29 września 2008

Rozdział 39

Zaklęcie trafiło w jakiś pień drzewa, który zwalił się z hukiem na stojących pod nim trzem zamaskowanych Śmierciożerców.
Nie zastanawiając się, padłam Voldemortowi do stóp i chwyciłam się kurczowo jego rąbka szaty.

-Proszę… błagam cię… - wybełkotałam, mało myśląc nad tym, co mówię.

-Zabierzcie go… po prostu zejdźcie mi z oczu – warknął przez ramię do swoich sług Czarny Pan.
Skupiłam się tylko nad tym, żeby nagle nie wybuchnąć płaczem.
Voldemort podniósł mnie z ziemi i poprowadził mnie neico dalej, by Śmierciożercy nie mogli podsłuchać, co do mnie mówi.

-Nigdy nie myślałem, że… możesz się kiedyś zakochać – mruknął.

-Bardzo jesteś zły? – spytałam, Voldemort roześmiał się krótko.

-Nie – odpowiedział cicho – Wprost przeciwnie, jestem dumny, że nie masz mojej okropnej natury…

-Jesteś pewien, że to ty? – zapytałam, unosząc brwi. – Pierwszy raz słyszę, że jesteś względem siebie krytyczny. Przeważnie, to krytykowałeś mnie.

Voldemort podrapał mnie za uchem, a ja zamruczałam jak kot.

-Mam na ten rok pewne plany – rzekł. – Muszę to poznać…

-Co musisz poznać? – spytałam trochę zaniepokojona.

-To było powodem mojego upadku – odparł, ale mało z tego zrozumiałam. – Na razie nie mogę nic ci powiedzieć. Dumbledore nadal węszy, jak mniemam, więc nie chcę ryzykować.

-No tak… - mruknęłam. – Oh, jak udało ci się tu wejść? Przecież zaraz by wykryli, że tu jesteś.

-Pragnę ci przypomnieć, że nieświadomie dałałaś mi trochę mocy – odpowiedział.

-No, niby tak – odrzekłam. – Wiesz, chyba już pójdę… Sapphire może się niepokoić, a wiesz, jaka ona jest…

Voldemort pokiwał głową.

-Tylko pamiętaj – dodał, gdy skierowałam się ku ścieżce, prowadzącej do wyjścia z Zakazanego Lasu. – Że darowałem mu życie tylko dlatego, że takie było twoje życzenie. Przestrzegaj proszę tego twojego kodeksu, dobrze?

Roześmiałam się dźwięcznie.

-Przecież mnie znasz – odpowiedziałam tylko i odwróciłam się, powiewając włosami.
Idąc w stronę zamku, zarzuciłam kaptur na głowę. Jakie to dziwne, że dopiero teraz uświadomiłam sobie to, co czuję do Dracona. Ale… hmmm… czy ja naprawdę go kocham?

-Sophie, zaczekaj!

Odwróciłam się gwałtownie, a różdżka sama znalazła się w mojej ręce.

-A, to ty – mruknęłam, opuszczając różdżkę. Spojrzałam spod kaptura na Malfoya. – Widzę, że już cię poskładali do kupy, co?

Zmierzyłam Dracona chłodnym spojrzeniem i ruszyłam do zamku.

-Wiesz, to co powiedziałaś… - zaczął Malfoy, ale nie zatrzymałam się.

-Nie chciałam tego – odrzekłam, przyspieszając kroku. – Z resztą, nie mogłabym znieść cierpienia Narcyzy.

-Ale jednak coś do mnie czujesz – naciskał Malfoy. Roześmiałam się ironicznie, ale nie mogłam zaprzeczyć.

-Ciesz się, że żyjesz – prychnęłam. Drzwi do zamku same się przede mną otworzyły. Wkroczyłam do sali, omijając uczniów ze starszych klas, którym można było przebywać poza dormitorium po godzinie 21:00.

-Sophie, nie zaprzeczysz mi – ciągnął Draco, biegnąc za mną.

-Słuchaj – warknęłam, zatrzymując się gwałtownie. – Zostaw mnie i zajmij się własnymi sprawami, OK?

-Zajmuję się swoimi sprawami – odpowiedział.

-Utrudniasz mi życie, owszem – zauważyłam. – Uratowałam ci życie i powinieneś być mi wdzięczny. Zostaw mnie w spokoju. Nie mam zamiaru zadawać się z kimś, który bije dziewczyny.

Odwróciłam się i zbiegłam schodami do lochów. Ale niestety Malfoy musiał mi towarzyszyć.

-Wiem, do czego jesteś zdolny, Draco – ciągnęłam – Nie zamierzam cierpieć przez ciebie. Pomimo, że może, ale tylko teoretycznie, czuję do ciebie coś więcej, nie zmienia to faktu, że ta głupia Parkinson może jakoś cię omotać.

Malfoy roześmiał się.

-Czy ja wyglądam na kretyna? Nigdy w życiu nie pokazałbym się z taką mopsicą publicznie – odpowiedział. Teraz z kolei ja się roześmiałam.

-Taa, to było dobre – mruknęłam i zauważyłam ze zgrozą, że znów możemy normalnie rozmawiać.

-No więc jak? – zapytał Draco. Zatrzymałam się tuż przed wejściem do salonu Ślizgonów i zrzuciłam kaptur.

-Ostrzegam cię, jeszcze raz mnie zranisz, gorzko tego pożałujesz – syknęłam – I nie będę przeszkadzać Czarnemu Panu. Albo lepiej, sama cię wykończę.

-Na rozkaz – powiedział Draco i chwycił mnie w talii.

-Zostaw mnie – syknęłam, ale nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu.

YHM, YHM.

Odwróciliśmy się, by zbadać źródło owego odgłosu.
Sapphire stała w drzwiach salonu i z założonymi rękami przyglądała się tej scenie.
Wyrwałam się Malfoyowi i oblałam się szkarłatnym rumieńcem.

-Widzisz… my… to znaczy ja i Malfoy właśnie… - wyjąkałam, starając się nie patrzeć na uśmiechającą się triumfalnie Sapphire.

-Właśnie się godziliście, tak? – dokończyła za mnie.

Nie odpowiedziałam. Nadal czerwona na twarzy, przeszłam obok Sapphire i udałąm się do sypialni dziewczyn.

-Co za wstyd, co za wstyd… - mruknęłam, opadając na swoje łóżko i targając się za włosy.
Drzwi otworzyły się i pojawiła się Sapphire.

-Co takiego ten Czarny Pan ma w sobie, że potrafił cię przekonać do tego pajaca – odezwała się ze śmiechem.
Prychnęłam, zniesmaczona samym wspomnieniem dzisiejszych zdarzeń.

-Co on ma w sobie, pytasz? – warknęłam. – Voldemort chciał zabić Malfoya, bo nie spełnił jakiejś jego głupiej obietnicy. Jakby ktoś mnie pytał, to śmiało mogę twierdzić, że Czarny Pan jest trochę…

To mówiąc, postukałam się palcem po czole i zrobiłam głupią minę. Sapphire wybuchnęła śmiechem.

-Słyszałam, że na cmentarzu trochę inaczej o nim mówiłaś – zagadnęła, nadal chichocząc.
Poczerwieniałam jeszcze bardziej.

-Tak? A niby skąd o tym wiesz? – zapytałam, próbując ukryć zmieszanie.

-Myślisz, że mój ojciec jest takim głupcem, żeby nie przybyć na jego wezwanie? – zadrwiła Sapphire. – Wszystko mi opowiedział. Ze szczegółami. Na serio coś mu proponowałaś? Tata mówił, że to zabrzmiało dwuznacznie…

Moje policzki przybrały niezdrową barwę uszu Rona.

-Nic ci do tego – wycedziłam – To są sprawy pomiędzy mną, a Voldemortem. I nie zabrzmiało to zduznacznie, bo… Nie patrz tak na mnie! Nawet o tym nie myśl!

Sapphire nie mogła się powstrzymać od śmiechu, którym zaraziła i mnie.

Pękałyśmy ze śmiechu do czasu, aż dormitorium odwiedziła Pansy, co położyło kres naszej wesołości.

$€$

Podczas uczty pożegnalnej, Dumbledore trochę się rozgadał na temat Cedrika Diggory’ego, powrocie Voldemorta i innych pierdołach. Uznałam, że jego słowa nie są godne mojej uwagi, więc zaczęłam bawić się widelcem.

-Widzę, że smutek po śmierci Diggory’ego opuścił cię całkowicie – zagadnął mnie Draco, gdy wracaliśmy do lochów po skończonej uczcie.
Wzruszyłam ramionami.

-Diggory był idiotą – stwierdziłam. – Choć ja nie twierdzę, że Czarny Pan dobrze zrobił, pozwalając Glizdogonowi go zabić.

Westchnęłam.

-Ale przynajmniej nie zamkną mnie w Azkabanie – dodałam. – Knot podobno bardzo się zdenerwował, kiedy Dumbledore mu powiedział, że nie ponoszę w tym winy… Ale to już jego problem. No to… dobranoc…

Weszliśmy do pokoju wspólnego, a ja przypomniałam sobie, że nie zdążyłam spakować kufra. W panice wpadłam do sypialni dziewczyn i zaczęłam wrzucać wszystkie swoje rzeczy, jak leci, do kufra. Przez przypadek zatrzasnęłam w nim Glorię ^^

Następnego ranka, wszyscy uczniowie pospiesznie ruszyli do Express-Hogwart, by zająć jak najlepsze miejsca.
Na King’s Cross jechaliśmy jak zwykle cały dzień. Gdy wysiadłam z pociągu, taszcząc swój kufer, napadł mnie Malfoy.

