31 lipca 2009

Rozdział 163

Mimo że Voldemort przekonywał mnie, abym wróciła do Hogwartu, ja wolałam zostać tutaj. Miałam już dość tej całej Ashley, kolejki do łazienki [bo oczywiście Panna Doskonała musi wszędzie iść pierwsza, żeby znów się nie załamała nerwowo], i oczywiście Dracona. Chociaż nie chciałam się do tego przyznać, nawet sama przed sobą, to wiedziałam, że to już definitywny koniec naszego związku. Tak było już wcześniej, ale pojawienie się Ashley Pail wszystko przesądziło.
Położyłam się do łóżka dość wcześnie, jak na mnie, ale i tak nie mogłabym zmrużyć oka. Problemy mnie przerastały, spędzały sen z powiek każdej nocy od śmierci Syriusza. Nasze stosunki popsuły się nagle, od chwili, kiedy Dumbledore na nowo powołał Zakon Feniksa. I wtedy się zaczęło… Harry Potter to, Harry Potter tamto, Syriusz całkowicie zapomniał o mnie. Najpierw musiał sprawdzić, czy Harry ma suche skarpetki, później zapytać, czy Sophie nie zabije się z powodu Dracona. Co tam życie Panny Serpens, skoro trzeba się upewnić, że Harry ma suche skarpetki! Na samą myśl podnosi mi się ciśnienie.

Przewracałam się z boku na bok chyba przez pół nocy, tkwiąc w odrętwieniu, towarzyszącemu wampirom podczas snu, jednak nie zapadałam w niego. A bardzo bym chciała znów zasnąć tak głęboko, że wyglądałoby to, jakbym umarła, a rano obudziłabym się z cudownie lekką głową, wolną od problemów. Teraz jednak wystarczył choć jeden dźwięk z zewnątrz, żeby wybić mnie ze snu. Moje ucho pochwyciło jakiś trzask, a oczy natychmiast się otworzyły. Zobaczyłam Barty’ego, siedzącego na brzegu łóżka i przyglądającego się mi uważnie.
- Która godzina? – spytałam.
- Jeszcze wcześnie – odpowiedział. Zerknęłam na zegar. Wskazywał godzinę piętnaście po piątej. No, to już nie tak wcześnie, czasami potrafiłam obudzić się o trzeciej i siedzieć przy oknie, bo po prostu mi się nudziło.
- Słyszałem o twoim… problemie – dodał Barty.
Tak, tym problemem była oczywiście Ashley, ale skąd Crouch miał o niej wiedzieć? Przecież nie czyta mi w myślach. Chyba.
- Jaki tam problem, po prostu kłopot, jak zwykle w moim życiu – mruknęłam.
- Ashley Pail, tak? – na to nazwisko o mało nie wzdrygnęłam się z obrzydzeniem. Z pewnością musiał mi się wedrzeć do umysłu, nie ma innej opcji. Draco go nie znosi, nigdy by mu nie powiedział o swoim nowym obiekcie westchnień.
- Skąd wiesz? – spytałam. – Przecież używam oklumencji…
Barty zaśmiał się.
- Nie wiem tego od ciebie… po prostu mam swoje źródła – odpowiedział. – I wiem też, że Draco też jest na ciebie wściekły.
Wzruszyłam ramionami. Było mi obojętne, czy jest na mnie wściekły, czy nie. Ja byłam na niego tak strasznie wkurzona, że ani jego złość, ani złość jakiegokolwiek nauczyciela nie może się równać z moją wściekłością.
- Mam to gdzieś, Malfoy może sobie być zły, w końcu i tak już wybrał tą „Ash”, więc… - zawiesiłam głos. – Źle zrobiłam, że cię wtedy odtrąciłam, powinnam przewidzieć, że natura Dracona nie zatrzyma go długo przy mnie.
- Czarny Pan może kazać mu być z tobą – zasugerował Barty. – W końcu to wielki jest dla niego zaszczyt… to ogromna łaska dla całej rodziny Malfoyów…
- Nie chcę tego – przerwałam mu. – Nie będę nikogo do niczego zmuszać. Raz już przeżyłam to, mam dość. Myślisz, że Armand pytał mnie o pozwolenie? Myślisz, że chciałam, żeby zrobił ze mnie takiego potwora, którym jestem teraz?
- Nie jesteś potworem – zaprzeczył Crouch. - Nie dla mnie.
- Ani dla niego – powiedziałam. – Tak. Ale nie chcę już dłużej żyć w tym ciele. Jestem słaba teraz… powinnam się wystawić na promienie słońca. To najlepsze, co mogę w tej chwili zrobić.
Wstałam z łóżka i zaczęłam się przebierać w szatę szkolną. Ale nie zamierzałam wracać do Hogwartu. Pójdę teraz do ogrodu, zdejmę z siebie wszystkie zaklęcia, które dotąd chroniły mnie przed morderczym działaniem słońca. Wiele z nich są stare, bardzo stare, rzucone przez Armanda, Mariusa… oni chcieli, żebym przeżyła. Mnie było to obojętne.
- Wracasz do szkoły? – spytał Barty.
- Nie, to koniec mojego ziemskiego życia – odrzekłam. – Zostaniesz tutaj. Albo pójdziesz donieść o tym Czarnemu Panu… jest mi to obojętne, co zrobisz. Mi już nie można pomóc.
Ruszyłam w stronę drzwi, ale poczułam jego silny uścisk na ramieniu. Bez problemu mogłam mu złamać rękę, byleby mnie tylko puścił. Odepchnęłam go tylko lekko.
- Powiedziałam ci już, ułóż sobie jakoś życie beze mnie.
Zanim Barty zdążył cokolwiek zrobić, już mnie nie było. Wątpiłam, żeby promienie słońca mnie zabiły. Nie byłam Starszym, ale miałam w sobie krew Armanda oczywiście, Mariusa… i praktycznie tych wampirów, których znałam. Tylko Isabel nigdy nie chciała dać mi swojej i przyjąć krew ode mnie. Niesamowite, co ta zazdrość z nią zrobiła…

Zbiegłam schodami na parter i weszłam do ogrodu. Barty dopiero otwierał drzwi z mojego pokoju. Zanim dotrze na miejsce, ja będę już dawno płonąć żywym ogniem, wypalającym mi gałki oczne. Będzie to ogromny ból, ale każdy wampiry musi coś takiego przeżyć, nie znam chyba żadnego, który by nie przeszedł próby ognia.
Udało mi się na chwilę zatrzymać zaklęcie Mariusa i Armanda, swoje całkowicie zlikwidowałam. Będę płonąć do czasu, aż zaklęcia nie powrócą. Może ogień wypali ze mnie te problemy, może zwariuję od tego bólu i nie będę pamiętać dotychczasowych zdarzeń.
Poczekałam na Barty’ego. Ten wpadł do ogrodu jakieś kilkanaście sekund później. Zastał mnie, stojącą w cieniu. Uśmiechnęłam się do niego i spojrzałam na jaskrawe plamy słońca na trawie. Oczy zapiekły mnie boleśnie. Ale nie zważałam na to. Wystąpiłam krok na przód, a moje ciało owładnął ogień. Zapłonęły moje włosy, musiałam zamknąć oczy, bo ogień wdzierał się już pod moje powieki. Crouch rzucił się w moją stronę, ale powstrzymałam go machnięciem ręki. Barty wylądował pod drzewem. Gdyby mnie dotknął, sam mógłby się zapalić. Naprawdę, to nie było aż takie okropne uczucie. Ból cielesny, pieczenie skóry, ogromne gorąco… czułam się jak w piekle. Ale byłam szczęśliwa. To jeszcze nie śmierć, było mi do niej daleko, bardzo daleko.
Z mojej piersi wydobył się przerażający, rozdzierający powietrze krzyk. Czułam, jak płomienie liżą mi twarz, wdzierają się do ust… w tym momencie natychmiast chciałam wrócić w mrok, ale musiałam przecież dokończyć, co zaczęłam. Nie mogłam już dłużej utrzymać Barty’ego pod tym drzewem. Najgorzej się czułam, kiedy ogień trawił moje włosy. Takiego bólu nie czułam chyba nigdy, włączając w to przemianę w wampira.

Czyjeś ręce zacisnęły się na moich ramionach i wciągnęły mnie w cień drzewa. Poczułam ulgę, jednak wszystko mnie bolało. Ubranie prawie się na mnie spaliło. Miałam na sobie jedynie zwęgloną szmatę, rękawy całkowicie się sfajczyły. Ciekawa byłam, czy miałam włosy. Wszystko mnie piekło, trudno było mi oddychać. Prawie czułam żar, bijący od mojego ciała. Nie mogłam otworzyć oczu. Ktoś owinął mnie w jakąś dziwną, szorstką tkaninę i bez słowa zaniósł gdzieś. Dotyk tego koca sprawiał mi ból, ale był o wiele delikatniejszy od trawiącego mnie ognia i ostrej trawy. Położono mnie na czymś miękkim, chyba na łóżku, i odchylono tkaninę w miejscu, gdzie była moja głowa. Usłyszałam szum zasuwanych w pośpiechu zasłon, ale i tak nie mogłam otworzyć oczu. Pod powiekami czułam ból. Teraz dowiedziałam się, że mam włosy, bo bolały mnie nawet ich cebulki. Już nie chciałam nigdy ginąć w takich męczarniach, nie chciałam czuć żarłocznych płomieni, wypalających mi gałki oczne.

