- Sophie, cóż za powitanie – zaśmiał się i westchnął ciężko, żeby wziąć mnie na ręce.
Ujęłam w dłonie jego twarz i pocałowałam go w usta.
Barty ruszył ze mną w stronę salonu, gdzie zgromadziła się reszta. Czarnego Pana nie było tu nawet przez chwilę, więc mieszkańcy dworu mogli sobie pozwolić na trochę luzu, że tak się wyrażę.
Skalska z pewnością chciała powitać Croucha o wiele wylewniej, ale zwarzywszy na moją obecność, ograniczyła się jedynie do skinięcia głową. Draco za to zmieszał się trochę na ten widok i spuścił wzrok, co zauważyła Sapphire. Wiążąc się z nim wiedziała, że natychmiast by ją porzucił, gdybym mu kazała, a ona musiała ciągle męczyć się z tą świadomością. Sądzę, że w pewnym sensie nienawidziła mnie za to. I vice versa, ja też nie miałam lekko. W końcu przez Malfoya przez wiele dni leżałam połamana w łóżku, a gdyby nie Armand, byłabym w takim stanie aż do dziś.
Zapanowała niezręczna cisza. Paulina przyniosła Barty’emu szklankę ognistego whisky i usiadła w fotelu obok tego, w którym siedział on sam i ja na jego kolanach. Mimo wszystko uwielbiałam patrzeć na ludzi, którzy kiedyś coś mieli, a teraz to należało do mnie. I nie ważne, czy był to człowiek czy jakaś rzecz.
- Czarnego Pana nie było? – zapytał w końcu, przerywając dźwięczącą nieprzyjemnie ciszę.
- Nie. Nie widzieliśmy go od dawna – odpowiedziała nieśmiało Narcyza, spuszczając wzrok podobnie jak jej syn. Nigdy nie należała do grona Śmierciożerców, była po prostu żoną jednego z nich. Została wmieszana w to towarzystwo przez przypadek. Musiała się strasznie z tym męczyć, bo nigdy nie była zła ani też dobra. Nie była po żadnej stronie, wykonywała rozkazy Czarnego Pana ze strachu. Wiedziała to ona, wiedziałam ja i wiedział też on sam.
- A po co ci on jest potrzebny? – spytałam.
- Miałem mu po powrocie wszystko zreferować, nieważne – mruknął i odłożył szklankę. Z zadowoleniem zauważyłam, że nawet nie tknął alkoholu.
Wstał z fotela, pocałował mnie w policzek i dodał:
- Idę spać, jutro porozmawiamy.
Zerknęłam na Skalską. Zauważyłam na jej twarzy cień satysfakcji, dlatego chwyciłam Croucha za rękę i poszłam za nim.
- Odprowadzę cię.
Weszliśmy na piętro. Nasze pokoje znajdowały się w zupełnie innych skrzydłach, prawdopodobnie Malfoyowie chcieli jakoś ograniczyć nasze kontakty. Zwłaszcza w nocy, ale przecież niczego nie mogli mi zabronić.
- Przepraszam, że nie mogę z tobą spędzić tego wieczora, ale ta wyprawa była wyjątkowo męcząca. Nie bardzo niebezpieczna, ale jednak wyczerpująca – powiedział, kiedy dotarliśmy do drzwi mojej sypialni.
- Nie szkodzi. Jutro się zobaczymy – uśmiechnęłam się, by utwierdzić go w przekonaniu, że naprawdę nie jestem na niego zła, po czym weszłam do środka i zamknęłam drzwi.
Z nim był właśnie ten jeden problem, poza paranoją na punkcie Czarnego Pana. Bał się czasami cokolwiek powiedzieć, by mnie nie urazić. Chociaż z drugiej strony czasami udawało mu się idealnie sprawić mi przykrość, w większości przypadkach nieświadomie. Przebrałam się w koszulę nocną i położyłam się na łóżku. Ledwo zamknęłam oczy, usłyszałam na korytarzu kroki. Były to kroki kobiety i z pewnością nie należały do Sapphire. Narcyza tego dnia miała buty na płaskim obcasie, tak samo jak i ona… Zresztą Sapphire nigdy nie nosi szpilek. Ostatnimi czasy ma się za coś w rodzaju metala i bez przerwy chodzi w glanach. Nie pomogło proszenie Narcyzy i moje ciągłe gadanie, że zdeformują jej się stopy.
Te kroki należały do Pauliny. Nie miałam pojęcia, po co tutaj za nami polazła. Może chciała się upewnić, że oboje zaśniemy w swoich pokojach? Najwyraźniej, bo chwilę potem wyczułam, że schodzi z powrotem na dół. Jedno było pewne. Bała się mnie wystarczająco bardzo, o wiele bardziej niż Sharpey i pod moim nosem nie poszłaby za Bartym.
*
Tego dnia wciąż nie było nam dane spędzić razem. Yaxley potrzebował Croucha w Ministerstwie Magii. Tylko praktycznie dni dzieliły Śmierciożerców do całkowitego przejęcia nad nim kontroli. Ciekawa byłam, jak wyglądało ono teraz, kiedy wpływy Czarnego Pana odcisnęły na nim swoje piętno. Mimo że wszyscy dookoła wiedzieli, że tak samo jak i Yaxley, Barty był Śmierciożercą, nikt nie ośmielił się nawet odezwać, by nie stracić pracy lub nie pogrążyć rodziny i przyjaciół. Każdy z wątpliwym statusem krwi, czyli najczęściej szlamy lub dzieci pochodzące od związku dwóch osobników tego gatunku musiał stawić się na przesłuchanie. Tak przynajmniej poinformował nas pewnego dnia Avery.
Mniejsza o to całe ministerstwo. Spędziłam ten dzień słodko się nudząc w towarzystwie Sapphire i Dracona. Odkąd zaczęli się ze sobą spotykać, nie miałam wspólnych tematów ani z Malfoyem, ani z przyjaciółką. Tęskniłam za Darlą. Z nią zawsze mogłam porozmawiać, nawet o takich pierdołach jak pogoda czy nauka.
