Pozwól
mi spróbować jeszcze raz, niepewność mą wyleczyć…
Bezwładne, sztywne ciało stygło szybko wraz z wypływającymi z niego
szkarłatnymi, niemal czarnymi sokami. Nikt na to nie zareagował, przynajmniej
na początku. W na wpół przysłoniętych bladymi powiekami oczach igrały promienie
wschodzącego słońca, tak, że złote tęczówki wydawały się radować, wpatrzone
pusto w kamienne, szare sklepienie sali. Zarówno z rozchylonych ust, jak i oczu
ciekły wąskie stróżki krwi, które zaczęły powoli gęstnieć, mieszając się z
rozrzuconymi dookoła drobnej postaci czarnymi, splątanymi włosami.
…wyleczyć mi…
Barty wyciągnął powoli drżące ramiona, oddech miał płytki i szybki, a
wszystko bolało go niemiłosiernie. Nie mógł uwierzyć, że przeżył tę noc.
Spodziewał się, że on będzie leżał na tej posadzce zamiast Sophie i to ona
będzie opłakiwała jego śmierć. A teraz najpierw dotknął jej spękanych warg,
później wilgotnego od krwi miejsca na szacie, gdzie spodziewał się poczuć bicie
serca i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że jest naprawdę martwa. Trupia
bladość już zmieniła jej twarz w surową, pozbawioną wyrazu maskę. Mimo tego, że
brzydził się wszystkich innych zwłok, z którymi miał do czynienia, objął sztywne
ciało i położył na jego nieruchomej piersi głowę. Jego ochrypły, stłumiony
nieco szloch zmieszał się z jakimś zamieszaniem, które wybuchło gdzieś za ich
plecami. Jakaś pokryta sadzą, przerażona kobieta usiłowała się dostać do
zaklętego kręgu, gdzie klęczeli dwaj pochyleni mężczyźni, jednak powstrzymana
została przez ostatnich, ocalałych Śmierciożerców.
Panie mój, o Panie!
Chcę trochę czasu, bo czas leczy rany…
Bartemiusz przycisnął policzek do zimnej, odsłoniętej szyi, na której
dopiero teraz można było zobaczyć dwie małe, perłowo białe, połyskujące blizny
po ugryzieniu. Wysiłki Armanda poszły na marne! Wszystko zawiodło! Śmierć,
która miała dopaść ją osiem lat temu poczekała cierpliwie i zabrała teraz. Nie
było już nikogo, kto mógłby ot tak zaśpiewać i zmienić bieg historii. Nie było
tu nikogo, kto jednym ugryzieniem mógł cofnąć lodowaty, śmiertelny dotyk Boga. Tulił
to ciało, jakby chciał je ogrzać swoim ciepłem, ale to trochę za mało. Poczuł
gwałtowny przypływ palących, niesamowicie bolesnych wyrzutów sumienia, kiedy
sobie pomyślał, że gdyby zgodził się na wymianę krwi, Sophie żyłaby teraz,
ocalona przez magiczną krew. Zginęła tak naprawdę przez jego egoizm. Tak bardzo
chciał zadowolić swego Pana Boga i ofiarować mu swą duszę, a on w zamian za to
zabiera mu całe życie. Wraz z jednym strzałem srebra utracił wszystko. Poza
rozpaczą nie pozostało już w nim nic. Dementor pocałował jego wargi po raz
drugi.
Chciałbym zobaczyć, co dzieje się w mych
snach.
I nie, i nie chcę płakać, Panie mój…
Poczuł czyjeś kościste dłonie na swoich ramionach, które bez trudu,
lecz niespodziewanie delikatnie przyciągnęły go do równie zimnej, wychudzonej
piersi. Barty nie opierał się, tylko przylgnął do tej czarnej, nieruchomej
sylwetki, a łzy niczym gorące perły bez końca toczyły mu się po policzkach.