Leżałam tak kilka minut, oswajając się z dzikim bólem, tępym pulsowaniem w głowie i palącymi powiekami. W końcu otworzyłam oczy na jakiś milimetr, obraz był nieco rozmazany, ale jednak widziałam. Przetrwałam próbę ognia. Krew całkowicie wyschła w moich żyłach. Czułam, że zaklęcie Mariusa i jego syna powraca, jednak nie przyniosło mi ono ulgi w bólu. Chwilę później obraz zaczął się wyostrzać, a ja zauważyłam jakieś dwie postacie, jedna stojąca pod ścianą, druga oparta o brzeg mojego łóżka. Byłam w swojej komnacie, właśnie to spostrzegłam. Usłyszałam cichy głos Voldemorta. To on musiał mnie tu przynieść.
- Musimy ją stąd przenieść na górę.
- Jej nie pomogą lekarstwa – do moich uszu dotarł głos Barty’ego. – Ona potrzebuje krwi. Spójrz, panie, jaka jest wysuszona…
Nie chciałam się oglądać w lustrze. Aż serce podskoczyło mi do gardła, kiedy sobie wyobraziłam, jak mogłam wyglądać. Żadne ludzkie oko nie zniosłoby mojego widoku.
- Okryjcie mnie całą, nie patrzcie na mnie – powiedziałam. W gardle mnie piekło, wargi miałam całkiem spalone, jakbym przebywała na pustyni wiele dni. Voldemort, który stał pod ścianą, usiadł po mojej prawej stronie. Ale pojawiła się jeszcze jedna postać, w jasnozielonej sukience, nieskazitelnie białą twarzą i pięknymi, złotymi lokami. Usta wygięły się w uroczym, przyjaznym uśmiechu.
- Mówiłam ci, że będę z tobą, kiedy będziesz umierać – powiedziała. – Ale to jeszcze nie czas.
- Więc dlaczego przyszłaś? – spytałam.
- Co mówiłaś? – spytał Voldemort.
- Rozmawiam z Claudią.
Mała istota roześmiała się. Jej śmiech był niczym małe, srebrne dzwoneczki.
- Przyszłam, żeby ci to powiedzieć – odparła.
- To nie ma sensu, skoro nie umrę – mruknęłam. – Teraz się zjawiasz, kiedy jesteś najmniej potrzebna. Gdzie byłaś, kiedy ten głupi tleniony imbecyl się ze mnie naigrywał?
- Myślałam, że lepiej będzie dla ciebie, żebyś sama to załatwiła.
- To źle myślałaś – odwróciłam głowę w stronę Barty’ego. Był śmiertelnikiem, mój widok musiał być dla niego straszny. Podniosłam nieco rękę, bym mogła ją zobaczyć. Skóra była spalona na brązowo, paznokcie miałam powyłamywane. Pewnie musiałam wbijać je sobie w twarz, kiedy płomienie szalały po moim ciele.
- Nie uciekniesz ode mnie – drwiła Claudia.
- Ja wcale nie chcę uciekać – powiedziałam jej.
- Przyniosę jej coś na uspokojenie – mruknął Voldemort. Ależ był głupi. Nie rozumiał mnie. To jemu przyda się lek uspokajający, by przestał się już tak wydzierać na swoich pracowników. Mógłby dla przykładu zająć się robótkami ręcznymi, skoro się mu tak nudzi. Na przykład robota na drutach…
Czarny Pan wyszedł. Zostałam sama z Bartym i Claudią. Ta ostatnia zniknęła mi nagle z oczu, ale czułam, że jest w tym pomieszczeniu, pewnie siedzi na krześle… Spojrzałam Barty’emu w oczy, który już od dłuższego czasu szukał mojego wzroku.
- Muszę wyglądać okropnie – mruknęłam.
- I to jeszcze jak! – ucieszyła się Claudia.
- Możesz się uciszyć? – zapytałam ją. – Nie, nie ty. Tylko ta idiotka… mniejsza o to.
- Z czasem wrócisz do swojej normalnie postaci – powiedział Barty. – Tak pisze w książce… wampiry posiadają zdolność samo regeneracji.
Pocieszające. Przynajmniej Ashley nie będzie ze mnie drwiła. A gdy wrócę do Hogwartu, może trochę ją przestraszę.
- Nie zwariowałam – zwróciłam się do Croucha. – Nie pozwól, by mi podał jakiś eliksir. Ja potrzebuję krwi…
- Tak, wiem o tym. Ale jeszcze nie teraz – odrzekł Barty. – Śpij, zostanę tu z tobą.
- Nie patrz na mnie – poprosiłam.
- Nie jesteś taka okropna – pocieszył mnie Crouch. Tak, bardzo pocieszające słowa. Że nie jestem taka okropna, jak byłam jeszcze dwie minuty temu. Zamknęłam oczy. Prawie natychmiast opanowało mnie rozkoszne odrętwienie i zapadłam w sen.

~*~


Co, myśleliście, że już zabiję naszą drogą Sophie? O nie, jeszcze nie jej czas xD Mam nadzieję, że się podobało, bo wstałam specjalnie o 7 rano, żeby to napisać xD Dedykacja dla Gorgie :* I jeszcze raz was przepraszam za tragiczny wygląd notki, nadal nie mam Explodera. 

29 lipca 2009

Rozdział 162

Jak już zdążyłam wcześniej zauważyć, Harry niezwykle szybko zdobył uznanie profesora Slughorna i jak, można się domyślić, bardzo dobre oceny z eliksirów, które nie były już tak proste, jak wcześniej. Byliśmy przecież wszyscy owutemiakami. Niestety, dla Harry’ego oczywiście, bo ja dzielnie dotrzymywałam mu kroku. Byłoby przecież haniebne dla mnie, jeśli w lekcjach mojego ulubionego przedmiotu przeszkodziłby mi Harry Potter.
Po wypadku z zielonymi włosami Ashley, którą Draco zaprowadził rozdygotaną do skrzydła szpitalnego, między mną a blondyną zapanowała wojna. I to dosłownie, bo ja nadal nie byłam syta drwienia z niej i wycinania jej głupich kawałów, przez co Malfoy jeszcze bardziej się na mnie wściekał. Powiedział mi, że Ashley bardzo ciężko przeżyła tą metamorfozę swoich włosów z blond na zielone i potrzebne jej było nie tyle co zaklęcie zmieniające, ale lekarstwa uspokajające. Dopiero Draco, jako rycerz w lśniącej zbroi, nadszedł załamanej królewnie na pomoc, która dzięki niemu odzyskała zdrowie psychiczne.
- Wiesz co, wydaje mi się, że ty bardziej wolisz tą idiotkę, niż mnie – powiedziałam mu, kiedy zrobił mi kolejną scenę, bo wrzuciłyśmy z Sapphire kilka karaluchów do porannej kawy panny Pail.
- Wydaje mi się, że wy jesteście bandą dzieciaków – powiedział Draco z goryczą w głosie. - A ona jest kobietą i jest trochę bardziej dojrzała.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł z Wielkiej Sali, myśląc zapewne, że było to jego wielkie wyjście i że jego słowa zmienią moje uczucia do Ashley. Popatrzyłam na Sapphire, ona popatrzyła na mnie i obie parsknęłyśmy śmiechem.
- Tak, jest kobietą, jeśli chodzi o tapetę na twarzy – zadrwiła Sapphire.
- Wiesz, czasem sobie myślę, że Draco byłby bardziej pokorny, gdybym od czasu do czasu doniosła na niego wujowi – mruknęłam, obserwując, jak zamykają się za nim drzwi.

Jak się też szybko zorientowałam, zajęcia były dużo trudniejsze i wymagały o wiele więcej skupienia, co nie sprzyjało mojej psychice. Nie miałam zbyt wiele czasu, by szczerze pogadać z Draconem, bo musiałam wiecznie zakuwać na egzamin, czekający szóstą klasę następnego dnia, to z tego, to z innego przedmiotu. Często nie zjawiałam się na obiedzie, co, jak mi później zreferowała Sapphire, sprzyjało rozwojowi przyjaźni między Ashley i Malfoyem. Nie wydawało mi się, żeby ta bała się mnie, kiedy mnie nie było. Udawała chojraka, kiedy znajdowałam się w jej towarzystwie. Gdy znikałam, zadzierała dumnie nosa. Jej osoba chyba podobała się chłopakom, bo wkrótce Ashley zebrała całkiem sporą grupę jej wielbicieli. Mój plan chyba nie do końca się powiódł, bo ludzie, którzy wcześniej podziwiali mnie, teraz szukali jedynie towarzystwa Ashley Pail. Ale co mi po ich przyjaźni? Przecież to na kilometr widać, że chodziło im po pierwsze: o moje pieniądze, po drugie: o moją sławę, i po trzecie: o moje zdolności magiczne. Było jeszcze kilka innych punktów, ale kiedy ten trzeci zaczął się psuć, moja uroda przemijała każdego dnia coraz bardziej, a ja sama stałam się odludkiem, po co dalej się ze mną zadawać, skoro jest o wiele ładniejsza, ciekawsza i głupsza dziewczyna pod ręką?

Rok szkolny trwał już dwa tygodnie, a ja, jako kapitan drużyny, musiałam zorganizować głupi trening, żeby wybrać nowych ścigających, bramkarza i pałkarzy. Nie paliłam się do tego, ale fakt, że Harry Potter, kapitan drużyny Gryfonów już od dawna ma swoich zawodników, zmotywowało mnie trochę. Wywiesiłam więc ogłoszenie w salonie Ślizgonów, że chętni mają zebrać się na boisku do quidditcha o 16:00. Kiedy przyszłam tam na wyznaczoną godzinę, większość i tak się spóźniła. Pewnie musieli towarzyszyć Ashley w nakładaniu makijażu, który przeciągnął się tylko o dwie godziny. Ku swojemu zdziwieniu zauważyłam, że ona też stoi w grupie osób, którzy chcieli zdawać na ścigających. A może jeszcze staniesz w grupce pałkarzy, kochanie? Dostaniesz tłuczkiem w łeb i zmądrzejesz?
- Dobra, zaczniemy od tego, że ci, którzy nie biorą udziału w sprawdzianie, usiądą na trybunach, z łaski swojej – oświadczyłam, wskazując ręką w stronę ławek. Kilku pierwszoroczniaków zajęło na nich miejsca, rzucając mi zawiedzione spojrzenia. Podeszłam do Ashley, która chyba nie dosłyszała mnie, bo nadal w najlepsze rozmawiała z Draconem.
- Kochanie, powiedziałam, że trybuny są tam – zwróciłam się do niej. – Jeśli nie bierzesz udziału w sprawdzianie, zejdź mi z oczu.
Ashley tylko zachichotała, jak to miała w zwyczaju i odpowiedziała:
- Ale ja biorę udział w tym treningu. Chcę być ścigającym.
- A wiesz chociaż, gdzie jest początek miotły? – zapytałam. – Nieważne. Słuchajcie, zaczniemy od okrążenia boiska dookoła. To łatwe. Dobierzcie się po pięć osób i zaczynać.
W pierwszej grupie znajdował się mój brat z kolegami. Poszło im dość zręcznie, jednak jeden z nich spadł z miotły, kiedy tylko usłyszał gwizdek. W drugiej wystartowała Ashley, Draco i jacyś nieznani mi Ślizgoni. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że ta pierwsza wie, jak usiąść na miotle! Och, ona wie, że na miotle siada się okrakiem!
Ale niedługo skończyły się sukcesy. Kiedy tylko zagwizdałam, a grupa odepchnęła się nogami od ziemi, wszyscy usłyszeliśmy trzask, a Ashley zawyła jak zraniony pies. Już pomyślałam, że złamała nogę albo skręciła kark, ale niestety. To był tylko trzask wyłamanego plastikowego paznokcia. Zauważyłam jego różowe szczątki na trawie. Ashley, ze łzami na policzkach, podniosła je i z krzykiem opuściła boisko. Parsknęłam stłumionym śmiechem i wysłałam kolejną grupę.

