwykle na swoim tronie, podpierając policzek jedną ręką. Oczy miał
zamknięte, a mój wyostrzony, wampiryczny słuch doskonale mógł wychwycić jego
miarowe, głębokie oddechy.
Czarny Pan
spał. Naprawdę spał. Lord Voldemort, Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać –
śpi. I to głęboko. Cóż, nawet jego praca wcześniej czy później wykończy…
Przeszłam
powoli przez komnatę i pochyliłam się nad wujem.
- Wstawaj,
bo zaśpisz do szkoły – wyszeptałam.
Voldemort
drgnął. To wzdrygnięcie było aż tak groteskowe, że uśmiechnęłam się mimo woli.
Westchnął
przeciągle i otworzył oczy. Zmieszany, że zastałam go w tak ludzkiej sytuacji,
jak sen, unikał mojego spojrzenia.
- Co tutaj
robisz? – zapytał. – Przecież pociąg wyjeżdża dopiero jutro. Miałem wysłać po
ciebie kilku Śmierciożerców.
Przewróciłam
oczami.
- Właśnie
dla tego wolałam wrócić dzień wcześniej.
Usiadłam
na swoim tronie i utkwiłam w nim wzrok. Chciałam go zapytać o parę rzeczy, ale
bałam się odpowiedzi. Czy kontaktował się z wampirami? Jeśli tak, to dla czego
odmawiał mi z nimi spotkań? Było by podłe z jego strony, gdyby zatajał przede
mną fakt, że widuje się z nieśmiertelnymi, podczas gdy moim największym
marzeniem jest spotkać się z którymś.
- Wczoraj
dostałem to – odezwał się nagle,
wstając z tronu.
Podszedł
do kominka i wziął z jego gzymsu jakąś szkarłatną kopertę. Na początku
pomyślałam, że to wyjec, ale kiedy z powrotem usiadł na swoim miejscu, stwierdziłam,
że to zwykły list. Przede wszystkim nie dymił się, jak to wyjce właśnie czynią.
- Co to
jest? – zapytałam.
-
Przeczytaj.
Wyciągnęłam
z otworzonej już koperty kartkę pergaminu, na której schludnym, kobiecym pismem
napisane było zaproszenie.
Pragniemy Państwa zaprosić na uroczysty
bal, który odbędzie się w Boże Narodzenie w naszym domu z okazji wyswobodzenia
Śmierciożerców z niewoli i wszystkich sukcesów Czarnego Pana.
Narcyza i Lucjusz Malfoy
Uniosłam
brwi. Voldemort popatrzył ze zdziwieniem na moją rozbawioną twarz.
- Ostatnio
nic, tylko włóczę się po samych imprezach – wyjaśniłam.
-
Oczywiście, grzecznie odmówimy – powiedział Czarny Pan takim tonem, jakby to
było coś oczywistego.
Zaśmiałam
się.
-
Zwariowałeś? – zapytałam. – Idziemy. Przecież to bal głównie na twoją cześć.
Nie możesz nie przyjść. Obrazisz uczucia swoich Śmierciożerców.
- A co
mnie obchodzą ich uczucia – prychnął, machając lekceważąco ręką.
- A moje?
Riddle
westchnął ciężko.
- I
myślisz, że co ja tam będę robił? – spytał w końcu.
- Będziesz
siedział i to wszystko nadzorował – odparłam. – A ja będę piła i balowała tak,
jak mnie się podoba. Ta impreza u Slughorna była strasznie sztywna.
- Dobrze. Skoro
chcesz, to pójdę z tobą – zgodził się Voldemort. – Należy ci się trochę
rozrywki po tym wszystkim.
Spojrzałam
jeszcze raz na list i oddałam go wujowi.
- Idę spać
– stwierdziłam, wstając. Pożegnałam się z nim i poszłam do swojej sypialni.
Machnęłam
różdżką w stronę kufra, żeby sam się rozpakował. Wystarczyło mi już pakowanie
go. Sama usiadłam na łóżku i spojrzałam w okno. Znowu zaczął padać śnieg. Ale
Glizdogon będzie miał jutro do odśnieżania…
Usłyszałam
kroki na korytarzu i czyjeś głosy. Podeszłam do drzwi, uchyliłam je i
wystawiłam głowę przez szparę.
Zauważyłam
Croucha i Rabastana, rozmawiających o czymś, prawie do połowy skrytych za
jakimiś brązowymi workami. A to ciekawe i niebywałe. Barty niesie coś
odmiennego od stosu dokumentów?
- Szkoda,
że nie mam aparatu – odezwałam się.
Obaj
mężczyźni zatrzymali się, kiedy przechodzili obok mojej sypialni.
- Co tu
robisz? – zapytał, jak niedawno jego pan, Barty.
-
Przyjechałam wcześniej, co, nie cieszysz się?
Wzięłam od
niego worek i zarzuciłam go na szczyt tego, który trzymał Rabastan.
- Sam się
tym zajmiesz – zwróciłam się do niego. – A z tobą muszę pogadać.
Zanim
którykolwiek zdążył zaprotestować, wciągnęłam Croucha do swojego pokoju i
zatrzasnęła Lestrange’owi drzwi przed nosem.
Barty
usiadł na brzegu łóżka, wziął na kolana Glorię i zaczął głaskać ją po
grzbiecie. Lubił ją, a ona lubiła jego, mimo że nie spotykali się często.
Zaczynam mówić o kotce jak o człowieku, wiem, że to nie mądre, ale ona była dla
mnie jak członek rodziny.
Przez
chwilę milczeliśmy. Pokój wypełniało tylko głośne mruczenie Glorii.
- Głupio się
zachowałam podczas naszego ostatniego spotkania – odezwałam się.
Przypomniała
mi się ostatnia moja wizyta w jego sypialni. Po wszystkim po prostu ubrałam się
i wyszłam bez słowa, bacznie przez Croucha obserwowana. Przez to wspomnienie
zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio. Spuściłam głowę.
-
Zrozumiałe, że ci się nie podoba moja praca – powiedział spokojnie. – Nikt nie
nauczył cię zabijać, Armanda nie było przy tobie, a Marius był temu przeciwny.
Pokiwałam
w milczeniu głową. To dziwne, że mówi o nieśmiertelnych tak, jakby ich znał
osobiście, albo chociaż z widzenia.
- Teraz,
kiedy inaczej na to patrzę, perspektywa pozbawienia kogoś życia wydaje mi się
przerażająca – mruknęłam.
- Nie chcę
tego robić, wierz mi – odpowiedział. – Ale nie mam wyboru.
- Masz
wybór, ale polubiłeś to i nie chcesz widzie innego wyjścia – podniosłam
odrobinę ton głosu.