Byli razem niczym ojciec i syn, tak, jak Crouch od zawsze tego pragnął. Łączyło
ich teraz więcej, niż mogli sobie wyobrazić. Nienawiść do ojców, którzy
zdradzili… konieczność posiadania tego samego nazwiska… jedna kobieta… a teraz
śmierć, które, choć nie dotknęła ich bezpośrednio, wydarła z nich życie, choć
dopiero co je odzyskali. Każdy z nich płakał teraz w inny sposób.
Uczyć, bym był z kamienia… bym z kamienia
był…
Czarny Pan przyciskał do piersi głowę swego sługi i był to jedyny
moment, kiedy nie myślał o Bartemiuszu jak o swoim popleczniku. Teraz był jego
umiłowanym synem. Tak, jak tego pragnął ambitny młodzik. Jednak marzenia,
aspiracje… jakież miały znaczenia w obliczu tej tragedii? Czas jakby… przestał
płynąć. Wszystko trwało jak zamrożone, życie toczyło się tylko w tym zaklętym
kręgu, który stworzyła śmierć. Przez umysł Voldemorta przebiegła niczym strzał
myśl: co mu ze zwycięstwa, skoro i tak umrze? Co mu po życiu, skoro bez Sophie
i tak wszystko runie. Od kiedy pojawiła się na jego dworze, od kiedy
zaabsorbowała sobą jego każdą myśl, nie mógł sobie wyobrazić przyszłości bez
niej. Ale przecież… żadnej przyszłości nie było. Wielokrotnie łapał się na tym,
że w duchu dziękował Armandowi za to, że obdarzył ją tak niewdzięczną, podłą,
ale jednak nieśmiertelnością, która teraz okazała się być fałszywa. Niech
wszyscy krwiopijcy pójdą do diabła z tym swoim kultem mroku!
I pozwól mi, pozwól mi…
Barty szlochał gwałtownie, jego łzy moczyły szatę Czarnego Pana, a dłonie
zaciskały się na prawym, kościstym przedramieniu, jakby młody Śmierciożerca
tonął w swojej rozpaczy i nie potrafił unieść się ponad nią. Razem stopili się
w swojej tragedii, bardziej skupiwszy się na niej samej, niż na dziewczynie.
…spróbować jeszcze raz.
Stała się blaskiem. Ot,
po prostu. Blaskiem ze świadomością, bez konkretnych wspomnień czy celu, który
musiała osiągnąć. Wszystko dookoła otaczała tak porażająca jasność, że żadne
oko - ludzkie czy nadnaturalne – nie byłoby w stanie jej znieść. Nikt nigdy nie
widział takiej bieli i ciszy, która tu panowała. Ale czy to miejsce w ogóle
istniało gdzieś na świecie? Wszystko było tu tak poukładane, czyste i spokojne…
panowała tu harmonia i muzyka… ach, muzyka!
Delikatna, poruszająca, jednak nie była gwałtowna. Miała swój rytm, który trwał
w nieskończoność. Wydawało jej się, że jest tą muzyką i to było całkiem
możliwe. Już na ziemi czuła się żywą melodią uwięzioną w ciele. Teraz zaś,
kiedy nareszcie porzuciła ciążące ją, pełne słabości ludzkie członki, poczuła
się wolna i prawdziwie szczęśliwa. Nie było już cierpienia i bólu, nie było
łez, krwi… nie było niczego poza tej nieziemskiej światłości i muzyki.
Wszystko, czego zawsze pragnęła. Płynęła tak bez końca, a każda sekunda zdawała
się być ciągnącym się w nieskończoność wiekiem. W głowie miała całkowitą
pustkę, jednak było to całkiem przyjemne. Czuła się tak, jakby leżała na wznak
i wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo, ale przecież nie posiadała ciała. Gdyby
jednak je miała, wyciągnęłaby przed siebie rękę i usiłowała pochwycić jednego z
roziskrzonych, radosnych, złotych diamencików. Jeśli był tu jakikolwiek bóg,
musiał mieć formę najczystszej harmonii. Za życia spodziewała się złotych
wieżyczek, bram z kości słoniowej, alabastrowo białej drogi wiodącej prosto
przed oblicze Stwórcy. Jednak nie potrzebowała tego. Otrzymała wszystko, o czym
mogła marzyć.