-Nie pożegnasz się? – spytał. Rzuciłam zaniepokojone spojrzenie na czekającą na mnie i innych Ghostów Bes i mruknęłam:

-No dobra, ale jak Spajk się zorientuje, że razem rozmawiamy…

-A musimy rozmawiać? – spytał i pocałował mnie w policzek. Spłonęłam rumieńcem.

-Draco…!?

Roześmiałam się i dodałam:

-Pisz do mnie.

-Postaram się nie zapomnieć – odpowiedział, a ja pomachałam mu i odeszłam w stronę Bes.


$€$€$€$


Ten rozdział nie jest już tak dobry, jak poprzedni, ale w końcu to już początek wakacji i Sophie nie ma już nic ciekawego do roboty… A więc, podsumowując tą 4 klasę. Sophie i Barty pomogli Lordowi Voldemortowi powrócić do ciała, Harry Potter po raz któryś z kolei umknął jego zabójczej mocy… Draco i Sop są razem xD Jak w bajce, co? Ale nie przyzwyczajajcie się za bardzo. Nadchodzi burzliwa 5 klasa w szkole Albusa Dumbledore’a. Oczywiście, będę pisać dalej. Jeszcze dłuuugo będziecie narażeni na moje opowiadanie i moje towarzystwo xD

Przepraszam też za jakieś literówki czy błędy ortograficzne. Nie mam jeszcze naprawionego worda, więc nie może mnie poprawić xD 

27 września 2008

Rozdział 38

-Czy to była…? – pierwsza odezwała się Sapphire.

-Ale co? – zdziwiłam się. Pamiętałam tylko, że słyszę jakiś dziwny głos, recytujący nieznany mi wiersz.

-Wypowiedziałaś przepowiednię! – zapiszczała przerażona Hermiona. A więc ten głos był mój…

-Ja? Naprawdę? Owszem, słyszałam czyjś głos, ale przecież Syr… Wąchacz powiedział, że to minie… bo jestem skillmagiem – odpowiedziałam, czerwieniejąc jak piwonia.

-Wydaje mi się – odezwał się Dumbledore – Że powinnaś iść po ciało Croucha.

-Ciało?! – zawołałam, zrywając się z krzesła. – Dumbledore, dlaczego ty mi każesz iść po jego ciało?! Przecież mogłam się przyczynić do śmierci Harry’ego, Voldemort powrócił tylko przeze mnie… oczywiście, nie ukrywam, że cieszę się… ale powinieneś mnie co najmniej wyrzucić ze szkoły! Czy jesteś aż tak głupi i naiwny, że tego nie zauważasz?! Ja wypowiadam przepowiednię, a ty mi po prostu pozwalasz się wałęsać po zamku!

Umilkłam, dysząc ciężko.

-Nie wydaje mi się, byś była niebezpieczna – zaczął Dumbledore, ale mu przerwałam:

-Na bogów, Cedrik Diggory zginął przeze mnie! Jestem mordercą!

Dyrektor uśmiechnął się.

-Nie prawda, nie jesteś. Ale owszem, czujesz się winna, bo nie wiesz, co wybrać. Rodzinę, czy Voldemorta – powiedział łagodnie.

Zapanowało milczenie. Czułam się okropnie. Czyżbym miała wyrzuty sumienia? Nie, to chyba tylko strach o własną skórę… Tak czułby Ślizgon. A jak czułby Gryfon? On poczuwałby się odpowiedzialny za swoje czyny…

-Masz rację, Dumbledore. Pójdę po jego ciało, a raczej… po Barty’ego – odezwałam się bardziej stanowczym tonem. – Przyślij mi tam tego dementora.

Odwróciłam się na pięcie i wymaszerowałam ze skrzydła szpitalnego.
Gdy szłam korytarzem, starałam się nie myśleć, co będzie, gdy Barty będzie już nieżywy. W końcu pocałunek dementora nie wysysa z człowieka życia… ale fakt, Crouch raczej się nie odezwie…
Drzwi same się przede mną otworzyły. Zobaczyłam pod ścianą bezwładnie leżącego Croucha. Przypomniała mi się moja obietnica… Nie wiem, co by się stało, wyciągnę cię stąd…

-Barty, słyszysz, co do ciebie mówię? – zapytałam głośno. Crouch podniósł głowę, najprawdopodobniej jego ciało chciało sprawdzić, skąd dobiega ten odgłos.
Uklękłam przy jego nogach i chwyciłam go za rękę. Nie mogłam się po prostu rozpłakać, bo płacz nic nie daje.
Nigdy nie rozumiałam ludzi, opłakujących swoich zmarłych. Łzy nic nie pomogą. Trzeba działać…

-Przyprowadziłem tego dementora – rozległ się głos tuż za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam Dumbledore’a, obok którego unosił się dementor.

-Doskonale – odrzekłam sucho. – A więc to ty, tak? Czy dostałeś zezwolenie na atak?

To było głupie, pytać o coś dementora, który najprawdopodobniej mi nie odpowie, ale… kaptur dementora zafalował, jakby jego właściciel pokręcił milcząco głową.

-Poniesiesz karę – dodałam. – Nauczono mnie, że niewiernych i zdrajców trzeba karać. A teraz oddaj mi duszę Barty’ego, bo będę musiała uciec się do różdżki. O Sophie Serpens chyba słyszałeś, tak? No, więc oddawaj.

Dementor zawahał się. Wiedziałam, że z tym potworem łatwo mi nie pójdzie, ale o dziwo, spod kaptura dementora wypłynęła szaroniebieska kula, rozświetlająca ciemne kąty pokoju. Machnęłam różdżką i dementor eksplodował. Znów machnęłam różdżką i świetlista kula popłynęła powoli w stronę ciała Barty’ego, opadając łagodnym łukiem do jego piersi.
Barty zaczerpnął gwałtownie powietrza.

-Poznajesz mnie? – zapytałam go.

-Jak mógłbym cię nie poznać – odpowiedział Barty. Bez żadnego ostrzeżenia, chwyciłam go za rękę i zniknęłam.
Zmaterializowałam się dopiero w wielkiej, mrocznej komnacie, zbudowanej z czarnego granitu. Kamień ten pokrywał zarówno podłogę jak i ściany, sufit, były z niego zbudowane dwa trony, stojące pod ścianą naprzeciwko drzwi i kominek, stojący w kącie.

-Panie mój! – zawołałam, padając Voldemortowi do stóp. – Ledwo go stamtąd wyciągnęłam, Knot wezwał dementora, później…

Głos znów utkwił mi w gardle. Powinnam odwdzięczyć się Dumbledore’owi i jak na razie przemilczeć wypowiedzianą przeze mnie przepowiednię.

-Nie męcz się, Barty mi opowie – powiedział do mnie łagodnie Czarny Pan. Zauważyłam, że Barty klęczy tuż obok mnie.

-Wstańcie – dodał Voldemort. Wstaliśmy.

-Panie, ja nie mogłam temu zapobiec, wybacz mi… - wybełkotałam.

-Powiedziałem ci – odrzekł chłodno Voldemort – że nie jestem twoim panem. Wracaj do zamku. Zobaczymy się niebawem, zobaczysz…

Ukłoniłam się i deportowałam się do zamku. Oczywiście wiedziałam, że na jego terenie nie można się teleportować, ale mi udawało się to bez żadnych przeszkód.

-Albusie, myślę, że chciałbyś wiedzieć – zaczęłam, gdy pojawiłam się znów w gabinecie Moody’ego – Nie powiedziałam Voldemortowi o tym proroctwie. Bo to nasunęłoby mu myśl, dotyczącą Departamentu Tajemnic, Sali Śmierci i…

Wzięłam głęboki oddech i dodałam:

-Odchodzę z Zakonu Feniksa.

Dumbledore uniósł brwi, uśmiechając się dobrotliwie.

-Nie widzę takiej potrzeby – odparł – Jesteś dal nas bardzo cenna. Nie mam do ciebie żalu o dzisiejszy dzień, każdy popełnia błędy.

-Ale aż takie? To nie zdarzyło się po raz pierwszy! A jeśli nagle uznam za stosowne donosić Voldemortowi, co wy mówicie na zebraniach? Zginą setki ludzi, co z mugolami? Oni też mają prawo do życia!

Te słowa, nie wiedzieć czemu, same wyrywały mi się z ust.

-Mówisz jak prawdziwa Gryfonka – powiedział Dumbledore. – Idź do skrzydła szpitalnego, twoi przyjaciele na pewno chcieliby zapewne zadać ci kilka pytań. I nie przyjmuję do wiadomości, że odchodzisz z Zakonu.

Uśmiechnęłam się i odeszłam. Po drodze zastanawiałam się, jak ludzie mogą być naiwni. Bo, w sumie, Dumbledore taki był. A może miał rację? Nie jestem w stanie zdradzić rodziny i oddać się na posługi Czarnemu Panu?

-Sophie, co się dzieje?! – rozległ się znajomy mi głos, gdy tylko otworzyłam drzwi do skrzydła szpitalnego.

-Syriusz! – zawołałam i rzuciłam się mu w objęcia.

-Witaj, księżniczko – odpowiedział.

-Dlaczego się ujawniłeś? – zapytałam, siadając na najbliższym wolnym krześle. – Zastanawiam się, czy nikt nie chciał cię wykończyć…

-Prawdę mówiąc, Bes chciała mnie powalić krzesłem, ale wyszedłem z tego cało – odpowiedział. – A teraz mów, co z tą przepowiednią.

-Nie powiedziałam mu – rzekłam. – Voldemortowi. Nie teraz. Ale domyślam się, jakie ma plany.

Spojrzałam nieufnie na wszystkie dzieci, znajdujące się w pomieszczeniu.

-Omówimy to na spotkaniu, tak? – spytał Syriusz. Westchnęłam.