Barty
zmroził mnie spojrzeniem. Nie lubiłam, kiedy tak na mnie patrzył. Wtedy
przypominał mordercę jeszcze bardziej.
- Jak w
ogóle możesz mi wypominać, że jestem Śmierciożercą. Sądziłem, że jesteś
zadowolona, bo gdyby nie to, nigdy byśmy się nie poznali – rzekł.
Nie
chciałam się z nim kłócić, więc zakończyłam temat.
- Idź już
spać – dodał.
Zdjął ze
mnie bluzkę i spodnie i przykrył mnie kocem. Pochylił się jeszcze, żeby
pocałować mnie w policzek na pożegnanie. Taki był opiekuńczy. Byłby dobrym
ojcem, czego o moim powiedzieć nie mogłam.
Kiedy
zamknął drzwi, długo jeszcze wpatrywałam się w plamkę światła, wpadającej do
mojej sypialni przez dziurkę od klucza. W końcu i ono zgasło, a na korytarzu
rozległy się energiczne kroki Czarnego Pana, zmierzającego do swojej komnaty na
zasłużony odpoczynek. Rzadko udawało mi się usłyszeć, jak przerywa pracę i
wraca do sypialni. Zawsze wstawał przed nami i kładł się spać najpóźniej. On to
dopiero był pracoholikiem.
~*~
Zostało mi
jeszcze zaledwie kilka minut, więc się nie rozpisuję. Obiecałam, że będzie
lepiej, więc jest xD Nie miałam jednak jakoś pomysłu na tytuł. Dedykacja dla Lottie :*
Podszedł
do mnie Victor. Na jego twarzy malowało się zdziwienie i strach.
- Co ty
wyprawiasz? – zapytał. – Ujawniasz się. Spójrz na tamtych.
Wskazał
palcem na grupkę dziewczyn, wytrzeszczającą na mnie oczy. Pokazałam im środkowy
palec i odwróciłam się z powrotem do brata.
- Przecież
nie będę udawać, że nie znam Sanguini’ego – odpowiedziałam. – Wychowywał mnie
przez krótki czas po odejściu Armanda.
Po
dłuższym rozpoznaniu stwierdziłam, że była to dość sztywna impreza. Slughorn
zaprosił całe mnóstwo sławnych czarodziejów i myśli, że błyszczy. Nic, tylko
gadali, jedli i znów gadali. Co to w ogóle jest za bal?
Usiadłam
na brzegu stołu, Victor zrobił to samo.
- Nudno –
stwierdził.
-
Potwierdzam.
Westchnęłam
ciężko. To była tragedia. Dlaczego w ogóle ci wszyscy uczniowie tak chcieli się
tu dostać?
Podszedł
Sanguini. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Za
niedługo wychodzę, przyszedłem się pożegnać – rzekł.
Mój
uśmiech nieco zbladł.
- Gdzie
teraz lecisz? – spytałam. – Do Francji?
Pokręcił
przecząco głową.
- Jeszcze kilka
dni zostanę tutaj – odparł. – Wyślę ci wiadomość, kiedy będę się gdzieś
wybierał.
Pocałował
mnie w policzek. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale nagle zrobiło się jakieś
zamieszanie. W gabinecie Slughorna pojawił się skądś Filch.
- Fuj, kto
kundla wpuścił – skrzywiłam się z niesmakiem.
Woźny
trzymał za ucho wyrywającego się Dracona Malfoya.
- Masz
poważne kłopoty, chłopcze! Głuchy jesteś, czy co? Dyrektor mówił, że nie można
się włóczyć po nocy, chyba że masz specjalne pozwolenie – wycharczał Filch.
- Już
dobrze, Argusie, zostaw go – powiedział Slughorn, machając lekceważąco ręką. –
Mamy Boże Narodzenie, a to przecież nie zbrodnia, że chłopak próbował się
wkręcić. Ten jeden dzień możemy zapomnieć o karze. Możesz zostać, Draco.
Filch
wyglądał na tak wściekłego, że miał chyba ochotę rozwalić najbliższy stół.
Malfoy też nie wyglądał na zachwyconego, mimo że Slughorn pozwolił mu zostać.
Wątpię, by zależało mu na tym przyjęciu. Może był w drodze do innego miejsca?
Woźny
odszedł szybko, mamrocząc jakieś groźby pod nosem, podczas gdy Malfoy dziękował
Slughorn’owi za jego wspaniałomyślność.
Prychnęłam
zniesmaczona. Nie dość, że Slughorn zaprosił krwiopijcę na swoją imprezę, to jeszcze
Śmierciożercę i głupiego zdrajcę. To już znak, że się starzeje.
Nagle
pojawił się przede mną Severus Snape, chwycił mnie za ramię i pociągnął za sobą
w stronę wyjścia. Zauważyłam Malfoya, czającego się za nami.
Snape wepchnął nas do jakiejś klasy.
- Co to ma znaczyć? – zawołałam, obrażona jego zachowaniem. – Wyjaśnij
mi to, Snape.
Usiadłam na brzegu stolika i skrzyżowałam ręce na piersiach. Snape
zmierzył mnie wzorkiem.
- Ładna sukienka – skomentował moją fioletową szatę wyjściową. – Wybacz,
że wyciągam cię z balu.
Zmarszczyłam brwi.
- Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby nie ta osoba, która tu się przypałętała za nami – warknęłam.
- Jesteś nadal na mnie zła? – zapytał Draco.
Spojrzałam mu prosto w oczy, a moje tęczówki zapłonęły czerwienią.
- Co to za zuchwałość z twojej strony pytać mnie, czy jestem na ciebie
zła – powiedziałam, zeskakując ze stołu. – Zła byłam, kiedy zdradziłeś mnie z
Parkinson. Zła byłam, kiedy ponad to zadanie wystawiłeś Pail. Teraz jestem
wściekła. Tak bardzo wściekła, że ledwo się powstrzymuję, żeby nie poderżnąć ci
gardła.
Obnażyłam kły ze złości.
- Powiedz, o co chcesz mnie prosić – zwróciłam się do Snape’a, nie
odwracając wzroku od Malfoya.
- Wydaje mi się, że Draco… potrzebuje pomocy kogoś bardziej
doświadczonego – rzekł.
Zaśmiałam się cicho.
- Mam pomóc osobie, która mnie pomogła z tego świata – stwierdziłam,
obchodząc Malfoya dookoła. – Co ja będę z tego miała? Co możesz mi zaoferować?
Malfoy milczał. Odsunął kołnierz swojej szaty, ukazując szyję.
Wybuchnęłam na to śmiechem.
- Myślisz, że pójdę na to, gdy co najmniej pół godziny temu piłam krew
nieśmiertelnego? – zapytałam. – Masz mnie za taką prostaczkę? Mam swoje
wymagania. Nie jesteś godzien, bym zatopiła kły w twojej szyi.
