Budzik zadzwonił o godzinie siódmej.
O pierdolonej siódmej.
I nie byłoby w tym nic strasznego, gdybym nie położyła się po godzinie
drugiej. Zaraz po wyjściu profesora Lupina rodzice zagonili nas do pakowania i
chociaż zaczęliśmy chwilę po dziewiętnastej, wszystko jak zwykle przeciągnęło
się do późnych godzin nocnych. Nie miałam zielonego pojęcia, jak do tego
doszło. Jakimś cudem upiekło mi się po sytuacji z niewypranym mundurkiem, ale
kiedy dwadzieścia minut później pojawiłam się z szatą do zwężenia, mama wpadła
w szał. Uciekając na górę, na schodach minęłam się z Victorem — widok
jego nieśmiałego, przepraszającego uśmiechu i spodni z chóru, które dzierżył w
dłoniach, sprawiły, że natychmiast wzięłam nogi za pas. Nie potrafiłam tego
wyjaśnić — zwykle listy z Hogwartu przychodziły w połowie wakacji,
więc na przygotowanie kufrów mieliśmy cały miesiąc, a i tak jakimś magicznym
sposobem ze wszystkim uwijaliśmy się na ostatnią chwilę. Sonia i Tonia miały
pyszną zabawę, oglądając, jak wieczorem każdego trzydziestego pierwszego dnia
sierpnia z szaleństwem w oczach biegaliśmy z góry na dół i z powrotem, nie
mogąc znaleźć skarpetek, podręczników, rękawiczek i całej masy innych
bibelotów, kłócąc się o pióra i pudełka z ingrediencjami na eliksiry, a i tak
ostatecznie zawsze czegoś zapominaliśmy.
Także poranki pierwszego września od lat wyglądały jednakowo. Jak
kontynuacja chaosu z dnia poprzedniego.
Zwlekłam się z łóżka, czując piasek pod powiekami. Z korytarza już
dobiegały mnie odgłosy walki o toaletę, więc nawet nie sięgnęłam po
przygotowane wcześniej ubrania, tylko poczłapałam na śniadanie. Po drodze
trzepnęłam Spajka w głowę, widząc, jak kopał w drzwi łazienki.
Po wczorajszym starciu z paznokciami Livii Vipi prawdopodobnie również
odpuścił sobie rywalizację, bo zastałam go w piżamach, kręcącego się przy
rzędzie szklanek z herbatą. Zapuchnięte oczy, mętny wzrok, spowolniałe
ruchy — brat najwidoczniej także się nie wyspał. Bez słowa zabraliśmy
się za przygotowywanie śniadania. Nie spotkaliśmy ani mamy, ani taty, ale na
sto procent oboje już gdzieś krążyli. Corocznym naczelnym stresem tego dnia
było to, czy odpali samochód, a jeśli tak, to czy nie stanie gdzieś po drodze.
Nasz Polonez w odróżnieniu od Forda Weasleyów pozostawał najzwyklejszym,
najbardziej mugolskim autem świata, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że
posiadał własną świadomość i z jakiegoś powodu bardzo nas nie lubił, bo psuł
się akurat wtedy, kiedy byliśmy spóźnieni. Jak na złość.
Usiadłam sobie z tostami i herbatą przy parapecie, bo cały stół
zajmowały porozkładane kanapki na drogę. Bez entuzjazmu żułam chleb z sojowym
pasztetem i gapiłam się w okno; nawet pogoda nie zachęcała, żeby wyjść na
zewnątrz. Lało jak z cebra, niebo zasnuły szare chmury, a
podwórko — mimo niemalże miesięcznej suszy — rozmiękło, co
mogło stanowić kolejne wyzwanie dla naszego samochodu.
Tymczasem na klatce schodowej rozległy się przyśpieszone, energiczne
kroki i gniewne mamrotanie:
— …i chyba szlag mnie trafi z tą dziewczyną! Victor, Sophie,
jesteście całkowicie i ostatecznie spakowani?
— Tak — odpowiedzieliśmy jednocześnie, a Vipi był na
tyle odważny, by dopytać: — A co?
