31 grudnia 2013

Rozdział 353

         Srebrzyste liny zniknęły, kiedy oślepiający blask wypełnił całą salę, a silny podmuch przyparł mnie do muru. Nie byłam w tym momencie w stanie trzeźwo myśleć, lecz przeczuwałam, że to nie jest dobry znak.
Osłoniłam twarz dłońmi, ale jedyne, co byłam w stanie zobaczyć przez rozchylone palce, to złota, bajecznie lśniąca kula otaczająca pojedynkujących się czarowników. W momencie, kiedy tylko wszystko ustało, trzymająca mnie lina pękła, a ja upadłam na kolana zaraz pod kamienną ścianą. Posadzka, na której się znalazłam, tak gęsto pokryta była pyłem, odłamkami i krwią, że praktycznie nie można było jej dostrzec. Tłum zasłonił mi widok, ale cisza, która zapanowała po zakończonym pojedynku była zbyt przerażająca, abym mogła czegokolwiek się domyśleć. Moje serce prawie stanęło. Nie byłam w stanie podnieść się na nogi, więc na czworaka starałam się podczołgać do najbliższej luki. Nigdy nie czułam się tak sparaliżowana, tak… roztrzęsiona… Nie miałam pojęcia, gdzie podziać oczy: z jednej strony pragnęłam, aby ta nieznośna niepewność natychmiast minęła, lecz z drugiej bałam się tego, co zobaczę na miejscu. Oparłam drżące ręce na ziemi i jakoś wstałam z klęczek, starając się rozgonić skostniały tłum. Zastygli w bezruchu niczym lodowe figury, a ich szklane oczy przepełniał strach i niedowierzanie.
Może jednak Harry Potter przegrał… może zginął…
Chciałam zawołać wuja po imieniu… sprawdzić, czy mi odpowie. Ale nie mogłam. Głos uwiązł mi w gardle niczym twarda, okrągła kula, której nie mogłam ani wypluć, ani przełknąć.
W momencie, kiedy odepchnęłam na boki jakichś nieznanych mi mężczyzn, w całym zamku rozległ się przeogromny, radosny wrzask, aplauz… wybuchła euforia! Gdyby przeobrazić ją w magiczną siłę, zdmuchnęłaby mnie z nóg. Uściski… łzy radości… krzyki… gratulacje… wszechogarniające szczęście… A pod ścianą…
W pierwszym momencie życie we mnie zamarło. Rozpaczliwie usiłowałam zaczerpnąć powietrza, ale topiłam się w nim. Poruszałam jedynie ustami, jak ryba wyciągnięta z wody. Poczułam się tak, jakbym nagle wpadła w pełnym biegu na ścianę. Potrącano mnie i zaczepiano kończynami o moją szatę i włosy, kiedy usiłowałam pokonać kłębiący się i napierający zewsząd na moje ciało tłum rozszalałych z dzikiej radości ludzi. Chciałam pomyśleć o czymkolwiek… coś zrobić… Ale wszystko urywało się po dwóch mijających sekundach. Nie mogłam nabrać powietrza, by odetchnąć; w głowie mi szumiało, a przed oczami widziałam czarne plamy. Pierwszą reakcją na to, co ujrzałam, był rozdzierający wszystko krzyk. Nigdy wcześniej tak nie krzyczałam i zapewne nigdy więcej już się to nie powtórzyło. Nie poznawałam siebie w tym wrzasku. Wargi wykrzywiły mi się w ohydnym grymasie, moje gardło było suche, jakbym wypełniła je piaskiem, a oczy zapiekły mnie straszliwie. Zaczerpnęłam kilka drżących, urywanych oddechów i, wpatrzona w jeden, nierealny punkt, przebiegłam przez całą szerokość sali, potykając się o własne stopy i nieistniejące przeszkody, upadłam kilka metrów od ciała… Wrzask, którym się stałam, sprawił, że wszystkie radosne okrzyki całkowicie umilkły. Rozpłynęły się w przestrzeni niczym ulotny sen. To, co działo się w tej chwili, było horrorem. W całym swoim życiu nie pragnęłam niczego bardziej, jak obudzić się z tego koszmaru.