Odwróciłam się do Snape’a.
- Malfoy nie ma nic, co mógłby dać mi w zamian – powiedziałam mu. – To
jego zadanie, nie moje.
Ruszyłam ku drzwiom, ale Draco zawołał za mną:
- Nie potrzebuję pomocy. Chciałem, żebyś mi wybaczyła.
Zatrzymałam się na chwilę.
- Nie mam do ciebie żalu – odparłam. – Nie zrozumiesz tego, bo masz
umysł śmiertelnika.
Na tym skończyłam rozmowę. Otworzyłam na oścież drzwi i wróciłam na
imprezę. Spytałam Wrople’a, gdzie jest Sanguini. Ten odpowiedział, że już
wyszedł. Zawiedziona, wróciłam do Victora. Oboje stwierdziliśmy, że nie ma już sensu przebywanie na tej dennej
imprezie.
Vipi odprowadził mnie pod wejście do dormitorium Slytherinu, pożegnał
się i opuścił lochy.
Wypowiedziałam hasło i weszłam do środka. W salonie panowała normalna
atmosfera. Niektórzy zbierali z foteli i stolików swoje rzeczy, bo wyjeżdżali
następnego dnia do domu na Boże Narodzenie. Ja też musiałam iść się spakować.
Jednak nie byłam tak ludzka, żeby podróżować w pociągu razem z tymi pełnymi
krwi uczniami…
Krew Sanguini’ego wyeliminowała ze mnie część pragnienia, jednak nie
mogła wymazać go ze mnie całkowicie. Jutro znów będę potrzebowała krwi. I, nie
myśl, że robię to ze względu na uczniów. Nie chcę się po prostu katować tym
zapachem, unoszącym się dookoła mnie.
Weszłam do sypialni dziewczyn. Ktoś był w łazience, a Pansy leżała już w
łóżku i czytała „Proroka”.
- Ashley jest w środku – powiadomiła mnie Parkinson.
- Też mi tajemnica – warknęłam i zaczęłam wrzucać ubrania do walizki,
którą wyciągnęłam spod łóżka.
Byłam już prawie spakowana, kiedy drzwi do łazienki się otworzyły i
wyszła z niej Ashley Pail, z różowym ręcznikiem, owiniętym dookoła głowy jak
turban, w różowym szlafroku i uchatych, różowych japonkach. Jednym słowem,
raziły w oczy i te kolory, i pozbawiona makijażu, zniszczona twarz.
Minęłam ją bez słowa, zdjęłam buty i odkręciłam kurek. Zimna woda
wypełniła umywalkę. Wzięłam trochę wody w obie dłonie i zmyłam z twarzy
makijaż. W lustrze zobaczyłam, jak przez niedomknięte drzwi zerka do środka Ashley.
Odwróciłam się gwałtownie, wyprostowałam rękę, a drzwi zatrzasnęły się jej
przed nosem.
Zdjęłam suknię i weszłam pod prysznic. Krew Sanguini’ego ogrzała moje
ciało, więc czułam ciepło wody doskonale. Jutro jednak będzie to tylko
wspomnieniem. Chociaż z drugiej strony czułam dziwną ulgę, że nieśmiertelni o
mnie nie zapomnieli.
~*~
Przepraszam,
że tak kończę nagle, ale głupi brat chyba się za chwilę popłacze, jak mu nie
dam. Dedykacja dla Nadine :*
Stałam w
łazience przez lustrem i czesałam swoje długie, czarne włosy, podczas gdy
Sapphire opierała prawą stopę o zamkniętą klapę sedesu i zapinała klamrę od buta.
- Draco
cię dzisiaj szukał – odezwała się nagle.
Wzruszyłam
ramionami.
- Nie
obchodzi mnie to – odparłam. – Zapnij mi sukienkę.
Sapphire
stanęła za mną i zaczęła zapinać haftki. Obserwowałam ją w lustrze. Miała
śliczną, niebieską sukienkę, chociaż ona sama twierdziła, że wygląda w niej
grubo. Stwierdziłam więc, że lepiej wyglądać grubo, niż za chudo. Kiedy kupiłam
tą szatę wyjściową, była na mnie dobra, lecz teraz musiałam za pomocą czarów ją
sobie zwęzić, żeby nie wisiała na mnie, jak worek po ziemniakach.
Kiedy
Sapphire skończyła, zajęła się moją fryzurą. Zawsze narzekała, że wszędzie
przychodzę spóźniona.
- Gdybym
miała czekać, aż sama się uczeszesz, przyszłybyśmy akurat w porę na sprzątanie
po balu – oświadczyła.
- Gdyby
nie plotka, że ma się pojawić wampir, wcale bym nie szła – mruknęłam, gdy
zapięła ostatnią diamentową przypinkę.
- A może
to o tobie te plotki? – spytała.
Nie
odpowiedziałam, tylko zabrałam się za zapinanie butów. Chciałabym, żeby te
plotki okazały się prawdą, ale bałam się też, co powiem nieśmiertelnemu, kiedy
się spotkamy. Bo spotkamy się na pewno, nie ma innej opcji. Jeszcze gorzej,
jeśli będę go znać. Co zrobię? Zapytam, dlaczego ukrywali się przede mną przez
te wszystkie lata?
Wyprostowałam
się.
- Możemy
iść – powiedziałam.
Sapphire
wzięła mnie za rękę i wyprowadziła z dormitorium. Gdy szłyśmy przez salon, zauważyłam
Ashley Pail, siedzącą na jednym z foteli, ubraną w szare spodnie od dresu i
różowy golf, a w ręku trzymała egzemplarz „Czarownicy”. Żałosne, jak takie coś
może stracić popularność przez głupi wyskok.
Victor
czekał na mnie pod wejściem do dormitorium Ślizgonów. Sapphire spotkała
wcześniej Blaise’a, więc wyszła z nim.
-
Powiedziałbym, że pięknie wyglądasz, ale jesteś moją siostrą, więc wypada mi
tylko rzec, że ujdzie – rzucił na powitanie.
Pocałowałam
go w policzek, kiedy objął mnie w talii.
- Za to ty
wyglądasz znośnie, jak na zgreda – odpowiedziałam.
Poszliśmy
w stronę gabinetu Slughorna. Nagle zaczęłam czuć dziwny, znajomy zapach, który
z każdym krokiem stawał się coraz silniejszy.
Duże,
kamienne pomieszczenie było pełne ludzi. Ozdobione było szkarłatnymi i złotymi
tkaninami, a pod sufitem unosiły się prawdziwe, żółte elfy i wisiały ogromne
lampy. Poczułam się jak w jakimś namiocie. Nie lubiłam takich małych miejsc,
mimo że moja sypialnia w Dziurze miała zaledwie dwa metry na dwa. Przywykłam do
przestronnych, francuskich pomieszczeń, jakie były w domu Czarnego Pana.
