Druga
sobota miesiąca, jakim jest wrzesień. Wstałam odrobinę później, niż zazwyczaj.
Złość na Malfoya nadal utrzymywała się we mnie po tej wczorajszej wieczornej
kłótni. Nie tak go zaplanowałam, ale jeśli Draco się w niego wtrącił, to
trudno. Za to dziś dzień bez nauki! Żadnej książki do ręki nie wezmę.
Do
Wielkiej Sali na śniadanie poszłam razem z Sapphire. Nie było tak tłoczno, jak
w dni codzienne. Usiadłam przy stole w momencie, gdy przyleciała sowia poczta. Od
razu zaczęłam wypatrywać w tej szarobrązowej masie sów mojego Flagro. Nie
musiałam jednak wysilać wzroku, bo feniks leciał na czele tej ciemnej chmary, zatoczył
koło nad wszystkimi czterema stołami i wylądował mi na ramieniu. Rzucił mi na
talerz list i otarł się złotą główką o mój policzek. Pogładziłam go
mechanicznie po grzbiecie i rozerwałam kopertę. Barty zawsze był względem mnie
tak oficjalny, że zaczynało mnie to już wkurzać… Może teraz się opamięta?
Kochana Sophie
Jestem zaszczycony, że prosisz mnie o radę.
Nie wolałabyś się pogodzić z Czarnym Panem?
To znacznie złagodziłoby sprawę. Nie chciałbym jednak jakoś Cię urazić, a to co
zrobisz zależy tylko od Ciebie. A jeśli chodzi o Dracona, to tylko kwestia
czasu. W jego wieku jeszcze nie panuje się nad sobą, a on jest wyjątkowo
porywczy.
Wiem, że to szczyt bezczelności z mojej
strony, ale chciałbym Cię prosić, żebyś przyszła dziś do Zakazanego Lasu około
godziny 22:00. Nie chciałbym, abyś wpadła przeze mnie w jakieś kłopoty,
jednakże będę czekać.
Barty
Uśmiechnęłam
się do siebie. Cały Bartemiusz. Jak zwykle ma do mnie pełen szacunek, bez
względu na to, czy zasługuję na niego czy nie.
-Od kogo?
– zapytała Sapphire, zaglądając mi przez ramię.
-Od
Barty’ego – odpowiedziałam i podałam jej list. Sapphire przeczytała go i z
rozbawioną miną oddała mi go z powrotem.
-Bardzo
jest do ciebie przywiązany – zauważyła.
-To źle?
-Nie, nie
mam nic przeciwko, ale… - powiedziała szybko Szafir. – Ale chyba nie zamierzasz
się z nim spotkać.
Odłożyłam
tost i spojrzałam na nią z oburzeniem.
-Chyba
żartujesz – prychnęłam. – Oczywiście, mam zamiar spotkać się z Bartym. Tak, i
nikt mnie nie powstrzyma, nawet jakaś stara, nadęta bufonica Umbridge.
I obrażona
na Sapphire, chwyciłam torbę i swojego niedojedzonego tosta i opuściłam Wielką
Salę.
Na dworze
lało, więc nie mogłam wyjść na błonia. Poszłam za to do biblioteki, aby
dokończyć pracę domową z numerologii i inne zadania, których nie dokończyłam
podczas tego minionego tygodnia.
Weszłam do
biblioteki i od razu ściągnęłam na siebie podejrzliwe spojrzenie bibliotekarki.
Przewróciłam oczami i zajęłam pierwszy z brzegu stolik. Natychmiast wypatrzyłam
burzę brązowych loków Hermiony, ukrytą za jakimś opasłym tomem. Uśmiechnęłam
się drwiąco i rozłożyłam wszystkie swoje książki.
Myślałam,
że skończenie tych wszystkich dupereli dla nauczycieli zajmie mi najwyżej
godzinę, ale siedziałam w bibliotece aż do obiadu, na który jak zwykle się
spóźniłam.
Usiadłam
na swoim miejscu i od razu wypatrzyłam różowy sweterek profesor Umbridge. Ta to
potrafi samym swoim wyglądem człowiekowi odebrać apetyt…
Po
obiedzie, przez który wcale nie odzywałam się do Dracona, który najwyraźniej
dawał do zrozumienia, że chce coś powiedzieć, poszłam do salonu Ślizgonów.
Kiedy lał deszcz, nigdy nie było nic do roboty. Siedziałam w fotelu z jakąś
książką na kolanach dobre kilka minut, aż podszedł do mnie Montague.
-Zarezerwowałem
boisko na dzisiejszy trening, więc zbieraj się – powiedział.
Uniosłam
brwi.
-A
dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz? – zapytałam z chłodnym zdziwieniem.
-Bo
dopiero teraz ustaliłem trening – odpowiedział. – Za 10 minut masz być na
boisku.
I odszedł,
pozostawiając mnie całkowicie zaskoczoną w pokoju wspólnym.
-Zerwał z
dziewczyną, dlatego jest taki nieprzyjemny – szepnęła do mnie Sapphire.
-Mogę się
spodziewać, że będzie taki przez cały trening – mruknęłam i postanowiłam nie
kłócić się jeszcze z kapitanem swojej drużyny, więc udałam się na boisko.
Wyszliśmy
całą drużyną na mokrą trawę, pomstując kapitana za to, że kazał nam w taki
deszcz ćwiczyć grę w quidditcha.
Dosiedliśmy
mioteł, już i tak mokrzy do suchej nitki i zaczęliśmy rozgrzewkę.
Trening
skończył się około 17:00. Wróciliśmy do szatni mokrzy, cali uwalani błotem i w
o wiele gorszych humorach, niż wcześniej.
Postarałam
się wyjść z szatni jak najszybciej, bym nie mogła zostać sam na sam z Draconem,
niestety mój plan zawiódł, bo i tak wyszłam ostatnia. Już miałam narzucić
kaptur na głowę, kiedy Draco zamknął mi drzwi przed nosem.
-Nie
wypuszczę cię, dopóki nie porozmawiamy – powiedział chłodno. Uśmiechnęłam się
drwiąco. On może mi czegoś zabronić? Już to widzę…
Skrzyżowałam
ręce na piersiach i przekrzywiłam głowę jak pies, który czemuś się dziwi.
-O czym
chcesz porozmawiać? – zapytałam szyderczym tonem. – Wydaje mi się, że wczoraj
bardzo ci zależało, abym milczała.
Malfoy
kręcił się w miejscy przez chwilę niespokojnie, aż wypalił:
-Nie
podoba mi się to, że tylko ty rządzisz.
Uniosłam
brwi.
-Wydaje mi
się, że cały czas to robię i to na każdym kroku – prychnęłam. – A ty, jako syn
Lucjusza, powinieneś docenić to, że niedawno uratowałam ci życie, prawda? A
teraz wybacz, muszę już iść. Mam jeszcze jedno spotkanie, a pomimo wczesnej
pory, nie chciałabym się spóźnić.
Poprawiłam
pelerynę i ruszyłam ku drzwiom, lecz Malfoy nadal nie pozwolił mi wyjść, pomimo
licznych moich prób.
-Malfoy,
przestań się zachowywać, jak dzieciak, bo na prawdę nie wytrzymam i…
-I rzucisz
na mnie klątwę? – wpadł mi w słowo. Zawahałam się.
-Tak,
rzucę na ciebie klątwę – rzekłam z godnością.
Malfoy
złapał mnie za rękę, którą już sięgałam po różdżkę do kieszeni. Zaczęłam się z
nim szarpać coraz gwałtowniej, aż nie wytrzymałam i wymierzyłam mu policzek.
Cofnęłam
się o kilka kroków ze zmieszaną miną i ściskając w ręku swoją różdżkę.
Draco na
początku nic nie mówił, ale po chwili uśmiechnął się szyderczo.
-Z kim to
masz spotkanie, kiedy nasze się skończy? – zadrwił.
-Nie twoja
sprawa – warknęłam. – A teraz wypuść mnie, bo nie ręczę za siebie.
-Proszę
bardzo, panno Dark Lady – wycedził i dosunął się od drzwi. Jednym ruchem
otworzyłam je i wypadłam na zewnątrz. Już tak bardzo nie lało, ale było dość
ciemno. Idąc do zamku, co jakiś czas potykałam się i ślizgałam na mokrej
trawie. Drzwi do szkoły otworzyły się przede mną, a ja od razu poszłam do
salonu Ślizgonów. Byłam w okropnym humorze. Mijając Spirydiona, nakrzyczałam na
niego, żeby przestał grać z innymi pierwszakami w eksplodującego durnia, tylko
zajął się nauką, na pytanie Sapphire „Jak było na treningu?”, prychnęłam tylko
i poszłam do sypialni, żeby się przebrać w suchą szatę.
Rozległo
się pukanie.
-Nie chcę
nikogo widzieć! – krzyknęłam, ale drzwi i tak się otworzyły i pojawiła się w
nich głowa Sapphire.
-Było tak
źle? – zapytała, siadając na swoim łóżku.
-Było
okropnie – jęknęłam. – Kiedy wychodziłam z szatni, napadł na mnie Draco… Czy o
nie widzi, że jestem w podłym nastroju?
-Jest
facetem, a oni zwykle nie należą do najinteligentniejszych – zauważyła
Sapphire.
Tu mogłam
przyznać jej śmiało rację…
~*~
Po kolacji
nic mi się nie chciało robić. Usiadłam tylko w fotelu przed kominkiem i
zaczęłam czytać jakieś głupoty na wróżbiarstwo, z których nic zupełnie nie
rozumiałam.