-Nie jestem pewna… Chciałam zrezygnować – odpowiedziałam. – Nie możecie się narażać na trzymanie mnie tu. Ale Dumbledore powiedział, że nie pozwoli mi zrezygnować z członkostwa. Wydaje mi się, że za bardzo mi ufa.

~*~

Na drugi dzień, do Harry’ego przyszli państwo Diggory. Amos cały czas szlochał, nie mógł z siebie słowa wydusić. Żałość pani Diggory była zbyt wielka, by mogła płakać.

-To nie twoja wina – powiedziała do Harry’ego. – Ale, Amosie, zginął w końcu jako bohater. Musiał być szczęśliwy.

-Tak, tak było na pewno – odpowiedziałam szybko, a Harry sięgnął po wielką sakiewkę, leżącą na jego szafce nocnej.

-Proszę to wziąć. Powinno należeć do Cedrika – powiedział, podając sakiewkę pani Diggory. Ale ona odłożyła ją z powrotem na szafkę i dodała:

-Nie moglibyśmy. Zatrzymaj je.


To było najgorsze spotkanie, w jakim miałam „zaszczyt” uczestniczyć. Państwo Diggory nie obwiniali o śmierć Cedrika ani mnie, ani Harry’ego, mało tego, uwierzyli też w powrót Voldemorta, co było jeszcze gorsze.
A jeśli już mowa o Voldemorcie…

Do końca roku szkolnego pozostały jeszcze dwa dni. Podczas śniadania dostałam list, pisany ręką Toma.


Bądź o 21:00 w Zakazanym Lesie, nieopodal chatki Hagrida.


-Od kogo? – zapytała Sapphire.

-Chce mnie dziś widzieć – odrzekłam cicho.

Zdziwiło mnie to, że chce widzieć mnie w Zakazanym Lesie. Nie zapiekł mnie Mroczny Znak, nic. Ale o umówionej porze stawiłam się w Lesie. Po środku polanku, zapewne tej, gdzie kiedyś spotkałam się z Glizdogonem, stali pod drzewami zakapturzeni Śmierciożercy.
Policzyłam ich szybko i uniosłam brwi. Po co mu eskorta ponad 20 Śmierciożerców?

-Sophie, moje droga! – powitał mnie Voldemort, rozkładając ręce. – Nie chciałem cię niepotrzebnie odrywać od nauki, ale ostatnio bardzo się o ciebie niepokoję.

Roześmiałam się.

-Możesz być o mnie spokojny, wuju, wszystko mam pod kontrolą – odpowiedziałam. – Więc mów, po co chciałeś się ze mną widzieć?

Voldemort nie odpowiedział od razu. Wyszedł trochę na przód z kręgu i rzekł:

-Doszły mnie słuchy, że niedawno pewien chłopak, bardzo nieładnie cię potraktował.

Drgnęłam.

-Możesz mi wierzyć, nic mi nie jest. Jakoś to przeżyłam – odpowiedziałam trochę niegrzecznym tonem – Oh, i możesz mi wyjaśnić, co robią tu ci wszyscy Śmierciożercy?

Omiotłam wzrokiem zakapturzone postacie. Zauważyłam po prawej stronie Voldemorta, sylwetkę  Barty’ego, gdzieś nieopodal niego stały dwie postacie, którym spod kapturów wystawały długie, prawie białe kosmyki włosów.

-Szukamy Karkarowa – odpowiedział Voldemort. – Ale to nie stoi mi na przeszkodzie, by się z tobą nie spotkać. Dobrze wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza.

Skinęłam sztywno głową.

-I chciałbym cię prosić, abyś pozwoliła mi zajrzeć do twojego umysłu – dodał z paskudnym uśmiechem. Roześmiałam się.

-To ma być żart, prawda? – zapytałam.

-Nie, ja nie żartują – odpowiedział Czarny Pan – Oczywiście, nie mogę cię do tego zmusić…

-A nie możesz mnie po prostu zapytać? – spytałam podniesionym tonem – Znów mieszasz się w moje życie osobiste! Ile razy już  ci mówiłam, że sobie tego NIE ŻYCZĘ?!

-Oh, Sophie… jesteś bardzo porywcza, a wiem, że jakbym cię spytał, to skłamałabyś mi – odrzekł spokojnie Voldemort.

-Skąd ta pewność?

-No dobrze… czy podczas tego roku szkolnego zajmowałaś się tylko nauką i turniejem? – zapytał. Prychnęłam.

-Oczywiście, że tak – odrzekłam. – Jeszcze jadłam i spałam…

-Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi – przerwał mi Czarny Pan. Zasyczałam gniewnie.

-Nie przerywaj mi – ostrzegłam go. – Ale, tak, nie tylko zajmowałam się turniejem i nauką. Nie patrz tak na mnie! Dobrze, popatrz sobie!

Zamknęłam oczy i pozwoliłam mu wedrzeć się do mojego umysłu.

Po chwili…

-Otwórz oczy – usłyszałam nad sobą ostry głos wuja. Spełniłam rozkaz. Zobaczyłam, że na jego twarzy maluje się taka sama wściekłość, jak wtedy, gdy Harry ugodził we mnie Cruciatusem. Tak przynajmniej mu się wydawało…

-Coś nie tak? – spytałam, ale jeśli Voldemort widział to, co ja, może być gorąco.

-To nie jest twoja wina, oczywiście… - mruknął bardziej do siebie, niż do mnie. Spojrzał na Lucjusza i Narcyzę.

-O co chodzi? – powtórzyłam. – Jeśli chodzi ci o ten incydent…

-Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytał Tom, nadal patrząc na Lucjusza i Narcyzę.

-Nie chciałam ci zawracać głowy takimi detalami – odrzekłam niefrasobliwym tonem, ale nie mogłam ukryć, że jestem nieco przerażona.

-Detalami – powtórzył Voldemort. – Według ciebie to są detale? Przecież on popełnił największy błąd swojego życia!

-Tak, zrobił to przeze mnie – powiedziałam z wyższością. – I to tylko ja ponoszę tego konsekwencje.

-Muszę zrobić z tym porządek – rzekł nieco głośniej. – Tak będzie najlepiej. Dla większego dobra…

Roześmiałam się histerycznie.

-Chyba dla ciebie! – krzyknęłam. – Bo nie będziesz się musiał już o mnie martwić i spokojnie będziesz mógł zacząć opanowywać świat!

-Sophie, zrozum – powiedział spokojnie Czarny Pan. – Robię to dla ciebie.

Skinął ręką w stronę Malfoyów, a zza rodziców wyszedł Draco.
Szczęka mi opadła.

-Co… jak… - wybełkotałam, gestykulując coś rękami. – Jak ty… co on tu… CO ON TU ROBI?!

Oczy Voldemorta zalśniły w ciemnościach.

-Powiedz mi, co ty chcesz zrobić!? – krzyknęłam, ale chyba już znałam odpowiedź. Voldemort wyciągnął różdżkę.

-Dla większego dobra… - powtórzył i machnął nią. Użył zaklęcia Cruciatus, bo po chwili Draco Malfoy wił się na ziemi, jak niegdyś pająk na lekcji Moody’ego.
Zauważyłam, że Narcyza ukrywa twarz w dłoniach.

-Dość! Zwariowałeś? Jego to boli, przestań! – krzyknęłam. Voldemort cofnął zaklęcie.

-A ciebie nie bolało? – zawołał rozwścieczony. – Przecież to nienormalne, żeby bić kobietę! Jesteś moją siostrzenicą, nie pozwolę, by taki plugawiec… Powiedziałem, że ma trzymać się od ciebie z daleka. Nie posłuchał. Mało tego, podniósł na ciebie rękę. To nie może mu ujść płazem. Crucio!

Zaklęcie znów zadziałało. Pomimo, że byłam wściekła na Malfoya, nie mogłam na to patrzeć.
Zaklęcie znów ustało, jestem pewna, że trwało o wiele krócej.

-A teraz – odezwał się mściwym tonem. – Avada

-NIE! – Krzyknęłam. – Ja go kocham!


~*~*~*~*~*~*~*~



I jak? Bardzo mi się podoba zakończenie xD No i w końcu uratowałam Barty’ego xD Przecież nie mogłam pozwolić mu umrzeć, prawda? Następny news powinien już być w poniedziałek, ale nie jestem pewna internetu i tego, czy będę mieć wystarczająco dużo czasu. Pozdrawiam xD Notkę dedykuję wszystkim moim wiernym czytelnikom xD 

25 września 2008

Rozdział 37

Prawie stykaliśmy się nosami.

-Słyszysz mnie? – wyszeptałam najciszej jak mogłam. Barty nieznacznie pokiwał głową.

-Co ze mną zrobią? – spytał.

-Nie martw się, wszystko będzie dobrze… - odpowiedziałam, uśmiechając się blado – Posłuchaj mnie, bo to bardzo ważne. Kiedy ci powiem, chwycisz mnie mocno za ramię i deportujesz się ze mną.

-Dokąd? – zapytał.

-Dumbledore poda ci veritaserum – szepnęłam. Pochyliłam się nad nim jeszcze niżej. – I nie wiem, co by się stało, wyciągnę cię stąd…

Pocałowałam go w czubek nosa. Nic więcej nie mogłam powiedzieć, bo drzwi za mną się otworzyły. Poderwałam głowę i ujrzałam w nich Snape’a.

-Crouch! – krzyknął, cofając się o krok. Zza jego kolan wyjrzała sflaczała twarz Mrużki.

-Panicz Barty! Co ty tu robisz? – zaskrzeczała.
Podciągnęłam Barty’ego, aby mógł usiąść pod ścianą.

