Inez wróciła do Hiszpanii kilka dni później, ponieważ
dostała „pilną sowę” od kogoś „bardzo ważnego”. Czym prędzej zabrała swoje
rzeczy i wyjechała zaraz po obiedzie. Victor i reszta Ghostów przyjęli to z
ulgą, choć mi było trochę przykro, że Bes nie mogła polegać na swojej matce
tak, jak my na niej. Przez chwilę nawet wydawało mi się, że czuła się lepiej,
gdy Inez była w pobliżu, ponieważ w momencie, kiedy wyjechała, stan Bes
znacznie się pogorszył.
Ja zaś po spotkaniu z Victorem wróciłam do domu Jacquesa.
Mimo że czułam się bardzo dobrze wśród swojego rodzeństwa, ciągle wydawało mi
się, że w głębi duszy mają do mnie żal. Że uważają mnie za kogoś, kto rozbił
naszą rodzinę. Odeszłam wszak, a teraz miałam wrócić z podkulonym ogonem? O
wiele lepiej było mi z Jacquesem. Oboje żyliśmy jak na wygnaniu, tyle że wuj
mógł zawsze wrócić, a ja…
Pewnego czerwcowego przedpołudnia odwiedził mnie ktoś
całkiem nieoczekiwany. Nie spodziewałam się nikogo, dlatego Jacques mnie
zaskoczył, kiedy wkroczył do mojego pokoju z informacją:
- Masz gościa, poprosić?
Nie robiłam niczego, co
mogłoby absorbować moją uwagę. Zerwałam się z krzesła, na którym kiwałam się
przez cały ranek i przytaknęłam gorliwie. Gdy wuj się cofał, aby wpuścić
anonimowego czarodzieja, wpatrywałam się w drzwi, usiłując wyczuć zapach,
jednak brak dostępu do krwi zrobił swoje i wszystkie wonie zlewały się ze sobą
tak, że każdy człowiek pachniał tak samo.
Tajemniczym przybyszem
okazał się być Syriusz. Wyglądał wspaniale, a ja od razu spostrzegłam w
zwyczajny, ludzki sposób, że osiadł na nim aromat kobiecych perfum. Spokój po
bitwie bardzo mu służył. Jego długie do pasa, kruczoczarne włosy lśniły w
ciepłym świetle dnia, skóra na twarzy wyglądała zdrowo i promiennie, a policzki
miał delikatnie zarumienione. Od razu rzuciłam mu się w objęcia. Całkowicie
zapomniałam, że widzieliśmy się tego samego wieczora, kiedy Bes trafiła do
szpitala. Wtedy jednak oko mojego Wszechświata skierowane było tylko na matkę,
dziś natomiast mogliśmy poświęcić sobie trochę więcej czasu. Mimo że nieco się
od siebie oddaliliśmy, miałam do niego spory sentyment.
- Czym sobie zasłużyłam na
twoją wizytę? – Zapytałam, kiedy opadliśmy na łóżko.
Syriusz wyciągnął wygodnie
nogi i odpowiedział ze śmiechem:
- Przesiadujesz tu całymi
dniami, nie odzywasz się do starego Wąchacza, więc postanowiłem się do ciebie
pofatygować. Chociaż powiem szczerze, że ostatnio nie narzekam na nudę, mimo że
nie dzieje się właściwie nic ciekawego.
W jego szarych oczach
zaigrały takie światełka, że natychmiast mnie zainteresowało, co tak bardzo
absorbuje uwagę mego chrzestnego ojca, że nie nuży go polityczna bezczynność.
- Masz na myśli… kobietę? –
Zapytałam, uśmiechając się złośliwie.
Mimo że Syriusz był
przystojnym mężczyzną, nie potrafiłam go sobie wyobrazić z jakąś dziewczyną.
Miał naturę samotnika. Jednak nie myliłam się, ponieważ Black uśmiechnął się
tak, jak jeszcze nigdy dotąd i chyba troszkę się zarumienił. Pierwszy raz
widziałam go tak zmieszanego.
- Kilka dni temu wprowadziła
się do mnie Primavara, między nami już dawno nie było tak dobrze – odparł i
żart całkowicie go opuścił, mówił teraz ze mną zupełnie szczerze.
- Na stałe?
Skinął głową. Bardzo
chciałam natychmiast polecieć z nim do jego domu i ją zobaczyć, wypytać o wszystko,
sprawdzić, jak bardzo się zmieniła, dowiedzieć się, co robiła przez ten czas.
Ale musiałam usiedzieć na miejscu, co nie było łatwe. Mimo że Syriusz nie był
osobą, która nadawała się do stałych związków, mogłam połączyć go tylko z
Primą. Choć nie znałam jej zbyt długo, wiedziałam, że będzie dla Wąchacza
idealną towarzyszką. Czułam rozpierającą mnie radość, gdyż zaledwie miesiąc po
bitwie prawie wszyscy moi bliscy zaczynali na nowo układać sobie życie. Byli po
prostu szczęśliwi, jakby w Hogwarcie nic się w ogóle nie stało, a to w jakiś
sposób łagodziło moje poczucie winy. A no właśnie… Hogwart.
Posmutniałam trochę, co nie
umknęło uwadze Syriusza, który zapytał:
- Coś nie tak?
- Nie, tylko… Mam trochę
wyrzuty sumienia przez to, co się stało – odparłam niechętnie. – No wiesz,
bitwa i te sprawy… Hogwart pewnie jest jedną wielką kupą gruzu, przez naszą
pazerność zniszczyliśmy historyczny budynek. Gdzie teraz dzieci będą się uczyć?