Wiedziałam
doskonale, że moje życie nie będzie usłane różami. Muszę przecież zapłacić
jakąś cenę za moją wielką magiczność i talent, bo nie można mieć wszystkiego.
Miałam
rzeczy materialne, ale brakowało mi tych duchowych. Co z tego, że mogę zrobić z
każdym co tylko zechcę, skoro nie miałam chęci do życia? Nic mi nie przychodzi
z mojego złota, które spoczywa ukryte w skarbcu Gringotta. Mam je i tyle. A
żadne złoto i sława nie daje człowiekowi szczęścia…
Na takich
rozmyślaniach przeminęła mi reszta sobotniego wieczoru. W końcu wszyscy zaczęli
się rozchodzić do swoich sypialni, a ja nadal siedziałam w fotelu i czekałam na
stosowną chwilę, by wymknąć się z zamku w miarę niezauważona.
Około
22:00 zarzuciłam pelerynę na plecy i opuściłam zamek. Na atramentowym niebie
nie było ani jednej chmurki. Deszcz przestał padać, wszędzie było spokojnie i
cicho, a na niebie błyszczały gwiazdy. Przeszłam przez błonia, ślizgając się na
mokrej jeszcze trawie i weszłam do Zakazanego Lasu. Poruszałam się jak
najostrożniej, by nie poruszyć żadną gałęzią. Nie ze strachu, że mogłoby to
zwabić jakieś stworzenie, lecz po prostu dla tego, żeby nie zmoknąć już dziś po
raz drugi.
Szłam
przez kilka minut, zagłębiając się w las. Zaczęłam się martwić, że mogę nie
natrafić na Barty’ego w tej rozległej puszczy, ale odnalazłam go nieopodal
miejsca, gdzie spotkałam niegdyś Glizdogona. Powitałam go z niemałym
entuzjazmem. Rzuciłam się mu na szyję i powiedziałam:
-To dość
ryzykowne, przecież nadal cię szukają. Knot nie może sobie wybaczyć, że się mu
wymknąłeś.
-Myślałem,
że uznasz moją propozycję za zuchwalstwo – mruknął Barty.
-Nawet mi
to do głowy nie przyszło – odparłam i usiadłam na pniaczku. Barty przykucnął
naprzeciwko mnie.
-Powiedz
mi wszystko, co ci leży na sercu – powiedział. Pierwszy raz tego dnia się
uśmiechnęłam.
-Trochę
tego jest – przyznałam. – Naprawdę uważasz, że powinnam się pogodzić z Czarnym
Panem?
-Chciałbym,
żeby tak było – odpowiedział. – On też nie jest taki, jak zawsze.
Zachichotałam.
-Co,
wścieka się? – spytałam.
-Jest
raczej skwaszony.
Wybuchnęliśmy
śmiechem, ale po chwili musieliśmy się pohamować, bo taki hałas mógłby ściągnąć
tu jakieś leśne dziwadła albo nawet centaury.
-A co z
Draconem? – zapytał Barty. Uśmiech zniknął z mojej twarzy, a ja spuściłam
głowę.
-Boję się,
że to koniec – mruknęłam. – Ciągle się kłócimy… nie ma nawet powodu.
-Jeśli to
ci przyniesie ulgę, może i lepiej, że tak jest – rzekł Barty.
-Ty zawsze
musisz mówić zagadkami – zauważyłam i przestałam panować nad tym, co robię. Oplotłam
Barty’ego za szyję i pocałowałam go. Nie chciałam tego, wiedziałam, że to była
zdrada, ale teoretycznie Draco mógł to samo robić teraz z Pansy…
Zacisnęłam
ręce na jego szacie na plecach, nie chciałam, aby przestał mnie całować. Dodatkowo
odczuwałam też miłą satysfakcję, grając Draconowi na nosie.
-Skończę
znajomość z Malfoyem dla ciebie – powiedziałam, kiedy oderwałam się od niego na
krótki moment.
-Nie chcę,
żebyś robiła to dla mnie, Darkie – rzekł, ale nie dane mu było dokończyć. Musnęłam
ustami jego policzek. Zauważyłam, że z nim trzeba delikatnie, bo mogę go do
siebie zrazić.
Pogładziłam
go po włosach, a Barty objął mnie w talii i nasze usta ponownie się złączyły.
Dużo czasu potrzebowałam, żeby uświadomić sobie, że Draco Malfoy był pomyłką w
moim życiu.
Barty
puścił mnie i pochylił przede mną głowę.
-Proszę mi
wybaczyć, Drak Lady – wyjąkał i chwycił mnie za ręce. Zaśmiałam się cicho.
-Nic się
nie stało – rzekłam, wzruszona jego skruchą. Czarnego Pana nigdy nie byłoby
stać na coś takiego. Zawahałam się przez chwilę. – Zawsze cię kochałam, Barty.
Ten nadal
pochylał się przede mną.
-To wielki
zaszczyt dla mnie – mruknął.
Ujęłam
jego twarz w obie ręce i powiedziałam:
-Dlaczego
traktujesz mnie, jak jakąś cnotliwą damę? Przecież wiem, że jestem okropną…
Barty
zakrył mi usta dłonią.
-Ja cię za
taką nie uważam.
Uśmiechnęłam
się, chwyciłam jego dłoń i pocałowałam ją. Czarnemu Panu by się to nie
spodobało…
~*~*~*~*~*~
Ale się
rozpisałam… Dziś Halloween, moje ulubione święto xD Ten rozdział jest dobry,
nawet mi się podoba^^. Nawet się przemogłam i napisałam to dość udane
zakończenie xD No to do niedzieli.
Drugiego
dnia [był to piątek^^] doszły mnie słuchy, że nowym obrońcą Gryffindoru został
Ron Weasley. Przy śniadaniu zakrztusiłam się herbatą, jak poinformował mnie o
tym Montague.
-Ron?
Ronald Weasley jest obrońcą Gryfonów? – zdziwiłam się, wycierając resztkę
herbaty z szaty.
-Wiem,
gorzej wybrać nie mogli. Ale w końcu Gryfoni to sami zdrajcy i nieudacznicy,
więc nie ma się czemu dziwić – powiedział Wilhelm.
-Popatrz
lepiej na siebie. Wiesz o tym dopiero parę minut, a Rona wybrali kilka dni temu
– zadrwiła Sapphire, która dopiero co usiadła obok mnie.
Montague
wzruszył ramionami i odszedł. Kiedy już zniknął nam z oczu, parsknęłam
śmiechem.
-Obraziłaś
mojego kapitana, mogę wylecieć przez ciebie z drużyny – zauważyłam i też
wstałam. Nic więcej nie mówiąc, udałam się na pierwsze piętro na lekcję
numerologii.
Idąc
pustym korytarzem, zastanawiało mnie, dlaczego tak dawno nie dostałam żadnego
listu, ani nawet jakiejkolwiek wiadomości od Voldemorta. Ale w końcu, czego się
po nim spodziewać. Jest miły tylko wtedy, kiedy jestem mu potrzebna. Jeśli sam
sobie potrafi poradzić, mój los wcale go nie obchodzi. Przecież to Voldemort,
prawda?
-Sophie!
Wzdrygnęłam
się. Zorientowałam się, że zatrzymałam się tuż przed klasą numerologii, a z transu wyrwała mnie Hermiona.
Przywołałam
na twarz sztuczny uśmiech i poprawiłam sobie torbę na ramieniu.
-Dawno się
nie widziałyśmy – dodała Hermiona.
-Nie
miałam ostatnio czasu na nic, całe mnóstwo pracy domowej… rozumiesz –
mruknęłam.
Nie czułam
się zbyt pewnie w jej obecności. Może zdałam sobie sprawę, że nasza przyjaźń
nie ma sensu? Czystej krwi artystka przecież różni się wszystkim od szlamowatej
kujonki, do której tacy jak ja powinni czuć odrazę, a nawet wstręt. Owszem,
chciałam jakoś ratować tą znajomość, chciałam pokazać wszystkim, że status krwi
nie ma nic do rzeczy, ale jakoś to mi nie wychodziło…
-Ja też
prawie cały czas spędzam na nauce – powiedziała Hermiona. – Jeszcze robię na
drutach jakieś ubrania dla skrzatów. Idą mi coraz lepiej!
Jej
entuzjazm do robienia czapeczek dla skrzatów domowych wydał mi się wprost
złowieszczy. Jeśli ona uwolni wszystkie skrzaty domowe, kto będzie się zajmował
Hogwartem? Jeszcze by tego brakowało, żeby się dowaliła do moich małych
pomocników…
-A może ty
zapisałabyś się do stowarzyszenia WESZ? – Zaproponowała Hermiona.
Grupka
Krukonek z piątej klasy właśnie pojawiła się na horyzoncie. Zmierzały
najprawdopodobniej na lekcję numerologii, do której zostało jeszcze kilka
minut, które musiałam spędzić na rozmowie z Hermioną.
-Ja… ja
ostatnio nie mam za dużo czasu, żeby dziergać czapeczki dla skrzatów – zaczęłam
nieco kulawo. – No i popieram Rona. Ta wesz
nie ma zbyt dużego sensu, bo skrzaty kochają pracować! Wyobraź sobie, jakby
ktoś zabronił ci czytać swoje ukochane książki.
Drzwi
klasy otworzyły się i profesor Spetima Vector wskazała nam wejścia. Uczniowie
wtłoczyli się do środka, potykając się o swoje buty.
