Nie wróciłam do domu.
Całą noc siedziałam z matką przy łóżku Livii. Sethi odwiedził swą nieprzytomną
córkę nad ranem. Już świtało, kiedy przeszedł do nas uzdrowiciel z diagnozą.
Nie miał zbyt zadowolonej miny, wręcz przeciwnie. Starał się nie patrzeć nam w
oczy.
- Nie mam dobrych wieści - rzekł, chowając różdżkę do kieszeni. -
Pogryzł ją wilkołak. Okazuje się jednak, że Livia ma bardzo rzadkie
schorzenie... po prostu jest uczulona na bakterie w ślinie wilkołaka, dlatego
jej organizm tak zareagował.
Bes zrobiła wielkie oczy, Sethi zacisnął wargi.
- Co może zneutralizować truciznę? - zapytałam, choć w duchu dobrze
znałam odpowiedź.
- Weźmy pod uwagę pochodzenie matki - skłonił lekko głowę w stronę Bes
- udało nam się zaobserwować, że ludzka krew jest zbyt słaba, aby wybudzić ją
ze śpiączki, dlatego potrzebujemy krwi wampira.
- To się doskonale składa, mogę jej oddać trochę mojej - odparłam,
podwijając szybko rękaw i podsuwając uzdrowicielowi prawą rękę.
- Nie tak szybko, to musi być prawdziwy Nieśmiertelny - rzekł
czarodziej. - Dlatego znalezienie dawcy może potrwać bardzo długo. Wątpię, aby
znalazł się wampir, który chętnie uroni choć jedną krople. Tak w ogóle to nie
spodziewaliśmy się, że dojdzie do ataku, ponieważ do pełni zostało jeszcze
trochę czasu.
Poczułam się tak, jakby w mojej głowie zapaliła się kreskówkowa
żarówka. Tylko jeden znany mi wilkołak atakował bezbronnych, niczego się
niespodziewających ludzi podczas zwyczajnych dni, bez pełnej przemiany. Napadł
w ten sposób Billa Weasleya. Fernin Greyback. Poczułam, że robi mi się gorąco
ze złości. Rodzice oraz uzdrowiciel chyba spostrzegli zmianę na mojej twarzy,
bo spojrzeli na mnie z uniesionymi brwiami. Nie miałam jednak czasu na
wyjaśnienia. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
- Coś zrozumiałam - mruknęłam bardziej do siebie, niż do Bes czy
Sethiego. Byłam zupełnie oddzielona od mojego ciała i rzeczywistości. Zdałam
sobie sprawę, że biegnę korytarzem i nagle teleportuję się. Ciśnienie trochę
mnie otrzeźwiło. Nie myślałam o jakimś konkretnym miejscu, przed oczami stała
mi tylko twarz Lorda Voldemorta.
Moje stopy uderzyły mocno i lśniącą, marmurową podłogę. Noci ugięły
się pode mną, ale ja już chciałam biec, co też uczyniłam, kiedy tylko odzyskałam
równowagę. Uderzyłam dłońmi w drzwi prowadzące do komnaty wuja. Tak, jak
przypuszczałam, Czarny Pan znajdował się w środku. Huk wyrwał go z zadumy i
nieco zdezorientował go. Nie zdążył nawet odpowiednio zareagować, bo ja już się
zamachnęłam i trzasnęłam go z otwartej dłoni w twarz. Mimo że był ode mnie
sporo wyższy, nauczyłam się wysoko doskakiwać, co też zrobiłam. Uderzyłam go w
drugi policzek z całej siły, krzycząc:
- Ty sukinsynu!
Moje zachowanie doprowadziło go do gniewu, bo chwycił mnie za
nadgarstki tak mocno, że aż mnie zabolało. Chciałam go kopnąć, ale on już
uniósł mnie wysoko nad ziemię i całą przycisnął do siebie. Zostałam pozbawiona
możliwości wykonania jakiegokolwiek gwałtownego czy agresywnego ruchu.
Pozostało mi jedynie wykrzykiwać wyzwiska pod jego adresem.
- Co cię opętało, wiedźmo? - ryknął mi do ucha.
