31 stycznia 2009

Rozdział 96

Spirydiona spotkałam dopiero dzień później, podczas godzinnej przerwy pomiędzy opieką nad magicznymi stworzeniami a obroną przed czarną magią. Siedział samotnie w pustym salonie i czytał Quidditch przez wieki. Kiedy usłyszał skrzypienie drzwi, podniósł głowę i obdarzył mnie nieco chłodnym uśmiechem.
- Myślałem, że jesteś w bibliotece – powiedział, powracając do lektury. Usiadłam naprzeciw niego przy stoliku i zetknęłam koniuszki palców ze sobą, w sposób charakterystyczny dla Dumbledore’a.
- Za to ciebie ostatnio tam nie widuję – odparłam surowym tonem. – Wiem od profesora Snape’a, że opuściłeś się w nauce.
Spirydion nie spojrzał na mnie, toteż spotęgowało to mój gniew.
- Zadowalający to zły stopień? – spytał spokojnie.
- Jesteś w pierwszej klasie, do cholery! – warknęłam.  – Ja w twoim wieku miałam TYLKO Wybitne! I nadal mam! Przynosisz mi wstyd!
- Ale ty jesteś skillmagiem – zauważył Spirydion.
- Moje magiczne zdolności nie mają nic wspólnego z moimi stopniami! – krzyknęłam, uderzając zaciśniętą pięścią w stolik, który rozleciał się na drzazgi. Spirytus wytrzeszczył oczy.
- Jak to zrobiłaś? – zapytał.
- Dlaczego miałabym ci powiedzieć? – odpowiedziałam. – Mam taką moc, gdyż jestem wampirem.
Spirydion odłożył książkę, która, jak zauważył, bardzo mnie mierziła.
- Uczęszczasz na GD, nie pojmuję, dlaczego masz takie tragiczne stopnie – westchnęłam.
- Na GD Harry nie uczy nas sporządzania eliksirów – stwierdził Spirydion. – Za to z transmutacji profesor McGonagall powiedziała, że ostatni test napisałem na najwyższą ocenę.
Cóż, tu musiałam mu przyznać rację, bo z praktyki był całkiem dobry. Potrafił posługiwać się różdżką prawie tak dobrze, jak Darla, kiedy była w jego wieku…
- Jeśli mi się nie poprawisz – zagroziłam. – Napiszę o wszystkim do matki, chociaż mnie nienawidzi.
Wstałam i z ciężkim sercem poszłam na lekcje z Umbridge. Po tym incydencie z profesor Trelawney, chodziła jeszcze bardziej przybita, przez co jeszcze trudniej było z nią wytrzymać. Ona przecież nienawidzi nieludzi. Zachowuje się, niczym niedorozwinięta i niezrównoważona psychicznie osoba ze średniowiecza, gdzie tępiono czarownice i magiczne stworzenia.

W poniedziałek sprawa z profesor Trelawney już trochę przycichła, za to każdy teraz rozmawiał o nowym nauczycielu z wróżbiarstwa. Dumbleodre jeszcze nie mianował nikogo tak dziwnego, jak centaur Firenzo, pomijając nauczyciela od historii magii.
Niektóre dziewczyny z piątej klasy [i wyżej] dość dziwnie się zachowywały. Kiedy przyszłam na śniadanie, zauważyłam, jak przy stole Gryfonów Parvati Patil i Lavender Brown podkręcają sobie różdżką rzęsy i sprawdzają efekt w łyżeczkach do herbaty. Przewróciłam oczami i zajęłam swoje miejsce.
- Buddo, nie rozumiem, jak nisko niektóre dziewczyny mogą upaść, żeby wywrzeć na kimś dobre wrażenie – westchnęłam i nasypałam sobie cukru do owsianki. – Mi wystarczą kły.
- Tak, żeby przestraszyć jakiegoś niesfornego pierwszoroczniaka – zadrwiła Sapphire. Po chwili odezwała się: - A Barty’ego nie drażni to, że wierzysz w… Buddę?
Uniosłam brwi.
- Co masz na myśli? – spytałam. – Nie, nie drażni go, jakbyś chciała wiedzieć. Nikogo to nie powinno drażnić, jeśli wie, co to tolerancja religijna. Choć z drugiej strony, moją „wiarę” w Buddę trudno nazwać wiarą.
Sapphire wzruszyła ramionami i zajęła się swoją herbatą. O co jej, do licha chodziło z Bartym? Dlaczego miałoby go mierzić to, że moja religia jest taka, a nie inna? Przecież Barty to taki sam bezbożnik jak i mój wuj, więc niech się trzyma z dala od moich wierzeń.

Sala, w której miały odbywać się zajęcia z wróżbiarstwa, nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jak na innych. To było proste do wywnioskowania, że przecież Dumbledore musi jakoś przygotować klasę dla nauczyciela, który jest centaurem. Nie mogłam więc pojąć tych wszystkich emocjonujących się uczniów, tych wszystkich „ochów” i „achów”, kiedy weszliśmy do klasy. Trelawney na przykład, jako dziwna, zakręcona wariatka, urządziła swoją salę lekcyjną w sposób dla niej odpowiedni. Ale to już jej sprawa. I tak już nie prowadzi lekcji, więc na szczęście, już nigdy nie wejdę do tej dusznej, zaparowanej klasy.
Metody nauczania Firenza bardziej przypadły mi do gustu, niż metody Trelawney, bo on nie miał tej swojej obsesji na punkcie przepowiadania każdemu śmierci. Później, jak z radością stwierdziłam, bardzo obraził Parvati, kiedy powiedział, że układ planet nie przepowiada ludziom nieszczęść i że to tylko głupie urojenia ludzi.
Co do postaci Firenza, to znałam go osobiście i stwierdziłam po jego pierwszej lekcji, że będzie o wiele lepszym nauczycielem, od profesor Trelawney. Co więcej, sama jego obecność w tym zamku, przyprawia Umbridge w napady dzikiej furii i drżenie rąk, a raczej tłustych łap z poobwieszanymi brzydkimi, staroświeckimi pierścionkami paluchami.

Wieczorem, kiedy siedziałam samotnie w sypialni dziewczyn i uczyłam się właśnie na głupią obronę przed czarną magią z tego głupiego podręcznika, usłyszałam, jak ktoś woła mnie po imieniu. Szczęśliwa, że w końcu mam jakiś pretekst do odrzucenia tego nudnego podręcznika, zaczęłam się rozglądać. Jednak nikogo nie zauważyłam. Przez chwilę myślałam, że to Gloria, śpiąca na łóżku Sapphire, do mnie przemówiła, ale nie. Chimerka nawet nie drgnęła, kiedy wstałam z łóżka, które zaskrzypiało głośno. Znów ten głos… I nagle przeszył mnie gniew, pomieszany ze strachem. Położyłam się plackiem na podłodze i zaczęłam grzebać pod łóżkiem. Wyciągnęłam spod niego nieco zakurzone dwukierunkowe lusterko, w którym tkwiła głowa Syriusza.
- Czego ode mnie chcesz? – zapytałam ze złością. – Jestem już z Harrym kwita, nie nękam go, nie naśmiewam się z jego tragicznych lekcji oklumencji, nawet uczęszczam na jego głupie spotkania GD i pomagam mu je prowadzić. Właśnie wczoraj było spotkanie.
Syriusz uśmiechnął się blado.
- Cieszę się – odpowiedział.
- Czego chcesz – powtórzyłam. – Oderwałeś mnie od nauki.
Chłód i stanowczość mojego tonu nawet mnie zadziwił.
- Wybacz – odparł Syriusz. – Chciałem tylko cię zobaczyć. Nic więcej.
- Aha – mruknęłam. – Już myślałam, że Harry znów ci się skarżył, że mu nie piorę bodajże skarpetek, albo nie odwalam za niego szlabanów dla Umbridge.
Syriusz roześmiał się, choć zauważyłam, że nie był to szczery śmiech.
- Bez przesady, Harry nigdy mi się nie poskarżył – powiedział. Uśmiechnęłam się przez łzy, które zaczęły napływać mi do oczy. Widok jego zatroskanej twarzy był niemalże nie do zniesienia.
- Jesteśmy w stanie wojny – odezwał się ponownie Syriusz. Pokiwałam głową. – Musisz wybrać, po której jesteś stronie.
Znów pokiwałam głową.
- To jest twój powód, dla którego z łaski swojej mnie odwiedzasz – mruknęłam. – Ale czego ja się spodziewałam…
Westchnęłam ciężko. Życie zaczęło mi ciążyć, każdy mój oddech był dla mnie bolesny.
- A co, jeśli nie będę po niczyjej stronie? – dodałam z gorzkim uśmiechem.
- Musisz kogoś wybrać – odrzekł Syriusz. – Nie możesz patrzeć na śmierć. Jesteś Muzą pokoju, a…
- A podczas wojny Muzy milczą – wpadłam mu w słowo. – Masz rację, nie mogę patrzeć na śmierć, więc odbiorę sobie to cierpienie.
- Przecież się nie zabijesz – prychnął Syriusz.
- Nie? – zadrwiłam. – Jeśli ja czegoś chcę, to zawsze to dostanę… Nie musisz się kryć, Syriuszu. Wiem, że nie jesteś sam. Dumbledore chciał, abyś mnie przekonał. Nie udało mu się to niestety… Ile członków Zakonu jest teraz z tobą? Dwudziestu? Jest tam Bes?
Westchnęłam.
- Jestem inteligentną Muzą – dodałam. – Nie przekupicie mnie. Zależy wam tylko na moich umiejętnościach. Tak samo jest z Voldemortem. Gdybym nie była skillmagiem, nawet nie chciałby mnie znać.
- Jesteś członkiem Zakonu, bo Dumbledore tak chciał – przerwał mi Wąchacz. – Nie musisz walczyć po naszej stronie. Pojednaj się ze mną, tylko tyle chcę.
- Dobrze – odparłam. – Tęskniłam za tobą, mój kochany… Ale nie skrzywdzę żadnego z moich Śmierciożerców. Znaczą dla mnie więcej, niż całe moje złoto w Banku Gringotta.
Syriusz otworzył usta, żeby rzucić jakąś uwagę na ten temat, ale go uprzedziłam:
- Przywódcy już tak mają. Wolą sami umrzeć, niż stracić choćby jednego ze swoich ludzi.
Uśmiechnęłam się i wsunęłam lusterko z powrotem pod łóżko. Ulżyło mi, że pojednałam się z Zakonem. Szczęście choć na krótki moment mi sprzyjało. To był jeden z nielicznych dni, w którym na mojej twarzy pojawił się szczery, radosny uśmiech.

