31 października 2008

Rozdział 55

Druga sobota miesiąca, jakim jest wrzesień. Wstałam odrobinę później, niż zazwyczaj. Złość na Malfoya nadal utrzymywała się we mnie po tej wczorajszej wieczornej kłótni. Nie tak go zaplanowałam, ale jeśli Draco się w niego wtrącił, to trudno. Za to dziś dzień bez nauki! Żadnej książki do ręki nie wezmę.
Do Wielkiej Sali na śniadanie poszłam razem z Sapphire. Nie było tak tłoczno, jak w dni codzienne. Usiadłam przy stole w momencie, gdy przyleciała sowia poczta. Od razu zaczęłam wypatrywać w tej szarobrązowej masie sów mojego Flagro. Nie musiałam jednak wysilać wzroku, bo feniks leciał na czele tej ciemnej chmary, zatoczył koło nad wszystkimi czterema stołami i wylądował mi na ramieniu. Rzucił mi na talerz list i otarł się złotą główką o mój policzek. Pogładziłam go mechanicznie po grzbiecie i rozerwałam kopertę. Barty zawsze był względem mnie tak oficjalny, że zaczynało mnie to już wkurzać… Może teraz się opamięta?


Kochana Sophie
Jestem zaszczycony, że prosisz mnie o radę.
Nie wolałabyś się pogodzić z Czarnym Panem? To znacznie złagodziłoby sprawę. Nie chciałbym jednak jakoś Cię urazić, a to co zrobisz zależy tylko od Ciebie. A jeśli chodzi o Dracona, to tylko kwestia czasu. W jego wieku jeszcze nie panuje się nad sobą, a on jest wyjątkowo porywczy.
Wiem, że to szczyt bezczelności z mojej strony, ale chciałbym Cię prosić, żebyś przyszła dziś do Zakazanego Lasu około godziny 22:00. Nie chciałbym, abyś wpadła przeze mnie w jakieś kłopoty, jednakże będę czekać.
Barty


Uśmiechnęłam się do siebie. Cały Bartemiusz. Jak zwykle ma do mnie pełen szacunek, bez względu na to, czy zasługuję na niego czy nie.
-Od kogo? – zapytała Sapphire, zaglądając mi przez ramię.
-Od Barty’ego – odpowiedziałam i podałam jej list. Sapphire przeczytała go i z rozbawioną miną oddała mi go z powrotem.
-Bardzo jest do ciebie przywiązany – zauważyła.
-To źle?
-Nie, nie mam nic przeciwko, ale… - powiedziała szybko Szafir. – Ale chyba nie zamierzasz się z nim spotkać.
Odłożyłam tost i spojrzałam na nią z oburzeniem.
-Chyba żartujesz – prychnęłam. – Oczywiście, mam zamiar spotkać się z Bartym. Tak, i nikt mnie nie powstrzyma, nawet jakaś stara, nadęta bufonica Umbridge.
I obrażona na Sapphire, chwyciłam torbę i swojego niedojedzonego tosta i opuściłam Wielką Salę.
Na dworze lało, więc nie mogłam wyjść na błonia. Poszłam za to do biblioteki, aby dokończyć pracę domową z numerologii i inne zadania, których nie dokończyłam podczas tego minionego tygodnia.
Weszłam do biblioteki i od razu ściągnęłam na siebie podejrzliwe spojrzenie bibliotekarki. Przewróciłam oczami i zajęłam pierwszy z brzegu stolik. Natychmiast wypatrzyłam burzę brązowych loków Hermiony, ukrytą za jakimś opasłym tomem. Uśmiechnęłam się drwiąco i rozłożyłam wszystkie swoje książki.
Myślałam, że skończenie tych wszystkich dupereli dla nauczycieli zajmie mi najwyżej godzinę, ale siedziałam w bibliotece aż do obiadu, na który jak zwykle się spóźniłam.
Usiadłam na swoim miejscu i od razu wypatrzyłam różowy sweterek profesor Umbridge. Ta to potrafi samym swoim wyglądem człowiekowi odebrać apetyt…

Po obiedzie, przez który wcale nie odzywałam się do Dracona, który najwyraźniej dawał do zrozumienia, że chce coś powiedzieć, poszłam do salonu Ślizgonów. Kiedy lał deszcz, nigdy nie było nic do roboty. Siedziałam w fotelu z jakąś książką na kolanach dobre kilka minut, aż podszedł do mnie Montague.
-Zarezerwowałem boisko na dzisiejszy trening, więc zbieraj się – powiedział.
Uniosłam brwi.
-A dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz? – zapytałam z chłodnym zdziwieniem.
-Bo dopiero teraz ustaliłem trening – odpowiedział. – Za 10 minut masz być na boisku.

I odszedł, pozostawiając mnie całkowicie zaskoczoną w pokoju wspólnym.
-Zerwał z dziewczyną, dlatego jest taki nieprzyjemny – szepnęła do mnie Sapphire.
-Mogę się spodziewać, że będzie taki przez cały trening – mruknęłam i postanowiłam nie kłócić się jeszcze z kapitanem swojej drużyny, więc udałam się na boisko.
Wyszliśmy całą drużyną na mokrą trawę, pomstując kapitana za to, że kazał nam w taki deszcz ćwiczyć grę w quidditcha.
Dosiedliśmy mioteł, już i tak mokrzy do suchej nitki i zaczęliśmy rozgrzewkę.

Trening skończył się około 17:00. Wróciliśmy do szatni mokrzy, cali uwalani błotem i w o wiele gorszych humorach, niż wcześniej.
Postarałam się wyjść z szatni jak najszybciej, bym nie mogła zostać sam na sam z Draconem, niestety mój plan zawiódł, bo i tak wyszłam ostatnia. Już miałam narzucić kaptur na głowę, kiedy Draco zamknął mi drzwi przed nosem.
-Nie wypuszczę cię, dopóki nie porozmawiamy – powiedział chłodno. Uśmiechnęłam się drwiąco. On może mi czegoś zabronić? Już to widzę…
Skrzyżowałam ręce na piersiach i przekrzywiłam głowę jak pies, który czemuś się dziwi.
-O czym chcesz porozmawiać? – zapytałam szyderczym tonem. – Wydaje mi się, że wczoraj bardzo ci zależało, abym milczała.
Malfoy kręcił się w miejscy przez chwilę niespokojnie, aż wypalił:
-Nie podoba mi się to, że tylko ty rządzisz.
Uniosłam brwi.
-Wydaje mi się, że cały czas to robię i to na każdym kroku – prychnęłam. – A ty, jako syn Lucjusza, powinieneś docenić to, że niedawno uratowałam ci życie, prawda? A teraz wybacz, muszę już iść. Mam jeszcze jedno spotkanie, a pomimo wczesnej pory, nie chciałabym się spóźnić.
Poprawiłam pelerynę i ruszyłam ku drzwiom, lecz Malfoy nadal nie pozwolił mi wyjść, pomimo licznych moich prób.
-Malfoy, przestań się zachowywać, jak dzieciak, bo na prawdę nie wytrzymam i…
-I rzucisz na mnie klątwę? – wpadł mi w słowo. Zawahałam się.
-Tak, rzucę na ciebie klątwę – rzekłam z godnością.
Malfoy złapał mnie za rękę, którą już sięgałam po różdżkę do kieszeni. Zaczęłam się z nim szarpać coraz gwałtowniej, aż nie wytrzymałam i wymierzyłam mu policzek.
Cofnęłam się o kilka kroków ze zmieszaną miną i ściskając w ręku swoją różdżkę.
Draco na początku nic nie mówił, ale po chwili uśmiechnął się szyderczo.
-Z kim to masz spotkanie, kiedy nasze się skończy? – zadrwił.
-Nie twoja sprawa – warknęłam. – A teraz wypuść mnie, bo nie ręczę za siebie.
-Proszę bardzo, panno Dark Lady – wycedził i dosunął się od drzwi. Jednym ruchem otworzyłam je i wypadłam na zewnątrz. Już tak bardzo nie lało, ale było dość ciemno. Idąc do zamku, co jakiś czas potykałam się i ślizgałam na mokrej trawie. Drzwi do szkoły otworzyły się przede mną, a ja od razu poszłam do salonu Ślizgonów. Byłam w okropnym humorze. Mijając Spirydiona, nakrzyczałam na niego, żeby przestał grać z innymi pierwszakami w eksplodującego durnia, tylko zajął się nauką, na pytanie Sapphire „Jak było na treningu?”, prychnęłam tylko i poszłam do sypialni, żeby się przebrać w suchą szatę.
Rozległo się pukanie.
-Nie chcę nikogo widzieć! – krzyknęłam, ale drzwi i tak się otworzyły i pojawiła się w nich głowa Sapphire.
-Było tak źle? – zapytała, siadając na swoim łóżku.
-Było okropnie – jęknęłam. – Kiedy wychodziłam z szatni, napadł na mnie Draco… Czy o nie widzi, że jestem w podłym nastroju?
-Jest facetem, a oni zwykle nie należą do najinteligentniejszych – zauważyła Sapphire.
Tu mogłam przyznać jej śmiało rację…

