18 lipca 2008

6. Byle nie do Hogwartu

Budzik zadzwonił o godzinie siódmej.

O pierdolonej siódmej.

I nie byłoby w tym nic strasznego, gdybym nie położyła się po godzinie drugiej. Zaraz po wyjściu profesora Lupina rodzice zagonili nas do pakowania i chociaż zaczęliśmy chwilę po dziewiętnastej, wszystko jak zwykle przeciągnęło się do późnych godzin nocnych. Nie miałam zielonego pojęcia, jak do tego doszło. Jakimś cudem upiekło mi się po sytuacji z niewypranym mundurkiem, ale kiedy dwadzieścia minut później pojawiłam się z szatą do zwężenia, mama wpadła w szał. Uciekając na górę, na schodach minęłam się z Victorem — widok jego nieśmiałego, przepraszającego uśmiechu i spodni z chóru, które dzierżył w dłoniach, sprawiły, że natychmiast wzięłam nogi za pas. Nie potrafiłam tego wyjaśnić — zwykle listy z Hogwartu przychodziły w połowie wakacji, więc na przygotowanie kufrów mieliśmy cały miesiąc, a i tak jakimś magicznym sposobem ze wszystkim uwijaliśmy się na ostatnią chwilę. Sonia i Tonia miały pyszną zabawę, oglądając, jak wieczorem każdego trzydziestego pierwszego dnia sierpnia z szaleństwem w oczach biegaliśmy z góry na dół i z powrotem, nie mogąc znaleźć skarpetek, podręczników, rękawiczek i całej masy innych bibelotów, kłócąc się o pióra i pudełka z ingrediencjami na eliksiry, a i tak ostatecznie zawsze czegoś zapominaliśmy.

Także poranki pierwszego września od lat wyglądały jednakowo. Jak kontynuacja chaosu z dnia poprzedniego.

Zwlekłam się z łóżka, czując piasek pod powiekami. Z korytarza już dobiegały mnie odgłosy walki o toaletę, więc nawet nie sięgnęłam po przygotowane wcześniej ubrania, tylko poczłapałam na śniadanie. Po drodze trzepnęłam Spajka w głowę, widząc, jak kopał w drzwi łazienki.

Po wczorajszym starciu z paznokciami Livii Vipi prawdopodobnie również odpuścił sobie rywalizację, bo zastałam go w piżamach, kręcącego się przy rzędzie szklanek z herbatą. Zapuchnięte oczy, mętny wzrok, spowolniałe ruchy — brat najwidoczniej także się nie wyspał. Bez słowa zabraliśmy się za przygotowywanie śniadania. Nie spotkaliśmy ani mamy, ani taty, ale na sto procent oboje już gdzieś krążyli. Corocznym naczelnym stresem tego dnia było to, czy odpali samochód, a jeśli tak, to czy nie stanie gdzieś po drodze. Nasz Polonez w odróżnieniu od Forda Weasleyów pozostawał najzwyklejszym, najbardziej mugolskim autem świata, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że posiadał własną świadomość i z jakiegoś powodu bardzo nas nie lubił, bo psuł się akurat wtedy, kiedy byliśmy spóźnieni. Jak na złość.

Usiadłam sobie z tostami i herbatą przy parapecie, bo cały stół zajmowały porozkładane kanapki na drogę. Bez entuzjazmu żułam chleb z sojowym pasztetem i gapiłam się w okno; nawet pogoda nie zachęcała, żeby wyjść na zewnątrz. Lało jak z cebra, niebo zasnuły szare chmury, a podwórko — mimo niemalże miesięcznej suszy — rozmiękło, co mogło stanowić kolejne wyzwanie dla naszego samochodu.

Tymczasem na klatce schodowej rozległy się przyśpieszone, energiczne kroki i gniewne mamrotanie:

— …i chyba szlag mnie trafi z tą dziewczyną! Victor, Sophie, jesteście całkowicie i ostatecznie spakowani?

— Tak — odpowiedzieliśmy jednocześnie, a Vipi był na tyle odważny, by dopytać: — A co?

— A co, a co, Livia gdzieś posiała książki, które pożyczyła w bibliotece na wakacje — odfuknęła, po czym zaczęła dzielić jedzenie na drogę i pakować je do gigantycznych, brązowy toreb. — Umówiła się z panią Pince, że odda je drugiego września, inaczej zapłaci karę. A stoi jak byk w kalendarzu, DRUGI WRZEŚNIA, LIVIA, BIBLIOTEKA.

Żadne z nas już się nie odezwało, tylko zaczęliśmy łykać śniadanie, żeby jak najszybciej zejść mamie z oczu. Pierwszy dzień szkoły był dla niej szczególnie trudny i bynajmniej nie dlatego, że zawsze działo się coś niespodziewanego. Wiedziałam, że ona również za nami tęskniła, choć w ciągłym biegu i popędzaniu nie miała czasu, żeby to okazać.

Pół godziny później, sapiąc i dysząc, udało nam się zwlec kufry na dół i nie zabić się z nimi na klatce schodowej. A potem toaleta. Zajęliśmy łazienkę wspólnie z Vipim, żeby nie drażnić rodziców; Livia wciąż miotała się w panice po sypialni, przeklinając i wywalając wszystko ze skrzyni.

— I tso apisal Sylliusz? — spytał Victor, nie zaprzestając szczotkowania zębów.

— Nawet nie zdążyłam zerknąć — mruknęłam, zajęta czesaniem swoimi włosami. Warkocz wydawał się na taką pogodę idealnym rozwiązaniem, ale wiedziałam, że zaczepianie Bes w takim momencie nie było dobrym pomysłem, więc zostawiłam rozpuszczone. — Będę czytać w pociągu. A teraz wynocha, przebieram się.

Pierwszy dzień szkoły zawsze okazywał się tak samo problematyczny z jeszcze jednego powodu — mieliśmy jeden samochód, a dwa miejsca do objechania. W tym roku Sethi zadeklarował się zabrać dziewczynki, Spajka i Ripa na akademię w mugolskiej podstawówce, ale najpierw mama musiała podrzucić ich na autobus i wrócić po nas, dlatego nie było czasu na rzewne pożegnania. Szybko ucałowałam obie bliźniaczki, pomachałam chłopakom i z gulą w gardle mocno uściskałam tatę. Nie miałam nawet czasu, żeby odprowadzić wzrokiem samochód rozpryskujący kałuże, bo trzeba było wracać do domu zapakować Glorię do transportera. Mój kuguchar jeszcze nigdy nie przydał mi się podczas szkolnych zajęć, bo stanowczo odmawiał prób ćwiczenia na nim jakichkolwiek zaklęć, ale i tak go ze sobą zabierałam. Oczywiście kiedy udało mi się go złapać, ponieważ nie lubił nie tylko czarowania, ale i wiklinowych koszyków. Tak właściwie to nie byłam do końca pewna, czy Gloria naprawdę była kugucharem, czy tylko bardzo, bardzo starym, kudłatym, spasionym kotem, ale dawno, dawno temu zabrałam ją z domu Rosiera i łączyła nas z tą damulką silna przyjaźń. Oczywiście zaraz po tym, jak przestawała stroić fochy po podróży w zamknięciu.

