- Lubię patrzeć jak śpisz – usłyszałam cichy głos. Poznałam, że to Armand.
- Co tu robisz? – spytałam. – Jak mnie znalazłeś?
- To nie było takie łatwe, ale Syriusz ma głośne myśli. To bardzo żywiołowy i emocjonalny mężczyzna, takich słychać najdokładniej – wyjaśnił.
Nie mówiąc nic więcej, położył się obok mnie. Przez chwilę nie odzywaliśmy się do siebie. Armand patrzył mi w oczy, ale nie myślał o mnie. Jego wzrok był nieobecny, jakby duchem znajdował się w zupełnie innym miejscu, niż ciałem. Pogładził prawą ręką poje włosy, bo lewą podpierał sobie głowę na poduszkach.
- Pamiętasz, jak nam razem było? – zapytał w końcu.
- Tak – przyznałam. – Ale ciebie nigdy nie kochałam tak jak Barty’ego. Gdybym myślała trzeźwo, nigdy by między nami się to nie wydarzyło… sam wiesz.
Pokiwał głową. Chciałam mu jakoś to szerzej wyjaśnić, ale przecież Armand był inteligentnym wampirem, nie potrzebował sprostowania, jak większość zwykłych śmiertelników.
- Przyszedłeś do mnie w jakimś konkretnym celu? – spytałam cicho.
- Dobrze, że pytasz – odpowiedział, siadając nagle sztywno na łóżku. – Wkrótce będziesz mieć siedemnaście lat. Jesteś czarownicą, więc stajesz się dorosła o rok wcześniej, niż mugole. Dlatego jesteś traktowana inaczej, jak wampiry-czarodzieje. Nie jest ich tak wielu, jak nas, ludzi, którzy byli mugolami, zanim otrzymali Mroczną Krew. Wiem, że to przede wszystkim moja wina, że musisz teraz spotkać się z Wielką Radą.
- Co to jest ta cała Wielka Rada?
- To rada najstarszych wampirów na świecie. A ty, jako pół-wampirzyca, musisz spotkać się z nią, żeby podjąć decyzję co do twojej przyszłości – wyjaśnił. – Dlatego zabieram cię już dzisiaj, żeby załatwić to przed twoimi urodzinami. Sądzę, że kiedy skończysz już siedemnaście lat, wydarzy się coś, przez co zapomnisz o wszystkim, co się dotąd działo.
Te dziwne, pełne niedomówień słowa Armanda rozpaliły we mnie palącą ciekawość, ale nie mogłam zajrzeć mu do umysłu, żeby się dowiedzieć, co się stało. Spojrzałam mu w oczy, ale te mówiły, że moje prośby i tak na nic się nie zdadzą, więc nie zapytałam o owo wydarzenie.
- Kiedy ta cała Rada ma mnie przyjąć? – spytałam z bardzo niezadowoloną miną. – I gdzie?
- Dziś w nocy – odparł. – W głównej kwaterze wampirów. Chodź.
Chwycił mnie za rękę, podszedł do okna i otworzył je na oścież. Niebo nadal pokrywały ciemne chmury, jednak księżyc zdołał się trochę przez nie przebić. Deszcz przestał padać. Powietrze było lekkie i chłodne, przesycone zapachem ozonu. Armand wiedział, że bardzo dobrze potrafię latać, więc zacisnął mocno palce wokół mojego prawego nadgarstka, żeby mnie poprowadzić. Oboje wystrzeliliśmy w powietrze niczym strzały w kuszy.
Armand latał o wiele szybciej niż ja, więc można powiedzieć, że raczej ciągnął mnie niż prowadził. Po dziesięciu minutach dotarliśmy do jakiegoś piaszczystego miejsca. Było ciemno, ale tu księżyc nie był przysłonięty przez chmury, więc pustynia pokryta była srebrną poświatą.
- Czy my jesteśmy w Egipcie? – zapytałam.
- Zgadza się – przytaknął wampir, rozglądając się bacznie dookoła.