~*~

Po kolacji nic mi się nie chciało robić. Usiadłam tylko w fotelu przed kominkiem i zaczęłam czytać jakieś głupoty na wróżbiarstwo, z których nic zupełnie nie rozumiałam.
Wiedziałam doskonale, że moje życie nie będzie usłane różami. Muszę przecież zapłacić jakąś cenę za moją wielką magiczność i talent, bo nie można mieć wszystkiego.
Miałam rzeczy materialne, ale brakowało mi tych duchowych. Co z tego, że mogę zrobić z każdym co tylko zechcę, skoro nie miałam chęci do życia? Nic mi nie przychodzi z mojego złota, które spoczywa ukryte w skarbcu Gringotta. Mam je i tyle. A żadne złoto i sława nie daje człowiekowi szczęścia…

Na takich rozmyślaniach przeminęła mi reszta sobotniego wieczoru. W końcu wszyscy zaczęli się rozchodzić do swoich sypialni, a ja nadal siedziałam w fotelu i czekałam na stosowną chwilę, by wymknąć się z zamku w miarę niezauważona.
Około 22:00 zarzuciłam pelerynę na plecy i opuściłam zamek. Na atramentowym niebie nie było ani jednej chmurki. Deszcz przestał padać, wszędzie było spokojnie i cicho, a na niebie błyszczały gwiazdy. Przeszłam przez błonia, ślizgając się na mokrej jeszcze trawie i weszłam do Zakazanego Lasu. Poruszałam się jak najostrożniej, by nie poruszyć żadną gałęzią. Nie ze strachu, że mogłoby to zwabić jakieś stworzenie, lecz po prostu dla tego, żeby nie zmoknąć już dziś po raz drugi.
Szłam przez kilka minut, zagłębiając się w las. Zaczęłam się martwić, że mogę nie natrafić na Barty’ego w tej rozległej puszczy, ale odnalazłam go nieopodal miejsca, gdzie spotkałam niegdyś Glizdogona. Powitałam go z niemałym entuzjazmem. Rzuciłam się mu na szyję i powiedziałam:
-To dość ryzykowne, przecież nadal cię szukają. Knot nie może sobie wybaczyć, że się mu wymknąłeś.
-Myślałem, że uznasz moją propozycję za zuchwalstwo – mruknął Barty.
-Nawet mi to do głowy nie przyszło – odparłam i usiadłam na pniaczku. Barty przykucnął naprzeciwko mnie.
-Powiedz mi wszystko, co ci leży na sercu – powiedział. Pierwszy raz tego dnia się uśmiechnęłam.
-Trochę tego jest – przyznałam. – Naprawdę uważasz, że powinnam się pogodzić z Czarnym Panem?
-Chciałbym, żeby tak było – odpowiedział. – On też nie jest taki, jak zawsze.
Zachichotałam.
-Co, wścieka się? – spytałam.
-Jest raczej skwaszony.
Wybuchnęliśmy śmiechem, ale po chwili musieliśmy się pohamować, bo taki hałas mógłby ściągnąć tu jakieś leśne dziwadła albo nawet centaury.
-A co z Draconem? – zapytał Barty. Uśmiech zniknął z mojej twarzy, a ja spuściłam głowę.
-Boję się, że to koniec – mruknęłam. – Ciągle się kłócimy… nie ma nawet powodu.
-Jeśli to ci przyniesie ulgę, może i lepiej, że tak jest – rzekł Barty.
-Ty zawsze musisz mówić zagadkami – zauważyłam i przestałam panować nad tym, co robię. Oplotłam Barty’ego za szyję i pocałowałam go. Nie chciałam tego, wiedziałam, że to była zdrada, ale teoretycznie Draco mógł to samo robić teraz z Pansy…
Zacisnęłam ręce na jego szacie na plecach, nie chciałam, aby przestał mnie całować. Dodatkowo odczuwałam też miłą satysfakcję, grając Draconowi na nosie.
-Skończę znajomość z Malfoyem dla ciebie – powiedziałam, kiedy oderwałam się od niego na krótki moment.
-Nie chcę, żebyś robiła to dla mnie, Darkie – rzekł, ale nie dane mu było dokończyć. Musnęłam ustami jego policzek. Zauważyłam, że z nim trzeba delikatnie, bo mogę go do siebie zrazić.
Pogładziłam go po włosach, a Barty objął mnie w talii i nasze usta ponownie się złączyły. Dużo czasu potrzebowałam, żeby uświadomić sobie, że Draco Malfoy był pomyłką w moim życiu.
Barty puścił mnie i pochylił przede mną głowę.
-Proszę mi wybaczyć, Drak Lady – wyjąkał i chwycił mnie za ręce. Zaśmiałam się cicho.
-Nic się nie stało – rzekłam, wzruszona jego skruchą. Czarnego Pana nigdy nie byłoby stać na coś takiego. Zawahałam się przez chwilę. – Zawsze cię kochałam, Barty.
Ten nadal pochylał się przede mną.
-To wielki zaszczyt dla mnie – mruknął.
Ujęłam jego twarz w obie ręce i powiedziałam:
-Dlaczego traktujesz mnie, jak jakąś cnotliwą damę? Przecież wiem, że jestem okropną…
Barty zakrył mi usta dłonią.
-Ja cię za taką nie uważam.
Uśmiechnęłam się, chwyciłam jego dłoń i pocałowałam ją. Czarnemu Panu by się to nie spodobało…


~*~*~*~*~*~



Ale się rozpisałam… Dziś Halloween, moje ulubione święto xD Ten rozdział jest dobry, nawet mi się podoba^^. Nawet się przemogłam i napisałam to dość udane zakończenie xD No to do niedzieli. 

29 października 2008

Rozdział 54

Drugiego dnia [był to piątek^^] doszły mnie słuchy, że nowym obrońcą Gryffindoru został Ron Weasley. Przy śniadaniu zakrztusiłam się herbatą, jak poinformował mnie o tym Montague.
-Ron? Ronald Weasley jest obrońcą Gryfonów? – zdziwiłam się, wycierając resztkę herbaty z szaty.
-Wiem, gorzej wybrać nie mogli. Ale w końcu Gryfoni to sami zdrajcy i nieudacznicy, więc nie ma się czemu dziwić – powiedział Wilhelm.
-Popatrz lepiej na siebie. Wiesz o tym dopiero parę minut, a Rona wybrali kilka dni temu – zadrwiła Sapphire, która dopiero co usiadła obok mnie.
Montague wzruszył ramionami i odszedł. Kiedy już zniknął nam z oczu, parsknęłam śmiechem.
-Obraziłaś mojego kapitana, mogę wylecieć przez ciebie z drużyny – zauważyłam i też wstałam. Nic więcej nie mówiąc, udałam się na pierwsze piętro na lekcję numerologii.
Idąc pustym korytarzem, zastanawiało mnie, dlaczego tak dawno nie dostałam żadnego listu, ani nawet jakiejkolwiek wiadomości od Voldemorta. Ale w końcu, czego się po nim spodziewać. Jest miły tylko wtedy, kiedy jestem mu potrzebna. Jeśli sam sobie potrafi poradzić, mój los wcale go nie obchodzi. Przecież to Voldemort, prawda?

-Sophie!
Wzdrygnęłam się. Zorientowałam się, że zatrzymałam się tuż przed klasą numerologii, a z transu wyrwała mnie Hermiona.
Przywołałam na twarz sztuczny uśmiech i poprawiłam sobie torbę na ramieniu.
-Dawno się nie widziałyśmy – dodała Hermiona.
-Nie miałam ostatnio czasu na nic, całe mnóstwo pracy domowej… rozumiesz – mruknęłam.
Nie czułam się zbyt pewnie w jej obecności. Może zdałam sobie sprawę, że nasza przyjaźń nie ma sensu? Czystej krwi artystka przecież różni się wszystkim od szlamowatej kujonki, do której tacy jak ja powinni czuć odrazę, a nawet wstręt. Owszem, chciałam jakoś ratować tą znajomość, chciałam pokazać wszystkim, że status krwi nie ma nic do rzeczy, ale jakoś to mi nie wychodziło…

-Ja też prawie cały czas spędzam na nauce – powiedziała Hermiona. – Jeszcze robię na drutach jakieś ubrania dla skrzatów. Idą mi coraz lepiej!
Jej entuzjazm do robienia czapeczek dla skrzatów domowych wydał mi się wprost złowieszczy. Jeśli ona uwolni wszystkie skrzaty domowe, kto będzie się zajmował Hogwartem? Jeszcze by tego brakowało, żeby się dowaliła do moich małych pomocników…
-A może ty zapisałabyś się do stowarzyszenia WESZ? – Zaproponowała Hermiona.
Grupka Krukonek z piątej klasy właśnie pojawiła się na horyzoncie. Zmierzały najprawdopodobniej na lekcję numerologii, do której zostało jeszcze kilka minut, które musiałam spędzić na rozmowie z Hermioną.
-Ja… ja ostatnio nie mam za dużo czasu, żeby dziergać czapeczki dla skrzatów – zaczęłam nieco kulawo. – No i popieram Rona. Ta wesz nie ma zbyt dużego sensu, bo skrzaty kochają pracować! Wyobraź sobie, jakby ktoś zabronił ci czytać swoje ukochane książki.
Drzwi klasy otworzyły się i profesor Spetima Vector wskazała nam wejścia. Uczniowie wtłoczyli się do środka, potykając się o swoje buty.
Lekcja okazała się jednak niezbyt ciekawa, przynajmniej dla mnie, bo siedząca po mojej prawej stronie Hermiona chłonęła każde słowo profesor Vector. Na koniec lekcji nauczycielka zadała nam [jakby nam było mało] całkiem pracochłonną pracę domową. Świetnie. Cały wieczór mam już z głowy.