Dochodziła dziewiąta trzydzieści, kiedy warczący Polonez zajechał z powrotem na podwórko, a mama wysiadła z kapturem naciągniętym na głowę i otworzyła różdżką magicznie powiększony bagażnik. Wcisnęliśmy się ze wszystkim do środka — Victor z drzemiącym Hełmofonem w klatce i ja cała podrapana z koszem na kolanach zajęliśmy tylne siedzenia, Livia i Bes usiadły z przodu i ruszyliśmy najpierw przez błotniste podwórko, a potem wyboistą drogą w kierunku wioski. Z trudem się odwróciłam, by rzucić ostatnie spojrzenie na dom. Nawet w szary, deszczowy dzień bielony dworek z kolumienkami i bluszczem na dachu wyglądał radośnie; ze ściśniętym sercem wyobraziłam go sobie zatopionego w śniegu, ze szronem na szybach rano i zaparowanymi oknami po południu. Zerknęłam na Victora. On również wpatrywał się w tylną szybę, zanim budynek zniknął za zakrętem.

Kiedy dotarliśmy do głównej drogi, mama trochę się uspokoiła; włączyła radio i dobrze znane nam hity wypełniły wnętrze samochodu. Gawędziliśmy wesoło może jakiś kwadrans, bo Victor niespodziewanie pobladł, później pozieleniał i bąknął niewyraźnie, że zostawił tiarę na stole w kuchni. Spodziewałam się, że złość, jaka uderzy w mamę, rozsadzi samochód, ale Bes rzuciła synowi zimne spojrzenie przez lusterko wsteczne i odparła kąśliwie:

— Trudno, w takim razie będziesz bez tiary. Doślę ci, jak wrócę do domu.

— Ale mamuś, dostanę ujemne punkty, jak McGonagall mnie zobaczy… albo Snape!

— Trzeba było myśleć głową, a nie kolanem.

Przez kilka następnych minut Vipi siedział ze skwaszoną miną, udając, że nie widział, jak się do niego szczerzyłam. Byliśmy rodzeństwem i najlepszymi przyjaciółmi, ale gdy dochodziło do rywalizacji między domami, nikt nie brał jeńców. A zapominanie o różnych rzeczach pierwszego dnia września należało już do tradycji. Pierwszy tydzień szkoły od zawsze polegał na dosyłaniu książek, bielizny i innych części garderoby, zdarzyło się nawet, że Victor w drugiej klasie zapomniał o swojej różdżce. O przyszłym roku myślałam jak o roku przełomowym — pojawienie się w Hogwarcie Spajka i Ripa mogło przewrócić do góry nogami nie tylko życie nauczycieli i rodziców, ale także zamęczyć naszą domową sowę na śmierć, bo z tygodnia latania tam i z powrotem prawdopodobnie zrobi się miesiąc. A jeżeli bliźniacy trafią tam, gdzie reszta Ghostów, Gryffindor mógł się pożegnać z Pucharem Domów na siedem lat. Nie mogłam się doczekać. No i Livia nareszcie znajdzie sobie nowy obiekt kontroli.

Deszcz zacinał jak szalony i nawet wycieraczki chodzące tam i z powrotem nie ułatwiały widoczności; trzeba było zatrzymać samochód na poboczu i zaczarować szybę, żeby odpychała natarczywe krople. Z korkami i tragicznymi warunkami na drodze nie stało się nic, co by sprawiło, że moglibyśmy się spóźnić na pociąg, więc — dokładnie według wyliczeń mamy — zaparkowaliśmy za dwadzieścia jedenasta, a kiedy znaleźliśmy się na peronie dziewięć i trzy czwarte, do odjazdu zostało jakieś dziesięć minut. Pociąg stał już podstawiony, ale nikomu się nie śpieszyło; większość uczniów krążyła na zewnątrz z kolegami, a niektórzy wychylali się przez okna, żeby porozmawiać z rodzicami i młodszym rodzeństwem. Widząc to, boleśnie odczułam brak taty i bliźniaków.

Na peronie panowało jeszcze większe podniecenie niż zwykle, a ilość dorosłych odprowadzających swoje pociechy znacznie wzrosła. Razem z Victorem i Livią popatrzyliśmy po sobie zdumieni, a potem wbiliśmy wzrok w mamę, ale ona tylko uśmiechała się figlarnie, jakby wiedziała coś, czego my nie wiedzieliśmy.

— Ale w tym roku ludu — mruknął Vipi.

— Wszyscy chcieliby w tym semestrze pojechać do Hogwartu — odparła enigmatycznie Bes, a oczy jej rozbłysły.

— A czemu? — zapytałam na wydechu. Pchanie wózka z kufrem i jednoczesne dźwiganie koszyka z Glorią wymagało nie tylko niezłej kondycji, ale i wybitnej koordynacji.

— Dowiecie się w szkole.

Im bliżej pociągu, tym bardziej trzeba było się przeciskać i lawirować między kotami, walizkami, plecakami, skrzyniami, biegającymi dziećmi i wystraszonymi pierwszoroczniakami. Łatwo ich było poznać, bo wszyscy mieli na sobie nowiutkie, czarne mundurki i większość kurczowo trzymała się rodziców. Na dodatek musieliśmy patrzeć pod nogi, ponieważ cały peron pokrywała woda z płaszczy i parasoli oraz rozdeptane pecyny błota; co rusz ktoś się przewracał albo ślizgał i lądował na ziemi, przygnieciony swoim kufrem albo drugim człowiekiem.

— O, jest Molly! — krzyknęła cicho mama i zaczęła energicznie machać w kierunku niskiej, przysadzistej kobiety z burzą rudych włosów.

Zbita grupka stała tuż przy czerwonym pociągu, tarasując wejście do wagonu, ale wszyscy zdawali się nie przejmować tym, że ludzie co rusz przepychali się między nimi i rzucali gniewne spojrzenia. Czarownica w średnim wieku odwróciła się, a na jej rumianej twarzy rozlał się szeroki, dobrotliwy uśmiech.

