30 października 2009

Rozdział 203

Obudziłam się z ciężkim westchnieniem. Nie wyspałam się tej nocy. Ktoś do trzeciej nad ranem tłukł coś młotkiem. A ja mam bardzo wrażliwy słuch. Zwlekłam się z łóżka, podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież. Po pokoju natychmiast rozniosło się świeże, zimowe powietrze.
Wystawiłam głowę na zewnątrz. Moje okno wyglądało prosto na ogród. Wszędzie leżało pełno śniegu. Glizdogon oczywiście był zajęty jakąś głupotą, na przykład waleniem młotkiem. Pewnie. Bo po co odśnieżyć ten metr śniegu, leżący na zewnątrz?

Ubrałam się i opuściłam sypialnię. Z komnaty Voldemorta dochodziły normalne odgłosy pracy: kroki, czyjeś głosy i co chwilę okrzyk wściekłości Czarnego Pana. Typowe. Zeszłam do kuchni, żeby zrobić sobie jakieś śniadanie. Oczy nadal piekły mnie okropnie po źle przespanej nocy. Dawniej, kiedy nie mogłam spać, noce dłużyły się niemiłosiernie. Teraz, gdy jestem zmęczona, nie można spać przez tłuczenie młotkiem.

Wracając z kuchni, natknęłam się na Croucha. Wyglądał na zmęczonego. Usłyszałam zatrzaskujące się drzwi na pierwszym piętrze. A więc to na niego tak się wydarł Voldemort…
Uśmiechnęłam się, kiedy na mnie spojrzał.
- Wcześnie wstałaś – zauważył, kiedy weszłam po schodach na górę.
- Ktoś walił młotkiem przez pół nocy – wyjaśniłam.
Barty skrzywił się nieco.
- Przepraszam.
Zmroziłam go spojrzeniem. Kiedy w nocy przewracałam się z boku na bok, próbując zasnąć, przyrzekłam sobie, że ukarzę tego, kto ośmielił się zakłócać mój spokój. I Croucha ukarzę. Na pewno.
- Nic nie szkodzi – skłamałam i objęłam go w pasie. – Chodź.
Zaprowadziłam go do swojego pokoju i popchnęłam na łóżko, a jednocześnie przytrzymałam prawą ręką, żeby nie rozwalił sobie głowy o najbliższy drewniany filar. Usiadłam obok niego i odchyliłam jego głowę na bok, żeby mieć lepszy dostęp do jego szyi, w którą po chwili wbiłam zęby. Czułam w sobie jeszcze krew Sanguini’ego, ale teraz potrzebowałam krwi śmiertelnika.

To ciepło, rozchodzące się po całym ciele, jak gdybym wyszła nagle na słońce… Nie chciałam jednak zabić Croucha. Wyszarpnęłam kły z rany i położyłam go na łóżku. Oparłam się na łokciu i podniosłam lewy nadgarstek do ust, żeby zrobić w żyle ujście dla krwi. Barty chwycił go z zadziwiającą jak na pozbawionego dużej ilości krwi śmiertelnika.
- Nie.
- Dlaczego? – zapytałam z uśmiechem. – Byłbyś świetnym wampirem.
- Proponuj mi to sto razy, ale moja odpowiedź się nie zmieni – odparł.
Westchnęłam ciężko.
- Jedna kropla mogłaby wyleczyć cię ze śmiertelności – mówiłam.
Barty podniósł się i dotknął rany na karku. Na palcach zostały mu ślady krwi. Ugryzłam się w język tak, że długi kieł przeszedł na jego wylot. Usta powoli zaczęły mi się wypełniać czym płomiennym płynem, który dopiero co zabrałam Crouchowi. Przysunęłam się do niego i pocałowałam jego ranę. Natychmiast po zetknięciu się z moją krwią, zaczęła się goić.
Uśmiechnęłam się, widząc reakcję Śmierciożercy i wstałam.

- To zaskakujące, jak się układają ludzkie losy – odezwał się nagle. – Jesteś Francuzką. A Francja była od zawsze naturalnym wrogiem Anglii.
- Była – potwierdziłam jego słowa. – Ty za to jesteś Anglikiem. Ja musiałam tutaj zamieszkać. Dlaczego wyprowadziłeś się z Anglii?
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Ojciec nas tu zabrał. Ja nie miałem nic do powiedzenia – odpowiedział.
- Może mu się jego rodzinne państwo nie podobało? – uśmiechnęłam się złośliwie. – Picie herbaty go znużyło i wolał skosztować „Lecha”?
Barty zmarszczył groźnie brwi.
- To miała być taka złośliwa uwaga o Anglikach, tak?
Roześmiałam się dźwięcznie.
- Ale nie obrażaj się tak zaraz – odpowiedziałam.
Crouch był jednak człowiekiem honoru i nie pozwalał się obrażać. Zdążyłam t zauważyć, na przykład przy tej wymianie zdań w holu z Draconem, kiedy ten drugi przyszedł mnie przeprosić. A wydaje mi się, że stało się to całe wieki temu…

Barty skrzyżował ręce na piersiach.
- A ty dlaczego wyjechałaś z Francji? – zapytał. – Znudziły ci się ślimaki?
Krew uderzyła mi do głowy razem ze złością. Zacisnęłam pięści tak mocno, że paznokcie wbiły się boleśnie w skórę.
- Myślałam, że spędziłeś ze mną tyle czasu, żeby już się połapać, na ile ci mogę pozwolić – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Kocham cię, ale nigdy nie pozwolę, żebyś obrażał kraj, z którego pochodzę.
Barty parsknął śmiechem.
- A ty sobie niby możesz obrażać mój? – zapytał.
Normalnie, jak nie on! Jeszcze nigdy chyba nie podniósł na mnie głosu! A teraz po prostu stoi sobie, zdany na moją łaskę i obraża Francję! Ja go chyba za chwilę… rozerwę gołymi rękami.
- Mogę robić, co mi się podoba! – zawołałam. – Skoro tak kochasz Anglię, to po jaką cholerę siedzisz tutaj? Skoro ci się nie podoba, to wynocha!
Kiedy zamilkłam, nie mogłam wprost uwierzyć, że to moje słowa. Barty jednak nie ruszył się z miejsca. Chcesz się dalej kłócić? Dobrze.
- Jestem tu dla Czarnego Pana – oświadczył. - Nie dla ciebie
Zraniło mnie to głęboko w serce, ale nie dałam po sobie tego poznać. Zacisnęłam z całej siły wargi, żeby nie ryknąć na całe gardło. Od tego Glizdogon miałby więcej roboty, wstawiając nowe szyby w oknach.

- Jesteś tylko podłym zdrajcą – warknęłam. – My chcieliśmy sprawiedliwości. Francja była zmęczona po wojnie, a Anglia po prostu chciała spojrzeć na Niemcy poprzez palce. Jak ty mi możesz w oczy spojrzeć?!
- Patrzę ci w oczy każdego wieczora, kiedy…
Nie dałam mu dokończyć. Uderzyłam go w twarz tak mocno, że aż chlasnęło.
- Krzycz głośniej! – ciszę, która zapanowała w sypialni przerwał mój głos. – Krzycz, a wrócisz sobie do tej twojej ukochanej Anglii! Tylko że w trumnie!
Barty chciał coś odkrzyknąć, ale drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie.
- Co to za krzyki, do cholery? – odezwał się. Wyglądał na wściekłego.
- Nie wtrącaj się – wycedziłam. – To nie twoja sprawa. Poza tym, nie odzywam się do ciebie. I do ciebie też. Wynocha stąd.
Wypchnęłam Croucha i Voldemorta na zewnątrz. Zatrzasnęłam drzwi z takim rozmachem, że aż szyby zadrżały. Mało tego, jedna wypadła z okna i roztrzaskała się na drobne kawałeczki.

Wściekła, teleportowałam się. Z pluskiem wpadłam do wody w basenie. Przeżyłam lekki szok, kiedy woda wlała mi się do uszu. Wynurzyłam się na powierzchnię. Chłód trochę osłabił gorączkę, która mną owładnęła.