- Myślałam, że naszym rodzinnym miastem jest Paryż.
Mogę powiedzieć, że bardzo się zawiodłam. Przez te cudowne dziesięć minut myślałam, że zobaczę Francję pierwszy raz od bardzo wielu lat.
- Bo jest – odpowiedział cicho. – Ale poinformowałem Radę, że nie możesz tam przebywać, więc postanowili zgromadzić się w rodzinnym kraju Rodziców.
Oczywiście mówił o Pierwszych Rodzicach, Akashy i Enkilu. Podobno zostali przemienieni w wampiry przez samego szatana, a ogarnięci obsesyjnym pragnieniem krwi, mordowali ludzi i pili ich krew tak długo, aż zamienili się w żywe posągi. Podobno w każdej chwili mogą przybrać swoją zwyczajną postać, tylko po prostu im się nie chce. Od czasu do czasu właśnie to robią, a niektóre wampiry przynoszą im ofiary. Nie wiem. Nie znam dokładnie tej historii.
Armand zaprowadził mnie do jakiejś starej, wystającej chałupy. Wyglądała na taką, która przy najlżejszym powiewie wiatru mogła się rozlecieć. Mój Mistrz nie omieszkał mi o tym powiedzieć, wyjaśniając przy okazji, że jeden z wampirów-czarodziejów rzucił na nią zaklęcie, by nikt ani nic nie mogło jej zniszczyć. A wejść do środka mógł tylko wampir lub człowiek albo cokolwiek, w towarzystwie wampira.
W środku nie było nic, oprócz klapy w podłodze. A właściwie w ziemi, bo tej podłogi nie było. Wszędzie leżał tylko zimny piach. Armand bez problemu podniósł klapę. Naszym oczom ukazały się schody, biegnące głęboko w ciemność. Mistrz nie okazał najmniejszej emocji, tylko chwycił mnie za rękę i poprowadził krętymi schodkami w dół. Sala musiała znajdować się bardzo głęboko pod ziemią, bo szliśmy bardzo długo, około pół godziny. A kiedy już dotarliśmy do celu…
- Które są właściwe? – zapytałam, omiatając po kolei każde z trzech drzwi. Do niskiego sufitu przymocowana była żelazna, zardzewiała lampa z wiecznym ogniem, zapalającym się, gdy tylko ktoś tu wchodził.
- Każde – odparł, unosząc lewą rękę do ust. – Trzeba tylko krwi wampira, by je otworzyć.
Długim kłem zrobił podłużną, wąską ranę tuż nad nadgarstkiem, pochylił go nad maleńki, kamienny kieliszek przy środkowych drzwiach, a kilka kropelek krwi prawie natychmiast go wypełniły. Drzwi otworzyły się z przeciągłym jękiem zawiasów.
Naszym oczom ukazał się szeroki, długi korytarz, ale zupełnie inny, niż ten, w którym się znajdowaliśmy. Był cały zrobiony z śnieżnobiałego marmuru, do ścian przykręcone zostały złote plakietki, na których stały wiecznie płonące świece, oświetlające hol. Na samym końcu korytarza znajdowały się wysokie, drogocenne drzwi z tajemniczymi, nieznanymi mi symbolami i odrażającymi scenami. Armand szybkim krokiem przeszedł przez hol. Wyglądał na zaniepokojonego.
- Oni już czekają, trochę się spóźniliśmy – wyszeptał, kiedy znaleźliśmy się już przy drzwiach.
- To dla mnie nie nowość – mruknęłam, a Mistrz pchnął dwuczęściowe drzwi, które natychmiast się przed nim otworzyły.