— Bes, myślałam, że już poszłaś, kochana — zaszczebiotała i stanęła na palcach, żeby wymienić z nią szybkie całusy w oba policzki. — Jak tam małżonek?

— A, rozwozi resztę trzody — odparła, machając ręką. — Artura, widzę, też nie ma? Cześć, Bill, o, Charlie, jak tam, kiedy wróciłeś z Rumunii?

Udało mi się wcisnąć między Victora i wózek Livii; grzecznie przywitaliśmy się z mamą Rona i jego starszymi braćmi; okazało się, że wszyscy siedzieli już w pociągu, oczekując na odjazd. Byłam lekko zawiedziona, ale nie dlatego, że nie zdążyłam przywitać się z kolegami. Gdzieś w środku skrycie liczyłam, że zobaczę Sapphire, choć tak naprawdę bałam się tego spotkania. Pierwszego spotkania od czasu pogrzebu Darli. Zwykle na wakacjach spędzałyśmy u siebie całe tygodnie, nieustannie się odwiedzałyśmy, a sowy latały tam i z powrotem, roznosząc listy po trzech domach. A przez dwa miesiące wcale nie korespondowałyśmy, pani Weasley ani słowem o niej nie wspomniała… Zaczęłam się zastanawiać, czy Sapphire w ogóle pojawi się w Hogwarcie.

A jeśli…

A jeśli zamknęli ją w Świętym Mungu?

Duży, okrągły zegar nad żelazną barierką wybił godzinę dziesiątą pięćdziesiąt pięć, więc mama zaczęła się z nami pośpiesznie żegnać. Wycałowała mnie i Victora, uścisnęła Livię, na którą gniew za poranny rozgardiasz już jej chyba przeszedł.

— No, to do zobaczenia po Nowym Roku — powiedziała, a jej głos lekko zwilgotniał. — Bo na święta pewnie będziecie woleli zostać w Hogwarcie.

— Nie ma takiej siły, która zatrzymałaby mnie w szkole na Boże Narodzenie — odparłam, pomagając wcisnąć siostrze kufer do wagonu. Na widok frywolnych uśmieszków Bes i pani Weasley natychmiast się ożywiłam. — A niby dlaczego?

— Mówiłam wam, zobaczycie w szkole.

— Co wyście się wściekli z tymi tajemnicami?

— Jedyną osobą, która kiedykolwiek się wściekła, jesteś ty — wtrącił Victor i zaczął rechotać. Livia parsknęła śmiechem i całą trójką zaczęliśmy chichotać, co wyraźnie nie spodobało się mamie.

— To nie jest temat do żartów! — zrugała syna, ale nikt jej nie słuchał, bo siostra poślizgnęła się na metalowym schodku i wylądowała z klatką Hełmofona na piersiach, co wywołało w nas jeszcze większą wesołość.

Charlie natychmiast się poderwał, żeby pomóc Livii wygrzebać się spod kufrów i wrzeszczącej z przerażenia sowy, a Bill wyciągnął różdżkę i leniwym ruchem lewitował wszystkie rzeczy bezpiecznie na korytarz. Mamrotanie za naszymi plecami narastało, bo wskazówki zegara coraz bardziej zbliżały się do godziny jedenastej, a każdy chciał zająć jak najlepsze miejsce. Zanim wsiadłam, jeszcze raz rzuciłam okiem na mamę i panią Weasley i wtedy za ich plecami mignęła mi znajoma postać od stóp do głów odziana w czerń, a zaraz za nią kolejna, znacznie niższa.

— Sapphire! — zawołałam i zeskoczyłam ze schodków z powrotem na peron.

Mama krzyknęła, żebym wracała, ale nawet się nie obejrzałam, tylko pognałam pędem w kierunku śpieszących się pań. Wysoka czarownica w bardzo wytwornej, koronkowej, czarnej sukni bardzo rzucającej się w oczy na tle tych wszystkich nieudolnie podobieranych mugolskich fatałaszków, z takim samym eleganckim kapelusikiem na upiętych włosach prezentowała się jak zwykle chłodno i beznamiętnie. Gdy pojawiłam się w zasięgu wzroku, wargi zaledwie drgnęły jej w kącikach, ale głos, którym odpowiedziała na moje dzień dobry, mógłby zamrozić Saharę.

Natomiast Sapphire… Na jej widok stanęłam jak wryta. Nieśmiertelne glany i choker na szyi, ponure, mugolskie ubrania, które wyglądały, jakby dziewczyna zrobiła napad na trumnę najbardziej mrocznego i stereotypowego wampira, jakiego mogłam sobie wyobrazić, paznokcie pomalowane czarnym lakierem… To wyglądało całkiem zwyczajnie. Standardowa Sapphire z dużym nosem, wydatnymi ustami, szerokimi, ciemnymi brwiami i ogromnymi, szarymi oczami, bardzo chuda i wysoka jak na swój wiek. Ale to, co już z daleka zwróciło moją uwagę, to włosy. Zwykle kruczoczarne, sięgające ramion i z obciętą grzywką teraz wręcz świeciły się we wszystkich kolorach tęczy. A w zestawieniu z całą resztą osobliwej prezencji odbierały mowę.

— Sapphire… — powtórzyłam.

— Sophie…

Niby padłyśmy sobie w objęcia, ale uścisk trwał krótko i był najbardziej krępującym, sztywnym uściskiem, jakiego kiedykolwiek doznałam. Odsunęłam się, żeby jeszcze raz zlustrować przyjaciółkę, ale wzrok cały czas uciekał do jej włosów; w sztucznym świetle lamp wręcz się mieniły.

— Masz nową fryzurę — bąknęłam niezbyt bystro, ale na nic więcej nie mogłam się zdobyć.

Zorientowałam się, że wciąż miałam otwarte usta.

— Daj spokój, za kilka dni się zmyje — odparła beztrosko, ale w jej oczach błysnęła niepewność i uśmiechnęła się nerwowo. Wzruszyłam tylko ramionami.

Za naszymi plecami rozległ się przeszywający gwizd lokomotywy.

— Też sobie znalazłaś moment… — mruknęłam.

— Co to ma niby znaczyć?