Po kilku godzinach moich nerwów, wkurzania się i wielu łzach [w tym poryczanej Ashley], udało mi się skompletować nową drużynę Ślizgonów. I pomyśleć, że przejmuję się takimi głupotami, jak szkolne zawody quidditcha… Na stanowisku ścigających umieściłam Dracona, Spirydiona i jakiegoś czwartoklasistę, bramkarzem została jakaś Emilia Gambon, a na pałkarzy doskonale pasowali Crabbe i Goyle. W końcu lata praktyki w tłuczeniu młodszych uczniów się przydaje…
- Poinformuję was o pierwszym treningu – powiedziałam do nich na koniec, bo czułam już, że gardło za chwilę mi wysiądzie i będę musiała gestykulować rękami. Nie chciałam słuchać smęcenia odrzuconych zawodników, po prostu wróciłam do dormitorium. I tak głowa bolała mnie już na tyle, że mogłabym przywalić komuś, kto pierwszy odezwałby się do mnie z pretensjami o wybór nowej drużyny. Buddo, kogo obchodzi, kto zagra na stanowisku obrońcy? Przecież to tylko gra w szkole, nie zapłacą nikomu za wygrany mecz i złamaną rękę. Chociaż w sumie… ja z chęcią bym zapłaciła komuś, kto złamałby rękę Ashley.

Któregoś ranka podczas śniadania, podczas sowiej poczty dostrzegłam dwie sowy, nadlatujące w stronę stołu Gryfonów, taszczące identyczne, prostokątne pakunki. Aha, Harry i Ronald właśnie dostali swoje nowe książki. Jestem jednak pewna, że ów magiczny podręcznik do eliksirów nie znajdzie się z powrotem w klasie Slughorna. Będę musiała kiedyś wypytać o to Pottera, ale nie teraz.
Czarna sowa zatoczyła koło nad stołem Ślizgonów i wylądowała na moim ramieniu. List, który trzymała w dziobie, upuściła na mój talerz, po czym z powrotem poderwała się w powietrze i odleciała. Koperta była niezaadresowana. Rozerwałam ją i wyciągnęłam list:

Sophie,
chciałbym, abyś przybyła dziś do mojego domu około szesnastej, mam ci coś do pokazania.
LV

List spłonął w mojej ręce, gdy tylko go przeczytałam. Czy Voldemort nie mógł mnie wezwać w naturalny sposób, przez dotknięcie Mrocznego Znaku? Gdzie podziało się to jego dziwne poczucie humoru? Może Ministerstwo Magii odnalazło jego siedzibę? Albo po prostu skończył się zapach w kiblu?

Jak Czarny Pan prosił, zjawiłam się u niego po szesnastej. Siedział jak zwykle na swoim tronie, coś pisał… może rozwiązywał krzyżówkę? Czy on kiedykolwiek gdzieś wychodzi? A może opuszcza tylko swój tron, kiedy idzie do łazienki? Dziwny człowiek.
- Jestem, jak chciałeś – powiedziałam.
- Okropnie wyglądasz, nie mów mi, że znów jesteś na diecie – powitał mnie, wstając z miejsca.
- Dziękuję za komplement – prychnęłam. – Tak się składa, że mamy odrobinę więcej nauki, niż w pierwszej klasie. Co chciałeś mi pokazać?
Czarny Pan objął mnie ramieniem i zaprowadził na piętro, gdzie znajdowała się biblioteka. Wszedł jednak do innego korytarza i otworzył najbliższe drzwi. Moim oczom ukazało się wielkie pomieszczenie, jakoś dziwnie oświetlone. Chwilę później zauważyłam, że kilka kroków od drzwi znajduje się basen. Nie wyglądał jak baseny mugoli. To z niego wydobywało się owe dziwne światło, jakby w wodzie ktoś zatopił kilka świec.
- Widziałam już kiedyś taki basen – mruknęłam. – Nie było go tu wcześniej.
- No nie, bo go zbudowałem – odparł Voldemort. – W końcu chcę, żebyś miała tu wszystko…
- A przenośną toaletę też mi kupisz? – spytałam.
- Zabawne – prychnął Riddle. – Zbudowałem go dla ciebie, na podstawie listu…
Urwał, czym natychmiast wzbudził we mnie ciekawość.
- Na podstawie listu? – zapytałam. – Od kogo? Widziałam już gdzieś taki basem. Z takim samym światłem, również z marmuru… przyszła tu ekipa remontowa i go zamontowała?
- To nieważne, i tak nie znasz – odrzekł Voldemort. – I jak ci się podoba?
- Jest piękny, jak wszystko tutaj – odparłam. – I równie obrzydliwie drogie. Myślisz, że dzięki temu zapomnę o Syriuszu?
- Taką miałem nadzieję.
To śmieszne. Moja noga w tym basenie nie postanie, jak Voldemort sobie chce, to dla kondycji może sobie tutaj pływać. Może też Glizdogon tu wpadnie i się umyje? Choć raz oszczędzi mi swojego żałosnego widoku i okropnego smrodu. Śmierdział jak kurz i śmierć, bo dużo czasu spędzał w lochu. Wolałam już siedzieć sama, niż przebywać w jego towarzystwie.
- Niestety, zawiodę cię – powiedziałam. – Mimo wszystko dziękuję, że ci tak zależy na moim samopoczuciu.
Objęłam go za szyję i pocałowałam go w policzek, jak niedawno Snape’a. Tyle że Voldemort aż za bardzo narusza moją prywatność, czym czasami irytuje mnie tak bardzo, że z chęcią utopiłabym go w tym basenie. Byłby to z pewnością zabawny widok, podobnie jak Draco bez włosów albo Czarny Pan z nimi. Ja proponowałabym mu fryzuję na hipisa albo czerwony irokez. Jednak są to tylko marzenia, które nie spełnią są raczej nigdy, tak samo jak powrót Syriusza do świata żywych.

~*~


Może zanudziłam, ale mam dużo zaległości do nadrobienia, no i kolega brata przyjeżdża za chwilę, więc muszę się streszczać xD Dedykacja dla Goni :* 

27 lipca 2009

Rozdział 161

Nadszedł czas pierwszej lekcji ze Snape’em. Byłam ciekawa, jak będzie je prowadził, w końcu spełniło się jego największe marzenie… Z pewnością na jego zajęciach będzie panowała leciutka aura grozy, roztaczana przez Severusa.  Cała klasa zebrała się przed salą nauczyciela obrony przed czarną magią, czekając na dzwonek. Drzwi do klasy otworzyły się i stanął w nich Snape, jak zwykle ubrany w swoją czarą pelerynę, upodabniającą go do nietoperza. Tak przynajmniej mówili uczniowie, jednak mnie przypominał kogoś innego.
- Do środka – rzucił krótko nauczyciel. Uczniowie weszli do klasy i zajęli w milczeniu miejsca. Gdy zajęłam swoje krzesło obok Sapphire, rozejrzałam się po klasie i poczułam się nagle jak w domu. Zasłony były zasłonięte, świece zapalone, a na ścianach wisiały nowe obrazy, przedstawiające efekty jakichś czarno magicznych zaklęć czy eliksirów. Nigdy nikomu tego nie mówiłam, ale Snape przypominał mi nie tyle co nietoperza, ale wampira. A ta klasa jeszcze bardziej umocniła we mnie to przekonanie. Świece, zasłonięte okna… jakby Severus bał się, że dostaną go promienie słoneczne.
- Nie kazałem wam wyjmować podręczników – warknął na powitanie Snape. – Chcę wam coś powiedzieć i żądam bezwzględnej uwagi.
Ach tak, zaczyna się. Znów będzie ględził, jak to każdy nauczyciel na pierwszych lekcjach. Nic specjalnego czy nadzwyczajnego, po prostu same nudy, nie wymagające mojej uwagi. W końcu mogę w każdej chwili odciąć się od dźwięków tego świata i nie słuchać kazania profesora.
- Mieliście już chyba pięciu nauczycieli tego przedmiotu – dodał, omiatając swoim bezlitosnym wzrokiem wszystkich uczniów. Ach, jakże zabawny. Chyba. Założę się, że kiedy zamykał się w swoim gabinecie, chichrał się pod nosem z odejścia każdego z nich.

