22 października 2012

Rozdział 321

         Nie wróciłam do domu. Całą noc siedziałam z matką przy łóżku Livii. Sethi odwiedził swą nieprzytomną córkę nad ranem. Już świtało, kiedy przeszedł do nas uzdrowiciel z diagnozą. Nie miał zbyt zadowolonej miny, wręcz przeciwnie. Starał się nie patrzeć nam w oczy.
- Nie mam dobrych wieści - rzekł, chowając różdżkę do kieszeni. - Pogryzł ją wilkołak. Okazuje się jednak, że Livia ma bardzo rzadkie schorzenie... po prostu jest uczulona na bakterie w ślinie wilkołaka, dlatego jej organizm tak zareagował.
Bes zrobiła wielkie oczy, Sethi zacisnął wargi.
- Co może zneutralizować truciznę? - zapytałam, choć w duchu dobrze znałam odpowiedź.
- Weźmy pod uwagę pochodzenie matki - skłonił lekko głowę w stronę Bes - udało nam się zaobserwować, że ludzka krew jest zbyt słaba, aby wybudzić ją ze śpiączki, dlatego potrzebujemy krwi wampira.
- To się doskonale składa, mogę jej oddać trochę mojej - odparłam, podwijając szybko rękaw i podsuwając uzdrowicielowi prawą rękę.
- Nie tak szybko, to musi być prawdziwy Nieśmiertelny - rzekł czarodziej. - Dlatego znalezienie dawcy może potrwać bardzo długo. Wątpię, aby znalazł się wampir, który chętnie uroni choć jedną krople. Tak w ogóle to nie spodziewaliśmy się, że dojdzie do ataku, ponieważ do pełni zostało jeszcze trochę czasu.
Poczułam się tak, jakby w mojej głowie zapaliła się kreskówkowa żarówka. Tylko jeden znany mi wilkołak atakował bezbronnych, niczego się niespodziewających ludzi podczas zwyczajnych dni, bez pełnej przemiany. Napadł w ten sposób Billa Weasleya. Fernin Greyback. Poczułam, że robi mi się gorąco ze złości. Rodzice oraz uzdrowiciel chyba spostrzegli zmianę na mojej twarzy, bo spojrzeli na mnie z uniesionymi brwiami. Nie miałam jednak czasu na wyjaśnienia. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
- Coś zrozumiałam - mruknęłam bardziej do siebie, niż do Bes czy Sethiego. Byłam zupełnie oddzielona od mojego ciała i rzeczywistości. Zdałam sobie sprawę, że biegnę korytarzem i nagle teleportuję się. Ciśnienie trochę mnie otrzeźwiło. Nie myślałam o jakimś konkretnym miejscu, przed oczami stała mi tylko twarz Lorda Voldemorta.
Moje stopy uderzyły mocno i lśniącą, marmurową podłogę. Noci ugięły się pode mną, ale ja już chciałam biec, co też uczyniłam, kiedy tylko odzyskałam równowagę. Uderzyłam dłońmi w drzwi prowadzące do komnaty wuja. Tak, jak przypuszczałam, Czarny Pan znajdował się w środku. Huk wyrwał go z zadumy i nieco zdezorientował go. Nie zdążył nawet odpowiednio zareagować, bo ja już się zamachnęłam i trzasnęłam go z otwartej dłoni w twarz. Mimo że był ode mnie sporo wyższy, nauczyłam się wysoko doskakiwać, co też zrobiłam. Uderzyłam go w drugi policzek z całej siły, krzycząc:
- Ty sukinsynu!
Moje zachowanie doprowadziło go do gniewu, bo chwycił mnie za nadgarstki tak mocno, że aż mnie zabolało. Chciałam go kopnąć, ale on już uniósł mnie wysoko nad ziemię i całą przycisnął do siebie. Zostałam pozbawiona możliwości wykonania jakiegokolwiek gwałtownego czy agresywnego ruchu. Pozostało mi jedynie wykrzykiwać wyzwiska pod jego adresem.
- Co cię opętało, wiedźmo? - ryknął mi do ucha.
- Nasłałeś Greybacka na moją siostrę, skurwysynu! Livia jest umierająca!
Chciałam go ugryźć, ale on potrząsnął mnie, aby nieco mnie otrzeźwić, krzycząc:
- Opanuj się, nikogo na twoją rodzinę nie nasyłałem, to nie moja wina, że Greyback kogoś zaatakował.
Zamilkł i ogarnęła nas głucha cisza, przerywana tylko moim głębokim oddechem. Cała drżałam ze zdenerwowania i wysiłku, wciąż byłam przepełniona wściekłością, próbowałam się jednak uspokoić. W końcu uścisk wuja zelżał, co oznaczało, że jego zaufanie do mnie powróciło.