-Mrużko, proszę cię, uspokój się – powiedziałam do niej łagodnie, bo skrzatka zaszlochała donośnie. Snape podszedł do Barty’ego, chwycił go za gardło i wlał mu veritaserum do ust.
Dumbledore, który nie odzywał się do tej pory, przemówił spokojnie do Croucha:

-Słyszysz mnie?

-Tak – odpowiedział. Głos miał obojętny, nie zwracał uwagi na nikogo, nawet na Mrużkę, płaczącą u jego boku.

-Chcę, żebyś nam powiedział, jak uciekłeś z Azkabanu – rozkazał Dumbledore.

-Uratowała mnie matka – odpowiedział – Czuła, że umiera. Namówiła ojca, żeby mnie stamtąd wyciągnął. Takie było jej ostatnie życzenie. Kochał ją tak, jak nigdy nie kochał mnie. Zgodził się.

-Barty, ja cię kocham, to wystarczy! – krzyknęłam, ale nawet na mnie nie spojrzał. – Dumbledore, co mu zrobiliście! To nie jest veritaserum!

-Jest – odparł cicho Snape. – Dodałem tylko coś od siebie, żeby zapobiec kolejnej katastrofie.

Pojawiła się McGonagall, która również nie mogła się powstrzymać od okrzyku zdumienia.

-Mów dalej – powiedział Dumbledore.

-Ojciec przybył z matką do Azkabanu, żeby mnie odwiedzić. Dał mi eliksir wielosokowy z włosem mojej matki. Ona wypiła eliksir z moim włosem. Zamieniliśmy się.

Mrużka potrząsnęła głową, aż uszy jej zafalowały.

-Niech panicz nic już nie mówi, wpędzi panicz swojego ojca w kłopoty! – zawołała, dygocząc na całym ciele.

-Dementorzy są ślepi – ciągnął Crouch, nie zważając na pojękiwania skrzata. – Wyczuli, że do Azkabanu wchodzi jedna zdrowa osoba i jedna umierająca. Nie rozpoznali, że to moja matka, nie ja siedzi w celi. Ale do samej śmierci piła eliksir z moim włosem. Pochowano ją jako mnie na terenie Azkabanu.

Zamilkł na chwilę, wpatrując się tępo pustymi oczami w przestrzeń.

-A co zrobił z tobą twój ojciec? – zapytał Dumbledore, równie spokojnym tonem, który mógł człowieka wyprowadzić z równowagi.

-Rozpowiedział, że moja matka również umarła. Zorganizował cichy, prywatny pogrzeb. Grób jest pusty – odpowiedział Barty. – Później zajęła się mną skrzatka. Ojciec użył wielu zaklęć, by mnie sobie podporządkować. Kiedy już odzyskałem siły, pragnąłem tylko odnaleźć swojego pana i wrócić do niego, by mu służyć.

Wziął głęboki oddech i ciągnął dalej:

-Ojciec użył Zaklęcia Imperiusa, ale z czasem zacząłem się mu opierać. Ale skrzatka nie odstępowała mnie na krok. Zdołała nakłonić ojca, żeby zabrał mnie na mecz quidditcha, jako nagroda za dobre sprawowanie.

-Czy ktoś odkrył, że żyjesz? – spytał Dumbledore, przyglądając mu się uważnie.

-Tak. Berta Jorkins. Przyszła kiedyś do mojego ojca, ale nie było go w domu – odrzekła cicho Barty – Usłyszała jednak, jak rozmawiam z Mrużką. Gdy ojciec wrócił, oskarżyła go wprost. Ojciec rzucił na nią zaklęcie zapomnienia.

-Opowiedz mi o finale mistrzostw świata w quidditchu – rozkazał Dumbledore.

-Mrużka namówiła do tego mojego ojca – odpowiedział Barty. – Wszystko zostało dokładnie zaplanowane. Mrużka zaprowadziła mnie do pustej jeszcze loży. Mówiła, że zajmuje mojemu ojcu miejsce. Ale Zaklęcie Imperius zaczęło tracić swoją moc. Nagle stwierdziłem, że jestem w loży honorowej. Po raz pierwszy od wielu miesięcy poczułem się wolny. Zobaczyłem różdżkę, wystającą z kieszeni chłopca. Od czasu wtrącenia do Azkabanu nie pozwolono mi dotykać różdżek. Ukradłem ją. Mrużka tego nie widziała. Ona ma lęk wysokości.

Mrużka zawyła jeszcze głośniej.

-Wróciliśmy do namiotu. Potem usłyszeliśmy Śmierciożerców. Tych, którzy wymigali się od Azkabanu. Tych, którzy zdradzili mojego pana. Nie utracili wolności, wyparli się go – dodał. – A teraz, po raz pierwszy od dawna, miałem różdżkę, miałem świadomość. Postanowiłem nastraszyć tych zdrajców. Uciekłem. Ale Mrużka użyła własnych czarów i przywiązała mnie do siebie. Użyłem więc skradzionej różdżki i wystrzeliłem w niebo Mroczny Znak.

Umilkł na chwilę. Teraz i ja, podobnie jak Mrużka, nie mogłam powstrzymać łez. Kto by pomyślał, że Voldemort może mieć tak wiernego sługę, jakim jest Barty…

-Ojciec oszołomił mnie i Mrużkę, całkiem przypadkowo. Później ją wyrzucił – dodał Crouch, na co skrzatka zaszlochała rozpaczliwie. – Wrócił ze mną do domu. Pewnego dnia przybył do nas mój pan, w ramionach Glizdogona. Ojciec otworzył mu drzwi.

Na jego twarzy rozlał się uśmiech ; tamta chwila musiała być jego najcudowniejszym wspomnieniem w całym jego marnym życiu.

-Teraz mój ojciec był więźniem – wyznał Barty – Mój pan zmusił go do chodzenia do pracy, do zachowywania się normalnie. Rzucił na niego Zaklęcie Imperius. A ja odzyskałem wolność. Poczułem się znowu sobą.

-A co ci kazał zrobić Lord Voldemort? – zapytał Dumbledore.

-Zapytał mnie, czy jestem gotów zrobić dla niego wszystko – odpowiedział. – Powiedziałem mu, że jestem gotów służyć jemu i jego wiernej Dark Lady. Razem z Glizdogonem napadliśmy Moody’ego. Przygotowaliśmy eliksir wielosokowy. Teraz byłem nim. Trzymałem go w kufrze, abym mógł przyrządzać nowe porcje eliksiru.

-Gdzie jest Alastor Moody? – zapytał groźnym tonem dyrektor. Barty wskazał na kufer. Dumbledore machnął różdżką w stronę kufra, który otworzył się. W jednej z siedmiu skrzynek, była dziura na jakieś 4 metry w głąb.
Dumbledore wskoczył do kufra ; po chwili wynurzył się z niego, a za nim wyleciało bezwładne ciało prawdziwego Alastora Moody’ego.

-Sophie, byłbym ci wdzięczny, gdybyś mogła zanieść Alastora do pani Pomfrey – powiedział do mnie.
Spojrzałam niepewnie na Barty’ego i zwróciłam się do dyrektora:

-Wiesz, Albusie, to chyba nie jest najlepszy pomysł…

-Nic mu nie będzie, masz na to moje słowo – odpowiedział Dumbledore. Zawahałam się, ale machnęłam krótko różdżką i nieprzytomny Moody uniósł się pół metra nad podłogą. Wyszłam z gabinety, nawet nie oglądając się za siebie.
Moje kroki dudniły w korytarzu. Po drodze do skrzydła szpitalnego nie napotkałam nikogo. Drzwi same się przede mną otworzyły i zobaczyłam panią Weasley, Bes, Rona, Hermionę i Sapphire.

-Sophie, co się stało?! Dumbledore był taki… - zaczęła Hermiona, ale przemknęłam obok niej, machnęłam różdżką i Moody wylądował miękko na najbliższym łóżku.

-Powiedzcie pani Pomfrey, że to prawdziwy Szalonooki. Nie, mamo, nie teraz – powiedziałam sucho, odwróciłam się na pięcie i odeszłam.
Wróciłam do gabinetu nauczyciela obrony przed czarną magią. Najwidoczniej Dumbledore skończył już wypytywać Barty’ego, bo naradzał się cicho z McGonagall.

-Minervo, zaprowadzę teraz Harry’ego na górę – powiedział dyrektor – Czy mogę cię prosić, żebyś stanęła przez ten czas na warcie?

McGonagall skinęła głową.

-Albusie – odezwałam się. – Może ja…?

Dumbledore zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem.

-Po tym, co się dziś stało… nie jestem pewny, czy mogę ci na to pozwolić. – odpowiedział.

-Ale… Albusie, ufasz mi, tak? – zapytałam, zaciskając rękę w miejscu, gdzie powinna być moja szyja. – No i nie możesz tak po prostu skazać go na śmierć!

Dumbledore westchnął.

-Nie, nie mogę – odpowiedział – Ale pan Minister na pewno będzie chciał go przesłuchać osobiście.

Roześmiałam się ochryple.

-Przesłuchać! – prychnęłam. – Dobre sobie! On go od razu wyda w ręce dementorów, jak nie szybciej!

-Sophie, jestem pewien, że nic mu nie zrobi – powiedział spokojnie Dumbledore – Nie wyraziłem zgody na przyprowadzenie tu dementorów.

Zawahałam się, ale cofnęłam się o krok.

-To co ja mam teraz zrobić? Gdzie mam iść? – zapytałam z goryczą.

-Idź do skrzydła szpitalnego. Bądź łaskawa wyjaśnić to pani Pomfrey i Bes. Chyba jesteś  jej to winna – rzekł Dumbledore. Zerknęłam na Barty’ego i ponownie opuściłam gabinet.
W skrzydle szpitalnym opowiedziałam wszystko ze szczegółami. Powrót Voldemorta, częściowe przesłuchanie Barty’ego, nasz plan, dotyczący Harry’ego…

-To niewiarygodne – powiedziała sucho Molly [pani Weasley] – Jak mogłaś coś takiego zrobić?