— A co, a co, Livia gdzieś posiała książki, które pożyczyła w
bibliotece na wakacje — odfuknęła, po czym zaczęła dzielić jedzenie
na drogę i pakować je do gigantycznych, brązowy toreb. — Umówiła się
z panią Pince, że odda je drugiego września, inaczej zapłaci karę. A stoi jak
byk w kalendarzu, DRUGI WRZEŚNIA, LIVIA,
BIBLIOTEKA.
Żadne z nas już się nie odezwało, tylko zaczęliśmy łykać śniadanie,
żeby jak najszybciej zejść mamie z oczu. Pierwszy dzień szkoły był dla niej
szczególnie trudny i bynajmniej nie dlatego, że zawsze działo się coś
niespodziewanego. Wiedziałam, że ona również za nami tęskniła, choć w ciągłym
biegu i popędzaniu nie miała czasu, żeby to okazać.
Pół godziny później, sapiąc i dysząc, udało nam się zwlec kufry na dół
i nie zabić się z nimi na klatce schodowej. A potem toaleta. Zajęliśmy łazienkę
wspólnie z Vipim, żeby nie drażnić rodziców; Livia wciąż miotała się w panice
po sypialni, przeklinając i wywalając wszystko ze skrzyni.
— I tso apisal Sylliusz? — spytał Victor, nie
zaprzestając szczotkowania zębów.
— Nawet nie zdążyłam zerknąć — mruknęłam, zajęta
czesaniem swoimi włosami. Warkocz wydawał się na taką pogodę idealnym
rozwiązaniem, ale wiedziałam, że zaczepianie Bes w takim momencie nie było
dobrym pomysłem, więc zostawiłam rozpuszczone. — Będę czytać w
pociągu. A teraz wynocha, przebieram się.
Pierwszy dzień szkoły zawsze okazywał się tak samo problematyczny z
jeszcze jednego powodu — mieliśmy jeden samochód, a dwa miejsca do
objechania. W tym roku Sethi zadeklarował się zabrać dziewczynki, Spajka i Ripa
na akademię w mugolskiej podstawówce, ale najpierw mama musiała podrzucić ich
na autobus i wrócić po nas, dlatego nie było czasu na rzewne pożegnania. Szybko
ucałowałam obie bliźniaczki, pomachałam chłopakom i z gulą w gardle mocno
uściskałam tatę. Nie miałam nawet czasu, żeby odprowadzić wzrokiem samochód
rozpryskujący kałuże, bo trzeba było wracać do domu zapakować Glorię do
transportera. Mój kuguchar jeszcze nigdy nie przydał mi się podczas szkolnych
zajęć, bo stanowczo odmawiał prób ćwiczenia na nim jakichkolwiek zaklęć, ale i
tak go ze sobą zabierałam. Oczywiście kiedy udało mi się go złapać, ponieważ
nie lubił nie tylko czarowania, ale i wiklinowych koszyków. Tak właściwie to
nie byłam do końca pewna, czy Gloria naprawdę była kugucharem, czy tylko bardzo,
bardzo starym, kudłatym, spasionym kotem, ale dawno, dawno temu zabrałam ją z
domu Rosiera i łączyła nas z tą damulką silna przyjaźń. Oczywiście zaraz po
tym, jak przestawała stroić fochy po podróży w zamknięciu.
Dochodziła dziewiąta trzydzieści, kiedy warczący Polonez zajechał z
powrotem na podwórko, a mama wysiadła z kapturem naciągniętym na głowę i
otworzyła różdżką magicznie powiększony bagażnik. Wcisnęliśmy się ze wszystkim
do środka — Victor z drzemiącym Hełmofonem w klatce i ja cała
podrapana z koszem na kolanach zajęliśmy tylne siedzenia, Livia i Bes usiadły z
przodu i ruszyliśmy najpierw przez błotniste podwórko, a potem wyboistą drogą w
kierunku wioski. Z trudem się odwróciłam, by rzucić ostatnie spojrzenie na dom.
Nawet w szary, deszczowy dzień bielony dworek z kolumienkami i bluszczem na
dachu wyglądał radośnie; ze ściśniętym sercem wyobraziłam go sobie zatopionego
w śniegu, ze szronem na szybach rano i zaparowanymi oknami po południu.
Zerknęłam na Victora. On również wpatrywał się w tylną szybę, zanim budynek
zniknął za zakrętem.