Ale nie było już czasu na wyjaśnienia, bo peron wypełnił dym, a Bes zaczęła machać w moją stronę, więc puściłam się pędem, żeby uściskać ją ostatni raz, pochwycić koszyk z Glorią i wskoczyć za Victorem do wagonu. Kątem oka dostrzegłam żegnającą się z matką Sapphire i chwilę później już gramoliła się za mną, dysząc i stękając pod ciężarem kufra i klatki z sową. Razem z bratem pomogliśmy jej wtaszczyć to wszystko na korytarz i zamknąć drzwi; pociąg zaczął powoli toczyć się po torach. Całą trójką przycisnęliśmy nosy do szyb, żeby pomachać rodzicom. Bes stała z panią Weasley, Billem i Charliem, pani Kiler kilka kroków od nich i wszyscy patrzyli, jak powoli znikaliśmy im z oczu na kolejne pół roku.

Livia już zniknęła w głębi korytarza, a Victor zaczął zapuszczać żurawia do najbliższego przedziału.

— Chodźcie, poszukamy Harry’ego i reszty, może dowiemy się czegoś więcej o Mistrzostwach — zaproponował, ale po spotkaniu z przyjaciółką ostatnią rzeczą, na którą miałam ochotę, było oglądanie podekscytowanego Rona i sceptycznej Hermiony podczas snucia historii o zaciętej walce Irlandii z Bułgarią.

— Idź sam, co? — zaproponowałam i rzuciłam mu przepraszające spojrzenie.

— Dobra… to ja za chwilę wrócę, okej?

Skinęłam głową.

Bratu nie trzeba było dwa razy powtarzać, zwłaszcza że i on początkowo nie potrafił wykrztusić słowa na widok fryzury Sapphire. Zabrał swój kufer i z klatką Hełmofona pod pachą zaczął przeciskać się wąskim korytarzem, zaglądając przez każde drzwi.

Zostałyśmy same. Atmosfera wciąż była gęsta, więc bez gadania ruszyłyśmy na poszukiwanie wolnego miejsca; teraz już mogłam darować sobie mugolskie metody i pierwsze, co zrobiłam, to lewitowałam skrzynię wraz z koszykiem, w którym siedziała Gloria. Znalazłyśmy wolne miejsce dopiero w ostatnim wagonie, ale za to miałyśmy dla siebie calusieńki przedział. Pierwsze, co zrobiłam po bezpiecznym ulokowaniu kufra, było wypuszczenie kotki z transportera; pełne pogardy spojrzenie powiedziało mi, że odkupienie win trochę potrwa.

Usadowiłyśmy się z Sapphire pod oknem naprzeciwko siebie — ona przodem, ja tyłem do kierunku jazdy i wciąż milczałyśmy. Na zewnątrz zaczęło padać. Ogromne krople wielkości grochu zaczęły bębnić o ścianę, a niebo nad miastem przybrało kolor stali; zapowiadał się kolejny burzowy dzień, wprost idealny na rozpoczęcie nowego semestru. Aż chciało się wracać do szkoły. Z ponurą miną zaczęłam grzebać w plecaku w poszukiwaniu książki; przed wakacjami pożyczyłam ją od Livii i do tej pory nie przeczytałam, lecz i tym razem nie zamierzałam zagłębiać się w powieść — w środku schowałam list doręczony przez Lupina.

W pewnym momencie dobiegło mnie ciche westchnienie przyjaciółki.

— Posłuchaj… to są tylko włosy — zagadnęła łagodnie.

Coś przewróciło mi się w żołądku, ale nawet nie oderwałam wzroku od książki, kiedy odpowiedziałam:

— Przecież nic nie mówię.

— Ale nie podobają ci się…

— Nie muszą — ucięłam opryskliwie. — Są na twojej głowie.

Jeszcze raz westchnęła i zaczęła przeszukiwać ozdobioną naszywkami torbę; wykorzystałam to, żeby ukradkiem wysunąć z koperty pergaminową kartkę i rozłożyłam na otwartej stronie. Ścisnęło mnie w sercu na widok znajomego, trochę niechlujnego pisma. Wiadomość była krótka i wyglądała na naszkicowaną w pośpiechu; domyśliłam się, że skoro profesor Lupin dostarczył mi list, Wąchacz musiał wysłać ich więcej. Do przyjaciela, do Harry’ego, być może nawet do Dumbledore’a… Zaczęłam się zastanawiać, czy ktoś poza nami, Snape’em i Glizdogonem wiedział o tym, co wydarzyło się we Wrzeszczącej Chacie. Teraz prawdopodobnie Voldemort i Barty…

Pierwszy raz od wyprawy do Wielkiej Brytanii poczułam się naprawdę nieswojo na myśl o tym. Nie dbałam o Dumbledore’a, o Lupina, Harry’ego, nawet o Snape’a, ale o Syriusza już tak. Kiedy sobie przypomniałam, z jakim wstrętem patrzył na Pettigrew… Ale przecież ja nie wydawałam przyjaciół. Chciałam tylko odzyskać Armanda. W odróżnieniu od Glizdogona nikogo nie skrzywdziłam.

Z nieprzyjemnym gnieceniem na wysokości mostka na powrót skupiłam uwagę na liście.

 

Droga Sophie,

będzie dobrze, Livią się nie przejmuj. I złotem też, na nie zawsze znajdzie się sposób, a twoi rodzice to zaradne bestie i dadzą sobie radę. Wiesz, że na mnie zawsze możesz liczyć i gdyby nie to, że pewnie zaraz twoja matka zaczęłaby się dopominać, skąd masz tyle złota, udzieliłbym ci małej, bezzwrotnej pożyczki w zamian za te wszystkie urodziny, na których mnie nie było.

Z wiadomych względów (gdyby list został przechwycony) nie mogę ci powiedzieć, gdzie się ukrywam, ale jest dużo lepiej niż w kraju. Zaczynam rozważać przeprowadzkę na stałe, do szczęścia potrzebny tylko mi widok na otwarte morze, hamak między palmami i zimne piwko. Nie pogardziłbym też drugim palcem Glizdogona z całą jego resztą w mojej starej celi w Azkabanie.

Ucz się pilnie i nie podpadnij McGonagall.

Syriusz

 

Z koperty wystawało coś jeszcze; znów zerknęłam na przyjaciółkę, a potem do środka — Wąchacz do listu dołączył coś, co wyglądało jak długie, jaskrawoczerwone pióro pokryte turkusowymi plamkami. Stłumiłam uśmiech i powolutku schowałam wszystko z powrotem do koperty. Dla niepoznaki próbowałam przeczytać kilka stron powieści, ale kompletnie nie pamiętałam, co główna bohaterka robiła przez poprzednie czterdzieści trzy strony i dlaczego wychodziła za tamtego faceta, skoro go nie kochała. Poddałam się po dwóch kartkach; wyglądało na to, że musiałam zacząć czytać od początku.