Wszędzie
było pełno ludzi. Skrzaty domowe, pracujące w Hogwarcie, zostały zaprzęgnięte
do noszenia drinków i przekąsek. Przeciskały się między gośćmi, dźgając w
kolana tych, którzy odmówili zabrania kieliszka.
- Robi
wrażenie, co? – odezwał się Vipi i poprowadził mnie w głąb gabinetu.
Poznałam
wielu uczniów, na przykład zauważyłam Hermionę, przeciskającą się przez tłum i
nerwowo rozglądającą się dookoła. Cóż, pewnie uciekła swojemu chłopakowi. Jak
sobie takiego palanta zaprosiłaś, to teraz cierp, głupia dziewczyno.
Zauważył
nas Slughorn. Podszedł do nas, po drodze zagarniając jakiegoś niskiego gościa w
okularach, godnych samej profesor Trelawney.
- Sophie,
jak się bawicie? – zapytał nauczyciel.
Przywołałam
na twarz sztuczny uśmiech.
-
Doskonale, naprawdę świetne przyjęcie – skłamałam.
- A więc
poznaj Eldreda Wrople’a, mojego dawnego ucznia – Slughorn wskazał na owego
mężczyznę w średnim wieku, którego ze sobą przyprowadził.
Wrople
potrząsnął najpierw moją ręką, a później dłonią Victora.
- Jestem
zachwycony, że mogę cię poznać – wypaplał szybko. – Bardzo chciałem nawiązać z
tobą kontakt, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach, ale jakoś wszędzie odmówiono
mi podania adresu. Cóż, więc może teraz zgodziłabyś się udzielić mi kilku
wywiadów na temat…
- Każdemu
sławnemu człowiekowi proponuje pan wywiad? – przerwałam mu szorstko,
uśmiechając się jednak uprzejmie. – Naprawdę to bardzo kusząca propozycja, ale
nie skorzystam.
- Oł. Bo
właśnie – zaczął, rozglądając się na różne strony. - Jest ze mną jeden wampir,
który zgodził się… o, tam stoi.
A
właściwie stał. Rzeczywiście, był to wampir. Od razu go rozpoznałam. Ubrany w
długą, czarną pelerynę, z upiornie białą, opalizującą twarzą i głodem w oczach,
przemierzał właśnie salę powolnym krokiem, najwyraźniej w poszukiwaniu ofiary.
-
Przepraszam na chwilę… - mruknęłam, uśmiechnęłam się drapieżnie i ruszyłam w
jego stronę.
Zastawiłam
wampirowi drogę i położyłam obie ręce na jego piersi.
- A pan
dokąd się tak spieszy? – spytałam.
- Sophie?
Ile minęło, odkąd się ostatni raz widzieliśmy? – zdziwił się.
Objęłam go
za szyję jedną ręką. Miał szare oczy, jak każdy wampir, mieniące się na
niebiesko i fioletowo. Przysunął do mnie swoją twarz.
- Miałeś
moją babkę, ale mnie samej już nie dostaniesz – zaśmiałam się.
Pocałowałam
go w usta. Pod językiem wyczułam długie kły. Cóż. Dziwne powitanie, jak na
sześcioletnią rozłąkę.
- Nadal go
masz – odezwał Sanguini, gdy już oderwał się ode mnie.
Zerknęłam
na prostą, srebrną obrączkę z ledwo dostrzegalnymi, wygrawerowanymi literami:
SV.
- Stare
dzieje, miałam to wyrzucić – odpowiedziałam ze wzruszeniem ramion.
Sanguini
pogładził mnie kościstym palcem po policzku.
- Nie
wyprzesz się tego, kim jesteś – rzekł.
I kolejna
jego złota myśl, która i tak sczernieje z biegiem lat.
- To
Société Vampires już się chyba wypaliło – stwierdziłam.
- Masz
rację ostatnimi czasy przestaliśmy się spotykać – przyznał, zerkając na
bladoróżową żyłę, przezierającą przez skórę na mojej szyi. – Powrót Czarnego
Pana, afery, łowcy nieśmiertelnych, zero tolerancji… Wiesz, formalnie, to my, wampiry,
jesteśmy stworzeniami o „niemal ludzkiej inteligencji”…
Zmierzyłam
go chłodnym spojrzeniem. Umbridge. Ona już nawet nie odczepi się od mojej
rodziny. Gdybym wiedziała, natychmiast bym się jej pozbyła. Ta baba już mi
wystarczająco zalazła za skórę.
Zerknęłam
na stół. Stała na nim otwarta butelka jakiegoś trunku. Sanguini również utkwił
w niej wzrok.
- Nie
przywykłeś do picia wina, mam rację? – spytałam.
Wampir
pokręcił głową. Podsunęłam mu pod usta mój nadgarstek. On jednak odsunął go na
bezpieczną odległość.
- Daj
spokój – dodałam zachęcająco. – Przecież wiem, że tego pragniesz.
Sanguini’ego
nie trzeba było długo prosić. Chwycił moje prawe przedramię i wbił kły w
wewnętrzną stronę przegubu. Odsłoniłam kły. Był to jednak bardziej grymas bólu,
niż uśmiech.
Poczułam,
że krew odpływa mi z twarzy. Dłonie stały się zimne, jak lód, jednak ja czułam
zaledwie przyjemny chłód.
- Dość –
wyszeptałam i odchyliłam się nieznacznie do tyłu. – Sanguini, przestań.
Wyrwał kły
z rany i przeciągnął językiem po wargach, by usunąć resztkę krwi.
Westchnął
głośno.
- Sądzę,
że tobie się też coś należy – rzekł i przycisnął moją głowę do swojej szyi.
Dostrzegłam
na niej prześwitującą, szkarłatną żyłę. Zapach jego krwi sprawił, że chciałam
rozerwać mu gardło. Opanowałam się jednak. Zatopiłam w nim kły. Jego krew była
jak płynny ogień. Przepływała przez moje gardło, docierając do najmniejszych
części mojego ciała. Czułam ją nawet w cebulkach włosów.
Picie krwi
nieśmiertelnego było dla mnie takim szokiem, że ledwo poczułam, jak ponownie
wbija kły w mój nadgarstek. Uniósł mnie nad podłogę i posadził na brzegu stołu,
strącając przy tym kilka kieliszków niedopitego trunku.
Jego krew
nie przypominała krwi Armanda. Była na wzór bardziej ludzkiej. Krew mojego
stwórcy destylowało o wiele więcej wieków, niż jego.
W końcu
Sanguini odciągnął moją głowę od swojej szyi.