- Mogę cię puścić i czuć się bezpieczny? - zapytał cicho. Nic nie odpowiedziałam, tylko wyrwałam mu się i odwróciłam twarzą do niego. Wciąż czułam potężny gniew, kiedy na niego patrzyłam, ale postanowiłam go poskromić. Odetchnęłam kilkakrotnie i przemówiłam:
- Obiecałeś, że będziesz ich chronił. Powiedziałeś, że nikt nie zrobi im krzywdy, a teraz Livia umiera, potrzebuje krwi Nieśmiertelnego, żeby się obudzić.
Głos mi się załamał, a ja opuściłam głowę, ukryłam twarz w dłoniach i rozpłakałam się jak dziecko. Tego wszystkiego było dla mnie za dużo, nie mogłam już więcej tłumić w sobie rozpaczy i strachu. Byłam przerażona, że Livia może umrzeć, a jeśli przeżyje, będzie wilkołakiem albo zmieni się tak, jak Bill Weasley. A co z resztą rodziny? Czy mogą czuć się bezpieczni?
Czarny Pan wyciągnął ramiona i przytulił mnie całkowicie po ojcowsku, jak jeszcze nigdy nie przytulał. Poddałam mu się cała, ukryłat twarz w fałdach jego szaty na piersiach. Przez jakiś czas nie potrafiłam się uspokoić, choć bardzo tego pragnęłam. Wuj gładził czuje moje włosy, dopóki nie odetchnęłam i nie otarłam łez z policzków.
- Możesz być tego pewna, że wilkołak zostanie ukarany, przyżekam ci - rzekł i ucałował wierzch mojej dłoni. Uwierzyłam mu na słowo, przecież był moim opiekunem i chronił mnie.
Kiedy pierwsze emocje związane z napaścią na Livię już opadły, coś mi się nagle przypomniało. Pogrzebałam w wewnętrznej kieszeni szaty, a żołądek ścisnęło mi coś, co przypominało żelazną dłoń. Wyciągnęłam pogiętą, nieco zniszczoną fotografię i podetknęłam ją wujowi pod nos.
- Bal siódmych klas - zauważył, uśmiechając się lekko do siebie i oglądając dokładnie ruchome zdjęcie. - Skąd to masz?
- Od Slughorna - odparłam, uważnie obserwując jego reakcję. - Znalazłam cię na tej fotografii, dlatego mnie tak zainteresowała. Kim jest ta kobieta?
Przez twarz Voldemorta przebiegł doskonale widoczny cień. Mimo że nie wskazałam palcem, o którą postać mi chodziło, on natychmiast spojrzał w róg zdjęcia, gdzie znajdowała się ona. Jasnowłosa dziewczyna.
- Kim ona jest? - powtórzyłam nieco bardziej napastliwym tonem.
- Była... wyjątkowa - odparł wymijająco, wciąż przyglądając się fotografii. - To długa historia, z którą kiedyś cię zapoznam. Ale teraz nie powinnaś się tym przejmować.
- Kochałeś ją?
- Kocham ciebie - oddał mi zdjęcie i ujął moją twarz w dłonie, aby pocałować mnie w czoło. - Liczy się tylko to, co teraz.
- Powiedz - przerwałam mu. - Czy to jest moja matka? Ja widziałam już gdzieś tę kobietę.
Czarny Pan zaśmiał się krótko, najwyraźniej rozbawiony moim przekonaniem. Na nowo wyciągnął zdjęcie i pokazał końcem długiego paznokcia na postać w tłumie, na którą nie zwróciłam dotąd uwagi. Była raczej niepozorna, a jej twarz w ogóle nie przypominała tej twarzy, którą ja zapamiętałam.
- To jest Melania, myślisz, że poszedłbym ze znienawidzoną kobietą na bal? - zaśmiał się i ujął lekko moją dłoń. - Chodź, pokażę ci coś.
Poszłam za nim, choć bardzo niechętnie i z niezwykle nieufną miną, lecz, mimo to - poszłam. W żołądku coś mi się skręciło, nie było to przyjemne uczucie. Ale... ale przecież nie byłam zazdrosna. Czarny Pan mógł robić to, co chciał. Nie powinno mnie to obchodzić. Zaprowadził mnie do biblioteki. Kiedy szłam za nim przez korytarze, zauważyłam, że apartament wygląda na opustoszały od wielu tygodni. Poczułam swego rodzaju żal, ponieważ ten dom był niezwykle dla mnie ważny. Zupełnie jakby był całkowicie żywą osobą.