-Molly, ja musiałam! Wcale nie chciałam, żeby Voldemort próbował zabić Harry’ego! Przecież nie pozwoliłabym mu na to! – zawołałam z rozpaczą w głosie – Ja po prostu chciałam, żeby żył normalnie… żeby miał ciało…

Opadłam na krzesło ze zwieszoną głową.
Sapphire otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale drzwi do skrzydła szpitalnego otworzyły się i wszedł Harry, Dumbledore i czarny pies.
Dyrektor kazał Harry’emu od razu położyć się spać. Pani Pomfrey podała mu eliksir, po którym od razu zasnął.

-Albusie – mruknęłam. – Ale co z…

-Croucha przesłuchuje pan Knot – przerwał mi dyrektor – Jest z nimi Minerva.

Spuściłam oczy. Nie chciałam patrzeć na twarze wszystkich moich przyjaciół i widzieć na nich zadziwienia. Nie chciałam widzieć, że są zawiedzeni.

Dumbledore opuścił skrzydło szpitalne. Pies podszedł do mojego krzesła i położył włochaty łeb na moich kolanach. Przynajmniej on się ode mnie nie odwrócił…

*O*


Nie miałam zamiaru cały czas siedzieć w skrzydle szpitalnym, narażając się na nieprzyjemne spojrzenia i uwagi Rona. Kilka minut później opuściłam zamek. Długo przechadzałam się błoniami Hogwartu, zastanawiając się nad tymi wydarzeniami.
Do zamku wróciłam dopiero po kilku godzinach. Jeszcze było ciemno, ale czuło się w powietrzu nadchodzący poranek.
W skrzydle szpitalnym zastałam Dumbledore’a, McGonagall i te pozostałe osoby, od których uciekłam na błonia.

-Dlaczego nie pilnujesz Barty’ego, Minervo? – zapytałam ją z lekkim niepokojem w głosie. McGonagall i Dumbledore wymienili szybkie spojrzenia.

-Nie wiem, jak ci to powiedzieć – odpowiedziała McGonagall, a dyrektor za nią dokończył:

-Pan minister uznał za stosowne wezwać dementora dla swojego bezpieczeństwa. Ale ten, gdy tylko zobaczył Croucha… Rozumiesz mnie, prawda?

Zwracał się do mnie, jak do małego dziecka…
Roześmiałam się histerycznie.

-Obiecałeś mi, Dumbledore – wycedziłam, a moją twarz rozjaśnił uśmiech szaleńcy. – Obiecałeś, Albusie… Zaufałam ci, a ty mnie wykiwałeś…

Znów się roześmiałam, ale ten przerażający śmiech zmienił się po chwili w histeryczny płacz.

-D-dlaczego odbieracie mi moje najbliższe… - wybełkotałam, ale nagle głos utkwił mi w gardle. Nie mogłam słowa wydobyć. Nagle poczułam się bardzo dziwnie… Przemówiłam ochrypłym, mechanicznym głosem, jakbym to nie ja mówiła:

-Taki słaby...
Jak dziecko, bezbronny…
Ale w rocznicę śmierci
Kiedy wiatr od lasu powieje,
Otrzyma moc,
Której ten drugi zawsze się lękał.
Deszcz gwiazd z nieba spadnie
I ten pierwszy zmądrzeje…
Oddać się za bliskich
To będzie jego pragnienie…

Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza, znów poczułam, że mogę nad sobą zapanować. Spojrzałam na każdego znajdującego się w skrzydle szpitalnym – patrzyli na mnie z nieukrywanym przerażeniem.


*O*O*O*O*O*O*



Według mnie nie jest to moja najlepsza notka, ale ogólnie wyszła mi całkiem OK xD Jak na razie net działa, więc może uda mi się dodać jutro coś na selene-snape xD 

23 września 2008

Rozdział 36

Voldemort odwrócił się do Harry’ego, który zdążył już podnieść się z ziemi. Różdżka drżała mu w ręce, na co Czarny Pan roześmiał się piskliwie.
-Crucio! – zawołał. Harry przetoczył się na bok i ukrył za jednym z grobowców. Zaklęcie chybiło. Ja, Śmierciożercy, nawet Voldemort roześmialiśmy się drwiąco.

-Nie bawimy się w chowanego, Harry! – krzyknął Tom, podchodząc powoli do grobowca, za którym zapewne drżał ze strachu Harry. – Wychodź, nie możesz przede mną uciekać wiecznie! Wyłaź stamtąd i walcz! To będzie szybkie, może nawet bezbolesne… Nie wiem, nigdy nie umierałem…

Po chwili Harry wyszedł zza grobowca. Twarz wykrzywiał mu ból towarzyszący najprawdopodobniej zranionej nodze. Podniósł różdżkę, to samo zrobił jego przeciwnik. Gdy Voldemort krzyknął: ‘Avada kedavra!’, Harry zawołał: ‘Expelliarmus!’. Z różdżki Voldemorta wystrzelił oślepiający, zielony płomień, który zderzył się ze strumieniem czerwonych iskier Harry’ego.
Zaśmiałam się cicho. Nie spodziewałam się takiego widowiska, ale przyznaję, warto było urwać się z Hogwartu, żeby przynajmniej zobaczyć tą walkę.
Po środku złotej nici wiążącej różdżki Voldemorta i Harry’ego pojawiły się trzy złote paciorki, które szybko zaczęły zbliżać się do różdżki Harry’ego.

-Nie róbcie nic! – zawołał Voldemort. Zauważyłam, że jego oczy przybrały dziwny wyraz ; na pewno nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
Nagle rozbrzmiał z nikąd przedziwny dźwięk, bardzo dobrze mi znany. To brzmiało jak śpiew feniksa

Po kilku minutach, gdy te trzy paciorki były już jakieś kilka centymetrów od różdżki Harry’ego, zatrzymały się i bardzo powoli zaczęły się cofać ku Voldemortowi. Moja różdżka natychmiast pojawiła się w mojej ręce.

-Nie róbcie nic, póki wam nie rozkażę! – powtórzył Czarny Pan.

-Ale… ale… - zaczęłam.

-Powiedziałem: nie! – przerwał mi Voldemort. Głos miał rozgniewany, jeszcze nigdy tak się do mnie nie zwracał… Zaczęło mi dźwięczeć w uszach ze złości. Mam nic nie robić? Zrobię ci na złość i cię nie posłucham…
Zerwałam się z tronu, uniosłam różdżkę i zawołałam:

-Waddiwasi! – w kopule, która oddzielała Harry’ego i Voldemorta ode mnie i Śmierciożerców, pojawiła się dziura o średnicy jakiegoś metra. Wycelowałam dobrze i dodałam:

-Affaiblir!*

Paciorki zaczęły lekko drżeć i zatrzymały się po środku złotej nici.

Nagle zauważyłam, że z końca różdżki Voldemorta zaczęło wyłaniać się coś białego, lekko przezroczystego. Najpierw głowa, później ramiona. Z różdżki mojego wuja wyszedł… Cedrik Diggory?!
Spojrzałam szybko w stronę błyszczącego w świetle złotej nici pucharu. Jakiś metr od niego leżało nieruchomo ciało Cedrika. Uprzednio go nie zauważyłam, moją uwagę całkowicie pochłonęło odrodzenie Voldemorta…
Padłam na kolana ; po moim policzku spłynęła łza. Dopiero teraz dotarło do mojej świadomości… Cedrik Diggory nie żyje. Zabił go Voldemort. Nie, to ja go zabiłam. Mogłam do tego nie dopuścić.

Widmo Cedrika podleciało do Harry’ego i zaczęło mu coś szeptać. Nie mogłam dosłyszeć co, bo w uszach dzwoniła mi tym razem rozpacz.
Z różdżki Voldemorta wystrzeliła kolejna postać. Było to widmo starca. Widziałam go tylko raz w życiu. To był ten stary mugol – Frank Bryce, którego Czarny Pan zamordował na wakacjach.

-A więc to naprawdę był czarodziej – dosłyszałam jego głos. Brzmiał, jakby jego właściciel znajdował się w pustym, ogromnym pokoju. – Ukatrupił mnie… ale ty go chłopcze pokonasz…

-Nie! – zawołałam. Uniosłam różdżkę i machnęłam nią krótko. Voldemort uniósł lewą rękę i jednym jej ruchem odbił zaklęcie uciszające, które ugodziło w niczego niespodziewającego się Glizdogona.
Z różdżki Czarnego Pana wydobyła się kolejna postać. Była to tęga kobieta o dziewczęcych rysach twarzy. Berta Jorkins. Ją widziałam wiele razy, albo w Ministerstwie Magii, albo raz w Azkabanie.
Te trzy śmiertelne ofiary Voldemorta zaczęły krążyć wokół Harry’ego, dodając mu otuchy, ale tego już nie mogłam, albo nie chciałam usłyszeć. W głowie nadal mi szumiało ; poczułam się, jakbym dostała tłuczkiem. To moja wina, że doszło do śmierci w Turnieju… Moja wina…
Na zewnątrz wydostała się czwarta postać, tym razem mężczyzny, z czarnymi, sterczącymi na wszystkie strony włosami, okrągłymi okularami… Ojciec Harry’ego.
Piątym widmem okazała się kobieta z długimi do pasa, ciemno rudymi włosami i migdałowymi oczami. Lily Potter stanęła obok męża i rzekła odległym głosem:

-Kiedy przerwie się połączenie, wróć do świstoklika.