~*~

Do tego rozdziału mam mieszane uczucia. Końcówka mi się podobała, choć planowałam dać tu też Voldemorta, żeby odnieść się jakoś do poprzedniego odcinka, ale Sophie sobie z nim jeszcze porozmawia, aż jej to zbrzydnie.
Za cztery rozdziały już będzie setka, więc postaram się napisać coś super xD

A dedykacja dla April :* 

29 stycznia 2009

Rozdział 95

Następnego dnia, tuż po lekcjach, kiedy właśnie szłam do lochów, nagle poczułam jakbym zderzyła się ze ścianą.
- Shit – zaklęłam pod nosem i zaczęłam zbierać książki z podłogi. Sięgałam właśnie po historię magii, kiedy zobaczyłam czarne, lśniące buty i brzeg czarnej szaty. Moja ręka zastygła w powietrzu, a ja podniosłam głowę i zobaczyłam Snape’a.
- Ah, to ty – mruknęłam. – Wystraszyłam się, że to ktoś inny.
- A kto mianowicie? – zapytał Snape, pomagając mi wstać. Wzruszyłam ramionami.
- Na pewno by go nie ucieszyło moje słownictwo – odpowiedziałam i zerknęłam na zegarek. – Jak tam lekcje z Harrym? Wydaje mi się, że za godzinę powinieneś mieć następne spotkanie…
- Potter nie robi żadnych postępów, jest tak otępiały, jak twoi bracia na eliksirach – odparł Severus. Przeszyła mnie fala gniewu.
- Nie robią żadnych postępów? – spytałam ze złością.
- Przykro mi, ale stoją w miejscu, jak każdy ich klasy – powiedział Snape. Dziwne, że to zawsze akurat mnie znajdują problemy.
- A Spirydion? – zapytałam.
- Nie jest orłem, ale jakoś sobie radzi. Mogę postawić mu najwyżej zadowalający.
- No to mamy do pogadania ze Spirytusem – wycedziłam i minęłam Snape’a. Niestety, w salonie nie zastałam brata, za to spotkałam Pansy, malującą paznokcie i siedzącą w moim ulubionym fotelu na „odludziu”.
- YHM, YHM.
Pansy podniosła leniwie głowę i uśmiechnęła się, gdy mnie ujrzała. Taak, ma powód do radości…
- Dobrze, że we środę mamy mało lekcji – odezwała się i powróciła do swojej dawnej czynności.
- Wow, jak ty dobrze umiesz liczyć – zadrwiłam i zajęłam miejsce jak najdalej od niej. Przecież o jakiś głupi fotel bić się nie będę. Choć z drugiej strony, powinna wiedzieć, gdzie jej miejsce, skoro popadła w niełaskę.
Wyciągnęłam z torby podręcznik do transmutacji i zaczęłam się uczyć na pamięć regułek z dzisiejszej lekcji. Nie miałam pojęcia, dlaczego to robię, skoro znam je doskonale. Może po to, żeby zająć czymś ręce? Albo umysł?

Gdzieś około 17:00, z góry dobiegł nas huk, jakiś wrzask kobiety i tupot wielu nóg. Wstałam i klnąc pod nosem, że mi przerwano naukę, opuściłam lochy. Po środku sali wejściowej stała profesor Trelawney. Wyglądała, jakby naprawdę była wariatką. Okulary przekrzywiły się tak, że jedno oko miała powiększone bardziej od drugiego, włosy jej sterczały, w jednej ręce trzymała prawie pustą butelkę sherry oraz niezliczone szale i chusty, które wlokły się za nią po podłodze. Kiedy udało mi się przedrzeć się przez tłum gapiących się na to wszystko uczniów, dostrzegłam tego nieco podniszczone kufry i Umbridge, stojącą na schodach i uśmiechającą się w swój obrzydliwy, triumfalny sposób.
- Nie zdawałaś sobie sprawy, że to nastąpi? – zapytała piskliwym, podnieconym głosem.
- Nie mooożecie mnie stąd wyrzuuucić! Hogwart to mój dooom! – zawyła profesor Trelawney, wzbudzając we mnie niewyjaśniony żal. Biedaczka…
- To BYŁ twój dom – powiedziała głośno Umbridge. – Niecałą godzinę temu, minister osobiście wydalił cię z tej szkoły.
Z tłumu wyszła profesor McGonagall. Podała chusteczkę nauczycielce wróżbiarstwa i objęła ją ramieniem.
- Masz, Sybillo… wytrzyj sobie nos – powiedziała. – Wcale nie opuścisz Hogwartu.
- Czyżby, pani profesor McGonagall? – zapytała oburzonym tonem Umbridge, wytrzeszczając małe oczka ze złości. – A z czyjego upoważnienia pozwala sobie pani na takie stwierdzenie?
- Z mojego – rozległ się głęboki, donośny głos. Drzwi wejściowe otworzyły się, tłum rozstąpił się i pojawił się profesor Dumbledore. Jego twarz wyglądała prawie przerażająco. Wyszedł do stojących po środku kobiet.
- Z pańskiego? – zdziwiła się Umbridge, cofając się o krok od niego, jakby mogła się od niego czymś zarazić. – Dałam jej wypowiedzenie, jako Wielki Inkwizytor Hogwartu! Mam prawo zwalniać nauczycieli tej szkoły…
- Ale nie ma pani prawa usuwać ich z tego budynku – wpadł jej w słowo Dumbledore. – Ten przywilej posiada jedynie dyrektor szkoły.
Profesor Trelawney parsknęła histerycznym chichotem, po którym dostała silnej czkawki.
- Nie… nie, Dumbledore. Ja sobie p-pójdę! Op-opuszczę Hog-g-wart i poszukam szczęścia gdzie indziej…
- Nie – oświadczył dyrektor. – Moim życzeniem jest, abyś pozostałą w tej szkole. Profesor McGonagall, proszę odprowadzić Sybillę na górę.
McGonagall machnęłam różdżką, by kufry profesor Trelawney uniosły się w powietrze i razem z Sybillą opuściły salę wejściową.
- A co pan z nią zrobi, profesorze? – zapytała Umbridge głośnym szeptem, który było słychać w całej sali. – Przecież Kidy mianuję nowego nauczyciela wróżbiarstwa, będzie musiał gdzieś zamieszkać…
- O no nie musi się pani martwić – przerwał jej Dumbledore ze swoim ciepłym, pobłażliwym uśmiechem. – Już znalazłem odpowiedniego nauczyciela, który z pewnością będzie pani odpowiadał.
Wskazał ręką w stronę drzwi, które ponownie się otworzyły i stanął w nich centaur o bladozłotej sierści na grzbiecie i przenikliwych, niebieskich oczach.
- To jest Firenzo – rzekł Dumbledore.
*
Szedł ciemnym, mrocznym korytarzem. Jego kroki odbijały się szerokim echem od ścian. Mężczyzna zdawał się tym nie przejmować. Wbiegł po schodach na pierwsze piętro i zapukał do drzwi.
- Wejść – rozległ się chłodny, donośmy głos. Mężczyzna przekręcił gałkę w kształcie głowy węża i wszedł do środka. Na wielkim, kamiennym tronie siedział człowiek, całkiem nie podobny do normalnego śmiertelnika, ale przybysz dobrze go znał. Paskudny uśmiech na twarzy tego drugiego również świadczył o tym, że się znają.
- Snape – odezwała się istota, siedząca na kamiennym tronie. – Zastanawiałem się, kiedy znów raczysz odwiedzić swego pana.
Snape zamknął drzwi i stanął tuż przed tronem Voldemorta. Jego właściciel wstał i obszedł Snape’a, jakby go osądzał.
- Mam kilka informacji, które mogą ci się przydać, panie – odezwał się czarnowłosy.
- Śmiało – zachęcił go Voldemort, ten, który nie miał żadnym włosów na głowie.
- Dumbledore mianował centaura na nauczyciela wróżbiarstwa, choć to może mało istotne – odparł Snape. – Nie pozwolił opuścić zamku profesor Trelawney, tej wieszczce, która niegdyś uczyła tego przedmiotu.
Voldemort zamyślił się.
- Myślisz, Severusie, że ta kobieta mogła mieć jakiś związek z proroctwem? – zapytał.
Snape wzruszył lekko ramionami.
- Nie mam zdania na ten temat – odrzekł.
- Cóż, Barty będzie musiał nad tym popracować – mruknął Lord, bardziej do siebie, niż do Snape’a. – Severusie, chciałbym cię o coś poprosić.
Snape, zdziwiony, że jego bezwzględny pan o coś prosi, uniósł lekko brwi.
- Oczywiście, panie mój – powiedział pokornie.
- Ty widzisz Sophie na co dzień, jesteś jej… wychowawcą – zaczął Czarny Pan. – Rozmawiałem już na ten temat z Dumbledore’em, ale on chyba nie raczy się przejąć jej losem… Bądź co bądź, miej na nią oko. To moja siostrzenica, moje dziecko…
-Kochanka – poprawił go Snape. Voldemort przechylił głowę. Pierwszy raz ktoś zarzucił mu coś takiego. Sophie? Jego kochanką? To absurd.
- Nie, to moja Darkie – warknął. – Ma głupie pomysły, pilnuj jej, żeby sobie czegoś nie zrobiła.
- To twoja kochanka, panie – upierał się Snape. – Ale będę miał na nią oko.
Ukłonił się lekko i wyszedł, pozostawiając zszokowanego Voldemorta po środku pokoju.