— O, Pamiętnik? — zapytała Sapphire, patrząc, jak książka znikała w czeluściach mojego ogromnego, harcerskiego plecaka. — Bardzo romantyczna historia.

— Może — odparłam. — Livia ma całą kolekcję podobnych i jak dla mnie to wszystko jest pisane na jedno kopyto.

— A jak wakacje?

Wzruszyłam lekceważąco ramionami.

— Normalnie — mruknęłam obojętnie, wciąż nie odwracając wzroku od szyby. Za oknem powoli przesuwały się pola kukurydzy i niewielkie wiejskie skupiska domków jednorodzinnych. — Łowiłam ryby, kąpałam się w rzece, grałam w quidditcha, spierdoliłam rodzicom lato…

— Przykro mi, ale teraz będzie lepiej — odpowiedziała po chwili, ale troska w jej słodkim głosiku tylko podniosła mi ciśnienie; obrzuciłam Sapphire nieprzyjemnym spojrzeniem.

— Nie chcę o tym rozmawiać.

Mój wzrok ostatecznie ją przekonał, bo nie odezwała się ani słowem, wyciągnęła z torby jakąś opasłą powieść i zagłębiła się w lekturze. Z ulgą powróciłam do wpatrywania się w okno; nie potrafiłam przezwyciężyć niechęci do przyjaciółki, choć tęsknota za nią po dwóch miesiącach niemal całkowitego braku kontaktu skomlała gdzieś na dnie sumienia. Widok włosów Sapphire wywołał we mnie wstręt — właśnie TAK radziła sobie z żałobą dziewczyna, która sama chciała się zabić. Farbując się na tęczowo. Bełkocząc o wakacjach. Czego się spodziewała? Że zacznę z zapałem opowiadać o fascynujących występach? Że będę się zachwycać latem, pierdolić farmazony o tym, jak bardzo się cieszyłam na powrót do szkoły? A to wszystko przez te cholerne włosy.

Przez resztę czasu nie odzywałyśmy się do siebie, ja zajęta śledzeniem zmieniających się za oknem krajobrazów, Kiler przysypiająca nad książką. I prawdopodobnie jechałybyśmy tak do samego Hogwartu, gdyby nie otwierające się drzwi do naszego przedziału jakąś niecałą godzinę później.

Obie drgnęłyśmy. Sapphire podskoczyła, aż powieść zsunęła się z jej kolan na podłogę, a ja odkleiłam policzek od szyby; w progu stała Hermiona Granger. Nadal w mugolskich ubraniach i uśmiechnięta od ucha do ucha; weszła bez zaproszenia i usiadła na rogu fotela, żeby dobrze nas widzieć.

— Cześć, Sophie, hej, Sapphire, świetne masz te włosy! Chciałabym zobaczyć minę Snape’a, gdybym to ja się tak ufarbowała — przywitała się pogodnie, po czym zwróciła się bezpośrednio do mnie: — Twój brat jest u nas w przedziale, chłopaki paplają o Turnieju, więc przyszłam do was.

— Jasne, rozgość się — mruknęłam, choć Gryfonka już rozsiadła się na wolnym miejscu i zaczęła głaskać Glorię, która natychmiast przyszła ją obwąchać, najpewniej zwabiona zapachem Krzywołapa.

Sapphire okazała się o wiele bardziej rozmowna. Bajczyły przez chwilę o Lupinie (wyglądało na to, że Hermiona podczas wakacji także miała z nim kontakt) i teoretyzowały o nowym nauczycielu obrony przed czarną magią, ale żadna nie miała do zaproponowania niczego, czego nie obgadałabym z Victorem. A wyglądało na to, że w tym roku Dumbledore potrzebował kogoś wyjątkowego, ponieważ miało wydarzyć się „coś tajemniczego”; najwidoczniej nie tylko Ghostowie wiedzieli o czymś i postanowili trzymać to przed dziećmi w sekrecie. Ciekawość zaczynała powoli we mnie kiełkować, choć oczywiście udawałam, że szargany wiatrem las za oknem był dziesięć razy bardziej interesujący.

— Ty też byłaś na finale, c’est vrai? — zagadnęłam, siląc się na obojętny ton. — Widziałaś na własne oczy Mroczny Znak i tamtą całą akcję z mugolami…

Gryfonka trochę się zmieszała, ale wytrzymała badawcze spojrzenie Sapphire i przytaknęła. Wspominając o torturach niemagicznych, nie przyszło mi do głowy, że Hermiona mogła poczuć się nieswojo, choć tak naprawdę nigdy nie wyglądała na urażoną, kiedy przy stole albo na przerwach ktoś rzucał złośliwe uwagi o mugolach. Ale tym razem jej brązowe oczy zrobiły się ciemne, tak ciemne, że gdyby były wystarczająco duże, mogłabym zobaczyć przez nie tamto wydarzenie na campingu.

— Zaraz po meczu położyliśmy się do łóżek — zaczęła niechętnie. — Obudziły mnie jakieś… śpiewy? Wrzaski, takie… pijackie okrzyki. Razem z Ginny pomyślałyśmy, że Irlandczycy świętują albo doszło do jakiegoś starcia kibiców, ale kiedy do namiotu wpadł tata Rona i kazał nam uciekać, chwyciłyśmy w biegu różdżki i szlafroki i wybiegłyśmy na zewnątrz, a tam… to było straszne… Ludzie biegali w popłochu, gdzieś w oddali się paliło, a pomiędzy namiotami zakapturzeni, zamaskowani… ciężko powiedzieć, chyba mężczyźni. Jeden z nich coś lewitował… Właściciel pola namiotowego, jego żona i… i dwójka dzieci… wszyscy unosili się w powietrzu, a tamci czarodzieje po prostu się nimi z-zabawiali. To było straszne… Pan Weasley kazał nam uciekać do lasu, gdzie ukrywali się inni obozowicze, spotkaliśmy po drodze Bagmana, wiecie, tego… hmm, gracza z Pszczół z… hmm…

— On był pałkarzem w Osach z Wimbourne, a potem przeniósł się do ministerstwa — poprawiłam ją szybko, ale Hermiona nie sprawiała wrażenia, jakby ta informacja była dla niej istotna, bo ciągnęła tym samym smętnym głosem:

— …Stana, tego kierowcę z Błędnego Rycerza… I nawet Malfoya, okropny typ, groził mi i opowiadał straszne rzeczy, ale sam stchórzył i ukrył się w lesie…

— Malfoy regularnie barwi swoje gacie na brązowo, żadna nowość — wpadłam jej w słowo i tym razem Granger zachichotała nerwowo i trochę się rozchmurzyła.