Zaczął mówić o czarnej magii, jaka to ona jest przebiegła, jakże sprytna i wspaniała, choć bardzo niebezpieczna, tak bardzo, że można porównać ją do walki z wielogłowym potworem: utniesz jeden łeb, a na jego miejscu wyrosną trzy nowe. Dość trafne porównanie, tyle że jak ja bym urwała komuś głowę za pomocą czarnej magii, nic na jej miejscu już by nie wyrosło.
Snape zapytał kogoś, co to są zaklęcia niewerbalne. Ja nie potrzebowałam nawet myśleć, by rzucić na kogoś urok. Zaklęcie samo wyślizgiwało się z moich wyciągniętych dłoni, jak mokra, na w pół żywa ryba. W większości przypadków, trafiało do celu, choć czasem rozwalało przez przypadek połowę ściany, tuż nad głową przeciwnika. Zależy, jaki kto ma refleks, albo jak bardzo jestem wściekła i jak bardzo ze złości drżą mi ręce.
- Nie ostrzega się przeciwnika, jakiego rodzaju magii chce się użyć, co daje ułamek sekundy przewagi – brzmiała gładka odpowiedź Hermiony. Parsknęłam na to śmiechem.
- A czy ktokolwiek ma zamiar ostrzegać swego wroga, jakiego zaklęcia użyje? – zapytałam z nieukrywaną drwiną w głosie. Malfoy był zachwycony moim wtrąceniem się do lekcji. – Stoisz z różdżką wycelowaną w Śmierciożercę i mówisz: słuchaj, teraz wystrzelę w ciebie Drętwotą, rozumiesz? A on ci na to: tak, fajnie, a ja walnę w ciebie Avada kedavra. No to uzgodnione. Tylko nie zapomnij użyć zaklęcia tarczy.
Kilku uczniów parsknęło stłumionym śmiechem. Zamierzałam jednak drwić dalej, doskonale wiedziałam, że Snape nie zamierza mi przerwać.
- Prawidłowa regułka zaklęcia niewerbalnego powinna brzmieć: nie wypowiada się formułki zaklęcia na głos, chyba że przeciwnik kontroluje twój umysł, wtedy możesz już tylko cisnąć mu różdżkę pod nogi, bo i tak ma nad tobą przewagę – dodałam.
- Ale w książce… - zaczęła Hermiona. Przerwałam jej:
- O niebo lepiej władam od ciebie magią, choć nigdy nie trzymałam się regułek z podręczników. Nie kłóć się ze mną. Mogę napisać książkę i umieścić w niej same herezje, a ty potraktujesz to jak szczerą prawdę. Nie każdy podręcznik zawiera autentyczną prawdę o magii.
Hermiona już otworzyła usta, aby zaprzeczyć moim słowom, ale uprzedził ją Snape, uderzając o blat swojego biurka rozpostartą dłonią.
- Gryffindor traci dziesięć punktów dzięki twojemu zachowaniu, Granger – warknął. – Przejdźmy do lekcji, jeśli pozwolisz.
Hermiona spojrzała na mnie, a ja utkwiłam na sekundę wzrok na jej brązowych oczach. Bez problemu mogłam ją teraz zahipnotyzować. Byłaby wyborna zabawa, gdybym kazała jej na przykład wyskoczyć na swoją ławkę i zatańczyć sambę w rytm disco polo. Powstrzymałam się jednak i ponownie spojrzałam na Snape’a.
- Teraz podzielicie się na pary. Jeden z partnerów będzie próbował rzucić na drugiego urok, nie wymawiając formuły na głos. Ten drugi będzie próbował odeprzeć atak, również bez użycia słów. No, ruszać się.
W klasie zapanował szum, gdy uczniowie dobierali się w pary. Ja bardzo chciałam być w parze z Ashley, lecz nie przez sympatię do niej, ale przez pragnienie zabawienia się jej kosztem. Już sobie wyobrażam, jak rzucam na nią urok galaretowatych nóg… Sapphire jednak chwyciła mnie za rękę i zaprowadziła na drugi koniec klasy, jak najdalej od obiektu mojej zemsty.
- Nie rób tego, będziesz mieć kłopoty – szepnęła mi do ucha.
- Tak? – zdziwiłam się. – A co może mi zrobić taka wymalowana paniusia? Będzie się bała, że złamie sobie paznokieć.
Cofnęłam się kilka kroków do tyłu, nie spuszczając wzroku z Ashley. Ta stałą teraz naprzeciwko Dracona. Ach tak, znalazła już sobie sojusznika. Pożałujesz tego dnia, w którym pojawiłaś się w Hogwarcie, szmato. Jeszcze tego dnia będziesz paradować po szkole z zielonymi włosami.
- Możemy zaczynać? – pytała Sapphire.
- Tak, oczywiście – mruknęłam, nadal obserwując pannę Pail. Nagle poczułam, że różdżka wyślizguje mi się z ręki, a Sapphire wybucha triumfalnym śmiechem. Od dawna dorastała w moim towarzystwie, więc nie miała problemu z zaklęciami niewerbalnymi. Snape podszedł do nas, pochwalił Sapphire, po czym obdarował Slytherin dziesięcioma punktami. Mnie ani trochę nie zaniepokoiła porażka. Nie uważałam przecież. Ale teraz zemszczę się na przyjaciółce.
- Zobaczymy, czy teraz będziesz się miała z czego cieszyć – zaśmiałam się i uniosłam ręce. Machnęłam lewą dłonią, a na twarzy Sapphire pojawiły się ogromne, rudozłote wąsy. Najbliżej ćwiczący uczniowie, wybuchnęli śmiechem. Na tym jednak nie poprzestałam. Poderwałam przyjaciółkę w powietrze bez najmniejszych problemów. Jak to dobrze znów poczuć się wolną, gdy moje moce magiczne są nieograniczone i same nie ograniczają mnie. Przez całe wakacje czułam się we własnym ciele, jak w więzieniu. Ten chwilowy przypływ energii wykorzystywałam z radością, mając nadzieję, że potrwa bardzo długo.
- Hopla! – zawołałam, przewracając Sapphire do góry nogami. – Milutko, prawda?
Sprawiłam, że Sapphire powróciła bezpiecznie na ziemie, już bez zawstydzających wąsów. Snape, bardzo rozbawiony moim pokazem, nagrodził Slytherin dwudziestoma punktami. Jednak straciliśmy połowę z tego, bo Ashley przez przypadek machnęła różdżką, a szata Goyle’a zajęła się ogniem. Mały pożar Ślizgona Severus ugasił z wściekłą miną, a po kilku minutach wyładował swą wściekłość na nową uczennicę na Harrym i Ronie.
- To żałosne, Weasley – rzekł. – Spójrz, zaraz ci pokażę…
Wycelował różdżką w Harry’ego tak szybko, że Potter uniósł swoją i krzyknął bez zastanowienia:
- Protego!
Zaklęcie tarczy odrzuciło Snape’a do tyłu tak, że wpadł w stoliki. Zrobiłam krok w stronę poszkodowanego, ale stwierdziłam w tym samym czasie, że gdybym pomogła Severusowi, wydałoby się to uczniom bardzo podejrzane. Przecież to już szóstoklasiści, mogliby pomyśleć niewiadomo co. A i tak już miałam za dużo zmartwień na głowie, by jeszcze borykać się z ośmieszającymi plotkami.
- Czy pamiętasz, jak mówiłem, że ćwiczymy zaklęcia niewerbalne, Potter? – wycedził Snape, podnosząc się z ziemi.
- Tak.
- Tak, proszę pana.
- Nie ma potrzeby zwracania się do mnie per pan, panie profesorze.
Kilka osób wydało z siebie zduszone okrzyki, kilka ukryło usta za dłonią, by ich uśmiechy nie wyszły na jaw.
- Szlaban, w sobotę wieczorem, w moim gabinecie, Potter – oświadczył Snape. – Nie zniosę bezczelności od nikogo, Potter… nawet od WYBRAŃCA.
Gdy zadzwonił dzwonek, Snape wyrzucił wszystkich z klasy. Ja jednak zostałam, usiadłam na brzegu jednego ze stolików i przyglądałam się Severusowi przez chwilę.
- Ale ja mogę być bezczelna, prawda? – spytałam i zsunęłam się ze stolika. – Gratuluję stanowiska.
Objęłam go za szyję i pocałowałam w policzek. Lubiłam go. Nigdy nie wtrącał się za bardzo w moje sprawy, jak robili to niektórzy, chcąc mi za wszelką cenę pomóc. Lubię ludzi, traktujących mnie raczej chłodno, nie wpychających się w moją prywatność, takich jak… Armand. Trzymał mnie na dystans, traktował z chłodną obojętnością, jednak kochał mnie jak swą córkę. O cóż, wkrótce stałam się jego dzieckiem, istotą cudowną, samą w sobie, krwią z jego krwi… dobra, wystarczy tego poetycznego rymowania. Byłam dla niego bliska, o to chodzi.
- Tak, bardzo będzie to przydatne – odparł.
- Bo będzie ci więcej płacił? – spytałam. Snape zaśmiał się.
- To też, ale chodzi mi o zadanie dla Dracona – rzekł.
Uniosłam brwi. Czy ja o czymś nie wiem? Owszem, obiło mi się o uszy, że Malfoy dostał zadanie od Czarnego Pana, ale nikt jakoś nie potrudził się, żeby mnie bardziej wprowadzić w ten plan. Ach, oczywiście, żeby mnie chronić. Czemu oni wszyscy zawsze chcą mnie ochronić? Przecież nie będę wiecznie żyła pod kloszem, muszę w końcu zetknąć się z prawdziwą rzeczywistością. Dobra, przesadzam, już dawno zetknęłam się z nią, ale oni wszyscy, Voldemort i reszta, nadal myślą, że jestem dzieckiem i sądzę, że dzieci przynosi bocian.
- Dumbledore w końcu mi zaufał – wyjaśnił Severus, widząc moją zadziwioną twarz. – Wyobraź sobie, jak miło będzie złamać to zaufanie.
Zaśmiałam się.
- Tak, zaiste, to bardzo ekscytujące – odrzekłam. – Ja chyba bardziej bym się zadowoliła śmiercią Pottera. Tak, wiem, Czarny Pan go w końcu wykończy, ale to może potrwać miesiące… lata…
- Okrutna z ciebie istotka – stwierdził Snape, kiedy udałam się do wyjścia.
- I dobrze mi z tym.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi i udałam się na numerologię. Nie przepadałam za nią. Nie miałam ścisłego umysłu. Gdyby brakowało mi chęci do nauki, nie miałabym Wybitnego z SUMÓW, ale ktoś taki jak ja, z niezwykłym ciałem i mocami, chce się poczuć jak zwykły uczeń i zasiąść nad książkami, by trochę powkuwać.
Następną lekcją były eliksiry. Ciekawiło mnie, jaki będzie ten Slughorn. Wyglądał na miłego, ale Barty też wygląda na niewinnego chłopaczka, a jednak za tą twarzą anioła kryje się jego prawdziwe oblicze mordercy. Pewnie dlatego tak mi się on sam podoba.
Do klasy wszedł brzuchaty profesor i powitał wszystkich wylewnie. Miał charakter jakiegoś angielskiego lorda, czy podobnego, rozpieszczonego, próżnego ważniaka.
- Wyjmijcie teraz swoje Waki, ingrediencje i Eliksiry dla zaawansowanych
I tu wtrącił się oczywiście Harry Potter:
- Proszę pana! Nie mam ani podręcznika, ani wagi, ani w ogóle niczego… Ron też… Nie wiedzieliśmy, że będziemy mogli zaliczać owutemy…
- Ach tak, profesor McGonagall coś mi wspominała… - mruknął Slughorn. – Nie martw się, dzisiaj możecie brać ingrediencje z naszego podręcznego magazynku, jakieś wagi i podręczniki też się znajdą…
Podszedł do stojącego w kącie kredensu, wyjął wszystkie potrzebne rzeczy i podał Harry’emu i Ronowi.
- Przygotowałem dla was kilka eliksirów, żebyście mogli rzucić na nie okiem – powrócił do lekcji. – Cze ktoś może mi powiedzieć, co to jest?
Wskazał na kociołek stojący najbliżej stołu, przy którym siedziała między innymi Ashley i Draco ze swoimi gorylami. Tym razem nie dałam Hermionie tej satysfakcji. Z resztą, chciałam też trochę przestraszyć Pail… Moja ręka poderwała się z taką szybkością, że rozmył się kształt dookoła niej. Slughorn, zaskoczony tym nieludzkim zjawiskiem, zignorował podniesioną chwilę po mojej, rękę Hermiony i wskazał na mnie.
- To veritaserum – powiedziałam. – Bezsmakowy, bezzapachowy i najsilniejszy eliksir prawdy na świecie. Ten tam – wskazałam na kocioł, stojący przy stole Krukonów – to eliksir wieloskokowy. Ten – machnęłam leniwie ręką w stronę kotła, przy którym siedziałam – to amortencja. Najsilniejszy eliksir miłości na świecie. Jego zapach każdy odczuwa inaczej, w zależności, co kogo najbardziej pociąga. W moim przypadku jest to krew, więc odczuwam jej zapach.
Zerknęłam w stronę Ashley, a moje oczy zmieniły na sekundę kolor na szkarłatny.
- Zgadza się – Slughorn pokiwał głową. – Dwadzieścia punktów dla Slytherinu.
Usiadłam na swoim krześle z szerokim uśmiechem na twarzy. Gdy Slughorn pochłonięty był dalszym prowadzeniem lekcji, Sapphire szturchnęła mnie mocno w ramię.
- Musiałaś to powiedzieć? – wysyczała. –Pomyślą sobie, że jesteś jakaś nienormalna, bo jakiego człowieka pociąga krew?
Zaśmiałam się cicho.
- Ja nie jestem normalnym człowiekiem, jak trafnie zauważyłaś – powiedziałam spokojnie. – Jesteś po prostu zła, że ci wyczarowałam te wąsy.
- Panie profesorze – odezwał się jeden z Krukonów. – Nie powiedział nam pan, co jest w tym kociołku.
Wskazał na mały kocioł, stojący na biurku Slughorna. Wszyscy utkwili w nim wzrok.
- Oho – mruknął nauczyciel. – To Felix Felicis. Ten eliksir sprawia, że ma się szczęście. Zakazany jest jednak przy konkursach, wyborach, egzaminach czy dyscyplinach sportowych. Dopóki działa, osoba, która go wypije, będzie odnosiła sukces we wszystkim.
- Więc dlaczego ludzie nie piją go przez cały czas? – zapytała nagle Ashley. Nie widziałam jej ze swojego miejsca, lecz wszędzie poznam ten dziecinny, irytujący głos. Odwróciłam głowę w jej stronę, by móc spojrzeć jej w oczy.
- Bo szczęście może uderzyć ci do głowy i będziesz jeszcze głupsza, niż jesteś, idiotko – powiedziałam.
W klasie zapadło milczenie. Napotkałam karcące spojrzenie Dracona, ale nie zdenerwowało mnie to ani w połowie tak mocno, jak ta cisza w klasie. Miałam nadzieję, że chociaż Sapphire mnie poprze i doda cos obraźliwego do moich słów, ale też milczała. Najwyraźniej woli za przyjaciółkę taką idiotkę, niż mnie. Cóż, jej wybór.
- I to właśnie będzie nagrodą podczas tej lekcji – ciszę w klasie przerwał Slughorn, ale mnie ani trochę nie interesowała ta głupia rywalizacja o równie głupi eliksir. Ja zawszę będę miała pecha w życiu i żaden głupi eliksir tego nie zmieni.