Kiedy dotarliśmy do głównej drogi, mama trochę się uspokoiła; włączyła
radio i dobrze znane nam hity wypełniły wnętrze samochodu. Gawędziliśmy wesoło
może jakiś kwadrans, bo Victor niespodziewanie pobladł, później pozieleniał i
bąknął niewyraźnie, że zostawił tiarę na stole w kuchni. Spodziewałam się, że
złość, jaka uderzy w mamę, rozsadzi samochód, ale Bes rzuciła synowi zimne
spojrzenie przez lusterko wsteczne i odparła kąśliwie:
— Trudno, w takim razie będziesz bez tiary. Doślę ci, jak wrócę
do domu.
— Ale mamuś, dostanę ujemne punkty, jak McGonagall mnie zobaczy…
albo Snape!
— Trzeba było myśleć głową, a nie kolanem.
Przez kilka następnych minut Vipi siedział ze skwaszoną miną, udając,
że nie widział, jak się do niego szczerzyłam. Byliśmy rodzeństwem i najlepszymi
przyjaciółmi, ale gdy dochodziło do rywalizacji między domami, nikt nie brał
jeńców. A zapominanie o różnych rzeczach pierwszego dnia września należało już
do tradycji. Pierwszy tydzień szkoły od zawsze polegał na dosyłaniu książek,
bielizny i innych części garderoby, zdarzyło się nawet, że Victor w drugiej
klasie zapomniał o swojej różdżce. O przyszłym roku myślałam jak o roku
przełomowym — pojawienie się w Hogwarcie Spajka i Ripa mogło
przewrócić do góry nogami nie tylko życie nauczycieli i rodziców, ale także
zamęczyć naszą domową sowę na śmierć, bo z tygodnia latania tam i z powrotem
prawdopodobnie zrobi się miesiąc. A jeżeli bliźniacy trafią tam, gdzie reszta
Ghostów, Gryffindor mógł się pożegnać z Pucharem Domów na siedem lat. Nie
mogłam się doczekać. No i Livia nareszcie znajdzie sobie nowy obiekt kontroli.
Deszcz zacinał jak szalony i nawet wycieraczki chodzące tam i z
powrotem nie ułatwiały widoczności; trzeba było zatrzymać samochód na poboczu i
zaczarować szybę, żeby odpychała natarczywe krople. Z korkami i tragicznymi
warunkami na drodze nie stało się nic, co by sprawiło, że moglibyśmy się
spóźnić na pociąg, więc — dokładnie według wyliczeń
mamy — zaparkowaliśmy za dwadzieścia jedenasta, a kiedy znaleźliśmy
się na peronie dziewięć i trzy czwarte, do odjazdu zostało jakieś dziesięć
minut. Pociąg stał już podstawiony, ale nikomu się nie śpieszyło; większość
uczniów krążyła na zewnątrz z kolegami, a niektórzy wychylali się przez okna,
żeby porozmawiać z rodzicami i młodszym rodzeństwem. Widząc to, boleśnie
odczułam brak taty i bliźniaków.
Na peronie panowało jeszcze większe podniecenie niż zwykle, a ilość
dorosłych odprowadzających swoje pociechy znacznie wzrosła. Razem z Victorem i
Livią popatrzyliśmy po sobie zdumieni, a potem wbiliśmy wzrok w mamę, ale ona
tylko uśmiechała się figlarnie, jakby wiedziała coś, czego my nie wiedzieliśmy.
— Ale w tym roku ludu — mruknął Vipi.
— Wszyscy chcieliby w tym semestrze pojechać do
Hogwartu — odparła enigmatycznie Bes, a oczy jej rozbłysły.
— A czemu? — zapytałam na wydechu. Pchanie wózka z
kufrem i jednoczesne dźwiganie koszyka z Glorią wymagało nie tylko niezłej
kondycji, ale i wybitnej koordynacji.
— Dowiecie się w szkole.
Im bliżej pociągu, tym bardziej trzeba było się przeciskać i lawirować
między kotami, walizkami, plecakami, skrzyniami, biegającymi dziećmi i
wystraszonymi pierwszoroczniakami. Łatwo ich było poznać, bo wszyscy mieli na
sobie nowiutkie, czarne mundurki i większość kurczowo trzymała się rodziców. Na
dodatek musieliśmy patrzeć pod nogi, ponieważ cały peron pokrywała woda z
płaszczy i parasoli oraz rozdeptane pecyny błota; co rusz ktoś się przewracał
albo ślizgał i lądował na ziemi, przygnieciony swoim kufrem albo drugim
człowiekiem.