Lekcja
okazała się jednak niezbyt ciekawa, przynajmniej dla mnie, bo siedząca po mojej
prawej stronie Hermiona chłonęła każde słowo profesor Vector. Na koniec lekcji
nauczycielka zadała nam [jakby nam było mało] całkiem pracochłonną pracę
domową. Świetnie. Cały wieczór mam już z głowy.
-Lekcja
była wspaniała – skomentowała Hermiona, kiedy razem szłyśmy na lekcję runów.
-Tak, była
porywająca – burknęłam. Nadal byłam obrażona na nauczycielkę za tą pracę
domową. Na ten wieczór miałam inne plany, niż siedzenie nad książkami.
Lekcja
starożytnych runów nie była już tak tragiczna jak numerologia, bo profesor Babbling nie zadała nam nic do domu. Na zielarstwo
poszłam już w o wiele lepszym humorze. Do mnie i Hermiony dołączyła Sapphire.
-Cieszę
się, że już rozmawiacie ze sobą – zauważyła Sapphire.
Uniosłam
brwi w charakterystyczny dla mnie sposób.
-Przecież
nie byłyśmy skłócone – prychnęłam.
Przyszła
profesor Sprout i zaprowadziła uczniów piątej klasy do cieplarni. Po drodze
napotkałam bezczelne spojrzenie Dracona i jego cyniczny uśmiech. Pokazałam mu
język i odwróciłam się do niego plecami. To nie była odpowiednia metoda
rozwiązywania naszych małych sprzeczek, ale przynajmniej działała.
-Dziś
zajmiemy się jadowitymi tentakulami – oznajmiła profesor Sprout. – Dobierzcie
się w grupki pięcioosobowe i ustawcie się przy doniczkach.
Ja
i Sapphire stałyśmy obok jednej z doniczek, aż ktoś do nas podszedł. Tym kimś
był Draco Malfoy ze swoimi gorylami.
-To
ja już bym wolała pracować z Pansy – mruknęłam do Sapphire, a ona pokiwała w
milczeniu głowa i ubrała rękawice ochronne.
-Musicie
zebrać od nich jad – poinformowała wszystkich profesor Sprout. – Żeby uchronić
się przed mackami tentakuli, należy po prostu uderzyć ją tam, za tym liściem, sekatorem.
A teraz do roboty.
Machnęłam
różdżką i nasza jadowita tentakuli, która właśnie wymachiwała złowieszczo
mackami nad głową Sapphire, znieruchomiała.
-Zaprzęgają
nas do pracy, jak jakieś skrzaty domowe – wycedził Draco, kiedy z wyrazem
bezgranicznego obrzydzenia na twarzy wyciskał jad z jednej z macek tentakuli. –
Przecież w życiu nie będę dostarczał jadu tego paskudztwa do Świętego Munga.
-Myślisz
tylko o sobie – warknęłam. – Może nie ty będziesz pracował z roślinami, ale
kogoś innego to może interesować.
Malfoy
roześmiał się.
-Jeśli
masz na myśli Longbottoma… - zaczął, ale Sapphire wydała z siebie odgłos,
bardzo podobny do prychnięcia, przerywając w ten sposób szyderczą wypowiedź
Dracona:
-Czy
wy musicie się kłócić nawet na lekcjach, kiedy nad głowami macha nam mackami
jadowita tentakula?
-To
nie moja wina, że temu wielkiemu panu arystokracie nie podobają się lekcje? –
zapytałam z pretensją w głosie.
-Oczywiście,
zawsze moja wina – mruknął Malfoy z miną niesprawiedliwie obitego psa.
-Ja
nie czepiam się Neville’a! – zawołałam, strącając ze stołu sekator, który spadł
na stopę Goyle’a. Goryl zawył z bólu, a całe zamieszanie przy naszej doniczce
ściągnęło uwagę profesor Sprout.
-Co
wy tu wyprawiacie?! – krzyknęła.
-Nic,
pani profesor – powiedziała szybko Sapphire.
-Więc
nie gadać – rozkazała i odeszła od nas.
Spojrzałam
spode łba na Malfoya i wycedziłam:
-Przez
ciebie zawsze wpadam kłopoty.
Obrażona
do granic możliwości, machnęłam różdżką, a z każdej macki tentakuli wytrysnęła
stróżka żółtawego jadu i skierowała się do butelki. Chwyciłam ją i zaniosłam do
pani Sprout.
Po
lekcjach, nadal obrażona, usiałam w najbardziej ustronnym fotelu i zabrałam się
za pracę domową na numerologię.
Po
upływie pół godziny miałam dość. Nagle ktoś stanął nade mną i rzucił wysoki
cień na mój pergamin. Podniosłam powoli głowę i ujrzałam Malfoya. Gniew
natychmiast wystąpił na moją twarz.
-Nie
widzisz, że jestem akurat zajęta? – warknęłam.
-Chciałem
cię przeprosić – powiedział krótko Draco. Roześmiałam się szyderczo.
-Proszę,
proszę – wycedziłam z mściwą satysfakcją. – Jeden podobny do drugiego! Najpierw
się na mnie wydrze, później przychodzi skruszony i przeprasza.
Podeszłam
do niego bardzo blisko.
-A
wiesz, co ja ci na to odpowiem? – wysyczałam i szturchnęłam go palcem w pierś.
– Wypchaj się.
Złość
tak uderzyła mi do głowy, że przestałam zwracać uwagę na przerażoną grupkę
pierwszoroczniaków, którym, jako prefekt, powinnam dawać dobry przykład.
-Sophie,
ja tylko cię chciałem… - zaczął Draco, całkowicie zbity z tropu.
-Wsadź
sobie te przeprosiny w dupę – warknęłam.
-Ej!
Panuj nad słownictwem! – zawołał Malfoy. On też przestawał panować nad swoimi
nerwami.
-Uważaj
lepiej, od kogo mówisz! – odkrzyknęłam. – Wystarczy jedna moja skarga do…
Nie
dokończyłam zdania, bo Malfoy ryknął:
-MILCZ!
Zamilkłam.
Z resztą nie tylko ja. W pokoju wspólnym zrobiło się całkiem cicho. Wszystkie
oczy zwrócone były w naszym kierunku. Zmrużyłam oczy ze złości, chwyciłam swoje
rzeczy i syknęłam na odchodnym:
-Jak
sobie życzysz, panie Draco.
I wyszłam
z salonu Ślizgonów, kierując się do sypialni dziewczyn. Zatrzasnęłam za sobą
drzwi i rzuciłam torbę i książki na swoje łóżko. Każda normalna dziewczyna po
takiej ostrej kłótni z chłopakiem ryczała w poduszkę. Ale nie ja. Ogólnie
bardzo rzadko płakałam. Prawie nigdy. Usiadłam tylko na brzegu swojego łóżka i
utkwiłam wzrok w dłoniach, które zacisnęłam ze złości w pięści.
-Poniżenie…
obraza… to koniec – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Teraz nie
mogłam już zwrócić się do nikogo. Sapphire jak zwykle tylko mnie pocieszy, Bes
od dawna odradzała mi ten związek w tak młodym wieku [jak dla niej]. Voldemort
odpada. On zawsze życzył nam rozstania. Uważał, że ktoś taki jak ja nie
powinien wiązać się z synem sługi. No i wuj jest obecnie na mnie obrażony.
Mogłabym
poradzić się Spirydiona, ale to jeszcze gówniarz, nie zna się na życiu…
Nagle
doznałam olśnienia. Barty! Barty nie miał nic przeciwko mnie i Draconowi. I nie
gniewa się na mnie.
Chwyciłam
pióro, butelkę atramentu, kawałek pergaminu i zagwizdałam cicho. Flagro
najwyraźniej śpi… Strzeliłam palcami. Zero reakcji.
Jeszcze
bardziej wyprowadzona z równowagi, otworzyłam kopniakiem drzwi i minęłam
Sapphire, która stała niedaleko nich. Przeszłam jak burza przez salon, pośród
towarzyszących mi spojrzeń poszeptujących uczniów i wypadłam na zewnątrz. W
lochu było znacznie ciemniej niż w pokoju wspólnym Ślizgonów. Na kamiennych
ścianach płonęły słabym światłem pochodnie.
Byłam już
w połowie drogi do drzwi wejściowych, kiedy usłyszałam za sobą coraz głośniejsze
kroki i dopadła mnie Sapphire.
-Co ty
robisz? Jeśli Umbridge cię złapie… - wydyszała.
-Złapie
mnie, jeśli się nie zamkniesz – wysyczałam. – Idę wysłać list. Do Barty’ego.
Tylko on może mi pomóc… Nie przerywaj mi! Wąchacza nie mam zamiaru nawet o tym
zajściu informować. Nie chcę, żeby znów się pojawił w kominku.
-Był w
komin… - zaczęła Sapphire, ale znów jej przerwałam:
-Nie mam
czasu. Niedługo wrócę.
Uwolniłam
ramię z uścisku przyjaciółki i opuściłam zamek. Przemknęłam przez błonia jak
cień i wbiegłam schodami do sowiarni. Od razu spostrzegłam Flagro. Siedział
pomiędzy dwoma szarymi puszczykami na jednej z najwyższych żerdzi z głową
ukrytą pod skrzydłem.
Zagwizdałam
z całej siły, aż większość sów się obudziło. Flagro leniwie otworzył czarne
oczka i potrząsnął majestatycznie głową.
-Wstawaj,
mam dla ciebie zadanie – zawołałam, a feniks sfrunął z góry i wylądował na
parapecie. Ja sama usiadłam pod ścianą i naskrobałam po ciemku kilka zdań do
Barty’ego.