-
Wystarczy już – zaśmiał się z mojej łapczywości. – Jesteś bardzo gwałtownym
mordercą, chcesz, żeby pękło moje serce?
- Nigdy
jeszcze nie zabiłam nikogo – odpowiedziałam.
Wampir
znów się zaśmiał.
- Nic
dziwnego, mając takiego wuja - mruknął.
- Mam do
ciebie tyle pytań, że… - zaczęłam, ale
zakrył mi usta dłonią.
- Byłem
bardzo zajęty – uprzedził mnie. – Nie mogłem przybyć wcześniej. Ale myślałem o
tobie.
To nie
było kłamstwo. Jak na wampira, Sanguini był zaskakująco szczery, chociaż w
niektórych momentach potrafił doskonale oszukać. Pewnie dlatego większość
nieśmiertelnych niezbyt przepada za jego towarzystwem.
- A
Armand? – zapytałam.
Sanguini
zaśmiał się ponuro.
- Daj już
sobie z nim spokój – odpowiedział. – Liczyłbym raczej na powrót Mariusa. On by
cię nie wystawił.
- No, ale
skoro ty wróciłeś…
- To nie
znaczy, że wrócą też inni – przerwał mi. – Jestem tu tylko przypadkiem.
Przyjechałem kilka dni temu. Za niedługo znów wracam do Paryża.
Spuściłam
wzrok. Miałam nadzieję, że opowie mi, co się przez te sześć lat działo z nim i
innymi. Byłam jak odcięta od świata, do którego naprawdę należałam.
-
Myślałam, że powiesz mi coś – mruknęłam, a w moich oczach pojawiły się łzy. –
Nie mam pojęcia, co się z wami działo. Już się bałam, że unikacie mnie. Powiedz
mi. Czy Armand żyje?
Sanguini’ego
rozbawiło moje pytanie.
- Od tych
sześciu lat nie zmieniło się nic. Nikogo nie przybyło, nikogo nie ubyło –
wzruszył tylko ramionami. – Żyjemy samotnie, jak zwykle, spotykając się od
czasu do czasu.
Pocałował
mnie w czoło.
- Wracaj
do swojego brata – dodał. – Później się jeszcze zobaczymy.
Otworzyłam
usta, żeby zadać właśnie to pytanie, ale on mnie uprzedził. Moja wampiryczna
moc była niczym, w porównaniu z jego. Był w końcu XIX-wiecznym dzieckiem
ciemności. A ja nawet nie dostałam w całości tego daru.
Posłuchałam
go. Pomachałam mu jeszcze na pożegnanie i wróciłam do Victora, bojąc się, że
nagle zniknie, jak sześć lat temu.
~*~
I
dotarliśmy do dwusetnego rozdziału. Jestem naprawdę zachwycona, że udało mi się
dotrwać tak długo. Nie udałoby mi się tego bez Was, moich czytelników. Nie wiem
teraz, co powiedzieć. Pardon, że
nadal ze mną jesteście. Mam nadzieję, że nie przestaniecie czytać opowieści o
Sophie ze względu na ilość. Ten rozdział dedykuję Wam wszystkim. Sądzę, że
zadowoliłam każdego xD Jest nieśmiertelny, jak obiecałam, rozdział jest dość
długi, za chwilę skończę robić szablon, specjalny na tą małą uroczystość xD Mam
nadzieję, że wytrwam jeszcze drugie tyle xD
Przez te
kilka dni, które pozostały do balu, nagle wszyscy sobie przypomnieli, że
istnieję. Albo raczej nagle przestałam być dla nich jakąś zakompleksioną
wariatką. Na przykład idąc na lekcję historii magii zatrzymał mnie jakiś
wysoki, muskularny Puchon z zapytaniem, czy nie zaprosiłabym go na tą imprezę
do Slughorna.
- Nie
poszłabym z tobą, nawet gdybym cię znała – odpowiedziałam lekceważącym tonem.
Gościu
myślał, że jeśli wygląda jak drugi Diggory, z jasnobrązowymi włosami,
kwadratową szczęką i uwodzicielskim spojrzeniem, to ja w sekundzie padnę mu w
ramiona.
Odeszłam
więc, a on odprowadził mnie wściekłym wzrokiem do końca korytarza. Niestety,
będziesz musiał się wbić bez zaproszenia, koleś.
Po szkole
rozchodziły się przeróżne plotki, dotyczące Balu Bożonarodzeniowego u profesora
Slughorna. I, powiem szczerze, nawet gdybym nie chciała, to niektóre
zainteresowały i mnie. Na przykład po Hogwarcie rozeszła się informacja, że
został zaproszony też jakiś wampir. Luna uparcie twierdziła, że będzie to Rufus
Scrimgeour. O tak, minister magii, i w ogóle jakikolwiek polityk, bardzo się
nadają na wampira. Gdyby tak było, to bym przecież wiedziała, bo mam z nimi
chyba trochę wspólnego, czyż nie?
Były też
różne głupie plotki, że na przykład Slughorn wynajął na tą imprezę czterysta
maleńkich elfów, by nosiły tace z napojami. Wyobrażasz sobie te wątłe istotki,
dźwigające srebrne, ciężkie filiżanki? Bo ja nie.
*
Dzień
przed balem, zauważyłam, że wszyscy są bardzo zakręceni. Na przykład Hermiona
Granger chyba zwariowała, bo zaprosiła Cormaca McLaggena. Nigdy go nie lubiłam.
Jest taki zapatrzony w siebie, że chyba nawet pobił Voldemorta. Słyszałam,
kiedy przechodziłam podczas śniadania obok stołu Gryfonów, jak szlama się
przechwala przez Parvati Patil. Idiotka. Sama doskonale wiem, że akurat ona za
nim też nie przepada. Robi to tylko dla tego, żeby wkurzyć Rona. Kto normalny
chciałby zaimponować Wieprzlejowi?
Profesor
Snape, chyba z tej radości, którą mu sprawiła poprawa moich ocen, postanowił na
ostatniej lekcji obrony przed czarną magią przed przerwą świąteczną, zrobić nam
sprawdzian! Ach, to jego poczucie humoru… Myślałam, że Potter zasztyletuje go
wzrokiem.
Słyszałam,
jak się skarżył Ronowi, kiedy rozbrzmiał dzwonek, a wszyscy zaczęli się
przeciskać do drzwi:
- Głupi
pedał. Co napisałeś w pytaniu szóstym? Ja nic, po prostu się nie uczyłem…
- No to
się trzeba było nauczyć – wtrąciłam się, przechodząc obok nich. Potrąciłam
ramieniem Weasleya, gapiącego się na mnie bezczelnie i dołączyłam do Sapphire.