Bartemiusz wrócił dopiero wieczorem, kiedy słońce schowało się już za horyzontem, a na ciemnym niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Zapowiadała się bezchmurna noc i cudowny poranek.
- Nadal jesteś zmęczony? – zapytałam niewinnym głosem, przyglądając mu się badawczo, kiedy wstał od stołu i oddał Narcyzie pustą filiżankę po wypitej kawie.
- Nie, teraz jestem cały twój – odpowiedział i chwycił mnie za rękę. – Możemy pójść na spacer, hmm?
Wykrzywiłam się złośliwie Paulinie spod ramienia Croucha i wyszłam z nim na zewnątrz.
Lubiłam takie spacery. Cichy, ciemny wieczór, gwiazdy lśniące jak diamenty na atramentowym niebie i wysoki dwór Malfoyów w oddali. Po prawej stronie mieli całkiem sporo ziemi, były to głównie pagórki i uroczy park z szeleszczącym strumieniem. A nocne spacery w towarzystwie Barty’ego były dla mnie czymś zupełnie wspaniałym. Usiedliśmy na trawie, wdychając czarujący aromat drzew i świeżości.
- Każdą wolną chwilę poświęcasz mnie – odezwałam się, kiedy moja głowa spoczęła wygodnie na miękkiej trawie. – To musi być dość męczące, przecież wiem, jaka jestem.
- Lubię tak spędzać mój wolny czas – odparł, kładąc się obok mnie. Przez chwilę milczeliśmy, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Uwielbiałam to, ale nigdy nie mogłam tak patrzeć przez długi czas. Wiadomo. Moja fobia. Na co dzień nie myślałam o tym, ale nie umniejszało to mojego strachu. Usłyszałam ciche westchnienie Bartemiusza. – Wiesz, że gdzieś tam jest Czarna Dziura. Kosmos jest ich pełen.
Sama wzmianka o nich spowodowała, że przysunęłam się bliżej niego.
- Przestań. To ma być miły wieczór – powiedziałam głosem suchym jak trzask pułapki na myszy.
- Ja wiem, ale ten twój strach ciągle nie daje mi spokoju – oświadczył, siadając gwałtownie. Usiadłam i ja, bardzo niepewna i nieufna. – Możesz się ich bać, ale twój lęk to jest po prostu… panika. Tracisz zupełnie głowę, kiedy chociażby o nich wspominam…
Nie chciałam, żeby mówił dalej. Przysunęłam się bardzo blisko niego, zakryłam mu dłonią usta i zaczęłam całować go po szyi. Nie było w tym nic romantycznego, robiła to mechanicznie. Wszystko, by tylko przestał.
- Nie mój już – powtarzałam w kółko.
- No i sama widzisz – Barty odsunął mnie od siebie na bezpieczną odległość. – Musisz przełamać ten strach, inaczej, z dnia na dzień, będzie coraz gorzej. Nie bój się, tylko popatrz na to.
Wyciągnął z kieszeni różdżkę i płynnym jej ruchem zatoczył w powietrzu koło. I wtedy wszystko się dla mnie skończyło, był tylko ten okropny, wirujący obiekt nad nami, załamujący czasoprzestrzeń. Czarna Dziura* nie była duża, zaledwie wielkości ludzkiej głowy, ale te kręgi, które krążyły dookoła niej były po prostu nie do opisania! Z wrzaskiem rzuciłam się do tyłu, wbijając paznokcie w ziemię, zaciskając powieki ze strachu, nie chcąc już ich nigdy otwierać. Chciałam jakoś zagłuszyć ten szum, ale nawet moje krzyki nic tu nie pomogły.
- Sophie, to tylko taka zjawa, spójrz. To nie jest prawdziwa Czarna Dziura – Crouch próbował przekrzyczeć mój wrzask i jej szum.
Odczepił mnie od trawnika i obrócił na plecy. Musiałam uchylić powieki. Ten wyciągnął rękę przed siebie i przesunął nią przez całą dziurę. Przeraził mnie nie tyle niesamowita jej bliskość, lecz sam fakt, że można tego dotknąć. Nie chciałam dłużej na to patrzeć, łzy ciurkiem płynęły mi po twarzy. Krzyczałam tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Mogłam patrzeć na Czarną Dziurę pożerającą Andromedę, ale na coś, co znajdowało się tak blisko mnie już nie. Chciałam się znaleźć jak najdalej do tego miejsca. Choćbym miała rozorać Barty’emu twarz paznokciami nie zostanę tu ani chwili dłużej.
Udało mi się go odepchnąć. Korzystając z okazji, pomknęłam przez pagórki, by znaleźć się jak najszybciej w domu. Z tego wszystkiego zupełnie zapomniałam, że mogę użyć mojej nadnaturalnej prędkości. Biegłam praktycznie na oślep, łzy prawie całkowicie mnie oślepiały, ale szum Czarnej Dziury nie opuszczał mnie ani przez sekundę. Był wciąż w mojej głowie, a ja wpadłam do holu, za mną wbiegł zdyszany Barty.
Pierwszą osobę, którą poznałam w półmroku, była osoba Czarnego Pana. Twarze reszty był całkiem zamazane. Natychmiast padłam mu w objęcia, drżąc ze strachu, nie mogąc złapać tchu po szalonym biegu i widoku Czarnej Dziury, szlochając tak, jakbym nigdy się nie odważyła przy jakimkolwiek Śmierciożercą, a przecież było ich tu kilku.
- Co…? Bartemiuszu, nie rozumiem. Dlaczego Sophie wpada tutaj w takim stanie, żądam wyjaśnień – zapytał groźnym tonem, obejmując mnie troskliwie i otaczając peleryną. Wziął mnie na ręce, bo nogi trzęsły mi się tak gwałtownie, że nie mogłam ustać na podłodze. Nie myślałam teraz o upokorzeniu. Czarna Dziura wciąż migała mi przez zamkniętymi oczami.
- Nic, naprawdę… Pokazałem jej to, chciałem, żeby przestała się bać… - wydyszał Crouch.
Z gwałtownych wdechów zgromadzonych wywnioskowałam, że musiał na nowo wyczarować Czarną, więc jeszcze mocniej przylgnęłam do wuja, a więcej łez popłynęło mi po policzkach.