Pływałam jakiś czas, w myślach przeklinając Croucha.
Usłyszałam kroki na korytarzu. Chwilę później ciche skrzypnięcie drzwi. Odwróciłam głowę. Aż zazgrzytałam zębami ze złości, kiedy zobaczyłam Barty’ego, z tym samym uniżeniem na twarzy, który tak dobrze znałam.
Podszedł aż pod brzeg basenu i utkwił we mnie wzrok.
- Przepraszam, że się z tobą kłóciłem – odezwał się.
Prychnęłam ze zniecierpliwienia.
- Mam gdzieś twoje przeprosiny – warknęłam i odpłynęłam na drugą stronę basenu.
Barty okrążył go i zatrzymał się tam, gdzie ja dopłynęłam. Przewróciłam oczami.
- Czego ty ode mnie chcesz? – zapytałam. – Nie martw się, nic sobie nie zrobię.
Chciałam zanurkować, ale Crouch w ostatniej chwili chwycił mnie za ramię i podciągnął do góry. Wyciągnął mnie z wody bez najmniejszego wysiłku.
- Zostaw mnie, palancie! – krzyknęłam.
- Dlaczego jesteś taka oziębła? – zapytał.
- Bo tak! I nie wiem, co ci do tego!
Objęłam go za szyję i pocałowałam go w usta. Sama byłam zła na siebie, że tak zareagowałam. To było instynktowne, zupełnie do mnie nie podobne. Wolałam raczej znów chlasnąć go w twarz.

~*~


Jak zdążyliście już zauważyć, ostatnio nic nie dodałam. To proste. Miałam tyle nauki, że nawet nie miałam czasu odpalić komputera na kilka minut. Nie wiem, czy w niedzielę napiszę, bo jest to przecież Wszystkich Świętych, ale się postaram. Dedykacja dla Every :* 

26 października 2009

Rozdział 202

Wyszłam z łazienki. Sapphire jeszcze nie wróciła. Najwidoczniej ją zadowalają takie denne imprezy, bo nie skosztowała prawdziwego życia. Będę jej to musiała kiedyś powiedzieć…
Ashley siedziała u wezgłowia swojego łóżka, obserwując mnie spode łba. Wykrzywiłam się jej i powróciłam do pakowania.

Sapphire wpadła do sypialni jakieś kilkanaście minut temu. Wyglądała na bardzo szczęśliwą.
- Ty już tutaj? – spytała.
- Sanguini wyszedł, więc ja również – odparłam. – Czekałam tylko na ciebie, żeby się pożegnać.
Sapphire, która zajęta była właśnie rozpinaniem butów, wyprostowała się.
- A wybierasz się gdzieś?
Chwyciłam Glorię pod pachę i rączkę od kufra.
- Tak będzie najlepiej, zresztą chciałam jeszcze z kimś porozmawiać – rzuciłam jej ostrzegawcze spojrzenie, żeby więcej już nie pytała.
Sapphire przytaknęła, a ja bez najmniejszego problemu zniknęłam.
Wylądowałam lekko po środku sali wejściowej. Upuściłam Glorię i zaczęłam wtaszczać walizkę po schodach na pierwsze piętro.
Rozległy się na korytarzu kroki. O tej porze spodziewałam się tutaj tylko Voldemorta i Barty’ego. Zobaczyłam jednak nadchodzącą od strony schodów, prowadzących na drugie piętro Bellatriks.
- Ty już tutaj? – spytała. – Draco dopiero jutro wieczorem ma przyjechać.
- Nie wspominaj mi o osobie – warknęłam.
Bella chciała mi pomóc z walizką, ale odtrąciłam jej rękę i wtaszczyłam kufer na ostatni schodek.
- Chyba nie będziesz mi w tym stanie pomagać – powiedziałam. – Czarny Pan u siebie?
Ta pokiwała głową.
- Świetnie – dodałam i skierowałam się ku swojej sypialni.
Nikt tam nic nie odważył się pozmieniać. Tylko by spróbował.
Oparłam walizkę o ścianę. Gloria wemknęła się za mną przez minimalną szparę pomiędzy drzwiami a framugą i wskoczyła na łóżko. Wyszłam z powrotem na korytarz. Bellatriks już odeszła. Echo tylko niosło jeszcze przez chwilę jej kroki, aż w pewnej chwili wszystko ucichło.

Zapukałam do drzwi komnaty Czarnego Pana. Nie doczekawszy się odpowiedzi, weszłam do środka.
Voldemort siedział jak zwykle na swoim tronie, podpierając policzek jedną ręką. Oczy miał zamknięte, a mój wyostrzony, wampiryczny słuch doskonale mógł wychwycić jego miarowe, głębokie oddechy.
Czarny Pan spał. Naprawdę spał. Lord Voldemort, Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać – śpi. I to głęboko. Cóż, nawet jego praca wcześniej czy później wykończy…
Przeszłam powoli przez komnatę i pochyliłam się nad wujem.
- Wstawaj, bo zaśpisz do szkoły – wyszeptałam.
Voldemort drgnął. To wzdrygnięcie było aż tak groteskowe, że uśmiechnęłam się mimo woli.
Westchnął przeciągle i otworzył oczy. Zmieszany, że zastałam go w tak ludzkiej sytuacji, jak sen, unikał mojego spojrzenia.
- Co tutaj robisz? – zapytał. – Przecież pociąg wyjeżdża dopiero jutro. Miałem wysłać po ciebie kilku Śmierciożerców.
Przewróciłam oczami.
- Właśnie dla tego wolałam wrócić dzień wcześniej.
Usiadłam na swoim tronie i utkwiłam w nim wzrok. Chciałam go zapytać o parę rzeczy, ale bałam się odpowiedzi. Czy kontaktował się z wampirami? Jeśli tak, to dla czego odmawiał mi z nimi spotkań? Było by podłe z jego strony, gdyby zatajał przede mną fakt, że widuje się z nieśmiertelnymi, podczas gdy moim największym marzeniem jest spotkać się z którymś.

- Wczoraj dostałem to – odezwał się nagle, wstając z tronu.
Podszedł do kominka i wziął z jego gzymsu jakąś szkarłatną kopertę. Na początku pomyślałam, że to wyjec, ale kiedy z powrotem usiadł na swoim miejscu, stwierdziłam, że to zwykły list. Przede wszystkim nie dymił się, jak to wyjce właśnie czynią.
- Co to jest? – zapytałam.
- Przeczytaj.
Wyciągnęłam z otworzonej już koperty kartkę pergaminu, na której schludnym, kobiecym pismem napisane było zaproszenie.

Pragniemy Państwa zaprosić na uroczysty bal, który odbędzie się w Boże Narodzenie w naszym domu z okazji wyswobodzenia Śmierciożerców z niewoli i wszystkich sukcesów Czarnego Pana.
Narcyza i Lucjusz Malfoy

Uniosłam brwi. Voldemort popatrzył ze zdziwieniem na moją rozbawioną twarz.
- Ostatnio nic, tylko włóczę się po samych imprezach – wyjaśniłam.
- Oczywiście, grzecznie odmówimy – powiedział Czarny Pan takim tonem, jakby to było coś oczywistego.
Zaśmiałam się.
- Zwariowałeś? – zapytałam. – Idziemy. Przecież to bal głównie na twoją cześć. Nie możesz nie przyjść. Obrazisz uczucia swoich Śmierciożerców.
- A co mnie obchodzą ich uczucia – prychnął, machając lekceważąco ręką.
- A moje?
Riddle westchnął ciężko.
- I myślisz, że co ja tam będę robił? – spytał w końcu.
- Będziesz siedział i to wszystko nadzorował – odparłam. – A ja będę piła i balowała tak, jak mnie się podoba. Ta impreza u Slughorna była strasznie sztywna.
- Dobrze. Skoro chcesz, to pójdę z tobą – zgodził się Voldemort. – Należy ci się trochę rozrywki po tym wszystkim.
Spojrzałam jeszcze raz na list i oddałam go wujowi.
- Idę spać – stwierdziłam, wstając. Pożegnałam się z nim i poszłam do swojej sypialni.