- Nasłałeś Greybacka na moją siostrę, skurwysynu! Livia jest
umierająca!
Chciałam go ugryźć, ale on potrząsnął mnie, aby nieco mnie otrzeźwić,
krzycząc:
- Opanuj się, nikogo na twoją rodzinę nie nasyłałem, to nie moja wina,
że Greyback kogoś zaatakował.
Zamilkł i ogarnęła nas głucha cisza, przerywana tylko moim głębokim
oddechem. Cała drżałam ze zdenerwowania i wysiłku, wciąż byłam przepełniona
wściekłością, próbowałam się jednak uspokoić. W końcu uścisk wuja zelżał, co
oznaczało, że jego zaufanie do mnie powróciło.
- Mogę cię puścić i czuć się bezpieczny? - zapytał cicho. Nic nie
odpowiedziałam, tylko wyrwałam mu się i odwróciłam twarzą do niego. Wciąż
czułam potężny gniew, kiedy na niego patrzyłam, ale postanowiłam go poskromić.
Odetchnęłam kilkakrotnie i przemówiłam:
- Obiecałeś, że będziesz ich chronił. Powiedziałeś, że nikt nie zrobi
im krzywdy, a teraz Livia umiera, potrzebuje krwi Nieśmiertelnego, żeby się
obudzić.
Głos mi się załamał, a ja opuściłam głowę, ukryłam twarz w dłoniach i
rozpłakałam się jak dziecko. Tego wszystkiego było dla mnie za dużo, nie mogłam
już więcej tłumić w sobie rozpaczy i strachu. Byłam przerażona, że Livia może
umrzeć, a jeśli przeżyje, będzie wilkołakiem albo zmieni się tak, jak Bill
Weasley. A co z resztą rodziny? Czy mogą czuć się bezpieczni?
Czarny Pan wyciągnął ramiona i przytulił mnie całkowicie po ojcowsku,
jak jeszcze nigdy nie przytulał. Poddałam mu się cała, ukryłat twarz w fałdach
jego szaty na piersiach. Przez jakiś czas nie potrafiłam się uspokoić, choć
bardzo tego pragnęłam. Wuj gładził czuje moje włosy, dopóki nie odetchnęłam i
nie otarłam łez z policzków.
- Możesz być tego pewna, że wilkołak zostanie ukarany, przyżekam ci -
rzekł i ucałował wierzch mojej dłoni. Uwierzyłam mu na słowo, przecież był moim
opiekunem i chronił mnie.
Kiedy pierwsze emocje związane z napaścią na Livię już opadły, coś mi
się nagle przypomniało. Pogrzebałam w wewnętrznej kieszeni szaty, a żołądek
ścisnęło mi coś, co przypominało żelazną dłoń. Wyciągnęłam pogiętą, nieco
zniszczoną fotografię i podetknęłam ją wujowi pod nos.
- Bal siódmych klas - zauważył, uśmiechając się lekko do siebie i oglądając
dokładnie ruchome zdjęcie. - Skąd to masz?
- Od Slughorna - odparłam, uważnie obserwując jego reakcję. -
Znalazłam cię na tej fotografii, dlatego mnie tak zainteresowała. Kim jest ta
kobieta?
Przez twarz Voldemorta przebiegł doskonale widoczny cień. Mimo że nie
wskazałam palcem, o którą postać mi chodziło, on natychmiast spojrzał w róg
zdjęcia, gdzie znajdowała się ona. Jasnowłosa dziewczyna.
- Kim ona jest? - powtórzyłam nieco bardziej napastliwym tonem.
- Była... wyjątkowa - odparł wymijająco, wciąż przyglądając się
fotografii. - To długa historia, z którą kiedyś cię zapoznam. Ale teraz nie
powinnaś się tym przejmować.
- Kochałeś ją?
- Kocham ciebie - oddał mi zdjęcie i ujął moją twarz w dłonie, aby
pocałować mnie w czoło. - Liczy się tylko to, co teraz.
- Powiedz - przerwałam mu. - Czy to jest moja matka? Ja widziałam już
gdzieś tę kobietę.