-Zrobię to! – wydyszał Harry. Spojrzałam na Voldemorta z rozpaczą. Miałam nadzieję, że coś zrobi, ale i on wpatrywał się, teraz już z widocznym przerażeniem na widma swoich ofiar.

-Harry – wyszeptał Cedrik – zabierz ze sobą moje ciało. Oddaj je moim rodzicom…

Harry, z wyraźnym wysiłkiem pokiwał głową.

-Zrób to, Harry – odezwał się James Potter – Teraz!

Harry szarpnął mocno różdżką. Nić pękła i Harry’ego odrzuciło do tyłu. Poderwał się jednak szybko i pomknął w stronę nieruchomego ciała Diggory’ego i pucharu.

-Oszołomcie go! – zawołał Voldemort do Śmierciożerców. Co najmniej 12 oszałamiaczy pomknęło w stronę Harry’ego, ale każdy z nich chybił.
Harry dopadł ciało Cedrika i krzyknął:

-Accio!

Puchar, w którego celował różdżką, pomknął posłusznie w jego stronę. Nie patrzyłam nawet w tamtą stronę. Nadal klęczałam w tym miejscu, gdzie upadłam. Usłyszałam charakterystyczny świst ; a więc już po raz kolejny słynny Harry Potter umknął mojemu potężnemu wujowi…
Nieco dalej, za moimi plecami, rozległ się ryk wściekłości Voldemorta, po czym wszystko umilkło.
Panującą od kilku sekund ciszę, rozdarł mój pełen złości i żalu wrzask i poniósł się echem po cmentarzu.
Nie zważając na tłum Śmierciożerców, wybuchnęłam żałosnym płaczem, wbijając paznokcie w trawę. Usłyszałam odgłos kroków, a po chwili poczułam, jak ktoś podnosi mnie z ziemi. Nawet się nie opierałam. Pozwoliłam, by Voldemort przycisnął mnie do serca.

-Moja wina… Cedrik… ofiara śmiertelna… spędzę ż-życie w Azkabanie… - wybełkotałam, dławiąc się łzami.

-Nie trafisz do Azkabanu, przecież na to nie pozwolę – powiedział spokojnie Voldemort.

-Myślisz, że Knot b-będzie pytać c-ciebie o zgodę? – zapytałam. –Miałam ich chronić, a teraz nawet Dumbledore nie pomoże…!

-Nikt nie mógł tego przewidzieć – odparł cicho – Tylko ja za to odpowiadam, to moja ofiara, prawda?

Pomimo starań Voldemorta, nie mogłam się uspokoić, wręcz przeciwnie, było jeszcze gorzej. Wyrwałam się mu i deportowałam się z donośnym trzaskiem na były stadion quidditcha. Zauważyłam tylko tłum, który zaczynał zbierać się koło ciało Cedrika, Harry’ego, trzymającego kurczowo zimny nadgarstek ofiary i Dumbledore’a, próbującego oderwać od niego Pottera. Jęknęłam i padłam na trawie, tuż obok nóg Cedrika.

-To moja wina… nie chciałam… - bełkotałam na okrągło. Poczułam, że ktoś, podobnie jak przed chwilą na cmentarzu, podnosi mnie z trawy.

-Co się stało?

To Severus Snape.
Otworzyłam oczy i spojrzałam prosto w jego ziemistą twarz. Czarny oczy Snape’a rozszerzyły się gwałtownie.

-Co jest z twoimi…? – spytał, ale przerwał mu czyjś tubalny głos:

-Sophie, chodź ze mną.

-Nic mi nie jest, Severusie, naprawdę… - zdążyłam tylko powiedzieć, bo Moody postawił mnie na nogi. Pociągnął mnie i Harry’ego przez błonia do zamku.
Poprowadził nas do swojego gabinetu. Pchnął Harry’ego na najbliższe krzesło, a mnie posadził na drugim. Chwycił mnie za ramiona i spojrzał mi prosto w moje szkarłatne oczy.

-Już dobrze, Dark Lady? – spytał. Uśmiechnęłam się blado.

-To tylko taki napad, już jest OK – powiedziałam. Moody otworzył usta, ale go uprzedziłam:

-On się odrodził. Dałam mu część siebie, dlatego mam teraz takie oczy.

Moody mruknął coś niezrozumiałego i odwrócił się do Harry’ego. Ja też zwróciłam na niego wzrok. Wstrząsały nim dreszcze, nie wyglądał najlepiej.
Szalonooki wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza małą fiolkę, którą przytknął Harry’emu do ust. Przełknął.

-Lepiej? – spytał go ochryple. Harry zakaszlał, po czym skinął głową, ocierając łzy, które napłynęły mu do oczu.

-Tu jest Śmierciożerca – wychrypiał.

-Opowiedz mi, co się stało – odrzekł Moody, ignorując jego twierdzenie. Harry odetchnął głęboko.

-Puchar był świstoklikiem – powiedział – Przeniósł mnie i Cedrika na cmentarz. Był tam Glizdogon. I Voldemort.

-Czarny Pan? Co później się stało?

-Zabił Cedrika. Glizdogon zabił Cedrika na jego rozkaz… - odparł Harry. Na sercu zrobiło mi się trochę lżej. Więc to nie do końca Czarny Pan go wykończył…

-Sporządził eliksir – dodał Harry, pocierając ręką bliznę – Odzyskał ciało.

-Wrócił? Czarny Pan powrócił, tak? – spytał Moody, utkwiwszy swoje zdrowe i magiczne oko w Harrym.

-Tak. I pojawili się Śmierciożercy – odpowiedział. – Później pojedynkowaliśmy się.

-Alastorze – odezwałam się spokojnie. – On im przebaczył. Czarny Pan przebaczył Śmierciożercom. Wszystkim, nawet tym, którzy uniknęli Azkabanu. Alastorze… próbowałam. Ale wiesz, jaki on jest…

Westchnęłam ciężko. Twarz Moody’ego wykrzywił grymas wściekłości i niedowierzania. Zwrócił się znów do Harry’ego:

-Jesteś pewien, że Voldemort ożył?

-Tak. Wziął kość od swojego ojca… coś od Glizdogona i ode mnie. To była krew. Później… - to mówiąc, wskazał na moje oczy.

-Później oddałam swoją krew Voldemortowi, aby te plugawe brudy Glizdogona nie musiały być w nim – dokończyłam za niego. Twarz Moody’ego przybrała łagodniejszy wyraz.

-Ilu było Śmierciożerców? – spytał mnie.

-Wielu. Brakowało Lestrange’ów… Karkarowa… - odpowiedziałam, wyliczając. – Jeszcze kilku, ale ogólnie byli raczej wszyscy.

-Mówisz, że im nie przebaczył? – zapytał groźniejszym tonem Szalonooki. Skinęłam głową.

-Tutaj jest Śmierciożerca – powtórzył Harry. – Wrzucił moje nazwisko do Czary Ognia! Zadbał, bym przeniósł się na cmentarz!

-Wiem, kto nim jest – odpowiedział Moody.

-Alastorze – syknęłam ostrzegawczo, ale Szalonooki mnie zignorował.

-Karkarow, tak? – zapytał Harry. Moody zaśmiał się ochryple.

-Karkarow uciekł, kiedy poczuł, że pali go Mroczny Znak. Zdradził zbyt wielu wiernych popleczników Czarnego Pana, by mógł oczekiwać ciepłego powitania.

-Więc to nie on wrzucił moje nazwisko do Czary?

-Nie. To nie on – odrzekł Moody. – Ja to zrobiłem.

Harry wytrzeszczył oczy. Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza, wpatrując się z troską w Moody’ego.

-Nie, to nie pan – powiedział stanowczo Harry.

-Zapewniam cię, że to ja – rzekł Moody. – To ja wystrzeliłem Mroczny Znak, no wiesz, na tych Mistrzostwach…

-Alastorze, proszę…! – jęknęłam. Prawda nie mogła wydać się teraz. Nie tak!

Moody znów mnie zignorował.

-Mówiłem ci, Harry. Nienawidzę Śmierciożercy na wolności. Odwrócili się od mojego pana. Pozostawili go, wyparli się go i pozostali na wolności. Spodziewałem się, że ich ukarze…

Tu nagle zwrócił się do mnie. Chwycił mnie za ramiona i potrząsnął mną.

-Powiedz mi, Sophie… Poddał ich torturom, tak? – dodał.

-Alastorze… Torturował Avery’ego… tak, rzucił im to w twarz… Wypominał im… - wybełkotałam, przerażona jego zachowaniem. Moody puścił mnie gwałtownie.

-To dobrze… dobrze… - mruknął i znów zwrócił się do Pottera: - To ja wrzuciłem twoje nazwisko do Czary Ognia. To ja wystraszyłem wszystkich, którzy mogli ci zagrozić! Ja skłoniłem Hagrida, żeby ci pokazał smoki! Ja dałem temu głupiemu skrzatowi pomysł na skrzeloziele. Ja i Sophie. Oboje ukartowaliśmy, że puchar przeniesie cię na cmentarz. To wcale nie było łatwe, prowadzić cię za rączkę przez wszystkie zadania. Ale jakoś się udało.

Umilkł, by złapać oddech.

-Wygrałeś, bo tak chciałem, Potter – dodał. – Nasz plan mógł się nie powieść. Poszedłem do Dumbledore’a i spytałem, czy nie będzie potrzebna dodatkowa ochrona. Dyrektor od razu się zgodził. Teraz Sop miała cię na oku, pomagała ci w tych zadaniach. Ja usuwałem ci potwory w tym labiryncie, Potter. Abyś mógł bezpiecznie dotrzeć do świstoklika.

-Ale Cedrik dał mi wskazówkę do jaja – wtrącił Harry z przerażeniem na twarzy.