Slughorn kazał nam przygotować Wywar Żywej Śmierci. Ja jednak, na złość jemu i całej klasie, otworzyłam książkę na zupełnie innej stronie i zajęłam się tworzeniem eliksiru całkiem przeciwnego do owej nagrody. Eliksir wariactwa. I co z tego, że było do tego potrzebne kilka kropel krwi wampira? Przecież sama nim byłam, więc mogłam sobie pozwolić na przestraszenie samego nauczyciela, gdy będzie przechodził i sprawdzał efekty naszej pracy.
Moje przypuszczenia szybko się sprawdziły, bo gdy przechodził koło mojego kociołka, zatrzymał się gwałtownie i przypatrzył się jego zawartości.
- To eliksir zwariowania – mruknął do siebie. – Jest doskonały, ale… skąd wzięłaś…
Od razu się zorientowałam, o co mu chodzi. Pokazałam mu nadgarstek, do którego przyciskałam mocno już zakrwawioną chusteczkę.
- Mam swoje źródła – odparłam z uśmiechem.
Koniec końców, wyszło na to, że Harry przygotował Wywar Żywej Śmierci najlepiej. Dziwne jak na takiego tępaka.
Kiedy wychodziliśmy z klasy na obiad, ja chwyciłam jedną z fiolek i napełniłam ją swoją miksturą. Spokojnie weszłam do Wielkiej Sali, usiadłam na swoim miejscu i czekałam. Draco siedział obok mnie z obrażoną miną, Sapphire, której wypadło siedzieć obok Ashley, mamrotała coś pod nosem. Nadeszła pana Pail. Zajęła swoje krzesło, strącając przy tym widelec. Gdy zanurkowała pod stołem, by go wydostać, ja wyciągnęłam rękę i pochyliłam fiolkę nad jej pucharem. Draco chwycił mnie za nadgarstek, zanim choć jedna kropla wylądowała w jej soku z dyni.
- Zwariowałaś? – wycedził.
- Weź się odczep, dobra? – zaproponowałam mu, wstając od stołu. – Dziękuję za odebranie mi apetytu. Na sam twój widok chce mi się rzygnąć Ashley do talerza.
Wstałam i ruszyłam ku wyjściu. Nie uciekałam, o nie. Po prostu nie chciałam sobie robić wsi na oczach całej Wielkiej Sali, pełnej uczniów.

Wieczorem powróciłam z biblioteki, całkiem zmęczona i udręczona ciężarem pierwszego dnia szkoły. Obiecałam najmłodszym siostrom, że pomogę im w zaklęciach… ale to jutro, dziś nie mam już na to siły. Z resztą, Gryfoni nie pozwolą mi się teleportować do ich dormitorium… Nieważne.
W sypialni zastałam Sapphire, Pansy i Ashley. Ta ostatnia wyszła właśnie z łazienki. Miała mokre włosy, jednak jeszcze ubranie na sobie. Dziwne.
- Właśnie nakładałam odżywkę – poinformowała nas. – Któraś pomoże mi wysuszyć włosy? Jeszcze nie próbowałam tego zaklęcia…
- Och, ja zrobię to z rozkoszą, kochanie – przerwałam jej, wyciągając różdżkę. – Tylko się nie ruszaj, dobrze?
Machnęłam różdżką, a włosy Ashley owszem, wyschły, jednak zaczęły ciemnieć. Kilka sekund później czysty blond zmienił się w jaskrawą zieleń. Pansy zawyła ze śmiechu. Sapphire nie mogła tego zrobić. Po prostu popłakała się ze śmiechu. Ashley wzięła do ręki lusterko, nieco zaniepokojona zachowaniem lokatorek. Chwilę później, gdy tylko dotarło do niej, że to swoje odbicie w nim widzi, złapała się za głowę i wybiegła z pokoju, krzycząc jak opętana.
- Nie potrzebny eliksir wariactwa – zaśmiałam się i rzuciłam torbę z książkami na podłogę. – Muszę zobaczyć reakcję ludzie.
Chichocząc pod nosem, udałam się do salonu. Niektórzy śmiali się, niektórzy ją pocieszali. Poczułam silny uścisk na ramieniu i zobaczyłam Dracona. Był wściekły.
- Prawdziwy z ciebie szatański pomiot – wycedził. – Tak odrażające zachowanie przy tak anielskim wyglądzie.
- Zgadłeś, oto ja – odrzekłam.
- Dlaczego to robisz? – zapytał.
- Bo to lubię – warknęłam i przyłączyłam się do osób, które śmiały się najgłośniej.

~*~


Mam nadzieję, że długość tego rozdziału nie przeraziła was. Ponad sześć stron w Wordzie. Wybaczycie mi nieobecność? Znów zepsuty komputer. Przepraszam. Mam nadzieję, że więcej takich wagarów nie będzie xD Chcę jeszcze dać owy szablon, ale komp mi się zawiesza za każdym razem, gdy chcę go tu umieścić xD 