Czarny Pan zaśmiał się krótko, najwyraźniej rozbawiony moim
przekonaniem. Na nowo wyciągnął zdjęcie i pokazał końcem długiego paznokcia na
postać w tłumie, na którą nie zwróciłam dotąd uwagi. Była raczej niepozorna, a
jej twarz w ogóle nie przypominała tej twarzy, którą ja zapamiętałam.
- To jest Melania, myślisz, że poszedłbym ze znienawidzoną kobietą na
bal? - zaśmiał się i ujął lekko moją dłoń. - Chodź, pokażę ci coś.
Poszłam za nim, choć bardzo niechętnie i z niezwykle nieufną miną,
lecz, mimo to - poszłam. W żołądku coś mi się skręciło, nie było to przyjemne
uczucie. Ale... ale przecież nie byłam zazdrosna. Czarny Pan mógł robić to, co
chciał. Nie powinno mnie to obchodzić. Zaprowadził mnie do biblioteki. Kiedy
szłam za nim przez korytarze, zauważyłam, że apartament wygląda na opustoszały
od wielu tygodni. Poczułam swego rodzaju żal, ponieważ ten dom był niezwykle
dla mnie ważny. Zupełnie jakby był całkowicie żywą osobą.
Voldemotr poprowadził mnie do najodleglejszej części biblioteki. Nigdy
się tu nie zapuszczałam, głównie dlatego, że znajdowała się tu wnęka
przypominająca Dział Zakazany w Hogwarcie. Do materiałów za grubą kratą miał
dostęp tylko i wyłącznie Lord Voldemort i wszyscy o tym wiedzieli. Nawet ja nie
byłam tak głupia, aby próbować się tam włamać. Wuj potrzebował trochę
prywatności, jak każdy, a ja szanowałam go i nie chciałam robić mu na złość.
Tym razem jednak wyciągnął rózdżkę, stuknął nią w gruby, błyszczący łańcuch, a
on opadł z głośnym, melodyjnym dźwiękiem, ukazując przejście. Myślałam, że
zdjąć ten łańcuch mógł tylko Czarny Pan i tak też musiało być, bo nie
zastosował żadnej innej magii, tylko lekko pchnął kratę dłonią, a ona
błyskawicznie podjechała do góry. Weszliśmy oboje do wnęki mającej jakieś pięć
metrów długości i szerokości, a Voldemort sięgnął po jedną z oprawionych w
brązową skórę książkę i zaczął ją kartkować. Z zaskoczeniem zauważyłam, że na
okładce wymalowany jest herb Hogwartu. Nie zdążyłam zadać pytania, gdyż
Voldemort ubiegł mnie z odpowiedzią:
- To album, który każdy uczeń dostawał tuż przed zakończeniem roku.
Wskazał długim palcem na jedną z fotografii. Widniał na niej portret
dziewczyny z ciemnymi, lekko pokręconymi włosami i szerokimi brwiami. Pod
zdjęciem widniał podpis: Melania Serpens.
Musiałam przyznać, że nie była podobna do tajemniczej towarzyszki Toma.
Przewróciłąm stronę i ujrzałam... zdjęcie młodego Voldemorta. Jeżeli to był
rocznik sódmych klas, to albo Melania powtarzała klasę, albo Czarny Pan był
geniuszem i przeskoczył jeden rok, co w Hogwarcie było niemożliwe. Przecież
Hermiona Granger wiedziała często to, co było w podręcznikach siódmoklasistów,
i to w drugiej klasie. Coś mi tu nie pasowało. Nie przeczę, że Lord Voldemort jest
o wiele mądrzejszy od tej irytującej szlamy, ale tak czy inaczej...
- Eee... dlaczego chodziłeś z Melanią do klasy? Przecież była od
ciebie starsza.
- Ona poszła do szkoły rok później - odparł, a widząc moje
najszczersze zdumienie, zapytał: - Nie wiedziałaś? Melania uczyła się przez rok
w Beauxbatons, a tam poziom nauczania jest znacznie niższy i musiała powtarzać
pierwszą klasę.
Nie była to niesamowicie istotna informacja, ale na swój sposób
wstrząsnęła mną. Oddałam Voldemortowi album, wciąż myśląc o Melanii. Nikt nie
wie, jaką poczułam ulgę, kiedy Czarny Pan wyjaśnił mi wszystko. Byłam już
znacznie spokojniejsza.