- Później porozmawiamy – rzekł tylko, poczułam przez chwilę jego usta na swojej skroni, po czym on sam skierował się do jakiegoś pokoju. Zatrzasnął drzwi i usiadł w głębokim fotelu. Musiał to być salon, bo ogarnęło mnie ciepło płynące z kominka.
Jego długie palce gładziły delikatnie moje włosy, ale ja wciąż drżałam okropnie. Serce tłukło mi się w piersi, nie mogłam tego wszystkiego opanować. W końcu Voldemorta odezwał się cichym, zadziwiająco uspokajającym tonem:
- Otwórz oczy, tu jesteś bezpieczna, naprawdę, Sophie.
Kiedy wypowiedział moje imię, poczułam, że mogę mu zaufać. Uchyliłam ostrożnie powieki i spojrzałam na niego. Otarł mi łzy i pocałował w policzek. Przysunęłam się bliżej niego i zatopiłam się w jego ramionach. Chciałam teraz poczuć bicie jego serca, zapach krwi. Czułam delikatne pulsowanie pod klatką piersiową tuż przy moim policzku.
- Nie musisz się już bać, gdyby jakaś Czarna Dziura była w pobliżu, to bym wiedział.
- Nie prawda. Mówisz tak tylko, żeby mnie uspokoić. Śmieszy cię mój strach – stwierdziłam. Mimo że w duchu zapewne przewracał oczami, liczyły się jego dobre intencje. Był przecież Lordem Voldemortem, nie mogłam się po nim spodziewać dobroduszności.
- Nie śmieszy mnie to, zwłaszcza kiedy widzę, jak reagujesz na Czarne Dziury…
- Przestań już powtarzać to słowo – przerwałam mu z naciskiem, a łzy znów popłynęły mi po twarzy. Czarny Pan chyba zrozumiał swój błąd, bo odgarnął mi włosy przylepione do policzków i założył mi je za uszy w sposób bardzo pospieszny, jakby chciał naprawić swój błąd.
Czułam się strasznie nieszczęśliwa, Czarne Dziury nawiedzały moje myśli setkami. To było gorsze od palącego słońca, czekającej mnie za dziesięć lat kary za pozostanie w stanie pół-wampiryzmu, czy nawet dentysty! A Barty miał odwagę dotknąć tego hologramu. Dla mnie samo wyobrażanie tego było przerażające… Co mu strzeliło do głowy, żeby psuć tak cudowny wieczór? Ja zawsze już będę się bała Czarnych Dziur. Zawsze.
Voldemorta poinformował mnie, że wracamy do domu, po czym deportował się. To była chyba najgorsza teleportacja w moim dotychczasowym życiu. Zawsze kojarzyła mi się z tymi kosmicznymi potworami, ale teraz, tuż po zobaczeniu jego podobizny, poczułam się, jakbym była w… nim! Dopiero kiedy wylądowaliśmy w przyjemnie chłodnym, ciemnym korytarzu uświadomiłam sobie, że ściskam wuja za szyję z całych sił. On jednak nie powiedział na ten temat ani słowa, tylko ruszył do przodu. Znajdowaliśmy się praktycznie przy jego sypialni.
Gdy Czarny Pan wszedł do środka, prawie natychmiast buchnął ogień w kominku. Zaniósł mnie do łóżka z baldachimem i pomógł mi się rozebrać. Zostałam w samych koronkowych czarnych majtkach i satynowym staniku, ale wcale nie czułam się skrępowana. Bez większego zainteresowania obserwowałam, jak wuj podchodzi do fotela, przez podłokietnik którego przewieszony był jego wyszywany szlafrok, zdejmuje z siebie długą, czarną szatę i porzuca ją pod kominkiem. Przez chwilę stał całkowicie nagi, co prawda odwrócony do mnie plecami, ale zapewne nie wstydziłby się stanąć przodem. Jego smukłe pośladki lśniły w blasku ognia tak jak całe ciało. Musiałam przyznać, że był bardzo chudy. Budowę musiałam odziedziczyć właśnie po nim. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić grubego Voldemorta. Narzucił szlafrok na ramiona, przewiązał się w pasie aksamitną taśmą i odwrócił się z uśmiechem.
- Zwykle sypiam nago – poinformował mnie.
- Ja też – mruknęłam i zmusiłam swoje usta do wygięcia się w lekki uśmiech.
Voldemorta położył się i objął mnie ramieniem. W jego ręce pojawiła się znikąd biała, koronkowa chusteczka, którą zaczął osuszać mi oczy i policzki, na których widniały nadal ślady łez. Odłożył ją po chwili na bok, po czym przysunął do mnie swoją twarz i musnął wargami moją szyję. Było to moje najwrażliwsze miejsce, jak zresztą u każdego wampira, a on o tym wiedział. Przez moment poczułam się okropnie wykorzystana, w końcu nie doszłoby do całej tej sytuacji, gdyby nie mój strach, ale kiedy położył mnie na poduszkach i pogłębił pocałunek, wszystkie obawy i wątpliwości całkowicie zniknęły. Pozwoliłam sobie na zamknięcie oczu. Pod jego ciałem czułam się teraz idealnie bezpieczna.
Przez kilka minut Voldemorta zajmował się troskliwie moją szyją, starając się w miarę delikatnie penetrować dłońmi moje ciało, choć wolałam jego władczy, brutalny dotyk. Wydawał mi się bardziej zmysłowy.
- I co, już ci lepiej? – spytał.
- Tak, to miłe, że mogę spać z tobą – odpowiedziałam, tym razem uśmiechając się całkowicie naturalnie. Byłam zmęczona, ale bałam się zasnąć. Nie chciała zobaczyć we śnie Czarnej Dziury.
Voldemorta zsunął się ze mnie i ułożył wygodnie obok. Poczułam się w pewnym sensie zbyt odkryta i wystawiona na działanie mojej zgubnej wyobraźni, dlatego wtuliłam głowę w zagłębienie jego ramienia tak głęboko, jak się tylko dało. Czarny Pan machnął krótko różdżką, by wygasić kominek.
