Sapphire
przez chwilę stała, w bezruchu, przyglądając mi się badawczo. Kiedy już sens
moich słów do niej dotarł, obejrzała się za siebie, żeby się upewnić, że mówię
do niej.
- Chcesz
się ze mną pogodzić? – wyszeptała,
jakby się bała, że jeśli powie to głośno, stanie się coś złego.
- Gdybym
nie chciała, to bym cię nie zatrzymywała – odparłam, wzruszając ramionami. –
Nie chcę być ze wszystkimi skłócona, ale nie myśl, że twoja zdrada nie
pozostawiła we mnie urazu. Ja nie przebaczam tak łatwo, a jeśli już, to zawsze
uraz we mnie zostanie. No, Barty jest wyjątkiem, ale on nie ranił mnie tyle
razy, co ty.
Twarz
Sapphire powlekła się purpurowymi plamami wstydu. Zamilkłam, obserwując jej
reakcję. Ciekawa byłam, co na to mi odpowie. Ślizgonka jednak wpatrywała się w
swoje stopy, kropelki potu wystąpiły jej na czoło. Wyglądała na zawstydzoną i
zmieszaną.
- Nie
robiłam tego celowo – odezwała się w końcu. – Nigdy nie byłam taka silna jak
ty. Mogłaś się opierać Barty’emu miesiącami, a ja… ja czułam się przez ciebie
odepchnięta na drugi plan.
- Przykro
mi, że tak się stało – odpowiedziałam lodowatym tonem. – Ale Draco nie pchał ci
się w ramiona. Dla niego było najważniejsze zadanie dla jego pana, a ty
musiałaś mu to utrudnić. Czy jesteś tego świadoma, że gdyby poświęcał ci każdą
wolną chwilę, nie skończyłby tego na czas, a on zabiłby go? Potrafisz myśleć przyszłościowo?
Sapphire
łzy podeszły do oczu, kiedy spojrzała na moją zaciętą twarz.
- Kto tego
nie potrafi, nie powinien był się ze mną przyjaźnić – dodałam. – Wiesz, że nie
chciałam się na ciebie złościć, ale nie jestem taka silna, jak ci się wydaje.
Mam dość ludzi, którzy za główny cel obrali sobie niszczenie mojego życia.
Począwszy od moich nic niewartych rodziców, skończywszy na Ghostach.
Jej wzrok
biegał od jednego mojego oka do drugiego. Od razu wydało mi się to podejrzane.
Nie chciałam się z nią wdawać w jakieś rozmowy. Wolałam od razu się z nią
pogodzić i mieć to z głowy. Jeśli Sapphire dalej tak będzie grzebać się w
przeszłości, zamiast się z nią pojednać, jeszcze bardziej się z nią skłócę.
-
Przepraszam, nie wiedziałam, że tak się wściekniesz – powiedziała cicho. – W
końcu wszystko już między tobą i Draconem skończone, myślałam, że cię to nie
będzie obchodziło, że z nim chodzę.
- Tak się
składa, że nie jestem aż tak szczęśliwa, żeby patrzeć na świat z optymizmem –
odparłam. – Więc zapamiętaj sobie, że nie wybaczę ci już nigdy. Robię to
ostatni raz.
Wiem, że
tak nie powinnam powiedzieć, przyjaciele nie stawiają sobie ultimatum, ale
jeśli to ma powstrzymać Sapphire przez czymś głupim, to może warto było.
Ślizgonka
pokiwała głową i uśmiechnęła się. Ja postanowiłam zachować kamienną twarz,
chociaż kąciki ust lekko mi zadrgały.
*
Następnego
dnia podczas śniadania, wylądowała przede mną nieznana mi sowa. Do nóżki miała
przywiązany kawałek zwiniętego ciasno pergaminu. Pomyślałam, że to Czarny Pan
znów coś ode mnie chce, ale on zwykle albo wzywał mnie za pomocą Mrocznego
Znaku, albo wkładał list do koperty.
Odwiązałam
pergamin i rozprostowałam go. Nie było na nim więcej, niż trzy zdania,
nakreślone pismem, którego chyba jeszcze nigdy w życiu nie widziałam.
Sophie
Z Twoim wujem nie idzie się dogadać, więc
piszę do Ciebie. Może to zabrzmi płytko i banalnie, ale chciałabym, żebyś nam
wybaczyła, chociaż troszkę. Moglibyśmy porozmawiać? Jeśli możesz, przybądź do
naszego starego mieszkania.
Ach tak.
Więc to musieli być moi rodzice, dokładniej matka. Pismo każdego z Ghostów
przecież znałam. Cóż, nie chciałam odwiedzić Bes i Sethi’ego, to co dopiero
Serpensów. Nie miałam zamiaru marnować swojego cennego czasu na bezsensowne
rozmowy z wyrodnymi rodzicami.
Spirydion
zajrzał mi przez ramię. Zanim zdążyłam zgnieść w zaciśniętej pięści kartkę,
zdążył już przeczytać list.
- Jej
naprawdę zależy – powiedział cicho. – Przestań się już na nich obrażać.
Spojrzałam
na niego z politowaniem.
- Tak –
zadrwiłam. – Oczywiście. Wyobraź sobie, że twoi starzy porzucają cię na ulicy,
całkiem bez powodu. Wybaczyłbyś im?
- Chociaż
idź tam.
- Nie.
- No zrób
to – naciskał. – Rozważę twoją propozycję, ale zrób to.
Westchnęłam
ciężko. Świetnie. Teraz jeszcze młodszy brat będzie mi stawiał ultimatum. W
sumie nic mi nie będzie, jeśli teleportuję się na dwadzieścia minut do domu
Serpensów. A jeśli Spirydion nie zostałby Śmierciożercą, byłaby to duża dla nas
strata, duży zysk dla Zakonu Feniksa.
Wstałam z
krzesła, obrzucając brata niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
- Niech ci
będzie – warknęłam. – Ale robię to tylko dla ciebie.
Opuściłam
Wielką Salę. Jakie to okropne, że muszę tracić czas na głupie rozmowy z
biologicznymi rodzicami. Nic nie mieliśmy już sobie do powiedzenia, ale oni
nadal coś ode mnie chcieli. Kiedy w końcu do nich dotrze, że mam ich dość i nie
chcę dłużej znać?
Pojawiłam
się w ogródku przed domem Serpensów. Nie wyróżniał się niczym od ogródków
mugoli, może z wyjątkiem tego, że był o wiele bardziej zaniedbany. Róże dawno
już zdziczały, trawa była wysoka, a chwasty mocno już dały się we znaki
mniejszym roślinkom. Gdyby Barty to zobaczył, ciekawa byłaby jego reakcja.
Wspięłam
się po wąskich schodkach i zapukałam. Po kilku sekundach otworzyła mi
ciemnowłosa kobieta z kręconymi włosami. Nie wyglądała już na tak zaniedbaną,
miała delikatny makijaż i schludną, czarną szatę czarownicy. A więc musiało
powodzić się im o wiele lepiej. Za jej plecami dostrzegłam jakieś pudła.
- Sophie –
powitała mnie, odsuwając się, żebym mogła wejść do środka. – Nie spodziewałam
się, że tak szybko odpowiedz na mój list.
Przekroczyłam
próg i rozejrzałam się. Meble, stojące w holu owinięte były w folię, wszystko
wyglądało tak, jakby lada chwila właściciele domu mieli się wyprowadzić.
Melania
poprowadziła mnie do salonu. Tam również wszystko było zapakowane w folię.
Matka wskazała mi jeden z foteli, ale odmówiłam. Nie zamierzałam zabawić tu
długo.
Usłyszałam
czyjeś kroki na schodach i domyśliłam się, że musi to być Bonitus. Kiedy wszedł
do salonu i mnie ujrzał, zatrzymał się gwałtownie. Ocenił mój wygląd wzrokiem,
ale powstrzymał się od komentarza. Za to matka postanowiła przemówić:
-
Wyglądasz… wyglądasz… nie znam na to słowa… wyglądasz inaczej.
O tak, to
słowo bardzo dokładnie opisuje mój ubiór i w ogóle wygląd. Tak, sama lepiej bym
tego nie nazwała. Nic na to nie odpowiedziałam, przyglądając się to ojcu, to
matce.
-
Stwierdziłam, że dobrze będzie zmienić styl – odpowiedziałam chłodno.
- Ale
fanom to chyba się nie bardzo podoba – zauważył ojciec, ale zmroziłam go
spojrzeniem, więc nic już więcej nie mówił.
- Mimo to
nadal jesteś piękna – powiedziała Melania, dotykając nieśmiało mojego policzka.
Nie
spodobało mi się to. Mimo że przypominali już normalnych czarodziejów, nie
miałam zamiaru wchodzić z nimi w większą zażyłość.
Spojrzałam
trochę bardziej zbita z tropu w oczy matki. Oni chyba naprawdę chcieli się ze
mną pogodzić. Może i bym się na to zgodziła, ale uraz był zbyt silny.
Odeszłam
trochę na bok i utkwiłam wzrok w wygasłym kominku, udając, że zainteresowały
mnie spalone polana.
- A więc
korespondujecie z Czarnym Panem – odezwałam się. – Co chcecie przez to uzyskać?
Jego szacunek? Nietykalność? Jeśli będzie chciał, pozabija was wszystkich, całą
waszą mugolską mieścinę.
- Jest
moim bratem… - zaczęła Melania.
- A ja
twoją córką – przerwałam jej, usiłując zachować spokój. – I co, pozbyłaś się
mnie, jakbym była niechcianym szczeniakiem. Już psa potraktowalibyście lepiej,
a mnie zostawiliście na pewną śmierć. O to wam chodziło? No cóż, tak mi
przykro, że plan nie wypalił.
Ruszyłam w
stronę wyjścia. Nie chciałam spędzić tu ani chwili dłużej. Dusiłam się w tym
mugolskim pomieszczeniu, pozbawionym choć jednej magicznej rzeczy. Matka
zdążyła chwycić mnie za nadgarstek.
- Zaraz,
zaczekaj…
Zatrzymałam
się gwałtownie i wyszarpnęłam rękę z jej uścisku.
- Co –
warknęłam. – Po co chcieliście się ze mną widzieć? Żeby znów prosić mnie o
wybaczenie? Gdybym była głupia, może bym i tak zrobiła. Ale nie brakuje mi
rozumu, więc oszczędźcie sobie płuc. Nie do wiary, że Spirydion jest waszym
synem. Ma sto razy więcej w sobie magii, niż wy. I wiecie, jest uderzająco
podobny do swojego wujka. Jakbym widziała drugiego Toma Riddle’a.
Rodzice
wymienili zaniepokojone spojrzenia, ale nie podzielili się ze mną swoimi
obawami.
- Mój brat
przyjechał z Francji – odezwał się cicho ojciec.
Zamrugałam
szybko i uniosłam nieco brwi.
- Twój
brat? – powtórzyłam. – Ty masz brata?
Buddo, nie
wiedziałam o istnieniu osoby, która mogłaby być mi tak bliska, jak Voldemort.