Byłam przekonana, że Black
zasępi się podobnie jak ja i przytaknie, jednak on uśmiechnął się jeszcze
radośniej, co trochę mnie oburzyło, ponieważ spodziewałam się po nim większej
empatii i powagi. Syriusz szybko to wyjaśnił:
- Nie jest tak źle, a
śmierciożercy nie są takimi mocarzami, jak ci się wydaje. Jeśli chcesz, możemy
tam polecieć, przekonasz się.
Podglądanie z krzaków nie było czymś, co by mnie
usatysfakcjonowało, ale zgodziłam się. Zabraliśmy ze sobą Jacquesa, po czym od
razu teleportowaliśmy się do Hogsmeade. Wioska wyglądała na nienaruszoną, jakby
bitwa o szkołę nigdy nie miała miejsca. Wszystko wróciło do normy i, choć
aportowaliśmy się po środku biegnącej przez Zakazany Las ścieżki, byłam
przekonana, że mieszkańcy znów cieszyli się życiem i nadchodzącym latem.
Przez kilka minut szliśmy w milczeniu drogą, którą ciągnięte
przez testrale drewniane karety wiozły uczniów pod szkolną bramę, lecz w końcu
stwierdziliśmy, że w moim przypadku bezpieczniej byłoby spotkać centaura, niż
kogoś pracującego przy odbudowie zamku, więc wkroczyliśmy do lasu. Po grzbiecie
przebiegły mi znajome dreszcze radości i tęsknoty, które zawsze towarzyszyły mi
podczas powrotu do Hogwartu po długich wakacjach. Jednak była w naszym
trzyosobowym gronie osoba, która bardziej tęskniła za tym miejscem.
Widać było, że podczas swojej nauki w Hogwarcie Jacques
przestrzegał regulaminu jak na dobrego ucznia przystało, ponieważ w ogóle nie
znał grogi do szkoły, zatem nigdy nie wymykał się do Zakazanego Lasu. Nie
wtrącał się również do naszych wspominek, jedynie przysłuchiwał się im z
większą bądź mniejszą aprobatą, która objawiała się bladymi, pobłażliwymi
uśmiechami rozciągającymi jego wargi.
- Kiedy byliśmy z trzeciej
klasie, zwabiliśmy Smarka do lasu – mówił Black, a jego oczy połyskiwały w
chłodnym półmroku wewnętrzną radością, którą wywołały wspomnienia z
najszczęśliwszych lat jego życia. – Ten idiota zawsze dawał się nabierać
Jamesowi i tym razem nie zwietrzył podstępu. A może się domyślał, że zamierzamy
zrobić mu jakiś dowcip? Pewnie chciał, żebyśmy wpadli i dostali szlaban, ale
nie tym razem…
- Już raz go nabraliście i
nie wyszło wam to na dobre – wtrącił się Jacques, patrząc znacząco na Wąchacza,
który tylko zarechotał pobłażliwie, choć wszyscy wiedzieliśmy, którą historię
miał na myśli Serpens.
- No tak, ale w tym nie
było nic niebezpiecznego, Snape po prostu poleciał za nami do Zakazanego Lasu,
myśląc, że jesteśmy głupcami i nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nas śledzi –
odparł Syriusz, machając beztrosko ręką. – Zaprowadziliśmy go prawie do samego
gniazda akromantuli, było strasznie ciemno, a ten kretyn nie zapalił różdżki i
przykleił się do wielkiej pajęczyny tuż przy wejściu. Było tak ciemno, że Snape
stracił nas z oczu i tak się przestraszył, że zaczął miotać zaklęciami we
wszystkie strony, co oczywiście zwabiło pająki. Na szczęście Hagrid jakimś
cudem znalazł się w środku tego gniazda i uwolnił Smarkerusa. Wszyscy
dostaliśmy miesięczny szlaban u Filcha, musieliśmy we trójkę czyścić klopy.
Nawet te w łazience Jęczącej Marty.
Przez chwilę śmialiśmy się
cicho z tej głupiej historyjki, nawet Jacques nie starał się powstrzymać uśmiechu,
jednak szybko zapadło między nami całkowite milczenie. Szliśmy, nie mówiąc ani
słowa, wsłuchani w trzaskające pod naszymi stopami suche liście, gałązki i
szyszki. Mimo że poza mną, Czarnym Panem i Severusem nie było nikogo we
Wrzeszczącej Chacie w noc, kiedy Voldemort usiłował zabić swego
najwierniejszego sługę, jakimś cudem wiadomość o tym, co się wtedy zdarzyło
rozeszła się nie tylko wśród śmierciożerców, ale obiegła także członków Zakonu
Feniksa. Niemniej jednak nigdy nie drążyłam tego tematu, zapytałam tylko, siląc
się na obojętność:
- Kontaktowałeś się ze
Snape’em po bitwie?
Syriusz zaprzeczył krótko i
znów zapanowało niezręczne milczenie. Ostatnio bardzo często rozmyślałam o tym,
co mogło przydarzyć się Severusowi zaraz po tym incydencie we Wrzeszczącej
Chacie. Im więcej czasu mijało od bitwy, tym bardziej się niepokoiłam,
niejednokrotnie planowałam też eskapadę do owego miejsca, aby się upewnić, że
ciało Mistrza Eliksirów nie gnije pomiędzy roztrzaskanymi meblami.