Kochany Barty
Dawno się nie widzieliśmy, mam rację? Piszę
do Ciebie, ponieważ mam poważny kłopot i nie mam się do kogo zwrócić. Jestem
niestety otoczona samymi nieudacznikami, łącznie z Czarnym Panem. Przejdę więc
od razu do rzeczy. Dziś pożarłam się zdrowo z Draconem Malfoyem. I nie tylko z
nim. Ostatnio z każdym się kłócę. Powód jest Ci chyba znany, w końcu Czarny Pan
bardzo Cię ceni. Oczekuję, że jakoś poradzisz mi, co z tym kłopotem mam zrobić.
Sophie
Zapieczętowałam
kopertę i podałam ją Flagro, który chwycił ją do dziobka i spojrzał na mnie z
wyrzutem.
-Wybacz
mi, Flagruś, ale to nie jest mój najlepszy dzień – powiedziałam przepraszającym
tonem. Feniks potrząsnął głową na znak, że mnie rozumie i wyleciał przez okno.
-Tylko nie
wracaj bez odpowiedzi! – zawołałam za nim. Patrzyłam jeszcze przez chwilę, jak
oddala się w ciemność. Gdy zniknął mi z oczu, rozejrzałam się dookoła. Musiałam
już wracać do pokoju wspólnego… Okręciłam się jeszcze wokół własnej osi i
opuściłam sowiarnię.
W salonie
Ślizgonów wszystko najwyraźniej wróciło do normy. Ślizgoni nie są z tych,
którzy przejmują się długo czyjąś kłótnią, czy inną głupotą, tak, jak Gryfoni.
Przeszłam
jednak dla bezpieczeństwa, szybkim krokiem przez pokój wspólny, unikając
spojrzenia każdego i wpadłam do sypialni dziewczyn, gdzie czekała na mnie
Sapphire.
-Wyjaśnij
mi wszystko – zażądała. Westchnęłam ciężko, poszukując w kufrze piżamy.
-Jutro się
wszystko wyjaśni – odpowiedziałam. – Powinno się wyjaśnić.
Jeśli
tylko Barty mi odpisze. No, spróbowałby nie udzielić mi dobrej rady…
#*#*#*#*#
Z tego
rozdziału jestem naprawdę dumna. Może nie było za dużo akcji, ale za to opisów
powinno wam wystarczyć xD Nie zanudzam xD
W
następnym tygodniu nauczyciele zaczęli brać bardzo poważnie zbliżające się
SUMY. Zadawali nam tyle pracy domowej, że ledwo wyrabiałam z nauką, nie mówiąc
już o czasie, którego wcale nie poświęcałam ani Draconowi ani nikomu innemu.
-Jutro o
16:00 sprawdzian quidditcha – od nauki regułek transmutacji oderwał mnie
Montague, kapitan drużyny Ślizgonów. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego
lekko nieprzytomnym spojrzeniem.
-Niech ci
będzie. Jeśli tylko Umbridge nie zada nam pracy domowej, bo będę musiała wkuwać
cały wieczór – odpowiedziałam.
-Nie
moglibyśmy stracić tak świetnego gracza – zauważył Montague.
-Schlebiasz
mi – rzekłam. – Ale na piątym roku są SUMY, a jeśli chcę dobrze je zdać, muszę
się uczyć już od dziś. Nie chcę mieć potem zaległości. Tobie chyba na tym nie
zależło, Wilhelmie.
Zatrzasnęłam
książkę do transmutacji i opuściłam dormitorium Ślizgonów. Udałam się do
biblioteki, aby oddać pożyczone kilka dni temu książki. Na korytarzy na drugim
piętrze natknęłam się na profesor Umbridge. Posłałam jej ironiczny uśmiech i
potrząsnęłam włosami na znak pogardy.
Oddałam
książki i wróciłam do dormitorium. Było już dość późno [no, jeśli godzinę 20:00
można nazwać późną porą], więc zabrałam się za szkic nieśmiałka dla profesor
Grubby-Plank. Naprawdę jej nie znosiłam. Owszem, była o wiele lepszą
nauczycielką od Hagrida, ale była też bardzo irytująca. No i paliła fajkę.
*
Drugiego
dnia czekała mnie przed sprawdzianem quidditcha męka z Umbridge [podkreślam, że
był to czwartek drugiego tygodnia w Hogwarcie], numerologia, starożytne runy i
dwie godziny zaklęć.
Na lekcji
Umbridge dalej czytaliśmy te głupie podręczniki.
-Proszę
schować różdżki i nie rozmawiać – poinformowała nas na wejściu pani profesor,
jakby nie była świadoma, że nikt nie pofatygował się, żeby różdżki wyciągnąć.
Musiałam
się powstrzymać, żeby znowu nie wyjechać Landrynie jakimś tekstem i nie dostać
następnego szlabanu. To sprowokowałoby Voldemorta, żeby po raz kolejny dał mi
na coś szlaban i wysłał mi wyjca, albo osobiście przyleciał do Hogwartu i dał
mi w skórę.
Kiedy
lekcje się kończyły, napisałam coś na starożytne runy, chwyciłam miotłę i
pobiegłam na boisko quidditcha. Na sprawdzian przybyło dość dużo ludzi,
zaczynając od pierwszoroczniaków, zakończywszy na dumnych 7-klasistach.
Stanęłam w
grupce, która zdawała na szukających i zaczęłam obserwować. Po trzech godzinach
udręki, Montague ustalił skład nowej drużyny. On, Draco Malfoy i Adrian Pucey
byli ścigającymi, Crabbe i Goyle pałkarzami, Marcus Flint obrońcą, a ja
szukającym.
-Dziwi
mnie tylko, dlaczego Spirytus się nie zgłosił – powiedziałam do Sapphire, kiedy
wracałyśmy do zamku, brnąc przez błoto [właśnie rozpadał się deszcz].
-Może tak
się ciebie boi, że nie chce grać z tobą w jednej drużynie – mruknęła Sapphire.
Roześmiałam się.
-A co ja
mu mogę zrobić? Znam go przecież i wiem, że dobrze gra w quidditcha –
odpowiedziałam.
Więcej już
nic nie mówiłyśmy. Lało tak mocno, że co jakiś czas któraś z nas potykała się o
kamienie, opryskując drugą błotem.
Kiedy
wróciłyśmy do pokoju wspólnego Ślizgonów, nikomu z kandydatów nie chciało się
już nic robić.
Powoli
salon zaczął pustoszeć, a ja nie ruszałam się z miejsca, przeglądając jakąś
książkę.
Kiedy
około godziny 22:00 pokój całkowicie opustoszał, rozległo się ciche pyknięcie w
kominku. Zerknęłam w ogień i aż podskoczyłam.
-Syriuszu!
– syknęłam, zerkając w stronę drzwi do pokoju chłopców. – Ryzykujesz,
pojawiając się w kominku Ślizgonów! Jakby cię ktoś zobaczył, to…
-Musiałem
się z Toba zobaczyć – przerwał mi spokojnie Wąchacz. – Nie odbierasz lusterka.
Zabrzmiało
to bardzo dziwnie w jego ustach.
-Nie mam
ostatnio czasu na nic – wyjaśniłam. – Nie mam czasu na to, żeby nawet wysłać ci
sowę. Mówię ci, nauczyciele wariują na punkcie SUMÓW.
-To
normalne, ale przygotuj się na więcej – odrzekł Syriusz. – Słyszałem, że twój
brat jest w Slytherinie. Ten Spirydion…
-No tak –
przyznałam. – Ale Spirytus jest normalny. Przynajmniej nie jest taki, jak moi
rodzice.
Spuściłam
głowę i zainteresowałam się nagle swoim paznokciem.
-Odwiedzisz
mnie w Święta? – zapytał po chwili Syriusz. – Cholernie pusto w tym domu.
-Oczywiście,
że tak – odpowiedziałam. – Przecież nie spędzisz Bożego Narodzenia samotnie,
prawda?
Syriusz
wybuchnął śmiechem.
-A gdzie
to TWOJE wyznanie?
Oblałam
się rumieńcem, który wydał się jeszcze ciemniejszy przez buzujący w kominku
ogień.
-Kwestię
wiary zostawmy w spokoju, dobrze? – powiedziałam rozbawionym tonem.
-Jak tam w
szkole? – spytał Syriusz.
-To nie
jest już ten sam Hogwart – odrzekłam. – Umbridge jest okropna. Już zarobiłam u
niej szlaban i…
Odwróciłam
wzrok. Nie uśmiechało mi się opowiadać Syriuszowi o wyjcu. I tak już najadłam
się wystarczająco dużo wstydu.
-I? –
Naciskał Black.
-I…
dostałam opieprz od… ehm… Voldemorta
– powiedziałam.
Syriusz
ponownie wybuchnął śmiechem.
-Przysłał
ci WYCJA? – zapytał.
-Tak,
przysłał mi wyjca – przyznałam i opowiedziałam mu wszystko, co zaszło tego
pamiętnego dnia.
-Jeszcze
nigdy mnie tak ktoś nie upokorzył od dnia, kiedy Draco nazwał mnie… -
zakończyłam, ale Syriusz przerwał mi z poważną miną:
-Draco?
Przewróciłam
oczami.
-Draco
Malfoy – dodałam.
Syriusz
spochmurniał.
-Nadal z
nim jesteś, tak? – zapytał z groźną miną.
-Tak, nic
się nie zmieniło – odpowiedziałam.