-Lekcja była wspaniała – skomentowała Hermiona, kiedy razem szłyśmy na lekcję runów.
-Tak, była porywająca – burknęłam. Nadal byłam obrażona na nauczycielkę za tą pracę domową. Na ten wieczór miałam inne plany, niż siedzenie nad książkami.

Lekcja starożytnych runów nie była już tak tragiczna jak numerologia, bo profesor Babbling nie zadała nam nic do domu. Na zielarstwo poszłam już w o wiele lepszym humorze. Do mnie i Hermiony dołączyła Sapphire.
-Cieszę się, że już rozmawiacie ze sobą – zauważyła Sapphire.
Uniosłam brwi w charakterystyczny dla mnie sposób.
-Przecież nie byłyśmy skłócone – prychnęłam.
Przyszła profesor Sprout i zaprowadziła uczniów piątej klasy do cieplarni. Po drodze napotkałam bezczelne spojrzenie Dracona i jego cyniczny uśmiech. Pokazałam mu język i odwróciłam się do niego plecami. To nie była odpowiednia metoda rozwiązywania naszych małych sprzeczek, ale przynajmniej działała.

-Dziś zajmiemy się jadowitymi tentakulami – oznajmiła profesor Sprout. – Dobierzcie się w grupki pięcioosobowe i ustawcie się przy doniczkach.
Ja i Sapphire stałyśmy obok jednej z doniczek, aż ktoś do nas podszedł. Tym kimś był Draco Malfoy ze swoimi gorylami.
-To ja już bym wolała pracować z Pansy – mruknęłam do Sapphire, a ona pokiwała w milczeniu głowa i ubrała rękawice ochronne.
-Musicie zebrać od nich jad – poinformowała wszystkich profesor Sprout. – Żeby uchronić się przed mackami tentakuli, należy po prostu uderzyć ją tam, za tym liściem, sekatorem. A teraz do roboty.
Machnęłam różdżką i nasza jadowita tentakuli, która właśnie wymachiwała złowieszczo mackami nad głową Sapphire, znieruchomiała.
-Zaprzęgają nas do pracy, jak jakieś skrzaty domowe – wycedził Draco, kiedy z wyrazem bezgranicznego obrzydzenia na twarzy wyciskał jad z jednej z macek tentakuli. – Przecież w życiu nie będę dostarczał jadu tego paskudztwa do Świętego Munga.
-Myślisz tylko o sobie – warknęłam. – Może nie ty będziesz pracował z roślinami, ale kogoś innego to może interesować.
Malfoy roześmiał się.
-Jeśli masz na myśli Longbottoma… - zaczął, ale Sapphire wydała z siebie odgłos, bardzo podobny do prychnięcia, przerywając w ten sposób szyderczą wypowiedź Dracona:
-Czy wy musicie się kłócić nawet na lekcjach, kiedy nad głowami macha nam mackami jadowita tentakula?
-To nie moja wina, że temu wielkiemu panu arystokracie nie podobają się lekcje? – zapytałam z pretensją w głosie.
-Oczywiście, zawsze moja wina – mruknął Malfoy z miną niesprawiedliwie obitego psa.
-Ja nie czepiam się Neville’a! – zawołałam, strącając ze stołu sekator, który spadł na stopę Goyle’a. Goryl zawył z bólu, a całe zamieszanie przy naszej doniczce ściągnęło uwagę profesor Sprout.
-Co wy tu wyprawiacie?! – krzyknęła.
-Nic, pani profesor – powiedziała szybko Sapphire.
-Więc nie gadać – rozkazała i odeszła od nas.
Spojrzałam spode łba na Malfoya i wycedziłam:
-Przez ciebie zawsze wpadam kłopoty.
Obrażona do granic możliwości, machnęłam różdżką, a z każdej macki tentakuli wytrysnęła stróżka żółtawego jadu i skierowała się do butelki. Chwyciłam ją i zaniosłam do pani Sprout.
Po lekcjach, nadal obrażona, usiałam w najbardziej ustronnym fotelu i zabrałam się za pracę domową na numerologię.
Po upływie pół godziny miałam dość. Nagle ktoś stanął nade mną i rzucił wysoki cień na mój pergamin. Podniosłam powoli głowę i ujrzałam Malfoya. Gniew natychmiast wystąpił na moją twarz.
-Nie widzisz, że jestem akurat zajęta? – warknęłam.
-Chciałem cię przeprosić – powiedział krótko Draco. Roześmiałam się szyderczo.
-Proszę, proszę – wycedziłam z mściwą satysfakcją. – Jeden podobny do drugiego! Najpierw się na mnie wydrze, później przychodzi skruszony i przeprasza.
Podeszłam do niego bardzo blisko.
-A wiesz, co ja ci na to odpowiem? – wysyczałam i szturchnęłam go palcem w pierś. – Wypchaj się.
Złość tak uderzyła mi do głowy, że przestałam zwracać uwagę na przerażoną grupkę pierwszoroczniaków, którym, jako prefekt, powinnam dawać dobry przykład.
-Sophie, ja tylko cię chciałem… - zaczął Draco, całkowicie zbity z tropu.
-Wsadź sobie te przeprosiny w dupę – warknęłam.
-Ej! Panuj nad słownictwem! – zawołał Malfoy. On też przestawał panować nad swoimi nerwami.
-Uważaj lepiej, od kogo mówisz! – odkrzyknęłam. – Wystarczy jedna moja skarga do…
Nie dokończyłam zdania, bo Malfoy ryknął:
-MILCZ!
Zamilkłam. Z resztą nie tylko ja. W pokoju wspólnym zrobiło się całkiem cicho. Wszystkie oczy zwrócone były w naszym kierunku. Zmrużyłam oczy ze złości, chwyciłam swoje rzeczy i syknęłam na odchodnym:
-Jak sobie życzysz, panie Draco.
I wyszłam z salonu Ślizgonów, kierując się do sypialni dziewczyn. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i rzuciłam torbę i książki na swoje łóżko. Każda normalna dziewczyna po takiej ostrej kłótni z chłopakiem ryczała w poduszkę. Ale nie ja. Ogólnie bardzo rzadko płakałam. Prawie nigdy. Usiadłam tylko na brzegu swojego łóżka i utkwiłam wzrok w dłoniach, które zacisnęłam ze złości w pięści.
-Poniżenie… obraza… to koniec – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Teraz nie mogłam już zwrócić się do nikogo. Sapphire jak zwykle tylko mnie pocieszy, Bes od dawna odradzała mi ten związek w tak młodym wieku [jak dla niej]. Voldemort odpada. On zawsze życzył nam rozstania. Uważał, że ktoś taki jak ja nie powinien wiązać się z synem sługi. No i wuj jest obecnie na mnie obrażony.
Mogłabym poradzić się Spirydiona, ale to jeszcze gówniarz, nie zna się na życiu…
Nagle doznałam olśnienia. Barty! Barty nie miał nic przeciwko mnie i Draconowi. I nie gniewa się na mnie.
Chwyciłam pióro, butelkę atramentu, kawałek pergaminu i zagwizdałam cicho. Flagro najwyraźniej śpi… Strzeliłam palcami. Zero reakcji.
Jeszcze bardziej wyprowadzona z równowagi, otworzyłam kopniakiem drzwi i minęłam Sapphire, która stała niedaleko nich. Przeszłam jak burza przez salon, pośród towarzyszących mi spojrzeń poszeptujących uczniów i wypadłam na zewnątrz. W lochu było znacznie ciemniej niż w pokoju wspólnym Ślizgonów. Na kamiennych ścianach płonęły słabym światłem pochodnie.
Byłam już w połowie drogi do drzwi wejściowych, kiedy usłyszałam za sobą coraz głośniejsze kroki i dopadła mnie Sapphire.
-Co ty robisz? Jeśli Umbridge cię złapie… - wydyszała.
-Złapie mnie, jeśli się nie zamkniesz – wysyczałam. – Idę wysłać list. Do Barty’ego. Tylko on może mi pomóc… Nie przerywaj mi! Wąchacza nie mam zamiaru nawet o tym zajściu informować. Nie chcę, żeby znów się pojawił w kominku.
-Był w komin… - zaczęła Sapphire, ale znów jej przerwałam:
-Nie mam czasu. Niedługo wrócę.
Uwolniłam ramię z uścisku przyjaciółki i opuściłam zamek. Przemknęłam przez błonia jak cień i wbiegłam schodami do sowiarni. Od razu spostrzegłam Flagro. Siedział pomiędzy dwoma szarymi puszczykami na jednej z najwyższych żerdzi z głową ukrytą pod skrzydłem.
Zagwizdałam z całej siły, aż większość sów się obudziło. Flagro leniwie otworzył czarne oczka i potrząsnął majestatycznie głową.
-Wstawaj, mam dla ciebie zadanie – zawołałam, a feniks sfrunął z góry i wylądował na parapecie. Ja sama usiadłam pod ścianą i naskrobałam po ciemku kilka zdań do Barty’ego.