Doszłyśmy
do Wielkiej Sali na obiad. Obrona przed czarną magią była naszą ostatnią już
lekcją, więc nie spieszyłyśmy się zbytnio. Usiadłam na swoim miejscu, zmierzyłam
chłodnym spojrzeniem Ashley, głupio wywalającą na mnie gały i sięgnęłam po swój
srebrny widelec. Nagle na moim wyciągniętym ramieniu pojawił się znikąd Flagro.
W dziobie trzymał zwiniętego „Proroka Wieczornego”. Spojrzałam z triumfem na
Sapphire, gapiącą się na feniksa.
- Widzisz,
oto jeden z przywilejów jego
siostrzenicy – powiedziałam, wskazując na gazetę. – Dostaję „Proroka” przed
jego wydaniem do kiosków, jeśli tylko zechcę.
Strąciłam
feniksa z nadgarstka i otworzyłam gazetę. Flagro niejednokrotnie wzbudzał wśród
uczniów wielką ekscytację, więc i tym razem, gdy wylądował miękko na brzegu
stołu, patrząc we mnie swoimi czarnymi, paciorkowatymi oczkami, kilka Ślizgonek
zapiszczało:
- Jaki
słodki!
Tak,
bardzo słodki. Aż mnie zemdliło.
Przeglądnęłam
spis treści. Na pierwszej stronie zamieszczony był artykuł, zatytułowany:
DRUGA WIELKA
UCIECZKA
Parsknęłam
śmiechem.
- Tak,
rzeczywiście wielka – zwróciłam się do Sapphire, pokazując jej zdjęcie Lucjusza
Malfoya, znajdujące się pod artykułem. – Nikt tego nawet nie pilnował.
Wystarczyło wykopać drzwi.
Powróciłam
do czytania.
Dziś dostaliśmy najnowsze doniesienia.
Grupa Śmierciożerców, pojmanych w czerwcu przez Albusa Dumbledore’a, uciekła w
porach porannych z Azkabanu, strzeżonego przez aurorów. Naoczni świadkowie
twierdzą, że sam Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać zjawił się w więzieniu
z bandą swoich pozostałych Śmierciożerców, oszołomił strażników, po czym zbiegł
z więźniami.
Miał taką płaską twarz, jak u jakiegoś
gada, mówi Piotr Iwanowic, jeden z aurorów, będący świadkiem Wielkiej Ucieczki.
- Oszołomiła mnie jakaś rozczochrana, mająca obłęd w oczach kobieta. Tak w
ogóle, to się dziwię, dlaczego nas nie pozabijali.
No właśnie. Dlaczego Śmierciożercy byli
dziś tak łaskawi? Zabili tylko dwóch innych więźniów, odsiadujących inną karę.
Świadkiem jednego z tych morderstw był Zbigniew Bednarczyk.
Dostałem drzwiami w twarz. Zanim straciłem
świadomość, zobaczyłem poszukiwanego Bartemiusza Croucha. Byłem pewny, że on
nie żyje! Przecież stracił duszę, wypowiada się.
Bądźcie więc ostrożni. Nie wychodźcie bez
powodu z domów po zmroku. Ba, w ogóle siedźcie w mieszkaniach i słuchajcie
Magicznej Rozgłośni Radiowej. Tam będziemy podawać na bieżąco wszystkie
informacje w na ten temat.
Złożyłam
gazetę na stole. Siedziałam chwilę w bezruchu z kamienną twarzą. W końcu
wybuchnęłam śmiechem. Śmiałam się długo, nie mogłam się opanować. To
rzeczywiście gościu żyje w jakimś odległym świecie, skoro nie wie, że Barty
Crouch brał udział w napadzie na ministerstwo.
Kiedy się
już uspokoiłam, powiedziałam do Sapphire:
- Muszę
coś zrobić. Wrócę… kiedyś tam.
Cisnęłam
jej gazetę, a sama szybkim krokiem opuściłam Wielką Salę. Kiedy byłam tuż przy
drzwiach, musiałam prawie biec, bo kątem oka zauważyłam idącego za mną Malfoya.
Teleportowałam
się już w holu, gdyby nagle Draconowi zebrało się na rozmowę ze mną.
Uderzyłam
stopami w czarną, kamienną podłogę. Zachwiałam się trochę, bo zanim jeszcze
wylądowałam, chciałam już ruszyć z miejsca. Rzeczywiście, aportuję się trochę
chaotycznie i gwałtownie.
Wbiegłam
po schodach na pierwsze piętro. Nie chciałam podziękować wujowi za wcześniejszy
egzemplarz „Proroka Wieczornego”. Musiałam porozmawiać z Crouchem o jego pracy.
Według mnie coś za bardzo ją lubił.
Dostałam
się na drugie piętro i zapukałam do drzwi jego gabinetu. Cisza. Dziwne. Znów
zapukałam.
Usłyszałam
jakieś głuche uderzenie, jakby ktoś zderzył się z szafą. Chwilę później
rozległy się czyjeś kroki. Drzwi otworzyła mi Bella. Minę miała zbolałą i w
ogóle jakiś dziwnie się poruszała. Zauważyłam, że duży brzuch, który
teoretycznie powinna mieć, nagle się zmniejszył. Czy ja mam przywidzenia?
- Szukasz
Croucha? – zapytała ze złością, masując sobie tył głowy. – Czarny Pan dał mu
dzień wolny.
Otworzyłam
usta, żeby coś powiedzieć, ale rozmyśliłam się. Wskazałam zamiast tego na jej
brzuch.
- Czy ty
nie byłaś czasami w ciąży? – spytałam. – Czemu tak dziwnie chodzisz?
Bellatrix
machnęła różdżką, a jakaś brązowa teczka przyleciała jej prosto w ramiona.
- Też byś
tak chodziła, gdybyś musiała nosić to – podciągnęła szatę Śmierciożercy.
Moim oczom
ukazała się zwykła, czarna spódnica i jakiś dziwny, granatowy gorset,
ściskający ją tak, że nabrałam do niej podziwu za to, że może przynajmniej
oddychać.
Bella
wytoczyła się jakoś z gabinetu Barty’ego.
- Dlaczego
tego nie ściągniesz, skoro ci przeszkadza? – zapytałam.
Prawdę
mówiąc, wyglądało to jak kaftan bezpieczeństwa. Ja bym sobie tego nie dała
założyć, od tego zacznijmy.
- Bo nie
wiem, jak to działa, a Rudolfa nie mogę znaleźć – oświadczyła.
Kazałam
jej podnieść jeszcze raz szatę Śmierciożercy. Gdy to zrobiła, po prostu bez
słowa chwyciłam za sznurki i zaczęłam ciągnąć. Skubane, w środku żyłki do wędki
miały albo jakieś druty. Cholera. Złapałam mocniej za materiał i pociągnęłam.