Jak to możliwe, że znów ktoś przede mną ukrył jakiegoś członka rodziny? Do
cholery, mam chyba prawo wiedzieć, z kim jestem spokrewniona!
- Mam –
odparł Bonitus, wzruszając ramionami. – Nie jesteśmy blisko, więc nie dziw się,
że go nie znasz. Rozdzieliliśmy się już bardzo dawno temu, on został we
Francji, ja przeniosłem się tu…
- W takim
razie dlaczego wrócił? – wpadłam mu w słowo. – Skoro tak cię nie znosi… czemu
się nie dziwię… po co przyjechał do Polski?
- Nie wiem
– mruknął ojciec. – Ale stwierdziliśmy, że może zechciałabyś go poznać… Czarny
Pan wspominał, że ważna jest dla ciebie rodzina…
Pogrzebał
w wewnętrznej kieszeni swojej szaty czarodzieja i wyciągnął z niej pogięty
kawałek pergaminu, który mi podał. Rozprostowałam go ręką i przeczytałam. Tego
pisma również nigdy nie widziałam, ale nic dziwnego.
Grimmauld Place 36
Jacques Serpens
Wsunęłam
karteczkę do kieszeni, patrząc nieufnie to na Melanię, to na Bonitusa.
Niewiarygodne, że mieszka niedaleko domu Syriusza.
- Co on
robi na Grimmauld Place? – zapytałam.
- Kupił to
mieszkanie, bo chce mieć siedzibę w Polsce.
- I
dlatego chcieliście, żebym tu przyszła?
Jakoś nie
mogłam w to uwierzyć, że zależało im tylko na podaniu mi tego adresu.
- No…
chcieliśmy cię jeszcze zobaczyć – odpowiedziała Melania. – Oglądanie cię w
telewizji to co innego, niż oglądanie cię na żywo.
Uniosłam
brwi. Nie wiedziałam, że mugolska telewizja
pokazuje jeszcze coś z moim udziałem. Myślałam, że moda na Sophie Serpens
minęła, kiedy zaczęłam chodzić do czwartej klasy w Hogwarcie. Teraz już
śpiewałam tylko dla czarodziejów, nie wiedziałam, że ktoś z mugolskiego świata
mnie jeszcze kojarzy.
- Cóż… -
zaczęłam, myśląc gorączkowo, co dalej powiedzieć. – Zobaczyliście mnie… w takim
razie, do widzenia.
Minęłam
ojca, otworzyłam sobie drzwi i wyszłam na zewnątrz. Zanim zdążyli za mną pójść,
ja już się teleportowałam.
Pojawiłam
się za to w komnacie wuja. Z zaskoczeniem odkryłam, że znów pracował. Cóż, nie było teraz przy nim
Barty’ego, żeby za niego wszystko zrobił, więc musiał sam teraz pracować, bo
żaden inny Śmierciożerca nie był przecież tak kompetentny jak Crouch.
- I co,
żałujesz, że wysłałeś Barty’ego do Anglii – odezwałam się.
- Sama
przecież tego chciałaś – odparł Voldemort takim tonem, jakby go wcale nie
obeszła moja obecność lub nawet się jej spodziewał. – Nie mówiłaś tego, ale
wiem, że nie chciałaś, żeby tu był, gdzie w każdej chwili groziła mu śmierć.
Tak jak nam wszystkim.
- Masz
rację – westchnęłam i opadłam na swój tron. – Byłam u Serpensów. Nie mówiłeś
mi, że z nimi korespondujesz.
- To moja
siostra do mnie pisze – wyjaśnił. – A ja na wzgląd na dobre maniery, odpisuję.
- Mój ojciec
dał mi to – wyciągnęłam z kieszeni karteczkę z adresem i podałam Czarnemu Panu.
Ten przyjrzał się jej i oddał mi pergamin.
- To jakiś
krewny? – zapytał.
- Jego
brat – odparłam. – Przyjechał z Francji. Chciałabym go odwiedzić, ale nie wiem,
czy będzie wiedział, kim jestem.
Voldemort
zaśmiał się cicho.
- Pół
świata wie, kim jesteś, a on miałby nie wiedzieć? Francuz?
- Może i
tak – mruknęłam. – Słuchaj, skoro pisujesz z moją matką, to czego ona od ciebie
chce?
Czarny Pan
nic nie odpowiedział, tylko ujął moją rękę i ucałował ją. To się robi coraz
bardziej podejrzane.
~*~
No i po
egzaminach. Mogę powiedzieć, że moje „SUMY” mam już za sobą. Rozdział nie
wyszedł do końca tak, jak chciałam, ale nie jest źle. Co do szablonu, to może
jestem troszeczkę próżna, jeśli daję połówkę swojej twarzy do nagłówka, ale
cóż. Zgadnijcie, która połówka jest moja xD
Radość z
powodu pojednania się z Harrym Potterem trwała przez następny dzień. Po raz
pierwszy od wielu tygodni czułam się naprawdę lekko, jak zwyczajny uczeń,
martwiący się jedynie egzaminami i zwykłymi sprawami. Jednak w sercu czułam
takie dziwne kłucie, jakbym o czymś zapomniała, o czymś bardzo ważnym, czego
nie zrobiłam, a powinnam. Już się domyślałam, co pozwoli mi w spokoju cieszyć
się tym zapomnianym już stanem.
Otóż,
chyba powinnam już wybaczyć Sapphire. Dość już jej chyba utrudniłam życie,
żadna Ślizgonka, tym bardziej dziewczyna czy chłopak z innego domu nie chcieli
już przebywać w jej towarzystwie… no, może niektórzy Gryfoni i Luna Lovegood
zamieniali z nią czasami kilka słów. Ale ogólnie stała się całkiem ignorowana
przez innych. Miałam tylko Malfoya, który i tak nie miał dla niej czasu.
Bitwa,
która toczyła się w mojej głowie wymiotła ze mnie jakiekolwiek poczucie czasu i
obowiązków, tak więc nawet się nie zdążyłam połapać, kiedy zaczęły się, a kiedy
skończyły lekcje. Poszłam na obiad do Wielkiej Sali, nie bardzo wiedząc, dokąd
właściwie idę. Usiadłam przy stole Ślizgonów i nalałam do pucharu soku
pomarańczowego.
- Słuchaj,
możesz mi dzisiaj pomóc? – odezwał się nagle Draco.
Podskoczyłam
na krześle.
- Buddo,
skąd się tu wziąłeś? – spytałam.
- Eee…
cały czas tu siedziałem – odpowiedział, trochę zmieszany. – No to co, pomożesz
mi? Jestem pewien, że już prawie mi się udało.
Wzruszyłam
ramionami.
- Niech ci
będzie – mruknęłam.
Kiedy
skończyłam jeść obiad, poszłam z Draconem do Pokoju Życzeń. Czułam, że jednak
chce mnie tam, bo zamierzał zadać mi kilka pytań. Zwykle to ja proponowałam mu
pomoc.
Upewniwszy
się, że nikogo nie ma w pobliżu, weszliśmy do sekretnego pokoju. Draco
poprowadził mnie przez stosy różnych przedmiotów, w końcu zatrzymał się i
ściągnął jakąś narzutę z szafki.
- Słuchaj…
- zaczął tym samym co przy obiedzie niepewnym tonem. – Wiem, że mi powiesz, że
ci truję, ale…
- Skoro
wiesz, że i tak oleję twoje rady – przerwałam mu. – To po co pytasz?
Jego blade
policzki lekko poróżowiały, ale ciągnął dalej.
- Pomyśl,
czy Darla chciałaby, żeby tak skończyła się wasza przyjaźń?
- Darla
chciałaby wierności w przyjaźni – oświadczyłam lodowatym głosem. – Myślisz, że
nie chciałabym się dalej przyjaźnić z Sapphire? Mogłabym już od biedy znieść
to, że jesteście razem. Ale ukrywania tego przede mną…
Ciśnienie
podniosło mi się w mgnieniu oka. Odechciało mi się mu pomagać.
- Daj mi
dokończyć – powiedział cicho Malfoy. Na jego twarzy malowała się prawdziwa
pokora. – Jeśli naprawdę ci zależy, to ja… ja zerwę z Sapphire.
Zamrugałam
szybko. Poświęcenie i Draco Malfoy? Nie może być. On musi być albo pod wielką
presją, albo musiał dostać od kogoś mocno w głowę. Może od Czarnego Pana. Albo
od Sapphire, bo nie poświęca jej już tyle czasu.
- Nie
obchodzi mnie, czy się rozstaniecie, czy nie – odpowiedziałam mu. – Sapphire
nie jest już moją przyjaciółką, sama o tym zadecydowała, okłamując mnie. Może
wzięlibyśmy się już do pracy, co?
*
Mimo że
tak złośliwie odpowiedziałam Malfoyowi, w sercu czułam potrzebę porozmawiania z
Sapphire. Nie minęło wcale dużo czasu od naszej kłótni, ale ja czułam się tak,
jakby zdarzyło się to wiele lat temu.
Myślenie o
Sapphire natychmiast przerwał list, który dostałam podczas kolacji. Nie
rozpoznałam sowy, więc na początku nie wiedziałam, kto był nadawcą, jednak
kiedy otworzyłam niezaadresowaną kopertę, natychmiast go poznałam po tym
drobnym, estetycznym piśmie.
Kochana Sophie
Nie mam pojęcia, w ile czasu doleci do
Ciebie ta sowa, ale chciałbym, żebyś wiedziała, że o dwudziestej wyjeżdżam. Chciałbym
się z Tobą jeszcze zobaczyć, ale jeśli jesteś zajęta, to nie nalegam.
Barty
Nie musiał
nalegać. Nawet gdybym była w trakcie wykonywania zadania dla Czarnego Pana,
rzuciłabym wszystko, żeby się z nim zobaczyć. Dlatego odłożyłam niedojedzoną
zapiekankę na talerzyk i wyszłam z Wielkiej Sali, bacznie obserwowana przez
Spirydiona. On nie dawał mi żadnej rady w związku z Sapphire. Stwierdził, że to
moja sprawa, czy chcę się z nią pogodzić, czy nie. Mówił jak prawdziwy brat.
Nie truł, nie naprzykrzał się i był w spokoju zaakceptować podjętą przeze mnie
decyzję.
Teleportowałam
się prosto do pokoju Barty’ego. W końcu Voldemort mógł krążyć gdzieś po
korytarzach, a ja chciałam spokojnie z Crouchem porozmawiać.
Wszędzie
porozkładane były rzeczy. Cóż. Do ósmej brakowało zaledwie pół godziny, a Barty
nie był jeszcze spakowany. Na podłodze stały otwarte dwa kufry. Cóż, nie mam
pojęcia, co mu powiedział Czarny Pan, ale na misjach nie korzysta się z
pięciogwiazdkowych hoteli.
Podeszłam
do niego, żeby się przywitać.
-
Przybyłam od razu po przeczytaniu listu – powiedziałam mu, wspinając się na
palce, żeby pocałować go w policzek. – Dopiero się pakujesz?
- Wiesz,
miałem trochę spraw na głowie – odparł wymijająco.