Nagle krajobraz zaczął się zmieniać. Drzewa rosły od siebie
coraz dalej, a na horyzoncie pojawiły się hogwardzkie błonia. Serce zadrżało mi
z niecierpliwości, a ja automatycznie przyspieszyłam kroku, jednak Syriusz
prędko mnie powstrzymał i przyłożył palec do ust. Podpełzliśmy praktycznie do
samej granicy pomiędzy Zakazanym Lasem a terenem szkoły. Dokładnie widziałam
majaczący w oddali zamek. Kiedy widziałam go po raz ostatni, niektóre wieże
wciąż dymiły, a wygryzione niebezpiecznie ściany trzymały się chyba tylko
dzięki magii. Chatka Hagrida przysłaniała mi widok, jednak bez problemu mogłam
spostrzec, że szkoła wyglądała niemal tak dobrze, jak przed bitwą. Dachy i
ściany były załatane, a w powietrzu nie było śladu po czarnych kłębach dymu.
Zorane, pokryte gruzem błonia ktoś pięknie uporządkował. Zupełnie tak, jakby
nic się nie stało. Zerknęłam przelotnie na swoich towarzyszy. Syriusz chyba
musiał tutaj wcześniej bywać, a może nawet pomagać przy remoncie szkoły,
ponieważ widok ten nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia, natomiast Jacques…
On chłonął wzrokiem każdy kawałek rozciągającego się przed nim obrazu. Uśmiechnęłam
się do siebie, kiedy to ujrzałam. Byłam bardzo wdzięczna Syriuszowi, że nas
tutaj zabrał. Uspokoił moje sumienie, a memu opiekunowi ofiarował widok,
którego brakowało mu od lat.
- Można bliżej? – Zapytałam
szeptem, lecz Wąchacz nawet nie zdążył skierować wzroku w moją stronę, bo ja
już wstałam i ruszyłam pędem w stronę szkoły.
Prędko uniosłam się w powietrze, a blask słońca na niezapominajkowym,
czystym niebie natychmiast mnie oślepił. Bardzo szybko przybrałam błękitny
kolor, abym mogła dłużej pozostać niezauważalna i zbliżyłam się do zamku tak,
jak tylko mogłam najbardziej. Natychmiast zauważyłam pośród wielu pracujących
jak mrówki osób te, które znałam i w przeszłości lubiłam. W oczy rzuciła mi się
stojąca na dziedzińcu Tonks, której różowe, krótkie włosy widziałam już z
daleka. Towarzyszył jej jakiś chudy, odziany w brąz mężczyzna, którym był
zapewne Remus Lupin, a także ładna, choć już nieco starsza kobieta o twarzy tak
podobnej do Bellatriks, że musiałam nieco zniżyć lot, aby się upewnić, że to
nie Lestrange postanowiła zdradzić Czarnego Pana i przystać do członków Zakonu
Feniksa.
Obleciałam zamek dookoła i stwierdziłam, że na zewnątrz
wyglądał tak, jak przed bitwą. Usunięto gruz, kolorowe szkło z powybijanych
okien, nie było także śladów krwi, której podczas potyczek było tu tak wiele. Kiedy
tak szybowałam nad Hogwartem niczym złakniony sęp, poczułam w sercu swego
rodzaju ukłucie zazdrości. Bardzo żałowałam, że nie mogłam wylądować i pomóc im
wszystkim w odbudowie szkoły, zwłaszcza, że nigdy tak naprawdę nie chciałam,
aby śmierciożercy doprowadzili ją do takiego stanu. Kiedy przelatywałam nad
jeziorem, dostrzegłam kilku moich szkolnych znajomych, którzy siedzieli w
cieniu wielkiego dębu i pałaszowali obiad, który musieli wynieść z zamku. Był
wśród nich Neville i Luna, w oczy rzuciła mi się też rozwiewana przez letni
wiaterek grzywa rudych włosów Ginny. Z jednej strony bardzo się ucieszyłam, że
widzę ich całych i zdrowych, pełnych zapału do odbudowy nowego świata, choć na
myśl, że będę musiała wrócić do ponurego domu Jacquesa i czekać na jakiś gest
ze strony Czarnego Pana bądź Dumbledore’a…
Natychmiast oddaliłam się od zapewne odpoczywających po
ciężkiej, przedpołudniowej pracy znajomych, aby zbadać, co działo się w środku.
Wiedziałam, że to o wiele bardziej niebezpieczne od swobodnego latania wysoko
ponad dachami szkoły, jednak ciekawość paliła mnie w środku niczym trucizna. Korzystając
z wampirycznych właściwości swego ciała, przemknęłam niezauważona głównym
wejściem, przy którym stali jacyś nieznani mi mężczyźni i oto znalazłam się w
sali wejściowej. Spodziewałam się, że ujrzę tam całą masę ludzi, jednak spotkałam
tam tylko jakąś ładną, ciemnowłosą dziewczynę. Miałam szczęście, że
przechadzała się z wyciągniętą przed siebie różdżką po szczycie głównych
schodów i mnie nie zauważyła, jednak kiedy obok niej przebiegałam, chyba
poczuła jakiś powiew, ponieważ wzdrygnęła się gwałtownie i rozejrzała dookoła.
Rzuciłam na nią okiem, kiedy zatrzymałam się bezpiecznie w opustoszałym,
wysprzątanym korytarzu. Dziewczyna najprawdopodobniej stwierdziła, że to duch,
ponieważ tylko wzruszyła lekko ramionami, coś do siebie mruknęła i ruszyła w dalszą
drogę. Ja natomiast omiotłam wzrokiem cały długi korytarz. Dopiero tutaj można
było zobaczyć, że bitwa jednak się odbyła. Podłoga, owszem, była uprzątnięta, a
dziury w niej załatane, ale w ścianach i suficie wciąż widać było olbrzymie
kratery. Wszystkie całe ramy były puste, natomiast te zniszczone ktoś
pozdejmował z gwoździ i zrobił z nich w kącie spory stos, który czekał na
naprawę.