— W każdym razie — kontynuowała — dotarliśmy na polanę. Harry, Ron i ja, szukaliśmy reszty, ale nie znaleźliśmy ich, więc postanowiliśmy zaczekać w lesie, byle dalej od tych zakapturzonych szaleńców… No i ktoś w zaroślach wyczarował Mroczny Znak.

Zamilkła, patrząc to na mnie, to na Sapphire.

— C’est bien — podsumowałam zniecierpliwiona. — Ale nikogo nie widzieliście? Nikt za wami nie szedł?

— Ciężko powiedzieć — mruknęła, marszcząc czoło. — W lesie było pełno ludzi, wszyscy pobiegli się tam ukryć, już to mówiliśmy pracownikom ministerstwa, od razu nas wypytali! Bo w momencie, kiedy na niebie pojawił się Mroczny Znak, strzelono w nas Drętwotą.

— Ten ktoś strzelał? — zapytała Kiler, nerwowo skubiąc grzbiet książki.

— Nie — odpowiedziała Hermiona. — Pan Weasley, pan Crouch… wiecie, ten dyrektor Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów… tata Cedrika Diggory’ego i cała masa innych, a kilka minut później wpadł spóźniony Bagman. Jedni nas przesłuchiwali, a pan Diggory przeszukiwał z Crouchem zarośla… no i znalazł Mrużkę, skrzatkę domową pana Croucha. Z różdżką Harry’ego.

— To skrzat wyczarował Mroczny Znak?! — zdziwiła się Sapphire, a oczy wytrzeszczyła tak, jakby za chwilę miały wypaść z orbit.

Gryfonka wydęła wargi i zmierzyła ją spojrzeniem podobnym do tego, które widywałam u profesor McGonagall, kiedy ktoś udzielił błędnej odpowiedzi na wyjątkowo proste pytanie.

— Po pierwsze: to jest skrzatka, nie skrzat. A po drugie: absolutnie nie, ona miała wysoki, piskliwy głos, a tamten był niski i mocny. I na sto procent męski. Mrużka tylko trzymała różdżkę, powiedziała, że ją znalazła — oświadczyła stanowczo, ale w tym samym momencie oczy jej się zaszkliły, a wargi zadrżały delikatnie. — Nie złapali go, ale Crouch p-postanowił zwolnić Mrużkę. Chciał się od niej odciąć, wyrzucił ją jak… jak jakiś mebel…

W przedziale zapanowała grobowa cisza zakłócana wełącznie cichutkim bębnieniem kropel o szybę; nie dowiedziałam się od Granger niczego nowego. Widząc jej szczery, pełen emocji wzrok, nie naciskałam, natomiast Sapphire, która dopiero dzisiaj dowiedziała się o zaginionej różdżce i skrzacie pana Croucha, aż kipiała z podniecenia. Pochyliła się ku Hermionie i wyszeptała:  

— I co, to tyle? Nikogo nie złapali? Rozumiem, że ten od Znaku musiał się teleportować, ale co z tamtymi zakapturzonymi?

Dziewczyna wyglądała na lekko przybitą. 

— Nikogo — przyznała i wzruszyła lekko ramionami. — Mugolom nic się nie stało, ich pamięć została zmodyfikowana i tyle. Ministerstwo pewnie nadal wszystko bada, ale sprawa Mrocznego Znaku jest na obecną chwilę zamknięta. Tak powiedział pan Weasley. Sapphire… nie obraź się, że tak wypytuję… ale wy macie mały dworek, prawda? Co się dzieje ze skrzatami, które dostały ubranie?

— Czy ja wiem… — mruknęła i zrobiła zadumaną minę. — U babki służył kiedyś skrzat, dawno, dawno temu, miałam może ze trzy lata… Ale był bardzo stary i zdechł. Nie przypominam sobie, żeby w naszej rodzinie ktoś kiedyś pozbył się skrzata, ale wyobrażam sobie, że pewnie szuka sobie nowego domu. A z tym chyba nie jest trudno, każdy by chciał darmową pomoc domową, nie? Też bym chciała, żeby ktoś za mnie wyprowadzał psa albo ścielił łóżko…

Hermiona znów wydęła wargi, ale nic już nie powiedziała. W zeszłym roku wróciła do szkoły cała opalona po wakacjach w Paryżu, nawet dziś na wspomnienie tamtej wycieczki czułam w żołądku uścisk zazdrości; same zagraniczne wyjazdy nie robiły już na mnie wrażenia — występy, konkursy, muzyczne kolacyjki w klubach dla snobów… Wszędzie, gdzie mogłam sobie wyobrazić, ale nie we Francji. A, jak na ironię, o tym kraju marzyłam najbardziej. O swojej prawdziwej ojczyźnie, gdzie mogłabym myśleć i mówić w jednym języku. Lecz w to jedno jedyne miejsce na świecie nigdy nie mogłam się wybrać. Musiała stać za tym jakaś pokręcona tajemnica, bo im bardziej drążyłam temat, tym większe zakłopotanie wywoływałam w rodzicach i zawsze ostatecznie częstowano mnie koślawymi wymówkami.

Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, ale wraz z końcem tematu Turnieju i Mrocznego Znaku skończyło się także moje zaangażowanie w dyskusję, zwłaszcza że Sapphire zaczęła radzić się Hermiony o kółko prowadzone przez profesor Vector, na temat którego nie miałam do powiedzenia nic a nic. Na co dzień starałam się ograniczać numerologię do niezbędnego minimum, co nie było łatwe, mając za kumpele dwie zapalone fanki tego przedmiotu. A kiedy w okolicach trzynastej na korytarzu pojawiła się pani z wózkiem, Granger przeprosiła nas i odeszła do swojego wagonu. Już w mniejszym napięciu, ale wciąż niewiele się do siebie odzywając, kupiłyśmy razem z Sapphire po kilkanaście czekoladowych żab, dwie butelki soku jednodniowego i w przedziale znów zapanowała cisza przerywana odgłosami gryzienia, przeżuwania i szeleszczenia papierkami. Nasze kanapki wciąż spoczywały nietknięte na dnach plecaków.

Akurat kończyłam ostatnią żabę, kiedy drzwi znów się rozsunęły i pojawił się Victor — podekscytowany, z radosnym uśmiechem i zarumienionymi policzkami, ściskając kufer w jednej i klatkę w drugiej ręce. Popatrzył na stosik papierków na wolnym siedzeniu i powiedział z wyrzutem:

— O niee, wszystkie zeżarłaś? Nie masz żadnej w zapasie?