- Po co ci
tyle rzeczy? – spytałam.
- Już ci
mówiłem – powtórzył. – Jadę nie tylko na misję, którą wyznaczył mi Czarny Pan.
Odwiedzę też dziadków. U nich będę mieszkał.
- U
dziadków?
Cóż, nie
wiedziałam, że Barty miał jakąś rodzinę. Kiedyś chyba mi o jakichś dziadkach
wspominał, ale stwierdziłam, że są to ludzie pokroju jego ojca. Ułożeni,
całkowicie przeciwni ciemnym mocom… Ale skoro chcą gościć w swoim domu wnuka,
który jest Śmierciożercą i na dodatek przyjechał do Anglii, żeby wykonywać
polecenia samego Lorda Voldemorta…
Zatrzasnęłam
wieko pustego jeszcze kufra i usiadłam na nim, obserwując w milczeniu, jak
Barty wrzuca do wnętrza drugiej walizki jakieś książki, swoje szaty i inne
osobiste rzeczy. Dopiero teraz do mnie dotarło, że Barty naprawdę wyjeżdża, nie
zobaczę go przed bardzo długi czas, a jeśli coś mu nie wyjdzie, to może już
nigdy się nie spotkamy. Teraz znów zaczęła się we mnie druga walka: pozwolić mu
jechać, czy kazać zostać.
Jeśli się
kogoś kocha, to się myśli przede wszystkim o tym kimś. Chciałam, żeby znalazł
się jak najdalej od zagrożenia, które czeka go bez wątpienia właśnie tutaj. W
Anglii nie ma tylu członków Zakonu, nie ma Dumbledore’a, a jego dziadkowie,
sądząc po talencie swojego wnuka, muszą być tak samo dobrzy w magii, więc
pewnie zabezpieczyli swój dom wieloma zaklęciami. Tylko jak mnie uda się
przeżyć tak długie rozstanie? Czy nas związek to przetrwa?
Barty
kazał mi zejść z kufra, bo w tym pierwszym zabrakło mu już miejsca. Chciałam
wciągnąć go do jakiejś rozmowy, ale nie bardzo wiedziałam, od czego zacząć.
Tyle rzeczy mu chciałam powiedzieć, ale znów poczułam się jak bezradne dziecko,
którego słowa nic nie są warte w oczach dorosłego. Bo Barty był dorosłym
mężczyzną, ja nadal byłam jeszcze dzieckiem. Crouch jest inteligentny, nie może
tego nie zauważyć.
Kiedy
skończył się pakować, podeszłam do niego i objęłam go za szyję.
- Chciałam
ci tyle powiedzieć – wyszeptałam. – Ale teraz nie wiem, od czego zacząć…
- Nie
przejmuj się – przerwał mi spokojnie. – Minie parę tygodni i wrócę. Postaram
się szybko ich przekabacić.
Uniósł
mnie na ręce z taką łatwością, jakbym była zaledwie pięcioletnim dzieckiem.
Ujęłam jego twarz w obie dłonie i pocałowałam go w usta. Całowałam go tak, jak
nigdy nie całowałam Voldemorta. Tamto to było co innego, niewinna zabawa,
nieprowadząca do niczego. Za to w tym przypadku szalenie mi zależało, żeby
pokazać mu, jak bardzo mi na nim zależy.
-
Przepraszam, że ci nie powiedziałem o tym… - zaczął, kiedy odsunęłam się od
niego, ale natychmiast zakryłam mu usta ręką.
- Nie
wspominaj już o tej zbrodni, dobrze? – poprosiłam. – Po prostu staraj się tam
nie zabijać.
Uniósł
prawą rękę do czoła, jakby chciał mi zasalutować, lewą nadal trzymając mnie
przy sobie, jakbym nic nie ważyła.
Postawił
mnie na podłodze, wziął swoje kufry i teleportował się. Długo jeszcze stałam i
gapiłam się w to miejsce, gdzie właśnie zniknął. Teraz tak się o niego bałam,
że zaczęłam mieć wątpliwości, czy Czarny Pan dobrze zrobił, wysyłając go do
Wielkiej Brytanii. Tam nie będzie miał żadnej osoby, która by mu pomogła.
Będzie tak samo samotny, jak Evan, kiedy zabijał go Moody.
Poczułam
ukłucie w sercu. Chyba powinnam przestać się przejmować. W końcu traktowałam
Barty’ego jak kruchą, drogocenną muszlę, która może w każdej chwili się rozbić,
a przecież muszle właśnie istnieją po to, żeby ochraniać to, co siedzi w ich
środku.
*
Do
Hogwartu wróciłam trochę przybita, lecz nie na tyle, żeby całkowicie wyłączyć
się z życia szkolnego. Następnego ranka normalnie wstałam, ubrałam się, poszłam
na śniadanie, później na lekcje… To pożegnanie z Bartym wywołało u mnie dziwną
refleksję… Owszem, nie jestem śmiertelna, ale osoby z mojego otoczenia tak. Ich
życie jest zbyt krótkie, żeby rozpamiętywać drobne pomyłki. Nie będę się na
wszystkich gniewać przez całe życie, skoro można sobie wybaczyć i żyć dalej w
zgodzie.
Po
obiedzie zaczaiłam się przy ścianie, za którą ukryte było tajne przejście do
dormitorium Ślizgonów. Kiedy już pożądana osoba zbliżyła się do niego, wyszłam
z kryjówki.
Czarnowłosa
dziewczyna, ujrzawszy mnie, przyspieszyła kroku, zmierzając w kierunku
wilgotnej ściany.
-
Sapphire! – zawołałam za nią, po czym dodałam o wiele ciszej. – Poczekaj
chwilę.
Ślizgonka
zatrzymała się gwałtownie. Mój wyraźnie miękki, spokojny głos musiał ją
przerazić bardziej niż ten ostry i gniewny, którym przez ostatnich kilka
tygodni mówiłam do niej.
Podeszła
do mnie powoli, patrząc mi prosto w oczy.
- Słuchaj
– przemówiłam ponownie. – Dużo myślałam nad tym i… zacznijmy wszystko od nowa.
~*~
Sądzę, że
ten rozdział wzbudzi wiele emocji. Nie wszyscy chcieli, żeby Sophie pogodziła
się z Sapphire. Jednak na odpowiedź tej drugiej będziecie musieli trochę
poczekać, bo jest to ostatni rozdział przed moimi egzaminami. Napiszę dopiero
we czwartek. Bardzo mi przykro, ale moją wielką ambicją jest się dostać do
dobrej szkoły średniej, więc muszę jeszcze powtórzyć trochę materiał.
I druga
informacja, chyba bardziej przyjemna. Dzisiaj Onet raczył polecić mój poprzedni
rozdział, za co jestem bardzo wdzięczna. Jest to już moja szósta gwiazdka, za
co dziękuję Wam. A więc dedykacja dla wszystkich, mimo że zdania nie zaczyna
się od „a więc” xD
Nadszedł
dzień meczu. Od tego zależało, na którym miejscu będą Ślizgoni, mimo że nie
grali. Jeśli wygrają Gryfoni przewagą co najmniej stu punktów, Slytherin będzie
na drugim miejscu, co raczej jest mało prawdopodobne, bo Ron jest naprawdę
kiepskim obrońcą. Nie chciałam mu tego mówić, ale nie oszukujmy się. Za to
jeśli wygrają Krukoni… cóż, będziemy na trzecim miejscu. Jeszcze nigdy
Slytherin tak nisko nie upadł. I to w czasie mojego dowództwa nad drużyną. Nie,
żebym się tym jakoś przejęła czy coś, ale Ślizgoni mnie raczej znienawidzą, że
w tym roku tak słabo wypadliśmy. No ale przecież jestem usprawiedliwiona, są
ważniejsze rzeczy, niż quidditch. Poza tym, ja nawet nie lubiłam latać na
miotle. Wydawało mi się to takie… sztuczne. Wolałam latać naturalnie, bez
kawałka kija, tkwiącego między nogami.
Emocje
tego dnia były ogromne. Ludzie zachowywali się bardzo dziwnie, niektórzy byli
podnieceni i radośni, niektórzy warczeli na wszystkich, inni latali jak
nakręceni po korytarzach… eh, dziecinada. Lord Voldemort opanowuje świat, a oni
przejmują się takimi głupotami jak szkolne eliminacje quidditcha.
Zeszłam ze
Spirydionem na błonia (Ashley musiała dłużej zostać w łazience, bo włosy nie
chciały jej się wyprostować). Słońce świeciło mocno, pogoda była idealna na
grę, chociaż może trochę za gorąca. Poszliśmy na stadion, żeby zająć sobie w
trybunach dobre miejsce do siedzenia. Już chyba połowa uczniów tam siedziała,
rozmawiając ze swoimi sąsiadami, podekscytowani.
Kiedy
przyszli już wszyscy, pani Hooch kazała podać sobie dłonie kapitanom, rozległ
się ostry gwizdek, a czternastu graczy poderwało się w powietrze. Grała Ginny
kontra Cho Chang. Cóż, dużo nie było mi wiadomo na temat związku Harry’ego z tą
Krukonką, ale w końcu się chyba rozstali. Nic dziwnego. Z tak nadętą dziewczyną
nawet Ashley by się nie chciała przyjaźnić. Wcale taka ładna nie była, chociaż
rzeczywiście, jest Japonką, więc robi furorę. Jak każdy obcokrajowiec. Albo
raczej jak obcokrajowiec innej rasy.
Już po
dziesięciu minutach Ginny wbiła sześć goli, co bardzo poprawiło mi humor,
dlatego pogrążyłam się w konwersacji z bratem. Ashley tylko przysłuchiwała się
temu z mało rozumną miną; wątpię, by pojmowała, że rozmawialiśmy o transmutacji
zwierząt. Udało mu się zmienić swoją sowę jedynie w piórnik, chociaż sam, jak
to powiedział, nie miał pojęcia, jak to zrobił. Ja Glorii nigdy w nic nie
zamieniałam. Jest przecież żywym stworzeniem, nie wiem, w co pogrywają
nauczyciele, każąc tak maltretować zwierzęta.
W końcu
rozległ się donośny dźwięk gwizdka pani Hooch i wszyscy gracze wylądowali na
boisku. Wytężyłam słuch, żeby się dowiedzieć, kto wygrał. Prawie w ogóle nie
oglądałam meczu. Rozmowy ze Spirydionem były ciekawsze.
Rozległ
się ryk Gryfonów, co oznaczało, że zdobyli puchar. Pani Hooch podała Ronowi
trofeum, a reszta członków jego drużyny uniosła go na ramiona. Powinni raczej
nieść Ginny, to ona złapała znicza.
Zeszliśmy
ze Spirydionem i Ashley na dół, żeby minąć triumfalnie uśmiechających się
Gryfonów. Chyba bym nie przeżyła, gdyby ktoś rzucił w moją stronę jakąś obelgę.
Albo nie. Ta osoba by nie przeżyła. I osoby stojące w jej towarzystwie.