Za nimi znajdowała się wielka komnata, również wykonana z szarego marmuru. Na podeście znajdowało się osiem marmurowych, rzeźbionych tronów, a na nich osiem postaci. Pierwsza osoba była całkiem czarna w porównaniu do reszty. Był to mężczyzna, miał długie, czarne włosy splecione w dredy, sięgające niemal pasa. Oczy pałały mu w ciemnej twarzy. Ubrany był w skórzaną przepaskę, na nagiej piersi wisiał złoty naszyjnik z drogimi kamieniami. Po jego lewej stronie siedziała kobieta. Miała czarne włosy, splecione w kok, oczy niebieskie, ale bardzo wąskie, jakby pochodziła z Chin lub Japonii. Ubrana była w szatę z niebieskiego jedwabiu, jej długie, kościste palce zdobiły pierścienie z drogimi opalami. Na trzecim tronie siedział mężczyzna. Miał długie włosy, tyle że barwy kasztanu, bardzo kręcone, zupełnie jak runo baranka, sięgające ramion. Był równie blady, jak owa kobieta, ale widać było, że pochodził z jakiegoś kraju, gdzie było bardzo ciepło. Obok niego siedziała kobieta, ubrana zupełnie jak jakaś egipska królowa. Miała ciemną karnację, oczy obramowane czarną kredką, a na głowie egipską koronę. Na swoim tronie siedziała sztywno, a ręce miała skrzyżowane na piersiach, jak mumie w grobowcach. Na sąsiednim tronie znajdował się mężczyzna z krótkimi, ciemnymi włosami. Miał zwyczajną, granatową szatę czarodzieja, ale jego spojrzenie wydało mi się tak pogardliwe, że od razu zapałałam do niego niechęcią. Obok niego siedział mężczyzna o łagodnej twarzy, ale Dość ostrym spojrzeniu szarych oczu. Miał brązowe włosy, trochę grube rysy twarzy i czarną szatę czarodzieja. Na przedostatnim tronie siedziała jedyna jasnowłosa kobieta. Platynowe loki opadały jej łagodnie na nagie ramiona, wzrok miała najbardziej łagodny. Była nordyckiej urody, musiała być najwyższa z całej siódemki. Ubrana była w falbaniastą, czarną suknię, nie miała też butów. Ostatnią intrygującą postacią był jasnowłosy mężczyzna. Od razu go poznałam. To był Marius, ubrany jak zwykle w swój szkarłatny płaszcz. Uśmiechnął się do mnie lekko, kiedy spojrzałam mu w oczy.
Armand wystąpił krok na przód i pokłonił się.
- Przyprowadziłem Sophie Serpens, na wasze osobiste żądanie – rzekł.
- Bardzo dobrze – odezwała się kobieta o wyglądzie egipskiej królowej. Miała bardzo ostry, nieprzyjemny głos, sprawiający, że włosy stawały dęba na karku. – Znalazłaś się przed Wielką Radą Nieśmiertelnych. Wiemy, że za dwa dni kończysz siedemnaście lat, czyli, według prawa czarodziejów, stajesz się pełnoletnia.
- Tak, wiem to wszystko – przyznałam, patrząc jej prosto w oczy. Nie mogłam im pokazać, że się boję. Stałam sztywno wyprostowana, beznamiętna, ale mimo to uprzejma, by nie urazić czymś Rady.
- Czy znasz imiona członków Rady Nieśmiertelnych? – zapytała.
Spojrzałam na Armanda.
- Nie. Dopiero dzisiaj dowiedziałam się o jej istnieniu – odparłam zgodnie z prawdą.
Egipska królowa rzuciła krótkie, karcące spojrzenie mojemu Mistrzowi, ale, ku mojemu zdziwieniu, nie zwróciła mu uwagi. Nadal wpatrywała się we mnie z taką intensywnością, jakby chciała mnie spalić samym wzrokiem.
- Sophie, Goredenna Rudo reprezentuje wampiry pochodzące z Afryki – zwrócił się do mnie Mistrz. – Sadako Fumi, Japonię. Maximus das Warrior Australię, Alimah oczywiście Egipt, Santiago Francję, Stanisław Zalewski Polskę, Felicja Amerykę, a Marius Wielką Brytanię.