Nie byłam już w stanie iść, więc czołgałam się na kolanach, zamiatając swoimi długimi włosami zakurzoną, brudną posadzkę. Wewnątrz cała drżałam, lecz policzki wciąż miałam suche. Nie potrafiłam już normalnie myśleć, mój umysł wypełniał chaos, jakieś poplątane słowa… Jego twarz była całkowicie pozbawiona wyrazu. Pusta. Blada niczym maska.
Wargi zaczęły mi drżeć…
Szkarłatne, wielkie oczy, które zawsze wypełniała tak przeogromna wola życia, energia, siła, witalność, teraz były nijakie i spopielałe. Oczy, przez które przybierały przy mnie każdy możliwy wyraz, które kochały mnie tak samo, jak i nienawidziły. Miały czerwone obwódki – ostatnia oznaki życia, które już opuściło jego ciało.
Pierwsza łza swym ciepłem podrażniła mi powieki…
Z bijącym mocno sercem wyciągnęłam powoli rękę i dotknęłam bezwładnie leżącego, odsłoniętego nadgarstka. Był zimny. Trupio zimny i sztywny, tak nieprzyjemny w dotyku, że aż wzdrygnęłam się mimowolnie. Teraz łzy płynęły mi po twarzy nieustającym, gorącym strumieniem. Jedyne ciepło, które potrafiło teraz mnie ogrzać. Nie potrafiłam opanować krzyku wydzierającego mi się z gardła. Jedynym dźwiękiem na całym terenie Hogwartu był ten właśnie wrzask, który trwał jeszcze długo, mimo że umilkłam, aby moje ciało ogarnął teraz szloch. Ryczałam niczym zranione zwierze i łkałam przeraźliwie na zmianę. Nie potrafiłam przyjąć do świadomości tego, co się stało. Mój organizm wyrzucał z siebie tą truciznę, która uparcie trawiła wnętrzności. Z na wpół przymkniętymi oczami podczołgałam się do wuja i przytuliłam jego zimne ciało. Zapłakałam gorzko, wtuliwszy twarz w nieruchomą, sztywną pierś, kiedy tylko uświadomiłam sobie, że już nigdy nie odwzajemni moich uścisków. Przeklinając głośno wszystkie bóstwa świata, uniosłam szybko kostniejące, martwe ramiona i oplotłam się nimi. Jeszcze nigdy nie czułam się tak niekomfortowo. Zewsząd otaczał mnie odór śmierci, do tego dotyk ciała umrzyka sprawiał, że cała moja skóra zdrętwiała z obrzydzenia, jednak nie potrafiłam oderwać się od Czarnego Pana. Wciąż pogłębiałam swe cierpienie, a narastająca obecność…
Czas łagodzi ból… co prawda nie zawsze, ale w końcu przestaniesz cierpieć…
- Ja nie chcę czasu, chcę, żeby żył!
I przecież wciąż mógł… Przecież była Nagini…
Jasny płomień nadziej został zdeptany wraz z chwilą, gdy ujrzała porzucone gdzieś w kącie wielkie, tonące w gęstej, lepkiej, czarnej krwi cielsko węża. Jego łeb leżał odcięty kilka kroków dalej. Wszystko przepadło! Skończyło się! Zrobiłabym wszystko, żeby tylko go odzyskać… Moje życie bez niego nie istniało. Nie potrafiłam sobie wyobrazić wieczności ze świadomością, że to już koniec!