Ale jasność skończyła się w najmniej
odpowiednim momencie, czego w ogóle się nie spodziewała.
Leciała, niczym spadająca gwiazda, płonąca z nadmiaru emocji. Mimo to
była czysta i nieskalana, biła od niej nieśmiertelna energia, choć biel zaczęła
ją drażnić. Spadała, a muzyka się skończyła.
Kosmiczny mrok, który ją otaczał, znów wypełnił się oślepiającym
blaskiem, lecz trwało to zaledwie ułamek sekundy. Zaledwie jedno małe
mrugnięcie… I znów była na miejscu. Tam, skąd zabrała ją srebrna strzała. Piękniejsza i bardziej niebezpieczna, niż za
życia, ale także i straszniejsza. Nie miała jednak ciała. Była zwiewna i
lekka, nie ciążyła jej rzeczywistość, lecz czuła się pusta i oderwana… nie była
w miejscu, w którym powinna była się znaleźć. Odeszła stąd. Coś w głębi serca
ciągnęło ją do krainy, z której przez momentem siłą została wydarta, jednak…
tak, miała tu coś do załatwienia. Znalazła się pod wodą bez możliwości
zaczerpnięcia oddechu. Jej pierś pozostała nieruchoma, a serce… jego po prostu
nie było.
Wszystkie rany na jej ciele znikły. Nie było śladu po jakimkolwiek
wypadku, którego dostąpiła w swoim krótkim życiu. Była swoim ideałem. W
pięknej, stworzonej z powietrza sukni. Nie była duchem, nie. Jednak żywa także
nie była.
- Witaj w moim świecie.
Mogła ująć ją naprawdę za rękę.
Mogła poczuć ciepło jej maleńkiej dłoni, którą zamknęła w swojej. Teraz wiedziała,
że dotrzymała danego słowa; była z nią podczas ostatniej drogi i towarzyszyła
teraz.
- Wróciłam.
- Oczywiście. Wróciłaś, bo
musisz coś jeszcze zrobić. Ale nie przejmuj się, to nic wielkiego.
Ujrzała jasność, lecz wszystko to było tak normalne, jak życie na
ziemi. Jak słońce widziane oczami nieśmiertelnego, aczkolwiek człowieka. Zawsze
była człowiekiem, któremu przydarzyło się to nieszczęście zostać potępionym.
Czy to była właśnie ta kara za grzeszny, wypełniony krwią żywot? Mogła bluźnić.
Mogła robić wszystko, ponieważ nikt nie miał nad nią władzy.
Trupy. Wszystko w ruinie. Widziała to wszystko z góry, lecz szybko
zbliżała się do tego miejsca; przerażeni śmiertelnicy rośli jej w oczach, dwie
pochylone, ciemne postacie pogrążone w przejmującym żalu… ale ona była
spokojna. Nic nie czuła.
Piękna. Chłodna. Obojętna.
Nawet zapuchnięta, lśniąca od łez twarz matki trzymanej pod ramiona
przez dwóch tęgich Śmierciożerców nie zrobiła na niej wrażenia. Przeszła powoli
przez salę, a jej kroki były całkowicie bezgłośne, tak, że nawet najstarszy z
wampirów nie byłby w stanie ich usłyszeć. Znów kroczyła po scenie niczym
królowa, a oczy wszystkich skierowane były właśnie na nią. Stała tak przez
chwilę, falując suknią z perłowo białego, na półprzezroczystego dymu i
łagodnymi falami włosów, choć wiatr nie śmiał pojawić się na błoniach.
Wpatrywała się kolejno w poszczególne osoby i oczekiwała, aż ktoś powie jej,
dlaczego znów się tu znalazła. Nie wzięła jednak pod uwagę tego, że oni wszyscy
byli tylko śmiertelnikami. Nie miała pojęcia, że są równie zdezorientowani, jak
ona.