Voldemotr poprowadził mnie do najodleglejszej części biblioteki. Nigdy się tu nie zapuszczałam, głównie dlatego, że znajdowała się tu wnęka przypominająca Dział Zakazany w Hogwarcie. Do materiałów za grubą kratą miał dostęp tylko i wyłącznie Lord Voldemort i wszyscy o tym wiedzieli. Nawet ja nie byłam tak głupia, aby próbować się tam włamać. Wuj potrzebował trochę prywatności, jak każdy, a ja szanowałam go i nie chciałam robić mu na złość. Tym razem jednak wyciągnął rózdżkę, stuknął nią w gruby, błyszczący łańcuch, a on opadł z głośnym, melodyjnym dźwiękiem, ukazując przejście. Myślałam, że zdjąć ten łańcuch mógł tylko Czarny Pan i tak też musiało być, bo nie zastosował żadnej innej magii, tylko lekko pchnął kratę dłonią, a ona błyskawicznie podjechała do góry. Weszliśmy oboje do wnęki mającej jakieś pięć metrów długości i szerokości, a Voldemort sięgnął po jedną z oprawionych w brązową skórę książkę i zaczął ją kartkować. Z zaskoczeniem zauważyłam, że na okładce wymalowany jest herb Hogwartu. Nie zdążyłam zadać pytania, gdyż Voldemort ubiegł mnie z odpowiedzią:
- To album, który każdy uczeń dostawał tuż przed zakończeniem roku.
Wskazał długim palcem na jedną z fotografii. Widniał na niej portret dziewczyny z ciemnymi, lekko pokręconymi włosami i szerokimi brwiami. Pod zdjęciem widniał podpis: Melania Serpens. Musiałam przyznać, że nie była podobna do tajemniczej towarzyszki Toma. Przewróciłąm stronę i ujrzałam... zdjęcie młodego Voldemorta. Jeżeli to był rocznik sódmych klas, to albo Melania powtarzała klasę, albo Czarny Pan był geniuszem i przeskoczył jeden rok, co w Hogwarcie było niemożliwe. Przecież Hermiona Granger wiedziała często to, co było w podręcznikach siódmoklasistów, i to w drugiej klasie. Coś mi tu nie pasowało. Nie przeczę, że Lord Voldemort jest o wiele mądrzejszy od tej irytującej szlamy, ale tak czy inaczej...
- Eee... dlaczego chodziłeś z Melanią do klasy? Przecież była od ciebie starsza.
- Ona poszła do szkoły rok później - odparł, a widząc moje najszczersze zdumienie, zapytał: - Nie wiedziałaś? Melania uczyła się przez rok w Beauxbatons, a tam poziom nauczania jest znacznie niższy i musiała powtarzać pierwszą klasę.
Nie była to niesamowicie istotna informacja, ale na swój sposób wstrząsnęła mną. Oddałam Voldemortowi album, wciąż myśląc o Melanii. Nikt nie wie, jaką poczułam ulgę, kiedy Czarny Pan wyjaśnił mi wszystko. Byłam już znacznie spokojniejsza.

         Lord Voldemort obiecał mi, że ukarze Greybacka za jego straszliwy czyn, a także skontaktuje się z Armandem bądź innym Nieśmiertelnym, aby Livia jak najszybciej odzyskała zdrowie. Wiedziałam, że Radzie się to nie spodoba, ale siostra była teraz dla mnie najważniejsza. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że nagle mogłoby jej zabraknąć. Na codzień tego się nie docenia, dopiero, kiedy istnieje możliwość straty, zdaje się sprawę z uczuć żywionych do tej osoby.
Po powrocie do szpitala poprosiłam ojca, aby pozwolił mi wrócić do Hogwartu. Bardzo martwiłam się o Livię, ale atmosfera, która tu panowała, była nie do zniesienia. Dodatkowo świadomość, że większość jęków i szlochów roznoszących się po korytarzach spowodowane jest przez złowrogą działalność Śmierciożerców, dobijała mnie.
         Ojciec wyraził zgodę na mój powrót. Kochałąm Bes, ale córki zawsze bardziej przywiązują się do swoich tatusiów. To on zabrał mnie do Azkabanu, gdzie poraz pierwszy zobaczyłam Barty'ego. To on uczył mnie pływać i jeździć na rowerze. Był na każdym występie, tym ważnym lub mało istotnym dla mojej kariery. Czułam, że też mnie kochał, przez co trudno było mi się z nim rozstać.

         Do Hogwartu powróciłam po południu. Informacja o stanie Livii rozniosła się już dawno temu, pisał też o tym "Prorok Codzienny" oraz mówiono na ten temat w dariu. Mimo że podano w miarę prawdziwe fakty, powstały wśród uczniów całkiem niewiarygodne plotki, których nawet nie starałam się wyjaśniać. Nie było to dla mnie nowością, zawsze, kiedy dochodziło do jakiegoś ataku, zniknięcia lub śmierci, dopisywano do tego różne historie.
