Barty powrócił do Czarnego Pana zaraz następnego dnia, choć
wstępnie ustaliliśmy spotykać się tak często, jak to tylko możliwe. Ja utknęłam
w próżni, czas się dla mnie zatrzymał, więc już z niecierpliwością oczekiwałam
kolejnej jego wizyty, choć dopiero co się rozstaliśmy. Wciąż drżałam o jego
bezpieczeństwo. Najbardziej nie chciałam, aby nie cierpiał z tego powodu, że
się ze mną widuje.
Powróciłam do domu
Jacquesa, zanim ten zjadł jeszcze śniadanie. Kiedy wkroczyłam do kuchni, nie
wyglądał na specjalnie zaniepokojonego, choć wyraził swoje niezadowolenie z
powodu mojej nieobecności.
- Nie powiedziałaś, że nie
wrócisz na noc – rzekł. W jego głosie dosłyszałam wyraźnie brzmiący chłód. –
Trochę się o ciebie bałem.
- Tylko trochę? –
Zażartowałam i usiadłam obok niego, aby coś zjeść. – Z Bartym nigdy nic mi nie
grozi.
Wuj spojrzał na mnie z
porażającą wręcz powagą i mruknął:
- Przed śmiercią cię jakoś
nie ochronił.
- Drugi Syriusz! –
Oświadczyłam ze śmiechem, wznosząc ręce ku niebu. – Gdyby moje odejście z tego
świata było czymś wartym uwagi… Bywałam już w gorszych tarapatach, nie masz się
czym przejmować.
Uśmiechnęłam się do niego
przyjaźnie i nalałam sobie herbaty. Chyba powoli się przyzwyczajałam do tego
nudnego, całkowicie zwyczajnego życia. Mieszkanie u Jacquesa coraz bardziej mi
się podobało, choć zawsze myślałam, że moje życie po Hogwarcie będzie wyglądało
trochę inaczej. Być może powinnam znów poddać się muzyce? Podreperować psujący
się wizerunek? A może tym razem podbić rynek muzyczny mugoli… To chyba
rozsądniejsze w obecnej sytuacji, niż pchanie się pomiędzy czarowników. Jakoś
to wszystko musi się toczyć, przynosząc większe lub mniejsze szczęście. Nie
zmienia to jednak faktu, że takie życie będzie całkowicie zwyczajne. Płaskie.
Bez najmniejszych wzlotów i upadków. Kiedy spoglądałam w przyszłość, widziałam
drogę, którą miałam kroczyć, lecz była całkowicie zamglona. Pierwszy raz nie
wiedziałam, co mam począć i ile ta niepewność będzie trwać.
Dni mijały, a ja dostała jedynie list od matki, którym
informowała mnie, że w domu wszyscy zdrowi, nic dziwnego się nie wydarzyło…
Opisała krótko każde ze swych dzieci, nie wspomniała jednak ani słowem o Livii.
Nie byłam pewna, czy był to zabieg celowy, czy może Bes po prostu zapomniała o
swej najstarszej córce, jednak jaka nie byłaby odpowiedź, trochę mnie to
zaniepokoiło. Zdałam też sobie sprawę z tego, jak bardzo oddaliłam się od osób,
które stały się dla mnie rodziną. Nie wiedziałam nawet, co się działo ze
starszą siostrą. Może powinnam posłuchać Victora i zainteresować się tym, co
knuje? Ona nigdy nie była tak skryta, nie stroniła ani od znajomych, ani od
rodziny. Teraz, kiedy w moim życiu już praktycznie nic się nie działo, chyba
powinnam poświęcić trochę czasu rodzicom, trochę odciążyć matkę… Zdawałam sobie
sprawę, że to niewiele, ale chciałam, aby wiedziała, że może na mnie liczyć.
Jednak w głowie wciąż miałam wspomnienia z Hogwartu. Te
siedem lat zleciało tak szybko, że wydały mi się być zaledwie jednym
mrugnięciem. Wiele spraw się tam zaczęło, niektóre zaś tragicznie się
skończyły. Mój związek z Draconem, przyjaźń z Sapphire, umarły moje dobre
stosunki z Potterem, umarł dla mnie Zakon Feniksa… Darla… Już nie myślałam o
niej tak często, jak dawniej, zaczęłam się bać, że im dłużej będę oddzielona od
szkoły, tym rzadziej będzie mnie nawiedzała. Miałam mnóstwo zdjęć, lecz we
wspomnieniach moja Darla nie miała twarzy. Już zapomniałam, jak wyglądała. Mimo
że umarła jako dziecko, wydawała się być dorosłą kobietą, która mieszkała tylko
w mojej głowie. Prawdziwa Darla różniła się od tej, którą ja stworzyłam. Za
każdym razem, kiedy o niej myślałam, kusiło mnie, by chociaż spróbować
przywrócić ją światu, choć doskonale wiedziałam, że to niemożliwe. Darla
należała już do aniołów, ba, sama była jednym z nich. Jej śmierć wstrząsnęła
każdym uczniem i każdym nauczycielem, była największą tragedią, która mnie
dotknęła, jednak poza wieloma nieszczęściami były też sytuacje bardzo
przyjemne. Poznałam w końcu swojego brata, z którym mam teraz świetne stosunki,
dowiedziałam się prawdy o rodzicach, którzy nigdy mnie nie kochali… Wrócił
także Armand, a wraz z nim cały świat Nieśmiertelnych stanął przede mną
otworem. No i Barty. Gdyby nie to, że podszywał się pod Moody’ego, nigdy nie
połączyłoby nas uczucie. Być może także nie zdecydowałabym się w końcu naprawdę
służyć Czarnemu Panu i choć było teraz między nami źle, nigdy nie przestałam mu
kibicować.