- Mój Boże, Sophie…
Zwróciła wzrok w kierunku klęczącego nieopodal rozwartych na oścież
drzwi wejściowych Barty’ego i serce ścisnęłoby jej się na jego widok, gdyby
tylko biło. Chwilę wcześniej wykrzywiona potwornym bólem twarz wciąż była
nienaturalnie blada, pokryta różowymi plamami i łzami. Nosiła także ślady
świeżej krwi odciśnięte szkarłatem na wargach, czole, dłonie zaś aż lepiły się
od jej gęstości. Spojrzała też na swego wuja. On również powalany był tym, co
wypłynęło z jej ciała, jednak jego żal wydał jej się bardziej skrywany, przez
co także o wiele głębszy. Spostrzegła jego szklące się w oddali czerwone,
wielkie oczy wypełnione żalem, które wyrażały wszystko to, co działo się w jego
duszy i sercu. I wtedy zrozumiała, że za nic nie mogłaby go zostawić. Chociaż
była martwa i nie czuła zupełnie nic, przypomniała sobie dawny ból i tęsknoty,
które tak często towarzyszyły jej wraz z myślami o Czarnym Panu.
- Na to wygląda – odparła.
Nie miała pojęcia, co mogła odpowiedzieć Barty’emu na ten rozpaczliwy, ochrypły
szept. Pragnęła do nich wrócić. Pragnęła znów przejmować się błahostkami,
chciała na nowo poczuć ciężar swych ludzkich, niedoskonałych kończyn, czuć… na
Boga, czuć cokolwiek. Mieć w piersi bijące serce i tchnienie. Marzyła, aby to,
co się teraz działo, okazało się tylko długim, bardzo realistycznym snem.
Lord Voldemort nie odezwał się ani słowem, tylko klęczał przy sztywnym
ciele, którego Sophie nie chciała oglądać i przyglądał jej się tym błagalnym,
lecz surowym wzrokiem. Ona zaś milcząco chciała, aby dał jej jakiś znak. Aby
szepnął choćby słówko… Natomiast Bartemiusz całkowicie postradał zmysły, ale
temu wcale się nie dziwiła, wszak dopiero co utracił osobę, którą kochał ponad
wszystko, a teraz stoi przed nim na wpół przezroczysta i chłodna. Taka, jakiej
nigdy nie chciał oglądać.
- Wróć.
To szczere błaganie przeraziło ją, choć stała się obojętna na
wszystko. Nie mogła na niego patrzeć. Wiedziała, że gdyby mogła uronić łzę, ich
rzeka byłaby nieskończona. Nie należała już do tego świata, nie mogła użyć
zaklęcia, a żaden z Nieśmiertelnych nie mógł przywrócić ją do życia, nawet
Pierwsza Matka, gdyż krew w jej żyłach już lodowaciała.
- Jestem martwa.
- Proszę, na pewno możesz coś zrobić… proszę.
Jeszcze jedno spojrzenie na Czarnego Pana. Nawet nie kiwnął głową. W jego oczach jednak błysnęło coś
wilgotnego… coś, co sprawiło, że nie mogła dłużej czekać. Tam, na górze, była
muzyką. Z jej pomocą tworzyła najcudowniejsze, najbardziej niezrozumiałe czary,
których nawet ona sama nie potrafiła pojąć. Chciała znów poczuć rozpierającą
pierś radość, ciepło ludzkiego ciała… Musiała żyć za wszelką cenę. Nie miała
nic do stracenia, przecież już nie istniała.
Zamknęła oczy i nie widziała już nic. Była już tylko ona i ona sama.
Właściwie… to było ich dwie, aby za chwilę złączyć się w jedną całość.
- Gwiazdo zaranna*
Wysłuchaj mnie
Potęgo bogactw
Zmiłuj się
Pod twą obronę
Oddaję się
Demonie złota
Zabierz mnie
Zabierz mnie
Zabierz mnie
Nadziejo moja,
Która rozpalasz mnie co dnia.