— O, jest Molly! — krzyknęła cicho mama i zaczęła
energicznie machać w kierunku niskiej, przysadzistej kobiety z burzą rudych
włosów.
Zbita grupka stała tuż przy czerwonym pociągu, tarasując wejście do
wagonu, ale wszyscy zdawali się nie przejmować tym, że ludzie co rusz
przepychali się między nimi i rzucali gniewne spojrzenia. Czarownica w średnim
wieku odwróciła się, a na jej rumianej twarzy rozlał się szeroki, dobrotliwy
uśmiech.
— Bes, myślałam, że już poszłaś, kochana — zaszczebiotała
i stanęła na palcach, żeby wymienić z nią szybkie całusy w oba
policzki. — Jak tam małżonek?
— A, rozwozi resztę trzody — odparła, machając
ręką. — Artura, widzę, też nie ma? Cześć, Bill, o, Charlie, jak tam,
kiedy wróciłeś z Rumunii?
Udało mi się wcisnąć między Victora i wózek Livii; grzecznie
przywitaliśmy się z mamą Rona i jego starszymi braćmi; okazało się, że wszyscy
siedzieli już w pociągu, oczekując na odjazd. Byłam lekko zawiedziona, ale nie
dlatego, że nie zdążyłam przywitać się z kolegami. Gdzieś w środku skrycie liczyłam,
że zobaczę Sapphire, choć tak naprawdę bałam się tego spotkania. Pierwszego
spotkania od czasu pogrzebu Darli. Zwykle na wakacjach spędzałyśmy u siebie całe
tygodnie, nieustannie się odwiedzałyśmy, a sowy latały tam i z powrotem,
roznosząc listy po trzech domach. A przez dwa miesiące wcale nie
korespondowałyśmy, pani Weasley ani słowem o niej nie wspomniała… Zaczęłam się
zastanawiać, czy Sapphire w ogóle pojawi się w Hogwarcie.
A jeśli…
A jeśli zamknęli ją w Świętym Mungu?
Duży, okrągły zegar nad żelazną barierką wybił godzinę dziesiątą
pięćdziesiąt pięć, więc mama zaczęła się z nami pośpiesznie żegnać. Wycałowała
mnie i Victora, uścisnęła Livię, na którą gniew za poranny rozgardiasz już jej
chyba przeszedł.
— No, to do zobaczenia po Nowym Roku — powiedziała, a
jej głos lekko zwilgotniał. — Bo na święta pewnie będziecie woleli
zostać w Hogwarcie.
— Nie ma takiej siły, która zatrzymałaby mnie w szkole na Boże
Narodzenie — odparłam, pomagając wcisnąć siostrze kufer do wagonu. Na
widok frywolnych uśmieszków Bes i pani Weasley natychmiast się
ożywiłam. — A niby dlaczego?
— Mówiłam wam, zobaczycie w szkole.
— Co wyście się wściekli z tymi tajemnicami?
— Jedyną osobą, która kiedykolwiek się wściekła, jesteś
ty — wtrącił Victor i zaczął rechotać. Livia parsknęła śmiechem i
całą trójką zaczęliśmy chichotać, co wyraźnie nie spodobało się mamie.
— To nie jest temat do żartów! — zrugała syna, ale nikt
jej nie słuchał, bo siostra poślizgnęła się na metalowym schodku i wylądowała z
klatką Hełmofona na piersiach, co wywołało w nas jeszcze większą wesołość.
Charlie natychmiast się poderwał, żeby pomóc Livii wygrzebać się spod
kufrów i wrzeszczącej z przerażenia sowy, a Bill wyciągnął różdżkę i leniwym
ruchem lewitował wszystkie rzeczy bezpiecznie na korytarz. Mamrotanie za
naszymi plecami narastało, bo wskazówki zegara coraz bardziej zbliżały się do
godziny jedenastej, a każdy chciał zająć jak najlepsze miejsce. Zanim wsiadłam,
jeszcze raz rzuciłam okiem na mamę i panią Weasley i wtedy za ich plecami
mignęła mi znajoma postać od stóp do głów odziana w czerń, a zaraz za nią
kolejna, znacznie niższa.
