Obudziły mnie promienie słońca łaskocząc przyjemnie twarz.
Idealnie. W sercu czułam rozpierającą mnie radość i, mimo że nie spałam tej
nocy zbyt długo, czułam się bardzo wypoczęta. To, co zdarzyło się kilka godzin
wcześniej, było niczym piękny sen, lecz wiedziałam, że mogę się spokojnie
obudzić, gdyż to wszystko stało się naprawdę. Natychmiast usiadłam na łóżku, a
promienie porannego słońca oślepiły mnie, musiałam więc osłonić oczy dłonią. Spodziewałam
się ujrzeć wykwintnie wyposażone wnętrze jednej z komnat w rezydencji Czarnego
Pana, lecz wciąż znajdowałam się w ponurym pokoju pośród niezbyt wygodnych
poduszek, otoczona ulatniającą się wonią dalekich krajów, którą przyniósł ze
sobą Armand.
Serce załomotało mi
niespokojnie w piersi, a ja poczułam się tak, jakbym stanęła na fałszywym
stopniu hogwardzkich schodów. Ale… ale przecież było zupełnie inaczej! To
wszystko nie tak…! Rozglądałam się dookoła nieprzytomnym wzrokiem, a radość
wyciekała ze mnie niczym powietrze z przekłutego balona. Po prostu nie mogłam
uwierzyć w to, co widzę. Z całych sił wytężałam swój zmysł powonienia, lecz nie
wyczułam żadnych znajomych zapachów pochodzących z domu Czarnego Pana. Musiałam
się pogodzić z myślą, że był to tylko sen.
Odetchnęłam raz jeszcze,
aby przywrócić sercu normalny rytm i wtedy to usłyszałam:
- Ale ty jesteś naiwna. To się po prostu w głowie nie mieści.
Srebrzysty, dźwięczny
niczym małe, złote dzwoneczki śmiech wypełnił całkowicie moje uszy. Claudia
siedziała na odsuniętym krześle, na którym wcześniej spoczął Armand i machała
beztrosko nóżkami obleczonymi w kremowe pończochy. Jej sukienka była krótka i
groteskowo falbaniasta, blada, jak jej chłodna, pełna buzia. Tak dawno jej nie
widziałam, że już prawie zapomniałam, jak wygląda. Poczułam pustkę w sercu.
Mimo że się zjawiła, uczyniła to tylko dlatego, aby się ze mnie ponabijać. Jednak
w tej jednej sprawie miała rację. Byłam głupia, że uwierzyłam w to, co mi się
przyśniło. Rozłożyłam tylko bezradnie ręce i westchnęłam:
- I co mam ci powiedzieć?
To prawda.
Wydęłam lekko usta i
zaczęłam się ubierać. Pokój wyglądał dokładnie tak, jak wczoraj. Żadnych śladów
po Lordzie Voldemorcie, który okazał się być tylko niezwykle realistycznym
snem.
- Ale wiesz, nie wszystko jest takie, jak ci się wydaje, a Czarny Pan nie
zawsze był tak… „miękki” jak teraz – dodała, a jej głos stał się nagle
łagodniejszy.
Parsknęłam tylko śmiechem.
- Jaki by nie był, nie
zjawił się – stwierdziłam, wiążąc włosy w koński ogon. – Nie mogę dłużej się
łudzić. Lepiej będzie, jeśli nauczę się żyć bez niego i… i bez Barty’ego. Mam
rodzinę, która mi pomoże.
Uśmiechnęłam się blado i
opuściłam pokój.
Jacques od dawna już nie spał. Był po śniadaniu i właśnie
wietrzył salon. Wszystkie okna były pootwierane na oścież, delikatne firanki
lekko falowały, a meble idealnie odkurzono. Trochę mnie to wszystko zaskoczyło,
ale postanowiłam pominąć te wielkie porządki w swoim pytaniu:
- Dzień dobry! Jak ci się
spało?
Jacques opuścił różdżkę,
mówiąc:
- Świetnie, jak zwykle
zresztą. Mam dla ciebie list, na pewno się ucieszysz.
Pobiegł do kuchni z
szerokim uśmiechem na ustach, a ja zanim. Na kredensie leżała koperta
zaopatrzona moim imieniem i nazwiskiem. Natychmiast poznałam pismo, więc
rozkleiłam ją jednym ruchem i wydobyłam drżącymi palcami niewielką kartkę
papieru. Serce biło mi tak głośno, że słyszałam jego rytm, a wzrok miałam
błędny. Wstrzymałam oddech, gdy zaczynałam czytać:
Moja kochana,
Nie wiem, jak mam zacząć.