-On cię
tylko wykorzysta. Nie pamiętasz, co kiedyś…
Prychnęłam
i zerwałam się z podłogi, na której klęczałam. Zaczęłam się przechadzać przed
kominkiem i nerwowo okręcać sobie kosmyki włosów dookoła palca.
-Zrozum w
końcu, że mu wybaczyłam. To była jedyna chwila mojej słabości. Ale nie ciesz
się – wycedziłam. – Kocham go i to się nie zmieni.
Usiadłam
na kanapie przed kominkiem i wbiłam groźne spojrzenie w zmieszaną twarz
Syriusza.
-Dobrze
więc – po chwili milczenie przerwał głos Blacka. – Rozumiem cię, chciałem tylko
wiedzieć.
Uniosłam
brwi.
-Daj
spokój, wiem przecież, że Bes sama by się mnie o to nie zapytała – prychnęłam.
– Kazała ci to powiedzieć. Wszystko. A teraz ty pójdziesz do niej i jak
grzeczny piesek, zdradzisz jej to.
Syriusz
roześmiał się i zniknął w płomieniach.
Teraz
mogłam już spokojnie pomyśleć. Te słowa, które powiedziałam do Syriusza były
jak najbardziej prawdziwe. Kochałam Dracona, ale to nie mogło stanąć mi na
drodze do wielkości. Voldemort zawsze powtarzał, że miłość jest słabością
zwykłych śmiertelników, a sam mnie pokochał. Przynajmniej mam taką nadzieję...
*******
Ugh… to
była prawdziwa tragedia. Mało opisów, dużo dialogów… Przepraszam, ale
kompletnie nie miałam dziś weny. Wydaje mi się, że trochę ubarwiłam rozdział tą
rozmową Sophie z Syriuszem, ale i tak odcinek jest niemiłosiernie krótki.
Następnym razem bardziej się postaram xD
Rano
obudziłam się [o dziwo] pierwsza z dziewczyn z mojego dormitorium. Chwyciłam
torbę i opuściłam sypialnię. W salonie nikogo nie było. Nikogo, oprócz
Spirytusa.
Chciałam
przejść niezauważona, ale mój brat zawołał za mną:
-Sophie!
Odwróciłam
się. Stałam przez chwilę, wiercąc się w miejscu i błądząc wzrokiem po pokoju
wspólnym.
-O co
chodzi? – zapytałam rozdrażnionym tonem. – Bardzo się spieszę. Ja w
przeciwieństwie do ciebie nie mam nieograniczonej ilości czasu.
-Chcę ci
tylko powiedzieć, że nie jestem taki jak mama i tata – rzekł chłodno Spirydion.
– Tylko tyle.
I odwrócił
się do mnie plecami.
-Zaraz
zaraz – mruknęłam i usiadłam na fotelu naprzeciw niego. – Więc jaki jesteś?!
Nie popierasz Ministerstwa Magii. Więc jesteś zwolennikiem Czarnego Pana, tak?
-Nie. Nie
jestem ani za Knotem, ani za Voldemortem – odpowiedział Spirytus, nadal nie
patrząc mi w oczy.
Syknęłam.
-Myślałam,
że matka zabroniła ci używać imienia Czarnego Pana. Myślałam, że masz szacunek
do swojego wuja – mruknęłam, siląc się na spokój. Spirydion po raz pierwszy
spojrzał na mnie z nieukrywanym przerażeniem.
-Co
powiedziałaś? – zapytał.
-Słyszałeś.
Powiedziałam, że nie masz szacunku do swojego wuja – powtórzyłam. – Co, mamusia
i tatuś nie powiedzieli ci, że jesteś jego siostrzeńcem? Tak, Czarny Pan to
brat naszej matki. Nie wiedziałeś?
Drwienie z
niego sprawiało mi większą przyjemność, niż sprzeciwianie się Umbridge.
-Dlaczego
mi nie powiedzieli? – mruknął Spirydion bardziej do siebie niż do mnie.
-Powiem
ci, dlaczego – odrzekłam z dumą. – Ponieważ uważa, że to hańba dla rodziny. I
myli się. Ród Serpensów jeszcze nigdy nie został tak bardzo wywyższony ponad
wszystkie inne rody. Czarny Pan to prawdziwe szczęście dla nas.
Sama nie
mogłam uwierzyć, że te słowa wypływały z moich ust. Przecież niedawno ostro się
pożarłam z Voldemortem, a teraz mówię o nim mojemu bratu, jak o jakimś wielkim
władcy.
-On nie
jest taki. Jest pozbawiony skrupułów. To zdrajca – prychnął Spirydion.
-Słuchaj
więcej tych swoich rodziców, a to ty wyjdziesz na zdrajcę krwi – warknęłam. –
Idę na śniadanie, chociaż po raz pierwszy się nie spóźnię.
Wstałam i
zostawiłam brata w salonie Ślizgonów. Byłam wściekła sama na siebie, że
stawałam w obronie dobrego mienia Czarnego Pana. Nie zasługiwał na to.
W Wielkiej
Sali uczniowie już powoli schodzili się na śniadanie. Wypatrzyłam Harry’ego
przy stole Gryfonów i podeszłam do niego.
-Jak tak
szlaban u Umbridge? – zapytałam. Harry skrzywił się mimowolnie.
-Kazała mi
przepisywać – odpowiedział.
-Wiem, co
kazała ci zrobić, mnie nie oszukasz – prychnęłam. – Kazała ci pisać własną
krwią to głupie „Nie będę opowiadać kłamstw”.
Chwyciłam
jego prawą dłoń i przyjrzałam się białawej bliźnie, układającą się w słowa Nie będę opowiadać kłamstw.
-Ona jest
chora, powinieneś się poskarżyć McGonagall – powiedziałam i jednym machnięciem
różdżki sprawiłam, że blizna zniknęła.
-Nie chcę
jej dawać satysfakcji – mruknął z ponurą miną Harry.
-Jak
chcesz. Ale ja powiem Severusowi przy najbliższej okazji – oświadczyłam i
poszłam do swojego stołu, by usiąść obok Sapphire, która dopiero co nadeszła.
Około 8:00
pod koniec śniadania, przyleciała sowia poczta. Wypatrzyłam wśród szarawej masy
ptaków rudą uchatkę Ghostów, która zatoczyła koło nad stołem Ślizgonów i
usiadła mi na ramieniu. Wyrwałam jej list z dzioba i rozerwałam kopertę. List
był krótki, pisany jakby w pośpiechu:
Kochana Sophie,
Jak tam w Hogwarcie? Victor pisał mi
wczoraj o Waszej nowej nauczycielce obrony przed czarną magią. Za żadne skarby
nie poddawajcie się tej tyranii Umbridge! Ona jest naprawdę okropna, będzie
próbować Was sobie podporządkować, a to by było najgorsze. Chyba mi odbiło, ale
buntujcie się przeciw tej kobiecie!
Bes
Nie mogłam
oczom uwierzyć, czytając list od matki. Przecież Bes nigdy nie pozwalała nam
łamać szkolnych regulaminów, kazała nam zachowywać się jak aniołki…
-Sophie,
czy to nie Flagro? – z zamyśleń wyrwał mnie zdziwiony głos Sapphire.
Poderwałam
głowę i zobaczyłam na końcu wlatujących przez okno sów, ognistego feniksa.
Zatoczył koło nad stołem Ślizgonów i rzucił mi na pusty talerz purpurową
kopertę. Odsunęłam się w panice do tyłu na krześle, obserwując, jak koperta
zaczyna płonąć.
-Sophie
dostała wyjca! - zawołała z uciechą
Pansy, która siedziała kilka miejsc dalej ode mnie. Najbliżej siedzący
uczniowie ryknęli śmiechem. Chwyciłam kopertę, ale ta eksplodowała mi w ręce i
po sali potoczył się rozwścieczony, piskliwy głos mojego kochanego wuja:
-JAK
MOGŁAŚ DOSTAĆ SZLABAN?! TO HAŃBA DLA NASZEJ RODZINY! NIGDY SIĘ TEGO PO TOBIE
NIE SPODZIEWAŁEM! JESTEM KOMPLETNIE WKURZONY! JESZCZE NIGDY NIKT MNIE TAK NIE
UPOKORZYŁ! NIE OBCHODZI MNIE, CZY BRONIŁAŚ MOJEGO HONORU, CZY NIE! ZA KARĘ
DOSTAJESZ U MNIE SZLABAN NA WSZYSTKO DO KOŃCA ROKU! I ODCINAM CI KIESZONKOWE!
Na podłogę
opadły ostatnie popioły z wyjca Voldemorta. Przez chwilę nadal byłam w szoku.
Patrzyłam z przerażeniem w to miejsce, w którym eksplodowała purpurowa koperta.
Ja go upokorzyłam? To on narobił mi wsi na oczach całej szkoły! Jestem już
skończona!
Chwilę
później, kiedy wszyscy zaczęli poszeptywać, z Wielkiej Sali wyprowadziła mnie
równie zszokowana Sapphire.
-Facet ma
mocny głos – mruknęła, kiedy usiadłyśmy przed klasą zaklęć, oczekując
rozpoczęcia się lekcji.