19 lipca 2009

Rozdział 160

Rano obudziły mnie jedne z ostatnich w tym roku promienie letniego słońca. Barty leżał u mojego boku i wpatrywał się bezmyślnie w sufit. Gdy kątem oka spostrzegł, że się poruszyłam, odwrócił się do mnie twarzą i uśmiechnął się nieznacznie.
- Za chwilę musisz iść, jeśli chcesz zdążyć na lekcje – odezwał się. Pokiwałam tylko głową i przytuliłam się do niego.
- Postanowiłam wrócić do Dracona – powiedziałam. – Może pomyślisz, że jestem niestała w uczuciach… Chcę po prostu spróbować, dać mu ostatnią szansę.
- Domyślałem się, że to w końcu powiesz – w jego głosie nie wyczułam żadnego smutku czy zdziwienia. Jakby uznał, że miałam prawo sypiać z nim, a oficjalnie nadal być dziewczyną Malfoya. Czułam się okropnie, że powiedziałam mu to tak prosto z mostu, ale naprawdę mi zależało, żeby naprawić moje relacje z Draconem. Teraz już się przekonałam, że związki z miłości są niepraktyczne i tylko mnóstwo przez nie kłopotów. A tak, kiedy Voldemort zaakceptował już Dracona jako „mojego przyszłego męża”, to wszyscy są szczęśliwi. I rodzice Malfoya, i Czarny Pan, i cała reszta. Wszyscy się cieszą, tylko nie ja.
- Nigdy mu się nie oddam, tak jak tobie – powiedziałam. - Zrozumiem, jeśli będziesz miał do mnie żal. Wiec jednak, że nadal cię kocham.
- Nie mam do ciebie żalu – odparł Barty i zaczął się ubierać. – To było już z góry wiadome, że nasz związek jest skazany na rozpad. Duża różnica wieku, twoje pochodzenie, moja pozycja… i przede wszystkim Czarny Pan.
- Ale nie o to chodzi – przerwałam mu. – Trzynastoletnia Jadwiga wyszła za Jagiełłę, który miał trzydzieści cztery lata! Wyobrażasz sobie to? I co ma do tego moje pochodzenie? Dotąd nie przeszkadzało ci to, jestem córką Armanda.
- Bo mi nie przeszkadza – Barty wzruszył ramionami. – Twoja rodzina to szlachetny, francuski ród. A moja? Aż się wstyd przyznać, kim był mój ojciec.
Ja też zaczęłam się ubierać. Nie chciałam się przecież spóźnić na pierwszą lekcję, a nie dostałam jeszcze planu zajęć. Snape, jako opiekun domu Slytherinu, musiał sam stworzyć dla szóstoklasistów owe rozkłady dnia.
- Tak, ale twoja „plugawa” rodzina nie wyrzuciła cię na bruk, kiedy miałeś trzy lata – prychnęłam. – I bardzo się z tego cieszę, że jesteś Śmierciożercą. Masz wiele cech, których Draconowi brakuje. Nie chcę być z nim z miłości. Tak po prostu będzie lepiej.
Skończyłam się ubierać i pocałowałam Barty’ego na pożegnanie. Nie chciałam go opuszczać, czułam, że jeśli teraz nie odejdę, już tego nie zrobię.
- Wiesz, Darla powiedziała mi coś bardzo ważnego, gdy umierała – dodałam. – Jesteśmy nieśmiertelne. Z nami jest podobnie.
Odwróciłam się i teleportowałam się. Przyszło mi to bez trudu. Wylądowałam w sypialni dziewczyn. Myślałam, że nie będzie tam już nikogo, ale się przeliczyłam. W łazience ktoś był, a pozostała reszta dziewcząt, z którymi dzieliłam pokój, stała pod drzwiami i gderała, jak jakieś stare baby na rynku. Nie były jeszcze przebrane. Zerknęłam na zegar. To jeszcze tak wcześnie? Śniadanie zaczyna się o 7:15, była dopiero 6:30. Zauważyłam też, że przybyło nowe łóżko. No nie, do czego to dochodzi, że muszę dzielić sypialnię z takim plastikiem, jak Ashley Pail! Nic dziwnego, że reszta współlokatorek nie mogą dostać się do łazienki…
- O co chodzi? – zapytałam.
- Weszła do łazienki o szóstej i siedzi tam do tej pory – wyjaśniła zirytowana Pansy Parkinson. – W pół godziny to my byśmy się wszystkie zdążyły przygotować!
Nagle drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich Ashley. Miała ręcznik na głowie, spowijał ją różowy szlafrok, a w ręce trzymała jakąś dziwną, małą szczoteczkę. Jedno oko miała pomalowane, a drugie dopiero zaczynała oszpecać.
- Nie mogę przecież tak wyjść – oburzyła się. – Wykażcie trochę solidarności.
- A wiesz chociaż, co znaczy to słowo? – zapytałam, wepchnęłam ją z powrotem do łazienki i zatrzasnęłam drzwi. – No, fryzurę będzie robiła co najmniej pół godziny. Idę po plan zajęć do Snape’a, przyniosę też i wam.
Współlokatorki mruknęły jakieś podziękowanie, a ja opuściłam pokój. Będę musiała roztoczyć jakąś opiekę nad nową uczennicą, nie może być.
W salonie zauważyłam Spirydiona, który natychmiast do mnie podszedł z uśmiechem na twarzy.
- I jak ci poszły egzaminy? – zapytałam go.
- Nie narzekam – odparł. – A co z twoimi SUMAMI?
- Same wybitne – odrzekłam. – To moje najlepsze oceny, w tym roku znacznie się pogorszą. Wybacz, później porozmawiamy, muszę iść po plany zajęć.
Zanim Spirytus zdążył coś odpowiedzieć, ja byłam już przy drzwiach. Wypadłam na zewnątrz i poszłam do Wielkiej Sali. Niektórzy uczniowie już tam byli, oczekując w kolejkach do swoich wychowawców. Stanęłam za Goyle’em i zaczęłam się rozglądać po sali. Hermiona właśnie dostała swój rozkład, bo usiadła na swoim miejscu przy stole Gryfonów i zaczęła szybko pochłaniać śniadanie. Jakie to dziwne, że ta dziewczyna nie ma żadnych problemów, oprócz nauki.
Nadeszła moja kolej. Snape zapisał wszystkie przedmioty, na które uczęszczałam w piątej klasie.
- Chciałam jeszcze wziąć dla koleżanek z mojej klasy – powiedziałam, kiedy Snape oznajmił, że mogę już sobie iść.
- A dlaczego same sobie ich nie wezmą? – zapytał Severus, ale stuknął różdżką w czysty arkusz pergaminu, na którym pojawił się rozkład zajęć na cały rok dla Sapphire.
- Bo mamy mały „zator” w łazience – wyjaśniłam dość mętnie, ale Snape zrozumiał, o co mi chodzi, bo parsknął stłumionym śmiechem.
- Ashley Pail, tak? – mruknął. – Mam tu jej wyniki SUMÓW, weź dla niej jej plan lekcji.
Pogrzebał w kieszeni i wyciągnął z niej kartkę pergaminu. Wspięłam się na palce i zerknęłam na nią. Do góry nogami przeczytałam:

WYNIKI EGZAMINU
POZIOM STANDARDOWYCH UMIEJĘTNOŚCI
MAGICZNYCH
Ashley Nancy Pail otrzymała:
Astronomia: O
Opieka nad magicznymi stworzeniami: N
Zaklęcia: Z
Obrona przed czarną magią: Z
Wróżbiarstwo: O
Zielarstwo: Z
Historia magii: T
Eliksiry: P
Transmutacja: N

Otworzyłam lekko usta ze zdziwienia. To już lepsze oceny miał Neville, albo Draco, mimo że temu ostatniemu w ogóle nie chciało się uczyć w piątej klasie.
- Ona ma powyżej oczekiwań z eliksirów? – wyszeptałam.
- Ojciec zapłacił za korepetycje nauczycielowi – wyjaśnił Snape. – Wiem to od Dumbledore’a.
Stuknął różdżką w czystą kartkę pergaminu, na której pojawił się cały plan zajęć. Chwilę później wracałam już z siedmioma kartkami, by wręczyć je ich właścicielką. W drodze do lochów natknęłam się na Dracona. Powitał mnie uśmiechem, ale nie zatrzymał się nawet, żeby zamienić słówko. Cóż, jego sprawa.

Gdy weszłam do sypialni, Ashley właśnie wyszła z łazienki. Nadal jednak miała na sobie swój różowy szlafrok i zajęła się szukaniem gniazdka, jak to później mi wyjaśniła. W ręku trzymała coś, co przypominało mi jeden z elektrycznych przedmiotów mugoli.
- Nie ma tu prądu? – zapytała z nieskrywanym przerażeniem.
- A co to jest to, co trzymasz w ręce? – zapytała Pansy, która właśnie zamierzała zamknąć za sobą drzwi do łazienki.
- To suszarka – odpowiedziała. – Suszy się tym włosy. A to – wyciągnęła z szafki kolejną mugolską rzecz – jest prostownica. Prostuje się tym włosy. Owszem, trwa to trochę czasu, ale efekt jest cudowny.
Przewróciłam teatralnie oczami.
- Ślizgonka, a miłuje się w mugolskich srownicach – prychnęłam. – Równie dobrze możesz zrobić tak – machnęłam różdżką w stronę jej włosów, a ona natychmiast wyschły – i efekt jest równie wspaniały. A tu masz swój plan zajęć.
Rzuciłam zachwyconej i głupio uśmiechającej się Ashley kartkę pergaminu i rozdałam pozostałe plany reszcie dziewczyn. Pail ubrała się i wybiegła z dormitorium, chichocząc jak obłąkana. Odprowadziłam ją wzrokiem do drzwi sypialni, a gdy za nimi zniknęła, zapytałam Pansy, która właśnie wyszła z łazienki:
- Czy ona tak się zawsze zachowuje, czy to tylko chwilowy napad idiotyzmu?
- Wczoraj było jeszcze gorzej – mruknęła Parkinson, zbierając się do wyjścia. – Pół nocy musiałyśmy słuchać jej chichotania i paplaniny. Jakby nie mogła się zorientować, że nikt jej nie słucha.
Wzruszyła ramionami i opuściła sypialnię. Gdy tylko Sapphire się już oporządziła, wzięłam torbę i udałyśmy się razem do Wielkiej Sali na śniadanie. Gdy doszłam do swojego miejsca, czekała mnie tam niespodzianka. Na moim krześle, obok Dracona, siedziała „Ash” i gawędziła z nim. Gawędziła, to mało powiedziane. Flirtowała z nim na oczach wszystkich.
- To moje miejsce, Ashley Pail – wycedziłam. Dziewczyna odwróciła się i spojrzała mi prosto w oczy.
- Tak? – zdziwiła się. – A jest podpisane?
Strzeliłam palcami, a Ashley podskoczyła, jakby ją coś oparzyło w tyłek.
- A tak – odrzekłam obojętnie. Ashley spojrzała na siedzenie krzesła. Były na nim jakby wypalone litery, układające się w napis: Sophie Serpens. Pail obrzuciła mnie nienawistnym spojrzeniem i odeszła. Z triumfalną miną usiadłam na swoim krześle i nalałam sobie soku dyniowego do szklanki.
- Dlaczego to robisz? – spytał Malfoy.
- Bo tu lubię – odparłam. – A co ty jej tak bronisz, czy nie mieliśmy się czasem pogodzić?
Draco uśmiechnął się złośliwie.
- Wiesz, co ja myślę? – zapytał. – Że jesteś ciut… zazdrosna.
Tak gwałtownie nabrałam powietrza, że wciągnęłam połowę soku dyniowego nosem. Zaczęłam kaszleć, a Draco musiał kilkakrotnie uderzyć mnie w plecy, bym odzyskała oddech.
- Zazdrosna? – wykrztusiłam. – O tą wymalowaną idiotkę? Już prędzej będę zazdrosna o Hermionę, jeśli będzie mieć jeden punkt więcej na sprawdzianie z transmutacji. Nie chcę po prostu, żebyś z nią flirtował. Wiesz, jak się wtedy czuję? Jakbyś mnie zamierzał zdradzić.
Nie wierzę, że to powiedziałam. Tej nocy spałam z Bartym, a Draco nie miał o niczym zielonego pojęcia. Teraz ja mu mówię, żeby przestał robić maślane oczy do Ashley, a sama idę do łóżka z innym.
- Nie martw się, myślisz, że ona jest w moim typie? – spytał Malfoy.
- Tak, właśnie tak myślę – odparłam i poszłam na pierwszą lekcję starożytnych runów. Tak, z pewnością nie zaprzyjaźnię się z nową. Ashley irytuje mnie nawet wtedy, kiedy nie ma jej w pobliżu mnie, a co dopiero, gdy nawija o jej nowych kosmetykach i głupich sprawach, typu złamany paznokieć Pansy.