Już się wiele razy przymierzałem, by do Ciebie napisać, ale przecież to, co
najważniejsze już wiesz. Kocham Cię i tęsknię każdego dnia coraz bardziej.
Po tym, jak odeszłaś, nic
już nie jest takie, jak wcześniej. Nawet dla Czarnego Pana. On również się
zmieniło, mimo że próbuje to ukryć. Z początku bałem się cokolwiek wspominać,
ale nie mogę już sobie znaleźć bez Ciebie miejsca. Jeżeli nie masz mi za złe
tego potwornego tchórzostwa… Spotkaj się ze mną. Nie wiem, gdy teraz mieszkasz,
ale mam nadzieję, że sowa Cię znajdzie.
Odpisz, jeśli odczytasz
ten list.
Barty
Z rozchylonymi w niemym
okrzyku wargami wciąż i wciąż odczytywałam te niedbale, pospiesznie nakreślone
zdania, a myśli wyciekały mi z głowy niczym woda z rozbitego naczynia.
- I co?
Uniosła wzrok na Jacquesa i
przełknęłam ślinę.
- To Barty. Chce się
spotkać – odparłam krótko. Nie miałam pojęcia, na co patrzeć. W głowie miałam
mętlik.
- A ty tego chcesz?
Też pytanie. Oczywiście, że
tak! Kiedy tylko ujrzałam znajome pismo narzeczonego, moje serce krzyknęło z
radości, a ja chciałam lecieć prosto do niego. Tak naprawdę nie minęło wcale aż
tak dużo czasu od naszego ostatniego spotkania, jednak tęsknota wzmagała się z
dnia na dzień coraz mocniej. Teraz bardziej, niż normalnie brakowało mi jego
ciepłych, ludzkich ramion, świeżego, bijącego serca i po prostu jego samego.
Był niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju, nie byłabym tą samą osobą, którą
jestem teraz, gdybym go nie spotkała.
- Jeśli byłaby tylko taka
możliwość…
Przycisnęłam list do
piersi. Jedyne, o czym teraz myślałam, to spotkanie z Bartemiuszem. Całe moje
ciało i duch aż rwały się ku niemu, lecz wiedziałam, że musimy to inaczej
rozegrać. Potajemnie. Tak, jak dawniej, kiedy Czarny Pan był nam przeciwny.
Teraz musiałam jak najprędzej wysłać odpowiedź.
Patrzyłam, jak sowa z listem do Croucha znika na tle
świecącego mocno majowego słońca. Potworny zawód, który spotkał mnie rano,
został wyparty przez palącą nadzieję. Po prostu nie mogłam lecieć. I choć
dzieliła nas mniejsza odległość, niż sam Bartemiusz myślał, każda minuta
dłużyła się przeraźliwie. Próbowałam znaleźć sobie jakieś zajęcie, ba, nawet
usiłowałam pomóc Jacquesowi w wielkich porządkach, ale ni potrafiłam się na
niczym skupić. Wciąż kręciłam się niespokojnie i zerkałam przez okno, choć
wiedziałam, że dzięki temu sowa szybciej do mnie nie dotrze. Zaczęłam się
obawiać, że mimo oczywistych chęci Barty’ego, nie dojdzie do żadnego spotkania.
Mimo moich
obaw, sowa przyniosła mi upragnioną wiadomość jeszcze tego samego dnia.
Popołudniowe słońce grzało mocno, kiedy ptak wleciał przez otwarte okno w
salonie i upuścił ciasno zwinięty rulonik prosto na mój podołek. Z bijącym
mocno sercem rozprostowałam kawałek karteczki i przeczytałam możliwie jak
najprędzej:
Nawet nie wiesz, jaką
radością napełnia mnie wieść o Twoim przebaczeniu. Nie mogę już dłużej czekać.
Proszę, spotkajmy tak szybko, jak się tylko da. Proponuję dzisiejszy wieczór,
godzina dziewiętnasta? Przyjdź pod dom rodzinny Syriusza, to chyba teraz
najbardziej neutralne miejsce.
Czekam z niecierpliwością,
moja kochana.