- Jest bardzo ciemno – zauważyłam. Nie bałam się mroku, ale teraz sprawiał, że wszędzie widziała te kosmiczne wiry
- Przeszkadza ci to? Mogę przywrócić ogień.
- Nie trzeba, nie. Ale nie odchodź w nocy, chciałabym się obudzić rano i cię zobaczyć – w moim głosie nigdy nie zabrzmiała taka słabość.
- Możesz być pewna, że tak będzie.
Poczułam, jak całuje mnie na dobranoc w policzek i silniej obejmuje. Wampiry zapadają zwykle w paraliżujący sen. Taki właśnie przyszedł w tym momencie po mnie.
Tej nocy chyba nic mi się nie śniło. Albo przynajmniej tego nie pamiętałam. Czułam ciepłe promienie słońca na twarzy i osobę wuja tuż obok. Musiało być chyba dość wcześnie, bo kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam różowe niebo, słońce tuż za balustradą kamiennego balkony. Czarny Pan wyglądał, jakby nie spał całą noc. Jego czerwone oczy utkwione były gdzieś w ścianie powyżej fotela. Był najwyraźniej pogrążony we własnych myślach, mechanicznie gładząc wolną ręką moje ramię. Poruszyłam się lekko, żeby ściągnąć na siebie jego wzrok.
- Ostatnio wcześnie wstajesz – zauważył. – Jak ci się spało?
- Dobrze. Na początku nie chciałam zasnąć. Bałam się, że będą mi się śniły… no, wiesz – odparłam. – Ale teraz jest dzień i wszystko wydaje mi się jakieś inne. To zawsze wraca nocami przez jakiś czas.
Czarny Pan wysunął się z łóżka, porzucając po drodze swój szlafrok. Różdżką wyczarował sobie nową, czarną szatę. Ubrał ją, zanim dotarł do połowy pokoju. Podszedł do drzwi balkonowych i otworzył je na oścież. Chwilę później po całej sypialni rozniósł się przyjemny aromat porannego powietrza i kwiatów z ogrodu Barty’ego.
Ten dom posiadał bardzo ciekawą budowę, z przodu znajdował się całkiem spory plac z zapuszczonymi roślinami o magicznych właściwościach, otoczony był wysokim, żelaznym ogrodzeniem. Budynek nie był klocowaty, otaczał duży ogród z czterech stron, zupełnie jak zamek Krzyżacki. Ta tylnia część była jednak szersza i o wiele bardziej zagmatwana, zwłaszcza jeśli chodzi o korytarze. Mój pokój znajdował się w idealnym miejscu, okna wychodziły na prawy bok ogrodu. Ten nie miał kształtu zwykłego kwadratu. Przypominał coś takiego jak… hmm… młot. Za domem zaś znajdował się kolejny plac, ale nieco węższy od tego przed drzwiami głównymi. Nigdy tam nie była, i choć okna z komnaty Bartemiusza wychodziły na tamto miejsce, nigdy jakoś nie miałam okazji wyjrzeć przez nie. Miałam w końcu o wiele ciekawsze zajęcia.
Wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi. Nie chciałam w takim negliżu wychodzić na zewnątrz. Ostatnio Lucjusz Malfoy poinformował mnie, że Czarny Pan stworzył zupełnie nowy system ochronny. Do domu mają wstęp jedynie osoby posiadające Mroczny Znak. Nie chciałam mu tego mówić, ale przecież mógł na to wpaść o wiele wcześniej.
- Za domem jest plac, tak przynajmniej słyszałam – odezwałam się po chwili, opierając policzek o framugę drzwi. Voldemorta zaśmiał się.
- Mieszkasz tu od dawna i nie wiesz, co znajduje się za domem? – zapytał. – No cóż, będę musiał ukrócić tą sielankę i pokazać ci. Idź się ubrać, zjedz śniadanie i przyjdź do mojej komnaty na dole, dobrze?
Nic nie odpowiedziałam, tylko odwróciłam się i powoli przeszłam przez szeroki pokój. Za drzwiami znajdowała się ciemna, niewielka komnata. Już do niej przywykłam, choć wciąż nie mogłam dojść do wniosku, po co ją zbudowano.
Zeszłam schodami na pierwsze piętro, po drodze nie spotkałam ani jednej osoby. Myślałam, że kiedy każdy pełnoprawny i znaczący Śmierciożerca z Mrocznym Znakiem na przedramieniu może bez problemów deportować się i aportować w tym budynku, będzie ich tu całe mnóstwo. Najwyraźniej mieli dużo pracy.