Zapuściłam się może niezbyt daleko, jednak zdążyłam
zauważyć, jak wiele już zostało tu zrobione. W moim sercu pojawiła się iskierka
nadziei, że uda im się wszystko odbudować do końca sierpnia, a pierwszego
września dzieciaki znów, jak co roku, przyjadą tu pociągiem, aby móc, jakby
nigdy nic, studiować w spokoju magię.
Uniosłam różdżkę i
machnęłam nią krótko w kierunku sporego otworu w podłodze, przez który mogłam
spokojnie włożyć głowę i spojrzeć na to, co działo się piętro niżej, jednak nic
się nie stało. Po tych krótkich, acz dokładnych oględzinach miejsc, w których
nie spotkałam nikogo szybko zdałam sobie sprawę, że niektóre zaklęcia zostawiły
po sobie magiczne ślady, przez które nie można było za pomocą zwykłych czarów
załatać dziur lub naprawić niektóre przedmioty, wszędzie jednak panował idealny
porządek, tak, jakby dyrektor Hogwartu zatrudnił do pracy dodatkowo dziesięciu
nowych Filchów.
Spróbowałam jeszcze kilku
zaklęć, w tym wyczarowania nowych kamiennych płyt, aby załatać dziurę, jednak
nic nie pomogło. Dlatego wycięłam w podłodze równy, sporej wielkości kwadrat w
miejscu, w którym był otwór i patrzyłam, jak spada on na podłogę piętro niżej.
Nieprzyjemny, głuchy odgłos tąpnięcia rozległ się zarówno na drugim, jak i
pierwszym piętrze. Szybko wstawiłam w kwadratową dziurę wyczarowane wcześniej
płyty i przyspawałam je za pomocą różdżki. Otwór rozjarzył się białym,
oślepiającym blaskiem, jakbym kamiennymi kaflami przykryła słońce, a dziura
natychmiast zniknęła. Wyprostowałam się z zadowoloną miną, a serce rozpierała
mi cudowna lekkość. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu podobnego defektu,
jednak zamiast zniszczonych ram czy wysadzonych zaklęciem okien dostrzegłam
stojącą niedaleko zakrętu Lunę, która przyglądała mi się szeroko otwartymi
oczami i uśmiechała się z tajemniczym rozmarzeniem. Poczułam się tak, jakby
ogromny głaz upadł mi na samo dno żołądka. Krukonka otworzyła usta, aby coś
powiedzieć, ale ja już wystrzeliłam przez dziurę, która przed bitwą była
wysokim oknem wypełnionym kolorowymi, szklanymi witrażami. Wiatr ostro ciął
moją skórę, a włosy boleśnie chlastały twarz, jednak nie mogłam zwolnić. Serce
wciąż waliło mi z całych sił w piersiach, a całe ciało drżało tak, że leciałam
niczym ptak ze zranionymi skrzydłami. Oby jak najdalej od Hogwartu.
Na początku chciałam wrócić po Syriusza i Jacquesa, jednak
bałam się, że Luna zawiadomi jakiegoś bardziej doświadczonego czarodzieja,
który wzmocni barierę ochronną dookoła szkoły i nie będę mogła już się stąd
wydostać. Czułam, jak przelatuję przez delikatną, płynną bańkę zaklęć, którymi
otoczony był zamek i błonia. Kiedy opuściłam teren szkoły, poczułam się nareszcie
bezpieczna. W powietrzu teleportowałam się na posesję wuja, a kiedy weszłam do
przyjemniej chłodnej, opustoszałej kamienicy, natychmiast opadłam zmęczona na
kanapę. W głowie kręciło mi się niemiłosiernie, gdyż pozwoliłam sobie na zbyt
szybki lot, jednak nie dbałam o to. Ważne było, że wróciłam bezpiecznie do
domu. Wąchacz miał rację. Nie powinnam była tak ryzykować. Obojętne mi były
intencje Luny, być może nie miała w stosunku do mnie złych zamiarów, jednak
doskonale wiedziałam, że z pewnością podzieli się tą wiadomością chociażby z
Neville’em, który już nie był do mnie tak przyjaźnie nastawiony. Dopiero teraz
uświadomiłam sobie, że naprawdę mam na tym świecie wrogów, którzy nie zawahają
się, aby zemścić się na mnie za czyny Czarnego Pana.
*
Jacques i Syriusz wrócili dopiero po godzinie czwartej po
południu, gawędząc ze sobą spokojnie, choć widziałam po ich twarzach, że coś
ich trapiło. Jednak w chwili, kiedy mnie zobaczyli, oboje uśmiechnęli się do
siebie z zadowoleniem.
- Jak zwykle – odezwał się
ze śmiechem Black i rozsiadł się wygodnie w fotelu naprzeciwko mnie. – Po co
wracać po starych przyjaciół, skoro można sobie zwiedzić Hogwart od środka i
przylecieć do domu.
Jacques nie przyjął tego
tak optymistycznie, jak jego towarzysz. Przyniósł z kuchni trzy butelki piwa
kremowego i rzekł, a w jego głosie mogłam bez trudu dosłyszeć rozczarowanie:
- Uznałaś to za świetny
żart, co? Nie pomyślałaś, że będziemy się z Łapą martwić?