-Mocny
głos? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – To było… Szafir, on narobił mi wstydu
przed całą szkołą! Dobrze, że Rita tego nie słyszała… Sophie Serpens, zwykle
wzorowa uczennica, dostaje wyjca od wuja za otrzymanie szlabanu od pani
profesor Dolores Umbridge… Miałaby o czym pisać…
-Właśnie…
zastanawiałam się, dlaczego ostatnio Rita nikogo nie krytykuje – zauważyła
Sapphire. – A ostatnio tyle się działo… Mogłaby zjechać Harry’ego za te ponoć
bujdy o powrocie Czarnego Pana…
-Nawet mi
o nim nie przypominaj, bo mi się niedobrze robi – syknęłam. – A Rita już długo
niczego nie napisze, moja w tym głowa.
Tego dnia
zrobiło się zadziwiająco głośno na temat mojego wyjca. Jak zawsze z resztą,
kiedy ktoś dostawał płonącą, purpurową kopertę od kogoś bliskiego.
Najdziwniejsza była reakcja Spirydiona. Wieczorem, kiedy kończyłam opisywać
swój sen na wróżbiarstwo, stanął naprzeciwko mnie i odezwał się:
-Wierzę
ci.
Przerwałam
pisanie i spojrzałam na niego znad do połowy zapisanego pergaminu.
-Wierzę
ci, że on jest twoim… naszym… - powtórzył. Uśmiechnęłam się cierpko.
-No dobra,
może to nie do końca taka chwała dla naszej rodziny, że Voldzio do nie należy –
mruknęłam.
-I odetnie
ci kieszonkowe – zauważył Spirytus, siadając na krześle, tuż obok sterty
książek.
-Przeżyję
– odpowiedziałam krótko. – Gorzej jest z jego nastrojem. Jak się obrazi, to
gniewa się bardzo długo.
Westchnęłam
i powróciłam do pisania. Opisywałam właśnie szczegółowo, jak śniła mi się, że
jadłam owsiankę w gabinecie Dumbledore’a.
-Interesujący
sen – odezwał się ponownie Spirydion, który odczytywał do góry nogami moją
pracę domową.
-Bardzo
się ciebie czepia ta Umbridge? – zapytałam.
Spirydion
nie zdążył odpowiedzieć, bo nadszedł Draco i usiadł obok mnie.
-Nie
szkoda ci czasu na wróżbiarstwo? – spytał.
-Nie chcę
potem siedzieć po nocach – wyjaśniłam. – Draco przestań… muszę to skończyć…
Spirydion
zacisnął wargi, kiedy Draco pocałował mnie w policzek i objął ramieniem.
-No to
dobranoc – powiedział Malfoy i odszedł.
-Dlaczego
pozwalasz mu, żeby… - zaczął Spirytus.
-Dlatego,
że go kocham. I nie wiem, do prawdy, skąd u ciebie taka braterska troska –
przerwałam mu i postawiłam kropkę, kończącą moją pracę domową. Wepchnęłam
wszystkie książki do torby i dodałam:
-Jak
będziesz w moim wieku, mały, to zrozumiesz.
Pomachałam
mu i poszłam do dormitorium dziewczyn.
>*<
Na drugi
dzień już nie miałam takiego szczęścia, jak poprzedniego dnia, bo spóźniłam się
na śniadanie jakieś 5 minut. Ogólne zainteresowanie Wujcem trochę zmalało, choć
wiele osób zatrzymywało mnie na korytarzach i drwiło z nadopiekuńczości tego kogoś, lub pytało, kto wysyła mi takie
wybuchowe listy.
-To moja
sprawa, od kogo dostałam wyjca – warknęłam, kiedy po raz któryś zapytała mnie
tak Pansy przed klasą zaklęć.
McGonagall
wpuściła nas do klasy. Mieliśmy sprawić, że nasze ślimaki znikną. Ja, nadal
wnerwiona na Parkinson, machnęłam różdżką tak entuzjastycznie, że zniknęła cała
ławka, wraz z moją ręką. Zaklęłam pod nosem i naprawiłam szkodę, pomstując w
duszy Voldemorta i ten jego cholerny żywot. Po co on w ogóle pojawił się w moim
życiu, tego to ja nie wiem…
>*<*>*<*>*<*>*<*>*<
Rozdział
krótki, choć ja nie mogę się do niczego przyczepić xD Już dalej nie ględzę xD
Ale mam pytanko. Chcecie, żeby Volduś był dalej skłócony z Sophie, czy wolicie
tzw. „stare dobre małżeństwo”? xD
Profesor
Umbridge zakasłała kilkakrotnie i powiedziała swoim przesadnie słodkim tonem:
-Proszę
otworzyć podręczniki Teorii magicznej
obrony na stronie trzeciej i przeczytać pierwszy rozdział zatytułowany
„Uwagi dla początkujących”.
Rozległ
się szum, charakterystyczny dla otwieranych książek. Po chwili cała klasa
pogrążyła się w ciszy. To całe milczenie aż mi dźwięczało w uszach. Postanowiłam,
na złość nauczycielce, nie czytać tego cholernie nudnego rozdziału. Wbiłam
wzrok w pierwszą literę tekstu i pogrążyłam się w myślach. Po co mi właściwie
obrona przed czarną magią? Sama przed sobą się chyba bronić nie będę…
-O co
chodzi, panno Granger? –ciszę przerwał znienawidzony przeze mnie głos Umbridge,
która wstała właśnie od swojego biurka i utkwiła swoje żabie oczy w Hermionie.
– Chciałaś zapytać o coś, co dotyczy tego rozdziału?
-To nie
dotyczy rozdziału – odpowiedziała Miona.
-Teraz
czytamy – oznajmiła Umbridge, uśmiechając się złośliwie. – Jeśli masz jakieś
pytanie, możesz mi je zadać pod koniec lekcji.
-Ale mam
pytanie dotyczące celów nauczania – oświadczyła Hermiona. – Tam nie ma nic o
użyciu zaklęć obronnych.
Teraz już
nikt nie czytał, a przynajmniej nie udawał, że czyta ten głupi podręcznik.
Wszystkie oczy utkwione były w Hermionie.
-O użyciu
zaklęć obronnych? – powtórzyła profesor Umbridge z lekkim niedowierzaniem. –
Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której uczniowie wymachują sobie różdżkami na
mojej lekcji. Czyżbyś spodziewała się, że ktoś cię tu zaatakuje?
Złość
eksplodowała we mnie, a ja nawet nie wiedziałam z jakiego powodu. Wściekłość na
cały świat kipiała we mnie. Umbridge aż tak mnie nie wnerwiła!
Ropucha
ciągnęła dalej:
-Będziecie
się uczyć o zaklęciach w całkowicie bezpieczny, pozbawiony ryzyka sposób…
-Ale co
nam to da? – odezwał się nagle Harry. – Jak ktoś nas zaatakuje, to nie będziemy
umieli się bronić!
-Uczniowie
mają podnosić rękę na moich lekcjach, panie Potter – warknęła Umbridge, zła, że
ktoś jej przerwał.
Nagle, na
lewym przedramieniu poczułam ból, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyłam w całej
swojej karierze Śmierciożercy. Przecież Voldemort nie może nagle mnie wezwać w
środku lekcji!
Umbridge
znów przemawiała podniesionym głosem:
-Wmawiano
wam, że owy czarnoksiężnik powrócił zza grobu. Ale to nie jest prawda!
-To jest
prawdą, widziałem go, walczyłem z nim! – zawołał Harry.
-Szlaban,
panie Potter! – zapiszczała ropucha, wytrzeszczając małe oczka z uciechy.
-A według
pani, Cedrik Diggory zmarł na własne życzenie? – zadrwił, niezrażony tym
wszystkim Harry.
-Cedrik
Diggory zmarł w skutek nieszczęśliwego przypadku – odpowiedziała chłodno
Umbridge, porzucając swój słodki ton.
Całkowicie
straciłam nad sobą panowanie. Złość opanowała mój umysł. Ale nie była to moja
złość.
-To było
morderstwo! – zawołałam, czując, jak Mroczny Znak piecze mnie coraz bardziej. –
Zabił go Voldemort. Na oczach Harry’ego! Na MOICH oczach! I może pani
przestanie w końcu wierzyć swojemu ukochanemu Knocikowi i zechce się pani
dowiedzieć jak było naprawdę!
-Pani też
przyjdzie do mojego gabinetu – oznajmiła cicho Umbridge, uśmiechając się
jeszcze szerzej. – Podejdź tu, Potter. Pani też, jeśli łaska.
Wstałam w
miejsca, odrzucając krzesło. Harry uczynił to samo. Umbridge wyciągnęła z
biurka dwie różowe karteczki i napisała coś na nich.
-Zanieście
to swoim opiekunom – rozkazała i dała nam ciasno zwinięte kawałki różowego
pergaminu. Wyrwałam jej jeden z ręki i opuściłam klasę, trzaskając drzwiami.
Dotarłam
do lochów i załomotałam w drzwi do gabinetu Snape’a. Cisza. Znów zapukałam.
Nikt mi nie odpowiedział. Kopniakiem otworzyłam drzwi, czując w sobie jeszcze
większą złość.
Snape
siedział za biurkiem i pisał coś zawzięcie.
-A
odpowiedzieć to nie łaska? – warknęłam i rzuciłam mu przed nos list od
Umbridge.
-Byłem
trochę zajęty – odpowiedział Severus, przerywając pisanie. – Co to?
-Liścik od
szanownej profesor Umbridge – prychnęłam z niesmakiem. Snape przeczytał list i
odrzucił go od siebie, z wyrazem pogardy na twarzy.
-To
prawda? – zapytał.
-Co ma być
prawdą?
-Krzyczałaś
na Umbridge – powiedział Snape, zerkając na kawałek różowego pergaminu.