Kochany Barty
Dawno się nie widzieliśmy, mam rację? Piszę do Ciebie, ponieważ mam poważny kłopot i nie mam się do kogo zwrócić. Jestem niestety otoczona samymi nieudacznikami, łącznie z Czarnym Panem. Przejdę więc od razu do rzeczy. Dziś pożarłam się zdrowo z Draconem Malfoyem. I nie tylko z nim. Ostatnio z każdym się kłócę. Powód jest Ci chyba znany, w końcu Czarny Pan bardzo Cię ceni. Oczekuję, że jakoś poradzisz mi, co z tym kłopotem mam zrobić.
Sophie

Zapieczętowałam kopertę i podałam ją Flagro, który chwycił ją do dziobka i spojrzał na mnie z wyrzutem.
-Wybacz mi, Flagruś, ale to nie jest mój najlepszy dzień – powiedziałam przepraszającym tonem. Feniks potrząsnął głową na znak, że mnie rozumie i wyleciał przez okno.
-Tylko nie wracaj bez odpowiedzi! – zawołałam za nim. Patrzyłam jeszcze przez chwilę, jak oddala się w ciemność. Gdy zniknął mi z oczu, rozejrzałam się dookoła. Musiałam już wracać do pokoju wspólnego… Okręciłam się jeszcze wokół własnej osi i opuściłam sowiarnię.
W salonie Ślizgonów wszystko najwyraźniej wróciło do normy. Ślizgoni nie są z tych, którzy przejmują się długo czyjąś kłótnią, czy inną głupotą, tak, jak Gryfoni.
Przeszłam jednak dla bezpieczeństwa, szybkim krokiem przez pokój wspólny, unikając spojrzenia każdego i wpadłam do sypialni dziewczyn, gdzie czekała na mnie Sapphire.
-Wyjaśnij mi wszystko – zażądała. Westchnęłam ciężko, poszukując w kufrze piżamy.
-Jutro się wszystko wyjaśni – odpowiedziałam. – Powinno się wyjaśnić.
Jeśli tylko Barty mi odpisze. No, spróbowałby nie udzielić mi dobrej rady…


#*#*#*#*#



Z tego rozdziału jestem naprawdę dumna. Może nie było za dużo akcji, ale za to opisów powinno wam wystarczyć xD Nie zanudzam xD

27 października 2008

Rozdział 53

W następnym tygodniu nauczyciele zaczęli brać bardzo poważnie zbliżające się SUMY. Zadawali nam tyle pracy domowej, że ledwo wyrabiałam z nauką, nie mówiąc już o czasie, którego wcale nie poświęcałam ani Draconowi ani nikomu innemu.
-Jutro o 16:00 sprawdzian quidditcha – od nauki regułek transmutacji oderwał mnie Montague, kapitan drużyny Ślizgonów. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego lekko nieprzytomnym spojrzeniem.
-Niech ci będzie. Jeśli tylko Umbridge nie zada nam pracy domowej, bo będę musiała wkuwać cały wieczór – odpowiedziałam.
-Nie moglibyśmy stracić tak świetnego gracza – zauważył Montague.
-Schlebiasz mi – rzekłam. – Ale na piątym roku są SUMY, a jeśli chcę dobrze je zdać, muszę się uczyć już od dziś. Nie chcę mieć potem zaległości. Tobie chyba na tym nie zależło, Wilhelmie.
Zatrzasnęłam książkę do transmutacji i opuściłam dormitorium Ślizgonów. Udałam się do biblioteki, aby oddać pożyczone kilka dni temu książki. Na korytarzy na drugim piętrze natknęłam się na profesor Umbridge. Posłałam jej ironiczny uśmiech i potrząsnęłam włosami na znak pogardy.
Oddałam książki i wróciłam do dormitorium. Było już dość późno [no, jeśli godzinę 20:00 można nazwać późną porą], więc zabrałam się za szkic nieśmiałka dla profesor Grubby-Plank. Naprawdę jej nie znosiłam. Owszem, była o wiele lepszą nauczycielką od Hagrida, ale była też bardzo irytująca. No i paliła fajkę.
*


Drugiego dnia czekała mnie przed sprawdzianem quidditcha męka z Umbridge [podkreślam, że był to czwartek drugiego tygodnia w Hogwarcie], numerologia, starożytne runy i dwie godziny zaklęć.
Na lekcji Umbridge dalej czytaliśmy te głupie podręczniki.

-Proszę schować różdżki i nie rozmawiać – poinformowała nas na wejściu pani profesor, jakby nie była świadoma, że nikt nie pofatygował się, żeby różdżki wyciągnąć.
Musiałam się powstrzymać, żeby znowu nie wyjechać Landrynie jakimś tekstem i nie dostać następnego szlabanu. To sprowokowałoby Voldemorta, żeby po raz kolejny dał mi na coś szlaban i wysłał mi wyjca, albo osobiście przyleciał do Hogwartu i dał mi w skórę.

Kiedy lekcje się kończyły, napisałam coś na starożytne runy, chwyciłam miotłę i pobiegłam na boisko quidditcha. Na sprawdzian przybyło dość dużo ludzi, zaczynając od pierwszoroczniaków, zakończywszy na dumnych 7-klasistach.
Stanęłam w grupce, która zdawała na szukających i zaczęłam obserwować. Po trzech godzinach udręki, Montague ustalił skład nowej drużyny. On, Draco Malfoy i Adrian Pucey byli ścigającymi, Crabbe i Goyle pałkarzami, Marcus Flint obrońcą, a ja szukającym.

-Dziwi mnie tylko, dlaczego Spirytus się nie zgłosił – powiedziałam do Sapphire, kiedy wracałyśmy do zamku, brnąc przez błoto [właśnie rozpadał się deszcz].
-Może tak się ciebie boi, że nie chce grać z tobą w jednej drużynie – mruknęła Sapphire. Roześmiałam się.
-A co ja mu mogę zrobić? Znam go przecież i wiem, że dobrze gra w quidditcha – odpowiedziałam.

Więcej już nic nie mówiłyśmy. Lało tak mocno, że co jakiś czas któraś z nas potykała się o kamienie, opryskując drugą błotem.
Kiedy wróciłyśmy do pokoju wspólnego Ślizgonów, nikomu z kandydatów nie chciało się już nic robić.

Powoli salon zaczął pustoszeć, a ja nie ruszałam się z miejsca, przeglądając jakąś książkę.
Kiedy około godziny 22:00 pokój całkowicie opustoszał, rozległo się ciche pyknięcie w kominku. Zerknęłam w ogień i aż podskoczyłam.
-Syriuszu! – syknęłam, zerkając w stronę drzwi do pokoju chłopców. – Ryzykujesz, pojawiając się w kominku Ślizgonów! Jakby cię ktoś zobaczył, to…
-Musiałem się z Toba zobaczyć – przerwał mi spokojnie Wąchacz. – Nie odbierasz lusterka.
Zabrzmiało to bardzo dziwnie w jego ustach.
-Nie mam ostatnio czasu na nic – wyjaśniłam. – Nie mam czasu na to, żeby nawet wysłać ci sowę. Mówię ci, nauczyciele wariują na punkcie SUMÓW.
-To normalne, ale przygotuj się na więcej – odrzekł Syriusz. – Słyszałem, że twój brat jest w Slytherinie. Ten Spirydion…
-No tak – przyznałam. – Ale Spirytus jest normalny. Przynajmniej nie jest taki, jak moi rodzice.
Spuściłam głowę i zainteresowałam się nagle swoim paznokciem.
-Odwiedzisz mnie w Święta? – zapytał po chwili Syriusz. – Cholernie pusto w tym domu.
-Oczywiście, że tak – odpowiedziałam. – Przecież nie spędzisz Bożego Narodzenia samotnie, prawda?
Syriusz wybuchnął śmiechem.
-A gdzie to TWOJE wyznanie?
Oblałam się rumieńcem, który wydał się jeszcze ciemniejszy przez buzujący w kominku ogień.
-Kwestię wiary zostawmy w spokoju, dobrze? – powiedziałam rozbawionym tonem.
-Jak tam w szkole? – spytał Syriusz.
-To nie jest już ten sam Hogwart – odrzekłam. – Umbridge jest okropna. Już zarobiłam u niej szlaban i…
Odwróciłam wzrok. Nie uśmiechało mi się opowiadać Syriuszowi o wyjcu. I tak już najadłam się wystarczająco dużo wstydu.
-I? – Naciskał Black.
-I… dostałam opieprz od… ehm… Voldemorta – powiedziałam.
Syriusz ponownie wybuchnął śmiechem.
-Przysłał ci WYCJA? – zapytał.
-Tak, przysłał mi wyjca – przyznałam i opowiedziałam mu wszystko, co zaszło tego pamiętnego dnia.

-Jeszcze nigdy mnie tak ktoś nie upokorzył od dnia, kiedy Draco nazwał mnie… - zakończyłam, ale Syriusz przerwał mi z poważną miną:
-Draco?
Przewróciłam oczami.
-Draco Malfoy – dodałam.
Syriusz spochmurniał.
-Nadal z nim jesteś, tak? – zapytał z groźną miną.
-Tak, nic się nie zmieniło – odpowiedziałam.
-On cię tylko wykorzysta. Nie pamiętasz, co kiedyś…
Prychnęłam i zerwałam się z podłogi, na której klęczałam. Zaczęłam się przechadzać przed kominkiem i nerwowo okręcać sobie kosmyki włosów dookoła palca.