Machnęłam różdżką w stronę kufra, żeby sam się rozpakował. Wystarczyło mi już pakowanie go. Sama usiadłam na łóżku i spojrzałam w okno. Znowu zaczął padać śnieg. Ale Glizdogon będzie miał jutro do odśnieżania…
Usłyszałam kroki na korytarzu i czyjeś głosy. Podeszłam do drzwi, uchyliłam je i wystawiłam głowę przez szparę.
Zauważyłam Croucha i Rabastana, rozmawiających o czymś, prawie do połowy skrytych za jakimiś brązowymi workami. A to ciekawe i niebywałe. Barty niesie coś odmiennego od stosu dokumentów?
- Szkoda, że nie mam aparatu – odezwałam się.
Obaj mężczyźni zatrzymali się, kiedy przechodzili obok mojej sypialni.
- Co tu robisz? – zapytał, jak niedawno jego pan, Barty.
- Przyjechałam wcześniej, co, nie cieszysz się?
Wzięłam od niego worek i zarzuciłam go na szczyt tego, który trzymał Rabastan.
- Sam się tym zajmiesz – zwróciłam się do niego. – A z tobą muszę pogadać.
Zanim którykolwiek zdążył zaprotestować, wciągnęłam Croucha do swojego pokoju i zatrzasnęła Lestrange’owi drzwi przed nosem.
Barty usiadł na brzegu łóżka, wziął na kolana Glorię i zaczął głaskać ją po grzbiecie. Lubił ją, a ona lubiła jego, mimo że nie spotykali się często. Zaczynam mówić o kotce jak o człowieku, wiem, że to nie mądre, ale ona była dla mnie jak członek rodziny.

Przez chwilę milczeliśmy. Pokój wypełniało tylko głośne mruczenie Glorii.
- Głupio się zachowałam podczas naszego ostatniego spotkania – odezwałam się.
Przypomniała mi się ostatnia moja wizyta w jego sypialni. Po wszystkim po prostu ubrałam się i wyszłam bez słowa, bacznie przez Croucha obserwowana. Przez to wspomnienie zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio. Spuściłam głowę.
- Zrozumiałe, że ci się nie podoba moja praca – powiedział spokojnie. – Nikt nie nauczył cię zabijać, Armanda nie było przy tobie, a Marius był temu przeciwny.
Pokiwałam w milczeniu głową. To dziwne, że mówi o nieśmiertelnych tak, jakby ich znał osobiście, albo chociaż z widzenia.
- Teraz, kiedy inaczej na to patrzę, perspektywa pozbawienia kogoś życia wydaje mi się przerażająca – mruknęłam.
- Nie chcę tego robić, wierz mi – odpowiedział. – Ale nie mam wyboru.
- Masz wybór, ale polubiłeś to i nie chcesz widzie innego wyjścia – podniosłam odrobinę ton głosu.
Barty zmroził mnie spojrzeniem. Nie lubiłam, kiedy tak na mnie patrzył. Wtedy przypominał mordercę jeszcze bardziej.
- Jak w ogóle możesz mi wypominać, że jestem Śmierciożercą. Sądziłem, że jesteś zadowolona, bo gdyby nie to, nigdy byśmy się nie poznali – rzekł.
Nie chciałam się z nim kłócić, więc zakończyłam temat.
- Idź już spać – dodał.
Zdjął ze mnie bluzkę i spodnie i przykrył mnie kocem. Pochylił się jeszcze, żeby pocałować mnie w policzek na pożegnanie. Taki był opiekuńczy. Byłby dobrym ojcem, czego o moim powiedzieć nie mogłam.

Kiedy zamknął drzwi, długo jeszcze wpatrywałam się w plamkę światła, wpadającej do mojej sypialni przez dziurkę od klucza. W końcu i ono zgasło, a na korytarzu rozległy się energiczne kroki Czarnego Pana, zmierzającego do swojej komnaty na zasłużony odpoczynek. Rzadko udawało mi się usłyszeć, jak przerywa pracę i wraca do sypialni. Zawsze wstawał przed nami i kładł się spać najpóźniej. On to dopiero był pracoholikiem.

~*~


Zostało mi jeszcze zaledwie kilka minut, więc się nie rozpisuję. Obiecałam, że będzie lepiej, więc jest xD Nie miałam jednak jakoś pomysłu na tytuł. Dedykacja dla Lottie :* 

24 października 2009

Rozdział 201

Podszedł do mnie Victor. Na jego twarzy malowało się zdziwienie i strach.
- Co ty wyprawiasz? – zapytał. – Ujawniasz się. Spójrz na tamtych.
Wskazał palcem na grupkę dziewczyn, wytrzeszczającą na mnie oczy. Pokazałam im środkowy palec i odwróciłam się z powrotem do brata.
- Przecież nie będę udawać, że nie znam Sanguini’ego – odpowiedziałam. – Wychowywał mnie przez krótki czas po odejściu Armanda.

Po dłuższym rozpoznaniu stwierdziłam, że była to dość sztywna impreza. Slughorn zaprosił całe mnóstwo sławnych czarodziejów i myśli, że błyszczy. Nic, tylko gadali, jedli i znów gadali. Co to w ogóle jest za bal?
Usiadłam na brzegu stołu, Victor zrobił to samo.
- Nudno – stwierdził.
- Potwierdzam.
Westchnęłam ciężko. To była tragedia. Dlaczego w ogóle ci wszyscy uczniowie tak chcieli się tu dostać?
Podszedł Sanguini. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Za niedługo wychodzę, przyszedłem się pożegnać – rzekł.
Mój uśmiech nieco zbladł.
- Gdzie teraz lecisz? – spytałam. – Do Francji?
Pokręcił przecząco głową.
- Jeszcze kilka dni zostanę tutaj – odparł. – Wyślę ci wiadomość, kiedy będę się gdzieś wybierał.
Pocałował mnie w policzek. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale nagle zrobiło się jakieś zamieszanie. W gabinecie Slughorna pojawił się skądś Filch.
- Fuj, kto kundla wpuścił – skrzywiłam się z niesmakiem.
Woźny trzymał za ucho wyrywającego się Dracona Malfoya.
- Masz poważne kłopoty, chłopcze! Głuchy jesteś, czy co? Dyrektor mówił, że nie można się włóczyć po nocy, chyba że masz specjalne pozwolenie – wycharczał Filch.
- Już dobrze, Argusie, zostaw go – powiedział Slughorn, machając lekceważąco ręką. – Mamy Boże Narodzenie, a to przecież nie zbrodnia, że chłopak próbował się wkręcić. Ten jeden dzień możemy zapomnieć o karze. Możesz zostać, Draco.
Filch wyglądał na tak wściekłego, że miał chyba ochotę rozwalić najbliższy stół. Malfoy też nie wyglądał na zachwyconego, mimo że Slughorn pozwolił mu zostać. Wątpię, by zależało mu na tym przyjęciu. Może był w drodze do innego miejsca?