Wieczorem do szkoły wróciła reszta mojego rodzeństwa, a Victor przekazał mi, że Livia nadal jest nieprzytomna. Poczułam swego rodzaju ulgę, ponieważ bałam się, że jej stan może się pogorszyć. Martwiło mnie to, że podano w radiu nazwisko wilkołaka, który pogryzł moją siostrę, gdyż każdy wiedział, komu służył. Niektórzy mogli pomyśleć, że nie mam kontroli nad tym, co się dzieje, widziałam, jak grupka Puchnoów z trzeciej klasy pokazuje mnie sobie palcami i wymienia jakieś uwagi. Kiedy zaczynałam słuchać, dostawałam szału, ponieważ moje uszy wyłapywały rozmowy uczniów z całej szkoły, które stawały się mieszaniną szmerów i przedziwnych dźwięków. Nie byłam jeszcze dorosłym wampirem i nie do końca potrafiłam korzystać ze swoich mocy. Zwłaszcza z tych, które wymagały wysiłku mojego umysłu.
Powoli zaczęłam zastanawiać się nad kolejnym zadaniem w Siedmioboju. Jeszcze nic nie było wiadome co do konkurencji, ponieważ niedługo przed ogłoszeniem terminu używa się wielkiej, drewnianej kostki, która losuje temat zadania i wypluwa kartkę z jego opisem. Dlatego trudniej było oszukiwać. Nie mówię, że tego nie robiono, zawsze znajdzie się ktoś, kto wymyśli sposób, aby obejść sztywne zasady. Hogwart jednak jak zwykle był uczciwy aż do przesady, co mogło nas kiedyś zgubić.

~*~


         W roku szkolnym łatwiej mi pisać krótsze rozdziały, bo potem nie muszę się denerwować podczas przepisywania. Dodatkowo, kiedy mam w zeszycie tasiemce na dziesięć kartek, nawet nie chce mi się za to zabierać. Chcę się Wam pochwalić, że zdałam prawo jazdy i teraz będę jeździć, strzeżcie się xD Dedykacja dla Olki :* 

1 października 2012

Rozdział 320

         Szybko zbliżał się termin kolejnego zadania w Siedmioboju Magicznym, ale ja raczej nie myślałam o tym. Tak, jak tego chciałam, zaabsorbowało mnie szkolne życie i związane z nimi problemy. Od momentu mojego powrotu do Hogwartu dostałam od matki dwa listy. Tak bardzo za nią tęskniłam, że oddałabym wszystko, aby odwiedzić dom rodzinny. Już nie mogłam się doczekać ferii bożonarodzeniowych, kiedy pojadę do domu Ghostów razem z braćmi i siostrami, spotkam się z Livią, Bes i Sethim, spędzę z nimi pierwszy dzień świąt, później udam się na spotkanie z Czarnym Panem... I wszystko będzie dobrze. Dwie rodziny, a tak mało czasu... mało odwagi, aby wybrać jedną.
Udałam się z Victorem na zielarstwo. Sapphire odrzuciła ten przedmiot. Profesor Sprout uczyła nas teraz, jak zajmować się ognistą paprocią, aby nie uszkodzić jej delikatnych kwiatów i przy okazji samemu nie odnieść poważniejszych ran. Razem z Vipim opiekowaliśmy się jednym okazem już od trzech lekcji.
- Myślisz, że Snape odwoła ferie? - zapytał cicho, kiedy profesor Sprout podeszła do Pansy i jej dwóch koleżanek.
- Dlaczego miałby to zrobić?
Victor wzruszył ramionami.
- Nie wiem, aby mieć nad nami większą władzę. Tak słyszałem.
Drzwi do cieplarni otworzyły się, a do środka wszedł Snape, jak zwykle surowy i ponury, tym razem w towarzystwie Carrowa. Nauczycielka zielarstwa uniosła wysoko brwi, ale nie skomentowała tego, pozwoliła sobie tylko na uprzejme pytanie:
- O co chodzi, dyrektorze?
- Chciałbym poprosić pannę Serpens oraz pana Ghosta - rzekł, nie patrząc ani na mnie, ani na Vipiego. - To pilna sprawa.
Profesor Sprout tylko skinęła głową,  a ja i brat popatrzyliśmy po sobie z zaskoczonymi minami i udaliśmy się za Mistrzem Eliksirów, który wyprowadził nas na zewnątrz. Gdy zamknęliśmy za sobą drzwi do cieplarni, naszym oczom ukazał się jakiś niechlujnie ogolony mężczyzna w o wiele za dużym płaszczu i z pogiętym, czarnym melonikiem na wyleniałych włosach. W dłoniach ściskał pognieciony świstek pergaminu. Widok ów bardzo mnie zaniepokoił, ponieważ czarodziej wyglądał na urzędnika. Spojrzałam pytająco na Snape'a, ale ten tylko patrzył na mnie swoimi czarnymi, beznamiętnymi oczami, które nie odebrały mi nadziei ani nie dodały otuchy w tym stresującym momencie.