Nie chciało łatwo puścić, ale z moją wampirzą siłą poszło wyjątkowo łatwo.
- No, i
masz spokój do końca dnia – stwierdziłam. – Bywaj.
Zeszłam z
powrotem na pierwsze piętro i skierowałam się w stronę sypialni Barty’ego. Nie
dziwię się, że kazali jej coś takiego nosić podczas tych wypraw. Wśród
czarodziejów by zawrzało, gdyby wyszło, że Bella jest w ciąży. Nowy
Śmierciożerca, zgorszony już od pierwszego dnia po narodzinach…
Zapukałam
do drzwi. Otworzył mi, jak się tego spodziewałam, Barty. Wyglądał na
zmęczonego, ubrany był nadal w pokrytą kurzem, brudną szatę Śmierciożercy.
Skoro tak wygląda ubranie każdego sługi Czarnego Pana po powrocie z misji, to
ja dziękuję.
Mimo to,
objęłam go za szyję i pocałowałam w usta.
- Muszę
się z gazety dowiadywać, gdzie się włóczysz? – zapytałam z pretensją i
zatrzasnęłam za sobą nogą drzwi.
- Nie
puściłabyś mnie, gdybym ci powiedział – odparł. – Przepraszam, ale nie miałem
czasu się ogarnąć.
Wszedł do
przystającej do jego pokoju łazienki. Sypialnie na pierwszym i trzecim piętrze
tak już miały. I nic dziwnego. Bo ja bym się nie kąpała w wannie, którą dopiero
co opuścił Glizdogon.
Skoro nie
powiedział, żebym się stąd nie ruszała, więc uznałam to za zgodę na dotrzymanie
mu towarzystwa. Usiadłam na zamkniętej desce od sedesu i przyglądałam się mu,
jak zdejmuje koszulę i wsadza głowę pod kran. Wzdrygnęłam się. Nie lubiłam
szoków, wywołanych gwałtownym zanurzeniem głowy do wody.
- Trochę
dziwnie się czuję, kiedy pomyślę, że kilka godzin temu z twojej ręki zginął
człowiek – mruknęłam.
Były to
słowa całkowicie niegodne siostrzenicy Lorda Voldemorta, dobrze o tym wiem. Ale
musiałam mu to powiedzieć.
- Armand
zabijał kilka osób w chwilę przed spotkaniem z tobą – brzmiała odpowiedź. –
Zresztą, widziałaś, jak zabijam ojca.
Wyprostował
się i wytarł włosy ręcznikiem. Twarz miał trochę zaczerwienioną od krwi, która
mu napłynęła do głowy.
- Ale on
był wampirem, musiał to robić – zaczęłam go bronić. Nawet nie wiem, dlaczego. –
Za poważnie do tego podchodzisz.
Barty
przewrócił oczami.
- Mówiłem
ci już – powiedział zniecierpliwiony. – To moja praca.
- Więc za
poważnie do tego podchodzisz – stwierdziłam.
Wyszłam z
łazienki i usiadłam na podłodze pod łóżkiem, z podciągniętymi pod brodę nogami.
Barty usiadł obok mnie.
- Robię
tylko to, co mi każe Czarny Pan – odpowiedział, jakby myślał, że to go
usprawiedliwi.
- A gdyby
on… tak teoretycznie… kazał ci mnie zabić? – spytałam lekko stłumionym głosem.
Popatrzył
na mnie, jakbym zamieniła się nagle w Bellatriks.
- Zacznijmy
od tego, że nigdy by mi tego nie kazał zrobić – odpowiedział. – Ale jeśli się
już upierasz przy swoim, to musiałbym mu odmówić.
- To on by
zabił ciebie – wzruszyłam ramionami. – A później mnie. To się łatwo może
urzeczywistnić, jeśli się dowie. Nie musze mówić, o czym.
Barty
przysunął się do mnie i pocałował delikatnie w usta. Objęłam go za szyję,
jednak przerażająca była myśl, że tymi rękami, którymi teraz mnie dotykał,
zabił aurora. Tak wiele razy kochałam się z mordercą, a dopiero teraz to mi
zaczęło przeszkadzać.
~*~
Nie
spodziewałam się, że taki długi ten rozdział wyjdzie. Po prostu siedziałam,
pisałam, pisałam… aż nagle się zorientowałam, że przedobrzyłam. Jak widać, za
dwa dni mam już dwusetkę. Szybko zleciało z jednej do dwóch xD Mam nadzieję, że
ilość odcinków Was nie przeraża i przez to nie utracę czytelników xD Jutro mam
olimpiadę z geografii, więc nie rozpisuję się więcej, bo muszę się iść pouczyć
jeszcze trochę. Dedykacja dla Eles
:*
Stało się.
Nadszedł grudzień. Śnieg wypał, jak szalony, kiedy się szło na opiekę nad
magicznymi stworzeniami czy zielarstwo, trzeba było uważać, żeby się nie zabić
na oblodzonych schodach. I oni tutaj mówią o efekcie cieplarnianym. A my
toniemy po uszy w śniegu.
Doszły do
mnie jakieś wiadomości, że Ron zaczął chodzić z Lavender Brown.
-
Słyszałam coś o tym – odpowiedziałam, kiedy Sapphire nadbiegła z najświeższymi
wieściami. – Ale nie rozumiem, jak można dotknąć coś takiego. Ja bym Weasleya
nie tknęła nawet kijem z odległości trzech metrów.
Sapphire
parsknęła śmiechem i zerknęła na coś, znajdującego się za mną.
- Wiesz,
że strasznie się pokłócił Ron z Hermioną? – spytała, nadal patrząc to „coś” za
mną. Cóż, albo się znów zakochała, albo zobaczyła Ashley z workiem na głowie.
Ostatnio ta coś jakby przygasła… Nic dziwnego, wszystkie dziewczyny w szkole
przestały się do niej odzywać, skoro uwodzi cudzych chłopaków. Za to facetom z
kolei nie spodobał się sposób, w jaki to robi, więc i oni się na nią obrazili.
- A wiesz,
że powiedziałaś to nie po polsku? – zapytałam, podnosząc wzrok znad książki do
transmutacji.
Na ten
ostatni test przed Bożym Narodzeniem postanowiłam się przygotować idealnie.
- Co ty
tak oglądasz? – dodałam, patrząc ze zdziwieniem na przyjaciółkę. – Z tyłu głowy
wyrosły mi rogi, czy co?
Sapphire
odwróciła zmieszany wzrok. Za to ja, zaciekawiona jej dziwnym zachowaniem,
spojrzałam za siebie. Kilka foteli ode mnie siedział Malfoy i gapił się na
mnie. Zmarszczyłam brwi i powróciłam do lektury.