Udało nam
się przemknąć przez stadion. Nad drzwiami do szatni wisiała teraz tablica z
wynikami:
1 - Gryffindor
2 - Slytherin
3 - Ravenclaw
4 - Hufflepuff
A więc
Ślizgoni mają srebro. Dobre i to. W przyszłym roku ich rozgnieciemy. Och,
oczywiście nie tylko w quidditchu. W normalnym życiu rozwali ich Lord
Voldemort. Ja mogę tak to zapieczętować.
Kiedy mnie
nie bardzo ruszyło zwycięstwo Gryfonów, Ślizgoni przejęli się okropnie. Kiedy
tylko weszłam do salonu, drużyna obskoczyła mnie ze wszystkich stron, tak że
nie miałam jak ich wyminąć.
- Gdybyśmy
trenowali częściej – odezwał się Crabbe. – Nie musielibyśmy zadowalać się
srebrem.
Reszta
drużyny mruknęła buntowniczo.
- Ciesz
się, Crabbe – warknęłam, zaciskając palce na różdżce, którą trzymałam w
kieszeni bluzy. – Że mamy to drugie miejsce. Trzeba było tak nie opuszczać
meczy – tu spojrzałam znacząco na Dracona – albo nie wymigiwać się od treningów
– teraz moje spojrzenie padło na Goyle’a.
Drużyna
znów zaczęła wydawać obrażone pomruki i burczeć, jak stado niezadowolonych
szerszeni. Wyciągnęłam różdżkę.
- Lepiej
mnie przepuśćcie, w przeciwnym razie zmiotnę was zaklęciem – dodałam.
Małe
zbiorowisko powoli się rozstąpiło, a ja poszłam natychmiast do sypialni
dziewczyn. Tylko tam mogłam liczyć na chwilę spokoju. W Slytherinie dziewczyny
tak bardzo nie pasjonują się quidditchem. Są zbyt zajęte byciem wrednymi
zołzami. Przynajmniej większość.
*
Następnego
dnia, kiedy przybyłam na śniadanie do Wielkiej Sali, dobiegła mnie dziwna
plotka.
- Harry
Potter i Ginny Weasley chodzą ze sobą? – powtórzyłam, kiedy przybiegła do mnie
z tymi wieściami Pansy.
Ona pokiwała
gorliwie głową; twarz promieniała jej od podłego uśmiechu.
- No,
widziałam, jak trzymali się za ręce, kiedy wczoraj przechodziłam korytarzem
koło ich dormitorium – odpowiedziała. – Wyobrażasz sobie? Potter mógł mieć
każdą, skoro teraz jest tym „Wybrańcem” – zrobiła głupią minę – ale wybrał
Weasley. Ani to ładne, ani mądre…
- No,
czyli byłybyście idealnymi przyjaciółkami, nie? – przerwałam jej z drwiącym
uśmiechem i usiadłam obok Ashley, która była zdecydowanie lepiej poinformowana.
To takie dziwne, że nie potrafiła zapamiętać prostej definicji z transmutacji,
a do takich głupot jak szkolne plotki miała wręcz znakomitą pamięć.
- Słuchaj
– odezwałam się do niej. – To prawda, że Potter i Weasley są ze sobą?
Pail
parsknęła głupim śmiechem.
- Są?
Chyba raczej chodzą, jak to się robi w przedszkolu – zadrwiła. – Ale tak, ponoć
Potter pocałował ją po meczu. Biedna dziewczyna.
Pokiwałam
głową. Cóż. Skoro Harry znalazł dziewczynę, nie musi być taki odpychający.
Chociaż z drugiej strony, Ginny nie jest dziewczyną z dobrym gustem,
przynajmniej jeśli chodzi o dobór chłopaków.
I znów
okazałam kompletną ignorancję na zachodzące zmiany. Gryffindor zaczął chyba
swoją dobrą passę, wszyscy naokoło się zmieniają, tylko nie ja. Ja nadal tkwię
w swojej dawnej epoce. Żeby nie powiedzieć „dekadenckiej”.
Kiedy
skończyłam śniadanie, wstałam od stołu i wyszłam z Wielkiej Sali. Chciałam
odnaleźć Pottera i z nim porozmawiać. Nie interesował mnie jego związek z
Ginny, szybko się zaczął, więc i szybko się skończy.
Wyczułam
jego zapach niedaleko biblioteki, więc tam poszłam. Rzeczywiście, Harry szedł w
towarzystwie Rona w zupełnie przeciwnym kierunku, niż biblioteka. Widać, że
bardzo się przejmują nauką. A może po prostu Hermiona nie dała im odpisać
zadania domowego?
- Hej,
Potter! – krzyknęłam za nim.
On i Ron
odwrócili się jednocześnie. Twarz Harry’ego wyrażała jedynie głębokie
zdumienie, więc mogę uznać, że raczył ze mną porozmawiać.
-
Moglibyśmy… porozmawiać? – zapytałam, zawieszając głos i patrząc podejrzliwie
na Rona. – Ale bez świadków.
Weasley
nie ruszył się z miejsca, więc dodałam:
- Nie
zamierzam cię zabić, chcę tylko coś sprostować.
Harry
skinął głową i dał znak przyjacielowi, żeby sobie poszedł. Kiedy odchodził, co
chwilę zerkał przez ramię, jakby chciał się upewnić, że nie mam różdżki w ręce.
Kiedy
Weasley zniknął za zakrętem, odetchnęłam kilkakrotnie, bijąc się z myślami.
- Wiem, że
my kłócimy się i godzimy co jakiś czas – odezwałam się w końcu. – Nie ma to
sensu, chociaż… jestem już ci w stanie wybaczyć ten atak na Malfoya.
- Wiesz,
że zrobiłem to nieumyślnie – powiedział cicho Harry. – Gdybym wiedział, jak
działa to zaklęcie, nie użyłbym go nawet przeciwko Malfoyowi.
- Ale
przeciwko Voldemortowi już tak.
Potter
zmieszał się i utkwił wzrok w swoich stopach. Ja też milczałam, obserwując go.
Czekałam, aż coś powie, ciekawa byłam, czy tak bardzo mu zależy na pokonaniu
Czarnego Pana, że uciekłby się do tak żałosnych sztuczek, jak atakowaniem
kogoś, kiedy jest on odwrócony do niego plecami.
- Słuchaj,
nie chcę o tym rozmawiać – odpowiedział w końcu. – Teraz, kiedy się już
godzimy, nie musimy wywlekać tych spraw.
- Masz
rację.
Przez
chwilę znów staliśmy w milczeniu. Poczułam, że zgoda znów zapanowała między
nami, więc powiedziałam tylko:
-
Słyszałam, że Ginny jest twoją dziewczyną. Dobry wybór.
Mrugnęłam
do niego i choć nie myślałam, że Ginny to ten „dobry wybór”, nie musiałam się z
nim tym dzielić. Jeśli chce chodzić ze zdrajczynią, jego wybór. Trafił swój na
swego. Ciekawa jestem, jak Voldemort zareaguje na tą wiadomość. Niby nic, taka
błahostka, ale sądzę, że jemu bardzo się przyda.
~*~
Miałam
dzisiaj rozdziału nie dawać, ale stwierdziłam, że w sumie czemu nie. W piątek
jeszcze dodam, ale w niedzielę już nie. Muszę się uczyć. No i dodać rozdział na
Czwórkę. Zmieniłam szablon na ten, który chyba nie bardzo Wam się spodobał, ale
czas powrócić do czegoś starszego. Idę się uczyć z angielskiego, bo jutro piszę
poprawę z doktora. Dedykacja dla Eles.
:*
Pewnego
ranka, dokładnie w dzień, kiedy miałam mieć ostatni szlaban, spóźniłam się
trochę na śniadanie. Sowia poczta mnie ominęła, ale nie przejęłam się tym, bo
od dawna nie dostałam żadnego listu, więc tego dnia pewnie też nikt do mnie nie
napisał, „Proroka Codziennego” nie prenumerowałam… Usiadłam pomiędzy Ashley i
Spirydionem i nalałam sobie do kubka kawy, ziewając szeroko.
- Po co
się tyle uczysz? – zapytała Pail, patrząc z politowaniem na moje skołtunione
włosy, których nie miałam czasu rano uczesać.
- Nie
wiem, czy zdajesz sobie sprawę – mruknęłam. – Ale za trzy tygodnie, to jest
pierwszego czerwca, piszemy bardzo ważne egzaminy.
Ashley
zrobiła zdziwioną minę.
-
Naprawdę? – spytała. – Ale ten czas leci… dopiero co było Boże Narodzenie, a
już się zbliżają wakacje.
- Co ty
nie powiesz – zadrwiłam, ale Ashley najwyraźniej nie rozpoznała sarkazmu, który
wyraźnie zabrzmiał w moim głosie. – No to co, sądzę, że jesteś doskonale
przygotowana, że możesz chodzić spać o siódmej, tak?
Blondynka
machnęła lekceważąco ręką. Nie była osobą, z którą można było porozmawiać na
każdy temat, trochę irytowała swoim zachowaniem, ale lepsze to niż nic. Jeśli
nie mam już Sapphire, do Pansy mam zbyt trwałe urazy, to niech już będzie.
Jakoś przetrwam.
- Nie
rozumiem – odezwał się nagle Spirydion. – Jak dziewczyna może nisko upaść, żeby
tylko zemścić się na swojej dawnej znajomej.
- Tu nie
ma nic do rozumienia – odpowiedziałam. – Ja po prostu taka jestem, że zrobię
wszystko, żeby zdrajca dostał za swoje. Gdybym miała nawet zacząć przyjaźnić
się z osobami, które normalnie byłyby zbyt niegodne mojej uwagi.
Ashley
chyba nie złapała aluzji, bo nadal piła przez słomkę swój sok pomarańczowy,
gapiąc się bezmyślnie na Spirydiona.
- Właśnie,
coś do ciebie przyszło – odezwała się, patrząc na mnie.
Zaczęła
grzebać w kieszeniach, przez przypadek przewracając solniczkę. W końcu
wyciągnęła pomiętą kopertę, którą wcisnęła mi w ręce. Spojrzałam na pierwszą
stronę, ale nie zobaczyłam podpisu.
- Tutaj
jest nadawca – dodała Ashley, przewracając kopertę na drugą stronę i pokazując
mi maleńki podpis w prawym górnym rogu. – Goh… ghog…
- Ghost,
Bes – wyręczyłam ją w czytaniu i rozerwałam kopertę. – Buddo, skoro jedno
nazwisko czytasz tyle czasu, ile zajmuje ci przeczytanie tematu zadania
domowego.
Ashley
wydała z siebie cichy okrzyk przerażenia.
- Wypracowanie
dla Snape’a! – zawołała.
- Nie
zrobiłaś, tak? – mruknęłam, próbując wydostać list z koperty. – Wygląda na to,
że jutrzejszy mecz spędzisz na szlabanie u niego.
Odrzuciłam
kopertę i rozwinęłam ciasno zwiniętą kartkę pergaminu. Cholera. Po co zawijać
pergamin w rulon, skoro umieszcza się go w kopercie?