Lord Voldemort obiecał
mi, że ukarze Greybacka za jego straszliwy czyn, a także skontaktuje się z
Armandem bądź innym Nieśmiertelnym, aby Livia jak najszybciej odzyskała
zdrowie. Wiedziałam, że Radzie się to nie spodoba, ale siostra była teraz dla
mnie najważniejsza. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że nagle mogłoby jej
zabraknąć. Na codzień tego się nie docenia, dopiero, kiedy istnieje możliwość
straty, zdaje się sprawę z uczuć żywionych do tej osoby.
Po powrocie do szpitala poprosiłam ojca, aby pozwolił mi wrócić do
Hogwartu. Bardzo martwiłam się o Livię, ale atmosfera, która tu panowała, była
nie do zniesienia. Dodatkowo świadomość, że większość jęków i szlochów
roznoszących się po korytarzach spowodowane jest przez złowrogą działalność
Śmierciożerców, dobijała mnie.
Ojciec wyraził zgodę na
mój powrót. Kochałąm Bes, ale córki zawsze bardziej przywiązują się do swoich
tatusiów. To on zabrał mnie do Azkabanu, gdzie poraz pierwszy zobaczyłam
Barty'ego. To on uczył mnie pływać i jeździć na rowerze. Był na każdym
występie, tym ważnym lub mało istotnym dla mojej kariery. Czułam, że też mnie
kochał, przez co trudno było mi się z nim rozstać.
Do Hogwartu powróciłam
po południu. Informacja o stanie Livii rozniosła się już dawno temu, pisał też
o tym "Prorok Codzienny" oraz mówiono na ten temat w dariu. Mimo że
podano w miarę prawdziwe fakty, powstały wśród uczniów całkiem niewiarygodne
plotki, których nawet nie starałam się wyjaśniać. Nie było to dla mnie
nowością, zawsze, kiedy dochodziło do jakiegoś ataku, zniknięcia lub śmierci,
dopisywano do tego różne historie.
Wieczorem do szkoły wróciła reszta mojego rodzeństwa, a Victor
przekazał mi, że Livia nadal jest nieprzytomna. Poczułam swego rodzaju ulgę,
ponieważ bałam się, że jej stan może się pogorszyć. Martwiło mnie to, że podano
w radiu nazwisko wilkołaka, który pogryzł moją siostrę, gdyż każdy wiedział,
komu służył. Niektórzy mogli pomyśleć, że nie mam kontroli nad tym, co się
dzieje, widziałam, jak grupka Puchnoów z trzeciej klasy pokazuje mnie sobie
palcami i wymienia jakieś uwagi. Kiedy zaczynałam słuchać, dostawałam szału,
ponieważ moje uszy wyłapywały rozmowy uczniów z całej szkoły, które stawały się
mieszaniną szmerów i przedziwnych dźwięków. Nie byłam jeszcze dorosłym wampirem
i nie do końca potrafiłam korzystać ze swoich mocy. Zwłaszcza z tych, które
wymagały wysiłku mojego umysłu.
Powoli zaczęłam zastanawiać się nad kolejnym zadaniem w Siedmioboju.
Jeszcze nic nie było wiadome co do konkurencji, ponieważ niedługo przed
ogłoszeniem terminu używa się wielkiej, drewnianej kostki, która losuje temat
zadania i wypluwa kartkę z jego opisem. Dlatego trudniej było oszukiwać. Nie
mówię, że tego nie robiono, zawsze znajdzie się ktoś, kto wymyśli sposób, aby
obejść sztywne zasady. Hogwart jednak jak zwykle był uczciwy aż do przesady, co
mogło nas kiedyś zgubić.
~*~
W roku szkolnym łatwiej
mi pisać krótsze rozdziały, bo potem nie muszę się denerwować podczas
przepisywania. Dodatkowo, kiedy mam w zeszycie tasiemce na dziesięć kartek,
nawet nie chce mi się za to zabierać. Chcę się Wam pochwalić, że zdałam prawo
jazdy i teraz będę jeździć, strzeżcie się xD Dedykacja dla Olki :*