-Zrozum w końcu, że mu wybaczyłam. To była jedyna chwila mojej słabości. Ale nie ciesz się – wycedziłam. – Kocham go i to się nie zmieni.
Usiadłam na kanapie przed kominkiem i wbiłam groźne spojrzenie w zmieszaną twarz Syriusza.
-Dobrze więc – po chwili milczenie przerwał głos Blacka. – Rozumiem cię, chciałem tylko wiedzieć.
Uniosłam brwi.
-Daj spokój, wiem przecież, że Bes sama by się mnie o to nie zapytała – prychnęłam. – Kazała ci to powiedzieć. Wszystko. A teraz ty pójdziesz do niej i jak grzeczny piesek, zdradzisz jej to.
Syriusz roześmiał się i zniknął w płomieniach.

Teraz mogłam już spokojnie pomyśleć. Te słowa, które powiedziałam do Syriusza były jak najbardziej prawdziwe. Kochałam Dracona, ale to nie mogło stanąć mi na drodze do wielkości. Voldemort zawsze powtarzał, że miłość jest słabością zwykłych śmiertelników, a sam mnie pokochał. Przynajmniej mam taką nadzieję...


*******



Ugh… to była prawdziwa tragedia. Mało opisów, dużo dialogów… Przepraszam, ale kompletnie nie miałam dziś weny. Wydaje mi się, że trochę ubarwiłam rozdział tą rozmową Sophie z Syriuszem, ale i tak odcinek jest niemiłosiernie krótki. Następnym razem bardziej się postaram xD 

25 października 2008

Rozdział 52

Rano obudziłam się [o dziwo] pierwsza z dziewczyn z mojego dormitorium. Chwyciłam torbę i opuściłam sypialnię. W salonie nikogo nie było. Nikogo, oprócz Spirytusa.
Chciałam przejść niezauważona, ale mój brat zawołał za mną:
-Sophie!
Odwróciłam się. Stałam przez chwilę, wiercąc się w miejscu i błądząc wzrokiem po pokoju wspólnym.
-O co chodzi? – zapytałam rozdrażnionym tonem. – Bardzo się spieszę. Ja w przeciwieństwie do ciebie nie mam nieograniczonej ilości czasu.
-Chcę ci tylko powiedzieć, że nie jestem taki jak mama i tata – rzekł chłodno Spirydion. – Tylko tyle.
I odwrócił się do mnie plecami.
-Zaraz zaraz – mruknęłam i usiadłam na fotelu naprzeciw niego. – Więc jaki jesteś?! Nie popierasz Ministerstwa Magii. Więc jesteś zwolennikiem Czarnego Pana, tak?
-Nie. Nie jestem ani za Knotem, ani za Voldemortem – odpowiedział Spirytus, nadal nie patrząc mi w oczy.
Syknęłam.
-Myślałam, że matka zabroniła ci używać imienia Czarnego Pana. Myślałam, że masz szacunek do swojego wuja – mruknęłam, siląc się na spokój. Spirydion po raz pierwszy spojrzał na mnie z nieukrywanym przerażeniem.
-Co powiedziałaś? – zapytał.
-Słyszałeś. Powiedziałam, że nie masz szacunku do swojego wuja – powtórzyłam. – Co, mamusia i tatuś nie powiedzieli ci, że jesteś jego siostrzeńcem? Tak, Czarny Pan to brat naszej matki. Nie wiedziałeś?
Drwienie z niego sprawiało mi większą przyjemność, niż sprzeciwianie się Umbridge.
-Dlaczego mi nie powiedzieli? – mruknął Spirydion bardziej do siebie niż do mnie.
-Powiem ci, dlaczego – odrzekłam z dumą. – Ponieważ uważa, że to hańba dla rodziny. I myli się. Ród Serpensów jeszcze nigdy nie został tak bardzo wywyższony ponad wszystkie inne rody. Czarny Pan to prawdziwe szczęście dla nas.
Sama nie mogłam uwierzyć, że te słowa wypływały z moich ust. Przecież niedawno ostro się pożarłam z Voldemortem, a teraz mówię o nim mojemu bratu, jak o jakimś wielkim władcy.
-On nie jest taki. Jest pozbawiony skrupułów. To zdrajca – prychnął Spirydion.
-Słuchaj więcej tych swoich rodziców, a to ty wyjdziesz na zdrajcę krwi – warknęłam. – Idę na śniadanie, chociaż po raz pierwszy się nie spóźnię.
Wstałam i zostawiłam brata w salonie Ślizgonów. Byłam wściekła sama na siebie, że stawałam w obronie dobrego mienia Czarnego Pana. Nie zasługiwał na to.
W Wielkiej Sali uczniowie już powoli schodzili się na śniadanie. Wypatrzyłam Harry’ego przy stole Gryfonów i podeszłam do niego.
-Jak tak szlaban u Umbridge? – zapytałam. Harry skrzywił się mimowolnie.
-Kazała mi przepisywać – odpowiedział.
-Wiem, co kazała ci zrobić, mnie nie oszukasz – prychnęłam. – Kazała ci pisać własną krwią to głupie „Nie będę opowiadać kłamstw”.
Chwyciłam jego prawą dłoń i przyjrzałam się białawej bliźnie, układającą się w słowa Nie będę opowiadać kłamstw.
-Ona jest chora, powinieneś się poskarżyć McGonagall – powiedziałam i jednym machnięciem różdżki sprawiłam, że blizna zniknęła.
-Nie chcę jej dawać satysfakcji – mruknął z ponurą miną Harry.
-Jak chcesz. Ale ja powiem Severusowi przy najbliższej okazji – oświadczyłam i poszłam do swojego stołu, by usiąść obok Sapphire, która dopiero co nadeszła.
Około 8:00 pod koniec śniadania, przyleciała sowia poczta. Wypatrzyłam wśród szarawej masy ptaków rudą uchatkę Ghostów, która zatoczyła koło nad stołem Ślizgonów i usiadła mi na ramieniu. Wyrwałam jej list z dzioba i rozerwałam kopertę. List był krótki, pisany jakby w pośpiechu:

Kochana Sophie,
Jak tam w Hogwarcie? Victor pisał mi wczoraj o Waszej nowej nauczycielce obrony przed czarną magią. Za żadne skarby nie poddawajcie się tej tyranii Umbridge! Ona jest naprawdę okropna, będzie próbować Was sobie podporządkować, a to by było najgorsze. Chyba mi odbiło, ale buntujcie się przeciw tej kobiecie!
Bes

Nie mogłam oczom uwierzyć, czytając list od matki. Przecież Bes nigdy nie pozwalała nam łamać szkolnych regulaminów, kazała nam zachowywać się jak aniołki…

-Sophie, czy to nie Flagro? – z zamyśleń wyrwał mnie zdziwiony głos Sapphire.
Poderwałam głowę i zobaczyłam na końcu wlatujących przez okno sów, ognistego feniksa. Zatoczył koło nad stołem Ślizgonów i rzucił mi na pusty talerz purpurową kopertę. Odsunęłam się w panice do tyłu na krześle, obserwując, jak koperta zaczyna płonąć.
-Sophie dostała wyjca!  - zawołała z uciechą Pansy, która siedziała kilka miejsc dalej ode mnie. Najbliżej siedzący uczniowie ryknęli śmiechem. Chwyciłam kopertę, ale ta eksplodowała mi w ręce i po sali potoczył się rozwścieczony, piskliwy głos mojego kochanego wuja:

-JAK MOGŁAŚ DOSTAĆ SZLABAN?! TO HAŃBA DLA NASZEJ RODZINY! NIGDY SIĘ TEGO PO TOBIE NIE SPODZIEWAŁEM! JESTEM KOMPLETNIE WKURZONY! JESZCZE NIGDY NIKT MNIE TAK NIE UPOKORZYŁ! NIE OBCHODZI MNIE, CZY BRONIŁAŚ MOJEGO HONORU, CZY NIE! ZA KARĘ DOSTAJESZ U MNIE SZLABAN NA WSZYSTKO DO KOŃCA ROKU! I ODCINAM CI KIESZONKOWE!