Woźny odszedł szybko, mamrocząc jakieś groźby pod nosem, podczas gdy Malfoy dziękował Slughorn’owi za jego wspaniałomyślność.
Prychnęłam zniesmaczona. Nie dość, że Slughorn zaprosił krwiopijcę na swoją imprezę, to jeszcze Śmierciożercę i głupiego zdrajcę. To już znak, że się starzeje.
Nagle pojawił się przede mną Severus Snape, chwycił mnie za ramię i pociągnął za sobą w stronę wyjścia. Zauważyłam Malfoya, czającego się za nami.
Snape wepchnął nas do jakiejś klasy.
- Co to ma znaczyć? – zawołałam, obrażona jego zachowaniem. – Wyjaśnij mi to, Snape.
Usiadłam na brzegu stolika i skrzyżowałam ręce na piersiach. Snape zmierzył mnie wzorkiem.
- Ładna sukienka – skomentował moją fioletową szatę wyjściową. – Wybacz, że wyciągam cię z balu.
Zmarszczyłam brwi.
- Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby nie ta osoba, która tu się przypałętała za nami – warknęłam.
- Jesteś nadal na mnie zła? – zapytał Draco.
Spojrzałam mu prosto w oczy, a moje tęczówki zapłonęły czerwienią.
- Co to za zuchwałość z twojej strony pytać mnie, czy jestem na ciebie zła – powiedziałam, zeskakując ze stołu. – Zła byłam, kiedy zdradziłeś mnie z Parkinson. Zła byłam, kiedy ponad to zadanie wystawiłeś Pail. Teraz jestem wściekła. Tak bardzo wściekła, że ledwo się powstrzymuję, żeby nie poderżnąć ci gardła.
Obnażyłam kły ze złości.
- Powiedz, o co chcesz mnie prosić – zwróciłam się do Snape’a, nie odwracając wzroku od Malfoya.
- Wydaje mi się, że Draco… potrzebuje pomocy kogoś bardziej doświadczonego – rzekł.
Zaśmiałam się cicho.
- Mam pomóc osobie, która mnie pomogła z tego świata – stwierdziłam, obchodząc Malfoya dookoła. – Co ja będę z tego miała? Co możesz mi zaoferować?
Malfoy milczał. Odsunął kołnierz swojej szaty, ukazując szyję. Wybuchnęłam na to śmiechem.
- Myślisz, że pójdę na to, gdy co najmniej pół godziny temu piłam krew nieśmiertelnego? – zapytałam. – Masz mnie za taką prostaczkę? Mam swoje wymagania. Nie jesteś godzien, bym zatopiła kły w twojej szyi.
Odwróciłam się do Snape’a.
- Malfoy nie ma nic, co mógłby dać mi w zamian – powiedziałam mu. – To jego zadanie, nie moje.
Ruszyłam ku drzwiom, ale Draco zawołał za mną:
- Nie potrzebuję pomocy. Chciałem, żebyś mi wybaczyła.
Zatrzymałam się na chwilę.
- Nie mam do ciebie żalu – odparłam. – Nie zrozumiesz tego, bo masz umysł śmiertelnika.
Na tym skończyłam rozmowę. Otworzyłam na oścież drzwi i wróciłam na imprezę. Spytałam Wrople’a, gdzie jest Sanguini. Ten odpowiedział, że już wyszedł. Zawiedziona, wróciłam do Victora. Oboje stwierdziliśmy, że  nie ma już sensu przebywanie na tej dennej imprezie.
Vipi odprowadził mnie pod wejście do dormitorium Slytherinu, pożegnał się i opuścił lochy.
Wypowiedziałam hasło i weszłam do środka. W salonie panowała normalna atmosfera. Niektórzy zbierali z foteli i stolików swoje rzeczy, bo wyjeżdżali następnego dnia do domu na Boże Narodzenie. Ja też musiałam iść się spakować. Jednak nie byłam tak ludzka, żeby podróżować w pociągu razem z tymi pełnymi krwi uczniami…
Krew Sanguini’ego wyeliminowała ze mnie część pragnienia, jednak nie mogła wymazać go ze mnie całkowicie. Jutro znów będę potrzebowała krwi. I, nie myśl, że robię to ze względu na uczniów. Nie chcę się po prostu katować tym zapachem, unoszącym się dookoła mnie.

Weszłam do sypialni dziewczyn. Ktoś był w łazience, a Pansy leżała już w łóżku i czytała „Proroka”.
- Ashley jest w środku – powiadomiła mnie Parkinson.
- Też mi tajemnica – warknęłam i zaczęłam wrzucać ubrania do walizki, którą wyciągnęłam spod łóżka.

Byłam już prawie spakowana, kiedy drzwi do łazienki się otworzyły i wyszła z niej Ashley Pail, z różowym ręcznikiem, owiniętym dookoła głowy jak turban, w różowym szlafroku i uchatych, różowych japonkach. Jednym słowem, raziły w oczy i te kolory, i pozbawiona makijażu, zniszczona twarz.

Minęłam ją bez słowa, zdjęłam buty i odkręciłam kurek. Zimna woda wypełniła umywalkę. Wzięłam trochę wody w obie dłonie i zmyłam z twarzy makijaż. W lustrze zobaczyłam, jak przez niedomknięte drzwi zerka do środka Ashley. Odwróciłam się gwałtownie, wyprostowałam rękę, a drzwi zatrzasnęły się jej przed nosem.
Zdjęłam suknię i weszłam pod prysznic. Krew Sanguini’ego ogrzała moje ciało, więc czułam ciepło wody doskonale. Jutro jednak będzie to tylko wspomnieniem. Chociaż z drugiej strony czułam dziwną ulgę, że nieśmiertelni o mnie nie zapomnieli.

~*~


Przepraszam, że tak kończę nagle, ale głupi brat chyba się za chwilę popłacze, jak mu nie dam. Dedykacja dla Nadine :* 

22 października 2009

Rozdział 200

Stałam w łazience przez lustrem i czesałam swoje długie, czarne włosy, podczas gdy Sapphire opierała prawą stopę o zamkniętą klapę sedesu i zapinała klamrę od buta.
- Draco cię dzisiaj szukał – odezwała się nagle.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie obchodzi mnie to – odparłam. – Zapnij mi sukienkę.
Sapphire stanęła za mną i zaczęła zapinać haftki. Obserwowałam ją w lustrze. Miała śliczną, niebieską sukienkę, chociaż ona sama twierdziła, że wygląda w niej grubo. Stwierdziłam więc, że lepiej wyglądać grubo, niż za chudo. Kiedy kupiłam tą szatę wyjściową, była na mnie dobra, lecz teraz musiałam za pomocą czarów ją sobie zwęzić, żeby nie wisiała na mnie, jak worek po ziemniakach.

Kiedy Sapphire skończyła, zajęła się moją fryzurą. Zawsze narzekała, że wszędzie przychodzę spóźniona.
- Gdybym miała czekać, aż sama się uczeszesz, przyszłybyśmy akurat w porę na sprzątanie po balu – oświadczyła.
- Gdyby nie plotka, że ma się pojawić wampir, wcale bym nie szła – mruknęłam, gdy zapięła ostatnią diamentową przypinkę.
- A może to o tobie te plotki? – spytała.
Nie odpowiedziałam, tylko zabrałam się za zapinanie butów. Chciałabym, żeby te plotki okazały się prawdą, ale bałam się też, co powiem nieśmiertelnemu, kiedy się spotkamy. Bo spotkamy się na pewno, nie ma innej opcji. Jeszcze gorzej, jeśli będę go znać. Co zrobię? Zapytam, dlaczego ukrywali się przede mną przez te wszystkie lata?

Wyprostowałam się.
- Możemy iść – powiedziałam.
Sapphire wzięła mnie za rękę i wyprowadziła z dormitorium. Gdy szłyśmy przez salon, zauważyłam Ashley Pail, siedzącą na jednym z foteli, ubraną w szare spodnie od dresu i różowy golf, a w ręku trzymała egzemplarz „Czarownicy”. Żałosne, jak takie coś może stracić popularność przez głupi wyskok.

Victor czekał na mnie pod wejściem do dormitorium Ślizgonów. Sapphire spotkała wcześniej Blaise’a, więc wyszła z nim.
- Powiedziałbym, że pięknie wyglądasz, ale jesteś moją siostrą, więc wypada mi tylko rzec, że ujdzie – rzucił na powitanie.
Pocałowałam go w policzek, kiedy objął mnie w talii.
- Za to ty wyglądasz znośnie, jak na zgreda – odpowiedziałam.
Poszliśmy w stronę gabinetu Slughorna. Nagle zaczęłam czuć dziwny, znajomy zapach, który z każdym krokiem stawał się coraz silniejszy.
Duże, kamienne pomieszczenie było pełne ludzi. Ozdobione było szkarłatnymi i złotymi tkaninami, a pod sufitem unosiły się prawdziwe, żółte elfy i wisiały ogromne lampy. Poczułam się jak w jakimś namiocie. Nie lubiłam takich małych miejsc, mimo że moja sypialnia w Dziurze miała zaledwie dwa metry na dwa. Przywykłam do przestronnych, francuskich pomieszczeń, jakie były w domu Czarnego Pana.
Wszędzie było pełno ludzi. Skrzaty domowe, pracujące w Hogwarcie, zostały zaprzęgnięte do noszenia drinków i przekąsek. Przeciskały się między gośćmi, dźgając w kolana tych, którzy odmówili zabrania kieliszka.