Spojrzałam na owego mężczyznę z bardzo odpychającą twarzą. A więc to był ten cały Santiago. Kiedyś słyszałam o nim, był bardzo zaborczym wampirem w teatrze Theatre des Vampires. No, ale był tu i Polak. Jakoś dziwnie bardziej z nim poczułam emocjonalną więź, niż z moim rodakiem, Francuzem.
- Pytanie, które ci zadamy, będzie krótkie, ale przesądzi o twoich losach – przemówiła wyniosłym tonem Alimah. – Armand nie zrobił cię prawdziwym wampirem. Dlatego musisz wybrać. Albo zostajesz z nami, albo wybierasz życie śmiertelniczki.
- A więc można jeszcze to wszystko cofnąć? – zdziwiłam się.
- Tylko wtedy, kiedy przemiana nie nastąpiła całkowicie.
Mogłam znów być człowiekiem. Tym samym słabym, marnym śmiertelnikiem, którym był Barty. Mogłam znów się starzeć i w końcu umrzeć.
- Czy chcesz pozostać nadal jedną z nas? – zapytała Alimah. – Dlaczego milczysz? Nie podoba ci się życie wampirzycy?
- Podoba! – odpowiedziałam natychmiast, przerażona, że Egipcjanka może odebrać moje milczenie jako odpowiedź przeczącą. – Chcę być prawdziwym wampirem! Ale co mam zrobić?
- Musisz przemienić kogoś w nieśmiertelnego – wyjaśniła Alimah. – Masz już może kandydata?
- Ja… - zawahałam się. Pomyślałam o Crouchu. Tak, miałam kandydata, ale niepewnego. – Tak, mam. Ale muszę zrobić to… teraz?
- Nie. Możesz zrobić to w przeciągu dziesięciu lat. Wiemy i rozumiemy to, że jesteś jeszcze bardzo młoda. Może chcesz jeszcze trochę się zestarzeć – wtrącił się Marius. Wszyscy mówili do mnie po angielsku, a ja im w tym języku odpowiadałam, ale cudowne było ich słuchać, bo każdy miał inny akcent, charakterystyczny do ich miejsca zamieszkania. – Ale musisz podpisać się pod tym.
Polski wampir wyciągnął z wewnętrznej kieszeni zwitek pergaminu, wstał i podał mi go, po czym wrócił na swoje miejsce.
- Własną krwią – dodał Goredenna z Afryki głosem bardzo podobnym do głosu Kingsley’a.
- Nie ma sprawy, mogę podpisać – zgodziłam się, rozwijając pergamin.
Było na nim napisane pismem pełnym zawijasów:
Oświadczam i przysięgam, że w przeciągu dziesięciu lat od przeczytania tej wiadomości znajdę i przemienię osobę śmiertelną (człowieka) w istotę nieśmiertelną (wampira). Jeśli złamię tę przysięgę, zgadzam się na karę, ustaloną przez członków Wielkiej Rady Nieśmiertelnych.
Uniosłam nieco brwi i spojrzałam na Stanisława Zalewskiego.
- Co to za kara, o której tu piszą? – zapytałam.
- Jeśli złamiesz tę przysięgę, dowiesz się – odpowiedziała wymijająco blondynka Felicja. – Nie chciałabyś wiedzieć, co jest za tamtymi drzwiami.
Wskazała ręką w stronę drzwi, znajdujących się za podestem. Wyglądały jak zwykłe drzwi do składziku na miotły, ale skoro to, co za nimi było, miało tak straszną moc unicestwienia wampira, musiały być jakoś magicznie wzmocnione.
Sadako Fumi podeszła do mnie i wręczyła mi cienkie, czarne pióro, bardzo podobne do tego, które miała Umbridge. Ale zauważyłam różnicę. To miało złotą stalówkę i złoty napis tuż nad nią: WRN. To pewnie skrót od Wielkiej Rady Nieśmiertelnych. Usiadłam na pierwszym stopniu, prowadzącym do podium i złożyłam swój podpis. Nic nie pojawiło się ani na mojej dłoni, ani na żadnej części mojego ciała. Po prostu napis Sophie Serpens zabłysł czerwienią, by po kilku sekundach zaschnąć. Zwinęłam pergamin i podałam go wampirzycy, podobnej do egipskiej królowej. To ona chyba była tu przewodniczką, choć wszyscy zdawali się być sobie równi.