-Tak, i
dobrze mi z tym – odpowiedziałam z honorem.
-Przedstawiałaś
jej fałszywe informacje, dotyczące powrotu Czarnego Pana?
-Nie. Baba
mnie wnerwiła, więc jej wywaliłam, co mi leży na sercu – wycedziłam, zaciskając
zęby. Ból stawał się nie do zniesienia.
-Masz do
niej przyjść dziś wieczorem – powiedział Snape. – Ale jeśli chcesz, mogę…
-Nie –
przerwałam mu stanowczo. – Nie chcę dać jej satysfakcji. A teraz wybacz mi,
Severusie, muszę na chwilę opuścić Hogwart… Ważna sprawa, naprawdę…
Nie
czekając na jego odpowiedź, deportowałam się ze szkoły. To właśnie był atut
moich nadprzyrodzonych mocy skillmaga. Mogłam teleportować się gdzie chciałam i
skąd chciałam, nie zważając na zabezpieczenia.
Pojawiłam
się w komnacie Voldemorta.
-Mogę
wiedzieć, dlaczego wzywasz mnie Do siebie w połowie lekcji z Umbridge? –
warknęłam.
Voldemort
nie odpowiedział. Odwrócił się do mnie twarzą, na której malowała się
bezgraniczna złość.
-Przez
Malfoya – wycedził. – Powiedział mi, że dziennik, który mu powierzyłem, został
zniszczony.
-I to jest
ten powód? – zapytałam.
-W tym
dzienniku była cząstka mojej duszy – powiedział zadziwiająco spokojnym tonem,
po czym ryknął ze złości.
-Gdzie
jest Lucjusz? – spytałam.
-Dopiero
co kazałem mu wyjść – odpowiedział. Popchnęłam go na jego tron i wysyczałam:
-Jeśli coś
mu zrobiłeś, pożałujesz tego. To ojciec Dracona i nie pozwolę, żeby…
-To ja tu
jestem poszkodowany – przerwał mi Voldemort.
-Biedny
Tom, Harry Potter zniszczył mu dziennik i teraz Tomuś poszedł się poskarżyć
Sophie – zadrwiłam.
-Nie mów
tak do mnie – warknął Czarny Pan. Wzięłam zamach i wymierzyłam mu siarczysty
policzek, który poniósł się echem po komnacie.
-Dlaczego
ja też czuję twoją złość? – warknęłam.
-Dlatego,
że sobie tego zażyczyłem – odpowiedział. Zaśmiałam się bezczelnie.
-Nie
wiesz, dlaczego tak się dzieje – oświadczyłam. – Ale ja to wiem. Czuję tak
dlatego, bo to ja mam przekazywać Potterowi to, co chcesz, żeby zobaczył.
Jestem od ciebie mądrzejsza, prawda?
Voldemort
nie odpowiedział, tylko wstał, zrzucając mnie z kolan.
-Może
trochę grzeczniej, co? – warknęłam. – Moja stopa już tutaj więcej nie postanie.
Życzę niepowodzenia.
Wstałam z
podłogi i deportowałam się do szkoły, jeszcze bardziej wściekła, niż przed
chwilą.
Od razu
poszłam do salonu Ślizgonów, gdzie napadła na mnie Sapphire.
-To było
niezłe – powiedziała.
-Taak,
fajnie – mruknęłam. – A teraz wybacz, bo jestem zmęczona, a wieczorem czeka mnie
szlaban u ropuchy.
Rozległ
się trzask i pojawił się Flagro z listem w dziobie. Wyrwałam mu list i
rozerwałam kopertę.
-Oczywiście
– prychnęłam i wrzuciłam list do kominka. – On zawsze taki jest. Najpierw się
na mnie wydrze, a potem przeprasza.
Wyciągnęłam
z torby kawałek pergaminu, stuknęłam w niego różdżką i przeczytałam, co napisałam:
Teraz nie mogę wrócić, mam szlaban u
Umbridge. Jeśli ci coś nie odpowiada, Twój problem.
Sophie
-Leć do
Toma najwolniej jak potrafisz – powiedziałam do Flagro i dałam mu list. Flagro
spłonął.
-Nie zrób
głupstwa, Syriusz jest przecież… - zaczęła Sapphire.
-Spokojna
głowa, Czarny Pan nic nie zrobi bez mojej wyraźnej zgody – przerwałam jej. – No
to ja idę do Umbridge, chcę mieć to z głowy.
Zarzuciłam
torbę na ramię i opuściłam salon. Poszłam do gabinetu Umbridge, wyobrażając
sobie z satysfakcją minę Voldemorta, kiedy przeczyta mój list.
Zapukałam
i weszłam do gabinetu. Kiedy stanęłam u progu, zamurowało mnie. Ściany gabinetu
Umbridge pomalowane były na różowo, a każdą ich możliwą powierzchnię pokrywały
ozdobne talerze z paskudnymi kotami. Biurko przykryte było kwiecistą serwetę,
na szafkach stały suszone kwiaty… Prawdziwa tragedia.
-Dzień
dobry, panno Serpens – odezwała się Umbridge. Z początku nie widziałam, skąd
ten głos pochodził, ale po chwili zorientowałam się, że Umbridge siedzi za
biurkiem, tyle że jej kwiecista sukienka zlewała się z całym gabinetem.
Otrząsnęłam
się z lekkiego szoku i zamknęłam za sobą drzwi.
-Siadaj –
dodała Umbridge, wskazując na mały stolik, stojący w kącie.
Usiadłam i
utkwiłam oczy w nauczycielce, która przypatrywała się mi przez chwilę.
Zamrugałam i ropucha drgnęła, jakby obudziła się z transu. Jej fałszywy uśmiech
zniknął na moment. Uwielbiam to robić…
-Dziś
sobie troszkę popiszemy – odezwała się.
-Profesor
Snape powiedział mi, że szlaban mam tylko ten wieczór – odpowiedziałam, również
przesłodzonym tonem, uśmiechając się jadowicie.
-Ah, tak,
oczywiście – rzekła Umbridge i podała mi kawałek pergaminu i pióro z niezwykle
ostrym końcem. Od razu je poznałam.
-Co mam
napisać, pani profesor? – zapytałam, uśmiechając się jeszcze szerzej.
-Chcę,
żebyś napisała… Nie będę opowiadać
kłamstw – powiedziała. Wyszczerzyłam zęby i dodałam:
-Traci
pani czas, każąc mi pisać tym piórem, wie pani?
Pochyliłam
się na kartkę i napisałam: Nie będę
opowiadać kłamstw.
Na kartce
pojawiły się czerwone litery, ale zaraz zniknęły. Przerwałam pisanie,
obserwując z satysfakcją minę Umbridge.
-Pisz
dalej – warknęła i usiadła z groźną miną przy swoim biurku.
Gdyby nie
towarzystwo Umbridge, wieczór upłynął mi całkiem miło, pomstując w myślach
ropuchę. Około 19:00 opuściłam jej gabinet, ciesząc się z życia. Nawet
Voldemort i Umbridge razem wzięci nie mogli mi dziś popsuć humoru.
*>*>*>*>*>*
Do tego
rozdziału nie mam zastrzeżeń. No, z wyjątkiem jednego. Musiałam wcisnąć tu
Voldka, bo będzie to potrzebne w następnym odcinku, który na pewno będzie
dobry. Dziś optymistyczne nastawienie. Pozdrawiam. xD
Profesor
McGonagall zaczęła wywoływać pierwszoroczniaków, którzy, jeden po drugim,
zostali przydzielani do poszczególnych domów. Kiedy doszła do litery G, moja
uwaga zwiększyła się.
-Ghost,
Rip – powiedziała McGonagall, a z tłumu pierwszoroczniaków wystąpił całkiem
blady na twarzy Rip. Usiadł na stołku, założył Tiarę na głowę, a po chwili…
-GRYFFINDOR!
Rozległy
się brawa, a ja wstałam i zagwizdałam na palcach.
Jako drugi
wyszedł Spajk. On nie był blady, ale bladozielony na twarzy. Usiadł na stołku,
a Tiara zawołała:
-GRYFFINDOR!
Spajk, z
uczuciem ulgi, usiadł przy stole Gryfonów, podczas oklasków i moich gwizdów.
Później
nie zwracałam za bardzo uwagi na to, co dziej się w Wielkiej Sali. Obawiałam
się przydziału mojego brata. Z jednej strony chciałam, żeby trafił do mojego
domu, lecz z drugiej strony wolałam, żeby wcale nie przyjeżdżał do Hogwartu. Po
kilku minutach, McGonagall zawołała:
-Serpens,
Spirydion.
Utkwiłam
wzrok w czarnowłosym, bladym i dumnym pierwszoroczniaku, który właśnie usiadł
na stołku i włożył Tiarę na głowę. Przez chwilę, w Wielkiej Sali zrobiło się
całkiem cicho, aż stary kapelusz krzyknął:
-SLYTHERIN!
Rozległy
się oklaski, a ja zagwizdałam niezbyt entuzjastycznie. Spirydion usiadł kilka
miejsc dalej ode mnie, z miną, wyrażającą ponurą satysfakcję.
Przez
resztę Ceremonii Przydziału biłam się z myślami. Spirydion to przecież mój
brat. Powinnam być dumna, że trafił do tak szlachetnego domu, jakim jest
Slytherin. Ale ta radość jakoś nie przychodziła mi z łatwością.
-Miło, że
twój brat jest w naszym domu – powiedziała do mnie Sapphire, kiedy na stołku
siedziała właśnie Termińska, Iwona.