~*~


Wybaczcie, że tak krótko i nudno, ale zbliżają się ferie, pogoda jest okropna, a ja mam mało czasu, więc nic nie wymyślę więcej. Dziś, kiedy „spałam” na matmie, zaczęłam się zastanawiać, czy mój pomysł jest dobry, więc zrobiłam sondę. Dobrze jest przecież wiedzieć, czego chcą czytelnicy. Nie zanudzam więc i pozdro xD 

27 stycznia 2009

Rozdział 94

Był wczesny ranek, na surowym, różowym niebie wschodziło nieśmiałe, marcowe słońce. Wysoka postać w czarnej szacie i kapturze na głowie, przemierzała szybkim krokiem wydeptaną dróżkę. Może to dziwnie zabrzmi, ale Lord Voldemort po raz pierwszy postanowił się nie teleportować. Chciał poczuć twardy grunt pod stopami, chciał znów poczuć się jak śmiertelnik, których pełno na świecie.
Dotarł do wzgórza, na którym było umówione spotkanie. Stał przez chwilę, obserwując las, znajdujący się daleko i wielkie pustkowie, własność wioskowych rolników, przygotowujących się zapewne do swojej pierwszej w tym roku pracy w polu. Nie był świadomy, że to właśnie nieopodal tego pustkowia, na starym cmentarzu, jego siostrzenica spotkała się z jego zaufanym sługom i oddała mu swój największy skarb…

Rozległo się ciche, charakterystyczne pyknięcie i przed Czarnym Panem pojawiła się postać staruszka z długą, siwą, prawie srebrną brodą, odzianego w fioletowy płaszcz. W okularach-połówkach igrały surowe, chłodne promienie słońca, a jego twarz rozjaśniał cierpliwy, jakby pobłażliwy uśmiech.
- Dumbledore – powitał go Voldemort, zdejmując kaptur. Jego wielkie, czerwone oczy wyrażały niechęć, gdy patrzył w ciepłe, błękitne oczy starca.
- Ah, Tom – powiedział łagodnie Dumbledore, jakby wspominali minione czasy. – To takie piękne, że nalegałeś na to spotkanie.
- Zaiste – odparł chłodnym tonem. – Jednak to nie zmieni mojego podejścia do mugoli, szlam i zdrajców krwi.
Po chwili milczenia, dodał:
- Kilka dni temu, Bartemiusz mówił mi o bardzo dziwnym zachowaniu Sophie.
Dumbledore zachichotał.
- Masz całkowite zaufanie do Croucha? – spytał. Voldemort zmarszczył czoło, oburzony tym, że ktoś wątpi w jego najlepszego Śmierciożercę.
- Oczywiście – odrzekł lodowatym tonem. – Barty to mój wierny sługa i zaufany doradca, co więcej, to też dobry przyjaciel Sophie, więc mu ufam. Czasem przekazuje mi to, co ją dręczy.
Zamilkł na chwilę, piorunując Dumbledore’a spojrzeniem.
- Ostatnio zwierzała mu się – odezwał się groźnym tonem. – Że ten twój Zakon Feniksa wywiera na niej presję…
Dumbledore uniósł brwi, na co Czarny Pan wybuchnął śmiechem.
- Co – warknął. – Chyba nie myślałeś, że o nim nie wiemy.
- Łudziłem się, że nie – pomimo promiennego uśmiechu, Czarny Pan wyczuł lekki strach w głosie starca. Uwielbiał czuć się silniejszy od niego. Bynajmniej, Voldemort nie bał się nikogo i niczego, przynajmniej w swoim mniemaniu…
Znów ta kłująca w uszy cisza. Dumbledore patrzył na Voldemorta, Voldemort na Dumbledore’a i zaczynał mieć poważne wątpliwości, czy ciągnąć dalej tą rozmowę. W końcu ponownie się odezwał:
- Nie przybyłem tu rozmawiać o moich czy twoich sprawach. Chodzi o coś ważniejszego. Wiesz przecież, że Sophie uczęszcza do TWOJEJ szkoły, a obowiązkiem dyrektora jest pilnować swoich uczniów.
- Wiem to wszystko – odparł z uśmiechem Dumbledore.
- Czy wiesz, że Sophie opuściła twoją szkołę co najmniej kilka razy, aby spotkać się ze mną? – zapytał ze złością Voldemort. – Czy wiesz, że przechodziła poważną mutację? Oczywiście, nic nie wiesz, ponieważ nie interesuje cię jej los. A powinien, bo jak mi wiadomo, należy też do twojego Zakonu.
Dumbleodre nie przestawał się uśmiechać.
- Nie wiem, do czego zmierzasz – odrzekł.
- Do tego, Dumbledore, że ją dręczycie! – zawołał Czarny Pan, całkiem wyprowadzony z równowagi. – Ma obsesję na punkcie życia Pottera! Zaszantażowaliście ją, ot co!
- Czyżby? – zdziwił się dyrektor Hogwartu.
- Black napisał do niej, że jest niedojrzałym dzieckiem! – warknął Voldemort. – Wiesz, jaka Sophie jest wrażliwa? Haruje jak zwierzę, żeby każdy był zadowolony, a wy rzeczywiście jesteście jej wdzięczni.
- To jej sprawa, gdyby chciała zrezygnować z członkostwa w Zakonie, już by to zrobiła – powiedział Dumbledore. Voldemort chwycił go za szatę na piersiach i uniósł zaciśniętą z pięść rękę, jakby chciał go uderzyć, ale w porę się zahamował i puścił starca.
- Oddałem ci ją pod opiekę – wycedził. – Jeśli coś jej się stanie, odpowiesz za to.
Odwrócił się i zniknął, nie zważając na swoje maniery.
*
Przewróciłam się na bok. Obudziłam się, ale nie chciało mi się jeszcze otwierać oczu. Poprzedniego ranka ukazał się marcowy numer „Żonglera” z wywiadem Harry’ego na pierwszej stronie. Dzieciak pławił się chwałą tylko przez kilka minut, bo nadeszła Umbridge, skonfiskowała owy darmowy numer, odjęła Gryfonom 50 punktów i dała Potterowi szlaban. Cóż, jeszcze nigdy nie cieszyłam się z jej obecności w tym zamku [jeśli w ogóle kiedyś się cieszyłam].

Kilka dni później odbył się mecz quidditcha. Gryfoni vs Puchoni. Klęska drużyny Harry’ego nie była tak tragiczna, do czasu, aż Ron puścił tego 14-tego gola. Nawet nie miałam serca się z niego ponabijać…
Wieczorem, około 1:00, kiedy „spałam” przed podręcznikiem do historii magii, usłyszałam cichy trzask i na moim ramieniu pojawił się Flagro. Upuścił na mój podołek niedbale zwinięty kawałek pergaminu i ponownie spłonął. Z ulgą odrzuciłam książkę i rozwinęłam liścik.