Wieżo przedziwna
Z kości słoniowej, perłowej
Twój raj kuszących słów
Wysłuchaj mnie
Potęgo bogactw
Zmiłuj się
Pod twą obronę
Oddaję się
Demonie złota
Zabierz mnie
Zabierz mnie
Zabierz mnie
Nadziejo moja,
Która rozpalasz mnie co dnia.
Wieżo przedziwna
Z kości słoniowej, perłowej
Twój raj kuszących słów
Pożądania jedyny cel, złota
blask.
królestwa twego tron mi daj
I duszę weź.
Ja chcę,
Całym światem ja władać chcę.
królestwa twego tron mi daj
I duszę weź.
Ja chcę,
Całym światem ja władać chcę.
Eksplozja energii powaliła wszystko, co żywe i
poderwała to, co martwe. Mały światek zawirował i nie było w tej chwili miejsca
na ziemi, gdzie działyby się cuda większe od tych w Hogwarcie. Złoty pierścień
połączył sklepienie niebieskie wraz z duchem, który stał się namacalny tak, jak
tego pragnął.
Daj mi świat
Daj wszystko
Żyć mi daj do utraty tchu
Daj mi świat
Daj wszystko
Żyć mi daj
Żyć mi daj
Świat znowu zniknął, a Sophie nie miała pojęcia, co się dzieje. Czy
wszystko się udało…? Czy może ostatnia szansa przepadła? Strach zmroził jej
dłonie… Dłonie! Odetchnęła łapczywie
i rozwarła gwałtownie powieki, jakby w ostatniej chwili wypłynęła na
powierzchnie, uprzednio topiąc się przez długi czas. Drżąc na całym sztywnym,
lecz lekkim wciąż ciele, uniosła się szybko na łokciu, usiłując automatycznie
wymacać ranę na piersi. Zniknęła. Pod palcami czuła jedynie grubą,
nieprzyjemną, śliską bliznę. Jej serce zabiło, jak gdyby nigdy nic, a ona sama
wypełniła się radością po same brzegi, niczym pusta czara.
Na policzkach czuła swe krwawe łzy, a ciało przesiąkło zapachem krwi.
Jednak nie miało to żadnego znaczenia. Koszmar się skończył. Ostatni raz
wywinęła się Śmierci. Los dał jej szansę. Pierwsze, co zobaczyła, to oczy
przepełnione najczystszą nadzieją, jaką w życiu widziała. Rzuciła mu się w
objęcia, przylgnęła do niego tak, aby poczuć bicie jego serca tuż przy swoim.
Żyła. Powtarzała to sobie w myślach nieustannie.
Żyję… żyję… żyję… żyję…
Odnalazła jego wargi i wpiła się w nie z całą namiętnością, na jaką ją
było teraz stać. Emocje przepełniały ją tak, że niewiele brakowało, a
wytrysnęłyby z jej uszu, oczu i ust, niczym fontanna płynnego złota. Chwilę
później przygarnęła wuja. Płakała i śmiała się na przemian, a nadmiar
ekscytacji wyciekał z niej, przynosząc najsłodszą na świecie ulgę. Przytuliła
twarz do twarzy Czarnego Pana i poczuła jej zimno, ale i wilgoć, która
wypełniała jego oczy. Tylko one przemawiały do niej i to one ściągnęły ją z
powrotem. A jej powrót sprawił, że w Hogwarcie na nowo zapachniało życiem.
I wtedy pomyślała sobie… Claudio,
przecież mówiłaś, że to nic wielkiego.
~Morrigan
OdpowiedzUsuń3 stycznia 2014 o 22:57
Zarezerwuję sobie pierwszy komentarz :D
Czekam :)
4 stycznia 2014 o 14:07
UsuńOoo, jak mi tego brakowało <3
~Morrigan
Usuń6 stycznia 2014 o 12:27
No nareszcie jest! I dobrze, że to nie epilog, będzie co czytać jeszcze przez jakiś czas :P
6 stycznia 2014 o 21:22
UsuńWeź, nigdy sobie nie wyobrażałam epilogu na SCP i wolę się nad tym nawet nie zastanawiać xD
Anonim
OdpowiedzUsuń4 stycznia 2014 o 00:13
Jak tak można ludzi stresować!!! :P Wchodzę już myślę, że się dowiem co z Sophie a tu… BUM i nic! :C Nieładnie :P
Czekam (z wieeeelką niecierpliwością) na następny rozdział! ;)
Pozdrawiam,
Areti
4 stycznia 2014 o 14:07
UsuńPrzepraszam, że musicie czekać, ale straszne mnie choróbsko dopadło i musiałam odespać poprzednią noc.