- Robi wrażenie, co? – odezwał się Vipi i poprowadził mnie w głąb gabinetu.
Poznałam wielu uczniów, na przykład zauważyłam Hermionę, przeciskającą się przez tłum i nerwowo rozglądającą się dookoła. Cóż, pewnie uciekła swojemu chłopakowi. Jak sobie takiego palanta zaprosiłaś, to teraz cierp, głupia dziewczyno.
Zauważył nas Slughorn. Podszedł do nas, po drodze zagarniając jakiegoś niskiego gościa w okularach, godnych samej profesor Trelawney.
- Sophie, jak się bawicie? – zapytał nauczyciel.
Przywołałam na twarz sztuczny uśmiech.
- Doskonale, naprawdę świetne przyjęcie – skłamałam.
- A więc poznaj Eldreda Wrople’a, mojego dawnego ucznia – Slughorn wskazał na owego mężczyznę w średnim wieku, którego ze sobą przyprowadził.
Wrople potrząsnął najpierw moją ręką, a później dłonią Victora.
- Jestem zachwycony, że mogę cię poznać – wypaplał szybko. – Bardzo chciałem nawiązać z tobą kontakt, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach, ale jakoś wszędzie odmówiono mi podania adresu. Cóż, więc może teraz zgodziłabyś się udzielić mi kilku wywiadów na temat…
- Każdemu sławnemu człowiekowi proponuje pan wywiad? – przerwałam mu szorstko, uśmiechając się jednak uprzejmie. – Naprawdę to bardzo kusząca propozycja, ale nie skorzystam.
- Oł. Bo właśnie – zaczął, rozglądając się na różne strony. - Jest ze mną jeden wampir, który zgodził się… o, tam stoi.
A właściwie stał. Rzeczywiście, był to wampir. Od razu go rozpoznałam. Ubrany w długą, czarną pelerynę, z upiornie białą, opalizującą twarzą i głodem w oczach, przemierzał właśnie salę powolnym krokiem, najwyraźniej w poszukiwaniu ofiary.
- Przepraszam na chwilę… - mruknęłam, uśmiechnęłam się drapieżnie i ruszyłam w jego stronę.
Zastawiłam wampirowi drogę i położyłam obie ręce na jego piersi.
- A pan dokąd się tak spieszy? – spytałam.
- Sophie? Ile minęło, odkąd się ostatni raz widzieliśmy? – zdziwił się.
Objęłam go za szyję jedną ręką. Miał szare oczy, jak każdy wampir, mieniące się na niebiesko i fioletowo. Przysunął do mnie swoją twarz.
- Miałeś moją babkę, ale mnie samej już nie dostaniesz – zaśmiałam się.
Pocałowałam go w usta. Pod językiem wyczułam długie kły. Cóż. Dziwne powitanie, jak na sześcioletnią rozłąkę.
- Nadal go masz – odezwał Sanguini, gdy już oderwał się ode mnie.
Zerknęłam na prostą, srebrną obrączkę z ledwo dostrzegalnymi, wygrawerowanymi literami: SV.
- Stare dzieje, miałam to wyrzucić – odpowiedziałam ze wzruszeniem ramion.
Sanguini pogładził mnie kościstym palcem po policzku.
- Nie wyprzesz się tego, kim jesteś – rzekł.
I kolejna jego złota myśl, która i tak sczernieje z biegiem lat.
- To Société Vampires już się chyba wypaliło – stwierdziłam.
- Masz rację ostatnimi czasy przestaliśmy się spotykać – przyznał, zerkając na bladoróżową żyłę, przezierającą przez skórę na mojej szyi. – Powrót Czarnego Pana, afery, łowcy nieśmiertelnych, zero tolerancji… Wiesz, formalnie, to my, wampiry, jesteśmy stworzeniami o „niemal ludzkiej inteligencji”…
Zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem. Umbridge. Ona już nawet nie odczepi się od mojej rodziny. Gdybym wiedziała, natychmiast bym się jej pozbyła. Ta baba już mi wystarczająco zalazła za skórę.
Zerknęłam na stół. Stała na nim otwarta butelka jakiegoś trunku. Sanguini również utkwił w niej wzrok.
- Nie przywykłeś do picia wina, mam rację? – spytałam.
Wampir pokręcił głową. Podsunęłam mu pod usta mój nadgarstek. On jednak odsunął go na bezpieczną odległość.
- Daj spokój – dodałam zachęcająco. – Przecież wiem, że tego pragniesz.
Sanguini’ego nie trzeba było długo prosić. Chwycił moje prawe przedramię i wbił kły w wewnętrzną stronę przegubu. Odsłoniłam kły. Był to jednak bardziej grymas bólu, niż uśmiech.
Poczułam, że krew odpływa mi z twarzy. Dłonie stały się zimne, jak lód, jednak ja czułam zaledwie przyjemny chłód.
- Dość – wyszeptałam i odchyliłam się nieznacznie do tyłu. – Sanguini, przestań.
Wyrwał kły z rany i przeciągnął językiem po wargach, by usunąć resztkę krwi.
Westchnął głośno.
- Sądzę, że tobie się też coś należy – rzekł i przycisnął moją głowę do swojej szyi.
Dostrzegłam na niej prześwitującą, szkarłatną żyłę. Zapach jego krwi sprawił, że chciałam rozerwać mu gardło. Opanowałam się jednak. Zatopiłam w nim kły. Jego krew była jak płynny ogień. Przepływała przez moje gardło, docierając do najmniejszych części mojego ciała. Czułam ją nawet w cebulkach włosów.

Picie krwi nieśmiertelnego było dla mnie takim szokiem, że ledwo poczułam, jak ponownie wbija kły w mój nadgarstek. Uniósł mnie nad podłogę i posadził na brzegu stołu, strącając przy tym kilka kieliszków niedopitego trunku.
Jego krew nie przypominała krwi Armanda. Była na wzór bardziej ludzkiej. Krew mojego stwórcy destylowało o wiele więcej wieków, niż jego.

W końcu Sanguini odciągnął moją głowę od swojej szyi.
- Wystarczy już – zaśmiał się z mojej łapczywości. – Jesteś bardzo gwałtownym mordercą, chcesz, żeby pękło moje serce?
- Nigdy jeszcze nie zabiłam nikogo – odpowiedziałam.
Wampir znów się zaśmiał.
- Nic dziwnego, mając takiego wuja - mruknął.
- Mam do ciebie tyle pytań, że… -  zaczęłam, ale zakrył mi usta dłonią.
- Byłem bardzo zajęty – uprzedził mnie. – Nie mogłem przybyć wcześniej. Ale myślałem o tobie.
To nie było kłamstwo. Jak na wampira, Sanguini był zaskakująco szczery, chociaż w niektórych momentach potrafił doskonale oszukać. Pewnie dlatego większość nieśmiertelnych niezbyt przepada za jego towarzystwem.

- A Armand? – zapytałam.
Sanguini zaśmiał się ponuro.
- Daj już sobie z nim spokój – odpowiedział. – Liczyłbym raczej na powrót Mariusa. On by cię nie wystawił.
- No, ale skoro ty wróciłeś…
- To nie znaczy, że wrócą też inni – przerwał mi. – Jestem tu tylko przypadkiem. Przyjechałem kilka dni temu. Za niedługo znów wracam do Paryża.
Spuściłam wzrok. Miałam nadzieję, że opowie mi, co się przez te sześć lat działo z nim i innymi. Byłam jak odcięta od świata, do którego naprawdę należałam.
- Myślałam, że powiesz mi coś – mruknęłam, a w moich oczach pojawiły się łzy. – Nie mam pojęcia, co się z wami działo. Już się bałam, że unikacie mnie. Powiedz mi. Czy Armand żyje?
Sanguini’ego rozbawiło moje pytanie.
- Od tych sześciu lat nie zmieniło się nic. Nikogo nie przybyło, nikogo nie ubyło – wzruszył tylko ramionami. – Żyjemy samotnie, jak zwykle, spotykając się od czasu do czasu.
Pocałował mnie w czoło.
- Wracaj do swojego brata – dodał. – Później się jeszcze zobaczymy.
Otworzyłam usta, żeby zadać właśnie to pytanie, ale on mnie uprzedził. Moja wampiryczna moc była niczym, w porównaniu z jego. Był w końcu XIX-wiecznym dzieckiem ciemności. A ja nawet nie dostałam w całości tego daru.
Posłuchałam go. Pomachałam mu jeszcze na pożegnanie i wróciłam do Victora, bojąc się, że nagle zniknie, jak sześć lat temu.