Poczułam się jednocześnie
rozwścieczona, jak i przytłoczona tymi po części żartobliwymi i poważnymi
oskarżeniami, jednak opanowałam nerwy, gdyż zdałam sobie sprawę z tego, że
faktycznie musieli się trochę niepokoić, dlatego odpowiedziałam tak spokojnie,
jak tylko mogłam:
- Chciałam wrócić, ale
wpadłam na Lunę Lovegood i spanikowałam, przepraszam. Jakim cudem jej w ogóle
nie wyczułam?
Ostatnie zdanie wymruczałam
raczej do siebie, niż do nich, jednak moje słowa trochę udobruchały Jacquesa,
bo usiadł z cichym westchnieniem na kanapie, a jego twarz nieco się rozluźniła.
Syriusz natomiast chyba faktycznie był święcie przekonany, że jestem w stanie
wyjść z każdej opresji cało, bo tylko machnął w swój lekceważący sposób ręką,
pociągnął spory łyk chłodnego, słodko cierpkiego napoju i powiedział:
- Luna nic by ci nie
zrobiła. Tak samo jak i reszta Zakonu, która cię zna, ja bym się bardziej
obawiał tych sztywniaków z ministerstwa. Wiem, że teraz, kiedy Kingsley jest
ministrem, sporo się poprawiło, ale niektóre fałszywe hieny nadal pozostały
hienami, które tylko czekają, aż komuś powinie się noga.
Mimo że atmosfera nieco się
rozluźniła, a Syriuszowi wrócił humor, jakoś nie mieliśmy ochoty na wspominanie
dawnych czasów czy na roztrząsanie spraw Hogwartu. W zamian za to Jacques
postanowił podzielić się z nami swoją historią. Doskonale wiedziałam, że służył
w mugolskiej armii, jednak jakoś nie przyszło mi do głowy podczas tych wielu
śmiertelnie nudnych wieczorów zapytać go o to, skąd ten pomysł.
- Nasi rodzice nigdy nie
byli jakoś specjalnie… zaściankowi.
Zaściankowi, tak, to dobre słowo – mówił, a ja widziałam, jaką przyjemność
sprawiają mu wspomnienia związane ze szkołą, dlatego słuchałam z jeszcze
większą uwagą. – Być może gdyby ojciec z większym zapałem pielęgnował w nas
przekonanie, jak ważna jest czystość krwi i nasze pochodzenie, Bonitus pewnie
wyrósłby na lepszego człowieka. Ale my nigdy nie mieliśmy ze sobą dobrego
kontaktu, ja zawsze byłem tym odludkiem, a Bonek z kolegami wolał robić sobie
żarty z pierwszoroczniaków z Hufflepuffu. Kiedy w szóstej klasie powiedziałem,
że chciałbym zrobić mugolską maturę, rodzice byli ze mnie dumni, że mają tak
wszechstronnego syna, a on jak zwykle wyśmiał mnie i rozpowiedział swoim
kumplom, jakiego ma brata zdrajcę. Ale nie miało to dla mnie znaczenia, ja od
zawsze chciałem służyć w armii, nie pociągała mnie kariera aurora, o wiele
bardziej podobała mi się broń, która wcale nie jest taka prosta w obsłudze, na
jaką wygląda, te piękne mundury i wizja ewentualnej walki o wolność… Możecie
się śmiać – dodał, widząc, jak wymieniamy z Syriuszem porozumiewawcze uśmiechy
– ale tak wtedy myślałem. I myślę do dziś. Nie marnowałem czasu na szczeniackie
psikusy, tylko skupiłem się na nauce, aby móc swobodnie po SUMACH zacząć
przygotowania do matury. Dzięki odrobinie magii udało mi się sfabrykować
świadectwa z mugolskich szkół, pozaliczać wszystkie przedmioty i po ukończeniu
Hogwartu przystąpić do egzaminu dojrzałości. Później wyjechałem do Francji,
dostałem się na studia… Tak naprawę większość czasu spędziłem wtedy wśród
mugoli i przyznam, że nie są oni takimi tępakami, jak sądzą maniacy czystości
krwi.
Tym razem to on spojrzał na
nas z nieco złośliwym półuśmieszkiem, a cała złość wyparowała w sekundę. Byłam
tak zaaferowana swoją przeszłością i tajemnicami, które były dla mnie jeszcze
bardziej mroczne i zamglone, niż niepewna przyszłość, że nie zwróciłam uwagi na
to, że inni mogą mieć również swoje historie równie interesujące, jak moja. Oczy
otworzyły mi się na ludzi, których nienawidziłam, ba, dzięki słowom Jacquesa
pomyślałam sobie nawet, że być może warto odkryć przeszłość także i mojego
biologicznego ojca, postarać się go zrozumieć… Jednak nie było dane zastanawiać
się nad tym dłużej, ponieważ w tej samej chwili tuż nad naszymi głowami
zmaterializował się z cichym pyknięciem Flagro, przynosząc ze sobą delikatne ciepło
oraz czerwonozłoty poblask podobny do zachodzącego krwawo słońca. W
połyskującym, miedzianym dziobie trzymał byle jak poskładany kawałek pergaminu,
który wyglądał tak, jakby autor pospiesznie oderwał kawałek kartki z pierwszej
lepszej gazety i nabazgrał na nim byle jak kilka słów, które z trudem
odczytałam:
Jesteśmy wszyscy w
szpitalu, mamie się pogorszyło, przybądź tak szybko, jak możesz.