Mam się pogodzić z twoją filozofią? Jak? Jak mam to zrobić? Nie mogłam znieść sekundy… I gdzie teraz jesteś, kiedy najbardziej cię potrzebuję? Nie jesteś bogiem, skoro tak nas doświadczasz! Źle zrobiłam… niesłusznie postąpiłam po śmierci Evana. Panie mój, czy jest dla mnie przebaczenie…?
- Boże! BOŻE!
Nie wiedziałam, czy ta walka toczy się tylko w moim umyśle, czy wykrzykiwałam urywki zdać, usiłując odsunąć od siebie Claudię i jej natrętne, żałosne, pocieszające szepty. Poczułam na swoim ramieniu czyjąś całkiem żywą, ciepłą dłoń, która próbowała odciągnąć mnie od martwego ciała. Najpierw delikatnie i powoli, później już nieco natarczywiej. Nie wiedziałam, do kogo należy, ale nie chciałam mieć z tą osobą nic wspólnego. Pozwoliłam śmierci ogarnąć się na tyle, aby nic więcej już nigdy nie łączyło mnie z życiem. Wokół tylko jej smród i ohydny chłód. Jednak powoli… bardzo powoli czyjś ciepły głos wydobył mnie z mrocznych odmętów:
- Sophie, zostaw… chodź już…
Twarz Barty’ego była blada i nijaka jak twarz upiora, pokryta zimną kołderką łez. Oczy miał przekrwione, jednak nie wyrażały nic. Żadnej rozpaczy, strachu, goryczy… Nic. Tylko pustka. Poddał się na wieki wieków amen. To wywołało we mnie tylko nową falę gniewu, która zalała mi wnętrzności. Ugodziłam go z całej siły i odepchnęłam, a Crouch tylko przeleciał przez połowę sali, sunąc po zakurzonej posadzce i zatrzymał się praktycznie u stóp wystraszonej widowni. Tak, byli tylko i wyłącznie widzami tej raniej komedii, która tak naprawdę była dla mnie straszliwą, nieopisaną tragedią. Żadne z nich nie miało pojęcia, jak się teraz czułam. Nie było osoby na całym świecie, która cierpiała bardziej ode mnie. Wraz z wujem straciłam całe swoje życie, a mimo to nadal oddychałam. Krew płynęła w moich żyłach, a serce biło tak, jakby nic się w ogóle nie stało.
- Precz! – zawyłam za Bartemiuszem, a z moich oczu na nowo trysnęły łzy. Nie mogłam patrzeć na te otwarte, puste oczy, na pozbawioną wyrazu, trupio bladą twarz… W gardle wciąż coś mnie dławiło. Jednak furia, która mnie ogarnęła, coś we mnie złamała. Byłam zdecydowana tak, jak dwa lata wcześniej. Tak bardzo chciałam cofnąć czas… ale wiedziałam, że to niemożliwe, nawet z pomocą moich autorskich czarów. Serce na nowo zaczęło mi szaleńczo walić w piersi, oddech stał się płytki i nierówny; w żołądku czułam nieprzyjemny uścisk. To była ta chwila. Nie mogłam tego dłużej przeciągać, bo czułam, że może być już za późno. Nie miałam pojęcia, skąd wiedziałam, że to nadszedł ten moment, ale… Musiałam to zrobić nawet za cenę swojego życia. Było o wiele mniej warte od życia Czarnego Pana. Przeszkodą były tylko setki wspomnień, od których nie potrafiłam się opędzić. Chciałam, by muzyka na nowo wróciła.