- Dobrze, Armandzie – zwróciła się do niego Felicja. – Możesz już zabrać Sophie.
Mój Mistrz pomógł mi wstać, chwycił mnie za rękę i bez słowa wyprowadził z komnaty członków Rady Nieśmiertelnych.
~*~
Wczoraj napisałam ten rozdział specjalnie po to, by dodać go tuż przed wyjazdem do Krosna. Ten pomysł z Radą naszedł mnie tak nagle, ale chyba nie zaprzeczycie, że jest dobry. To zmotywuje Sophie, żeby przemienić Barty’ego. No, to ja już wyruszam na pielgrzymkę, a rozdział dedykuję Satii :* Zapraszam też na nowo powstałe opowiadanie: link tutaj*.
~Lilyan
OdpowiedzUsuń9 sierpnia 2010 o 06:46
Pierwsza!No, dość ciekawy rozdział , zaskoczył mnie.Tylko jedno mi nie pasuje. Sophie zmieni Croucha tylko wtedy gdy Ten Jej na to pozwoli, a On może tego nie zrobić, bo dotychczas tego odmawiał. Dlatego dalsze czytanie będzie przyjemnością i odkrywaniem kolejnych mrocznych sekretów.
12 sierpnia 2010 o 21:19
UsuńHmm, to będzie wtedy dla Sophie kłopot. I bardzo, bardzo ważna decyzja. Albo przemieni Croucha siłą, albo będzie musiała zrobić to komuś innemu i patrzeć, jak Barty się starzeje i umiera, jeśli zechce zachować życie. A jeśli nie, po dziesięciu latach po prostu zgninie. Bo, nie oszukujmy się, wiadomo, co czyha za tymi drzwiami. Coś, co sprawi, że kto tam wejdzie, żywy raczej nie wyjdzie.
~Morsmorde
OdpowiedzUsuń9 sierpnia 2010 o 19:16
Muszę przyznać, że ostatnio pisanie idzie Ci o wiele lepiej. Bardzo poprawił się Twój styl. Trochę powiało mi tu Zmierzchem i klanem Volturii, czy jak ich tam zwał. Tak, ta rada to może i Twój pomysł, ale Edziu od Belli miał takie samo zadanie(miał przemienić swoją dziewczynę z zaburzeniami psychicznymi) i też leciał do jakiegoś tam szefostwa tyle, że (o ile dobrze pamiętam) Wenecji. Byłam z klasą w kinie na 2 części tego…czegoś. Widzę, że u Ciebie Królowa Potępionych nadal egzystuje. Jakoś za nią nie przepadam, no cóż. Ogólnie rozdział jest dobry. Pozdrawiam.
12 sierpnia 2010 o 21:32
UsuńCóż, nie oglądałam owego filmu, więc nie wiem, o co chodzi, ale cały ten pomysł jest mój xD
~Olka
OdpowiedzUsuń9 sierpnia 2010 o 21:40
Sophie będzie musiała kogoś przemienić w wampira,oby Barty się zgodził……………Pozdrawiam.
12 sierpnia 2010 o 21:37
UsuńBarty za bardzo kocha swoje śmiertelne życie, by dostrzec zalety nieśmiertelności, jeśli go Sophie nie przystawi do muru, nie zgodzi się.
~pixelizer .