~*~


I dotarliśmy do dwusetnego rozdziału. Jestem naprawdę zachwycona, że udało mi się dotrwać tak długo. Nie udałoby mi się tego bez Was, moich czytelników. Nie wiem teraz, co powiedzieć. Pardon, że nadal ze mną jesteście. Mam nadzieję, że nie przestaniecie czytać opowieści o Sophie ze względu na ilość. Ten rozdział dedykuję Wam wszystkim. Sądzę, że zadowoliłam każdego xD Jest nieśmiertelny, jak obiecałam, rozdział jest dość długi, za chwilę skończę robić szablon, specjalny na tą małą uroczystość xD Mam nadzieję, że wytrwam jeszcze drugie tyle xD 

20 października 2009

Rozdział 199

Przez te kilka dni, które pozostały do balu, nagle wszyscy sobie przypomnieli, że istnieję. Albo raczej nagle przestałam być dla nich jakąś zakompleksioną wariatką. Na przykład idąc na lekcję historii magii zatrzymał mnie jakiś wysoki, muskularny Puchon z zapytaniem, czy nie zaprosiłabym go na tą imprezę do Slughorna.

- Nie poszłabym z tobą, nawet gdybym cię znała – odpowiedziałam lekceważącym tonem.
Gościu myślał, że jeśli wygląda jak drugi Diggory, z jasnobrązowymi włosami, kwadratową szczęką i uwodzicielskim spojrzeniem, to ja w sekundzie padnę mu w ramiona.
Odeszłam więc, a on odprowadził mnie wściekłym wzrokiem do końca korytarza. Niestety, będziesz musiał się wbić bez zaproszenia, koleś.

Po szkole rozchodziły się przeróżne plotki, dotyczące Balu Bożonarodzeniowego u profesora Slughorna. I, powiem szczerze, nawet gdybym nie chciała, to niektóre zainteresowały i mnie. Na przykład po Hogwarcie rozeszła się informacja, że został zaproszony też jakiś wampir. Luna uparcie twierdziła, że będzie to Rufus Scrimgeour. O tak, minister magii, i w ogóle jakikolwiek polityk, bardzo się nadają na wampira. Gdyby tak było, to bym przecież wiedziała, bo mam z nimi chyba trochę wspólnego, czyż nie?

Były też różne głupie plotki, że na przykład Slughorn wynajął na tą imprezę czterysta maleńkich elfów, by nosiły tace z napojami. Wyobrażasz sobie te wątłe istotki, dźwigające srebrne, ciężkie filiżanki? Bo ja nie.

*

Dzień przed balem, zauważyłam, że wszyscy są bardzo zakręceni. Na przykład Hermiona Granger chyba zwariowała, bo zaprosiła Cormaca McLaggena. Nigdy go nie lubiłam. Jest taki zapatrzony w siebie, że chyba nawet pobił Voldemorta. Słyszałam, kiedy przechodziłam podczas śniadania obok stołu Gryfonów, jak szlama się przechwala przez Parvati Patil. Idiotka. Sama doskonale wiem, że akurat ona za nim też nie przepada. Robi to tylko dla tego, żeby wkurzyć Rona. Kto normalny chciałby zaimponować Wieprzlejowi?

Profesor Snape, chyba z tej radości, którą mu sprawiła poprawa moich ocen, postanowił na ostatniej lekcji obrony przed czarną magią przed przerwą świąteczną, zrobić nam sprawdzian! Ach, to jego poczucie humoru… Myślałam, że Potter zasztyletuje go wzrokiem.
Słyszałam, jak się skarżył Ronowi, kiedy rozbrzmiał dzwonek, a wszyscy zaczęli się przeciskać do drzwi:
- Głupi pedał. Co napisałeś w pytaniu szóstym? Ja nic, po prostu się nie uczyłem…
- No to się trzeba było nauczyć – wtrąciłam się, przechodząc obok nich. Potrąciłam ramieniem Weasleya, gapiącego się na mnie bezczelnie i dołączyłam do Sapphire.

Doszłyśmy do Wielkiej Sali na obiad. Obrona przed czarną magią była naszą ostatnią już lekcją, więc nie spieszyłyśmy się zbytnio. Usiadłam na swoim miejscu, zmierzyłam chłodnym spojrzeniem Ashley, głupio wywalającą na mnie gały i sięgnęłam po swój srebrny widelec. Nagle na moim wyciągniętym ramieniu pojawił się znikąd Flagro. W dziobie trzymał zwiniętego „Proroka Wieczornego”. Spojrzałam z triumfem na Sapphire, gapiącą się na feniksa.

- Widzisz, oto jeden z przywilejów jego siostrzenicy – powiedziałam, wskazując na gazetę. – Dostaję „Proroka” przed jego wydaniem do kiosków, jeśli tylko zechcę.
Strąciłam feniksa z nadgarstka i otworzyłam gazetę. Flagro niejednokrotnie wzbudzał wśród uczniów wielką ekscytację, więc i tym razem, gdy wylądował miękko na brzegu stołu, patrząc we mnie swoimi czarnymi, paciorkowatymi oczkami, kilka Ślizgonek zapiszczało:
- Jaki słodki!
Tak, bardzo słodki. Aż mnie zemdliło.
Przeglądnęłam spis treści. Na pierwszej stronie zamieszczony był artykuł, zatytułowany:

DRUGA WIELKA UCIECZKA

Parsknęłam śmiechem.
- Tak, rzeczywiście wielka – zwróciłam się do Sapphire, pokazując jej zdjęcie Lucjusza Malfoya, znajdujące się pod artykułem. – Nikt tego nawet nie pilnował. Wystarczyło wykopać drzwi.
Powróciłam do czytania.

Dziś dostaliśmy najnowsze doniesienia. Grupa Śmierciożerców, pojmanych w czerwcu przez Albusa Dumbledore’a, uciekła w porach porannych z Azkabanu, strzeżonego przez aurorów. Naoczni świadkowie twierdzą, że sam Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać zjawił się w więzieniu z bandą swoich pozostałych Śmierciożerców, oszołomił strażników, po czym zbiegł z więźniami.
Miał taką płaską twarz, jak u jakiegoś gada, mówi Piotr Iwanowic, jeden z aurorów, będący świadkiem Wielkiej Ucieczki. - Oszołomiła mnie jakaś rozczochrana, mająca obłęd w oczach kobieta. Tak w ogóle, to się dziwię, dlaczego nas nie pozabijali.
No właśnie. Dlaczego Śmierciożercy byli dziś tak łaskawi? Zabili tylko dwóch innych więźniów, odsiadujących inną karę. Świadkiem jednego z tych morderstw był Zbigniew Bednarczyk.
Dostałem drzwiami w twarz. Zanim straciłem świadomość, zobaczyłem poszukiwanego Bartemiusza Croucha. Byłem pewny, że on nie żyje! Przecież stracił duszę, wypowiada się.
Bądźcie więc ostrożni. Nie wychodźcie bez powodu z domów po zmroku. Ba, w ogóle siedźcie w mieszkaniach i słuchajcie Magicznej Rozgłośni Radiowej. Tam będziemy podawać na bieżąco wszystkie informacje w na ten temat.