*
W powietrzu już było czuć lato. Pogoda z dnia na dzień była
coraz bardziej upalna i duszna, na czystym, błękitnym sklepieniu nie było śladu
po choćby jednej chmurce, z nieba lał się prosto na ziemię żar, przed którym
kryli się rozpaczliwie mugole. W centrum było jeszcze goręcej, niż na
przedmieściach, asfalt parował, a kamienice i wysokie budynki dawały tyle
cienia, co nic. W domu Jacquesa było tak spokojnie i cicho, a każdy dzień był
łudząco podobny do pozostałych, że wyglądało to tak, jakbym mieszkała u niego
od niedawna i jednocześnie przez całe wieki. Myślałam, że wujek miał nieco
ciekawsze życie, jednak on spędzał całe dnie albo w salonie, albo w mieście.
Przywykł już dawno do mugoli, więc nie przeszkadzała mu ich obecność, ja zaś
wolałam wtedy zostawać w mieszkaniu całkiem sama. Wychodziłam wtedy na dach,
zupełnie tak, jak na samym początku i siedziałam, aż całkowicie się ściemniło.
Kiedy mrok ogarniał niebo, wracałam do środka. Bałam się patrzeć w gwiazdy, by
nie ujrzeć tam potworów, które spędzały mi od dawna sen z powiek. Kiedy zaś
pytałam Jacquesa, czy tak już zawsze wyglądać będzie jego życie, odpowiedział
mi tylko ze śmiechem, że nie można przecież wiecznie pracować. Przerażała mnie
samotność, którą wybrał. Nudne, płaskie życie bez celu. Jego droga musiała być
o wiele bardziej zamglona, niż moja. Ja wciąż gdzieś w środku łudziłam się, że
pewnego dnia spełni się mój sen, w który przez chwilę wierzyłam. Teraz już
wiedziałam, że nigdy nie będę mogła przywyknąć do takiego życia, jakie teraz byłam
zmuszona wieść. Jacquesowi wystarczało i zadowalało go, ja natomiast cierpiałam
z dnia na dzień coraz bardziej. Zaczynałam nawet myśleć, że zrobiłabym
wszystko, aby tyko coś zaczęło się dziać. Cokolwiek. Gdybym wiedziała, jak te
sekretne prośby się skończą, wolałabym tkwić w tej próżni do śmierci, która
nigdy miała nie nastąpić.
Dzień był piękny, jak zwykle, słońce grzało mocno i
wytrwale, a niebo było bezchmurne. Jacques pootwierał wszystkie okna w
kamienicy w nadziei, że wpadnie do środka choć delikatny powiew wiatru, jednak
do tej pory do domu wlewało się tylko gorące, ciężkie powietrze. Wyraźnie
czułam kurz i pył z niepozamiatanego podwórka. Wuj raczej nie zajmował się
trawnikiem przed swoimi drzwiami, więc trawa, która najpierw bardzo urosła, a
przez ostatnie dni pozbawiona wody uschła i teraz pod oknami sterczały
brzydkie, wysuszone, żółte źdźbła, kołysząc się nad spękaną ziemią. Starałam
się unikać tego żałosnego widoku.
Mimo że z początku nic nie wskazywało, że coś zacznie się
zmieniać, już wieczorem, kiedy zaszło słońce, a ja byłam właśnie w trakcie
spożywania kolacji z Jacquesem, przez otwarte okno w salonie wpadła sowa.
Wylądowała miękko tuż przed moim talerzem i wyciągnęła swoją pokrytą łuską
nóżkę, do której miała przywiązany niechlujnie zwinięty rulonik. Natychmiast
poznałam, że jest to sowa należąca do Ghostów, więc szybko uwolniłam ptaka od
karteczki, którą szybko rozprostowałam i mruknęłam do wujka:
- To coś od taty, już
myślałam, że nigdy nie napisze.