- Dostaliśmy wiadomość o znalezieniu zwłok waszej siostry, Livii Ghost w jednym z polskich lasów na południu kraju - rzekł nieznajomy czarodziej, jeszcze bardziej gniotąc pergaminowy list. Dodał coś jeszcze, ale ja już tego nie usłyszałam. Poczułam się tak, jakby coś ciężkiego upadło na moją głowę, odcinając dopływ tlenu. Świat się pode mną zawalił. Zakryłam sobie usta dłonią, aby nie krzyknąć, kolana ugięły się pode mną. Ktoś podtrzymał mnie pod ramiona, chyba Carrow. Łzy same wypełniły mi oczy. Wiadomość powoli do mnie docierała, kroiła serce i dziurawiła umysł. W głowie kłębiły mi się jakieś niezrozumiałe strzępki myśli, których nie potrafiłam skleić w całość. Jedyne, co wciąż obijało mi się wewnątrz czaszki, to palące słowo: zwłoki... zwłoki waszej siostry... zwłoki Livii...
Z tego, co pamiętałam z tamtego kwadransa, to mój nienormalny spokój i wizyta w gabinecie Snape'a. Ów dziwny mężczyzna przekazał mi i Victorowi, że... że Livia (za wszelką cenę starałam się nie myśleć o niej jak o pustym, martwym ciele) znajduje się w Szpitalu Świętego Munga w piwnicy, gdzie przechowywano zwłoki zmarłych pacjentów, zanim nie zajęła się nimi rodzina. Jeżeli nikt się nie zgłaszał, chowano je w prostych grobach z drewnianym krzyżem, pośród mugoli, samotnych i zapomnianych na wieki. Służba zdrowia nie dysponowała zbyt dużą ilością złota. Przynajmniej nie na ten cel.
Victor poprosił Snape'a, aby ten nie informował na razie pozostałych Ghostów przebywających w Hogwarcie o tym, co się stało.
- Nie chcemy, żeby się martwili na zapas - mruknął. On również był spokojny, a mówił to z kamienną twarzą, choć oczy lśniły mu jak w gorączce. Wyglądał, jakby dostał obłędu. Był w szoku, podobnie jak ja. Żaden z obecnych w pokoju mężczyzna nie powiedział na ten temat ani słowa, natomiast Snape zwrócił się do mnie:
- Polecicie do Świętego Munga, wasi rodzice już tam są. Trzymaj się.
Poklepał mnie delikatnie po ramieniu i wręczył duży wazon, z którego wyciągnęłam garść połyskującego pyłu; Victor zrobił to samo. Ledwo widziałam przez łzy, ale jakoś trafiłam do kominka. Kiedy tylko szmaragdowozielone płomienie pochłonęły mnie, żar wypełnił moje płuca. Targnął mną straszliwy kaszel, myślałam, że zabraknie mi tchu, poczułam niesamowitą ulgę, kiedy pojawiłam się w małym, szpitalnym, zimnym palenisku. Ów kominek znajdował się w holu. Tego dnia nie było tutaj wielkich tłumów. Właściwie... nie było tu nikogo poza niechlujną kobietą z informacji. Szpital wyglądał jeszcze bardziej ponuro niż zwykle. Victor pojawił się w palenisku kilkanaście sekund później, prychając i trąc oczy, bo pył buchnął mu w twarz. Pomogłam mu wyjść, podając dłoń. Podeszliśmy do kontuaru.
- Nazywam się Victor Ghost, a to...
- Ach, tak - przerwała mu blond włosa czarownica z bardzo znękaną miną. - Przywieźli ją rano. Do piwnicy dotrzecie tymi drzwiami.
Wskazała na wejście po swojej lewej stronie. Bez słowa ruszyliśmy w stronę zamkniętych drzwi, czując nieznośny ucisk w żołądku. Jakaś twarda gula utkwiła mi w gardle, kiedy zeszliśmy schodami na sam dół, gdzie napotkaliśmy kolejne drzwi, tym razem żelazne i potężne. Wyciągnęłam rękę, czując walące mi w piersi serce, i nacisnęłam klamkę. W twarz uderzyło mnie przeraźliwe zimno. Zadrżałam mimowolnie. Panował tu mróz tak dotkliwy jak w wielkiej chłodni. Dodatkowo kamienna, szara podłoga, ściany i wysoki sufit wzmagały wrażenie potężnego grobowca. Komnata byłą prostokątna, na wysokość co najmniej dziesięciometrowa. W ścianach znajdowały się setki identycznych, ustawionych w równych odległościach, żelaznych haków. Dopiero po minucie zdałam sobie sprawę, że w ścianach znajdują się komory. Na ciała. Nie miałam pojęcia, dlaczego to mną tak wstrząsnęło. Przecież w swoim życiu widziałam wielokrotnie ludzką śmierć i zwłoki tak zmasakrowane, że normalny człowiek z pewnością doznałby szoku. A widok tych zatrzaśniętych komór wywołała u mnie prawdziwe obrzydzenie. Jedna z nich była otwarta, ale nie stwierdziłam w niej obecności zwłok. One leżały na żelaznym, lśniącym w bladym świetle pochodni stole po środku komnaty.