Sophie
Jesteśmy naprawdę głupi, nie wiem, czy w
ogóle przeczytasz ten list, jeśli zobaczysz, od kogo on jest. Jak mówiłam, ja i
Twój ojciec (jeśli oczywiście nadal masz nas za rodziców) zachowaliśmy się
nierozsądnie. Nie daliśmy Ci dojść do słowa, to było głupie i nierozsądne.
Niedawno dowiedzieliśmy się o tym, co się wydarzyło w Hogwarcie. Wiesz, mam na
myśli ten napad Harry’ego na młodego Malfoya. Naprawdę nam przykro, teraz
wiemy, że zrobiliśmy Ci straszną krzywdę. Jeśli jesteś nam w stanie wybaczyć,
mogłabyś w tą sobotę teleportować się do Dziury? Bylibyśmy wdzięczni, gdybyś z
nami porozmawiała.
Bes
Uniosłam
brwi, czytając ten list. Dopiero po chwili dotarła do mnie jego treść.
Ghostowie mnie przepraszają. I
nalegają na spotkanie. Poczułam się,
jakby w głowie rozpoczęła się jakaś bitwa. Miałam taki żal do Ghostów, że mnie
tak potraktowali, że jedna strona domagała się natychmiastowego teleportowania
się do Dziury i rozwalenia tego domu na milion kawałeczków. Druga zaś mówiła… daj im szansę. Czyż nie tego pragnęłaś przez
tyle czasu?
Potrząsnęłam
głową, żeby pozbyć się tych myśli. Rozdrażniona, podarłam list na kawałki i
wrzuciłam te świstki do torby.
- Co się
stało? – zapytała Ashley, ale nie słyszałam jej. Narzuciłam torbę na ramię i
wybiegłam z Wielkiej Sali. Wypiłam zaledwie trochę kawy, ale złość stłumiła
głód. Usiadłam pod klasą do transmutacji i wyciągnęłam kawałek pergaminu.
Jutro odbędzie się mecz, który muszę
zobaczyć. Jeśli Wam naprawdę zależy, żeby ze mną mówić, nie będziecie mi
stawiać warunków. Zbliżają się egzaminy, ja muszę się uczyć, mam też wiele
ważnych spraw. Kiedy będę miała czas, to się z Wami spotkam.
Sophie
Przywołałam
Flagro; ten, mimo że nie było go przy mnie, pojawił się na szczycie mojej torby
i utkwił we mnie swoje paciorkowate oczy. Wetknęłam mu w dziób zwinięty
pergamin i powiedziałam:
- Zanieś
to Ghostom, ale wracaj natychmiast. Jeszcze mogą z ciebie zrobić zakładnika,
żeby mnie przekonać do sojuszu.
Flagro dał
mi znak cichym skrzekiem, że zrozumiał, rozległ się cichy trzask, a feniks
zniknął, pozostawiając po sobie złoty dym. Cholera. Dupa. Chce mi się kląć
przez ten list, nie wiedziałam, że taki mi to podniesie ciśnienie. Z jednej
strony chciałam się pogodzić z rodzicami, z drugiej ani mi się śniło robić to,
czego sobie zażyczą. Potrzebowałam rady. Z góry już wiedziałam, że te lekcje
będą stracone, dupa, w ogóle się na nich nie skupię.
*
Miałam
rację. Byłam cały czas rozkojarzona, nie myślałam o czymś konkretnym, po prostu
nie uważałam. Na zadane przez profesor Sprout pytanie, którego nawet nie
usłyszałam, odpowiedziałam „Buraki”, na co klasa ryknęła głośnym śmiechem, a
nauczycielka ukarała Slytherin ujemnymi punktami za moją głupią odpowiedź. Mój
wzrok padł na Sapphire. Śmiała się. Nie ze mnie, tylko z tych buraków, mimo to
poczułam się dotknięta.
Po
lekcjach od razu poszłam na obiad. Czułam się strasznie głodna, tego dnia nie
jadłam nic na śniadanie, tak mnie ten list rozjuszył. Spirydion obserwował z
niepokojem, a Ashley z niedowierzaniem, jak błyskawicznie jem zupę, później
drugie danie.
- Gdzieś
ci się spieszy? – zapytał w końcu młodszy brat.
- Owszem.
- Ale
wiesz, że… - zerknął na zegarek – że za trzy godziny mamy szlaban? Ostatni,
więc proszę cię, nie spóźnij się. Chyba że ci się spodobały i wolisz jeszcze
kolejny tydzień porządkować pudełka.
- Harry
zrobi to za mnie – odpowiedziałam. – On też porządkuje te akta, poznałam jego
pismo na jednym z pergaminów.
Machnęłam
różdżką w stronę mojej torby, żeby ją odesłać do dormitorium, a sama wstałam.
- Powiedz
Snape’owi, że poszłam odwiedzić kochanego wujaszka – zwróciłam się jeszcze do
brata. – Oczywiście, gdybym się spóźniła, chociaż jestem przekonana, że wrócę
raczej po kilku minutach. Jeśli będzie w złym humorze, lepiej nie podchodzić
bez dwumetrowego kija.
Wyszłam z
Wielkiej Sali i teleportowałam się, oczywiście uprzednio upewniwszy się, że
nikogo nie ma w pobliżu.
Kiedy
wylądowałam przed drzwiami do komnaty Czarnego Pana, naszła mnie taka refleksja,
że dobrze, że nie ma już Umbridge. W ogóle ludzie mogliby zacząć doceniać
wolność, którą teraz mają.
Wyciągnęłam
wszystkie kolczyki, które miałam (również ten w języku), żeby jeszcze bardziej
nie drażnić Voldemorta. Może być w nienajlepszym humorze, poza tym już samo to,
że przyszłam, może go wkurzyć. Zapukałam i weszłam do środka.
Voldemort
siedział na swoim tronie. Nie próżnował jednak, o nie. Pracował! Nie może być…
nakryłam go na pracy! To się może zdarzyć chyba raz na dwadzieścia lat.
- Nie
wiedziałam, że pracujesz, nie przyszłabym wtedy – odezwałam się, kiedy
Voldemort odłożył na szczyt stosu raportów pergaminową kartkę z wyrysowanym
planem jakiegoś budynku.
- Mówiłem
ci tyle razy…
- To
również mój dom, nie rozumiem, dlaczego mnie z niego wyrzucasz? – spytałam,
siadając mu na kolanach i obejmując go rękami za szyję.
- Martwię
się o ciebie, naprawdę szykuje się coś złego – odpowiedział, gładząc długimi
palcami moje włosy. – Dumbledore wie, gdzie mieszkamy, wyobrażasz sobie, jaka
byłaby bitwa, jeśli by się tu wdarli?
- Mogę
odnowić zaklęcia, jeśli chcesz – zaproponowałam i oparłam policzek o jego
pierś. – Wiesz, normalnie bym tu nie przyszła, ale dostałam list od rodziców.
To znaczy… od Ghostów. Bes napisała, że chciałaby się ze mną pogodzić. Nie
wiem, co mam robić. Z jednej strony chcę, z drugiej nie chcę. Nie chcę znów
cierpieć przez rodziców, nie ważne których. Chyba już wolę zostać sierotą.
Czarny Pan
ucałował czubek mojej głowy. Milczał przez chwilę, pogrążony we własnych
myślach. Przez cały ten czas gładził bezwiednie moją głowę.
- Słuchaj,
wiesz, że jeśli znów się pogodzisz z Ghostami będzie miało duży wpływ na to, po
której stronie będziesz walczyć – odezwał się w końcu. – Wiesz też, że zależy
mi na tym, żebyś była po mojej.
- Było już
tyle okazji, bym mogła przejść na stronę Zakonu, a ty nadal nie jesteś
przekonany o mojej wierności – powiedziałam. – Kiedy się odradzałeś, nie
próbowałam obronić Pottera, tak samo kiedy próbowaliśmy zdobyć przepowiednię. W
końcu powiedziałam ci, jaką zawierała treść. Teraz pomagam Draconowi, uczę
Spirydiona czarnej magii, żeby wyrósł na dobrego Śmierciożercę…
- Uczysz
Spirydiona? – przerwał mi Voldemort, po raz pierwszy ukazując zainteresowanie
rozmową.
- No tak,
pomyślałam, że dobrze by było mieć takiego utalentowanego chłopaka w szeregach.
- I dobrze
pomyślałaś – pochwalił mnie chyba po raz pierwszy od wielu, bardzo wielu
miesięcy. – Ja nie chciałem mu nic takiego proponować, żeby się chłopak nie
przestraszył czy nie zraził. I co ci odpowiedział?
- Nic. Ale
sądzę, że go przekonałam – odparłam, wzruszając ramionami. – Jeśli czegoś chcę,
to zawsze to dostanę. Skoro ciebie udaje mi się przekonać, to z nim nie
powinnam mieć trudności, prawda? On jest tobą, ale w młodszej i mniejszej
wersji. No i ma nos.
Zaśmiałam
się, ale widząc minę Voldemorta, umilkłam.
-
Oczywiście miałam na myśli, że jest o wiele mniej doświadczony od ciebie –
dodałam.
- Daj
spokój, nie mam obsesji na punkcie wieku, jak większość kobiet – prychnął. –
Ale to prawda, jestem już stary.
- Nie tak
stary, jak twoja siostra – zauważyłam. – Poza tym wyglądasz o wiele młodziej.
Podniosłam
głowę, żeby go pocałować. Nie czułam do niego większego pociągu fizycznego,
jestem pewna, że on do mnie też, to była tylko zabawa, na którą w końcu możemy
sobie pozwolić, będąc po tej złej
stronie. Wątpię, czy Molly Weasley czy Nimfadora Tonks całują Dumbledore’a, to
przecież nie wypada. Co prawda jestem pewna, że Tonks wolałaby Lupina, niż
starego dyrektora. W sumie, ja też bym chyba wolała.
Pogłębiłam
pocałunek, ale nie dano mi się nim cieszyć zbyt długo. Czarny Pan odsunął się
ode mnie.
- Zdjęłaś
kolczyk – zauważył.
-
Specjalnie dla ciebie – odparłam.
-
Wiedziałaś, że coś takiego się wydarzy?
- Tak.
Czarny Pan
przekrzywił głowę, przypatrując mi się z uwagą. Mimo że nie miał nic wspólnego
z psem, właśnie z tym zwierzęciem mi się teraz skojarzył.
Pozwoliłam
znów się objąć i pocałować. Uwielbiałam, kiedy nie musiałam nic robić, tylko
czekać na następny krok, nie ważne czy ze strony Barty’ego czy Czarnego Pana.
To, że ten drugi był moim wujem raczej mnie wiele nie obchodziło, tłumaczyłam
sobie, że przecież nam przystoi.
Oderwałam
się od jego ust, żeby pocałować go w szyję i ostrym kłem zrobić mu dziurę w
tętnicy. Nie musiałam długo czekać, żeby usta napełniły mi się czerwonym
płynem. Jak na Lorda Voldemorta ma w sobie całkiem dużo krwi, i to nie
najgorszej jakości. Może dlatego, że jest zły wolę pić jego krew, niż krew
Pottera. Tego drugiego bym nawet kijem nie dotknęła, fuj.