— Przecież wiesz, że ja i zapas czekoladowych żab… no, to się nie dodaje — odparłam i pomogłam mu lewitować skrzynię na półkę. — Była tu Hermiona, opowiadała o finale, ale nie powiedziała nic nowego.

— Mmm, no tak — mruknął, przeganiając Glorię grzebiącą łapą w klatce Hełmofona. — Tata dowiedział się o wszystkim od taty Rona, a on miał informacje z pierwszej ręki… w sumie sam był na miejscu. A my spotkaliśmy Malfoya. Przylazł pownerwiać Rona, ale mówił też o „wzięciu udziału w czymś”… Słuchajcie, może faktycznie coś się kroi na ten rok?

Ale ja tylko machnęłam na to ręką. 

— Słuchaj Malfoya — prychnęłam. — Mam go na co dzień w dormitorium i jeszcze nie słyszałam, żeby zdarzyło mu się mówić z sensem.

Oboje parsknęliśmy śmiechem i chichotaliśmy tak przez chwilkę, dopóki nie zdałam sobie sprawy z tego, że Sapphire milczała. Popatrzyliśmy na nią z oczekiwaniem, ale szybko zaczęła grzebać w torbie, byle uniknąć naszego wzroku. Atmosfera w przedziale zgęstniała w mgnieniu oka.

— Co? — zapytała zakłopotana Kiler, a jej twarz pokrył lekki rumieniec.

— Nie żartuj. Może jeszcze powiesz, że ci się podoba — rzuciłam z ironią, a Vipi znów zaczął rechotać i buczeć. Sapphire jeszcze mocniej poczerwieniała, intensywnie udając, że szukała czegoś między książkami i kanapkami. — Nie bądź głupia jak Parkinson!

Na widok purpurowych plam, które wykwitły na policzkach Ślizgonki, nie potrafiliśmy z bratem pohamować śmiechu. Od zawsze z Darlą i Sapphire stanowiłyśmy zgodną ekipę przeciwko naczelnej trójce przygłupów z naszej klasy — Malfoya, Crabbe’a i Goyle’a. Nigdy nie przepuszczałyśmy okazji, żeby zrobić im jakieś świństwo, a oni nie przepuszczali nam; zwłaszcza Draco miał problem z tym, że kumplowałyśmy się z tym idiotą Longbottomem i resztą szlam z Gryffindoru, jakby zapomniał, że jego ród był równie czystokrwisty, co ród Weasleyów albo Ghostów. Pękałyśmy ze śmiechu, kiedy Filch ukarał go szlabanem i za karę chłopak musiał sprzątać łajnobomby, które podłożyłyśmy w klasie transmutacji. Wypominałyśmy mu zdarzenie z pierwszej klasy, kiedy to wrzeszczał jak małą dziewczynka, gdy do szkoły wdarł się troll. A teraz Sapphire rumieniła się na sam dźwięk nazwiska tego błazna.

— Bez p-przesady — bąknęła zawstydzona. — Po prostu nie jest aż takim bucem…

— Ooo, jest, zdecydowanie jest — przerwałam jej ze śmiechem na ustach, a Victor dodał:

— A może dojrzał przez lato?

— Malfoy osiągnął już swoje maksimum!

Licytowaliśmy się tak jeszcze dobrą chwilę, a Kiler — choć ciągle zmieszana — uśmiechała się coraz szerzej i szerzej; mnie również poprawił się humor, a kiedy pół godziny później w przedziale pojawił się Dean, Seamus i Neville, mogłam bez żalu i zazdrości wdać się w dyskusję na temat finału Mistrzostw Świata w Quidditchu. Vipi, chociaż rozmawiał o tym wcześniej z Ronem, pasjonował się opowieścią, jakby słyszał ją po raz pierwszy.

Dopiero w tym momencie poczułam namiastkę szczęścia z powodu powrotu do szkoły. Z początku widok pustego miejsca obok Sapphire przyciągał mój wzrok jak zaklęcie, cały czas miałam przed oczami zadumaną Darlę przeglądającą tomik z poezją, zniecierpliwioną Darlę mieszającą sałatkę przy pomocy różdżki, niezłomną Darlę usiłującą nauczyć Glorię siadania na komendę… Ale potem przyszła Hermiona, pojawił się Victor, reszta chłopaków… I okazało się, że wciąż istniały osoby, które chciały ze mną rozmawiać. Nie patrzyły na mnie jak na męczennicę, nie rzucały Sapphire oskarżycielskich spojrzeń. A ja — mimo obaw — potrafiłam cieszyć się pogawędką o meczu, choć nie pragnęłam niczego bardziej od tego, by Darla siedziała obok i ziewała z nudów. 


~*~

No to niebawem Hogwart. I na tym na moment zaprzestaniemy. Chciałabym się teraz zająć betowaniem drugiego opowiadania, a tam rozdziały są nieco dłuższe, więc potrzebuję na nie więcej czasu.

40 komentarzy:

  1. ~Cam.
    18 lipca 2008 o 17:16

    Sophie się przyznała, że jest śmierciożercą? Trochę dziwne :) Notka jak zwykle fajna. Chyba masz rację – najlepsza :) Pozdrawiam [cameron-riddle.blog.onet.pl]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 18 lipca 2008 o 17:26
      Przyznała się, a jak! Ona by przecież NAĆPANA KOCIMIĘTKĄ!!! No, naćpać się kocimiętką… to jest dziwne…

      Usuń
  2. olcia219@buziaczek.pl
    18 lipca 2008 o 17:23

    moze bym i poczytała rodzial ale nie mam czasu. przykro mi. Pozatym chce Ci podziekowac za ten SpAm !! nie jestem przeciw spamowi ale mogla bys cos od siebie tez dodac. !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 18 lipca 2008 o 17:27
      Kocham SPAMY ! Ale następnym razem dodam, tylko podaj mi linka xD

      Usuń
  3. ~Niemodna
    18 lipca 2008 o 19:58

    oo tak. Ten rozdział jest bardzo dobry gratuluję i czekam na następny ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 19 lipca 2008 o 14:11
      Ja się dziwię, że Wy to wszystko czytacie, ale dziękuję bardzo xD rozdział dodam chyba jutro albo w poniedziałek i Cię poinforuję. Ja też czekam na Twój nowy rozdział !