Stali tam dwaj uzdrowiciele ubrani w szpitalne, białe szaty oraz dwaj zrozpaczeni rodzice. Bez tuliła się do męża, który stał sztywno, z kamienną twarzą, blady jak papier, z pustymi oczami. Matka była jego zupełnym przeciwieństwem. Jej oczy były zapuchnięte i przekrwione, wargi wykrzywione w niemym wyrazie rozpaczy, a twarz miała morką od wciąż płynących łez. Nie śmiałam dziwić się jej rozpaczy. Libia była przecież jej pierworodną córką.
Kiedy tylko nas zauważyli, ich oczy rozszerzyły się gwałtownie.
- A gdzie jest reszta? - zapytał Sethi. Bes najwyraźniej nie była w stanie przemówić.
- Nie chcieliśmy ich martwić - odpowiedział Vipi, a ja, nie mówiąc ani słowa, podeszłam do żelaznego stołu.
Zwłoki, które na nich leżały, nie miały koloru sinego, nie były też spuchnięte. Twarz Livii była trupio blada, zapadnięta, wargi zaś miała spękane i nienaturalnie zaciśnięte. Była sucha, ale wyglądała tak, jakby wyciągnięto ją z jeziora lub rzeki. Jej włosy pokrywał szarobury kołtun, szatę, w której umarła, zdjęto i chyba wyrzucono, po czym jej nagie, martwe ciało nakryto prostym, lnianym prześcieradłem. Nie wyglądała ja martwa. To znaczy... owszem, nie ruszała się ani nie oddychała, ale w życiu widziałam wiele, naprawdę wiele zwłok, a Livia nie wyglądała tak, jak one. Była blada, zupełnie jakby pozbawiona krwi.
- Gdzie ją znaleziono? - zapytałam cicho, patrząc spode łba na matkę.
- W jakimś jeziorze, nie wiadomo, dokładnie, w jakiej miejscowości - odparła, pociągając nosem. - Znalazł ją jakiś mugol, spacerujący w lesie.
- Mamo, ale ona nie umarła - mruknęłam i pochyliłam się nad ciałem. Odgarnęłam z szyi włosy i obejrzałam ją dokładnie. Była nieskazitelnie czysta, oczywiście oprócz drobnych zadrapań pozbawionych magiczności nie odnalazłam tam nic podejrzanego. Obejrzałam jej dłonie, ramiona, nawet piersi. Kiedy odrzuciłam prześcieradło, aby rzucić okiem na stopy, od razu spostrzegłam niby niepozorne ranki tuż nad lewą kostką. Były idealnie okrągłe, pokryte fioletowo brązowym strupem. Otarłam łzy, które jeszcze lśniły na moich policzkach, ponieważ w moim sercu natychmiast zapłonęła nadzieja. Odwróciłam się do rodziców z promiennym uśmiechem:
- Spójrzcie na to - obeszłam stół, aby zrobić im miejsce. - Livia jest jakby... w śpiączce. Ona po prostu śpi.
Zaśmiałam się, a z moich oczu popłynęły łzy radości. Pochyliłam się i zdrapałam te dwa okrągłe strupki. Nie popłynęła ani kropla krwi. Zupełnie, jakby Livia była wielką, zimną, woskową lalką pustą w środku, bez odrobiny życia. Wyglądała strasznie. Przerażająco. Przez głowę przemknęła mi absurdalna myśl, że naprawdę nie chciałabym tak wyglądać, jeśli uda mi się umrzeć. Żyła na jej skroni była nabrzmiała, lecz kiedy dotknęłam jej, nie wyczułam w niej krwi. Zero jakiegokolwiek pulsowania czy choćby oporu, co oznaczało zakrzep. Znowu parsknęłam śmiechem, a to przeraziło mnie jeszcze bardziej, niż twarz siostry, bo śmiech wydał mi się histeryczny. Moja matka jako jedyna wyglądała na zaniepokojoną.
- Jesteście uzdrowicielami, a nie potraficie rozpoznać zwykłego ukąszenia wampira - mój głos wydał mi się odległy i całkiem obcy, kiedy poniósł się echem po obszernej komnacie.
- Sophie, ci panowie to wykwalifikowani czarodzieje, oni wiedzą, co robią - wyszeptał Sethi.
- Tak bardzo chcecie widzieć Livię martwą? - radość wyparowała ze mnie natychmiast, uśmiech spełzł z mojej twarzy. - Musimy znaleźć Armanda... albo Mariusa, oni będą wiedzieć, co z tym zrobić.