Nie powiodło się. Miesiące pracy zmarnowane. Avery poniesie karę.

Było to pisane ręką Voldemorta. Ryknęłam ze złości i cisnęłam książką przez cały salon. Jedyna rzecz, na której teraz mi zależało, została spieprzona.
Wykorzystując pustkę, panującą w pokoju wspólnym, teleportowałam się do domu Czarnego Pana. Znalazłam się w jakiejś mrocznej komnacie, oświetlonej jedynie jedną mętną świeczką. Na ścianie wisiało wielkie lustro w srebrnej ramie [poczułam dziwny skurcz w żołądku na wspomnienie lustra z domu Syriusza] i fotel, na którego oparciu zaciskał białe ręce Voldemort. Opadłam na fotel i spytałam zmęczonym tonem:
- Czy jest coś, co udało nam się załatwić bez klęski?
Voldemort westchnął. Nie zdążył mi odpowiedzieć, bo do pokoju wszedł jakiś pochylony, drżący na całym ciele mężczyzna. Poznałam w nim Rookwooda.
- Jestem, panie… - wybełkotał i padł przed Voldemortem na kolana.
- Wygląda na to, że źle mi doradzono – powiedział cicho Czarny Pan, podchodząc do Rookwooda i patrząc na niego z góry.
- Panie, błagam cię o litość! – wychrypiał Rookwood, drżąc jeszcze bardzie.
- Ciebie nie winię, Rookwood – odpowiedział Riddle. – Masz pewność, że to prawda?
- Tak, panie mój… Pracowałem tam… po tym wszystkim – wyjąkał.
- Avery powiedział mi, że Bode będzie mógł to zabrać – rzekł cicho Czarny Pan.
- Bode nie mógłby tego wziąć… Dlatego tak długo opierał się Imperiusowi Malfoya – odparł Rookwood.
- Wstań, Rookwood – odezwałam się. Rookwood poderwał się z podłogi.
- Ja… ja nie wiedziałem, ze pani tu jest – mruknął.
- Zrozumiałe – powiedziałam. - Dobrze zrobiłeś, Augustusie, że powiedziałeś o tym swemu panu. Nie bój się, zostaniesz wynagrodzony. Barty wyjaśni ci, co masz dalej robić.
- Taak, zmarnowaliśmy wiele miesięcy, ale to nic – dodał Voldemort.  Zaczniemy wszystko od nowa. Sprowadź tu Avery’ego.
Rookwood wycofał się, nadal bijąc pokłony. Voldemort odwrócił się i podszedł do lustra, w które się wpatrzył. Nie był jednak tak doświadczony w tym jak ja.
Zaczęłam krążyć po pokoju, nucąc coś pod nosem.
- Wracaj już – rozległ się głos wuja. – Nie chcę, byś na to patrzyła.
- Nie sponiewieraj go tak strasznie, co? – mruknęłam.
- Dostanie to, na co zasłużył – brzmiała odpowiedź. Wzruszyłam ramionami i powróciłam do salony Ślizgonów. Nie było już sensu się uczyć tej historii magii. Poszłam spać. Byłam tak zmęczona, że nawet nie pamiętałam na drugi dzień, co mi się śniło.

~*~


Trochę kulawy ten rozdział, ale nie miałam siły na coś lepszego. Cóż, jeszcze tylko kilka dni i mam ferie! Ah, ale jeszcze przed tym czeka mnie jutro lekcja niemieckiego… I wywiadówka! Nie zdziwcie się, jeśli nie napiszę w sobotę rozdziału xD Przecież wszystko jest możliwe xD 

25 stycznia 2009

Rozdział 93

Zewsząd panowała cisza. Wiatr, który harcował po błoniach, postanowił milczeć w tym miejscu. Siedziałam na zeschłych liściach, trzymając lusterko przed oczami i nic nie mówiłam. Z moich oczu płynęły łzy.
- Powiedz coś – odezwał się Syriusz.
- Jesteś zadowolony? – zapytałam nieco ochrypłym głosem. – Cieszysz się, że już niedługo mnie wydasz?
Łzy odrywały się od moich rzęs i skapywały na mój podołek. Syriusz trochę się zmieszał.
- Czytałaś list Sapphire? – spytał.
- Tak – odparłam chłodno. – Pozwoliła mi. Ale powiedz mi… Dobrze się bawiłeś kosztem niedojrzałego dziecka?
Syriusz milczał. Zabrakło mu argumentów i odwagi. Czułam to, pomimo tych kilometrów, które nas dzieliły. Słyszałam przyspieszone bicie serca, szum myśli, przebiegające mu przez umysł. Pierwszy raz od czasu mojej metamorfozy w dojrzałego wampira, chciałam nie mieć tych mocy. Nie chciałam czuć tych wyrzutów sumienia, które odczuwał teraz Syriusz. Pomimo bólu, który mi sprawił, zrobiło mi się go żal.
- Nie chciałem tego powiedzieć – odrzekł Syriusz.
- Nie przepraszaj – powiedziałam beznamiętnym tonem. – Takie są fakty, a ty byłeś na tyle rozsądny, by je dostrzec. Miałeś rację. Jestem niedojrzałym, rozpuszczonym bachorem, który nie zasługuje na to, żeby obcować z kimś tak szlachetnym jak Harry. Już podjęłam decyzję. Opuszczam Zakon Feniksa. Niech Harry cieszy się życiem.
- Nie mówiłem tego serio, Sophie… - zaczął Syriusz, ale uciszyłam go rękę.
- Nic nie mów – powiedziałam cicho. – Tak będzie lepiej dla każdego. To koniec. Być może już nigdy mnie nie zobaczysz.
Zamknęłam oczy, a po moich policzkach spłynęły dwie wielkie łzy.
- Zostaje tylko kwestia twojej wolności – dodałam i pociągnęłam głośno nosem. – Załatwię to najszybciej, jak się da.
Otworzyłam oczy. Wątłe światełko płomyka oślepiło mnie na chwilę. Wpatrywałam się przez kilka minut w twarz Syriusza, świadoma, że więcej go nie zobaczę. Jego smutne spojrzenie wytrzymałam dzielnie, choć miałam ochotę wybuchnąć histerycznym płaczem.
- Nie musisz tego robić – mruknął Wąchacz.
- Wiem – odparłam. – Ale chcę. Nie chcę was gorszyć.
Mówiąc „was”, miałam na myśli Harry’ego. Syriusz miał rację. Wszystko, co napisał w liście do Sapphire, było prawdą. To nie były jego podejrzenia. Chciał wiedzieć, dlaczego nie lubiłam Harry’ego… Może warto byłoby mu na to odpowiedzieć.
Uśmiechnęłam się gorzko.
- Miałeś rację – rzekła. – Byłam zazdrosna. Nie o ciebie, tylko o szlachetność, której nigdy nie będę mieć. Jestem tylko bezduszną, pustą, rozpieszczoną wiedźmą. Harry jest inny. Ma osobowość. Ja jestem jak tysiąc innych dziewczyn.
- Nie jesteś bezduszna – odpowiedział od razu Syriusz. – Grasz tylko taką tyrankę. Jesteś wrażliwą artystką. Ten cały głupi list… wyrzuć go. Nie chciałem tak napisać. Byłem taki wściekły na ciebie za ten artykuł…
- I słusznie. Bądź zły przez wieczność – mruknęłam. – Nie mamy już sobie nic do powiedzenia. Przeproś Bes… ich też muszę zostawić.
Przestałam już panować nad łzami, które coraz częściej płynęły mi po twarzy.
- Podziękuj im ode mnie za to, że jako jedyni mnie kochali – dodałam.
- Jeśli odejdziesz, oddam się w ręce ministerstwa – zagroził Syriusz. – Nie mógłbym bez ciebie żyć.
- A myślisz, że ja bym mogła? – spytałam. – Nauczono mnie, że trzeba wybrać większe dobro, nie kierować się uczuciami, które o dziwo jeszcze mam…
- Co postanowiłaś?
Wzruszyłam ramionami.
- Oddam się muzyce – na mojej twarzy pojawiło się coś w rodzaju błogości. – Podbuduję trochę moją karierę. A teraz wybacz, musimy się pożegnać…
- Zobaczymy się jeszcze? – zapytał Syriusz.
- Nie wiem – brzmiała odpowiedź. – Może wkrótce.
Rozłączyłam się. Sama nie mogłam uwierzyć, że coś takiego zrobiła. Ale nie było już odwrotu. Trzeba brać pod uwagę dobro ludzi. Ci wszyscy mugole, którzy mogli przeze mnie zginąć, gdybym nadal została w Zakonie… Nie, moja dusza by tego nie wytrzymała. To poczucie winy byłoby nie do zniesienia…
Lusterko upadło głucho na ziemię, a ja ukryłam twarz w dłoniach i wybuchnęłam płaczem, którego nie mogłam dłużej tłumić. Płakałam długo, będzie ponad pół godziny. Kiedy już powoli się uspokoiłam, podniosłam lusterko i teleportowałam się na cmentarz.
Wyglądał tak spokojnie, a cisza panująca pośród grobów była wprost przerażająca. Cmentarz wyglądał jak komnata, pełna białych łóżek, na których, pogrążeni we wiecznym śnie, leżeli niewinni ludzie, nie zważający na status krwi i czekający na święty poranek, który złotą ręką zbudzi ich i poprowadzi ku złotej bramie.
Odnalazłam grób Darli i uklękłam przy nim. Na jego środku leżał bukiet świeżych, białych róż. Chyba Barty był tu niedawno…
Jeszcze nigdy nie czułam takiego żalu do Darli za to, że odeszła.