- O niepowstrzymane łzy*
Nigdy nie spełnione sny
Słowa, których było brak
Dziś do siebie mam żal
Wciąż tłumiony w sobie krzyk
Ból co zadrą we mnie tkwił
Strach przed tym, co piękne jest
Dziś zapomnieć już chcę.


Czas nie będzie na nas czekał
Więc wybaczmy sobie to, co było w nas złe
Nie umiem żyć bez ciebie
Teraz dobrze to wiem.


O stracony przez nas czas
W gruzach wymarzony świat
Wojny, kto z nas racje miał
Dzisiaj do nas mam żal
Z niespełnionych marzeń stos
Żalem przepełniony głos
To, co tak bolało mnie
Dziś zapomnieć już chcę.


Czas nie będzie na nas czekał,
Więc wybaczmy sobie to, co było w nas złe
Nie umiem żyć bez ciebie
Teraz dobrze to wiem.

Czas nie będzie na nas czekał,
Więc wybaczmy sobie to, co było w nas złe
Nie umiem żyć bez ciebie
Teraz dobrze to wiem,
Teraz dobrze to wiem,
Teraz dobrze to wiem...

Drżałam na całym ciele. Nie tyle z zimna, co z tłumionych emocji, których nie potrafiłam z siebie wyrzucić. Z trudem, lecz łapczywie łapałam powietrze, wciąż przyciskając swoje ciało do ciała Czarnego Pana. Byliśmy jak przyszyci do siebie w nadziei, że uda mi się przekazać mu choć trochę swojego życia.
Bałam się. Panicznie bałam się tego, co nastąpi wraz z odejściem ostatnich, najcichszych dźwięków. Zaciskałam powieki z całych sił, aż potwornie mnie rozbolały, jednak nie potrafiłam otworzyć oczu. Do chwili, kiedy ogarnęła mnie tak przeogromna słabość… Kurz i czarny pył zalegający na kamiennej podłodze wzbił się, jakby poderwany przez wiatr, tworząc dookoła nas cichą, szarą, nieprzeniknioną kurtynę. Stało się…
Pod palcami poczułam powracające życie, tętniącą w żyłach krew, znajomy odgłos bicia serca… serca również mi znanego! Chciałam coś powiedzieć, ale udało mi się tylko rozchylić usta w niemym szepcie, który uwiązł mi w gardle. Słabość całkowicie ogarnęła moje członki; oczekiwałam, aż życie wycieknie ze mnie, aby przesączyć się w ciało Czarnego Pana. Jednak nic takiego się nie działo. Pył opadł, a wszystko, co nadprzyrodzone, ustało. Leżałam przyciśnięta do Lorda Voldemorta, a on powoli odzyskiwał czucie w każdej, najmniej znaczącej cząstce swego ciała. Nie potrafiłam trzeźwo czuć ani myśleć… ogarnęła mnie tak przeogromna senność… To już koniec, koniec… koniec…

Do życia powołał mnie jego ruch. Poczułam, jak unosi się na łokciu. Uczyniłam to samo, choć przed oczami wciąż migały mi czarne plamy. Ochrypłam całkowicie – czułam, jak gardło piecze mnie nieznośnie. Odetchnęłam głęboko. Dopływ świeżego tlenu sprawił, że wróciłam do siebie. Dookoła nas wybuchła cicha wrzawa, salę wypełniły pełne niedowierzania szepty, jednak już dawno odcięłam się od tego. Teraz liczył się dla mnie tylko Czarny Pan. Tylko jego widziałam, nikogo innego. Oczy napełniły mi się łzami, gdy ujrzałam, jak jego twarz zmienia wyraz. Jednak były to inne łzy… dobre i radosne. Nadzieja rozbłysła we mnie ogromnym, oślepiającym, złotym promieniem. Muzyka powróciła i wypełniła mnie całą.
Przywarłam do wuja, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło. To była kwintesencja doskonałych, wypełnionych po brzegi magią czarów. Nigdy nie udało mi się użyć mocy tak idealnie, jak teraz. Stałam się bogiem.
- Panie mój… panie…
Szlochałam w jego ramię przez kilkanaście następnych sekund, a on gładził mnie powoli, uspokajająco po włosach tą swoją zimną, kościstą dłonią. Odór śmierci zniknął prawie całkowicie. Żyliśmy. To było najważniejsze. Claudia przegrała, przegrał Harry Potter… nigdy już nie natrze na nasze bezpieczeństwo, ponieważ teraz będziemy już istnieć do końca świata.
- Sophie, kochana… wszystko jest już dobrze.
Podniósł mnie, abym mogła stanąć bezpiecznie na nogach. Wciąż cała się chwiałam, roztrzęsiona od nadmiaru emocji i niesamowicie wycieńczona. Zbyt wiele energii poświęciłam na czary tej nocy. Ale starczy mi jej na jeszcze jedno, małe, decydujące zaklęcie. Nienawiść wypełniła mnie całą podobnie, jak przedtem rozpacz. Nigdy nie przebaczę Harry’emu Potterowi tego, co uczynił. Nigdy.
Moje dłonie zapłonęły szmaragdowozielonym płomieniem. Nie potrzebowałam różdżki, aby to zakończyć. Czas zmienić słowa proroctwa, które było sprawcą tych wszystkich tragedii. I, na Boga, przysięgam, że uczynię to, co jest słuszne. Bez słów, bez łez, bez jakichkolwiek emocji. Zbyt dużo kosztowała mnie utrata osoby, którą kochałam ponad wszystko.