-Czy ja
wiem? – mruknęłam. – Teraz Spirytus będzie mógł donosić moim… rodzicom o tym,
co robię.
-Kto? –
zdziwił się Draco, który najwyraźniej przysłuchiwał się naszej rozmowie.
-Spirydion.
Tak jakoś go wszyscy zdrabniają. Moja matka zawsze była wybredna, jeśli chodzi
o nadawanie imion – odpowiedziałam.
-Mówisz o
twoich rodzicach, jak o jakiejś mafii – odezwała się znowu Sapphire. – A o
Spirydionie jak o supertajnym szpiegu.
Roześmiałam
się mimowolnie, a mój śmiech utonął w uczniach, oklaskujących Iwonę, która
zmierzała już do stołu Krukonów.
-Nie znasz
ich – prychnęłam. – Oni są wściekli, bo Czarny Pan nie pozwolił im mnie
wychowywać. Z resztą, na początku sami mnie nie chcieli. Teraz zależy im tylko
na mojej kasie.
-Nie mów
tak – odpowiedziała Sapphire. – Na pewno cię…
-Kochają?
Daj spokój. Nie mam zamiaru nikomu się z tego zwierzać, bo, jakbyś nie
zauważyła, to u Ghostów żyje mi się całkiem nieźle – warknęłam, dając jej do
zrozumienia, że to koniec rozmowy.
Gdy ostatnia
osoba dostała już swój przydział, Dumbledore ogłosił rozpoczęcie uczty.
Jedząc
[nawet nie wiedząc co], zerkałam na brata. On też na mnie zerkał, ale jakoś nie
mogłam się przemódl, żeby spojrzeć mu prosto w oczy.
Kiedy
uczta zakończyła się, większość uczniów chciało już wracać do dormitoriów, ale
Dumbledore powstał. Powiedział o paru zakazach, nakazach, itp. Już kończył
mówić, że wstęp do Zakazanego Lasu jest zabroniony, ale ktoś mu przerwał:
-Yhm, yhm.
Wszyscy
zaczęli rozglądać się po sali, poszukując źródła owego odgłosu. Nagle, każdemu
przeszło zmęczenie. Nikt jeszcze nie odważył się przerwać dyrektorowi. Ale to
udawane pokasływanie powtórzyło się. Tym razem jego właścicielka powstała.
-Czy ta
różowa landryna nie może się pohamować? – szepnęłam ze złością do Sapphire.
Umbridge
podeszła do Dumbledore’a, który, nie wiedzieć czemu, skłonił się lekko,
udzielając jej głosu.
-Dziękuję,
dyrektorze – powiedziała przesłodzonym głosem ropucha. – Cieszę się ogromnie,
że mogę ponownie odwiedzić mury Hogwartu.
Dolores
najwyraźniej przymierzała się do wygłoszenia tak zwanego „kazania”. Oj, Bes,
masz konkurentkę w tej dziedzinie…
-Ministerstwo
Magii uważa, że edukacja młodych czarownic i czarodziejów ma wyjątkowe
znaczenie. Każdy dyrektor z pewnością wniósł coś nowego w te historyczne mury –
ciągnęła Umbridge. Po krótkiej pauzie Znów zaczęła: - A więc doskonalmy, co da
się doskonalić. Lecz skończmy z praktykami, które zaciemniają tylko nasze
umysły!
Zaśmiała
się okropnie, dając do zrozumienia, że skończyła. Dumbledore zaklaskał, a w
jego ślady poszła cała szkoła. Ehm, kazanie nie było tak porywające, jak
kazanie Voldemorta, ale dawało do myślenia.
-Co cię
tak wnerwiło? – zapytała Sapphire, kiedy kilka minut później opuszczaliśmy
Wielką Salę.
-A to, że
Ministerstwo ingeruje w sprawy Hogwartu – odwarknęłam i zaczęłam nawoływać
pierwszoroczniaków. Pokazałam im, gdzie w lochach znajduje się dormitorium,
gdzie ich łóżka i wnerwiona poszłam do sypialni dziewczyn. Pansy, Celestyna i
Emma. Wszystkie trzy spojrzały w stronę drzwi, kiedy ja i Sapphire weszłyśmy do
środka. Mogę się założyć, że właśnie rozmawiały o mnie. Dowód? Ich miny mówiły
same za siebie.
Opadłam na
swoje łóżko i zaczęłam grzebać w swoim kufrze, w poszukiwaniu koszuli nocnej. Moja
ręka natrafiła na coś zimnego i płaskiego. Pogrzebałam nieco głębiej i
wyciągnęłam z kufra zdjęcie w srebrnej oprawie. Serce podskoczyło mi do gardła.
Skąd w moim kufrze znalazła się fotka przedstawiająca mnie i mojego ukochanego
wujaszka?
-Sop, co
tam masz? – zapytała Sapphire i zajrzała mi przez ramię. Sekundę później
wciągnęła ze świstem powietrze. – Skąd to się u ciebie wzięło?! Myślałam, że
nie masz…
-Owszem,
mam – jęknęłam. – Ale myślałam, że zostało w Dziurze na biurku!
Wcisnęłam
zdjęcie z powrotem do kufra i spojrzałam na Pansy, która miała już na sobie
wściekle różową koszulę nocną. Nagle przypomniała mi się Umbridge poczułam, jak złość uderza mi do głowy. Przez
tą wredną ropuchę i tego jej kochanego Knocika Czarny Pan nie może się ujawnić.
Wyciągnęłam
zdjęcie i z hukiem postawiłam je na mojej nocnej szafce.
-Co ci…? –
zapytała Sapphire.
-Zaraz
mnie krew zaleje – wycedziłam i wznowiłam poszukiwania piżamy. – Jestem
sentymentalna i żadna stara ropucha tego nie zmieni.
Nie, nie
powinnam się tak przejmować jakimś wrednym babsztylem. W końcu… Złość piękności
szkodzi…
#*#
Na drugi
dzień, zaraz po śniadaniu, Snape wręczył mi plany zajęć.
-Rozdaj to
pierwszorocznym, jeśli łaska – powiedział na odchodnym.
-A gdzie
magiczne słowo? – prychnęłam, bardzo niezadowolona.
-Proszę
łaskawą panią o rozdanie tych świstków kotom z pierwszej klasy – powiedział i
odszedł. Za jego plecami wykrzywiłam się mu złośliwie i podjęłam to okropne
zadanie. W sumie to nic trudnego rozdać pierwszoroczniakom plany zajęć. Nie dla
mnie, przynajmniej tego roku. Musiałam osobiście spotkać się ze Spirytusem.
Jego zostawiłam sobie na sam koniec. Podeszłam do niego i wcisnęłam mu do rąk
kawałek pergaminu. Już zabierałam się do odejścia na pierwszą lekcję historii
magii, kiedy Spirydion zawołał za mną:
-Hej,
Sophie! Wróć na chwilę!
Wnerwiona,
odwróciłam się.
-Jestem
prefektem i za wulgarne zachowanie mogę ci odjąć punkty, Spirytus – wycedziłam.
-Dlaczego
tak niegrzecznie?
-Bo mnie
ktoś wkurza!
-Mama
chce, żebyś wróciła – powiedział bez ogródek Spirydion.
-Tak, a ja
chcę gwiazdkę z nieba – warknęłam. – Czarny Pan nie bez powodu znalazł m i nową
rodzinę. Jestem mu za to wdzięczna.
-Ale
jednak żałujesz, że życie ci się trochę pogmatwało – stwierdził.
Jego
zdolność do zrozumienia rzeczy o wiele poważniejszych zawsze mnie porażała. Hehe,
ma to po mnie.
-Tak, może
i żałuję. A matka i ojciec chcą odebrać mi cały mój majątek – prychnęłam,
mrużąc oczy. – Czarnemu Panu na pewno by się to nie…
-Mnie nie
oszukasz – przerwał mi brat. – To on panuje nad twoim złotem.
Zamurowało
mnie. Skąd on o tym wie?
Otrząsnęłam
się jednak szybko z szoku i skłamałam:
-Nie
prawda. Kasa jest moja i tylko ja nad nią panuję. Voldemort ma swoją. A teraz
bywaj, spieszę się na lekcję z Binnsem.
Odwróciłam
się i wbiegłam po schodach na pierwsze piętro, gdzie była klasa historii magii.
Później
odbyły się 2 godziny eliksirów ze Snape’em, wróżbiarstwo i obrona przed czarną
magią.
-Chodzisz
jak struta, co się stało? – zapytała mnie Sapphire, kiedy czekaliśmy wszyscy na
Umbridge przed jej klasą.
-Nic. –
mruknęłam. – Spirytus wie, że sama nie panuję nad swoją kasą. Wie, że to
Voldemort wszystkim rozporządza.
-O tym nie
wiedziałam – odpowiedziała Sapphire.
-No wiesz,
nie każdemu się spowiadam z tego, kto włada moją kasą. Ale wiem już, kto mi się
będzie musiał to zrobić.
Nadeszła
Umbridge. Miała na sobie ten sam okropny sweter i przesłodzony, jadowity
uśmiech. Wpuściła nas do klasy i sama usiadła na biurkiem. Ciekawa jestem, jak
zareaguje na mój złośliwy żarcik…
*#*#*#*#*#*
Notka
raczej taka sobie. Początki roku szkolnego nie są zazwyczaj interesujące. I
przerwałam w takim dziwnym momencie. Rozdział też trochę krótki. Nie jestem w
pełni zadowolona, ale postaram się następnym razem xD Pozdrawiam.