Weszłam do swojej sypialni. Nikt nie śmiał nic tutaj zmieniać, wszystko było dokładnie tak jak zwykle. Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie plecami. Lubiłam ten wystrój, ale byłam chyba za stara na takie kompozycje. No i znudziły mi się liście na łóżku i trawa pod stopami. Machnęłam krótko różdżką, a sypialnię wypełniła gęsta, białą mgła. Opadła dopiero po kilkunastu sekundach, a moim oczom ukazał się zupełnie inny wystrój, pasujący do tego, który był od niedawna w reszcie domu. Teraz granitowa, czarna posadzka była zupełnie naga, jedynie po środku leżał elipsowaty, gruby dywanik. Nie posiadałam kominka, ale nie czułam się pokrzywdzona pod tym względem. Moim ulubionym rodzajem drewna był mahoń, z czego zrobione były zawsze wszystkie moje meble. Wszak moja różdżka była mahoniowa, a miałam do niej szczególny sentyment. Biel i aksamit zastąpiła czerń i wyszywana srebrem satyna. Ściany pokryte były ciemną, aksamitną tapetą. Mimo tych sześciu lat spędzonych w Hogwarcie, nie byłam przyzwyczajona do ruchomych obrazów. Dlatego w rzeźbione, złote ramy oprawione były zwyczajne, ale przepiękne malunki. Wyczarowałam tylko trzy obrazy. Nie chciałam, żeby doszło do przesady. Jeden, największy z nich, na ścianie naprzeciwko łóżka nazywał się Rose Marka Rydera*. Namalował go mugol, to fakt, ale mimo wszystko zachwycała mnie w nim ta głębia, smutne oczy tej dziewczynki. Drugim, który umieściłam na ścianie niedaleko drzwi, był nieco nieokrzesany obraz Podkowińskiego Szał uniesień*. Pod względem seksu symbolizował dokładnie to, co ludzie mówili o Śmierciożercach. Wszyscy myśleli, że pieprzą, co się rusza, uprowadzają kobiety dla własnej uciechy i urządzają orgie. A tak naprawdę do prasy czy Ministerstwa Magii nie zgłosiła się jeszcze żadna zgwałcona kobieta czy chociażby jej rodzina. No i znałam ich przecież, słudzy Czarnego Pana, przynajmniej ci naznaczeni Mrocznym Znakiem mają klasę, nie dotkną się byle czego. Żeby otrzymać przywilej bycia zamordowanym czy torturowanym przez jednego z nich, trzeba coś znaczyć. Jeśli się taką osobą nie jest, cóż… Wtedy wzywa się Greybacka lub innego wilkołaka. Wampiry mają zbyt dużo godności. No dobra, czasami urządzają masowe mordy na mugolach. Co ja mówię, jeśli chodzi o torturowanie, burzenie, zabójstwa i różnego rodzaju katastrofy, zgoda – Śmierciożercą są mistrzami. Zresztą, nie ma sensu wmawiać Tobie i ludziom, że mają swoje dobre cechy, kogo ja chcę oszukać…
Trzeci obraz, który zawisł na mojej ścianie nosił nazwę Małżeństwo Arnolfinich*, a namalował go Johannes van Eyck. Nie symbolizował dla mnie nic, podobało mi się jego wykonanie, idealnie przedstawiony każdy szczegół… Niewiarygodne było dla mnie, że zwykły mugol, ba, śmiertelnik mógł coś takiego namalować. Oczy wampirów widzą zawsze wyraźniej. Być może Eyck był jednym z Nieśmiertelnych, a teraz przechadza się w przebraniu i wyśmiewa współczesną sztukę? Sama często drwię z nowoczesności.
Z szafy wyciągnęłam letnią, czarną sukienkę na ramiączkach. Nie mogło w niej zabraknąć tego, co najbardziej lubiłam w większości moich ubrań – koronek. Porzuciłam ją jednak na łóżku i weszłam do łazienki. Wannę napełniłam wodą z płynem prawie po brzegi, zrzuciłam bieliznę, po czym weszłam do wanny i zanurzyłam się całkowicie w wodzie. Podniosłam się dopiero po jakiejś minucie. Piana wylewała się aż poza krawędzie, teraz spora jej część osiadła mi na włosach. Wyciągnęłam się wygodnie i zamknęłam oczy, starając się nie myśleć o wczorajszym zdarzeniu. Chciałam, żeby ten dzień był cudowny. Jutro odwiedzę Herminę Granger, dziewczyna dostanie ode mnie jakieś tortury… Tak, to będzie cudowne ukoronowanie tego tygodnia.
Ktoś wszedł cicho do łazienki, więc otworzyłam gwałtownie oczy. Całkowicie straciłam rachubę czasu. Okazało się jednak, że to tylko Czarny Pan. Minę miał nieco zaniepokojoną, ale dostrzegłam też cień swego rodzaju ulgi.
- Drzwi były uchylone – mruknął. – Wiem, że nie lubisz, kiedy ktoś cię nachodzi podczas kąpieli.
- Zależy, kto mnie nachodzi – odparłam, unosząc drapieżnie kąciki ust. – Miałam przyjść do twojej komnaty, kiedy się przebiorę. Coś się stało?
- Czekałem na ciebie pół godziny – oświadczył. – Ale widzę, że przerobiłaś pokój. Idealnie dobrałaś obrazy. Zwłaszcza ten z koniem i kobietą.
- Fakt, trochę się zasiedziałam. Poczekaj chwilę, już wychodzę. Podasz mi ręcznik?
Wstałam, zanim Voldemorta zdążył się odwrócić. Nie byłam jednak głupia, nie. Gęsta piana dokładnie przysłoniła moje ciało, które szybko zostało owinięte w ręcznik. Wuj wyciągnął mnie, ociekającą wodą z wanny i wyniósł z łazienki. Nie mogłam się oprzeć, żeby go pocałować. Jego wczorajsza czułość i troska wywołały u mnie prawdziwe wzruszenie. On jednak zachował się nieco inaczej, niż się tego spodziewałam. Ledwo pogłębiłam pocałunek i wsunęłam język między jego wąskie wargi, przerwał to. Nie mówię, że od razu. Ale było z jego strony nieco sztuczne i wymuszone. Postawił mnie na podłodze i kazał mi się ubrać.
- Jesteś na mnie zły? – zapytałam, kiedy przywdziałam delikatną, czarną sukienkę. Włosy rozczesałam srebrnym grzebieniem, były zbyt długie, bym mogła robić na co dzień z nimi różne fanaberie.
- Nie, skąd ci to przyszło do głowy?
- Nie wiem. Chłodno mnie potraktowałeś – stwierdziłam.
Zeszliśmy schodami na parter. Wuj objął mnie w talii; był to o wiele cieplejszy gest, jakby chciał się w ten sposób zrehabilitować.
- Nie musisz się przejmować każdym moim słowem.
- Wiem, ale zależy mi na twojej opinii. Staram się robić wszystko, żeby cię zadowolić.
Słysząc to, Voldemorta zaśmiał się. Nie wiem, dlaczego, ale skierował się w stronę lochów.
- O tak, twoje relacje z Bartemiuszem był tego przykładem – rzekł. – Wiesz, nie chciałbym, żebyś później cierpiała, znasz mnie przecież. Nic nie mogę poradzić na to, że łączy nas takie uczucie, tak samo jak na to, że jesteśmy rodziną. Nie chodzi tu o ciebie, tylko raczej o twoją matkę. Wczorajszej nocy dostałem do niej list. Szanuje to, że jako dorosła czarownica możesz sama o sobie decydować, ale, jako twoja matka, ma nas tobą jakąś władzę i dlatego zabrania mi na bliższe relacje z tobą. Samo to, w jaki sposób mnie całujesz jest niezdrowy. Sophie, to jest kazirodztwo…
- Po prostu przyznaj, że masz jakąś kobietę – przerwałam mu beznamiętnie. – Mnie właśnie się to podoba. Robimy coś, co jest zakazane. Ale ty i tak jesteś już wyjęty spod prawa. Moja matka może ci czegoś zabronić? Tobie?