~Areti
Usuń6 stycznia 2014 o 14:50
Przecież nic się nie stało ;)
Jak się cieszę, że jest już rozdział!! I że Sophie żyje! <3 I wgl Voldemort, który prawie się popłakał… Naprawdę świetny rozdział ;)
Pozdrawiam,
Areti
6 stycznia 2014 o 21:22
UsuńOj, po co tak dobitnie, chciałam to tak subtelnie napisać, a Ty, że Voldek PRAWIE SIĘ POPŁAKAŁ xD
~Areti
Usuń7 stycznia 2014 o 11:23
Hahaha no po prostu musiałam, bo tak mnie to zaskoczyło :D A to wszystko dla Sophie <3 Ojoj ;3 Hahaha :D
7 stycznia 2014 o 11:39
UsuńNormalnie nie mogłam się doczekać, aż napiszę, że uronił łezkę. Co prawda w pierwotnej wersji on ją ściąga z zaświatów tą łzą, ale stwierdziłam, że to zbyt patetyczne. Nie mogłam jednak odpuścić tego ludzkiego odruchu i oto mamy płaczącego z radości Voldka xD Zastanawiałam się, czy ktoś się zorientuje, bo nie napisałam tego wprost.
~Areti
Usuń7 stycznia 2014 o 22:18
No jak dla mnie ta scena była świetnie napisana :) I to takie niedopowiedzenie było właśnie w tym najlepsze! Naprawdę się w niej tak jakby ‚zatrzymałam’. Wiesz dawno nie czytałam tak dobrego opisu :))
8 stycznia 2014 o 21:35
UsuńJa właśnie jestem bardzo niezadowolona z tego opisu. Ogólnie z opisu bitwy, bo wiem, że mogłabym napisać to sto razy lepiej. Boję się, że to emocje wpłynęły na jakość opisów, co oznacza, że nie mogę się za bardzo przywiązywać do postaci xD
~Areti
Usuń9 stycznia 2014 o 22:08
Wiesz moim zdaniem, o wiele lepiej czyta się coś, co kryje za sobą prawdziwe emocje. Dlatego tak spodobał mi się ten opis :)
11 stycznia 2014 o 10:27
UsuńCo kto lubi, mimo to i tak trzeba wszystko co chwilę betować, aż się boję na samą myśl o poprawianiu 350 rozdziałów…
~Blackie.
OdpowiedzUsuń6 stycznia 2014 o 01:17
Przeczytałam i ryczę, ale nadal Cię nienawidzę za tego trolla!
Jakby nie to, że kocham SCP to bym Cię zabiła chyba. Nadal ryczę.
Rano napiszę tu coś, co ma sens, bo teraz nie jestem w stanie..