Odłożyłam widelec i
wczytałam się w tekst, który był krótki, chaotyczny i pisany w pośpiechu. Z
każdym słowem uśmiech na mojej twarzy coraz bardziej bladł, aż w końcu zniknąć
całkowicie, ustępując miejsca niememu przerażeniu.
Mama jest w szpitalu. Nie
chcę Cię o to prosić, ale jeśli tylko możesz – przyjdź. Dziewczynki są same w
domu, Armand ma się nimi zająć. Gdybyśmy mieli Flagro, list pewnie dotarłby
szybciej.
Czekam w Mungu,
tata
Moje serce chyba na moment
się zatrzymało. Poczułam, jak w gardle coś ściska mnie tak mocno, że nie mogłam
złapać oddechu. Zerwałam się na równe nogi, rozglądając się po salonie jak
szalona, a list upadł gdzieś na podłogę. Jacques odłożył sztućce i natychmiast
zapytał:
- Złe wieści?
- Mama jest w szpitalu – te
słowa ledwo przeszły mi przez gardło. - Muszę natychmiast polecieć do Munga…
Czas, który na chwilę dla
mnie się zatrzymał, znów zaczął toczyć się własnym rytmem, a mój mózg zaczął na
nowo pracować. Musiałam coś zrobić… Powinnam natychmiast udać się do szpitala,
nie mogłam czekać ani chwili dłużej! Każda minuta była teraz ważna… Ale co się
właściwie stało? Mówiłam… mówiłam, że nic dobrego nie wyniknie z
bagatelizowania choroby Bes! Byłam wściekła i jednocześnie przerażona tym, co
się stało. Żałowałam, że Sethi nie napisał, co się stało. Dlaczego mama nagle
poczuła się gorzej…? Przecież wcześniej nikt mi o tym nie wspomniał! Chciało mi
się płakać z tej niepewności…
Bez słowa wyjaśnień
rzuciłam się do drzwi, ale Jacques natychmiast mnie powstrzymał. On również
wyglądał na zdenerwowanego, choć był chyba trochę bardziej opanowany i
spokojny, niż ja.
- Nie możesz tam pójść –
jego słowa były ostre i stanowcze, kiedy mocno trzymał mnie za ramiona i starał
się zajrzeć w oczy, ale ja wiłam się jak piskorz, chcąc natychmiast mu się
wyrwać. – Nie rozumiesz, że jeśli się tam zjawisz, wezwą aurorów i zaciągną cię
prosto do Azkabanu!
- No i co z tego? Muszę się
dowiedzieć, co z mamą! – Krzyknęłam mu prosto w twarz. Nie mogłam znieść dłużej
tego sterczenia i gadania o niczym. – Poza tym gdyby chcieli mnie złapać, już
dawno by mnie wyśledzili. A teraz mnie puść, nie wiadomo, o której godzinie
tata wysłał ten list.
- Sophie, chociaż raz mnie
posłuchaj…!
Zaczęliśmy się szarpać.
Jacques był silnym mężczyzną, więc doskonale potrafił poskromić moje ludzkie
ciało, ja zaś wampirycznej mocy starałam się nie używać, jednak teraz po prostu
nie mogłam dalej bawić się z wujkiem. Liczyła się każda sekunda, a ja bałam
się, że kiedy już dotrę na miejsce, może być już za późno. Dlatego odepchnęłam
go tak mocno, że przeleciał prawie przez cały salon i zatrzymał się dopiero na
drzwiach do kuchni, o które trzasnął z głuchym huknięciem, krzywiąc się
okropnie. Nie planowałam odesłać go od siebie tak mocno, ale moja siła nocą
wzbierała i nie mogłam jej do końca kontrolować, zwłaszcza, kiedy byłam w
gniewie. Posłałam mu tylko przepraszające spojrzenie i pomknęłam w stronę drzwi
wejściowych. Kiedy tylko je otworzyłam, od razu wystrzeliłam w powietrze, ale
nie pomyślałam, że ktoś mógł stać na progu. Wpadłam prosto na Armanda, od
którego się odbiłam i wylądowałam na podłodze w ciemnym holu.
- Widzę, że dostałaś list.
Wampir nie był sam. Wsunął
się do środka, a za nim, niczym duchy, wkroczyły bliźniaczki i sam Barty. Była
to najdziwniejsza grupka, jakiej się tu mogłam spodziewać, do kompletu
brakowało im tylko Stworka i Harry’ego Pottera. Gorączka, która mnie ogarnęła,
ustąpiła na chwilę za sprawą szoku, którego doznałam, widząc narzeczonego w
towarzystwie sióstr i nieśmiertelnego ojca. Wstałam i natychmiast na nich
naskoczyłam:
- Skąd się tu wzięliście?