- Nie mam. Naprawdę. Żadna inna kobieta nigdy nie była i nie będzie mnie godna, poza tobą – odpowiedział szybko.
- Czuję się zaszczycona – stwierdziłam. – Możesz mi wyjaśnić, dlaczego prowadzisz mnie przez lochy?
- Dlatego, że na ich końcu znajdują się drzwi – odparł. – Wiele nie wiesz o tym domu. Nie ja je tam umieściłem. Ale przyjdzie czas, że ci wszystko opowiem.
Faktycznie, kiedy po kilku minutach dotarliśmy do zakątka lochów, w którym jeszcze nigdy nie byłam, moim oczom ukazały się w półmroku duże, dwuczęściowe drzwi. Voldemorta otworzył je za pomocą różdżki, a kiedy się rozwarły, oślepiło mnie światło tak jasne, że musiałam zakryć twarz ramionami. Lubiłam słoneczne dni, ale jaskrawości ich promieni nie znosiłam. Dopiero kiedy mój wzrok przywykł do słońca po tych piwnicznych ciemnościach, byłam w stanie cokolwiek zobaczyć.
Plac był zielony, uroczo zapuszczony i o wiele większy, niż myślałam. Słońce świeciło tu mocno, ale kiedy było wystarczająco nisko, musiało przeciskać się przez gęste korony drzew zajmujących znaczną część ogrodu. Nie były to jednak nudne, młode dęby, których się spodziewałam. Rosło tu mnóstwo starych brzóz, do gałęzi jednej z nich przymocowana była huśtawka. A właściwie dwie stare, ale grube liny i kawałek deski. Pod murem otaczającym teren posadzono niegdyś krzaki bzu i bluszcz, który teraz piął się po szarych cegłach.
- To piękne miejsce, dziwne, że wcześniej go nie odkryłam – przemówiłam i ujęłam kościstą dłoń wuja w swoją. – Przejdźmy się między drzewami. Opowiedz mi o matce, co dokładniej pisała w tym liście?
Czarny Pan nie odpowiedział od razu. Przez chwilę szedł obok mnie w milczeniu, patrząc gdzieś w kierunku muru.
- Twoja matka to irytująca osoba i niezwykła hipokrytka – przemówił nieco zadumanym tonem. – Odpisałem jej, by nie mieszała się w moje metody wychowawcze, ale teraz wiem, że źle uczyniłem. Powinienem był zignorować jej sowę. Melania pisała, że powinienem odesłać cię do Ghostów, ale to przecież nie wchodzi w rachubę. Teraz nie będziesz tam mile widziana i musisz to zaakceptować. Nie chodzi tu o nich, ostatnio niestety spędzają mnóstwo czasu z Weasleyami.
- Skąd o tym wiesz?
- Spirydion to zaskakująco posłuszny chłopak – odrzekł wymijająco z tajemniczym uśmieszkiem na ustach. – Pomyślałem sobie, że skoro jest po naszej stronie i sprawia mu radość bycie moim siostrzeńcem, powinien dostać tutaj jakiś pokój. Wybierz mu jakiś, odpowiednio umeblowany i zaproś go. Jesteś w końcu panią tego domu, moją Prawą Ręką – mówiąc to, ucałował moją dłoń. Zaśmiałam się tylko.
- O ile się nie mylę, znajduje się w domu rodziców. Ojciec będzie pewnie w pracy, dostał posadę w ministerstwie. Ale jak się pozbyć matki? Za cholerę go ze mną nie puści.
- Nie przejmuj się – odparł beztrosko. – Po prostu jutro udasz się do ich nowego mieszkania i zabierzesz ze sobą Spirydiona. To nic trudnego, poza tym wątpię, by jakoś chciała ci tego zabronić.
~*~
Tak, rozdział dodany w walentynki. Nie znoszę tego święta, a zwłaszcza tych „słitaśnych” ozdób. Za to, w odwecie, dodaję straszny szablon z Czarną Dziurą (już tutaj kiedyś był) i rozdział z Czarną Dziurą w roli głównej. Nawet sobie nie możecie wyobrazić, jakie męki przeżywałam, przez kwadrans szukając odpowiedniego zdjęcia. Nadal mam zepsuty komputer, ale postaram się przekonać tatę, żeby jak najszybciej kupił nową kartę graficzną. Pod gwiazdkami są zalinkowane obrazki.