      Usuń
  4. ~KasIuNia
    18 lipca 2008 o 21:29

    świetny blog i fajne opka:) na pewno tu jeszcze zajrzę:)www.zwierciadlo-dumbledora.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 19 lipca 2008 o 14:26
      Już Ci 2x skoemntowałam, xD

      Usuń
  5. ~dream
    18 lipca 2008 o 21:38

    oby tak dalej…informuj mnie o nastepnych na http://www.gw-gwiazdy.blog.onet.pl albo na gg:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 19 lipca 2008 o 14:12
      Poinformuję Cię na blogu, będę jego stałym gościem xD

      Usuń
  6. ~with-emma
    18 lipca 2008 o 22:11

    U mnie nowy szablon.Bez jaskrawych(ślicznych)kolorków.Zapraszam =).Mam nadzieje, że wpadniesz ;D http://www.with-emma.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. ~www.me-and-fob.blog.onet.pl
    19 lipca 2008 o 11:53

    na sam tytuł notki sie przeraziłam xD ale nawet bardzo fajne opko ;))heh…;*u mnie newsik moze wklikniesz ^^www.me-and-fob.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 19 lipca 2008 o 14:19
      xD ja lubię takie dwulicowe postacie xD

      Usuń
  8. ~V:*
    19 lipca 2008 o 12:21

    Hej dzieki za komentarz masz ciekawego bloga zapraszam na http://www.vizhsm.blog.onet.pl dzisiaj pojawi sie nowy rozdział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 19 lipca 2008 o 14:18
      Wpadnę i skomentuję, dzięki za wiadomość

      Usuń
  9. ~karola
    19 lipca 2008 o 12:50

    Sorry za spam ale może zgłosisz sie do konkursu na naj bloga lata na http://www.karolinap.blog.onet.pl Potrzebuje jeszcze wielu blogów, więc może się zgłosisz. Możesz wygrac wiele komci, a za samo zgłoszenie tez daje komcie.

    OdpowiedzUsuń
  10. ~lady_pink_rose
    19 lipca 2008 o 13:39

    faktycznie rozdział najlpeszy, dziex za powiadominielady-sharpay-diary.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  11. ula63@amorki.pl
    19 lipca 2008 o 14:19

    1 etap na d-y-c-s.xx.pl głosuj bo do wygrania 300ki 4k za zgłoszenie.

    OdpowiedzUsuń
  12. ula63@amorki.pl
    19 lipca 2008 o 14:19

    1 etap na d-y-c-s.xx.pl głosuj bo do wygrania 300ki 4k za zgłoszenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ula63@amorki.pl
      19 lipca 2008 o 14:20

      1 etap na d-y-c-s.xx.pl głosuj bo do wygrania 300ki 4k za zgłoszenie.

      Usuń
    2. ula63@amorki.pl
      19 lipca 2008 o 14:20

      1 etap na d-y-c-s.xx.pl głosuj bo do wygrania 300ki 4k za zgłoszenie.

      Usuń
  13. ~Olka
    19 lipca 2008 o 18:44

    Super.Fajne.Tak wogóle to jakie to będzie długie?Ładne opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 22 lipca 2008 o 19:42
      Oooh, postaram się napisać aż do chwili ukończenia Hogwartu przez Sophie. Ostatni rok w Hogwarcie będzie ciekawy, już mam nawet napisane, ale zależy jak to ludzie będą czytać

      Usuń
  14. Cocolina_
    19 lipca 2008 o 21:27

    Notka jak zwykle zadziwiająca. Oby tak dalej. czekam na kolejne. [ coco-dream. ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 22 lipca 2008 o 19:43
      Oki, przyślę Ci reklamę xD

      Usuń
  15. ~with-emma
    19 lipca 2008 o 23:35

    To, że nie będziesz krytykować oznacza, żę Ci się podoba ten szablon?A to, że podpisujesz się e-mailem chodzi o to , że jesteś zalogowana na onecie.Ja też czasami podpisuje sie with-emma a czasami e-mailem ;) Mam nadzieje, że pomogłam rozwiązać Ci tajemnice związaną z podpisywaniem się e-mailem xD with-emma.blog.onet.pl- służe pomocą;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 22 lipca 2008 o 19:44
      Jak nie krytykuję, to mi się podoba xD

      Usuń
  16. ~with-emma
    19 lipca 2008 o 23:35

    To, że nie będziesz krytykować oznacza, żę Ci się podoba ten szablon?A to, że podpisujesz się e-mailem chodzi o to , że jesteś zalogowana na onecie.Ja też czasami podpisuje sie with-emma a czasami e-mailem ;) Mam nadzieje, że pomogłam rozwiązać Ci tajemnice związaną z podpisywaniem się e-mailem xD with-emma.blog.onet.pl- służe pomocą;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 22 lipca 2008 o 19:41
      To już wiem, doszłam do tego dawno, ale nie wiem, dlaczego onet jest taki … no, nieważne jaki xD

      Usuń
  17. sandra112@amorki.pl
    20 lipca 2008 o 12:14

    Fajny blog ;d Zapraszam do siebie – niki-chan.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  18. ~roxi:)
    20 lipca 2008 o 12:22

    hey dziękuje za komentarz na moim blogu.Twój blog jest również bardzo ciekawy i bardzo mi się podoba, jak zdaże przeczytam wszystkie notki pozdro i zapraszam znowu do mnie dzisiaj dam nowa notke;):) pzeprowadzka-do-magdeburga.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  19. martunia93@vp.pl
    20 lipca 2008 o 12:59

    na http://www.obrazki-takazwyczajnaa.blog.onet.pl rozpoczął się I etap konkursu ;) pozdrawiam ;D

    OdpowiedzUsuń
  20. ~justy$ka
    22 lipca 2008 o 09:31

    Dziękuję za komcia na http://www.ashley-murillo.blog.onet.pl Sorki że z opużnieniem :) A co do spamu…jest mule widziany na moim blogu ! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 22 lipca 2008 o 19:37
      Sopko, u mnie też jest mile widziany

      Usuń
  21. Brillen
    7 września 2008 o 14:45

    To dziwne że się przeznała.Wydawało mi się ze chciała to utrzymać w jak największej tajemnicy przed światem.No ale nic.Rozdział ogólnie strasznie mi się spodoał:) :*lg-potter.xx.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 7 września 2008 o 14:46
      Jak człowiek jest z czegoś dumny, to po co to utrzymywać w tajemnicy ? xD

      Usuń
  22. ~leopriv
    16 stycznia 2014 o 17:06

    Super artykul czekam na dalsza aktywnosc i jeżeli chcesz znaleźć szkoly jezykow obcych
    zapraszam na okazika :-)

    OdpowiedzUsuń
  23. ~Silvtux
    16 stycznia 2014 o 20:01

    Super artykul czekam na dalsza aktywnosc i jeżeli szukasz zagęszczanie rzęs metodą 1 do 1
    zapraszam na okazika :-)

    OdpowiedzUsuń