Na podłogę opadły ostatnie popioły z wyjca Voldemorta. Przez chwilę nadal byłam w szoku. Patrzyłam z przerażeniem w to miejsce, w którym eksplodowała purpurowa koperta. Ja go upokorzyłam? To on narobił mi wsi na oczach całej szkoły! Jestem już skończona!
Chwilę później, kiedy wszyscy zaczęli poszeptywać, z Wielkiej Sali wyprowadziła mnie równie zszokowana Sapphire.
-Facet ma mocny głos – mruknęła, kiedy usiadłyśmy przed klasą zaklęć, oczekując rozpoczęcia się lekcji.
-Mocny głos? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – To było… Szafir, on narobił mi wstydu przed całą szkołą! Dobrze, że Rita tego nie słyszała… Sophie Serpens, zwykle wzorowa uczennica, dostaje wyjca od wuja za otrzymanie szlabanu od pani profesor Dolores Umbridge… Miałaby o czym pisać…
-Właśnie… zastanawiałam się, dlaczego ostatnio Rita nikogo nie krytykuje – zauważyła Sapphire. – A ostatnio tyle się działo… Mogłaby zjechać Harry’ego za te ponoć bujdy o powrocie Czarnego Pana…
-Nawet mi o nim nie przypominaj, bo mi się niedobrze robi – syknęłam. – A Rita już długo niczego nie napisze, moja w tym głowa.
Tego dnia zrobiło się zadziwiająco głośno na temat mojego wyjca. Jak zawsze z resztą, kiedy ktoś dostawał płonącą, purpurową kopertę od kogoś bliskiego. Najdziwniejsza była reakcja Spirydiona. Wieczorem, kiedy kończyłam opisywać swój sen na wróżbiarstwo, stanął naprzeciwko mnie i odezwał się:
-Wierzę ci.
Przerwałam pisanie i spojrzałam na niego znad do połowy zapisanego pergaminu.
-Wierzę ci, że on jest twoim… naszym… - powtórzył. Uśmiechnęłam się cierpko.
-No dobra, może to nie do końca taka chwała dla naszej rodziny, że Voldzio do nie należy – mruknęłam.
-I odetnie ci kieszonkowe – zauważył Spirytus, siadając na krześle, tuż obok sterty książek.
-Przeżyję – odpowiedziałam krótko. – Gorzej jest z jego nastrojem. Jak się obrazi, to gniewa się bardzo długo.
Westchnęłam i powróciłam do pisania. Opisywałam właśnie szczegółowo, jak śniła mi się, że jadłam owsiankę w gabinecie Dumbledore’a.
-Interesujący sen – odezwał się ponownie Spirydion, który odczytywał do góry nogami moją pracę domową.
-Bardzo się ciebie czepia ta Umbridge? – zapytałam.
Spirydion nie zdążył odpowiedzieć, bo nadszedł Draco i usiadł obok mnie.
-Nie szkoda ci czasu na wróżbiarstwo? – spytał.
-Nie chcę potem siedzieć po nocach – wyjaśniłam. – Draco przestań… muszę to skończyć…
Spirydion zacisnął wargi, kiedy Draco pocałował mnie w policzek i objął ramieniem.
-No to dobranoc – powiedział Malfoy i odszedł.
-Dlaczego pozwalasz mu, żeby… - zaczął Spirytus.
-Dlatego, że go kocham. I nie wiem, do prawdy, skąd u ciebie taka braterska troska – przerwałam mu i postawiłam kropkę, kończącą moją pracę domową. Wepchnęłam wszystkie książki do torby i dodałam:
-Jak będziesz w moim wieku, mały, to zrozumiesz.
Pomachałam mu i poszłam do dormitorium dziewczyn.

>*<

Na drugi dzień już nie miałam takiego szczęścia, jak poprzedniego dnia, bo spóźniłam się na śniadanie jakieś 5 minut. Ogólne zainteresowanie Wujcem trochę zmalało, choć wiele osób zatrzymywało mnie na korytarzach i drwiło z nadopiekuńczości tego kogoś, lub pytało, kto wysyła mi takie wybuchowe listy.
-To moja sprawa, od kogo dostałam wyjca – warknęłam, kiedy po raz któryś zapytała mnie tak Pansy przed klasą zaklęć.
McGonagall wpuściła nas do klasy. Mieliśmy sprawić, że nasze ślimaki znikną. Ja, nadal wnerwiona na Parkinson, machnęłam różdżką tak entuzjastycznie, że zniknęła cała ławka, wraz z moją ręką. Zaklęłam pod nosem i naprawiłam szkodę, pomstując w duszy Voldemorta i ten jego cholerny żywot. Po co on w ogóle pojawił się w moim życiu, tego to ja nie wiem…


>*<*>*<*>*<*>*<*>*<



Rozdział krótki, choć ja nie mogę się do niczego przyczepić xD Już dalej nie ględzę xD Ale mam pytanko. Chcecie, żeby Volduś był dalej skłócony z Sophie, czy wolicie tzw. „stare dobre małżeństwo”? xD  

23 października 2008

Rozdział 51

Profesor Umbridge zakasłała kilkakrotnie i powiedziała swoim przesadnie słodkim tonem:
-Proszę otworzyć podręczniki Teorii magicznej obrony na stronie trzeciej i przeczytać pierwszy rozdział zatytułowany „Uwagi dla początkujących”.

Rozległ się szum, charakterystyczny dla otwieranych książek. Po chwili cała klasa pogrążyła się w ciszy. To całe milczenie aż mi dźwięczało w uszach. Postanowiłam, na złość nauczycielce, nie czytać tego cholernie nudnego rozdziału. Wbiłam wzrok w pierwszą literę tekstu i pogrążyłam się w myślach. Po co mi właściwie obrona przed czarną magią? Sama przed sobą się chyba bronić nie będę…

-O co chodzi, panno Granger? –ciszę przerwał znienawidzony przeze mnie głos Umbridge, która wstała właśnie od swojego biurka i utkwiła swoje żabie oczy w Hermionie. – Chciałaś zapytać o coś, co dotyczy tego rozdziału?
-To nie dotyczy rozdziału – odpowiedziała Miona.
-Teraz czytamy – oznajmiła Umbridge, uśmiechając się złośliwie. – Jeśli masz jakieś pytanie, możesz mi je zadać pod koniec lekcji.
-Ale mam pytanie dotyczące celów nauczania – oświadczyła Hermiona. – Tam nie ma nic o użyciu zaklęć obronnych.

Teraz już nikt nie czytał, a przynajmniej nie udawał, że czyta ten głupi podręcznik. Wszystkie oczy utkwione były w Hermionie.