Wydawało mi się, że wszystko dzieje się bardzo szybko, nie zdałam sobie jednak sprawy z tego, jak bardzo moje ruchy są spowolnione. Uniosłam ramiona, a zaklęcie zaigrało na nich niebezpiecznie swym śmiertelnym blaskiem. Widziałam wszystko, jak na spowolnionym filmie… Wytrzeszczone oczy Bartemiusza, przerażone twarze nie tylko Obrońców Hogwartu, ale i Śmierciożerców, a potem niespodziewany ruch jakiejś rudowłosej osoby. Ginny Weasley ściskała w dłoni przedmiot, który już znałam. Jednak to nie ona była moim celem. Zaklęcie wystrzeliło w tym samym momencie, kiedy ona rzuciła procę w kierunku Pottera. Nie minęła sekunda, a srebrny błysk przemknął przez całą szerokość sali z donośnym świstem. Zaklęcie niestety chybiło… ale… ale dlaczego?
Zachwiałam się.
Poczułam, że robi mi się zimno. Nie mogłam oddychać. Szybko przełknęłam ślinę i zrobiłam kilka niepewnych kroków do przodu. Rozdzierający ból trawił moje płuca… a może to był żołądek? Nie miałam pojęcia, dlaczego ktoś krzyczał. Przecież nic się w ogóle nie stało. Zaklęcie minęło cel zaledwie o kilkanaście cali. Nie szkodzi. Za chwilę wyczaruję nowe…
Dotknęłam piersi i uniosłam dłoń do oczu. Palce pokrywał szkarłatna krew. Moja krew. Znów się zachwiałam; upadłabym, gdyby mnie ktoś nie podtrzymał. Dźwięki zza moich pleców były jakby przytłumione. Jakieś krzyki, szamotanina… chyba padło jakieś zaklęcia, bo usłyszałam huk, a później dźwięk padającego bezwładnie ciała. Nie mogłam oddychać, jakaś gorąca, gęsta substancja wypełniła mi płuca. Jeszcze gorzej poczułam się, kiedy Czarny Pan ułożył mnie ostrożnie na posadzce. Ogarnęło mnie lodowate zimno, ramiona zaczęły mi drżeć. Nie rozumiem, skąd ten grymas na twarzy wuja. Przecież nic się nie stało. Srebrna strzała przeszyła mnie na wylot, ale to nic. Nic… Za chwilę wszystko się przecież zregeneruje. Zawsze tak było.
Zaczęłam się krztusić. Na twarzy wuja pojawiło się wiele maleńkich, czerwonych, lśniących kropelek. Usłyszałam jego stłumiony, drżący jęk, a później poczułam boleśnie, że… wyrwał z mojej piersi ostrą, srebrną strzałę. Srebrną…
Srebrną…
Coś zapiekło mnie nieznośnie w miejscu, przez które przeleciał śmiertelny pocisk. Przez chwilę nie mogłam uwierzyć w to, co się zdarzyło. Zawsze wychodziłam cało z tylu opresji… teraz nie mogło być inaczej…
Nie mogłam myśleć. Znów zaczerpnęłam powietrza i na nowo zaczął się bolesny, palący kaszel. Ogarnął mnie lodowaty strach. Czarne plamy zaczęły mi migać przed oczami, a dłonie zdrętwiały. Zupełnie tak, jakbym leżała sama pośród czarnego śniegu. Słońce świeciło mi prosto w oczy, ale nie widziałam jego promieni.
- Czy u-umrę… umrę…?
Zapomniałam każdego języka, którym mogłabym się jeszcze posługiwać.
Błądziłam w mroku. Chciałam jeszcze raz ujrzeć Barty’ego. Zaczęłam wywalać oczami na wszystkie strony, usiłując utrzymać je otwarte. Nigdy dotąd nie umierałam… nie, to z pewnością nie jest jeszcze to uczucie. Wszystko będzie dobrze. Będzie… z pewnością… przecież tak powiedział Czarny Pan. Nie rozumiem… Czyjaś ciepła dłoń mocno ścisnęła moją. Gorące krople zrosiły mi twarz. Poczułam, że coś wypływa mi spod powiek. Chciałam jeszcze tyle powiedzieć… ale nie potrafiła. Wrzaski były coraz dalej, a zimno sparaliżowało moje ciało.
- Je ne veux pas mourir toute seule…
Samotność to najgorsze, co może się przytrafić każdemu żywemu człowiekowi – nieważne, czy jest to śmiertelnik, czy osoba, która cudem wykradła Bogu nieśmiertelność… A przecież… przecież ja nie mogę umrzeć. Obdarzono mnie życiem wiecznym, którego zatruta srebrem strzała nie może przerwać!
- Patrz na mnie, słyszysz? Sophie, patrz!