6 stycznia 2014 o 01:22
UsuńTeż ryczałam, oczywiście głównie przy początku bitwy i podczas mordowania Voldka, ale dzisiaj też, aczkolwiek troll faktycznie polepszył mi humor xD Przepraszam, że wprowadziłam zamieszanie, ale chciałam, żeby było dramatycznie xD
~Matela
OdpowiedzUsuń6 stycznia 2014 o 01:23
God Jesus… Ty to jednak wiesz jak przyprawić mnie o zawał serca i wodospad łez jednocześnie :D
6 stycznia 2014 o 01:31
UsuńO właśnie, „wodospad łez”, to lepiej pasuje, niż fontanna. Zapamiętam na przyszłość xD
Oj tam, aż tak źle nie było, a kolejne emocje już w rozdziale numer 356, 11 stycznia możecie obstawiać, co się stanie w kolejnym, ale to dopiero po sesji, więc będzie dużo czasu xD
~Aga
OdpowiedzUsuń6 stycznia 2014 o 01:26
Boże, kiedyś zostaniesz zabita. Wiedziałam, że nie skończysz SCP bo zbyt dużo znaczy ;D nigdy Ci nie wierzyłam że zabijesz Sophie xd cały rozdził czytałam ledwowidząc bo non stop ryczałam. Przeszłaś samą siebie, te rozdziały są genialne i wywołują emocje. Kiedyś z Lilką Cie dorwiemy ale to już kiedy na serio zakonczysz scp (bedziemy miec 100 lat xd) Jutro napisze Ci wiecej, bo pisanie z tele to masakra ale moge sie pomęczyc za taki rozdział xd
6 stycznia 2014 o 01:30
UsuńHue hue hue, w końcu mieszkam w Krakowie, nie? Całe szczęście, że z dala od centrum, słyszałam, że tam to się dopiero cuda wianki dzieją.
A piosenek słuchacie? To jest moc. Zignorujcie tę zapowiedź Edyty Górniak na początku, Ibisza w Hogwarcie nie było xD
~Nightmare
OdpowiedzUsuń6 stycznia 2014 o 02:10
Błożesztymójnajukochańszy! Jestem niestety z tych wrażliwych i płakać na filmach czy z powodu książek, zdaża mi się często, ale Ty to, moja droga, pałkę przegięłaś. Co najlepsze – oczy zaszkliły mi się w zestawie z szerokim uśmiechem, bo przecież tak piękny był ten obraz końca. Chwała Ci, za ten powrót do żywych, choć już chyba pobiłaś twórców serialu „Supernatural” w ilości zmartwychwstań. Szczerze? Nie mam nic przeciwko. xD Ważne, że Voldek żyje, za co Ci chyba kwiaty z winem wyślę listownie. :)
6 stycznia 2014 o 11:28
UsuńHahaha, nie, chyba jeszcze nie pobiłam, aczkolwiek zamierzam xD Myślisz, że to koniec wskrzeszania? Aczkolwiek powiem Ci, że nie przy każdej śmierci wyciągnę ducha z zaświatów, to by się zrobiło nudne xD
~Evelyn
OdpowiedzUsuń6 stycznia 2014 o 16:55
Wow, ten rozdział jest na prawdę piękny, dobrze, że Sophie wróciła do ciała. Jakoś dziwnie by było gdyby była duchem. A Czarny Pan jednak ma uczucia, przynajmniej dla niej :)
6 stycznia 2014 o 21:19
UsuńJeszcze nie raz i nie dwa będzie opuszczać ciało hue hue xD
~Atramentowa
OdpowiedzUsuń7 stycznia 2014 o 00:34
Przysięgam. Że. Jak. Się. Spotkamy. To. Zginiesz. Marnie.
Czytałam wszystkie. WSZYSTKIE ROZDZIAŁY KURNA. Ale pod tym tak mnie wkurzyłaś, że stwierdziłam, że skomentuję.
WTFFF?!?!?!
Wiedziałam, że jej nie zabijesz. :D Pisałam Ci to nawet kiedyś lata temu na gg. ;o Że wiem, że nie zabijesz Sophie. Że nie mogłabyś. Ani jej, ani Barty’ego.
Jestem lepsza od Trelawney.
A Ty jesteś lepsza od wszystkich tych bezpłciowych pisarek XXI wieku razem wziętych (nie żebym do bezpłciowych coś miała). Jesteś po prostu geniuszem. Masterem. Miszczem.
Aczkolwiek, nie ukrywam, wolałabym by Sophie „wpiła się w wargi” nie Voldka, a Bartemiusza, no ale niech będzie. Przywykłam już dawno do tego kazirodztwa. xD
Ha. Hell yeah. Huhu ha.