* Czarna Dziura
* Mark Ryden Rose
* Władysław Podkowiński Szał uniesień
* Johannes van Eyck Małżeństwo Arnolfinich
~Caitlin
OdpowiedzUsuń14 lutego 2011 o 08:21
Pierwsza? xD
14 lutego 2011 o 14:56
UsuńPierwsza, owszem, i to o tak wczesnej porze, brawo xD
~Caitlin
OdpowiedzUsuń14 lutego 2011 o 08:32
No, co za Barty! Nie wiedział, jak Sophie zareaguje? Przecież kiedy ona mówi, że się boi, to chyba nie kłamie, prawdaaaa?Dobrze, że Czarny Pan się tak szybko dał znaleźć :) No i Sophie miała ciekawą noc.Żadnych błędów nie znalazłam :)Całuję ;*
14 lutego 2011 o 14:58
UsuńNo, kiedy z szafy ten bogin wypadł, to sam zobaczył, jak Sophie reaguje. Ale to facet, chciał dobrze, ale wyszło jak zwykle xD
~Caitlin
Usuń14 lutego 2011 o 16:41
No fakt xD
~Adrianna
OdpowiedzUsuń14 lutego 2011 o 13:08
Ja też nie lubię walentynek. Rozdział jak zwykle bardzo ciekawy. Nie mogę się doczekać tych tortur dla szlamy:)
14 lutego 2011 o 14:59
UsuńTortury może kwieciste nie będą, ale za to opis jej wyglądu… i wpadłam jeszcze na świetny pomysł męczenia psychicznego Hermiony xD
~Adrianna
Usuń15 lutego 2011 o 00:10
Fajnie,fajnie,fajnie:) :)
~Aisha-chan
OdpowiedzUsuń14 lutego 2011 o 20:35
Hm…pamiętam ten szablon xD długo nie pisałaś i odwdzięczyłaś się świetnej jakości długością ;)pozdrawiam;*
16 lutego 2011 o 14:19
UsuńTaak, rozdział długi, chciałam go podzielić na pół, ale w sumie lepszy jest długi xD
~Nightmare
OdpowiedzUsuń15 lutego 2011 o 20:21
Patrz no, a ja nawet nie zauważyłam, że jest nowa nota. ;] Rozdział była taki…uroczy, sielankowy. Bardzo miło się go czytało. Wiesz, skoro już jesteśmy przy obrazach, to na płótnie „Krzyk” pędzla Muncha stoi Voldemort. Nie sądzisz, że jest podobny? Łysy, chudy, w czarnej szacie i bez nosa. ;] Uroczy. Rowling miała w nim swą inspirację. ;pWracając do rozdziału, to Czarny Pan wyszedł Ci taki …nieczarnopanowaty, ale jak najbardziej przypadł mi do gustu. Przecież można mu czasami pozwolić na takie zachowanie, bycie miłym etc. Wiesz, trochę dziwi mnie to, jak bardzo Voldemort przejmuje się słowami swej siostry. Poza tym, skąd ona wie, co robią? ;] I, ach, dostałam orgazmu estetycznego (podkreślam, że jedynie estetycznego) wyobrażając sobie pośladki Lorda. ;] Głupia jestem, wiem. No cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Ci weny oraz tego, by komputer wreszcie wyzdrowiał. ;]
16 lutego 2011 o 14:28
UsuńKomputer już niedługo miejmy nadzieję będzie xD Chemię dziś poprawiłam, karta graficzna już prawie kupiona. Mówię prawie, bo kasa jest, tylko jeszcze zamówić trzeba xD Ach tak, pośladki Lorda… hahaha, wyobrażasz je sobie z celulitem? A w ogóle grubego Lorda sobie wyobrażasz? Ja spróbowałam i sądzę, że niedługo ukaże się obraz mojego pędzla, takiego Voldemorta ukazujący xD
~Nightmare
Usuń16 lutego 2011 o 19:52
Ja go sobie w ogóle w innej formie nie wyobrażam. Taki jest idealny. ;]Wiesz co ? Sądzę nawet, że Ralph Fiennes o wiele lepiej wyglądałby bez nosa. Jak powstanie taki obraz, to ja z wielką chęcią go obejrzę. ;] Właśnie usiłuję wyobrazić sobie Volda z włosami albo wąsami czy brodą. To chyba nie jest najlepszy widok. ;/
17 lutego 2011 o 13:32
UsuńW ogóle wyobrażenie go sobie z nosem jest dziwne. Jako Tom Riddle z nosem może być, ale Voldemort to już nie.
~Razor Blade.
OdpowiedzUsuń16 lutego 2011 o 18:38
Notka jak zwykle wspaniała, a tym razem jeszcze zachwyca długością. Reakcja Sophie na widok czarnej dziury, wcale mnie nie zdziwiła, w końcu jest to jej największy lęk.Też nienawidzę walentynek, uważam że to fałszywe święto, w końcu kochać trzeba cały czas a nie tylko raz do roku. No i jeszcze te kiczowate różowe ozdoby, wręcz odpychają…W każdym razie, notka rewelacyjna.Pozdrawiam. :)
17 lutego 2011 o 13:33
UsuńWłaśnie te ozdoby są najbardziej wkurzające. Niech sobie zakochani swoje święto mają, ale obleśne ozdoby to przesada.
~Lamorela
OdpowiedzUsuń17 lutego 2011 o 15:04
Wiem, ze to trochę chore, ale baaaaardzo podoba mi się to co ich łączy. To takie, kurcze, fajne (nie lubię tego słowa, ale innego chwilowo nie mogę znaleźć). Walentynki to strasznie komercyjne święto. Jak kogoś kochasz to powinieneś pokazywać to bez okazji i każdego dnia. Z resztą św. Walenty to patron chorych umysłowo.
18 lutego 2011 o 14:33
UsuńHahaha, to w sumie trochę się łączy, nie? Fakt, ja też sądzę, że ich relacje są… no, chore, jak to Voldemort trafnie określił, ale właśnie takie rzeczy najbardziej się ludziom podobają, nie? xD
~Lamorela
Usuń19 lutego 2011 o 10:59
Pewnie! Im bardziej nieznane i zakazane tym bardziej się podoba. O szablonie zapomniałam napisać. Lubię go, fakt już był, ale dawno temu. Taki spokojny i stonowany.
21 lutego 2011 o 14:37
UsuńTak, spokojny, w odróżnieniu do moich uczuć, kiedy na niego patrzę xD Ale cóż, trzeba jakoś się dostosować do klimatu xD
~Razor Blade.
OdpowiedzUsuń17 lutego 2011 o 17:01
A tak z innej beczki, chciałam powiadomić że pojawił się nowy rozdział na : http://my-fallen-thoughts.blog.onet.pl/Życzę miłego czytania i mam nadzieję że Cię zaciekawi. Serdecznie pozdrawiam :)
~Caitlin
OdpowiedzUsuń22 lutego 2011 o 19:23
Zapraszam serdecznie na nową notkę na the-reason-to-cry.blog.onet.pl ;*
Utvalgte
OdpowiedzUsuń22 lutego 2011 o 23:23
Dzięki feriom udało mi się przebrnąć przez wszystkie rozdziały Twojego bloga i szczerze mówiąc, jestem pod ogroooomnym wrażeniem – poruszyła mnie zarówno ilość postów, jak i niezwykle zajmująca treść (: Czytało mi się to nawet lepiej niż Rowling, myślę, że ta pani mogłaby pozazdrościć Ci pomysłów. Tak trzymaj! Byłabym wdzięczna, gdybyś zechciała powiadamiać mnie o nowych postach. [kaladria.blog.onet.pl]
28 lutego 2011 o 18:18
UsuńCzerpię inspirację z wielu rzeczy, gdyby pani Rowling chciała zrobić taką „Modę na sukces”, to też by na coś takiego wpadła xDOczywiście, będę Cię informować, dziś pojawi się nowy rozdział xD
~Razor Blade.