~*~


Myślę, że nie było tak źle. Cóż, muszę coś napisać jeszcze na Riddle’a, więc się streszczę. Dedykacja dla Kicyslawy :* 

17 lipca 2009

Rozdział 159

Pociąg dojechał jakąś godzinę po zakończeniu rozmowy o Czarnym Panie. Nie chciałam o nim rozmawiać. W końcu znajdowała się tam Pansy Parkinson, Sapphire, z którą nie chciałam rozmawiać o planach wuja, dwa przygłupy – Crabbe i Goyle, którzy mogliby coś chlapnąć po pijanemu… No i Draco, który mógłby mnie nagle zapytać, jak spędziłam wakacje. I co bym mu odpowiedziała? Och, było świetnie, przez wiele dni byłam na diecie, aż znalazłam pocieszenie w ramionach Barty’ego. W jego ramionach i w jego łóżku. Malfoy by się załamał. A ja chciałam już nie wracać do tamtych wspomnień. Byłam z Draconem szczęśliwa i chciałam, żeby nam wyszło. Gdybym była w innym nastroju, nie doszłoby do zdrady, jeśli można to tak nazwać.
Kiedy pociąg zaczął hamować, przebraliśmy się w szkolne szaty, a Crabbe otworzył drzwi. Wszyscy wytoczyli się z przedziału za Goyle’em, który torował nam drogę łokciami, oprócz Malfoya. Ten pochylił się nad swoim kufrem, ale widząc, że zostałam razem z nim w przedziale, uśmiechnął się i powiedział:
- Idź, muszę coś załatwić.
Wzruszyłam ramionami.
- Jak chcesz – mruknęłam i zasunęłam za sobą drzwi. Dotarłam jakoś do wyjścia i wyskoczyłam na zewnątrz. Sapphire czekała na mnie przy jednym z powozów.
- A gdzie Draco? – spytała Pansy, kiedy weszłam do środka za Sapphire.
- Miał coś do załatwienia – odparłam.
Draco pojawił się w powozie kilka minut później z twarzą tak szczęśliwą, jakby dopiero co wygrał dziesięć milionów galeonów.
- Co cię tak cieszy? – zapytał Zabini.
- Nie uwierzycie, ale właśnie przyłapałem Pottera w naszym przedziale, upchniętego na półce bagażowej – odpowiedział. – Podsłuchiwał. To go unieruchomiłem i rozkwasiłem mu nos. Później nakryłem tą jego pelerynką i odszedłem. Znajdą go dopiero na stacji, jeśli ktoś pójdzie zobaczyć, dlaczego zasłony są zasunięte.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Śmiałam się razem z nimi. Ani trochę nie było mi żal Pottera. Dobrze mu tak. Skoro myśli, że ma prawo podsłuchiwać moje rozmowy, to się grubo myli.
Testrale, ciągnące nasz powóz, zatrzymały się przed wejściem do szkoły. Hogwart, to był mój drugi dom. U Bes czułam się wspaniale, a u wuja zawsze robiono, co kazałam, ale to nie to samo. Przecież to w Szkole Magii i Czarodziejstwa przeżyłam swoje najpiękniejsze i najgorsze chwile. W Hogwarcie umierała Darla, poprzez niego też dotarłam do miejsca, w którym odrodził się Voldemort. Tam poznałam Barty’ego, pokłóciłam się i pogodziłam z Draconem… Mogłabym tak opowiadać jeszcze długi, długi czas.
Gdy wysiadaliśmy, zaczął kropić niewielki deszcz. Nieważne. Przecież nie rozmięknę. Z Sapphire udałam się do Wielkiej Sali, w której ulokowała się już część uczniów. Wszyscy wesoło gawędzili i śmiali się, rozmawiając o minionych wakacjach, quidditchu innych nieważnych sprawach. Mój wzrok padł na Rona i Hermionę, którzy właśnie weszli do sali. Miny mieli niepewne, jakby zaniepokojone. Uśmiechnęłam się mściwie, patrząc na nerwowo rozglądającego się Weasleya.
Gdy wszyscy uczniowie zebrali się już w Wielkiej Sali, ze swej sekretnej komnaty wkroczyli nauczyciele. Nie zauważyłam Snape’a i Hagrida, jednak Profesor Slughorn zajął miejsce obok Dumbledore’a z szerokim, pogodnym uśmiechem. Drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się i pojawiła się McGonagall, niosąc taboret z Tiarą Przydziału i prowadząc pierwszoroczniaków. Zdziwiłam się, gdy w ogonku niskich dzieciaków kroczyła z nieco zażenowaną miną wysoka blondynka. Przyszło mi do głowy, że to pewnie ta osoba z wymiany. Coś czułam, że się raczej nie zaprzyjaźnimy… Nic dziwnego, że wywalili ją z Beauxbatons. Nie wyglądała na inteligentną. I wątpię, czy znała choć jedno słowo po francusku. Czy mówiłam już, że skądś znam tą buźkę?
Tiara zakończyła swoją pieśń, rozległy się brawa, a McGonagall stanęła obok stołka i oświadczyła:
- Kiedy wyczytam nazwisko, osoba usiądzie na stołku i ubierze Tiarę Przydziału na głowę.
Zaczęła wyczytywać nazwiska i imiona pierwszoroczniaków. Mnie osobiście nie bardzo interesowało, do jakiego domu trafią te dzieciaki. W skupieniu oczekiwałam na przydział sióstr i nieco mniej na usłyszeniu, gdzie umieszczona zostanie owa „błyskotliwa” dziewczyna.
- Ghost, Kitana – powiedziała w końcu McGonagall. Tonia, blada na twarzy, usiadła na stołku i wcisnęła sobie Tiarę na głowę, która opadła jej aż na nos.
- GRYFFINDOR! – zawołała po chwili milczenia Tiara. Brawa wypełniły Wielką Salę, podczas gdy Tonia zmierzała na chwiejnych nogach w stronę stołu Gryfonów.
- Ghost, Sonya – powiedziała McGonagall, gdy wszyscy się już uspokoili. Sonya, równie blada jak siostra, usiadła na stołku, a Tiara, krótką chwilę pozostawiając sobie do namysłu, zawołała:
- GRYFFINDOR!
Eksplozja oklasków znów zawładnęła salą, a Sonya zajęła miejsce obok Toni, poklepywana przyjaźnie przez starszych członków swojego domu.
I znów długa, bardzo długa chwila nudów, zanim McGonagall nie wezwała dziewczyny z przedziału:
- Pail, Ashley.
Serce podskoczyło mi do gardła. Pail. Ashley Pail. Już wiem, skąd znam tą dziewczynę. A właściwie, to skąd znam te rysy twarzy. I znam nazwisko. Sharpey Pail musiała być kimś z rodziny tej dziewczyny. Nie wiem, starszą siostrą, kuzynką… Nieważne. Już i tak wiem, że jej nie lubię. Ashley z pewnością odziedziczyła po tej Sharpey swój wyniosły ton, głupie zachowanie i brak błyskotliwości. Ashley usiadła na stołku, wyszczerzyła jeszcze zęby do publiki i ubrała Tiarę Przydziału na głowę. Ach tak, a więc myśli, że stanie się nową szkolną gwiazdą. Już moja w tym głowa, żeby w jej planach pozostały tylko marzenia o tym.
Tiara milczała przez długą chwilę. Najwyraźniej nie mogła nic odczytać w tym pustym łbie. W końcu zawołała:
- SLYTHERIN!
Mój jęk zagłuszyła burza oklasków. Moje najgorsze obawy i koszmary się spełniły. Ukryłam twarz w dłoniach. No to będzie tragedia. Sapphire poklepała mnie po ramieniu.
- Trafiła do Slytherinu tylko dlatego, że ma wymalowaną gębę i pusto we łbie – powiedziała. Gdybym była w lepszym nastroju, parsknęłabym śmiechem. Ashley Pail zajęła miejsce całkiem daleko ode mnie, to było jedynie pocieszające.
Rozpoczęła się uczta. Przez cały czas jej trwania starałam się nie patrzeć na dziewczynę z wymiany. Nie chciałam zwrócić tego, co dopiero zjadłam. Pod koniec trwania kolacji, nagle drzwi się otworzyły i wszedł Harry. Wszyscy gapili się na niego, gdy szedł przez środek sali. Twarz miał całą uwalaną w zaschniętej krwi. Jej widok jednak nie sprawił, że poczułam głód. Wręcz przeciwnie, musiałam odwrócić wzrok, bo nie mogłam znieść obrzydzenia.
Ślizgoni zaczęli chichotać i drwić, a Malfoy odegrał pantomimę, ukazując, jak rozwala komuś nos, co wywołało jeszcze większą salwę śmiechu. Najgłośniej śmiała się Pansy i Ashley Pail. Chyba masz rywalkę, Parkinson. Nigdy bym tego nie przyznała, że poczuję nagły przypływ sympatii do tej mopsicy.
Gdy resztki deserów zniknęły ze stołów, a talerze znów rozbłysły czystością, Dumbledore wstał. Mój wzrok spoczął na jego poczerniałej dłoni, której nie zdążył zakryć rękawem. Wyglądało to jak skutek czarno magicznego zaklęcia albo jakiejś klątwy.
- Ciekawe, co mu jest w rękę – mruknęła do mnie Sapphire.
- Według mnie, to nic dobrego – odparłam. – Ani dla niego, ani dla nas.
Mówiąc nas, miałam na myśli Czarnego Pana i Śmierciożerców. Wątpię, by tylko przez przypadek dyrektor włożył rękę do beczki z kwasem solnym.
- Nie przejmujcie się, to nic takiego – zaśmiał się Dumbledore. Zaczął swoim dawnym, radosnym sposobem mówić o zakazach i nakazach, o Zakazanym Lesie, prośbach Filcha, coś o produktach Weasleyów… Nie wiem, nie słuchałam. W końcu przeszedł do sprawy, interesującej mnie najbardziej. Jak mi wiadomo, Slughorn uczył w Hogwarcie eliksirów. Nie jest wykwalifikowanym nauczycielem obrony przed czarną magią.
- Miło mi też powitać nowego profesora w gronie pedagogicznym – powiedział Dumbledore, wskazując swą poczerniałą ręką na Slughorna. – Profesor Slughorn jest moim kolegą i byłym nauczycielem w Hogwarcie. Miło mi poinformować, że zajmie stanowisko nauczyciela eliksirów.
W Wielkiej Sali wybuchły rozmowy i okrzyki, mieszane z brawami. Tak, interesująca koncepcja. A więc Dumbledore pragnie śmierci kogoś innego…
- Natomiast profesor Snape – dyrektor próbował przekrzyczeć uczniów, nadal wymieniających ze swoimi sąsiadami zdania – obejmie stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią.
Ktoś krzyknął „NIE!”, Ślizgoni zaczęli klaskać i wiwatować, a reszta jeszcze bardziej się podnieciła i zaczęła rozmawiać.
Gdy już się udało uciszyć rozszalałą hałastrę uczniów, Dumbledore odchrząknął w podobny sposób, jaki to czyniła Umbridge i powiedział poważnym tonem:
- Jak wszyscy wiecie, Lord Voldemort i jego zwolennicy znowu są na wolności i zbierają siły.
Zapadła głucha cisza. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy to powiedział. Nareszcie coś ciekawego.
- Dlatego proszę was wszystkich o potraktowanie poważnie wszystkich środków ostrożności, zainstalowanych przez Ministerstwo Magii – mówił. - Proszę też o nie przebywanie poza sypialnią w wyznaczonych godzinach. Jeśli któryś z uczniów dostrzeże coś podejrzanego, proszę donieść o tym nauczycielowi lub prefektowi…
- Ja spostrzegłam coś podejrzanego – mruknęłam do Sapphire. – Podejrzanie tandetna jest ta cała Ashley Pail.
Sapphire parsknęła stłumionym śmiechem, który i tak rozniósł się echem po Wielkiej Sali. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na to, bo zbyt wszyscy byli pochłonięci słuchaniem dyrektora.
- Ale teraz czekają na was łóżka, tak ciepłe, jak możecie sobie tylko wymarzyć – zakończył z pogodnym uśmiechem, rozkładając ramiona. – Dobrej nocy.
Wszyscy zaczęli pchać się w stronę wyjścia. Bez większego entuzjazmu, zaczęłam nawoływać pierwszoroczniaków, którzy trafili do Slytherinu.
- Pierwszoklasiści, proszę za mną! – krzyknęłam. Zaprowadziłam ich do lochów i stanęłam przed wejściem. Draco, który mi towarzyszył, jakoś nie garnął się do pomocy. Stał tylko z rękami w kieszeniach i wodził wzrokiem po pierwszoroczniakach. Była wśród nich owa blondynka, na którą nadal nie miałam ochoty patrzeć.
- To jest nasze dormitorium, pokoje chłopców są po prawej stronie, dziewczyn po lewo – objaśniłam. – Hasło brzmi glonojad, nikomu spoza domu nie można go podawać. Były już przypadki, w którym jeden dwójka Gryfonów wdarła się do naszego salonu.
Kiedy powiedziałam hasło, ściana odsunęła się, ukazując ukryte przejście. Weszłam przez dziurę i zaprowadziłam wszystkich do salonu.
- A teraz proszę wszystkich do łóżek – dodałam. Pierwszoroczniacy zaczęli się rozchodzić. Draco bąknął coś, że jest zmęczony i odszedł do sypialni chłopców. Ja ruszyłam w stronę wyjścia. Chciałam pobyć chwilę sama, przemyśleć kilka spraw, uspokoić umysł… ale ktoś mi przeszkodził. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że stoję twarz w twarz z dziewczyną z wymiany. Już wcześniej spostrzegłam, że była ideałem pustej, plastikowej idiotki. Teraz jednak mogłam się jej przyjrzeć bliżej. Była nieco wyższa ode mnie, miała długie nogi, sztuczne, różowe tipsy, długie, nieco poza ramiona blond włosy, jasnoniebieskie oczy, sztuczne rzęsy, a gdy się uśmiechnęła, zauważyłam, że jej zęby były wybielane przez mugolską maszynę.
- Hej – powitała mnie. Żuła gumę. Nic nie irytowało mnie tak, jak osoba, rozmawiająca ze mną i memlająca gumę. – Jestem Ashley Pail, ale mówią mi „Ash”. Mogłabyś mi jeszcze raz powiedzieć, gdzie jest sypialnia dziewczyn?
- Zaiste – mruknęłam, mrożąc ją spojrzeniem. – A ja Sophie Serpens. Sypialnie dziewczyn są po lewej stronie, czyli tam – wskazałam jej ręką czarne drzwi – należysz do szóstej klasy, tak? Więc twoja sypialnia to szóste drzwi w korytarzu. Trafisz sama, czy mam ci to rozrysować?
Dziewczyna była chyba głupsza, niż się tego spodziewałam, bo roześmiała się głupkowato. Nie wyczuła nawet drwiny w moim głosie, więc chyba znalazłam sobie nowy worek treningowy…
- Nie, chyba trafię – zaśmiała się. Odwróciła się, by odejść, ale chwyciłam ją za ramię. Ta spojrzała mi w oczy z niekłamanym przerażeniem. Zrozumiałam. Moja ręka niczym marmurowy kleszcz, zacisnęła się na jej przedramieniu. Takiego uścisku chyba Ashley nigdy nie doświadczyła.
- Chciałabym ci jeszcze przypomnieć – dodałam lodowatym tonem – że taka ilość kolczyków i taki makijaż są w Hogwarcie zakazane.
„Ash” nic nie odpowiedziała, tylko czmychnęła do sypialni, gdy tylko cofnęłam rękę. Nigdy też bym nie pomyślała, że będę kiedyś stosować byłe zakazy Umbridge.
Odwróciłam się i udałam się do łazienki prefektów. Wypowiedziałam hasło [czysty nietoperz] i pchnęłam drzwi. Łazienki dla prefektów bardzo się różniły od tych zwykłych. Były utrzymane w greckim stylu, bardzo podobne do tych, które były w domu Voldemorta. Nie muszę wspominać, że były też tak samo drogie. Zaczęło mnie to męczyć. Chciałam choć przez jeden dzień pożyć jak normalny, przeciętny czarodziej.