Ty miałeś zajmować się dziewczynkami, a ciebie tu w ogóle nie powinno być… Co
się w ogóle stało? Armand, dlaczego akurat ciebie Sethi poprosił o pomoc? Nic z
tego nie rozumiem…
Jacques już pozbierał się z
ziemi i podszedł do nas z takim samym wyrazem zmieszania i niedowierzania, jak
ja. Przeprosiłam go gorąco, ale on tylko machnął lekceważąco ręką, jakby to już
przestało być ważne i skierował swą uwagę na Armanda. Najwyraźniej pojawienie
się tak niespodziewanego gościa w jego ubogiej kamienicy sprawiło, że
zrozumiał, jak ważny był list od mojego opiekuna.
- Wiem, że Sethi prosił mnie o opiekę nad Sonią i Tanią, ale
chyba będę tam potrzebny. Mógłbyś…? – Głos Armanda był spokojny, a on sam tak
opanowany, jak wtedy, kiedy mnie odwiedził.
- Oczywiście, nie ma
problemu, idźcie, ja się nimi zajmę – Jacques energicznie pokiwał głową i
wyciągnął ramiona w kierunku dziewczynek. Bliźniaczki były zapłakane i
przestraszone, kiedy weszły do domu, nawet się ze mną nie przywitały, tylko
stanęły pod ścianą i utkwiły wzrok w podłodze, ściskając się mocno za ręce. –
Tylko dajcie znać, jak już wszystko się wyjaśni.
Wampir obiecał, że
natychmiast się z nim skontaktuje, kiedy tylko czegoś się dowie, po czym
pociągnął mnie mocno za przegub i oboje z Bartym opuścili kamienicę, w
pośpiechu zatrzaskując drzwi. Byłam coraz bardziej zdezorientowana. Jakim cudem
Armand zdołał ściągnąć tu Barty’ego? No i dlaczego zainteresował go los mojej
matki? Przecież nigdy nic ich nie łączyło. Owszem, nie słyszałam, aby mieli jakiś
konflikt, ale też nie byli jakimiś bardzo dobrymi przyjaciółmi. A teraz nagle
wszystko kręci się dookoła mego nieśmiertelnego ojca. To on opiekuje się
dziewczynkami, on ściąga tu Barty’ego, on wie, o co chodzi w tej całej
sytuacji… Po prostu nie wytrzymałam narastającego napięcia. Wyrwałam rękę z
jego stalowego uścisku i zatrzymałam się, nawet nie starając się zapanować nad
burzącą się we mnie krwią.
- Wyjaśnijcie mi, o co w
tym wszystkim chodzi! – Zażądałam, patrząc z zaciśniętymi wargami to na jednego,
to na drugiego mężczyznę, oczekując natychmiastowej odpowiedzi. – Moja matka
trafia do szpitala, zjawiasz się ty, ściągasz tu Barty’ego…
- Przecież mówiłem, że
zawsze będę nad wami czuwał – przerwał mi spokojnie Armand, a na jego twarzy
pojawił się delikatny uśmiech. Powoli odzyskiwał ludzkie rysy, choć oczy wciąż
pozostawały zimne i marmurowe. – Wiedziałem, że coś takiego pewnego dnia
nastąpi, ale nie sądziłem, że stanie się to tak nagle.
- O czym ty mówisz?
Armand wymienił szybkie
spojrzenia z Crouchem. Jeszcze jakiś czas temu nie myślałam, że będą
kiedykolwiek w stanie ze sobą normalnie porozmawiać, a dziś wyraźnie widziałam
między nimi nić porozumienia! Wampir najwidoczniej już wcześniej wyjaśnił
Bartemiuszowi całą sytuację, bo ten nie wyglądał ani na zaskoczonego, ani na
zdenerwowanego. Jedyne, co mogłam odczytać z jego twarzy, to marszczący mu
czoło i zaciskający wargi frasunek.
- Chodź – Armand wyciągnął
w moim kierunku białą dłoń. Jego długie paznokcie lśniły w sztucznym, żółtym
świetle ulicznych latarni jak subtelne, szklane blaszki. – Masz rację, nie ma
czasu na sterczenie, idziemy do Świętego Munga. Wyjaśnię ci wszystko po drodze.
~*~
Wrzesień. Uczniowie idą do szkoły, a studenci mają jeszcze
miesiąc wakacji, ja jednak muszę się uporać z problemami, co nie jest jednak
takie proste, jak myślałam. Przerywam w złym momencie, wiem, ale na kolejny
odcinek nie będziecie musieli aż tak długo czekać. Jeszcze chciałam powiedzieć,
że sonda zostanie rozwiązana na
początku października, wtedy będę mogła powrócić do regularnego pisania.