Barty
Moja pierś falowała szybko
i nierównomiernie, a palce biegały po ładnych, acz w pośpiechu pisanych
słowach. W moim liście do Croucha nie wspomniałam o miejscu, w którym obecnie
przebywałam. Na wszelki wypadek, gdyby moja wiadomość trafiła w jakieś
niepowołane ręce. A teraz… Teraz mieliśmy się spotkać.
- Jakieś ciekawe nowiny? –
Zapytał Jacques, wchodząc spacerowym krokiem do salonu.
- O siódmej wychodzę –
poinformowałam go, chowając liścik do kieszeni. – Barty przyjdzie. Trochę się
boję tego spotkania, bo tak naprawdę nie wiem, co mi powie. Widzę, że za mną
tęskni, ale Czarny Pan… Jeśli on ustanowi jakieś prawo, nie ma możliwości go
złamać.
Westchnęłam zrezygnowana i
rzuciłam wujowi smutne spojrzenie. Czułam się podle. Oddałabym wszystko, żeby
sen, w który tak mocno wierzyłam, okazał się być prawdą. To rozwiązałoby
niemalże wszystkie moje problemy. Po raz kolejny zostałam brutalnie sprowadzona
na ziemię i zdałam sobie sprawę, że poza łaską Lorda Voldemorta jestem niczym.
Z niecierpliwością oczekiwałam godziny dziewiętnastej.
Słońce pięknie zachodziło, kreśląc na niebie pomarańczowe i złote kręgi,
promienie zaś zalewały krwawo delikatne chmurki, za którymi za moment miały
zniknąć. Prawie biegłam na spotkanie z ukochanym. Nie mogłam uwierzyć, że za
chwilę go zobaczę. Chwilami nawet myślałam, że te listy od Croucha również były
snem, a w momencie, kiedy zatrzymam się pod domem Syriusza, nie zastanę nikogo.
Jednak los zaoszczędził mi
już dzisiaj zawodu. Do kamienicy Blacków zostało mi jeszcze sporo kroków, lecz
już z daleka rozpoznałam samotną, odzianą w czerń postać. W piersiach zaparło
mi dech, a ja puściłam się pędem chodnikiem z wyszczerbionej w wieku miejscach
kostki. Rzuciłam mu się w objęcia, a on poderwał mnie w powietrze. Przylgnęliśmy
do siebie, jakbyśmy nie widzieli się całymi miesiącami. Nie mogłam uwierzyć, że
to się działo, moje serce waliło tak, jakby chciało wyskoczyć mi z piersi, nie
wiedziałam, czy z wysiłku, czy z radości. Nie czułam niczego poza jego silnym
uściskiem. Świat się zatrzymał i zupełnie nic już się nie liczyło.
- Byłam przekonana, że nie
przyjdziesz – wyznałam drżącym głosem.
- Myślisz, że mógłbym się
nie zjawić? Przez te wszystkie dni myślałem tylko o tobie, nie mogłem spać,
normalnie funkcjonować…
Zalał się łzami, choć
próbował to dyskretnie przede mną ukryć. Ja również nie mogłam się powstrzymać.
Przepełniała mnie mieszanina radości i goryczy, złości na Czarnego Pana i
desperacji, aby wszystko znów było tak, jak dawniej.
Barty postawił mnie, choć
wciąż z całych sił ściskał moje dłonie. W ogóle się nie zmienił Był piękny i
trochę roztrzęsiony, jak zwykle. Teraz, kiedy czułam jego ciepło, widziałam
jego twarz, która wciąż nawiedzała mnie w snach, otaczał mnie jego zapach, nie
miałam pojęcia, jak mogłam przetrwać bez niego tyle czasu.
- Mieszkam u Jacquesa –
poinformowałam go, gdy ruszyliśmy powoli w kierunku centrum. Wiedziałam, że
mugolski świat był w obecnej sytuacji dla nas o wiele bezpieczniejszy. – Ale
nie mam kontaktu z nikim z Zakonu. Wiesz coś? Nie mam pojęcia, co się dzieje,
ta bezradność jest nie do zniesienia…
Spojrzałam na niego
błagalnym wzrokiem, ale jego wyraz twarzy nie mógł mi zbyt wiele, jakby on sam
był w takiej samej sytuacji, jak ja.
- Sophie, nie wiem, co się
dzieje, ale obawiam się, że Czarny Pan chyba nie mówi mi wszystkiego – odparł,
a jego błękitne, ładne oczy przyćmiła mgiełka smutku.
Dopiero teraz uświadomiłam
sobie, że to, co się wydarzyło między mną a Voldemortem miało też negatywny
wpływ na stosunki Barty’ego i mego wuja.