- Gapi się
tak od kiedy tu usiadłaś – mruknęła Sapphire.
Nie
odpowiedziałam jej. Bo po co? Nie będę wdawała się z nią w rozmowy o głupim
palancie. Nie jest tego godzien, żeby poświęcić mu choć cień uwagi.
Kilka
minut później ktoś stanął nade mną. Podniosłam wzrok i zobaczyłam jakiegoś
trzecioklasistę. W ręku trzymał kilka przewiązanych fioletową wstążką
zaproszeń.
- Eee…
chciałeś czegoś? – zapytałam, unosząc lekko brwi.
-
P-profesor Slughorn kazał mi to przekazać – wyjąkał, wręczając mi jedno z zaproszeń
i wycofał się.
Otworzyłam
kopertę i przeczytałam.
- Nie
przepadam za balami – stwierdziłam. – Tam zawsze atmosfera jest taka sztywna…
Ale gdybym była facetem, to bym cię wzięła.
Sapphire
zaśmiała się.
Chwilę
później znów ktoś nad nami stanął. Podniosłam głowę i poznałam Blaise’a
Zabini’ego. Zmarszczyłam groźnie brwi.
- Jeśli
przyszedłeś tu w imieniu tego obsrołka, Malfoya, to możesz sobie darować –
uprzedziłam go.
- Nie będę
w jego imieniu cię prosił o coś, bo też sądzę, że głupio postąpił –
odpowiedział uprzejmie Blaise i zwrócił się do Sapphire: - Mogę cię na chwilę
prosić?
Sapphire
wróciła chwilkę później. Na jej twarzy igrał tajemniczy uśmiech.
- I co,
wyrwał cię na randkę? – zapytałam.
- Lepiej.
Zaprosił mnie na bal u Slughorna – odpowiedziała. – A ty z kim idziesz? Skoro
Malfoy już…
Spojrzałam
na nią ze zniecierpliwieniem. Patrzyłam tak przez kilka sekund, aż ta odwróciła
głowę na bok, jakbym ją chlasnęła po twarzy.
- Dobrze
już, przestań, to parzy! – krzyknęła, co wywołało mój śmiech.
- Wiem.
Przecież jest tylu facetów, którzy daliby sobie odrąbać ręce, żeby ze mną pójść
– stwierdziłam. – I już chyba nawet wiem, kogo zaproszę.
Uśmiechnęłam
się tak samo tajemniczo, jak Sapphire, kiedy wróciła z wieściami i wstałam z
fotela.
Wyszłam z
dormitorium bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Jednak udało mi się dojść
zaledwie do holu, bo zatrzymał mnie jakiś gruby Puchon. Twarz miał całą spoconą
z nerwów.
-
Pójdziesz ze mną na bal do Slughorna? – zapytał.
Prychnęłam,
jak rozjuszony kot.
- Za
wysokie progi na twoje nogi – odpowiedziałam pogardliwie i ruszyłam w dalszą
drogę.
Żałosne. I
on myśli, że ma u mnie szanse? To chyba się w lustrze nie widział.
Doszłam do
wieży Gryfonów i stanęłam przed Grubą Damą.
- Poproś
tutaj Victora Ghosta – zagadnęłam ją.
Gruba Dama
nie lubiła mnie, odkąd się rozeszło, że nie przepadam za Potterem. To nawet
lekko powiedziane. Że jestem całą duszą sercem przeciwko niemu, to już jest
bliższe prawdy.
Nic nie
powiedziała, tylko zniknęła za ramami swojego portretu. Chwilę później wróciła
i oznajmiła, że Vipi za chwilę przyjdzie.
Oparłam
się więc plecami o przeciwległą ścianę i utkwiłam wzrok w okrągły, niewielki
dywan barwy Gryfonów.
Victor
nadszedł kilka minut później. Gdy mnie zobaczył, jego usta rozciągnął uśmiech.
- Cieszę
się, że ci się polepszyło – powiedział na powitanie, całując mnie w policzek.
- Szkoda,
że nie przyszliście z Potterem do Dziury – odezwałam się. – Syriusz bardzo by
chciał was zobaczyć.
Victor
oparł się o ścianę obok mnie.
- Idziesz
z kimś na bal do Slughorna? – spytałam.
- Nikt
mnie nie zaprosił, a on sam nie bardzo mnie lubi, odkąd przez przypadek
ochlapałem go swoim eliksirem i wypaliłem dziurę w jego szacie – odpowiedział.
Zaśmiałam
się. Szkoda, że mnie wtedy nie było. Już sobie wyobrażam tę poczerwieniałą
niczym gęba grubego Puchona twarz profesora, nastroszone ze złości wąsy i
nerwową paplaninę, skierowaną do Vipi’ego.
- To może
pójdziesz ze mną? – zaproponowałam. – Malfoya nie chcę widzieć na oczy, a tylko
z tobą chciałabym pójść.
Victor
uniósł jedną brew.
- Czyli ja
stanowię to gorsze ultimatum, bo pewnie wolałabyś pójść z „Bartym” – zadrwił.
Sposób, w
jaki wypowiedział imię Croucha bardzo mi się nie spodobał, ale to w końcu to
starszy brat. Starszy co prawda zaledwie o dwa miesiące, ale to zawsze coś.
Zawsze będzie o mnie na ten sposób zazdrosny.
Popatrzyłam
na niego, jak na niesfornego dzieciaka.
- Nie
wiem, czy pamiętasz, ale Barty jest trochę za stary na szkolne bale, jest
bardzo zajęty, nie lubi przyjęć, bo uważa je za stratę czasu i… - zaczęłam
wymieniać. – I jest jednym z jak bardziej poszukiwanych Śmierciożerców, więc
jego pojawienie się tutaj byłoby raczej kłopotliwe. To pójdziesz ze mną, czy
nie?
- Pójdę,
pójdę – odpowiedział. – Chociaż sądziłem, że będziesz miała większe branie.
Zaśmiał
się. Ja jednak przybrałam kamienną twarz.
- Mam duże
branie, wież mi – mruknęłam. – Zwłaszcza wśród Puchonów.
Pożegnałam
się z nim i wróciłam do dormitorium. Draco, najwyraźniej uprzedzony przez
Blaise’a, nawet do mnie nie podszedł, jak to robił przez ostatnie dni. Kiedy ja
usiadłam, on wstał i ruszył w kierunku wyjścia. No, może w końcu zajmie się tym
zadaniem, które mu zlecił Czarny Pan…
~*~
Wybaczcie,
że tak krótko i mało akcji, ale muszę coś jeszcze dziś napisać na Czwórkę
Hogwartu. W następnym rozdziale bardziej się postaram. Dedykacja dla Pozy_tywki :*