Kocham cię w słońcu. I przy blasku świec.*
Kocham cię w kapeluszu i w berecie…

Łzy dopiero przestały płynąć, by powrócić z jeszcze większym chłodem.

W wielkim wietrze na szosie, i na koncercie.
W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach…

Przypomniałam sobie jej śmiech. Był niczym dźwięk dzwonków w kościele. A płacz? Rzadko płakała. Jednak pamiętam go doskonale. Był jak żałosny śpiew słowika z opowieści Andersena…

I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona.
I gdy jajko roztłukujesz ładnie…

- Nie przejmuj się.
- Nie ma takiej opcji – odpowiedziałam na głos.
- Dlaczego płaczesz? – miała taki spokojny głos. – Jestem szczęśliwa.
- To nie dzieje się naprawdę – powiedziałam. – Przecież ty nie żyjesz.
Roześmiała się dźwięcznie.
- Jestem w twoim sercu – odparła. Przez chwilę widziałam jej delikatną, wątłą postać, odzianą w białą, koronkową sukienkę, z perłowymi guzikami i siedzącą na brzegu nagrobka. Dłonie miała obciągnięte w białe rękawiczki, a na głowie kapelusz. Wyglądała jak powojenna dziewczyna.

Nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie.
W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku.

Uderzyłam pięściami w nagrobek i wybuchnęłam płaczem.
- Dlaczego umarłaś?! – zawołałam. – Dlaczego to nie mogłam być ja?! Odpowiedz!
- Bo takie było moje przeznaczenie – czy naprawdę słyszałam ten mglisty głosik, tego nie wiedziałam. Był to jednak najmilszy szept, jaki znałam.
Poczułam jej rękę na swojej głowie. A może był to tylko powiew wiatru?
- Powiedziałam ci, że jeszcze nie czas – dodała.
- Ale dlaczego?
- Z kim rozmawiasz?
Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza i odwróciłam się. Obok mnie stał Barty. Wyciągnął ręce z kieszeni i uklęknął przy mnie.
- Z Darlą – odpowiedziałam. Usiłowałam opanować drżenie rąk, ale nie bardzo mi to wyszło.
- Dlaczego płaczesz? – spytał. Uśmiechnęłam się krzywo.
- Nie płaczę – odparłam.
- Niech ci będzie – westchnął i przytulił mnie.
Usłyszałam wybuch śmiechu Darli.
- Czy to dzieje się naprawdę, czy tylko w mojej głowie? – zapytałam.
Znów ten słodki śmiech…
- Ależ oczywiście to dzieje się w twojej głowie, Sophie, tylko skąd wniosek, że wobec tego nie dzieje się to naprawdę?
 Jakże dziwna była ta odpowiedź. Zupełnie dziwna i niejasna jak wiersze Tuwima…
Ciszę przerywał co chwilę powiew wiatru, mrocznego i śmiertelnego, jak cmentarz, po którym hulał. Dlaczego więc nie czuję jego chłodu? Czy to w mojej głowie tak szumi?
Otworzyłam oczy, by upewnić się, czy na pewno znajduję się na cmentarzu i czy widzę twarz Barty’ego. Tak, nie umarłam. Żyję i zaciskam rękę na lewym przegubie Croucha.
- Chciałabym ci coś dać – odezwałam się. W mojej zaciśniętej dłoni pojawił się jakiś niewielki, okrągły, gładki przedmiot. Rozwarłam palce i dostrzegłam swój największy skarb, jaki kiedykolwiek miałam w życiu. Czarną perłę, której nie sprzedałabym za żadne pieniądze. Położyłam ją na środku dłoni Barty’ego, który chyba zrozumiał, o co mi chodziło.
- To koniec, tak? – spytał. Pokiwałam głową.
- Moje życie i tak jest już zbyt poplątane – odpowiedziałam. – W końcu się w nim zaplączę i powieszę się przypadkowo na jednej z jego sznurów.
Byłabym tchórzem, gdybym teraz zrezygnowała i zmieniła zdanie.
- Skąd wiesz, że niedługo umrzesz? – zapytał.
- Już nie daję sobie z nim rady – odrzekłam.
- Nie wezmę tej perły, jeżeli odejdziesz – powiedział stanowczo Barty.
- Więc poradź mi, co mam robić – mruknęłam. – Już mam zwidy. Widzę Darlę, siedzącą na swoim grobie! Wariuję od tego! Jestem niebezpieczna dla otoczenia, przeze mnie może coś się stać Harry’emu, a wtedy…
- To się stało twoją obsesją! – przerwał mi Barty. – Bezpieczeństwo Pottera! To nie twoja wina, że Czarny Pan musi go zabić!
- Nie, jeśli on go zabije, Syriusz już nigdy się do mnie nie odezwie! – jęknęłam i wybuchnęłam płaczem.
- Ten cały głupi Zakon wbił ci do głowy, że Potter jest najważniejszy, że jest jakimś amuletem, chroniącym ich przed ręką Czarnego Pana! – krzyknął Barty, potrząsając mną. – Tak naprawdę nikt nie uchroni się przed śmiercią, nie ważne z czyich rąk. Śmierć zabiera wszystkich bez wyjątku, więc mu bądźmy tacy sami!
Jego słowa brzmiały bardzo sensownie. Bądźmy tacy sami jak śmierć. Mordujmy, by uzyskać wieczność… Nie byłabym w stanie zabić człowieka. Wolałabym sama umrzeć, niż zgasić inne życie.
- Syriusz miał rację – odezwałam się głośno. – Jestem wrażliwą artystką.
Barty to złoty człowiek. Jak zawsze uświadomił mi coś, czego sama nie byłbym się w stanie uświadomić. Zimą kocham cię jak wesoły ogień. Blisko przy twoim sercu. Koło niego. A za oknami śnieg. Wrony na śniegu…

~*~

Taki smutny trochę ten rozdział i nie powiem, jestem nawet z niego zadowolona xD

*Konstanty Ildefons Gałczyński „Rozmowa liryczna”. 