Był to krzyk, lecz dla mi wydał się tylko szeptem, niczym najlżejszy podmuch wiatru. Złote promienie już kusiły swym ciepłem, a muzyka na nowo zagrała. Tym razem jednak nie na zewnątrz. Grała we mnie. I to światło również… Wyciągnęłam dyskretnie prawą dłoń. Claudia była obok, wiedziałam to, choć już jej nie widziałam. Była w mojej głowie. Uniosłam delikatnie palce, aby wyczuć… 

17 komentarzy:

  1. ~Unatha
    31 grudnia 2013 o 19:05

    Jak można było skończyć w takim momencie? NO JAK?
    Tyle rozdziałów minęło i naprawdę wątpię w to, że Sophie umrze (cóż, to byłoby zbyt tragiczne, zdecydowanie). A jednak istnieje w mojej świadomości jakąś drobna cząstka, która jest skłonna uwierzyć w jej śmierć.
    Epizod czytało się szybko i bardzo, bardzo przyjemnie, ale momentami odczuwałam zbyt dużą dawkę patosu.
    No ale żeby tak prosto przed Nowym Rokiem przyprawiać nas, czytaczy wiernych, o zawał serca? D:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1 stycznia 2014 o 13:51
      Hue hue hue, ja wiem, jak zepsuć niektórym Sylwestra, ale weź pod uwagę to, że pisałam ten rozdział, więc po części ja też miałam zepsuty ten dzień ;>