-A kto podpowiedział Cedrikowi, żeby otworzyć jajo pod wodą? Ja. Mogłeś zajrzeć co prawda do książki, którą dałem Longbottomowi. Ale byłeś zbyt dumny, by prosić o pomoc kogoś innego…

Magiczne oko Moody’ego zawirowało szybko w oczodole. Wiedziałam, że jak Barty się rozkręci, nie umilknie, nawet ja go nie powstrzymam…

-A więc pomyśl, Potter – dodał. – Jak wynagrodzi mnie Czarny Pan, gdy dostarczę mu ciebie… Prawdę mówiąc, jesteśmy bardzo do siebie podobni. Oboje znosiliśmy upokorzenia, nosząc ich imiona i nazwiska. I oboje zaznaliśmy rozkoszy, zabijając ich.

Umilkł, celując różdżką w serce Harry’ego. Jego i tak już powykrzywianą twarz, rozjaśnił uśmiech szaleńca.
Westchnęłam. Po co się kryć, skoro i tak Harry widział mnie na cmentarzu? Po co się kryć, skoro Barty i tak już wszystko wygadał?

-Jesteś obłąkany – wymamrotał Harry.

-Obłąkany, mówisz? – powtórzył Moody, a jego magiczne oko zawirowało jeszcze szybciej. – Zobaczymy, kto popadnie w obłęd! Czarny Pan odrodził się, a ja stanę u jego boku… Nie pokonałeś go, Potter… A ja pokonam ciebie!

Uniósł różdżkę, ale nie zdążył nawet wypowiedzieć zaklęcia, bo drzwi otworzyły się i rozległ się czyjś okrzyk:

-Drętwota!

Moody’ego odrzuciło do tyłu.
Do gabinetu wszedł Dumbledore, McGonagall i Snape.

-Harry, zostań tu – powiedział ostro Dumbledore.

-Moody – wyszeptał Harry – Przecież to nie możliwe…

Dumbledore podszedł do bezwładnego ciała profesora i przewrócił je kopniakiem na plecy. Sięgnął do jego kieszeni i wyciągnął piersiówkę.

-To nie jest Alastor Moody – rzekł i wylał na otwartą dłoń trochę eliksiru wieloskokowego – Alastor nie zabrałby cię ode mnie.

-Albusie, nie możesz… - zaczęłam, ale dyrektor mi przerwał:

-Severusie, idź do kuchni i przyprowadź tu Mrużkę. Przynieś mi też eliksir prawdy. Minervo, zaprowadź wielkiego psa do mojego gabinetu. Czeka na grządce dyniowej Zacharką Hagrida.

Severus i McGonagall wyszli.

-Sophie, nie powinnaś tego oglądać – rzekł do mnie łagodnie Dumbledore. Prychnęłam.

-Nie wyjdę stąd, Albusie! – warknęłam, krzyżując ręce na piersiach.

Po minucie, Harry spytał:

-Kto to jest, panie profesorze?

-Zaraz się przekonamy – odparł wymijająco. Rzeczywiście, po kilku minutach, Moody zaczął się zmieniać. Magiczne oko i drewniana noga odpadły, znikły blizny, skóra wygładziła się, długie siwe włosy zmieniły się w czuprynę o barwie słomy.
Moim oczom ukazał się Barty. Na korytarzu rozległy się kroki. Dumbledore wycelował w Barty’ego różdżką, a on zamrugał.
Poderwałam się z krzesła i padłam na jego pierś. Pochyliłam się tak nisko nad jego twarzą, że moje włosy całkowicie zasłoniły mu twarz.


^*^*^*^*^*^


Mnie się podobało xD Notka dość długa, jak mniemam xD Chcę was poinformować, że teraz nie jestem pewna, czy notki będą ukazywać się regularnie [czyli co 2 dni], bo Internet mi szwankuje =( Ale postaram się nadal przestrzegać tego planu xD

*Affaiblir – moje własne zaklęcie. Z francuskiego oznacza osłabić.

21 września 2008

Rozdział 35

Wstałam, by Voldemort mógł opuścić mój tron i usiadłam ponownie. Nagle zorientowałam się, że, z niewiadomych przyczyn, Glizdogon znalazł się u moich stóp, jęcząc i szlochając. Moją twarz wykrzywił grymas obrzydzenia.

-Dobrze już, daj mu to, niech się uspokoi, bo przyprawia mnie o mdłości – prychnęłam, odtrącając Glizdogona nogą. Voldemort odwrócił się do niego twarzą.

-Podejdź – rzekł chłodno. Glizdogon tak gorliwie chciał wypełnić polecenie, że prawie się przewrócił. Podszedł do Voldemorta, nadał bijąc mu ukłony, a Tom wyciągnął różdżkę i zatoczył nią w powietrzu koło. Dziwna srebrna substancja, która wyszła z jego różdżki, zaczęła się zwijać, powoli przybierając kształt ludzkiej dłoni, która przylgnęła do krwawiącego kikuta Glizdogona.

-Widzę, że robisz postępy – odezwałam się, zakładając nogę na nogę.

-Jestem dobrym uczniem – odrzekł szorstko Voldemort i odwrócił się twarzą do grupy Śmierciożerców, w której stał Lucjusz Malfoy.
Glizdogon zaczął bełkotać jakieś podziękowania, ale uciszyłam go jednym machnięciem ręki.

-To tylko łaska Sophie – powiedział chłodno Czarny Pan – Choć muszę przyznać, że okazałeś się przydatny przez kilka ostatnich miesięcy.

Voldemort przechadzał się wzdłuż szeregu swoich zwolenników, mówiąc do nich kilka słów, czasem mijał niektórych bez słowa.

-Tu powinni stać Lestrange’owie – powiedział cicho, patrząc w lukę, mogącą pomieścić ze dwie osoby. – Niestety są uwięzieni w Azkabanie. Woleli dać się zamknąć w więzieniu, niż wyprzeć się mnie.

-Tak, byli bardzo przekonujący, gdy odwiedziłam ich kiedyś w Azkabanie – dodałam. Voldemort drgnął.

-Byłaś w Azkabanie? – spytał, odwracając do mnie swoją wężową twarz.

-Tak, byłam. Z ojcem. Miał pewną sprawę do załatwienia, więc skorzystałam z okazji, by ich odwiedzić – odpowiedziałam, patrząc z satysfakcją na drgającą ze złości skroń Czarnego Pana.

-Nigdy nie waż się odwiedzać tego więzienia – odpowiedział spokojnie. Uniosłam brwi.

-Bo co, zabronisz mi? – wycedziłam. Ale Voldemort odetchnął głęboko kilka razy i odparł:

-Dementorzy jeszcze nie są pod naszą władzą, ale pracuję nad tym.

Odwrócił się i ruszył dalej. Doszedł do największej luki w kręgu.

-Tu brakuje sześciu Śmierciożerców – rzekł – Trzech zginęło w mojej służbie, jeden okazał się zbyt wielkim tchórzem, by powrócić… zapłaci za to. Jeden opuścił mnie na zawsze, czeka go śmierć… a jeden jest w Hogwarcie, to mój najwierniejszy sługa, zostanie wyniesiony ponad wszystkich.

Wstałam i stanęłam obok Voldemorta.

-Wykonuje twoje rozkazy, panie – powiedziałam. – Uważam, że powinieneś dobrze go wynagrodzić. Sama łaska nie wystarczy.

-Tak, zrobię to – odpowiedział Voldemort.

-A co do Karkarowa… - dodałam, patrząc na lukę w kręgu – Myślę, że mógłbyś dać mu czas. Może wróci. A jeśli nie… cóż, jego problem…

Voldemort zawahał się. Po długiej chwili odrzekł, bardzo cicho:

-Oczywiście.

Krąg zafalował, Śmierciożercy zaczęli wymieniać szeptem uwagi.

-Dzięki mojemu najwierniejszemu słudze gościmy tu dziś naszego młodego przyjaciela – zagrzmiał Czarny Pan, odwracając się w stronę grobowca Riddle’a. – Harry Potter zgodził się łaskawie przybyć na tę małą uroczystość z okazji mojego powrotu.

Nikt nie ważył się odezwać, w głosie Voldemort zabrzmiała nuta grozy. Jedynie Lucjusz Malfoy podniósł lekko głowę i powiedział chrapliwym głosem:

-Panie, bardzo chcemy się dowiedzieć, jak udało ci się dokonać tego cudu… jak udało ci się powrócić do nas…

Voldemort zaśmiał się.

-To dopiero historia… Zaczyna się i kończy na tym moim młodym przyjacielu… - odpowiedział i poszedł leniwym krokiem do Harry’ego. Cóż miałam robić, poszłam za nim.

-Oczywiście wiecie, że tego chłopca nazywają moją klęską – dodał Voldemort – Wiecie, że tej nocy, gdy utraciłem swe ciało i moc, próbowałem go zabić. Jego plugawa matka oddała za niego życie. Zapewniła mu wielką ochronną moc… Nie mogłem go tknąć.

Podniósł rękę i prawie przyłożył długi palec do policzka Harry’ego.

-Jego matka pozostawiła na nim ślad swej ofiary – ciągnął – To bardzo stara magia… powinienem to przewidzieć… Ale to nie ważne… Teraz już mogę go dotknąć.

Przyłożył koniuszek palca do policzka Harry’ego. Potter krzyknął z bólu, ale jego głos tłumił gałgan, który wepchnął mu Glizdogon do ust.

-Nie napinaj się tak – powiedziałam do Voldemorta, odciągając jego rękę od policzka Harry’ego.
Voldemort wzdrygnął się, ale zwrócił się znów do Śmierciożerców:

-Moje zaklęcie odbiło się od niego i ugodziło we mnie. Aaah… straszliwy to był dla mnie ból, moi drodzy przyjaciele. Zostałem wyrwany ze swojego ciała, utraciłem swą moc… Ale nadal żyłem. Byłem czymś o wiele marniejszym od najmniejszego widma… ale żyłem. Znacie mój cel: przezwyciężyć śmierć. A jednak sam poddałem się tej próbie. To zaklęcie miało mnie zabić, ale nie zrobiło tego.