Złożyłam gazetę na stole. Siedziałam chwilę w bezruchu z kamienną twarzą. W końcu wybuchnęłam śmiechem. Śmiałam się długo, nie mogłam się opanować. To rzeczywiście gościu żyje w jakimś odległym świecie, skoro nie wie, że Barty Crouch brał udział w napadzie na ministerstwo.
Kiedy się już uspokoiłam, powiedziałam do Sapphire:
- Muszę coś zrobić. Wrócę… kiedyś tam.
Cisnęłam jej gazetę, a sama szybkim krokiem opuściłam Wielką Salę. Kiedy byłam tuż przy drzwiach, musiałam prawie biec, bo kątem oka zauważyłam idącego za mną Malfoya.
Teleportowałam się już w holu, gdyby nagle Draconowi zebrało się na rozmowę ze mną.

Uderzyłam stopami w czarną, kamienną podłogę. Zachwiałam się trochę, bo zanim jeszcze wylądowałam, chciałam już ruszyć z miejsca. Rzeczywiście, aportuję się trochę chaotycznie i gwałtownie.
Wbiegłam po schodach na pierwsze piętro. Nie chciałam podziękować wujowi za wcześniejszy egzemplarz „Proroka Wieczornego”. Musiałam porozmawiać z Crouchem o jego pracy. Według mnie coś za bardzo ją lubił.

Dostałam się na drugie piętro i zapukałam do drzwi jego gabinetu. Cisza. Dziwne. Znów zapukałam.
Usłyszałam jakieś głuche uderzenie, jakby ktoś zderzył się z szafą. Chwilę później rozległy się czyjeś kroki. Drzwi otworzyła mi Bella. Minę miała zbolałą i w ogóle jakiś dziwnie się poruszała. Zauważyłam, że duży brzuch, który teoretycznie powinna mieć, nagle się zmniejszył. Czy ja mam przywidzenia?

- Szukasz Croucha? – zapytała ze złością, masując sobie tył głowy. – Czarny Pan dał mu dzień wolny.
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale rozmyśliłam się. Wskazałam zamiast tego na jej brzuch.
- Czy ty nie byłaś czasami w ciąży? – spytałam. – Czemu tak dziwnie chodzisz?
Bellatrix machnęła różdżką, a jakaś brązowa teczka przyleciała jej prosto w ramiona.
- Też byś tak chodziła, gdybyś musiała nosić to – podciągnęła szatę Śmierciożercy.
Moim oczom ukazała się zwykła, czarna spódnica i jakiś dziwny, granatowy gorset, ściskający ją tak, że nabrałam do niej podziwu za to, że może przynajmniej oddychać.
Bella wytoczyła się jakoś z gabinetu Barty’ego.
- Dlaczego tego nie ściągniesz, skoro ci przeszkadza? – zapytałam.
Prawdę mówiąc, wyglądało to jak kaftan bezpieczeństwa. Ja bym sobie tego nie dała założyć, od tego zacznijmy.
- Bo nie wiem, jak to działa, a Rudolfa nie mogę znaleźć – oświadczyła.
Kazałam jej podnieść jeszcze raz szatę Śmierciożercy. Gdy to zrobiła, po prostu bez słowa chwyciłam za sznurki i zaczęłam ciągnąć. Skubane, w środku żyłki do wędki miały albo jakieś druty. Cholera. Złapałam mocniej za materiał i pociągnęłam. Nie chciało łatwo puścić, ale z moją wampirzą siłą poszło wyjątkowo łatwo. 

- No, i masz spokój do końca dnia – stwierdziłam. – Bywaj.
Zeszłam z powrotem na pierwsze piętro i skierowałam się w stronę sypialni Barty’ego. Nie dziwię się, że kazali jej coś takiego nosić podczas tych wypraw. Wśród czarodziejów by zawrzało, gdyby wyszło, że Bella jest w ciąży. Nowy Śmierciożerca, zgorszony już od pierwszego dnia po narodzinach…
Zapukałam do drzwi. Otworzył mi, jak się tego spodziewałam, Barty. Wyglądał na zmęczonego, ubrany był nadal w pokrytą kurzem, brudną szatę Śmierciożercy. Skoro tak wygląda ubranie każdego sługi Czarnego Pana po powrocie z misji, to ja dziękuję.
Mimo to, objęłam go za szyję i pocałowałam w usta.
- Muszę się z gazety dowiadywać, gdzie się włóczysz? – zapytałam z pretensją i zatrzasnęłam za sobą nogą drzwi.
- Nie puściłabyś mnie, gdybym ci powiedział – odparł. – Przepraszam, ale nie miałem czasu się ogarnąć.
Wszedł do przystającej do jego pokoju łazienki. Sypialnie na pierwszym i trzecim piętrze tak już miały. I nic dziwnego. Bo ja bym się nie kąpała w wannie, którą dopiero co opuścił Glizdogon.

Skoro nie powiedział, żebym się stąd nie ruszała, więc uznałam to za zgodę na dotrzymanie mu towarzystwa. Usiadłam na zamkniętej desce od sedesu i przyglądałam się mu, jak zdejmuje koszulę i wsadza głowę pod kran. Wzdrygnęłam się. Nie lubiłam szoków, wywołanych gwałtownym zanurzeniem głowy do wody.

- Trochę dziwnie się czuję, kiedy pomyślę, że kilka godzin temu z twojej ręki zginął człowiek – mruknęłam.
Były to słowa całkowicie niegodne siostrzenicy Lorda Voldemorta, dobrze o tym wiem. Ale musiałam mu to powiedzieć.
- Armand zabijał kilka osób w chwilę przed spotkaniem z tobą – brzmiała odpowiedź. – Zresztą, widziałaś, jak zabijam ojca.
Wyprostował się i wytarł włosy ręcznikiem. Twarz miał trochę zaczerwienioną od krwi, która mu napłynęła do głowy.
- Ale on był wampirem, musiał to robić – zaczęłam go bronić. Nawet nie wiem, dlaczego. – Za poważnie do tego podchodzisz.
Barty przewrócił oczami.
- Mówiłem ci już – powiedział zniecierpliwiony. – To moja praca.
- Więc za poważnie do tego podchodzisz – stwierdziłam.
Wyszłam z łazienki i usiadłam na podłodze pod łóżkiem, z podciągniętymi pod brodę nogami. Barty usiadł obok mnie.
- Robię tylko to, co mi każe Czarny Pan – odpowiedział, jakby myślał, że to go usprawiedliwi.
- A gdyby on… tak teoretycznie… kazał ci mnie zabić? – spytałam lekko stłumionym głosem.
Popatrzył na mnie, jakbym zamieniła się nagle w Bellatriks.
- Zacznijmy od tego, że nigdy by mi tego nie kazał zrobić – odpowiedział. – Ale jeśli się już upierasz przy swoim, to musiałbym mu odmówić.
- To on by zabił ciebie – wzruszyłam ramionami. – A później mnie. To się łatwo może urzeczywistnić, jeśli się dowie. Nie musze mówić, o czym.
Barty przysunął się do mnie i pocałował delikatnie w usta. Objęłam go za szyję, jednak przerażająca była myśl, że tymi rękami, którymi teraz mnie dotykał, zabił aurora. Tak wiele razy kochałam się z mordercą, a dopiero teraz to mi zaczęło przeszkadzać.