Jeden z uzdrowicieli chwycił mnie mocno za ramiona, jakby chciał mnie odciągnąć od ciała siostry. Momentalnie zaczęłam miotać się na wszystkie strony, wrzeszcząc, aby mnie zostawił. Zrobiło się straszne zamieszanie. Sethi wyciągnął różdżkę, a z jego ust popłynął potok przekleństw i ostrych słów pod adresem uzdrowiciela, jego towarzysz zaś skoczył ku niemu. Wyszarpnęłam się z uścisku czarodzieja i chwyciłam sztywną dłoń Livii, błyskawicznie rozrywając kłami swój język. Poczułam, jak krew zalewa mi gardło. Zanim ktokolwiek zdołał coś zrobić, wgryzłam się w lodowaty, słonawy nadgarstek od wewnętrznej jego strony. Krew została wessana przez żyłę Livii niczym maleńka, lecz niesamowicie łapczywa czarna dziura. To stało się w sekundę. Wszyscy zamarli, wpatrując się w ciało, które ożyło. Pierś najstarszej z rodzeństwa poderwała się, jakby przymocowana była do żyłki, za którą ktoś raptownie szarpnął. Podpuchnięte oczy rozwarły się gwałtownie, a sine powieki zatrzepotały szybko, usta zaś otwarły się w niemym okrzyku. Trwało to jednak zaledwie jedną krótką chwilę, Livia opadła z powrotem na zimny blat jak wielka, szmaciana lalka, której ktoś poprzecinał sznurki, tak szybko, jak się poderwała. Napięcie w piwnicy było wręcz namacalne. Uzdrowiciele rzucili się w stronę stołu, aby wynieść Livię na górę. Krew burzyła się w ich żyłach, czułam to. Stłumiłam jednak instynktowne pragnienie krwi. Poczułam, jak ważna jest dla mnie rodzina. Nie wszystko było jeszcze stracona.

*

         Spajk, Rip, Sonia i Tonia przybyli do szpitala po południu. Nie powiedzieliśmy im, jaką diagnozę postawili na samym początku uzdrowiciele, kiedy przywieziono Livię, ojciec wysłał także sowę do Hogwartu. O godzinie dwudziestej pierwszej Sethi postanowił odprowadzić całe moje rodzeństwo do domu, a ja zostałam razem z Bes, aby móc czuwać przy łóżku siostry. Dziewczyna leżała nakryta kołdrą, do żyły na szyi, w zgięciu łokcia oraz do żyły na śródstopiu przytwierdzone miała długie, plastikowe kanaliki, które doprowadzały do organizmu Livii krew z ogromnego worka, która sprawiła, że jej pierś unosiła się teraz w płytkim, cichym oddechu. Uzdrowiciele powiedzieli nam, że nigdy nie natrafili na taki przypadek. Livia pogrążona była w przedziwnym śnie. Jej ciało żyło, lecz ona sama nadal była zahipnotyzowana.
Bes siedziała na krawędzi jej łóżka i milczała, głaszcząc dłoń najstarszej córki. Obserwowałam ją w milczeniu długą chwilę, a po moich policzkach płynęły łzy. Powoli i spokojnie. Bez patrzyła na nieprzytomną dziewczyną, ale myślała o czymś innym. Widziałam to w jej oczach. Tak bardzo ją kochałam, ale miałam jakieś hamulce w okazaniu jej tego.
- Mamo - odezwałam się cicho. Zerknęła w moją stronę. Było całkiem ciemno, jedynie srebrne światło księżyca wpadające przez nieopuszczone rolety igrało na trupiobladej, pogrążonej we śnie twarzy Livii oraz jej rozsypanych na poduszce, teraz już całkiem czystych, farbowanych, czarnych włosach. - Vipi mówił mi, że wydawało mu się, że wami gardzę. Ty tak nie myślisz, prawda?
Bes wyciągnęła rękę w moją stronę, aby przyciągnąć mnie do siebie i przytulić tak, jak to tylko matka potrafi. Tak bardzo mi tego brakowało, że poczułam się nieco dziwnie. Zapomniałam, jak to jest, kiedy matka przytula. Uśmiechnęłam się mimowolnie i poczułam się, jakby ktoś zanurzył moje serce w jakimś słodkim, leczniczym syropie. Kiedy mnie puściła, zauważyłam, że ona też się uśmiecha.
- Nie myślę. Nawet, gdybyś nami gardziła, musiałabym ci wybaczyć, bo taka jest rola matki - odpowiedziała. Jej słowa poruszyły mnie głęboko i zrozumiałam, że Bes kocha mnie jak własną córkę, a nie wyrzutka, którego musiała przygarnąć pod swój fach. Przez chwilę milczałyśmy, patrząc na leżącą bez zmysłów Livię. W pewnej chwili Bes odezwała się głosem miękkim i nieco bardziej wypełnionym emocjami, na jej twarzy jednak wciąż malował się lekki uśmiech:
- Wiesz, dawno temu, kiedy już ją urodziłam, poczułam się bardzo niedowartościowana i zrobiłam coś strasznego. Poznałam mężczyznę. A właściwie wampira. Prawdziwego Nieśmiertelnego. Zanim urodziłam Livię, zrezygnowałam z Mrocznego Daru, aby móc wyjść za jej ojca. Ale kiedy już założyłam rodzinę, zdałam sobie sprawę, że się starzeję. Przeraziło mnie to i przeżyłam chwilę załamania. Zapragnęłam być taka, jak dawniej, mieć idealną skórę, idealną twarz, bez tej słabości śmiertelników.