Sethi
Jeszcze zanim Flagro
upuścił mi na głowę ten liścik, poczułam, jak żołądek podskakuje mi do gardła,
natomiast w momencie, kiedy zapoznałam się z jego treścią, zrobiło mi się
nieznośnie gorąco, a serce waliło mi w piersi jak oszalałe.
- I co? – Ponaglił mnie
Syriusz, który również szybko utracił dobry humor.
- Tata napisał tylko, żeby
szybko przyjść do szpitala, bo z mamą jest kiepsko – te słowa przeszły mi przez
gardło z takim trudem, jak wielka, ciężka, zbita kula.
Coś sparaliżowało moje członki, wciąż siedziałam sobie
wygodnie na kanapie obok Jacquesa, który zaczął szarpać mnie za ramię. Dopiero
to mnie ocuciło. Choć Sethi nie napisał, co właściwie się stało, wiedziałam, że
musi być bardzo źle, inaczej nie wysyłałby Flagro. Mimo że na zewnątrz wciąż
było jasno, a pora odwiedzin z całą pewnością jeszcze się nie skończyła, nie
mogłam czekać, aż zapadnie zmrok i wszyscy odwiedzający swoich bliskich
opuszczą szpital, teraz liczyła się każda sekunda. Tak, jak wtedy, kiedy
dostałam wiadomość, że Bes trafiła do Świętego Munga. Tylko wtedy towarzyszył
mi wszechmocny Armand i rozsądny Bartemiusz, który zawsze służył mi dobrą radą.
A teraz miałam przy sobie jedynie porywczego Syriusza i Jacquesa, który pół
życia spędził z mugolami i nie miał zielonego pojęcia, jak sobie poradzić ze
smoczym zapaleniem oskrzeli. Czułam się jak schwytany w pułapkę lis, którego
jedyną deską ratunku było odgryzienie swej własnej nogi. I to właśnie musiałam
zrobić, choć cholernie się bałam, że w emocjach coś sknocę i pogorszę całą
sytuację.
Jacques polecił mi, abym dostała się do szpitala jak
najprędzej, a oni dostaną się tam w bardziej przyziemny sposób – za pomocą
kominka. Bez słowa skinęłam sztywno głową i wbiegłam na najwyższe piętro, po
czym wdrapałam się po drabinie na dach, skąd mogłam bez obaw wzbić się w
powietrze. Ślepa byłam na piękno zachodzącego słońca, rozkrwawione promienie,
które zalewały złotem i fioletem całe niebo, na którym za kilka godzin zaczną
rodzić się gwiazdy, nieczuła pozostałam dla ciepłego, przyjemnie opływającego
moje ciało powiewu pachnącego latem. Znów leciałam zbyt szybko, wiedziałam, że
kiedy wyląduję, będę się bardzo źle czuła, jednak to było dla mnie w tej chwili
najmniej ważne.
Mimo rozbieganych myśli i całkowitego braku rozsądku, który
opuścił mnie w chwili, w której najbardziej go potrzebowałam, zachowałam w
sobie odrobinę inteligencji i skierowałam się prosto do okna, za którym zapewne
zgromadzona była cała moja rodzina, a nie do głównego wejścia, jak jeszcze
kilka minut temu chciałam uczynić. Z nieprzyjemnym trzaskiem wylądowałam na
parapecie i obiłam sobie boleśnie kolana. Przykleiłam nos do szyby, przez którą
faktycznie ujrzałam wszystkich Ghostów. Brakowało tylko Livii. Pierwszy
zauważył mnie Victor i to on wpuścił mnie do środka. Kiedy wgramoliłam się
niezgrabnie na podstawione przez brata krzesło, poczułam, jak świat wiruje mi w
głowie, jednak nie dałam się zwyciężyć słabości, która stopniowo zaczęła mijać.
Mój wzrok od razu powędrował w stronę matki, która na pierwszy rzut oka nie
wyglądała wcale tak źle, jak się spodziewałam. Na jej twarzy, owszem, pojawiły
się już paskudne, cuchnące zgnilizną strupy o zielonkawym odcieniu, jednak Bes
leżała w łóżku jakby nigdy nic, oczy miała spokojne, a usta rozciągały się
lekko w bladym, acz radosnym uśmiechu. Jedyne, co mnie zaniepokoiło, to fakt,
że rany, które pokrywały sporą część odkrytego ciała nie były opatrzone.
- Skąd ten list? –
Zwróciłam się do ojca, nie kryjąc swych pretensji.
Byłam zła, że napędził mi
strachu tym niedbałym, krótkim listem. Jednak w tym samym czasie na korytarzu
rozległy się przyspieszone kroki, a sekundę później w drzwiach stanął Syriusz,
a zaraz za nim do sali wpadł Jacques. Oboje byli nieco zdyszani i
przestraszeni, choć ich ciała tego nie zdradzały. Wąchacz natychmiast zapytał,
jak Bes się czuje, ale Sethi zignorował i jego, tylko dał nam znak, abyśmy za
nim wyszli. Byłam tak zdenerwowana i zaniepokojona, że bez słowa udałam się za
ojcem, depcząc mu po piętach. Nawarstwiające się wciąż tajemnice zaczęły mnie
powoli drażnić.
- Dlaczego nie chcesz mówić
przy wszystkich? – Spytałam natychmiast, kiedy stanęliśmy wszyscy pod ścianą
tuż obok drzwi, aby nikt przebywający na sali nie mógł nas zobaczyć.