- Przepraszam, to moja wina
– westchnęłam, wlepiając wzrok we własne stopy. – Powinnam to załatwić z wujem,
nie możesz cierpieć przez nasze konflikty, to ciebie w ogóle nie dotyczy.
Bartemiusz mocniej ścisnął
moją dłoń.
- Nie rozmawiajmy o tym,
tylko chodźmy coś zjeść.
Po kolacji w małym, mugolskim barze mlecznym wynajęliśmy
pokoik w średniej jakości hotelu, który stał w bardzo niegościnnej okolicy
bloków zamieszkanych przez… po prostu przez mugolską patologię. Wszędzie
sterczały jakieś podejrzane typy, które łypały podejrzliwie i wyzywająco na
pozostałych, ubogich i zmęczonych codziennością mieszkańców, a towarzyszące im
niewiasty bardziej przypominały mężczyzn z tymi swoimi mysimi włosami,
wygolonymi bokami głowy, odziane w przybrudzone mocno dresy i z fajkami w
zębach. Przerażające i smutne zarazem.
Byłam przyzwyczajona do
luksusów, lecz tym razem rozsądniej było porzucić przyzwyczajenia i poszukać
hotelu taniego i umiarkowanie obskurnego. To nie miało najmniejszego znaczenia,
jeśli ceną była noc z Bartym. To było warte największych poświęceń.
Leżeliśmy w dwuosobowym, choć wąskim łóżku całkowicie nadzy,
przykryci tylko cienką, sztuczną kołderką w pstrokate wzorki, a Crouch gładził
w milczeniu moje włosy. Pokój, którym nam przydzielono, miał okno wychodzące
bezpiecznie na niewielkie, wylane betonem podwórko, na którym stały dwa
wielkie, plastikowe śmietniki. Poza wątpliwej jakości dwudrzwiową szafą i
okrągłym stolikiem w pomieszczeniu nie było nic więcej. Jedne drzwi prowadziły
na długi, opustoszały korytarz, drugie zaś – do maleńkiej łazienki z
prysznicem, pod którym później ujrzałam drewniane krzesło, które chyba powinno
stać przy stole w sypialni. Ściany były tu nagie, pociągnięte dokładnie białą
farbą, podłogę zaś wyłożono szarą wykładziną. Ot, zwyczajny motelik z
identycznymi, ubogimi pokoikami. Wydawał mi się jednak przepięknym, wykwintnym
pałacem, ponieważ mogłam tutaj ukryć się razem z Bartym i spędzić kilka
najpiękniejszych godzin.
Zachwycałam się jego
ciepłym, żywym ciałem, do którego tuliłam twarz i pochłaniałam ludzki zapach
jego skóry, poddawałam się hipnotyzującej mocy lazurowych tęczówek, z których
biła tylko czysta miłość do mnie.
Zmrok zapadł łagodnie, wypędzając na aksamitne, czarne niebo
tysiące gwiazd. Słońce schowało się już całkowicie, ustępując miejsca srebrnemu
księżycowi. Kiedy kładłam się wczoraj spać, nie przypuszczałam,, że następną
noc spędzę u boku ukochanego.
- Jacques nie będzie się o
ciebie martwił? – Głos Barty’ego wyrwał mnie z otchłani myśli, która mnie
pochłonęła.
- Wie, że miałam się z tobą
spotkać – mruknęłam. – O mnie się nie martw. Czarny Pan musi się chyba
zainteresować twoim zniknięciem.
- Jeśli będzie trzeba,
wszystko mu powiem – odparł stanowczo. – Sophie, co z nami będzie?
Westchnęłam ciężko, a w oku
zakręciła mi się łza, którą dyskretnie otarłam wierzchem dłoni. Bardzo bałam
się tego pytania, na które musiałam w końcu odpowiedzieć.
- Będziemy musieli to jakoś
przetrwać.
~*~
Udało mi się dzisiaj wyrobić z rozdziałem, choć na PF wciąż
posta nie ma i najprawdopodobniej pojawi się on dopiero w ten piątek. Większość
z Was chyba ma już za sobą pierwszy dzień szkoły, cóż, jest czas przyjemności i
czas cierpienia. Ja mam wakacje jeszcze przez miesiąc, więc… Datę rozdziału
wybrałam bardzo dokładnie, ponieważ chciałam opublikować go w siedemdziesiątą
piątą rocznicę wybuchu Drugiej Wojny Światowej. Pamiętajmy o tym wydarzeniu.