-O użyciu zaklęć obronnych? – powtórzyła profesor Umbridge z lekkim niedowierzaniem. – Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której uczniowie wymachują sobie różdżkami na mojej lekcji. Czyżbyś spodziewała się, że ktoś cię tu zaatakuje?
Złość eksplodowała we mnie, a ja nawet nie wiedziałam z jakiego powodu. Wściekłość na cały świat kipiała we mnie. Umbridge aż tak mnie nie wnerwiła!
Ropucha ciągnęła dalej:
-Będziecie się uczyć o zaklęciach w całkowicie bezpieczny, pozbawiony ryzyka sposób…
-Ale co nam to da? – odezwał się nagle Harry. – Jak ktoś nas zaatakuje, to nie będziemy umieli się bronić!
-Uczniowie mają podnosić rękę na moich lekcjach, panie Potter – warknęła Umbridge, zła, że ktoś jej przerwał.
Nagle, na lewym przedramieniu poczułam ból, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyłam w całej swojej karierze Śmierciożercy. Przecież Voldemort nie może nagle mnie wezwać w środku lekcji!
Umbridge znów przemawiała podniesionym głosem:
-Wmawiano wam, że owy czarnoksiężnik powrócił zza grobu. Ale to nie jest prawda!
-To jest prawdą, widziałem go, walczyłem z nim! – zawołał Harry.
-Szlaban, panie Potter! – zapiszczała ropucha, wytrzeszczając małe oczka z uciechy.
-A według pani, Cedrik Diggory zmarł na własne życzenie? – zadrwił, niezrażony tym wszystkim Harry.
-Cedrik Diggory zmarł w skutek nieszczęśliwego przypadku – odpowiedziała chłodno Umbridge, porzucając swój słodki ton.
Całkowicie straciłam nad sobą panowanie. Złość opanowała mój umysł. Ale nie była to moja złość.
-To było morderstwo! – zawołałam, czując, jak Mroczny Znak piecze mnie coraz bardziej. – Zabił go Voldemort. Na oczach Harry’ego! Na MOICH oczach! I może pani przestanie w końcu wierzyć swojemu ukochanemu Knocikowi i zechce się pani dowiedzieć jak było naprawdę!
-Pani też przyjdzie do mojego gabinetu – oznajmiła cicho Umbridge, uśmiechając się jeszcze szerzej. – Podejdź tu, Potter. Pani też, jeśli łaska.
Wstałam w miejsca, odrzucając krzesło. Harry uczynił to samo. Umbridge wyciągnęła z biurka dwie różowe karteczki i napisała coś na nich.
-Zanieście to swoim opiekunom – rozkazała i dała nam ciasno zwinięte kawałki różowego pergaminu. Wyrwałam jej jeden z ręki i opuściłam klasę, trzaskając drzwiami.
Dotarłam do lochów i załomotałam w drzwi do gabinetu Snape’a. Cisza. Znów zapukałam. Nikt mi nie odpowiedział. Kopniakiem otworzyłam drzwi, czując w sobie jeszcze większą złość.
Snape siedział za biurkiem i pisał coś zawzięcie.
-A odpowiedzieć to nie łaska? – warknęłam i rzuciłam mu przed nos list od Umbridge.
-Byłem trochę zajęty – odpowiedział Severus, przerywając pisanie. – Co to?
-Liścik od szanownej profesor Umbridge – prychnęłam z niesmakiem. Snape przeczytał list i odrzucił go od siebie, z wyrazem pogardy na twarzy.
-To prawda? – zapytał.
-Co ma być prawdą?
-Krzyczałaś na Umbridge – powiedział Snape, zerkając na kawałek różowego pergaminu.
-Tak, i dobrze mi z tym – odpowiedziałam z honorem.
-Przedstawiałaś jej fałszywe informacje, dotyczące powrotu Czarnego Pana?
-Nie. Baba mnie wnerwiła, więc jej wywaliłam, co mi leży na sercu – wycedziłam, zaciskając zęby. Ból stawał się nie do zniesienia.
-Masz do niej przyjść dziś wieczorem – powiedział Snape. – Ale jeśli chcesz, mogę…
-Nie – przerwałam mu stanowczo. – Nie chcę dać jej satysfakcji. A teraz wybacz mi, Severusie, muszę na chwilę opuścić Hogwart… Ważna sprawa, naprawdę…
Nie czekając na jego odpowiedź, deportowałam się ze szkoły. To właśnie był atut moich nadprzyrodzonych mocy skillmaga. Mogłam teleportować się gdzie chciałam i skąd chciałam, nie zważając na zabezpieczenia.
Pojawiłam się w komnacie Voldemorta.
-Mogę wiedzieć, dlaczego wzywasz mnie Do siebie w połowie lekcji z Umbridge? – warknęłam.
Voldemort nie odpowiedział. Odwrócił się do mnie twarzą, na której malowała się bezgraniczna złość.
-Przez Malfoya – wycedził. – Powiedział mi, że dziennik, który mu powierzyłem, został zniszczony.
-I to jest ten powód? – zapytałam.
-W tym dzienniku była cząstka mojej duszy – powiedział zadziwiająco spokojnym tonem, po czym ryknął ze złości.
-Gdzie jest Lucjusz? – spytałam.
-Dopiero co kazałem mu wyjść – odpowiedział. Popchnęłam go na jego tron i wysyczałam:
-Jeśli coś mu zrobiłeś, pożałujesz tego. To ojciec Dracona i nie pozwolę, żeby…
-To ja tu jestem poszkodowany – przerwał mi Voldemort.
-Biedny Tom, Harry Potter zniszczył mu dziennik i teraz Tomuś poszedł się poskarżyć Sophie – zadrwiłam.
-Nie mów tak do mnie – warknął Czarny Pan. Wzięłam zamach i wymierzyłam mu siarczysty policzek, który poniósł się echem po komnacie.
-Dlaczego ja też czuję twoją złość? – warknęłam.
-Dlatego, że sobie tego zażyczyłem – odpowiedział. Zaśmiałam się bezczelnie.
-Nie wiesz, dlaczego tak się dzieje – oświadczyłam. – Ale ja to wiem. Czuję tak dlatego, bo to ja mam przekazywać Potterowi to, co chcesz, żeby zobaczył. Jestem od ciebie mądrzejsza, prawda?
Voldemort nie odpowiedział, tylko wstał, zrzucając mnie z kolan.
-Może trochę grzeczniej, co? – warknęłam. – Moja stopa już tutaj więcej nie postanie. Życzę niepowodzenia.
Wstałam z podłogi i deportowałam się do szkoły, jeszcze bardziej wściekła, niż przed chwilą.
Od razu poszłam do salonu Ślizgonów, gdzie napadła na mnie Sapphire.
-To było niezłe – powiedziała.
-Taak, fajnie – mruknęłam. – A teraz wybacz, bo jestem zmęczona, a wieczorem czeka mnie szlaban u ropuchy.
Rozległ się trzask i pojawił się Flagro z listem w dziobie. Wyrwałam mu list i rozerwałam kopertę.
-Oczywiście – prychnęłam i wrzuciłam list do kominka. – On zawsze taki jest. Najpierw się na mnie wydrze, a potem przeprasza.
Wyciągnęłam z torby kawałek pergaminu, stuknęłam w niego różdżką i przeczytałam, co napisałam:

Teraz nie mogę wrócić, mam szlaban u Umbridge. Jeśli ci coś nie odpowiada, Twój problem.
Sophie

-Leć do Toma najwolniej jak potrafisz – powiedziałam do Flagro i dałam mu list. Flagro spłonął.
-Nie zrób głupstwa, Syriusz jest przecież… - zaczęła Sapphire.
-Spokojna głowa, Czarny Pan nic nie zrobi bez mojej wyraźnej zgody – przerwałam jej. – No to ja idę do Umbridge, chcę mieć to z głowy.
Zarzuciłam torbę na ramię i opuściłam salon. Poszłam do gabinetu Umbridge, wyobrażając sobie z satysfakcją minę Voldemorta, kiedy przeczyta mój list.
Zapukałam i weszłam do gabinetu. Kiedy stanęłam u progu, zamurowało mnie. Ściany gabinetu Umbridge pomalowane były na różowo, a każdą ich możliwą powierzchnię pokrywały ozdobne talerze z paskudnymi kotami. Biurko przykryte było kwiecistą serwetę, na szafkach stały suszone kwiaty… Prawdziwa tragedia.
-Dzień dobry, panno Serpens – odezwała się Umbridge. Z początku nie widziałam, skąd ten głos pochodził, ale po chwili zorientowałam się, że Umbridge siedzi za biurkiem, tyle że jej kwiecista sukienka zlewała się z całym gabinetem.
Otrząsnęłam się z lekkiego szoku i zamknęłam za sobą drzwi.
-Siadaj – dodała Umbridge, wskazując na mały stolik, stojący w kącie.
Usiadłam i utkwiłam oczy w nauczycielce, która przypatrywała się mi przez chwilę. Zamrugałam i ropucha drgnęła, jakby obudziła się z transu. Jej fałszywy uśmiech zniknął na moment. Uwielbiam to robić…
-Dziś sobie troszkę popiszemy – odezwała się.
-Profesor Snape powiedział mi, że szlaban mam tylko ten wieczór – odpowiedziałam, również przesłodzonym tonem, uśmiechając się jadowicie.
-Ah, tak, oczywiście – rzekła Umbridge i podała mi kawałek pergaminu i pióro z niezwykle ostrym końcem. Od razu je poznałam.
-Co mam napisać, pani profesor? – zapytałam, uśmiechając się jeszcze szerzej.
-Chcę, żebyś napisała… Nie będę opowiadać kłamstw – powiedziała. Wyszczerzyłam zęby i dodałam:
-Traci pani czas, każąc mi pisać tym piórem, wie pani?
Pochyliłam się na kartkę i napisałam: Nie będę opowiadać kłamstw.
Na kartce pojawiły się czerwone litery, ale zaraz zniknęły. Przerwałam pisanie, obserwując z satysfakcją minę Umbridge.
-Pisz dalej – warknęła i usiadła z groźną miną przy swoim biurku.

Gdyby nie towarzystwo Umbridge, wieczór upłynął mi całkiem miło, pomstując w myślach ropuchę. Około 19:00 opuściłam jej gabinet, ciesząc się z życia. Nawet Voldemort i Umbridge razem wzięci nie mogli mi dziś popsuć humoru.


*>*>*>*>*>*



Do tego rozdziału nie mam zastrzeżeń. No, z wyjątkiem jednego. Musiałam wcisnąć tu Voldka, bo będzie to potrzebne w następnym odcinku, który na pewno będzie dobry. Dziś optymistyczne nastawienie. Pozdrawiam. xD 

21 października 2008

Rozdział 50

Profesor McGonagall zaczęła wywoływać pierwszoroczniaków, którzy, jeden po drugim, zostali przydzielani do poszczególnych domów. Kiedy doszła do litery G, moja uwaga zwiększyła się.