      Usuń
  2. ~Patrycja
    31 grudnia 2013 o 22:20

    Olu, jestem pod wrażeniem tego rozdziału, jest pełen emocji, przepełniony czymś pozytywnym i negatywnym zarazem…. Nie mogę wyjść z wrażenia. Ale słów na całą akcję w tym rozdziale mi jeszcze nie zabrakło ;)
    Czy dobrze zrozumiałam że Sophie wskrzesiła Voldemorta? Bo jeżeli tak, to nie zgadza mi się tu jedna rzecz, a mianowicie to że jak było powiedziane wcześniej, że żeby wskrzesić trzeba umrzeć za tą osobę… Czyżby Sophie znów jakoś to ominęła?
    I teraz ochrzan. Jak możesz W TAKIM MOMENCIE KOŃCZYĆ? Utrzymujesz nas w pełnej niepewności, a tu chodzi o życie bohaterki, z którą żyjemy już parę ładnych lat… Jakoś nie wyobrażam sobie tej historii bez Sophie, a brak historii, to już w ogóle jest jakoś tak nie tak. Zastanawiam się jak to by było gdyby Sophie umarła? Czy Czarny Pan by nadal żył? Czy Potter by żył? Jeżeli tak, to czy wojna by nadal trwała? I kto w końcu by zginął? Wiesz, mam jednak DUŻĄ nadzieję, że tego nie zrobisz, nie uśmiercisz Sophie, pozwolisz jej normalnie żyć, bez nakazu wyboru strony… Może mogłaby przyłączyć się do Armanda i innych wampirów i żyć jak wampir? Wtedy nie musiała by się mieszać w sprawy czarodziejów… Nie wiem co myśleć o tym, szczególnie że mówiłaś wcześniej coś o tym że ten rozdział będzie końcem… Tylko końcem czego? Opowieści? Życia Sophie? Mrocznej strony? Wojny czarodziejów, codziennej walki? Zapewne będziesz rozwiewać nasze wątpliwości w następnych rozdziałach, tylko kiedy pojawi się najbliższy? Czekam z niecierpliwością na niego, mając nadzieję, że będzie już tam coś wyjaśnione….
    Serdecznie pozdrawiam i życzę spełnienia marzeń oraz wytrwałości w Nowym Roku ;)
    Patrycja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1 stycznia 2014 o 14:02
      Cóż, to, jakim cudem Sophie przeżyła, wyjaśnię Ci na dwa sposoby i każdy jest poprawny. Oczywiście mam na myśli to, że przeżyła wskrzeszenie, bo na końcu zdecydowanie umarła.
      Po pierwsze – wyjaśnię to w epilogu (nie można mieć wszystkiego xD).
      Po drugie – na takim prostym przykładzie, to jest bardzo znany i używany motyw w wielu filmach. Oglądałaś „Lost – Zagubionych”? Tam był taki koleś, któremu przepowiedziano, że umrze. Wróżbita miał wizje jego śmierci i mówił mu, aby ten mógł uniknąć śmierci. Tylko, że jeśli nie potrącił go samochód, to znowu mógł poślizgnąć się pod prysznicem i skręcić kark. A jeśli znów nie to, to coś innego. Ale prędzej czy później będzie musiał umrzeć, nie można się przecież bawić z losem w nieskończoność. Tu jest podobnie. Sophie nie umarła po wskrzeszeniu, ale przecież los mógł tak wszystko poukładać, że śmierć w końcu ją zabrała.

      Och, to akurat jest bardzo proste, mam już cały plan ramowy. Kolejny, a właściwie ostatni rozdział (naprawdę ostatni, tak jest xD) pojawi się w piątek, chciałam go dodać jakoś później, ale nie ma sensu tego odciągać. Wiadomo, dzisiaj wszyscy są po Sylwestrze ospali, a ja z Krakowa do domu wracam w piątek, więc akurat skoczę na szmateks, a potem piszę rozdział xD Więc niebawem się wszystko wyjaśni xD
      Dziękuję bardzo za życzenia, Tobie również chciałabym życzyć samych sukcesów i tego, żeby 2014 był lepszy, niż rok miniony :*

      Usuń
  3. ~Morrigan
    1 stycznia 2014 o 15:38

    Zabieram się do czytania :D A tak z ciekawości – co oznacza tytuł? Bo nie znam francuskiego :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1 stycznia 2014 o 16:07
      Tytuł oznacza „Nie chcę umierać w samotności”, przywłaszczyłam go w imieniu Sophie z piosenki Lady Gagi „Bloody Mary” xD

      Usuń
    2. ~Morrigan
      3 stycznia 2014 o 12:34

      Oj, cudooowny ten rozdział! Tyle emocji! Jejku, cudowna ta ostatnia scena! Zwykle nie lubię, gdy coś ciągnie się tak długo, jednakże tu wszystko pasowało idealnie – w końcu obdarzona życiem wiecznym Sophie nie mogła wyzionąć ducha w dwóch zdaniach.
      Czekam z niecierpliwością na Epilog.