WINNER. <3
7 stycznia 2014 o 11:36
UsuńWiem, jestem mistrzem trolla xD A tak Ci powiem, że ona się wpiła w wargi Barty’ego, a dopiero później „przygarnęła do siebie wuja” xD Nie chciałam tak ostentacyjnie na forum całej zmartwychwstałej świeżo grupy osób pokazywać, jak są ze sobą blisko xD
~Morrigan
Usuń7 stycznia 2014 o 21:14
Ma rację! Dlaczego Voldek a nie Barty?
9 stycznia 2014 o 11:47
UsuńTo przecież Czarny Pan! :D
~Morrigan
Usuń9 stycznia 2014 o 18:26
Jakby nie było, to tłumaczy wszystko :P
~Semirkowa
OdpowiedzUsuń7 stycznia 2014 o 23:25
Hej.
Postanowiłam nadrobić zaległości, ciągnęło to się za mną sporo czasu. Innych Twoich blogów nie przeczytam już dzisiaj, ale postawiłam na pierwszym miejscu SCP, ponieważ to opowiadanie jest według mnie najlepsze. Skoro przebudziłam się, nie pozostawię krótkiego komentarza, bo to byłoby bez sensu. Przeczytałam owy rozdział z zapartym tchem, a raczej z uczuciem, że za chwilę strace ten oddech. Czytając pierwsze zdania pomyślałam: jak to? Sophie nie żyje? Nie, tylko nie to.
Przypomniały mi się Twoje słowa, że może uśmiercisz Sophie, a ja tak po prostu nie wierzyłam. Bo to tak jakbyś siebie uśmierciła. A jednak. Sophie umarła, choć to dziwne. Ona i tak nie była już człowiekiem. Wzruszyło mnie. Nie wiedziałam co dalej ją czeka, wiec czytałam zachłannie do ostatniej linijki. Kamień spadł mi z serca, gdy okazało się, że Sophie powróciła. Ona nadaje temu opowiadaniu cały sens. Jest najważniejsza postacią, a gdybyś ją wyrzuciła (w co wątpię), to chyba bym się rozpłakała.
A Czarny Pan też mnie zaskoczył. Poryczałby się? Takie miałam wrażenie. Barty, jak mi było go szkoda. Myślałam, że się zabije zaraz.
Tak, więc skoro już tu jestem po długiej nieobecności. Pozdrawiam Ciebie, i mam pytanie bardziej osobiste: piszesz opowiadania na zlecenie?
Semirkowa.
8 stycznia 2014 o 21:10
UsuńKurcze, widzę, że „śmierć” Sophie zbliża ludzi xD
Opowiadania na zlecenie? Hmm… a co to konkretniej oznacza? W zasadzie piszę wszystko, więc „na zlecenie” też mogę, jestem otwarta na wszystko xD
Tak powiem szczerze, że nigdy nie zamierzałam jej zabić NA ŚMIERĆ podczas bitwy, choć wiedziałam, że najpierw ją zamorduję, a później wskrzeszę. Aczkolwiek teraz, gdy pisałam ten rozdział, poczułam coś w sercu coś takiego… kurcze, stwierdziłam, że chyba lepiej jest jej na tym drugim świecie, ale mam tyle pomysłów, że nie potrafiłabym jej teraz zabić xD
~Semirkowa
Usuń8 stycznia 2014 o 21:50
Myślę, że może napisałabyś coś dla mnie ;D Ale musiałabym już sie zastanowić dokładnie co. Poza tym mam nowe gg.
No raczej śmierć Sophie tutaj nie pasuje. Dobrze wiedziałaś jak wzruszyć człowieka. Ciekawa jestem rozdziału 666 xD
9 stycznia 2014 o 11:40
UsuńO kurcze, nie zastanawiałam się, co będzie w 666, a jestem pewna, że do niego dotrę xD
~Semirkowa
Usuń9 stycznia 2014 o 18:39
coś szatańskiego? hahah xD
ciekawa jestem, czy jeszcze w tym roku ;))
11 stycznia 2014 o 09:48
UsuńKurcze, domyślam się, co mniej więcej wtedy przypadnie, ale czy trafię z rozdziałem… kurcze, mam nadzieję, że tak xD