~*~


Nie spodziewałam się, że taki długi ten rozdział wyjdzie. Po prostu siedziałam, pisałam, pisałam… aż nagle się zorientowałam, że przedobrzyłam. Jak widać, za dwa dni mam już dwusetkę. Szybko zleciało z jednej do dwóch xD Mam nadzieję, że ilość odcinków Was nie przeraża i przez to nie utracę czytelników xD Jutro mam olimpiadę z geografii, więc nie rozpisuję się więcej, bo muszę się iść pouczyć jeszcze trochę. Dedykacja dla Eles :* 

18 października 2009

Rozdział 198

Stało się. Nadszedł grudzień. Śnieg wypał, jak szalony, kiedy się szło na opiekę nad magicznymi stworzeniami czy zielarstwo, trzeba było uważać, żeby się nie zabić na oblodzonych schodach. I oni tutaj mówią o efekcie cieplarnianym. A my toniemy po uszy w śniegu.
Doszły do mnie jakieś wiadomości, że Ron zaczął chodzić z Lavender Brown.
- Słyszałam coś o tym – odpowiedziałam, kiedy Sapphire nadbiegła z najświeższymi wieściami. – Ale nie rozumiem, jak można dotknąć coś takiego. Ja bym Weasleya nie tknęła nawet kijem z odległości trzech metrów.
Sapphire parsknęła śmiechem i zerknęła na coś, znajdującego się za mną.
- Wiesz, że strasznie się pokłócił Ron z Hermioną? – spytała, nadal patrząc to „coś” za mną. Cóż, albo się znów zakochała, albo zobaczyła Ashley z workiem na głowie. Ostatnio ta coś jakby przygasła… Nic dziwnego, wszystkie dziewczyny w szkole przestały się do niej odzywać, skoro uwodzi cudzych chłopaków. Za to facetom z kolei nie spodobał się sposób, w jaki to robi, więc i oni się na nią obrazili.

- A wiesz, że powiedziałaś to nie po polsku? – zapytałam, podnosząc wzrok znad książki do transmutacji.
Na ten ostatni test przed Bożym Narodzeniem postanowiłam się przygotować idealnie.
- Co ty tak oglądasz? – dodałam, patrząc ze zdziwieniem na przyjaciółkę. – Z tyłu głowy wyrosły mi rogi, czy co?
Sapphire odwróciła zmieszany wzrok. Za to ja, zaciekawiona jej dziwnym zachowaniem, spojrzałam za siebie. Kilka foteli ode mnie siedział Malfoy i gapił się na mnie. Zmarszczyłam brwi i powróciłam do lektury.
- Gapi się tak od kiedy tu usiadłaś – mruknęła Sapphire.
Nie odpowiedziałam jej. Bo po co? Nie będę wdawała się z nią w rozmowy o głupim palancie. Nie jest tego godzien, żeby poświęcić mu choć cień uwagi.

Kilka minut później ktoś stanął nade mną. Podniosłam wzrok i zobaczyłam jakiegoś trzecioklasistę. W ręku trzymał kilka przewiązanych fioletową wstążką zaproszeń.
- Eee… chciałeś czegoś? – zapytałam, unosząc lekko brwi.
- P-profesor Slughorn kazał mi to przekazać – wyjąkał, wręczając mi jedno z zaproszeń i wycofał się.
Otworzyłam kopertę i przeczytałam.
- Nie przepadam za balami – stwierdziłam. – Tam zawsze atmosfera jest taka sztywna… Ale gdybym była facetem, to bym cię wzięła.
Sapphire zaśmiała się.

Chwilę później znów ktoś nad nami stanął. Podniosłam głowę i poznałam Blaise’a Zabini’ego. Zmarszczyłam groźnie brwi.
- Jeśli przyszedłeś tu w imieniu tego obsrołka, Malfoya, to możesz sobie darować – uprzedziłam go.
- Nie będę w jego imieniu cię prosił o coś, bo też sądzę, że głupio postąpił – odpowiedział uprzejmie Blaise i zwrócił się do Sapphire: - Mogę cię na chwilę prosić?

Sapphire wróciła chwilkę później. Na jej twarzy igrał tajemniczy uśmiech.
- I co, wyrwał cię na randkę? – zapytałam.
- Lepiej. Zaprosił mnie na bal u Slughorna – odpowiedziała. – A ty z kim idziesz? Skoro Malfoy już…
Spojrzałam na nią ze zniecierpliwieniem. Patrzyłam tak przez kilka sekund, aż ta odwróciła głowę na bok, jakbym ją chlasnęła po twarzy.
- Dobrze już, przestań, to parzy! – krzyknęła, co wywołało mój śmiech.
- Wiem. Przecież jest tylu facetów, którzy daliby sobie odrąbać ręce, żeby ze mną pójść – stwierdziłam. – I już chyba nawet wiem, kogo zaproszę.
Uśmiechnęłam się tak samo tajemniczo, jak Sapphire, kiedy wróciła z wieściami i wstałam z fotela.

Wyszłam z dormitorium bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Jednak udało mi się dojść zaledwie do holu, bo zatrzymał mnie jakiś gruby Puchon. Twarz miał całą spoconą z nerwów.
- Pójdziesz ze mną na bal do Slughorna? – zapytał.
Prychnęłam, jak rozjuszony kot.
- Za wysokie progi na twoje nogi – odpowiedziałam pogardliwie i ruszyłam w dalszą drogę.
Żałosne. I on myśli, że ma u mnie szanse? To chyba się w lustrze nie widział.

Doszłam do wieży Gryfonów i stanęłam przed Grubą Damą.
- Poproś tutaj Victora Ghosta – zagadnęłam ją.
Gruba Dama nie lubiła mnie, odkąd się rozeszło, że nie przepadam za Potterem. To nawet lekko powiedziane. Że jestem całą duszą sercem przeciwko niemu, to już jest bliższe prawdy.
Nic nie powiedziała, tylko zniknęła za ramami swojego portretu. Chwilę później wróciła i oznajmiła, że Vipi za chwilę przyjdzie.
Oparłam się więc plecami o przeciwległą ścianę i utkwiłam wzrok w okrągły, niewielki dywan barwy Gryfonów.
Victor nadszedł kilka minut później. Gdy mnie zobaczył, jego usta rozciągnął uśmiech.
- Cieszę się, że ci się polepszyło – powiedział na powitanie, całując mnie w policzek.
- Szkoda, że nie przyszliście z Potterem do Dziury – odezwałam się. – Syriusz bardzo by chciał was zobaczyć.
Victor oparł się o ścianę obok mnie.
- Idziesz z kimś na bal do Slughorna? – spytałam.
- Nikt mnie nie zaprosił, a on sam nie bardzo mnie lubi, odkąd przez przypadek ochlapałem go swoim eliksirem i wypaliłem dziurę w jego szacie – odpowiedział.
Zaśmiałam się. Szkoda, że mnie wtedy nie było. Już sobie wyobrażam tę poczerwieniałą niczym gęba grubego Puchona twarz profesora, nastroszone ze złości wąsy i nerwową paplaninę, skierowaną do Vipi’ego.

- To może pójdziesz ze mną? – zaproponowałam. – Malfoya nie chcę widzieć na oczy, a tylko z tobą chciałabym pójść.
Victor uniósł jedną brew.
- Czyli ja stanowię to gorsze ultimatum, bo pewnie wolałabyś pójść z „Bartym” – zadrwił.
Sposób, w jaki wypowiedział imię Croucha bardzo mi się nie spodobał, ale to w końcu to starszy brat. Starszy co prawda zaledwie o dwa miesiące, ale to zawsze coś. Zawsze będzie o mnie na ten sposób zazdrosny.
Popatrzyłam na niego, jak na niesfornego dzieciaka.
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale Barty jest trochę za stary na szkolne bale, jest bardzo zajęty, nie lubi przyjęć, bo uważa je za stratę czasu i… - zaczęłam wymieniać. – I jest jednym z jak bardziej poszukiwanych Śmierciożerców, więc jego pojawienie się tutaj byłoby raczej kłopotliwe. To pójdziesz ze mną, czy nie?
- Pójdę, pójdę – odpowiedział. – Chociaż sądziłem, że będziesz miała większe branie.
Zaśmiał się. Ja jednak przybrałam kamienną twarz.
- Mam duże branie, wież mi – mruknęłam. – Zwłaszcza wśród Puchonów.

Pożegnałam się z nim i wróciłam do dormitorium. Draco, najwyraźniej uprzedzony przez Blaise’a, nawet do mnie nie podszedł, jak to robił przez ostatnie dni. Kiedy ja usiadłam, on wstał i ruszył w kierunku wyjścia. No, może w końcu zajmie się tym zadaniem, które mu zlecił Czarny Pan…

~*~


Wybaczcie, że tak krótko i mało akcji, ale muszę coś jeszcze dziś napisać na Czwórkę Hogwartu. W następnym rozdziale bardziej się postaram. Dedykacja dla Pozy_tywki :*