— Sapphire! — zawołałam i zeskoczyłam ze schodków z
powrotem na peron.
Mama krzyknęła, żebym wracała, ale nawet się nie obejrzałam, tylko
pognałam pędem w kierunku śpieszących się pań. Wysoka czarownica w bardzo
wytwornej, koronkowej, czarnej sukni bardzo rzucającej się w oczy na tle tych
wszystkich nieudolnie podobieranych mugolskich fatałaszków, z takim samym
eleganckim kapelusikiem na upiętych włosach prezentowała się jak zwykle chłodno
i beznamiętnie. Gdy pojawiłam się w zasięgu wzroku, wargi zaledwie drgnęły jej
w kącikach, ale głos, którym odpowiedziała na moje dzień dobry, mógłby zamrozić Saharę.
Natomiast Sapphire… Na jej widok stanęłam jak wryta. Nieśmiertelne
glany i choker na szyi, ponure, mugolskie ubrania, które wyglądały, jakby
dziewczyna zrobiła napad na trumnę najbardziej mrocznego i stereotypowego
wampira, jakiego mogłam sobie wyobrazić, paznokcie pomalowane czarnym lakierem…
To wyglądało całkiem zwyczajnie. Standardowa Sapphire z dużym nosem, wydatnymi
ustami, szerokimi, ciemnymi brwiami i ogromnymi, szarymi oczami, bardzo chuda i
wysoka jak na swój wiek. Ale to, co już z daleka zwróciło moją uwagę, to włosy.
Zwykle kruczoczarne, sięgające ramion i z obciętą grzywką teraz wręcz świeciły
się we wszystkich kolorach tęczy. A w zestawieniu z całą resztą osobliwej
prezencji odbierały mowę.
— Sapphire… — powtórzyłam.
— Sophie…
Niby padłyśmy sobie w objęcia, ale uścisk trwał krótko i był
najbardziej krępującym, sztywnym uściskiem, jakiego kiedykolwiek doznałam.
Odsunęłam się, żeby jeszcze raz zlustrować przyjaciółkę, ale wzrok cały czas
uciekał do jej włosów; w sztucznym świetle lamp wręcz się mieniły.
— Masz nową fryzurę — bąknęłam niezbyt bystro, ale na
nic więcej nie mogłam się zdobyć.
Zorientowałam się, że wciąż miałam otwarte usta.
— Daj spokój, za kilka dni się zmyje — odparła
beztrosko, ale w jej oczach błysnęła niepewność i uśmiechnęła się nerwowo.
Wzruszyłam tylko ramionami.
Za naszymi plecami rozległ się przeszywający gwizd lokomotywy.
— Też sobie znalazłaś moment… — mruknęłam.
— Co to ma niby znaczyć?
Ale nie było już czasu na wyjaśnienia, bo peron wypełnił dym, a Bes
zaczęła machać w moją stronę, więc puściłam się pędem, żeby uściskać ją ostatni
raz, pochwycić koszyk z Glorią i wskoczyć za Victorem do wagonu. Kątem oka
dostrzegłam żegnającą się z matką Sapphire i chwilę później już gramoliła się
za mną, dysząc i stękając pod ciężarem kufra i klatki z sową. Razem z bratem
pomogliśmy jej wtaszczyć to wszystko na korytarz i zamknąć drzwi; pociąg zaczął
powoli toczyć się po torach. Całą trójką przycisnęliśmy nosy do szyb, żeby
pomachać rodzicom. Bes stała z panią Weasley, Billem i Charliem, pani Kiler
kilka kroków od nich i wszyscy patrzyli, jak powoli znikaliśmy im z oczu na
kolejne pół roku.
Livia już zniknęła w głębi korytarza, a Victor zaczął zapuszczać
żurawia do najbliższego przedziału.
— Chodźcie, poszukamy Harry’ego i reszty, może dowiemy się czegoś
więcej o Mistrzostwach — zaproponował, ale po spotkaniu z przyjaciółką
ostatnią rzeczą, na którą miałam ochotę, było oglądanie podekscytowanego Rona i
sceptycznej Hermiony podczas snucia historii o zaciętej walce Irlandii z
Bułgarią.