~Leanne
OdpowiedzUsuń1 września 2014 o 17:55
Nie wiem, jak inni.. ja zawsze pamiętam. może też przez to, że z zamiłowana jestem historyczką.. a może dlatego, że czuję się patriotką.
Cudownie, że opublikowałaś dziś rozdział, powiem Ci, że to jeden z najlepszych ostatnio opublikowanych przez Ciebie, Miałam nadzieję, że to jednak Czarny Pan nie był snem Sophie.. i zawiodłam się. niestety, jeszcze nie teraz, ale kiedyś na pewno, jestem tego przekonana, jest przecież rozsądną osobą. I nareszcie pojawił się Barty. szczerze mówiąc i tak jestem zawiedziona jego postawą, że dopiero teraz odważył się spotkać z Sophie, no ale… nikt nie jest idealny, ale lepiej późno niż wcale.
zazdroszczę Ci, że masz jeszcze wakacje, ja niestety jestem dziś tak zdołowana, że nic mi nie pomaga, a tym bardziej świadomość, że za 9 miesięcy matura… no cóż, muszę się w końcu wziąć do roboty ;)
życzę weny, kochana :) <3
1 września 2014 o 19:40
UsuńNie mogłam przecież tak łatwo ich pogodzić, w końcu powrót Dumbledore’a to nie byle co xD
No taaaak, ale po maturze masz za to najdłuższe wakacje, jakie będziesz miała! xD
~Leanne
Usuń2 września 2014 o 09:03
No to chuj, Voldek zabije Dumbla i nie ma problemu :D no wiem, chyba ze juz bede pracowac to dupa mi z takich wakacji -.-
2 września 2014 o 09:06
UsuńAle to zawsze jakaś zmiana xD Niekoniecznie nauka, a potem masz kasę *O*
A właśnie nie zabije Dumbledore’a, on mi tu będzie bardzo, bardzo potrzebny, ale do tego momentu to jeszcze duuużo czasu xD
~Aga ;)
OdpowiedzUsuń1 września 2014 o 22:06
Cytując klasyka „Tyle dobrego <3" XDD
Psujesz ludziom marzenia :< Miało już być tak pięknie, wszyscy się mieli pogodzić, a tu nie! Ale pojawiła się Claudia <3 Jej też dawno nie było i mi jej brakowało XD Claudia jest taką prawdziwą przyjaciółką, przychodzi i się śmieje xD I jest znowu Barty *-* Oczywiście jak to facetowi trochę mu to zajęło… Mam nadzieję, że Voldek nie stanie im na drodze. xD
2 września 2014 o 09:04
UsuńJestem klasykiem <3
Voldek to dopiero facet, jemu ogarnięcie całej sytuacji zajmuje jeszcze więcej, niż Barty'emu. Ale w końcu jest bardziej męski od swojego ukochanego sługi, przecież Barty się macał z Regulusem ;_;
~Tomione
OdpowiedzUsuń2 września 2014 o 11:10
Rozdział bardzo mi się podoba. I to dobrze, że wybrałaś taką datę, a nie inną. Czekałam z niecierpliwością na ten rozdział. I nie zawiodłam się. Teraz pozostaje mi czekać na kolejny i mieć nadzieję, że nastąpi to szybko.
Życzę bardzo dużo weny i pozdrawiam. :)
~Semirkowa
OdpowiedzUsuń10 września 2014 o 19:49
Hej :)))
I wreszcie jestem… xD
Barty?? Dopiero teraz przypomniał sobie o Sophie?? A gdzie on był wcześniej?? Powinien ją na rękach nosić xD haha :)) Cóż, dobrze, że w końcu Sophie się go doczekała…
Z drugiej strony…może ona nie powinna z nim być? Pasuje do Czarnego Pana…choć to jej wuj…ale to przecież jej nie przeszkadza, prawda? :)) hahah….
Po prostu wydaje mi sie, że Sophie i Czarny Pan to idealna para… no, chyba, że trafi się jakiś ”lepszy od Barty’ego. Tzn. bardziej taki mroczny… no nie wiem…jakiś wampir xD haha, ach ta moja wyobraźnia xDD
~Leanne
OdpowiedzUsuń18 września 2014 o 06:22
Widze, ze Cie ostatnio dlugo nie bylo.. kiedy nastepny rozdzial ? :D