Mimo że korytarz był
całkiem pusty, Sethi mruknął tak cicho, jakby otaczała nas cała gromada obcych,
wrogo nastawionych ludzi:
- Nie chcę, żeby
dziewczynki słyszały. Nie powinienem ich tu zabierać, widziałaś, jak wygląda
Bes… Ale obie uderzyły w bek i rozmowa się skończyła.
Nie dałam mu dokończyć,
tylko od razu na niego naskoczyłam, tym razem z innego powodu:
- Gdzie są uzdrowiciele?
Dlaczego mama nie ma jakoś opatrzonych tych ran? Przecież może wdać się
zakażenie…
- Nie przerywaj mi. – Sethi
również stracił cierpliwość. – Byli tutaj po południu, majstrowali coś przy tym
świństwie ze trzy godziny, a kiedy już wyszli, stwierdzili, że to tylko kwestia
dni. Stwierdzili, że Bes jest silna, wytrzyma może ze dwa tygodnie…
Byłam w szoku, że mówi o
tym z takim spokojem. Jego poszarzała twarz nie wyrażała już żadnych emocji czy
uczuć poza zmęczeniem. Wiedziałam, że jemu musi być o wiele ciężej, niż mi czy
mamie, ponieważ został z dnia na dzień z całym domem, dziećmi i problemami
całkiem sam, nie otrzymał pomocy ani od Livii, która nas opuściła, ani ode
mnie, bo wolałam ukryć się bezpiecznie u Jacquesa i użalać się nad sobą, ale
jakoś nie potrafiłam do siebie dopuścić tej prawdy. Prościej było mi go
oskarżać o to, że nie walczył o mamę, tylko bezczynnie czekał na diagnozę,
którą postawią leniwi uzdrowiciele.
- A wiedzą chociaż, jak
można złagodzić objawy? – Zapytał Syriusz, rozluźniając tym samym atmosferę.
- Podają jej eliksir
uzupełniający krew i jakieś środki przeciwbólowe, dlatego jest ciągle taka
spokojna – odparł krótko.
Nie mogłam już tego
słuchać. Oni wszyscy mówili ze sobą tak, jakby Bes była tylko jakąś fikcyjną
postacią z książki, której losy już dawno przesądził autor. Jeśli przekartkowałby
tę powieść nieco dalej, można byłoby przeczytać, czy poradziła sobie z chorobą,
czy przegrała walkę.
- Przecież ona rozkłada się żywcem – wycedziłam przez
zaciśnięte zęby, z całych sił walcząc ze łzami pchającymi się do moich oczu. –
A wy pieprzycie coś o eliksirze uzupełniającym krew i środkach przeciwbólowych…
- Sophie, uzdrowiciele
powiedzieli już, że nic się nie da zrobić – przerwał mi Jacques, który do tej
pory nie odezwał się ani słowem. – Nie znasz się na tym, więc skąd możesz
wiedzieć, co jest dobre dla Bes?
Gniew przedarł się przez
zaporę zlepioną z innych emocji. Niepokój, strach, poirytowanie, niepewność… To
wszystko natychmiast zniknęło, a wściekłość całkowicie mnie wypełniła. Nie
mogłam uwierzyć w naiwność wuja. We trójkę wraz z ojcem i Syriuszem stali teraz
naprzeciwko mnie, tworząc jeden front, a ja byłam teraz całkiem sama. Zupełnie
tak, jak wtedy, kiedy znaleziono Livię. Nie mogłam uwierzyć, że nawet Black był
pozbawiony intuicji. Byłam pewna, że gdyby był ze mną Harry Potter, poparłby
mnie, ponieważ on również potrafił mniej lub bardziej trafnie określić, że
istnieje jeszcze inne wyjście poza tym narzuconym przez system.
- Może i się nie znam, ale
nie wierzę ślepo w to, co mówią mi inni – odpowiedziałam podniesionym głosem. –
I nie będę stać bezczynnie i się gapić, kiedy jeszcze nie jest za późno na to,
żeby coś zrobić.
Odepchnęłam Syriusza na bok
i wkroczyłam na salę. Poczucie konieczności i wściekłość, którą tylko podsycała
głupota moich rozmówców natychmiast wymazała z mojego serca strach. Drżałam na
całym ciele, a łzy wciąż dygotały na granicy moich oczu, kiedy chwyciłam z
całej siły za rękę najpierw Tanię, potem jej siostrę i popchnęłam je trochę
zbyt brutalnie w stronę drzwi, mówiąc do Ripa:
- Zabierz je stąd. W tej
chwili.
- Ale tata…
- Zabieraj je!
Dziewczynki, które jeszcze
chwilę temu były rozluźnione i nawet lekko uśmiechnięte, teraz zbladły, a na
ich gładkich twarzach pojawiły się zmarszczki przerażenia. Jeszcze nigdy pry
nich tak bardzo nie wybuchłam, przez co poczułam ukłucie wyrzutów sumienia, ale
nie mogłam już dłużej czekać. Gniew wciąż we mnie szalał, ale wiedziałam, że
jeśli jeszcze chwilę poczekam, odwaga mnie opuści i stchórzę.
Patrzyłam, jak Rip
posłusznie wychodzi z bliźniaczkami, które chyba z ulgą opuściły salę, bo nie
obejrzały się za siebie ani razu. Ja również szybko odwróciłam wzrok od drzwi i
skierowałam go na matkę, która wciąż uśmiechała się delikatnie. Dopiero teraz
zauważyłam, że jej oczy nieco już przygasły, a spojrzenie było mętne, a nawet
nieobecne.
- Co ty chcesz zrobić?
Słyszałaś ojca – wysyczał Victor.