      PS. Dzisiaj będzie Snily, tak?

      Usuń
    3. ~Morrigan
      3 stycznia 2014 o 12:36

      A nie, moment! Dzisiaj Epilog?! To kiedy Snily? Ja już się gubię…

      Usuń
    4. 3 stycznia 2014 o 15:25
      Nie, dzisiaj będzie „Epilog”, a Snily w zasadzie to nie wiem na 100%, bo dokładnie za miesiąc zaczyna mi się sesja.

      Usuń
  4. ~Blackie.
    1 stycznia 2014 o 16:38

    Nie potrafię napisać nic z sensem.
    Wczoraj czytałam to u koleżanki i prawie się rozryczałam przy niej.
    Nie możesz kończyć SCP! Proszę, nie rób tego, nienienie. Błagam.
    SCP jest pierwszym opowiadaniem ff potterowym, które przeczytałam. Dlatego jest dla mnie szczególnie ważne i nie potrafię przyjąć do wiadomości tego, że chcesz je zakończyć. Już wiem, że w piątek będę płakać.
    Kurde, aż brak mi słów.
    Rozdział był strasznie emocjonalny i zakończyłaś go w okropnym momencie.
    Jeśli będę potrafić sklecić coś z sensem to dopiszę pod spodem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2 stycznia 2014 o 10:35
      A Ty wiesz, jak ja ryczałam? Nie, seryjnie. A mnie trudno do łez doprowadzić. Siedziałam na mieszkaniu w kuchni, pisałam i ryczałam, a mój chłopak w drugim pokoju ogarniał… tu wielce romantyczny wieczór, ale jak się nim cieszyć, kiedy Sophie ginie? xD

      Usuń
  5. ~Peggi Sue
    1 stycznia 2014 o 18:04

    TO było przewidywalne, że uratujesz Voldemorta i jak znam życie on wygra, szkoda Sophie, że poświęciła swoje życie dla niego, może nie wprost ale wiesz o co chodzi. Mam nadzieję, że Sophie zginie za to, że przywróciła do życia tego węża Voldemorta!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2 stycznia 2014 o 10:33
      Hahahaha, no miszczu mój <3
      Nie mogłam zabić Voldemorta, tzn. musiałam to zrobić, bo tak napisała Rowling, ale skoro teoretycznie już się skończyła książka, to mogę robić, co chcę, czyli w zasadzie mogę wskrzesić Voldemorta.
      A jeśli Rowling naprawdę napisze HP8, tak, jak plotki w internetach krążą, to się dopiero zdziwię, jak ujrzę, że ona też go przywróciła do życia xD

      Usuń
  6. ~Nightmare
    1 stycznia 2014 o 19:06

    Słów mi brakuje. Tyle powiem. Może potem coś, jakoś…jak emocje opadną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2 stycznia 2014 o 10:31
      Dobrze, panie dziejaszku, do kolejnego rozdziału jeszcze kilkanaście godzin xD

      Usuń
  7. ~evelyn
    3 stycznia 2014 o 16:53

    Właśnie jak moglaś przerwać w takim momencie? xD Nic więcej przez to nie napiszę tylko czekam na kolejny odcinek ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 3 stycznia 2014 o 21:27
      Hue hue, ale spoko, dzisiaj będzie kolejny rozdział, więc nie ma problemu xD

      Usuń