Przerwała na chwilę. W jej wielkich, szeroko otwartych oczach utkwionych nieruchomo w przeciwległej ścianie odbijało się srebrne światło księżyca. Milczałam, więc ciągnęła dalej, nieco bardziej przytłumionym głosem, wciąż się uśmiechając:
- Poznałam wampira, który całkowicie zamieszał mi w głowie, nie mogłam myśleć o niczym i nikim innym. Wykorzystał cały swój czar i urok osobisty, abym zapomniała o wszystkim... Odeszłam od twojego ojca pod pretekstem odpoczynku. Nie chciałam mieć z nim kontaktu, a on to zrozumiał. Uciekłam z tym wampirem do Paryża, Francja to był jego dom, jego Ojczyzna... brzydził się Polską. Na początku wszystko było pięknie, zupełnie jak w bajce. Był szarmancki i traktował mnie jak księżniczkę. Byłam wtedy młoda i głupia, naiwnie wierzyłam, że tak już będzie zawsze. Chodziłam jak we śnie, nie myślałam o mężu i malutkim dziecku... przede wszystkim o dziecku, które zostawiłam. Ale musisz mnie zrozumieć, przecież sama wiesz, jaką moc mają Nieśmiertelni. Ja jako śmiertelniczka byłam na nią jeszcze bardziej podatna...
Tak, doskonale wiedziałam, o czym mówiła. Bes spotkało dokładnie to samo, co mnie, tyle, że miało inną genezę. Ona tęskniła do lepszego życia, ja do Mistrza, który porzucił mnie, kiedy byłam wciąż słaba i bezradna w mrokach nieśmiertelności, której musiałam się nauczyć.
- Ale to nie trwało długo - mówiła, patrząc niewidzącymi oczami na zgaszoną, oliwną lampkę tuż obok głowy Livii. - Zaczął zachowywać się wobec mnie inaczej, kiedy tylko wyjechaliśmy z Polski. Pokazał swoją prawdziwą twarz, gdy poraz pierwszy mnie uderzył - zamknęła na chwilę oczy, a po jej policzkach spłynęły dwie wielkie, perłowe łzy i kapnęły na podołek. Jej głos jednak nie zadrżał ani nie załamał się, był silniejszy, niż kiedykolwiek. - Mówił, że musi mnie wychować, przezywał mnie polską świnią, kiedy wpadał w szał. Moje oczy otworzyły się, a ja pragnęłam tylko jednego: wrócić do domu. I faktycznie, zrobiłam tom mimo że bardzo mnie pilnował. Miałam jednak nad nim pewną przewagę. Mogłam wychodzić za dnia, bo światło słońca nie raniło mnie już. Byłam przecież tylko, choć może jednak człowiekiem. Pewnego dnia, kiedy spał, po prostu wyszłam z domu, a on już nigdy mnie nie zobaczył. Wróciłam do męża, była strasznie pobita, ale udało mi się to zamaskować. Dzięki temu, co stało się we Francji doceniłam śmiertelność mojego ciała. Sethi nigdy o tym się nie dowiedział, jesteś pierwszą osobą, której to opowiedziałam, mam nadzieję, że dzięki temu uwierzysz, jak bardzo mi na tobie zależy.
Jej twarz była mokra od łez, kiedy na mnie spojrzała. Zdałam sobie sprawę, że ja również płaczę. Poczułam z nią tak silną więź, jak nigdy dotąd. Zaufała mi na tyle, aby wyjawić swoją największą tajemnicę.
- Doceniam to - odpowiedziałam ochrypłym głosem, ocierając dyskretnie łzy rękawem. - Wiem, jakie to jest uczucie, bo zdradziłam Barty'ego dawno, dawno temu. Z Armandem. Nie byłam wtedy sobą, czułam się okreopnie. Barty wybaczył mi, ale ja nadal czuję do siebie... obrzydzenie, nie ma dnia, żebym o tym nie myślała.
Głos mi się załamał i nie mogłam już wypowiedzieć ani jednego słowa. Ale Bes zrozumiała to. Chwyciła moją rękę i trzymała ją bardzo długo, a ja poczułam się fatalnie na myśl, że będę żyła wiecznie, a ona umrze i zostanę całkiem sama.

~*~


         Nie planowałam tej historii, przynajmniej na początku, ale ostatnio zajęłam się bitwą o Hogwart i bliskimi zdarzeniami tuż po niej, dlatego zaczęłam tłumaczyć piosenki. No i pierwszy raz mi się zdarzyło podporządkować część fabuły pod jedną z nich. Nie cieszcie się jednak, to, czy zabiję Sophie w bitwie, czy też nie, nie wpłynie na przyszłość SCP. Przecież Voldemort ma jeszcze siostrzeńca. Dedykacja dla Patrycji :*