Zrzuciłam ubranie i weszłam do wcześniej napuszczonej wody. Usiadłam na dnie basenu, tak więc woda sięgała mi aż pod nos. Cierpiałam. Byłam sama, zagubiona w magicznym świecie, gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią. Nigdy przedtem nie odczuwałam takiej samotności. Po moich policzkach zaczęły płynąć krwawe łzy, które po kilkunastu minutach zabarwiły całą wodę w basenie na czerwono.
Ktoś wszedł do łazienki. Znów zapomniałam zamknąć drzwi. Nie przejęłam się tym. Owa osoba mogła co najwyżej zobaczyć czerwoną jak krew wodę i zemdleć ze strachu.
- Chciałem z tobą porozmawiać – usłyszałam. To był głos Dracona.
- To łazienka dla dziewczyn – uświadomiłam go.
- Nie dbam o to – odparł. Nawet nie drgnął, kiedy zobaczył, jaki kolor ma woda. Chyba musiał mu ktoś powiedzieć, kim naprawdę jestem. – Wyjdź, musimy szczerze porozmawiać.
Wyciągnęłam rękę z wody. Jeden z ręczników posłusznie wylądował na niej.
- Odwróć się – powiedziałam. Draco westchnął ze zniecierpliwieniem, ale zrobił, co kazałam. Wyszłam z wody i owinęłam się ręcznikiem.
- Jesteś moją dziewczyną, musisz przestać z tym wariactwem – rzekł, odwracając się do mnie twarzą.
- Nie łudź się, Draco, że jestem normalną dziewczyną – odrzekłam. – Bo tak nie jest. Moim przeznaczeniem jest krew, nie zaprzeczaj. Nie zależy mi na doznaniach fizycznych, bo żyję tylko doznaniami duchownymi. Taka już jestem.
- Ale kochasz mnie, tak? – spytał. Zawahałam się.
- Tak – odpowiedziałam w końcu. Draco przytulił mnie, nie zważając na to, że brudzi się krwią, którą miałam jeszcze na ramionach. Kiedy uznałam, że dość już tych czułości, odsunęłam się od niego.
- Chcę się ubrać – powiedziałam. – Wiesz, nie będzie mnie tu dziś w nocy. Nie mogę znieść tych wszystkich ludzi.
Draco pokiwał głową i ucałował mnie w czoło, po czym opuścił łazienkę dla dziewczyn. Zmyłam z siebie krew i ubrałam się. Myślałam, że nie będę mogła się teleportować, ale myliłam się. Za pierwszym razem poczułam, jakby ktoś przepychał mnie przez gumową rurę. Pojawiłam się w sypialni Barty’ego. Chciałam z nim porozmawiać, zobaczyć go… cokolwiek. Nie było go nigdzie. Pewnie do późna będzie siedział w swoim gabinecie i uzupełniał nudne dokumenty. Trudno. Poczekam.
Usiadłam przy stole, ale długo nie musiałam czekać. Drzwi otworzyły się po kilkunastu minutach. Równie dobrze mógł to być Voldemort, ale tym razem to Crouch wszedł do środka.
- Nie pożegnałam się z tobą przyzwoicie – powiedziałam na powitanie i podeszłam do niego. Barty objął mnie, jak całkiem niedawno Draco. Objęłam go za szyję i pocałowałam w usta. Zapowiadała się ciekawa noc…

~*~


Długaśny ten rozdział, czyż nie? Mam nadzieję, że się podobało. Chciałabym jeszcze powiedzieć, że niedługo kończę Selene Snape, więc założyłam nowego bloga. TU jest jego adres xD Dedykacja dla Nadine :*