Przeciągnęłam
językiem po wargach, żeby się upewnić, czy aby na pewno nie uroniłam ani
kropli, jednak nie było to potrzebne, bo Armand nauczył mnie pić krew tak, żeby
jej nie marnotrawić.
- Wybacz,
ale nie mogłam się powstrzymać – odezwałam się.
W uszach
nadal szumiała mi ta krew, którą właśnie wypiłam. Dawno nie byłam na łowach.
Ale jakoś nauczyłam się panować nad rządzą krwi, co dawniej chyba byłoby
niemożliwe.
- Nie
szkodzi.
Wstałam.
Czułam się o wiele lepiej, była to naprawdę udana wizyta u wuja. Pożegnałam się
i wyszłam. Kiedy byłam za drzwiami, założyłam z powrotem moje wszystkie
kolczyki, co, szczerze mówiąc, zajęło mi trochę czasu.
Już miałam
się teleportować, kiedy usłyszałam czyjś mglisty głos:
- Wiesz, że to kazirodztwo?
Na
początku pomyślałam, że to Bellatriks albo jakaś inna kobieta, ale poznałam, że
jest to Claudia.
Roześmiałam
się tylko.
- To
zabawa, przecież nie planuję zakładać z Czarnym Panem rodziny – odpowiedziałam
na tyle cicho, żeby Voldemort nie usłyszał przez zamknięte drzwi. – Sama wiesz,
że ci źli są bardziej nieprzyzwoici, tak już jest od dawna.
- Mów sobie, co chcesz – odpowiedziała. – Ale ja i tak sądzę, że to obrzydliwe.
Prychnęłam
pogardliwie.
- Sama
jesteś obrzydliwa – warknęłam. – Spadaj.
~*~
Cóż,
wyszło dłużej, niż się spodziewałam. Nie wiedziałam nawet, że dziś coś napiszę,
ale nie mam dużo nauki na jutro. No cóż, dziś nie zmienię jeszcze szablonu, ale
na następny odcinek już chyba tak. Jak Wam się podoba temat sondy? Tej z Dark
Love Riddle, ale w informacji też jest adres xD Dedykacja dla Jolievin :*
Zbliżający
się mecz Gryfonów i Krukonów wzbudzał coraz większe podniecenie. Mnie nie
zależało jakoś specjalnie na wyniku, mimo że byłam kapitanem drużyny Ślizgonów.
Miałam na głowie ważniejsze rzeczy. W ogóle to jakoś ostatnio Hogwart stał mi
się dziwnie obojętny. Teraz zajmowałam się dwoma rzeczami. Szkoleniem brata i
pomaganiem Draconowi. Spirydion radził sobie o wiele lepiej niż Malfoy, już w
wieku dwunastu lat byłby lepszym od niego Śmierciożercą. I jestem pewna, że
wkrótce nim zostanie.
Jednego z
ciepłych dni, kiedy skończyliśmy już nasz trening, postanowiłam coś o tym
napomknąć.
- Słuchaj
– zaczęłam beztroskim tonem, bawiąc się różdżką. – Nie zastanawiałeś się, żeby
zostać Śmierciożercą?
- Przecież
i tak jestem już po waszej stronie – odpowiedział.
- Ale to
co innego, jak zostać pełnoprawnym Śmierciożercą – odparłam. – Wiesz, mnie
wypalił Mroczny Znak kiedy miałam sześć lat, czyli dwa razy więcej od ciebie.
Sądzę, że już pora na ciebie.
Spirytus
wzruszył ramionami i utkwił wzrok w pająku, biegającym po zakurzonej podłodze.
Moje pytanie musiało go zmieszać, mimo to postanowiłam ciągnąć dalej. W końcu
go złamię, skoro potrafię to zrobić z Voldemortem, ze Spirydionem pójdzie mi
bez wątpienia łatwiej.
- Wiem, że
to dla ciebie niezręczne – ciągnęłam bezlitośnie. – Nie znasz ani
Śmierciożerców, ani Czarnego Pana… Ale on na pewno chciałby mieć w swoich
szeregach tak uzdolnionego czarodzieja jak ty. Bardzo jesteś do niego podobny,
nie tylko z wyglądu, ale i z charakteru. Osiągniesz w przyszłości dużo, ale
musisz wybrać właściwą drogę.
Wstałam z
zakurzonego pudła, otrzepałam szatę i ruszyłam w stronę wyjścia. Nie usłyszałam
za sobą kroków brata. Jestem pewna, ze chciał sobie przemyśleć moje słowa.
Spokojnie. Niech myśli. I niech podejmie właściwą decyzję. Jestem pewna, że
jeśli uda mi się przekonać Spirydiona, by zasilił szeregi Śmierciożerców, Czarny
Pan powiedziałby do mnie w końcu te słowa: Jesteś
bardziej pożyteczna, niż myślałem.
Zwykle
pewnie uważa mnie za darmozjada.
Wydostałam
się z Wrzeszczącej Chaty. Przez kilka sekund musiałam mrużyć oczy, żeby
przyzwyczaić je do jasności, która panowała na błoniach. Nie lubiłam tego.
Wolałam mrok.
Ledwo
doszłam do wielkiego dębu, pod którym zobaczyłam siedzącą Wielką Trójcę
Hogwartu, kiedy nagle ktoś krzyknął:
- Crucio!
Odwróciłam
się błyskawicznie, wyciągając z kieszeni różdżkę. To Spirydion mnie dogonił. Na
początku pomyślałam, że coś mu odbiło, ale pewnie chciał jeszcze trochę
poćwiczyć. Coś jakoś nie w porę mu się zebrało na pojedynki, bo błonia
patrolował właśnie profesor Snape.
Odbiłam
zaklęcia i sama machnęłam różdżką, a promień zielonego światła pomknął w stronę
brata, mijając go zaledwie o kilka centymetrów.
Zaklęłam
pod nosem. Czasami miałam problem z celnością, zwłaszcza jeśli chodziło o
Zaklęcia Niewybaczalne.
Przez
jakiś czas pojedynkowaliśmy się w dość widowiskowy sposób, dopóki nie nadszedł
Snape, by nas rozdzielić. Spirytusowi kazał schować różdżkę, a mnie chwycił w
pół i zarzucił mnie sobie na ramię, jakbym była jakimś workiem Świętego
Mikołaja.
- Co ty
robisz, Snape, daj nam skończyć pojedynek! – zawołałam, wierzgając wściekle nogami
tak, że Severus miał trudności z utrzymaniem mnie na ramieniu. Ruszył ze mną w
stronę zamku, skinął na Spirydiona, by poszedł za nim. Jednym poleceniem (zamknąć się!) uciszył niewielki tłum,
który zebrał się niedaleko wielkiego dębu, by podziwiać moją i Spirytusa walkę.
Kiedy
znaleźliśmy się z powrotem w chłodnym holu, Snape uznał, że może mnie już
puścić.
- Co to
miało znaczyć? – zapytał. – Ta walka.
Machnęłam
lekceważąco ręką.
- Nic. Po
prostu pojedynkowaliśmy się, to wszystko – odparłam, wzruszając ramionami. –
Przecież wiesz, jakie to jest ważne w tych
czasach.
- Rozumiem
– powiedział cicho. – Ale Zaklęcia Niewybaczalne? Przecież mogłaś go zabić!
Wskazał
palcem na Spirydiona, który nie odezwał się ani słowem, ale patrzył na Snape’a
nienawistnym spojrzeniem. Pewnie był wściekły, że mu przerwał pojedynek. Ja też
zresztą byłam zła. Nie dość, że utrudnia mi życie, to jeszcze wniósł mnie do
zamku jak worek ziemniaków.
Skrzyżowałam
ręce na piersiach i już otworzyłam usta, żeby jakoś mu się odgryźć, ale
rozległy się znajome, energiczne kroki i rozwścieczony, kobiecy głos:
- Ja nie
wierz! Co to jest za zachowanie!
McGonagall
zbiegła po schodach. Widać było, że jest tak wkurzona, że ledwo mówiła.
- Zaklęcia
Niewybaczalne… - wydyszała. Była blada jak papier, ale kolorków dodała jej
złość: na jej policzkach powoli pojawiły się purpurowe plamy. – Czyście do
reszty zwariowali? Chcecie się pozabijać czy nauczyć tego uczniów?
- Niech
się pani tak nie bulwersuje, bo pani żyłka w głowie pęknie – odpowiedziałam jej
spokojnym tonem. – Już to wyjaśniłam profesorowi Snape’owi. Żyjemy w takich
czasach, że nie tylko Spirydionowi przydadzą się lekcje czarnej magii.
McGonagall
prychnęła oburzona. Minę miała taką, jakby zobaczyła kogoś wywróconego na lewą
stronę.
- Nauka
czarnej magii – powtórzyła, pryskając śliną na mnie i Spirydiona. – Czy wy
sobie żartujecie?!
- Nie,
mówię całkiem serio – odparłam. – Trzeba znać język wroga. Co, myśli pani, że
kiedy Lord Voldemort wyceluje w panią różdżką i powie „Avada kedavra”, pani
użyje zaklęcia galaretowatych nóg?
Spirydion
parsknął śmiechem. Za to McGonagall jeszcze bardziej się zirytowała.
- Ty i
twój brat macie szlaban! Do końca roku szkolnego! – wykrzyknęła.
Teraz po
raz pierwszy od nadejścia nauczycielki transmutacji okazałam oburzenie.
Zamrugałam szybko, jakbym się przesłyszała.
- Pani
chyba żartuje! – wykrzyknęłam. – A Potterowi dała pani tylko naganę za to, że o
mało nie poćwiartował Malfoya!
-
Myślałam, że jesteś obrażona na pana Malfoya – zauważyła już o wiele spokojniejszym
tonem McGonagall.
- Może i
tak, ale to przecież Ślizgon – stwierdziłam. – Zresztą nie ma to nic do rzeczy,
chodzi tu o sprawiedliwość.
Spojrzałam
błagalnym wzrokiem na Snape’a, który gapił się na Minerwę, pogrążony we
własnych myślach.
- Proszę
nie karać ich tak ostro – odezwał się po krótkiej chwili milczenia. – Sophie i
Spirydion dostaną szlaban na tydzień. Codziennie w moim gabinecie o
osiemnastej, począwszy od dziś.
McGonagall
miała taką minę, jakby miała zamiar się jeszcze wykłócać, ale w końcu twarz się
jej rozluźniła, a ona sama powiedziała cicho:
- Jesteś
opiekunem ich domu, ostateczna decyzja zależy od ciebie. Niech więc tak będzie.
Aby nie
znosić już więcej mojego i Spirytusa złośliwych min i triumfalnych spojrzeń,
odwróciła się i wbiegła z powrotem po schodach na górę, by zająć się własnymi
sprawami.