23 stycznia 2009

Rozdział 92

Sens tego, że to Syriusz miał cierpieć, dotarł do mnie dopiero następnego ranka. Nie miałam pojęcia, jak on się czuł, ale pewne było, że ja czułam się okropnie. Zwlekłam się z łóżka w okropnym humorze. Po drodze do Wielkiej Sali nawrzeszczałam na kilku pierwszoroczniaków [w tym i Spirydiona] za to, że się na mnie gapią, zwymyślałam Sapphire za jej rozczochraną fryzurę i nakrzyczałam na Dracona, zupełnie bez powodu. Świetnie, teraz jeszcze oni są na mnie obrażeni. Tak więc, na lekcjach byłam markotna i sama nie wiem, jakim sposobem udało mi się zanotować te wszystkie teorie podczas zajęć. Dlaczego wtedy, kiedy wyładowuję na kimś swoją złość, zamiast satysfakcji, czuję się winna?
Po obiedzie postanowiłam poznęcać się trochę nad wujem. W końcu tylko on jeden nie obraził się na mnie. Jak mówi przysłowie, albo wszyscy, albo nikt. Nie chciałam się z nim kłócić, o nie. Chciałam tylko, żeby wysłuchał spokojnie moich wrzasków złości i pozwolił mi zdemolować pół jego apartamentu. Co to dla niego, Glizdogon posprząta…
Teleportowałam się do komnaty Voldemorta i zobaczyłam jego i kilku innych Śmierciożerców, żywo o czymś dyskutujących.
- Wynocha – rzuciłam do nich i opadłam na swój tron. – Nie słyszeliście? Won!
Ostatnia za drzwiami zniknęła Bellatrix. Voldemort wyglądał na trochę podenerwowanego, co jeszcze bardziej nakręciło mój gniew.
- Przerwałaś mi bardzo ważne spotkanie – powiedział Lord, siląc się na spokój.
- Złość jest już zajęta przez mnie – warknęłam. – Możesz być najwyżej w euforii.
- A więc mam twoje pozwolenie – zadrwił Czarny Pan. – Jestem zaszczycony.
- Zamknij się – prychnęłam i podparłam czoło dłonią. Przez chwilę siedziałam tak w milczeniu.
- Myślałem, że wagary są w Hogwarcie zakazane – odezwał się cicho Voldemort.
- Powiedziałam ci chyba, żebyś milczał – powtórzyłam. Zaczęłam chodzić po pokoju, odrzucając kopniakiem pióra i butelki atramentu, leżące na podłodze.
- Właśnie zniszczyłaś nieco nasze plany – powiedział spokojnie Riddle, wskazując na zwoje pergaminu, które uwalane były teraz atramentem. Wzruszyłam ramionami.
- Mam to gdzieś – warknęłam. – Cóż, najwidoczniej będziecie musieli wymyśleć to jeszcze raz.
Chodziłam tak przez kilka minut, aż nagle zatrzymałam się przed ścianą i stałam tak chwilę. W pewnym momencie wzięłam zamach i uderzyłam w nią pięścią. W ścianie postała sporych ilości dziura.
- Hej, pohamuj się! – zawołał Voldemort, zrywając się ze swojego tronu. Uśmiechnęłam się do niego kpiąco.
- Tak? A może ta komnata potrzebuje więcej takich ozdób? – zapytałam, a w moim tonie słychać było czystą podłość. Zamachnęłam się i zrobiłam drugą dziurę, po drugiej stronie drzwi. Voldemort chwycił mnie za nadgarstek, by powstrzymać mnie od następnego uderzenia. Zacisnęłam mocno wargi.
- Puść – wysyczałam.
- Nie.
- Idiota – warknęłam. – Nie dotykaj mnie, bo cię posądzę o molestowanie.
Gdybym nie była w tak bojowym nastroju, z pewnością rozbawiły by mnie te słowa i głupia mina Voldemorta.
Ten nadal nie puścił mojego nadgarstka. Zaczęłam czuć się nieco skrępowana, a każdy, kto mnie znał, wiedział, że to najgorsza rzecz, którą można mi zrobić i dostać potem surową karę.
- Odwal się! – zawołałam. – Ratunku! Niewychowany szlama mnie bije!
Reakcja Voldemorta była natychmiastowa. Uniósł rękę i uderzył mnie w policzek. Nie bolało tak mocno, jak Cruciatus, ale ten ból był nieprzyjemny. Wyrwałam rękę z jego uścisku i splunęłam mu pod nogi.
- Nie wiedziałam, że zniżysz się do poziomu mojego ojca – powiedziałam lodowatym tonem i opuściłam pokój, wywarzając drzwi kopniakiem. Wróciłam do zamku.
Nic mi to nie dało. Ta podróż do Voldemorta była błędem. Teraz jestem sama jak palec. Została mi jedynie Gloria. Ona zawsze ze mną była, pomimo, że była tylko pół chimerką.
*
Siedziałam w sypialni dziewczyn. Od mojego powrotu z domu Czarnego Pana minęło kilka godzin. Drzwi zaskrzypiały lekko i do pokoju wemknęła się Gloria. Wskoczyła mi na kolana i zaczęła łapą trącać mój policzek. Zaśmiałam się.
- Przecież dopiero co wróciłaś – mruknęłam i podrapałam ją za uszami. Gloria była niezwykle inteligentnym i nadzwyczaj rozumnym stworzeniem. Nie zdziwiłabym się, gdyby kiedyś do mnie przemówiła. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym ją straciła.
Zauważyłam coś dziwnego w wyglądzie pupilki. Po jej włochatych policzkach płynęły łzy. Sama nie wiedziałam, czy mam śmiać się, czy płakać razem z nią.
- Ty wiesz, że źle robię – odezwałam się do niej. – Nie miałam pojęcia, że koty płaczą.
Gloria wbiła pazurki w moją dłoń.
- No tak, wybacz – poprawiłam się. – Jesteś chimerką.
Znów podrapałam ją za uchem. Jakie to dziwne, że jeśli człowiek pokłóci się ze wszystkimi, to tak rozpaczliwie szuka sojusznika, że nie zważa nawet na gatunek. Może niedługo będzie mnie pocieszać skarpetka?
Na korytarzu rozległy się kroki, jakieś mimochodem rzucone słowa i weszła Sapphire. Odwróciłam się do niej plecami i zaczęłam mechanicznie gładzić grzbiet Glorii.
- Nie wiedziałam, że gadasz do siebie – odezwałam się obojętnym tonem. – To cecha niezrównoważonych psychicznie.
- Nie zabieraj się lepiej za psychologię, bo to działka mugoli – odparła Sapphire. – Powinnam być na ciebie śmiertelnie obrażona, ale uznałam, że powinnam puścić mimo uszu ten „gnijący bobek smoka”.
Nie odpowiedziałam, więc ciągnęła dalej:
- Dostałam rano list od Syriusza.
Przez chwilę myślałam, że moje serce stanęło w miejscu. Nie z gniewu, ale z przerażenia. Przecież coraz więcej sów jest przechwytywanych, a Syriusz nie dysponuje czymś takim jak feniks. Postanowiłam jednak przyjąć tą informację z chłodną obojętnością.
- Cieszę się – powiedziałam, drapiąc Glorię za uszami.
- Mam ten list – dodała Sapphire niepewnym tonem. – Myślałam, że zechcesz go przeczytać.
Wzruszyłam ramionami.
- Jeśli zawiera on treść wychwalającą Harry’ego, nawet mi go nie pokazuj – odrzekłam.
- Dlaczego tak go nie lubisz? – spytała Szafir. Odwróciłam się do niej.
- To nie jest tak, że go nie lubię – warknęłam. – Tylko wkurza mnie to, że wszyscy, nie tylko ja, zarywamy noce, aby święty Potterek czuł się jak książę i obnosił się z tym swoim owsikiem, jakby była ósmym cudem świata.
Sapphire uniosła brwi.
- Owsikiem? – zdziwiła się.
- To ta jego blizna – burknęłam. – Bo wygląda jak owsik.
Obie roześmiałyśmy się. Cóż, wyglądało na to, że Sapphire zapomniała już o urazach do mnie. Wręczyła mi rozdartą już kopertę. Muszę przyznać, że ona potrafiła zrobić to tak, aby nie wyglądało to jak poszarpany papier toaletowy, jak zwykle wyglądały koperty, otwierane przeze mnie. Ale to nie moja wina, że te pieczęcie są takie mocne!
Zawahałam się.
- To twoja poczta – powiedziałam powoli.
- Wiem, i moim życzeniem jest, żebyś to przeczytała – odparła Sapphire.
Wzruszyłam lekko ramionami i wyciągnęłam list. Cały pergamin zapisany był drobnym, czarnym pismem Syriusza.

Sapphire
Wiem od dawna, że jesteś najlepszą przyjaciółką Sophie, więc piszę do Ciebie właśnie z jej powodu. Dokładniej, to chodzi mi o ten artykuł w „Proroku”. Nie było Cię w Hogsmeade, ale nie wiesz, dlaczego ona to zrobiła? Przecież jest po naszej stronie i tak jak Zakon, zgadza się z Harrym. To zrozumiałe, że nie chce wydawać Śmierciożerców w ręce ministerstwa, ale nie musiała zachowywać się tak podle. Podejrzewam, że nie jest dojrzałą osobą, dlatego chciałbym, żebyś doprowadziła ją do porządku. Jeśli to się nie zmieni, będę musiał interweniować do Dumbledore’a, aby usunął ją z Zakonu. To nie ze względu na jej dziwaczne rozumowanie, tylko dla bezpieczeństwa Harry’ego. Chciałbym wiedzieć, dlaczego zapałała do niego taką niechęcią…
Cóż, mam nadzieję, że spróbujesz ją jakoś naprowadzić na dobrą drogę. Oczywiście, nikt nie chce jej wydać ministerstwu, ale jeśli Twoje słowa jej nie przekonają, będziemy musieli wyciągnąć jakieś konsekwencje.
Syriusz

Nie wierzyłam w to, co przeczytałam. Na list skapywały moje lodowate łzy, rozmazując nieco litery. Zacisnęłam mocno powieki, uświadamiając sobie te wszystkie słowa Syriusza. Jak on mógł coś takiego napisać?
- Dlatego stwierdziłam, że powinnaś to przeczytać – mruknęła Sapphire. – To nie było sprawiedliwe z jego strony.
- Powiedz mi, gdzie tu jest sprawiedliwość na tym świecie? – spytałam, z trudem opanowując drżenie głosu. Oddałam jej list i rozpłynęłam się w powietrzu. Pozostała po mnie jedynie taka sama garść gorącego, złotego popiołu, jaki pozostawiał Flagro.
Pojawiłam się w Zakazanym Lesie, chyba w tym miejscu, gdzie spotkałam testrala. W mojej ręce pojawiło się dwukierunkowe lusterko. Wypowiedziałam do niego imię Syriusza, ale nikt się nie pojawił. Westchnęłam ciężko. No tak, nie chce rozmawiać z wariatką…
Czy wspominałam już, że kocham polskich poetów? I te wszystkie ich melancholijne wiersze, do których tak zawsze chętnie podkładałam muzykę i śpiewałam te teksty… Teraz też tak zrobiłam, ale nie dla własnej zabawy. Po prostu odczułam taką potrzebę.