OdpowiedzUsuń10 sierpnia 2010 o 23:53
Zapraszam do udziału w konkursie na pixelizer.blog.onet.pl , do wygrania 600 komentarzy ,
~Załoga
OdpowiedzUsuń12 sierpnia 2010 o 12:33
Hej jeśli nie tolerujesz spamu to od razu to usuń. Chciałam tylko poinformować że powstała nowa szabloniarnia z myślą o was. Jeśli chcesz zajrzyj. W prawdzie są dopiero cztery szablony ale dopiero sie rozkręcamy. Niebawem będzie ich coraz więcej. Jedna z nas robi zamówienia więc jeśli chcesz zamów szablon dla siebie jaki będzie Ci odpowiadać. A może chcesz do nas dołaczyc? http://www.wyspa-projektow.blog.onet.pl Zapraszam serdecznie
~Doska
OdpowiedzUsuń14 sierpnia 2010 o 17:59
Chciałabym, żeby Barty został wampirem i był razem z Sophie… myślę, że kiedy nadejdzie bitwa o Hogwart z Voldim, to po niej właśnie Soph przemieni Croucha, ale na razie nie będę uprzedzać faktów :D Pzdr
15 sierpnia 2010 o 11:52
UsuńCóż, Barty musiałby być bliski śmierci, żeby go przemieniła. Sądzę, że ona tylko tak się z nim droczy, ale nigdy by mu siłą tego nie zrobiła, gdyby nie umierał.
~Doska
Usuń20 sierpnia 2010 o 16:19
Ona go nie chce zmuszać siłą, ale po dobroci to on nie chce xd Soph będzie miała z nim problem w tej kwestii…
20 sierpnia 2010 o 18:18
UsuńSophie raczej się uniesie podczas rozmowy na ten temat xD
~Allelek
OdpowiedzUsuń14 sierpnia 2010 o 23:22
Hmm, pomysł z radą bardzo ciekawy moim zdaniem. Ciekawe czy Spohie powie wszystko Bartemu odrazu czy nie. Nie moge sie doczekać dalszej cześci. Pozdrawiam :*
15 sierpnia 2010 o 11:57
UsuńNie, raczej mu tego nie powie. Barty i tak by się nie zgodził, a tak, będzie cały czas drżał o jej życie. Wystarczy, że już ona i Armand się tym przejmują xD
~Caitlin
OdpowiedzUsuń15 sierpnia 2010 o 14:22
Nooo, chyba Barty się nie ucieszy xDMam nadzieję, że szybko coś napiszesz :)Też właśnie wróciłam z pielgrzymki. Który raz byłaś? Która grupa? na WAPM?Całuję ;*
15 sierpnia 2010 o 16:41
UsuńNo, to dla Barty’ego będzie problem. Będzie musiał wybrać. Albo wieczne życie i spełnienie marzenia Sophie, albo swoje śmiertelne życie. Byłam już trzeci raz, jak zwykle byłam bardzo zadowolona xD
~Caitlin
Usuń16 sierpnia 2010 o 10:13
Trzeci? :) Ja drugi. A która grupa?No nic dziwnego :P Ale jeśli kocha Sophie… ;)Pozdrawiam ;*
16 sierpnia 2010 o 13:54
UsuńGrupa?
~Caitlin
Usuń16 sierpnia 2010 o 17:50
To może inaczej; z którą pielgrzymką szłaś? :)
16 sierpnia 2010 o 18:16
UsuńNo, na Kalwarię Pacłąwską, z Krosna xD
~nina
OdpowiedzUsuń17 sierpnia 2010 o 23:07
Wow. Nie spodziewałam się tego. Ale rozdział świetny, kiedy go czytałam miałam ciarki xD.Nie przypuszczałam, że Armand znajdzie Sophie. A ta Rada… Jestem szalenie ciekawa czy Sophie zmieni Barty’ego czy może kogo innego. A może Syriusza?! Przepraszam za te insynuacje, ale ten rozdział po prostu mnie pobudził. Liczę na kolejny rozdzialik.Podrawiam *fanka http://romansidlo.blogspot.com/*
18 sierpnia 2010 o 08:16
UsuńHaha, cieszę się, że inspiruję ludzi xD Cóż, Syriusz by się prędzej zgodził, ale Sophie dobrze wie, że Mroczna Krew nie jest dla niego. Zło by go zabiło.