OdpowiedzUsuń22 lutego 2011 o 23:25
Pojawił się już trzeci rozdział na: http://my-fallen-thoughts.blog.onet.pl/ Życzę miłego czytania i liczę na szczere opinie!
~Caitlin
OdpowiedzUsuń23 lutego 2011 o 14:54
Zostałaś klepnięta ;*www.klepnieta.blog.onet.pl
~Uzależniona
OdpowiedzUsuń27 lutego 2011 o 14:55
Naprawdę pięknie piszesz. Ja kocham opowiadania o śmierciożercach, oni są tacy… ech ;) Długi rozdział, mi nigdy nie starcza siły, by tyle napisać. Ale rozdział straszny .! ;D Trudno było nie wpatrywać się w ekran. Najbardziej smuci mnie to, że 293 postów raczej nie nadrobię ;( zbyt wiele. Ale teraz… może się wczuję i zrozumiem akcję.Pozdrawiam ;), Uzależniona.[cierpienie-opetanych]
28 lutego 2011 o 21:11
UsuńCóż, ja cały czas poprawiam pierwsze rozdziały, powoli, powoli, może Ci się uda nadrobić xD
~Nightmare
OdpowiedzUsuń27 lutego 2011 o 16:56
Wiesz co ? Tak patrzę i zastanawiam się, czy tej pani ze zdjęcia aby nie skrzywdził Photoshop. ma coś aż za wąska talię. W ogóle to ciało ma śmiesznie chude. Widziałam ją na DA i to faktycznie może być problem kiepskiego grafika…albo złej perspektywy z jakiej była fotografowana. Ech, w tej chwili robię wszystko, żeby jakoś odciągnąć naukę. ;/ Nawet nie wiesz, jak mi się nie chce. Ej, jak byłaś na sesji, to fotograf miał ze sobą statyw? To jest właśnie mój odwieczny problem. Brac statyw czy nie brac statywu. Oto jest pytanie!
27 lutego 2011 o 19:53
UsuńNie, broń Boże! Ona ma gorset, to najpiękniejsza kobieta na świecie. Cóż, statyw to ten kij, na którym aparat stoi? Zależy od sesji, moje stylizacje były akurat takie, że nie był on potrzebny, ale jeśli dygają Ci ręce (robisz zdjęcia, jeśli się nie mylę?), to lepiej weź xD
~Nightmare
Usuń27 lutego 2011 o 20:50
O ty kobieto niedobra! *Wskazuje oskarżycielko palcem na Frozen* Taką ignorancję mi tu uprawia. Statyw to nie kij! To trójnóg jest! Kij to monopod! Na tym mrozie to mi ręce strasznie dygają. ;p Ale jeśli chodzi o fotografowanie np. pejzażu, to można obejść się bez statywu. Wystarczy ustawić krótki czas naświetlania, np. 1/1000 sekundy. No, chyba że dygają tak, że cały obraz w wizjerze lata. Ale ja nie o tym chciałam. Jestem ciekawa, jak wyglądają te sesje w plenerze. Mogę Cię trochę pomęczyć ? *Robi oczy a la kot ze Shreka” W studiu to ja byłam. Znaczy jedynie podglądałam sesje, ale to nic. ;] Nieważne. W każdym razie( broń Boże nie w każdym bądź razie, bo to błąd językowy) zwać mnie fotografem, to ogromna, potężna, gigantyczna wręcz,przesada. Uczę się dopiero od października zeszłego roku, ale( a może właśnie dlatego) instruktorka wymaga ode mnie zdjęć portretowych, modelowanych. Mam czas do połowy kwietnia. Stresuję się, gdyż widziałam zachowanie modelek u nas w studiu. Nie były profesjonalistkami. Ba, chyba nawet nigdy nie stały przed obiektywem. Przynajmniej sprawiały takie wrażenie. A ich zachowanie mnie zgorszyło. Wielkie panny o cud-miód urodzie się znalazły. Miałam ochotę je wywalić za drzwi i zasadzić takiego kopa w…stop! Chyba za bardzo się rozpędziłam i rozpisałam na tematy poboczne. Przepraszam za te nieinteresujące cię szczegóły, ale odczuwam jakąś wewnętrzną potrzebę wygadania się. Nieważne. Mój monolog nie miał praktycznie żadnego celu. Chciałam tylko dowiedzieć się, czy fotograf miał ze sobą COKOLWIEK prócz aparatu – zapewne mega-super-hiper wielkiej lustrzanki, której mu zazdroszczę. ;p
28 lutego 2011 o 15:42
UsuńTaaak, mnóstwo tych dziwnych obiektywów do zmiany, całe mnóstwo, z wielką torbą przyszedł. To w plenerze. A w studio… olaboga, mnóstwo parasoli, dziwnych lamp i jakichś… hmmm… wyglądających jak wiertniczki na stojakach przyrządów. Wiesz, nie chodzi o to, jak modelka wychodzi na zdjęciach, tylko jak do tego podchodzi. Ja właśnie podchodzę jak do zabawy, właśnie dostałam pierwsze zdjęcia z sobotniej sesji, pewnie dodam na fbl, już jedno jest. Będę zmieniać szablon na o-frozen, to do nagłówka pewnie też jakieś dam. PS: I uwaga, wiadomość z ostatniej chwili, dziś rozdział na scp będzie (czyli tutaj), mam kompa naprawionego! Najlepszy prezent urodzinowy. Tak, tak, dziś są moje siedemnaste, dziękuję za wszelakie życzenia xD Wiem, wiem, nie ma za co i w ogóle xD
~Nightmare
Usuń28 lutego 2011 o 16:12
Łoo! To wszystkiego najlepsiejszego! Będę świętować Twoje urodziny ucząc się na sprawdzian z matmy. To dopiero będzie biba!
28 lutego 2011 o 18:12
UsuńAno, wóda lać się będzie strumieniami xD