-Ghost, Rip – powiedziała McGonagall, a z tłumu pierwszoroczniaków wystąpił całkiem blady na twarzy Rip. Usiadł na stołku, założył Tiarę na głowę, a po chwili…
-GRYFFINDOR!
Rozległy się brawa, a ja wstałam i zagwizdałam na palcach.
Jako drugi wyszedł Spajk. On nie był blady, ale bladozielony na twarzy. Usiadł na stołku, a Tiara zawołała:
-GRYFFINDOR!
Spajk, z uczuciem ulgi, usiadł przy stole Gryfonów, podczas oklasków i moich gwizdów.
Później nie zwracałam za bardzo uwagi na to, co dziej się w Wielkiej Sali. Obawiałam się przydziału mojego brata. Z jednej strony chciałam, żeby trafił do mojego domu, lecz z drugiej strony wolałam, żeby wcale nie przyjeżdżał do Hogwartu. Po kilku minutach, McGonagall zawołała:
-Serpens, Spirydion.
Utkwiłam wzrok w czarnowłosym, bladym i dumnym pierwszoroczniaku, który właśnie usiadł na stołku i włożył Tiarę na głowę. Przez chwilę, w Wielkiej Sali zrobiło się całkiem cicho, aż stary kapelusz krzyknął:
-SLYTHERIN!
Rozległy się oklaski, a ja zagwizdałam niezbyt entuzjastycznie. Spirydion usiadł kilka miejsc dalej ode mnie, z miną, wyrażającą ponurą satysfakcję.
Przez resztę Ceremonii Przydziału biłam się z myślami. Spirydion to przecież mój brat. Powinnam być dumna, że trafił do tak szlachetnego domu, jakim jest Slytherin. Ale ta radość jakoś nie przychodziła mi z łatwością.
-Miło, że twój brat jest w naszym domu – powiedziała do mnie Sapphire, kiedy na stołku siedziała właśnie Termińska, Iwona.
-Czy ja wiem? – mruknęłam. – Teraz Spirytus będzie mógł donosić moim… rodzicom o tym, co robię.
-Kto? – zdziwił się Draco, który najwyraźniej przysłuchiwał się naszej rozmowie.
-Spirydion. Tak jakoś go wszyscy zdrabniają. Moja matka zawsze była wybredna, jeśli chodzi o nadawanie imion – odpowiedziałam.
-Mówisz o twoich rodzicach, jak o jakiejś mafii – odezwała się znowu Sapphire. – A o Spirydionie jak o supertajnym szpiegu.
Roześmiałam się mimowolnie, a mój śmiech utonął w uczniach, oklaskujących Iwonę, która zmierzała już do stołu Krukonów. 
-Nie znasz ich – prychnęłam. – Oni są wściekli, bo Czarny Pan nie pozwolił im mnie wychowywać. Z resztą, na początku sami mnie nie chcieli. Teraz zależy im tylko na mojej kasie.
-Nie mów tak – odpowiedziała Sapphire. – Na pewno cię…
-Kochają? Daj spokój. Nie mam zamiaru nikomu się z tego zwierzać, bo, jakbyś nie zauważyła, to u Ghostów żyje mi się całkiem nieźle – warknęłam, dając jej do zrozumienia, że to koniec rozmowy.
Gdy ostatnia osoba dostała już swój przydział, Dumbledore ogłosił rozpoczęcie uczty.
Jedząc [nawet nie wiedząc co], zerkałam na brata. On też na mnie zerkał, ale jakoś nie mogłam się przemódl, żeby spojrzeć mu prosto w oczy.
Kiedy uczta zakończyła się, większość uczniów chciało już wracać do dormitoriów, ale Dumbledore powstał. Powiedział o paru zakazach, nakazach, itp. Już kończył mówić, że wstęp do Zakazanego Lasu jest zabroniony, ale ktoś mu przerwał:
-Yhm, yhm.
Wszyscy zaczęli rozglądać się po sali, poszukując źródła owego odgłosu. Nagle, każdemu przeszło zmęczenie. Nikt jeszcze nie odważył się przerwać dyrektorowi. Ale to udawane pokasływanie powtórzyło się. Tym razem jego właścicielka powstała.
-Czy ta różowa landryna nie może się pohamować? – szepnęłam ze złością do Sapphire.
Umbridge podeszła do Dumbledore’a, który, nie wiedzieć czemu, skłonił się lekko, udzielając jej głosu.
-Dziękuję, dyrektorze – powiedziała przesłodzonym głosem ropucha. – Cieszę się ogromnie, że mogę ponownie odwiedzić mury Hogwartu.
Dolores najwyraźniej przymierzała się do wygłoszenia tak zwanego „kazania”. Oj, Bes, masz konkurentkę w tej dziedzinie…
-Ministerstwo Magii uważa, że edukacja młodych czarownic i czarodziejów ma wyjątkowe znaczenie. Każdy dyrektor z pewnością wniósł coś nowego w te historyczne mury – ciągnęła Umbridge. Po krótkiej pauzie Znów zaczęła: - A więc doskonalmy, co da się doskonalić. Lecz skończmy z praktykami, które zaciemniają tylko nasze umysły!
Zaśmiała się okropnie, dając do zrozumienia, że skończyła. Dumbledore zaklaskał, a w jego ślady poszła cała szkoła. Ehm, kazanie nie było tak porywające, jak kazanie Voldemorta, ale dawało do myślenia.
-Co cię tak wnerwiło? – zapytała Sapphire, kiedy kilka minut później opuszczaliśmy Wielką Salę.
-A to, że Ministerstwo ingeruje w sprawy Hogwartu – odwarknęłam i zaczęłam nawoływać pierwszoroczniaków. Pokazałam im, gdzie w lochach znajduje się dormitorium, gdzie ich łóżka i wnerwiona poszłam do sypialni dziewczyn. Pansy, Celestyna i Emma. Wszystkie trzy spojrzały w stronę drzwi, kiedy ja i Sapphire weszłyśmy do środka. Mogę się założyć, że właśnie rozmawiały o mnie. Dowód? Ich miny mówiły same za siebie.
Opadłam na swoje łóżko i zaczęłam grzebać w swoim kufrze, w poszukiwaniu koszuli nocnej. Moja ręka natrafiła na coś zimnego i płaskiego. Pogrzebałam nieco głębiej i wyciągnęłam z kufra zdjęcie w srebrnej oprawie. Serce podskoczyło mi do gardła. Skąd w moim kufrze znalazła się fotka przedstawiająca mnie i mojego ukochanego wujaszka?
-Sop, co tam masz? – zapytała Sapphire i zajrzała mi przez ramię. Sekundę później wciągnęła ze świstem powietrze. – Skąd to się u ciebie wzięło?! Myślałam, że nie masz…
-Owszem, mam – jęknęłam. – Ale myślałam, że zostało w Dziurze na biurku!
Wcisnęłam zdjęcie z powrotem do kufra i spojrzałam na Pansy, która miała już na sobie wściekle różową koszulę nocną. Nagle przypomniała mi się Umbridge  poczułam, jak złość uderza mi do głowy. Przez tą wredną ropuchę i tego jej kochanego Knocika Czarny Pan nie może się ujawnić.
Wyciągnęłam zdjęcie i z hukiem postawiłam je na mojej nocnej szafce.
-Co ci…? – zapytała Sapphire.
-Zaraz mnie krew zaleje – wycedziłam i wznowiłam poszukiwania piżamy. – Jestem sentymentalna i żadna stara ropucha tego nie zmieni.
Nie, nie powinnam się tak przejmować jakimś wrednym babsztylem. W końcu… Złość piękności szkodzi…
#*#

Na drugi dzień, zaraz po śniadaniu, Snape wręczył mi plany zajęć.
-Rozdaj to pierwszorocznym, jeśli łaska – powiedział na odchodnym.
-A gdzie magiczne słowo? – prychnęłam, bardzo niezadowolona.
-Proszę łaskawą panią o rozdanie tych świstków kotom z pierwszej klasy – powiedział i odszedł. Za jego plecami wykrzywiłam się mu złośliwie i podjęłam to okropne zadanie. W sumie to nic trudnego rozdać pierwszoroczniakom plany zajęć. Nie dla mnie, przynajmniej tego roku. Musiałam osobiście spotkać się ze Spirytusem. Jego zostawiłam sobie na sam koniec. Podeszłam do niego i wcisnęłam mu do rąk kawałek pergaminu. Już zabierałam się do odejścia na pierwszą lekcję historii magii, kiedy Spirydion zawołał za mną:
-Hej, Sophie! Wróć na chwilę!

Wnerwiona, odwróciłam się.
-Jestem prefektem i za wulgarne zachowanie mogę ci odjąć punkty, Spirytus – wycedziłam.
-Dlaczego tak niegrzecznie?
-Bo mnie ktoś wkurza!
-Mama chce, żebyś wróciła – powiedział bez ogródek Spirydion.
-Tak, a ja chcę gwiazdkę z nieba – warknęłam. – Czarny Pan nie bez powodu znalazł m i nową rodzinę. Jestem mu za to wdzięczna.
-Ale jednak żałujesz, że życie ci się trochę pogmatwało – stwierdził.
Jego zdolność do zrozumienia rzeczy o wiele poważniejszych zawsze mnie porażała. Hehe, ma to po mnie.
-Tak, może i żałuję. A matka i ojciec chcą odebrać mi cały mój majątek – prychnęłam, mrużąc oczy. – Czarnemu Panu na pewno by się to nie…
-Mnie nie oszukasz – przerwał mi brat. – To on panuje nad twoim złotem.
Zamurowało mnie. Skąd on o tym wie?
Otrząsnęłam się jednak szybko z szoku i skłamałam:
-Nie prawda. Kasa jest moja i tylko ja nad nią panuję. Voldemort ma swoją. A teraz bywaj, spieszę się na lekcję z Binnsem.

Odwróciłam się i wbiegłam po schodach na pierwsze piętro, gdzie była klasa historii magii.

Później odbyły się 2 godziny eliksirów ze Snape’em, wróżbiarstwo i obrona przed czarną magią.

-Chodzisz jak struta, co się stało? – zapytała mnie Sapphire, kiedy czekaliśmy wszyscy na Umbridge przed jej klasą.
-Nic. – mruknęłam. – Spirytus wie, że sama nie panuję nad swoją kasą. Wie, że to Voldemort wszystkim rozporządza.
-O tym nie wiedziałam – odpowiedziała Sapphire.
-No wiesz, nie każdemu się spowiadam z tego, kto włada moją kasą. Ale wiem już, kto mi się będzie musiał to zrobić.
Nadeszła Umbridge. Miała na sobie ten sam okropny sweter i przesłodzony, jadowity uśmiech. Wpuściła nas do klasy i sama usiadła na biurkiem. Ciekawa jestem, jak zareaguje na mój złośliwy żarcik…


*#*#*#*#*#*



Notka raczej taka sobie. Początki roku szkolnego nie są zazwyczaj interesujące. I przerwałam w takim dziwnym momencie. Rozdział też trochę krótki. Nie jestem w pełni zadowolona, ale postaram się następnym razem xD Pozdrawiam.