Przerwał na chwilę, a ja usiadłam na kamiennym tronie.

-Udałem się więc do puszczy, aby czekać. Miałem nadzieję, że odnajdzie mnie jakiś mój wierny sługa. Zmuszałem się codziennie do istnienia… Ale żadne sługa się nie pojawił – ciągnął Voldemort, bardziej srogim tonem, niż uprzednio.

-Nikt! Żaden sługa! Odnalazłam cię! Już nie pamiętasz? Myślałeś, że dałabym ci zgnić w tej cholernej puszczy?! – Zawołałam. – Chciałam ci pomóc! Ale nie, ty wolałeś sobie czekać na jakiegoś plugawca, niż na mnie, tak?!

-Spokojnie, proszę cię – powiedział nerwowo Tom. – Nie chciałem cię wykorzystać. Myślałem, że właśnie tak to odbierzesz.

Prychnęłam.

-A więc źle myślałeś – warknęłam i spojrzałam w inną stronę, wyrażając w ten sposób mój gniew na wuja.

-Zrobiłem błąd, uwierz mi – dodał Voldemort. Zwróciłam na niego swoje szkarłatne oczy.

-Przyznajesz się, że popełniłeś błąd? – zapytałam. – Na prawdę?

Voldemort odwrócił się do mnie plecami. Zachichotałam, ale nie naciskałam.

-Jak mówiłem, czekałem na jakiegoś SŁUGĘ – powiedział Czarny Pan, dając nacisk na ostatnie słowo – Ale nikt się nie pojawił. Mniej więcej 4 lata temu pojawił się w puszczy pewien młody czarodziej. Ucieszyłem się, bo miał pracować w Hogwarcie. Przez cały rok usiłował zdobyć dla mnie Kamień Filozoficzny. Niestety, na mojej drodze, już po raz drugi, stanął Harry Potter.


Po chwili przerwy, Voldemort znów się odezwał:

-Ów sługa umarł, a ja pozostawiłem jego ciało. Udałem się ponownie do Albanii, jeszcze bardziej osłabiony. Straciłem wszelką nadzieję, że odnajdzie mnie jakiś wierny Śmierciożerca. Czekałem, aż rok temu, powrócił do mnie ten oto Glizdogon. Dowiedział się od szczurów, że jakieś mroczne widmo błąka się po lesie, biorąc we władanie ich małe ciałka.

Zaśmiał się złowieszczo, wpatrując się w Glizdogona.

-Ale ten głupiec, chcąc posilić się, zatrzymał się w jakimś barze. Spotkał tam Bertę Jorkins. Owładnął nią i przyprowadził do mnie. Ale Berta, która mogła wszystko popsuć, okazała się bardzo przydatna. Powiedziała mi, że w tym roku odbędzie się w Hogwarcie Turniej Trójmagiczny, że istnieje gdzieś mój najwierniejszy sługa, czekający na rozkazy. Gdy przełamałem zaklęcie zapomnienia, które na nią rzucono, jej ciało i umysł nie nadawały się już do niczego, więc ją zabiłem.

Twarz Voldemorta rozjaśnił paskudny uśmiech.

-A próbowałeś jakoś ją naprawić? – spytałam.

-Specjalnie się nie starałem – odpowiedział. – Ale i tobie nie bardzo zależało na tym, by jakoś ją ocalić.

Zachichotałam.

-Mów dalej – dodałam.

-Glizdogon, choć marny z niego czarodziej, stworzył dla mnie słabe ciało. Parę moich własnych zaklęć, jad Nagini i mała pomoc Sophie… i wkrótce potem odzyskałem prawie ludzką postać – ciągnął. – Postanowiłem jednak odzyskać swoje dawne ciało. Były mi tylko potrzebne trzy niezwykłe składniki. Jeden miałem pod ręką, prawda, Glizdogonie? Drugi, kość mego ojca, wymagała oczywiście przybycia na ten cmentarz. Trzeci, krew mojego wroga… jest ich przecież tylu na tym świecie… Ale chciałem mieć krew Harry’ego Pottera…


Zrobił krótką przerwę, przenosząc wzrok na Harry’ego.


Ale jak porwać tego chłopca spod nosa Dumbledore’a? – rzekł Voldemort. - Mój najwierniejszy sługa już się o to postarał. Sprawił, że Potter przeszedł bezpiecznie przez wszystkie zadania Turnieju, zmienił puchar w świstoklik. A teraz Harry Potter jest poza zasięgiem ochronnej mocy Dumbledore’a. Trafił prosto w me stęsknione ramiona!

Zrobił kilka powolnych kroków w stronę Harry’ego, uniósł różdżkę i krzyknął:

-Crucio!

Krzyk Harry’ego stłumiła szmata. Po chwili zaklęcie ustało. Śmierciożercy wybuchnęli śmiechem.


-Teraz widzicie, że głupio byłoby przypuszczać, że ten chłopiec mógłby być ode mnie silniejszy – dodał Voldemort, gdy śmiechy ucichły – Harry Potter umknął mi tylko dzięki szczęśliwemu przypadkowi. Tu już nie ma Dumbledort’a, nie ma jego matki, by mogła oddać za niego życie. Ale pozwolę mu walczyć. Glizdogonie, oddaj mu różdżkę.

Glizdogon przeciął więzy, a Harry upadł bezwładnie na trawę. Peter wcisnął mu różdżkę w ręce i cofnął się.


~*~*~*~*~*~


Mam nadzieję, że się podobało. Walka Voldemorta i Harry’ego w następnym rozdziale. Wydaje mi się, że trochę za długie, ale chyba was nie zanudziłam, co? xD


-Chyba cię nauczono, Potter, jak się pojedynkuje? – zapytał cicho Voldemort, gdy Harry z trudem podniósł się na nogi. No, to może być ciekawe, Voldemort vs Harry i ich bliźniacze rdzenie w różdżkach…

-Ukłońmy się sobie, Harry – powiedział Voldemort, pochylił się lekko, nie spuszczając wzroku w Harry’ego, który nawet nie drgnął. – Nie ociągaj się, Harry. Zachowajmy te wszystkie finezje, Dumbledore oczekiwałby od ciebie dobrych manier… Pokłoń się śmierci, Harry…

Wybuchnęliśmy śmiechem, ale Harry nadal stał wyprostowany, patrząc w zimne oczy Czarnego Pana.

-Powiedziałem: ukłoń się – wycedził Voldemort, machnął różdżką, a Harry pochylił się przed nim. Cmentarz ponownie wypełniły śmiechy zwolenników Voldemorta.

-Tak lepiej – odpowiedział. – A teraz, Sophie, kochanie, podejdź tu.

Zaskoczona, spełniłam prośbę.

-Słyszałem, że przyjaźnisz się z Potterem – dodał Voldemort, obejmując mnie ramieniem. – Zrób mi tę przyjemność i patrz na śmierć swojego przyjaciela.

Zaśmiałam się.

-Jak sobie życzysz – odparłam. Czarny Pan uniósł różdżkę, a zaklęcie Cruciatus ponownie ugodziło w Harry’ego. Teraz cmentarz wypełnił się drwiącym śmiechem Śmierciożerców i krzykiem Harry’ego. Wił się teraz na ziemi jak pająk na lekcji Moody’ego.
Zaklęcie ustało.

-Mała przerwa – rzekł Voldemort, a na cmentarzu zrobiło się cicho – Boli, co? Nie chcesz, żebym zrobił to jeszcze raz?

Harry zerwał się z ziemi, ale nic nie powiedział.

-Zapytałem cię, czy chcesz, żebym zrobił to jeszcze raz – powtórzył. – Odpowiadaj!

Machnął różdżką, a po kilku chwilach Harry krzyknął:

-Nie powiem!

Wybuchnęłam śmiechem, a Śmierciożercy mi zawtórowali. Tak, ten to Umei się bawić…

-Nie powiesz? – spytał cicho Voldemort, a jego czerwone oczy zalśniły w ciemności – Nie powiesz „nie”? Posłuszeństwo to cnota, której cię nauczę, zanim umrzesz… Może jeszcze trochę poboli, co?

Machnął różdżką, a Harry znów zwijał się z bólu na ziemi. Pociągnęłam go za rękaw, aby zaklęcie ustało.


-A wiesz, czego ja cię na7uczę, zanim się rozstaniemy? – spytałam cicho. – Ludzkich uczuć.

Podeszłam do Harry’ego, pomogłam mu si…ę podnieść na nogi i wcisnęłam mu do ręki różdżkę.

-Znasz zaklęcie, Harry – powiedziałam do niego. – No już, wyceluj we mnie różdżką, niech i mnie boli, co?

Wyszczerzyłam zęby, a gdy Harry uniósł różdżkę, pomyślałam: Crucio, Protego.

Moje własne zaklęcie ugodziło we mnie. Poczułam, że każda moja komórka ciała krzyczy z bólu. Ale nie ja. Padłam na kolana ; chciałam nacieszyć się furią Voldemorta. Widziałam, jak machnął ręką i uderzył Harry’ego w twarz. Potter upadł na plecy 2 metry dalej.
Voldemort podniósł mnie z ziemi. Czułam, jak jego ręka drży lekko, gdy podtrzymywał mnie w talii, bym nie upadła.

-Mówiłam? – spytałam, dysząc lekko. Voldemort posadził mnie na tronie i wycedził:


-Nigdy tego nie rób. Nigdy więcej.