- Był u mnie wczoraj Harry
Potter – poinformowała mnie Bes.
Poczułam, jak coś ściska
mnie boleśnie w gardle, a oczy palą żywym ogniem. Twarz miałam już mokrą od
łez, choć wciąż uparcie z nimi walczyłam.
- Cudownie –
odpowiedziałam, po czym szybko warknęłam do brata: - No i co z tego? Chcesz,
żeby matka do śmierci piła te ogłupiające eliksiry?
Odepchnęłam go i
zignorowałam powolne, nieskładne upomnienie Bes, abym nie biła się z Vipim, bo jesteśmy
już przecież dorośli. Nie mogłam uwierzyć, że wystarczyło kilka porcji jakichś
pseudo uspokajających, przeciwbólowych wywarów, aby mama całkowicie
zdziecinniała. Nie tak chciałam ją zapamiętać. Nie chciałam widywać ją
codziennie w tym szpitalnym łóżku i obserwować, jak z dnia na dzień jest coraz
słabsza, jak gnije jej skóra, odpadają uszy, nos, później palce… Na głowie już
miała chustkę, pod którą miała z całą pewnością niewiele włosów przetykanych
gnijącymi, brązowymi plamami odsłaniającymi czaszkę. Wszystko to przerażało
mnie jeszcze bardziej niż sama śmierć – powolne konanie z jednym wyborem:
potworna męka albo otumanienie i halucynacje.
- She was so young with such innocent eyes*
She always dreamt of a fairytale life
And all the things your money can't buy
She thought daddy was a wonderful guy
Then suddenly, things seemed to change
It was the moment she took on his name
He took his anger out on her face
She kept all of her pain locked away
Oh mother, we're stronger
From all of the tears you have shed
Oh mother, don't look back
Cause he'll never hurt us again
So mother, I thank you
For all you've done and still do
You got me, I got you
Together we always pull through
We always pull through
We always pull through
Oh mother, oh mother, oh mother
It was the day that he turned on his kids
That she knew she just had to leave him
So many voices inside of her head
Saying over and over and over,
"You deserve much more than this"
She was so sick of believing the lies and trying to hide
Covering the cuts and bruises (cuts and bruises)
So tired of defending her life, she could have died
Fighting for the lives of her children
Oh mother, we're stronger
From all of the tears you have shed
Oh mother, don't look back
Cause he'll never hurt us again
So mother, I thank you
For all that you've done and still do
You got me, I got you,
She always dreamt of a fairytale life
And all the things your money can't buy
She thought daddy was a wonderful guy
Then suddenly, things seemed to change
It was the moment she took on his name
He took his anger out on her face
She kept all of her pain locked away
Oh mother, we're stronger
From all of the tears you have shed
Oh mother, don't look back
Cause he'll never hurt us again
So mother, I thank you
For all you've done and still do
You got me, I got you
Together we always pull through
We always pull through
We always pull through
Oh mother, oh mother, oh mother
It was the day that he turned on his kids
That she knew she just had to leave him
So many voices inside of her head
Saying over and over and over,
"You deserve much more than this"
She was so sick of believing the lies and trying to hide
Covering the cuts and bruises (cuts and bruises)
So tired of defending her life, she could have died
Fighting for the lives of her children
Oh mother, we're stronger
From all of the tears you have shed
Oh mother, don't look back
Cause he'll never hurt us again
So mother, I thank you
For all that you've done and still do
You got me, I got you,
Together we always pull through.
We always pull through
We always pull through
Oh mother, oh mother, oh mother
All of your life you have spent
Burying hurt and regret
But mama, he'll never touch us again
For everytime he tried to break you down
Just remember who's still around
It's over and we're stronger
And we'll never have to go back again
We always pull through
We always pull through
Oh mother, oh mother, oh mother
All of your life you have spent
Burying hurt and regret
But mama, he'll never touch us again
For everytime he tried to break you down
Just remember who's still around
It's over and we're stronger
And we'll never have to go back again
Byłam już wykończona,
czułam się tak, jak po szybkim, długim, męczącym locie, który nie był wskazany
tak młodym wampirom jak ja. W oczach mi wirowało, a głowa była niezwykle
ciężka, widziałam kilka łóżek i klika mam. Z setek oczu, uszu i ust wydobywały
się całe kłęby trującego, cuchnącego, szarozielonego dymu, który całkowicie
mnie opętał. Rozwarł moje szczęki i wsiąknął głęboko w moje ciało, tak, że nie
szalał już tylko w nim, ale dostał się także do głowy. Był już w mózgu, a przez
mózg przeszedł do umysłu. I nie myślałam już trzeźwo, wszystko, co później
robiłam było jednym wielkim odruchem. Poczułam tylko, jak opadają mi włosy.
Oh mother don't look back again
Cause he'll never hurt us again
And I thank you for everything you've done
Together we always move on
You got me, I got you
Always pull through
We always pull through
We always pull through
Ktoś ścisnął moją dłoń, ale
nie był to nikt żyjący. Kiedy uderzyłam plecami o coś twardego, czułam już
każdą moją kończynę osobno, jakbym rozpadła się na części.
~*~
Czekałam na ten moment, zanim wyszła ostatnia część Pottera.
Nie miałam zielonego pojęcia, czy będzie istnieć coś takiego jak bitwa, ale te
zdarzenia miałam już zaplanowane i nie mogłam się doczekać, aż będę mogła to
opisać. Nie wiem, czy wyszło tak, jak to sobie wymarzyłam, sami osądźcie, czy
przedstawiłam to zjadliwie.
* Christina Aguilera - Oh mother