- Dzięki,
Severusie – mruknęłam, patrząc w czarne oczy profesora ze szczerą
wdzięcznością. – Czarny Pan by mnie chyba zabił, gdyby się dowiedział, że do
końca roku mam wyznaczony szlaban…
Mistrz
Eliksirów uciszył mnie ruchem ręki, rozglądając się dookoła z nieukrywanym
przerażeniem.
- Nie tak
głośno – syknął. – Chcesz, żeby mnie wywalili? Po prostu przyjdźcie dzisiaj na
ten szlaban i nie trąbcie tak.
Oddalił
się szybkim krokiem w kierunku lochów, pozostawiając mnie i mojego brata po
środku holu. Wzruszyłam tylko ramionami. Tygodniowy szlaban nie wydał mi się
tak przerażający jak taki, który trwać miał do końca semestru, więc
postanowiłam przyjść o tej osiemnastej do gabinetu Snape’a.
*
Za pięć
szósta ja i Spirydion wyszliśmy z dormitorium. Szliśmy lochem przez chwilę w
milczeniu. Przez ten czas zastanawiałam się, jak zapytać brata o rodziców.
Oficjalnie nie obchodziło mnie, co się dzieje w domu, jednak w duchu często o
tym myślałam. Ciekawa byłam, jak się im wiedzie, czy mogę już się publicznie
przyznawać do tego, że to właśnie oni tak mną wzgardzili…
- Słuchaj
– odezwałam się cicho. – Jak się wam wiedzie?
Spirydion
drgnął, wyrwany ze swoich myśli.
- Co masz
na myśli?
- No… -
zawahałam się, gorączkowo szukając słowa, którym mogłabym zastąpić wyraz
„rodzice”. Nie znalazłam go jednak, więc powiedziałam: - Jak się wiedzie
rodzicom. Nie, żeby mnie to interesowało, pytam po prostu z czystej ciekawości.
- Wydaje
mi się – zaczął, ważąc słowa. – Że już nie są takimi wyrzutkami w świecie
czarodziejów jak Weasleyowie.
-
Pocieszające – mruknęłam.
-
Przeprowadzamy się.
- Och! –
wyrwało mi się. – Ona coś o tym
wspominała. Dawno temu, kiedy ich
byłam odwiedzić. Gdzie się przeprowadzacie?
- Wiesz…
nie wiemy tak dokładnie, ojciec szuka czegoś w Polsce, ale matka chciałaby
wrócić do… do Francji.
Poczułam
ukłucie bólu, kiedy Spirydion wypowiedział nazwę tego państwa.
- Ale on nie chce, tak? – zapytałam. – Nic
dziwnego. Też bym się bała tak nagle wracać do ojczyzny. Wolałabym się najpierw
do tego przygotować, żeby nie umrzeć ze szczęścia, kiedy się już tam znajdę.
Spirytus
nic nie odpowiedział, tylko zapukał do drzwi i nacisnął klamkę.
Snape
siedział za swoim biurkiem; przeglądał jakiś stos pergaminów, które były, jak
się domyśliłam, naszymi pracami domowymi z obrony przed czarną magią na temat
zaklęcia Imperius. Kiedy nas zauważył, westchnął ciężko i wskazał nam bez słowa
stolik, na którym leżały kartoteki uczniów.
-
Chciałem, żeby to było coś pożytecznego, ale nie uwłaczającego twojej godności
– wyjaśnił, kiedy usiedliśmy na dostawionych do stołu dwóch kulawych krzesłach.
Ostatnie słowa wypowiedział w sposób, który mi się bardzo nie spodobał.
- Co to
znaczy „nie uwłaczającego twojej godności”? – zapytałam wyzywającym tonem.
- Gdyby
się twój wuj dowiedział, że myjesz podłogi mugolskim mopem, nie byłby
zachwycony – mruknął, wykreślając kilka zdań z czyjegoś wypracowania. – Musicie
przepisać na nowo te kartki, gdzie wyblakł atrament i myszy nadgryzły.
-
Ekscytujące – burknęłam, wyciągając atrament i pióro.
Cholera.
Już z McGonagall miałam taki szlaban. To ja już bym chyba wolała myć podłogi
mopem (à propos mopów, bardzo
interesujące słowo, ciekawe, co oznacza), niż czytać o występkach uczniów.
~*~
Jutro
kończy się Żałoba Narodowa, ale ja notkę (być może) dodam w poniedziałek, więc
już dziś zmieniam szablon. Nowy styl, chociaż mnie się bardziej podobał ten z
potrójnymi zdjęciami. Jak mówiłam,
zbliżają się egzaminy gimnazjalne, więc rozdziały będą się ukazywać bardzo
rzadko albo w ogóle w tygodniu. Podczas weekendu poprzedzającego testy możliwe,
że nic nie dodam. Dedykacja dla Octave
Misumenos :*
Coraz
częściej zaczęłam myśleć nad tym, czy by nie zacząć od nowa uczyć Spirydiona
czarnej magii. Obrona jest mu niepotrzebna. A przecież zbliża się wojna, no,
jeśli już nie trwa. Spirytus powinien umieć rzucić jakieś porządne zaklęcie,
aby obronić się przed członkami Zakonu. Nie ma takich umiejętności jak ja, więc
grozi mu niebezpieczeństwo, tylko strach trzyma Zakon Feniksa przy mnie. Gdyby
nie moje znajomości i magia, zaatakowaliby mnie przy najbliższej okazji. A
Spirydion może im się okazać najlepszym celem. Mogliby go porwać i zażądać
okupu lub zaszantażować mnie i Czarnego Pana.
Dlatego
dzień po naszym wypadzie do domu wuja, odnalazłam młodszego brata w bibliotece
i przysiadłam się do niego.
- Cześć.
Dużo masz na dziś roboty? – spytałam szeptem, bo przypominająca sępa
bibliotekarka zatrzymała się, żeby przyjrzeć się mi i Spirydionowi.
Ten tylko
wzruszył ramionami. Odniosłam wrażenie, że, w przeciwieństwie do mnie, jest
strasznie małomówny i zamknięty w sobie.
- To
świetnie – dodałam, odwracając się, żeby się upewnić, że pani Pince już sobie
poszła. – Tak sobie pomyślałam… Pamiętasz, jak ćwiczyliśmy we Wrzeszczącej
Chacie? Może powtórzylibyśmy to? Żyjemy w niebezpiecznych czasach i przydałoby
się znać kilka zaklęć, prawda?
Spirydion
podniósł głowę znad książki. Twarz miał poszarzałą i bardzo zmęczoną, musiał
spędzić w tej dusznej bibliotece dużo czasu. Zależało mu na nauce bardziej niż
mnie, a osiągał o niebo gorsze wyniki ode mnie. Oczywiście, ja jeśli się już
uczyłam, to z nudów albo tak po prostu, nigdy za tym nie przepadałam.
- Nie
wiem, jeśli tego chcesz, to nie ma sprawy – odpowiedział.
- Nie
chodzi o to, czy ja tego chcę – odparłam. – Bo ja nie potrzebuję ćwiczeń. Chcę
podszkolić ciebie.
- Nie
sądzę, bym tego potrzebował.
Parsknęłam
śmiechem.
- Jesteś
taki sam, jak wuj – stwierdziłam. – Mimo że potrzebuje pomocy, nie upomni się o
nią. Nawet jeśli mu ją proponują, odmówi. Chcesz spędzić trzynaście lat,
ukrywając się w puszczy, tak jak on? Chcesz? No, to lepiej skorzystaj z mojej
propozycji, bo za rok nie będzie tu już tak miło. Będzie rządził Czarny Pan i
ja.
Usłyszałam
kroki bibliotekarki, więc natychmiast ściszyłam głos do ledwo słyszalnego
szeptu.
- Słuchaj,
to nie jest żaden wstyd uczyć się czarnej magii od siostry – dodałam. –
Przecież nie będę dawała ci korepetycji, tylko uczyła dodatkowo. Jako wybitnie
zdolnego ucznia, aby jego talent nie zmarniał. Rozumiesz? Kiedy byłeś młodszy,
łatwiej się z tobą rozmawiało.
Westchnęłam
ciężko. Spirydion nic na to nie odpowiedział, tylko znów zagłębił się w
lekturze. Pochyliłam się, żeby przeczytać parę słów.
- Co to za
książka? – spytałam.
- Czarny
Pan wie, że sypiasz z Crouchem?
Moje
policzki oblał gorący rumieniec. Buddo, skąd on o tym wie? Nie przypominam
sobie, żebym cokolwiek mu wspominała o moim romansie. Chociaż z drugiej strony…
Moje życie jest tak zawiłe, więc kto by się w tym połapał?
- Nie
ważne, czy wie – odpowiedziałam mu lekko drżącym głosem. – Ważne, skąd TY o tym
wiesz.
Spirydion
powinien choć dla pozorów trochę się zmieszać. Ale nie. Ten patrzył na mnie
tylko tymi swoimi czarnymi, przenikliwymi, spokojnymi oczami, jakby był
całkowicie odcięty od świata. Po plecach przebiegł mi dreszcz. Jego się powinno
gdzieś zamknąć. Albo lepiej nie. Jego trzeba wyciągnąć do ludzi.
Nagle
przeszła mi przez głowę myśl. Jeśli ja nie zrobiłabym kariery, może też byłabym
taka dziwna, jak on? Może też patrzyłabym na ludzi tym przerażającym wzrokiem?
Już wiem, co przypomina mi spojrzenie Spirydiona. Jego oczy podobne były do
oczu tych średniowiecznych rzeźb aniołów. Były takie przenikliwe, świdrujące,
przerażały mnie!
Spirydion
wzruszył ramionami.
- Daj
spokój, przecież to widać – odpowiedział takim tonem, jakby to było oczywiste.
– Przecież byłem już u Czarnego Pana – kiedy wypowiadał jego imię, zniżył głos
do prawie niesłyszalnego szeptu – kilka razy. Zawsze zajmował się mną Crouch.
Przecież po samym tonie głosu, jakim wypowiada twoje imię można poznać, że coś
do ciebie czuje.
Moje
policzki trochę pociemniały. Doprawdy nigdy bym się tego nie spodziewała, że
będę ze Spirydionem rozmawiać o moich prywatnych… co ja mówię, intymnych sprawach. A co, jeśli on coś
powie rodzicom? Buddo, chyba by mnie obdarli ze skóry. Bes pewnie by się nie
przejęła, jej w ogóle nie obeszło to, że Sapphire zepchnęła mnie ze schodów, a
ja skręciłam kark.
- Ale to
nie znaczy, że poszłam z nim do łóżka – oświadczyłam. – Dla mnie takie sprawy
nie mają znaczenia. Dla Barty’ego też.
Spirydion
uniósł jedną brew. Byłam pewna, że mi nie uwierzył. Cóż, on zdawał się być taką
osobą, którą w ogóle bardzo trudno jest przekonać. Zrezygnowałam z tej próby.
- Crouch
to Śmierciożerca – stwierdził Spirytus. – Czarny Pan nie pozwoli ci się z nim
spotykać, zbyt mało znaczy. Twoim partnerem musi być ktoś – tu zmierzył mnie
wzrokiem – ktoś równy tobie. Chociaż… szczerze mówiąc wątpię, by w ogóle oddał
cię komukolwiek.