- A może byśmy tak, najmilszy*
Wpadli na dzień do Tomaszowa?
Może tam jeszcze zmierzchem złotym
Ta sama cisza trwa wrześniowa...

W tym białym domu, w tym pokoju,
Gdzie cudze meble postawiono,
Musimy skończyć naszą dawną
Rozmowę smutnie nie skończoną.

Więc może byśmy tak najmilszy,
wpadli na dzień do Tomaszowa?
Może tam jeszcze zmierzchem złotym
Ta sama cisza trwa wrześniowa...

Jeszcze mi tylko z oczu jasnych
Spływa do warg kropelka słona,
A ty mi nic nie odpowiadasz
I jesz zielone winogrona.

Ten biały dom, ten pokój martwy
Do dziś się dziwi, nie rozumie...
Wstawili ludzie cudze meble
I wychodzili stąd w zadumie...

A przecież wszystko - tam zostało!
Nawet ta cisza trwa wrześniowa...
Więc może byśmy tak, najmilszy,
Wpadli na dzień do Tomaszowa?...

Jeszcze ci wciąż spojrzeniem śpiewam :
"Du holde Kunst"... i serce pęka!
I muszę jechać... więc mnie żegnasz,
Lecz nie drży w dłoni mej twa ręka.

I wyjechałam, zostawiłam,
Jak sen urwała się rozmowa,
Błogosławiłam, przeklinałam:
"Du holde Kunst! Więc tak bez słowa?"

A może byśmy tak, najmilszy,
Wpadli na dzień do Tomaszowa?
Może tam jeszcze zmierzchem złotym
Ta sama cisza trwa wrześniowa...

Jeszcze mi tylko z oczu jasnych
Spływa do warg kropelka słona,
A ty mi nic nie odpowiadasz
I jesz zielone winogrona.


- Uwielbiam Tuwima – rozległ się gdzieś z dołu znajomy, cichy głos. Zauważyłam, że w lusterku, leżącym na zeschłych liściach, tkwi twarz Syriusza. Podniosłam je na wysokość oczu i nic nie mówiłam.
- Nie widzę twojej twarzy – dodał spokojnie. W mojej dłoni pojawił się wątły, biały płomyczek, rzucający na moją postać nikłe światło.
Nadal nic nie mówiłam. Z moich oczu płynęły łzy. Były to łzy lodowate, całkiem nieludzkie. Nieludzkie, jak ja.

~*~

Wybaczcie za taki długi rozdział, a mogłabym go pisać jeszcze dłużej, że byście na pewno się znudzili. Cóż, następny odcinek będzie krótszy i pewnie bardziej podobny do końcówki.

*Ewa Demarczyk „Tomaszów”. Oczywiście, wszystkie piosenki, które tu daję, są niby piosenkami Sophie, więc oszczędźmy sobie dalszych tłumaczeń. 

21 stycznia 2009

Rozdział 91

Pani Black zapadła w sen, zasłony zasunęły się same. Zdziwiło mnie to, że nikt nie musiał jej zaciągać siłą. Ale nawet najwięksi wariaci są czasem zdolni do poskromienia swoich nerwów…
Siedziałam na stopniu kilka, może kilkanaście minut. Przez cały ten czas czułam nieodpartą chęć wyjścia na pierwsze piętro. Marzyłam, by znów móc podziwiać to piękne lustro. Nagle usłyszałam czyjeś niepewne, ciche kroki. Podniosłam oczy i zobaczyłam Syriusza. Stał w drzwiach jednego z pokoi na parterze. Ręce miał skrzyżowane na piersiach, a na jego twarzy malowało się niedowierzanie i smutek.
- Zawiodłem się na tobie – powiedział cicho. – Nie pojmuję, jak mogłaś coś takiego zrobić Harry’emu.
Pokręciłam głową.
- Nawet nie wiesz, jak tego żałuję – odparłam. – Ale po co się tłumaczę, nawet nie będziesz chciał mnie wysłuchać.
- Wyobrażasz sobie, co Harry teraz czuje? – zapytał z wyrzutem Syriusz.
- Bo ty masz tylko tego swojego Harry’ego! – zawołałam i zerwałam się z miejsca. Minęłam Syriusza i wybiegłam z domu, nawet nie próbując pohamować płynących po policzkach łez. Kiedy poczułam w klatce piersiowej uciskający ból, rozpłynęłam się w powietrzu. Pojawiłam się w sowiarni. Opadłam ciężko na zasłaną słomą i suchymi odchodami sów podłogę i wybuchnęłam płaczem. Tych kilka gorzkich słów Syriusza bolały mnie bardziej, niż jakakolwiek zniewaga, nawet przez Dracona. Pamiętam, kiedy mnie uderzył. Tamten ból miał się nijak do tego, co teraz czułam. Syriusz był na mnie śmiertelnie obrażony. Za co? A za to, że powiedziałam w „Proroku”, że jego ukochany Harry ma zwidy.

Tego dnia nie poszłam na lekcje. Poszłam do Zakazanego Lasu. Zagłębiałam się coraz bardziej, nie zważając na to, że kompletnie zabłądziłam. Ale to przecież nie problem dla mnie. Mogę wznieść się ponad korony drzew i odnaleźć drogę powrotną z góry. Poza tym, mogę wyczuć zapach człowieka na wiele kilometrów. Zupełnie jak pies. Ale to przecież cecha wampira…

Zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy zobaczyłam, że wokół mnie panuje prawie całkowita ciemność. Moje oczy jednak widziały wszystko dookoła, i to całkiem nieźle. Znajdowałam się na jakiejś polance, ale drzewa pobliskich drzew były tak rozległe, że przysłoniły sklepienie nieba. Usiadłam na zeschłych liściach, pokrywających całą ziemię i podparłam podbródek na rękach. Po chwili rozległ się cichy szelest i zobaczyłam w oddali gapiącą się na mnie parę jarzących się, białych ślepi. Ich właściciel, który okazał się testralem, podszedł do mnie i trącił pyskiem moje ramię. Testrale są to czarne, kościste konie z wielkimi, obciągniętymi czarną, aksamitną skórą skrzydłami. Ten, którego spotkałam, miał mlecznobiałe oczy, gęsty ogon z czarnymi, lśniącymi włosami i dość spokojny wyraz pyska.
Zaśmiałam się.
- Wiesz, słyszałam, że włos z ogona testrala jest w Czarnej Różdżce – powiedziałam do niego. – Jako rdzeń… To śmieszne, gadam do testrala…
Obeszłam go dookoła i pogładziłam go po grzbiecie. Czułam jego każdą kość, ale skórę miał miękką i gładką. Pomimo swojego przerażającego wyglądu, był dość osobliwym stworzeniem. I nagle sobie przypomniałam, że widzę go tylko dlatego, że widziałam jak mój wuj odbiera komuś życie, które sam ceni ponad wszystko…
- Nie powinnam cię widzieć – szepnęłam. Testral wodził za mną wzrokiem, nie wydając z siebie najlżejszego dźwięku. Wsunęłam ręce głęboko do kieszeni, a on ponownie trącił łbem moje ramię. Znów się roześmiała, ale wcale nie było mi do śmiechu.
W mojej ręce pojawił się kawałek surowego mięsa, który wyciągnęłam ku skrzydlatemu koniowi. Ten porwał mięso i zaczął je z pożerać. Kiedy skończył, spojrzał na mnie, wyczekując na następną porcję. Rzuciłam mu kolejny kawałek i poklepałam go po łbie. Nie mogłam dłużej tu zostać. I nie mogłam dłużej dokarmiać testrali, bo Hagrid straci pracę gajowego.
Wzbiłam się wysoko w powietrze, czując jak wiatr rozwiewa mi włosy. Przebiłam gładko gęste korony drzew i wzleciałam bardzo wysoko w powietrze. Słońce co chwilę przedzierało się przez chmury, rzucając nieśmiałe światło na błonia, pokryte rozmokniętym, ciężkim śniegiem. Igrało też na stalowej tafli jeziora. Teraz wiedziałam już doskonale, co się tam znajduje. Jakie okropności może jeszcze ukrywać?
Wylądowałam bezpiecznie na śniegu, pośrodku błoni. Nieopodal bijąca wierzba wymachiwała swoimi długimi, smukłymi gałęziami, strącając z nieba ptaki, które podlatywały zbyt blisko.
Nagle zorientowałam się, że stoję po kostki w śniegu i drżę z zimna. Nie było to zimno, które sprawiałoby mi ból, ale z pewnością nie było przyjemne. Nie chcąc zamoczyć do reszty butów, wzniosłam się kilka cali nad wilgotną, białą powierzchnią i pofrunęłam do zamku. Poleciałam od razu do salonu Ślizgonów, gdzie, ku mojej rozpaczy, spotkałam Spirydiona.
- Dlaczego nie jesteś na lekcjach? – zapytał podejrzliwym tonem. Wzruszyłam ramionami.
- Źle się czuję – skłamałam. – Ale to chyba tylko przeziębienie.
Spirytus zmierzył wzrokiem całą moją postać i zaśmiał się.
- Tak, więc dla poprawienia sobie zdrowia, wylatujesz sobie na błonia – rzekł surowym tonem. Teraz dopiero zauważyłam to podobieństwo pomiędzy nim a Voldemortem. Tak samo jak on, marszczył brwi i tak samo drgał mu podbródek.
- A ty dlaczego nie jesteś na lekcjach? – spytałam, usilnie próbując zmienić temat. Na to też się nie nabrał.
- Mamy teraz godzinną przerwę, a później transmutację – odparł. – Ale gdzie TY się wałęsałaś?
Zerknęłam na zegarek. Cóż, teraz kończy się obrona przed czarną magią, nie ma po co odwiedzać Umbridge. Później mamy z nią jeszcze jedną godzinę, a to na pewno nie wyjdzie mi na zdrowie.
- Zajmij się sobą, młody – odpowiedziałam wymijająco i minęłam brata najszybciej, jak się dało. Poszłam do sypialni i zaczęłam szukać drugiej pary butów, bo te nie nadawały się już do użytków.
Zatrzaskiwałam właśnie wieko kufra, kiedy usłyszałam, jak ktoś mnie woła. Ten głos dochodził z kufra. Buddo, ja naprawdę wariuję, jeśli słyszę, że moja własna torba mnie woła… Ale po chwili przypomniało mi się lusterko, które dostałam od Syriusza. Buty natychmiast przestały mieć dla mnie znaczenie. Rzuciłam się do kufra i wygrzebałam lusterko [co nie przyszło mi łatwo]. Pojawiła się w nim nieco zmieszana twarz Syriusza. Położyłam się na brzuchu na swoim łóżku i spytałam chłodnym tonem:
- Czego chcesz?
- Porozmawiać – brzmiała odpowiedź. Uśmiechnęłam się kpiąco.
- Mogłam się tego spodziewać – odparłam. – Co, tym razem chcesz mi zarzucić, że nie pilnuję twojego kochanego Harry’ego, tak? I może jeszcze to, że ma te okropne sny? Nie, nie przerywaj mi… Ale wiesz, co ja ci powiem? Dobrze mu tak. Niech wie, co to znaczy mieć przesrane. On sobie myśli, że los go doświadczył, bo Voldemort zaj**ał mu rodziców. Jest w błędzie. Mi życie bardziej dało w dupę. Moja matka i ojciec mnie znienawidzili, muszę wybierać pomiędzy Zakonem a Czarnym Panem, nie układa mi się w związku, wali mi się kariera i mam mokre buty.
Każde słowo wypowiadałam z coraz większą rozpaczą i żalem w głosie, aż na koniec wybuchnęłam płaczem. Odrzuciłam lusterko i ukryłam głowę w ramionach.
- Nie płacz, proszę – z lusterka, które leżało gdzieś na podłodze, wydobył się zatroskany głos Syriusza.
- Odwal się! I zajmij się swoim Potterem! – rzuciłam. – Już nie jestem twoją księżniczką. Darzyłeś mnie swoją miłością, ale to już się skończyło. Zostaw mnie i nie pozwól mi dalej cierpieć!
Moje łóżko ugięło się lekko, a ja poczułam, że coś ciepłego i niewielkiego siada mi na plecach. Podniosłam oczy i zobaczyłam, że to Gloria. Ah, ona zawsze jest ze mną w tych najtrudniejszych chwilach. A kiedy już było dobrze, usuwała się w cień.
Wzięłam kotkę na ręce i wtuliłam twarz w jej miękkie, aksamitne futerko. Pachniało jak wiatr. Zapewne dopiero co wróciła z błoni.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła, moja kochana – powiedziałam do niej.  Zorientowałam się, że Syriusz nadal tkwi w lusterku. Całkowicie straciłam cierpliwość. Chwyciłam lusterko i cisnęłam je na łóżko.
- Nie rób tak – poprosił Syriusz.
- A bo co?! – zawołałam, ponownie rzucając lusterko na łóżko. Nie miałam pojęcia, po co to robiłam. Po prostu miałam taki kaprys. Gloria położyła po sobie uszy i wskoczyła pod łóżko.
- I co, nadal chcesz rozmawiać? – warknęłam, dysząc ciężko.
- Tak. I wysłuchasz mnie – odparł Syriusz. Chwyciłam lusterko i osunęłam się na podłogę.
- Czego chcesz? – spytałam, opanowując kolejny napad płaczu.
- Wydaje mi się, że jesteś trochę jakby… zazdrosna? – powiedział powoli Syriusz. Sens tych słów dotarł do mnie dopiero po kilku chwilach. Zazdrosna? Ja? On chyba zmysły postradał.
- A co to ma niby znaczyć? – zapytałam. – Jestem zazdrosna? A o co?
- O to, że jesteśmy wszyscy za Harrym – odrzekł spokojnie Syriusz.
- Nie jestem zazdrosna – warknęłam. – I już na pewno nie o Harry’ego. Nie jest warty mojej zazdrości.
- Więc o co chodzi?
Westchnęłam ciężko.
- Chodzi o to, że wy chcecie wciąż więcej i więcej – jęknęłam. – Nie doceniacie moich starań, wręcz przeciwnie, jeszcze noskiem kręcicie i kwękacie, że stać mnie na więcej! Ja też mam jakieś życie!
Syriusz zaśmiał się.
- Spójrz na mnie – powiedział, a w jego głosie bardzo wyraźnie zabrzmiała gorycz. – Siedzę w tym zapleśniałym domu już ponad pół roku. Co ja mam powiedzieć?
- Powinieneś się cieszyć, że nie zaprzęgają cię co chwilę do roboty – prychnęłam. – A pragnę ci przypomnieć, że w tym roku zdaję SUMY. I przez ciebie nie poszłam dziś na lekcje. W ogóle, to przez ten cały głupi Zakon.
Syriusz uniósł brwi. Na jego twarzy malowało się zdumienie, graniczące niemal z szokiem.
- Co ci się nie podoba w Zakonie? – spytał.
- Bronicie tylko racji Harry’ego – odrzekłam. – Dlaczego nie będziecie werbować czarodziejów z innych krajów? Bo Harry im nie ufa. Dlaczego obstawiacie te idiotyczne drzwi w ministerstwie, a później Nagini atakuje kogoś z tej ochrony? Bo Harry ma sny, które nie są nawet prawdziwe. Dlaczego nie ufacie mi do końca? Ah, oczywiście… bo Harry mi nie ufa.
- Daj mu już spokój – westchnął Syriusz.
- I widzisz? Już drugi raz to robisz – warknęłam. – Potem się nie dziw, że jestem wściekła. Haruję jak zwierzę, chronię tyłek Wybrańcowi, a ten oczywiście niezadowolony. Jego największym zmartwieniem jest to, że jakaś idiotka zrobiła mu scenę na oczach aż 12 osób.
- Robisz z igły widły – prychnął Wąchacz, ale ja nadal ciągnęłam swoją apologię, tym razem kpiąc z tej całej sytuacji: 
- Doprawdy, przepraszam uniżenie, że wypowiedziałam się tak o wielkim Harrym Potterze, o tym, który ma wizje, graniczące z czytaniem przyszłości. Błagam o wybaczenie, że Rita nieco zmieniła ten artykuł. Czy nie zbijecie mnie, jakby to zrobił mój biologiczny ojciec? Oh, mam nadzieję, że ograniczycie się tylko do Cruciatusa.
- Twoje zachowanie zaczyna mnie irytować… - zaczął Syriusz zniecierpliwionym tonem.
- No to już nie będziesz narażony na moje towarzystwo – warknęłam. – Żegnam.
I wrzuciłam lusterko do kufra. Powiem wprost, czułam się podle. Nawrzeszczałam na Syriusza, a przecież nie było w tym jego winy. Chociaż, zaraz… Bronił Pottera, jakby ten był przynajmniej jakimś księciem, który sam gęby w swojej obronie nie potrafi otworzyć. Tak jest, należało mu się i niech teraz cierpi.

~*~


Ten rozdział napisałam najszybciej jak mogłam, bo mam dziś ograniczony limit siedzenia na kompie. Cóż, z racji tego, że nie był on za ciekawy, nie dedykuję go nikomu xD Mam nadzieję, że nie posnęliście w połowie jego czytania xD