- Mówisz w
dziwny sposób, nie podoba mi się to - powiedziałam mu. – I jeśli mówisz o
Bartym, nie używaj jego nazwiska, jakby był osobą ci nieznaną. Zajmował się tobą, kiedy Czarny Pan nie miał
dla ciebie czasu.
Spirydion
wzruszył tylko lekko ramionami.
- Dobra,
niech ci będzie – rzekł. – Zostawmy już ten temat. To co mówiłaś? Chcesz mnie
uczyć zaklęć, tak?
- Sam to
zacząłeś – oburzyłam się i skrzyżowałam ręce na piersiach. – Tak, chcę, ale nie
wiem, czy będziesz tak łaskaw się zgodzić.
- Tak,
będę łaskaw się zgodzić.
Uśmiechnął
się, ale ja nadal pozostałam z kamienną twarzą. Dupek. Tak samo nietaktowny,
jak jego wujek. Wstałam bez słowa.
- Zaraz, a
co z moimi lekcjami? – zapytał Spirydion.
Obrzuciłam
go jadowitym spojrzeniem.
- Jutro po
obiedzie we Wrzeszczącej Chacie – oświadczyłam. – I lepiej się nie spóźnij.
-
Zobaczysz, będę wcześniej niż ty – odpowiedział ze śmiechem.
Odwróciłam
się i wyszłam z biblioteki, po drodze mijając Hermionę, której nie zaszczyciłam
nawet spojrzeniem. Nadal byłam obrażona na Harry’ego, co za tym idzie, i na
jego przyjaciół.
W salonie
Ślizgonów zobaczyłam Sapphire. Już dawno przestała starać się o moje względy.
Kiedy mnie widziała, schodziła mi z oczu. I bardzo dobrze. Przynajmniej tyle
zrozumiała. Chociaż gdyby chciała mnie całkowicie uszczęśliwić, mogłaby nawet
mi się na oczy nie pokazywać. Przecież uczęszcza na wróżbiarstwo i ma z niego
dobre oceny, może przepowiedzieć, że nadchodzę, więc wtedy ona się ulatnia, nie
przypominając mi swoją obecnością o Darli i o zdradzie, której zresztą sama
jest winna.
Usiadłam w
fotelu na drugim końcu pokoju wspólnego i wyciągnęłam jakąś książkę. Otworzyłam
ją z zamiarem nauki, jednak obecność byłej przyjaciółki cały czas mnie
rozpraszała. Zerknęłam na jej prawy profil. Ona też miała książkę na kolanach.
I tak samo jak ja nie czytała jej. Wpatrzona była tępo w płomienie
trzaskającego w kominku ognia, pogrążona we własnych myślach.
Nagle ktoś
wszedł do salonu. Był to Draco Malfoy. Siedziałam ukryta w cieniu, więc nie
mógł mnie zobaczyć. Z uśmiechem na twarzy podszedł prosto do Sapphire, usiadł
na poręczy fotela i objął ją. Poczułam lekkie ukłucie bólu. Nie byłam zazdrosna
o Malfoya, wszak nic do niego nie czułam już od bardzo dawna. Ale fakt, że
dawniej spotykał się ze mną, teraz jest z moją najlepszą przyjaciółką bolał
mnie niesamowicie. Zmów poczułam okropną niechęć do Sapphire i Malfoya.
Ślizgonka
jednak odepchnęła od siebie Dracona, a kiedy on uniósł brwi i popatrzył na nią
ze zdziwieniem, wskazała, przynajmniej w jej mniemaniu, dyskretnie ręką w moją
stronę. Szybko spuściłam wzrok i przeczytałam pierwszą linijkę, jak się
okazało, rozdziału dwunastego w książce do obrony przed czarną magią. Ten
rozdział omawialiśmy już dawno temu. Nieważne. Przynajmniej nie wyszło, że
przypatruję się im.
Kiedy
stwierdziłam, że już się na mnie nie gapią, znów zerknęłam na Sapphire. Malfoy
nadal siedział na podłokietniku jej fotela i szeptał jej coś do ucha.
Dziewczyna słuchała tego ze skupioną miną. Draco musiał jej coś powiedzieć,
może coś strasznego albo obrzydliwego, bo ta zrobiła oburzoną minę i
odpowiedziała mu coś. Poczułam silne pragnienie podejścia tam i wrzucenia
jednego i drugiego do kominka. Rozpasana gówniarzeria. Tylko poczekajcie, aż
skończę siedemnaście lat.
Spakowałam
książki i poszłam do sypialni dziewczyn. Celowo przeszłam obok Sapphire i
Dracona, aby potrącić Malfoya brutalnie ramieniem. Dupek.
*
Następnego
dnia, zaraz po obiedzie, nie zaniosłam nawet torby z książkami do dormitorium,
tylko pobiegłam do Wrzeszczącej Chaty. Spirydion nie mógł być szybszy niż ja.
Owszem, nie należałam do punktualnych osób, ale jeśli na czymś naprawdę mi
zależało, potrafiłam przyjść dokładnie na czas. A teraz bardzo mi zależało na
wyprzedzeniu młodszego brata.
Zamieniłam
się w chimerkę i wśliznęłam się między korzeniami bijącej wierzby do otworu,
który prowadził do rozpadającego się budynku. W kilku susach pokonałam drogę po
schodach i weszłam do pokoju, w którym niegdyś ćwiczyliśmy zaklęcia. Spirydion
już tam był. Gówniarz. Jakim cudem udało mu się przybyć tutaj wcześniej niż
mnie?
Spirytus
zareagował natychmiast. Uniósł różdżkę i wystrzelił we mnie kryształkami lodu.
Otworzyłam usta albo raczej pyszczek i dmuchnęłam w niego płomieniami. Rękaw
szaty zajął mu się ogniem. Podczas gdy Spirydion próbował go ugasić, ja
otrzepałam futerko z kurzu i stałam się znowu sobą.
- Nie ze
mną te numery – powiedziałam mu i machnęłam różdżką, a ogień natychmiast zgasł.
– Możesz wystawiać na próby każdego, ale nie mnie, bo ja zawsze tą próbę
przejdę pomyślnie.
Spirydion
skrzywił się, widząc swój zwęglony rękaw.
-
Zaczynajmy już, co? – zaproponował mocno zdenerwowanym tonem.
Uniosłam
różdżkę, myśląc gorączkowo, od jakiego zaklęcia zacząć. Jest już w drugiej
klasie, więc może zacząć uczyć się o wiele groźniejszych i zaawansowanych
zaklęć.
- Mam
świetny pomysł – powiedziałam. – Sądzę, że Zaklęcia Niewybaczalne są na tyle
proste, byś mógł się ich bez problemu nauczyć. Nie chce mi się iść po Sapphire,
więc będziesz ćwiczył na mnie.
Rozłożyłam
ręce w teatralnym geście. Spirydionowi jednak nie bardzo spodobał się ten
pomysł. Opuścił różdżkę ze niepokojem na twarzy.
- Na
Cruciatus i Imperius ewentualnie mogę się zgodzić – rzekł. – Ale Avada kedavra?
Ty masz dobrze z głową?
- Jak
najbardziej – odparłam. – Wiesz, dlaczego się na to zgadzam? Bo mógłbyś
powtarzać tą formułkę przez cały dzień i nic by się nie stało. Ale kiedy ja to
zrobię…
Machnęłam
różdżką, a zielony promień wystrzelił z niej i ugodził w gnijącą szafkę, tuż za
plecami brata. Spirydion wzdrygnął się.
- Widzisz,
nie muszę nawet wypowiadać formułki – dodałam. – Poza tym nic mi nie będzie.
Ustawiłam
się naprzeciwko lustra wiszącego na ścianie, odeszłam kilka kroków i znów
machnęłam różdżką. Szmaragdowy promień uderzył w powierzchnię lustra, odbił się
od niej i ugodził prosto w moją pierś. Nic się nie stało. Po prostu promień
rozbił się o mnie jak szklany wazon ciśnięty w ścianę. Spirydion poruszył się
niespokojnie, ale ja odwróciłam się z powrotem twarzą do niego i uśmiechnęłam
się.
- Widzisz?
– spytałam. – Teraz ty. Spróbuj, śmiało.
- Masz
taką jakby… niezniszczalną skórę – stwierdził, ale ja machnęłam tylko
lekceważąco ręką.
-
Przesadzasz. Avada mnie się nie czepia, bo jestem wampirem – odparłam. – Ale
srebrny szpikulec może mnie zabić, podczas gdy tobie może najwyżej zrobić
dziurę w skórze.
Spirydion
uniósł różdżkę i, zachęcony moich przyjaznym uśmiechem, wypowiedział formułkę.
Nie spodziewałam się efektu. Wypowiedział formułkę i… burak. Nic się nie stało.
Zachęciłam go jeszcze raz:
- Próbuj,
aż do skutku.
I
próbował. Próbował, próbował… Aż w końcu, po co najmniej dwóch godzinach
wypowiadania formułki „Avada kedavra”, z jego różdżki wystrzelił zielony
płomień. Pomknął w moją stronę, uderzył mnie w ramię i rozbił się o nie.
Spojrzałam w miejsce, gdzie ugodziło mnie zaklęcie i uśmiechnęłam się.
- No,
nareszcie – odezwałam się. – Myślałam już, że spędzę tu cały dzień. Nie jesteś
jednak takim sztywniakiem, za jakiego cię uważałam. Bardzo dobrze. Jutro znów
poćwiczymy, chodź.
Zmieniłam
się w chimerkę i wydostałam się na powierzchnię. Musiałam czekać ponad
kwadrans, zanim i Spirydion wyłonił się z otworu pomiędzy korzeniami bijącej
wierzby.
- Powiedz
mi jeszcze – odezwałam się, kiedy zmieniłam się znów w człowieka. – Jakim cudem
udało ci się przybyć do Wrzeszczącej Chacie wcześniej? Samo zejście zajęło ci
co najmniej dwadzieścia minut.
- To
proste – odparł. – Nie poszedłem na obiad.
~*~
Rozdział
miałam dawać w piątek, ale nie zdążyłam napisać. Przepraszam, że nie jest ani
długi, ani ciekawy, ale po prostu nie mogłam więcej z siebie wydusić. Przez tą
tragedię, która wczoraj odbyła się w Smoleńsku straciłam całą wenę. Wylałam
morze łez, nie mogłam się skupić na niczym. Teraz zbrodnie katyńskie bolą mnie
jeszcze bardziej, niż dawniej. Musiałam też zmienić szablon, ten jest zbyt
wesoły. Nie jest najlepszy, ale przynajmniej opisuje moje uczucia i tą
tragedię. Nie wiedziałam, czy wypada, ale umieściłam nagłówku napis: „Spieszmy się kochać ludzi,
tak szybko odchodzą…”. Dedykacji dziś nie będzie. Zapewne chciałabym jeszcze
coś powiedzieć, ale nie wiem co. Śmierć naszego prezydenta, jego małżonki i
wielu znanych polityków jest dla Polski i Polaków wielkim ciosem.